Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

27.09.2024

03.

Mick przebudził się w swojej celi. Zaspany wpatrywał się w bujającą się nagą żarówkę, zwisającą na kablu z sufitu. Tu zawsze panował przeciąg, choć nie było okien. Powiew powietrza pochodził z małej kratki wentylacyjnej, tuż u sufitu. Leżał tak dopóki nie przyniesiono mu posiłku. Podniósł się z wysiłkiem i rzucił niedbale koc na pryczę. Rozłożył krzesło i usiadł na nim ostrożnie przy stoliczku, wziął do ręki plastikową łyżkę i chwilę grzebał nią w jedzeniu, nim włożył je do ust. Stwierdził ze znużeniem, że chociaż posiłki dawali tu przyzwoite.

Mimo to krzywił się przy każdym kęsie, nie z powodu smaku potrawy, ale z bólu w dolnych partiach ciała. Minionej nocy znów został zgwałcony, tym razem przez trójkę ochroniarzy a właściciel kasyna, ten skurwiel, siedział w fotelu popijając drinka i przyglądał się z obrzydliwym uśmiechem. Za pierwszym razem Mick'iem wstrząsnęło, że mężczyzna nie robił sobie nic z jego krzyków i wołania o pomoc, później z jego błagania i łez. Teraz już nawet nie krzyczał, bo wtedy oszczędzali mu chociaż bicia. Właściciel był bezdusznym skurwysynem.

Minionej nocy, po wszystkim, musiał mu jeszcze obciągnąć, choć brunet widział doskonale, że nie miał już na to sił, że krwawił. Kiedy, mimo to, wykonał polecenie, szef pogłaskał go delikatnie po głowie, jakby go nagradzał. Tak łatwo go złamali...

Chłopak, gapiąc się w rysę na ścianie, zastanawiał się, jak długo właściwie już tu tkwił? Z pewnością na tyle długo, że rany po pierwszej chłoście zdążyły się zagoić a na lewym udzie wytworzyła się blizna. Była zaróżowiona i nieco wypukła. Ale ta wiedza na nic mu się zdała. Kompletnie gubił tu poczucie czasu. Nie mógł być pewien, że zapalanie i gaszenie świateł odbywało się w trybie dobowym. Nie raz miał wrażenie, że śpi ledwo kilka godzin, innym razem czuł się skołowany jakby przespał pół dnia.

Nie był głupi. Wiedział, że była to kolejna z technik, by jego umysł szybciej się poddał. Czuł się potwornie źle. Samotny, porzucony. Czy ktoś w ogóle zauważył już jego zniknięcie, czy go szukali? Widząc jak łzy kapią mu do talerza z zaskoczeniem wytarł policzki. Nie zorientował się, kiedy zaczął płakać. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Pociągając nosem dokończył posiłek, rozmyślając, czy plastikowym sztućcem byłby w stanie podciąć sobie żyły? Nacisnął łyżką na blat, chcąc sprawdzić jej wytrzymałość, jednak od razu pękła. Wrzucił ją do talerza i poszedł do toalety. Tak naprawdę była to tylko wnęka w ścianie nie posiadająca nawet drzwi ani innej przesłony. Już dawno przestał przejmować się kamerą w rogu sufitu. Załatwił potrzebę i położył się na pryczy.

Miał ogromną nadzieję, że jego oprawcy dadzą mu dziś spokój, ale prędko się rozczarował, słysząc charakterystyczny zgrzyt klucza w zamku. Odruchowo stanął pośrodku celi niemal na baczność, wbijając wzrok w próg. Nie rozpoznał po głosie, który strażnik po niego przyszedł, ale to nie miało znaczenia. Pozwolił się skuć i zabrać do lekarskiego gabinetu. Tam, obleśny doktorek, obejrzał go dokładnie, opatrując mu drobne ranki i otarcia na kolanach. Z chorą satysfakcją wsadził mu też palec w tyłek, tłumacząc, że musi sprawdzić działanie zwieraczy, ale robił to zaskakująco długo. Mick tylko zacisnął zęby i zamknął oczy, byle po prostu to przeczekać. Odetchnął dopiero, gdy lekarz skończył, twierdząc, że zaaplikował mu maść na otarcia, po której ból powinien się zmniejszyć. Chłopak mało nie prychnął z pogardą, choć może rzeczywiście dolegliwości były teraz mniej odczuwalne?

Nie miał czasu się nad tym zastanowić, bo do gabinetu wszedł nie kto inny, jak właściciel tego chorego miejsca. Momentalnie cały zesztywniał, włoski na karku stanęły mu dęba a głowa i wzrok opadły. Mężczyzna był wyjątkowo zadowolony z jego reakcji.

- I jak z nim? - spytał doktorka.

- W porządku. Nie ma trwałych uszkodzeń.

- To dobrze - mówiąc chwycił chłopaka za podbródek i uniósł mu głowę by zajrzeć w te piękne, zalęknione, zielone oczy.

Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych, równych zębów.

- Dostaniesz teraz kilka dni na odpoczynek, ale nie myśl, że wynika to z mojej dobroci. Musisz należycie się prezentować - oznajmił.

Zamienił jeszcze kilka słów z lekarzem, zajrzał w dokumenty i opuścił ich. Mick z trudem zdusił w sobie pytanie, do czego ma się prezentować? Chyba nie chciał znać odpowiedzi, choć przecież i tak wiedział. Za kilka dni zostanie sprzedany...


Mimo, że z początku wręcz błagał wszelkie istoty nadprzyrodzone, żeby ten dzień opóźnił się jak najbardziej, albo najlepiej w ogóle nie nadszedł, ciągłe oczekiwanie zaczęło go wykańczać. Nocą, zapewnioną mu przez brak światła, śnił koszmary, jeśli już w ogóle udało mu się zasnąć. Z jedzeniem też zaczął mieć problemy. Do tego stopnia, że strażnik nakarmił go raz siłą i nastraszył, że kolejnym razem nie będzie tak miły i każe lekarzowi założyć mu sondę przez nos. Przecież nie będą karmić go jak niemowlaka. Mick zastanawiał się, jakiego niemowlaka powalało się na podłogę i przemocą wpychało mu do ust kawałki ryby? Przy kolejnych posiłkach bardziej rozgrzebywał jedzenie po talerzu niż rzeczywiście jadł, ale o dziwo nikt się nie zorientował. Groźba nie została więc spełniona. A może w ogóle nie miała być? Może zależało im na tym, by stracił kilka kilo i prezentował się lepiej na... To słowo nie potrafiło mu przejść przez gardło.


Jednak sądny dzień w końcu nadszedł. Od razu się zorientował, bo po zapaleniu świateł nie dostał posiłku i zabrano go do łaźni z rzędami jakichś post apokaliptycznych pryszniców. Popękane, zażółcone kafelki na ścianach i dziwny smród, zmieszany z zapachem najtańszego mydła, wywoływały w nim obawę, że zarazi się tu jakimś gronkowcem, albo inną grzybicą stóp. Ale woda okazała się czysta i przede wszystkim ciepła. Po chwili dołączyło do niego kilku innych chłopaków, najwyraźniej również szykowanych na sprzedaż. Przyglądał się im ukradkiem nie potrafiąc ukryć ciekawości. Pierwszy raz widział tu kogoś poza dzieciakiem, roznoszącym jedzenie. Chłopcy byli w różnym wieku i wydawało mu się, że wszyscy są Azjatami. Na ich tle bardzo się wyróżniał. Przede wszystkim wzrostem.

Po kąpieli ubrano ich w takie same, czarne slipy i podkoszulki a nawet skarpetki, co było pewną nowością. Zazwyczaj chodził tu na boso. Teraz czuł się, jakby miał stanąć przed jakąś komisją wojskową, atmosfera była z resztą podobna. Ochroniarze kazali stanąć im na baczność. Mick znajdował się w środku rzędu więc widział co go czekało. Zostały im założone przepaski na oczy i dodatkowa para kajdanek na kostki. Gdy prowadzili ich gęsiego korytarzem łańcuchy dzwoniły jak w jakimś cygańskim kondukcie.

Blondyna bolało ramię, na którym dłoń strażnika zaciskała się w żelaznym uścisku, nadając kierunek jego krokom. Miał wrażenie, że korytarz ciągnął się w nieskończoność. Przystawali co chwila, by otworzyć kolejne zakratowane przejścia, oddzielające jego segmenty. Następnie były schody i kolejne korytarze, pełne zakrętów, pozbawionych już więziennych blokad. Słyszał za to pikanie kart, zwalniających zwykłe drzwi. Wyczuł też smród papierosowego dymu i usłyszał rozmowy pełne śmiechów lub pospiesznie wydawanych poleceń.

Długi czas stali w miejscu w tym głośnym pomieszczeniu, przesuwano go jednak co kilka kroków do przodu. Zdał sobie sprawę, że stał w kolejce. Szybko policzył, które powinien zajmować obecnie miejsce a jego serce rozszalało się w piersi. Gdyby nie trzymająca go ręka na pewno by upadł. Był następny. Nogi ugięły się pod nim, gdy ochroniarz chciał go podprowadzić. Chwycił go w ostatniej chwili i zbeształ, by stał prosto.

Mick poczuł na policzku muśnięcie szorstkiego materiału kurtyny, świadczące o tym, że wyszli zza kulis na scenę. Uderzyła go mieszanina zapachów; perfum, alkoholu i czegoś ulotnego co kojarzyło mu się z luksusem. Z wytwornymi meblami. Przez opaskę widział prześwity światła, więc w pomieszczeniu musiało być bardzo jasno. A może widział, skierowane na siebie, reflektory?

Tak potwornie szumiało mu w uszach, że nawet nie słyszał licytatora. Trzymający go mężczyzna obracał nim na wszystkie strony, unosił mu głowę i odkręcał ją, prezentując towar, którym się stał. Wyobraził sobie widownię. Bandę podpitych biznesmenów i mafiosów, wpatrujących się w niego lubieżnie, oblizujących ordynarnie wargi. Ale z pewnością były tam również kobiety. Wyniosłe, o wyglądach suk, z perłami na szyjach.

Dobrze, że nie dostał dziś jedzenia, bo żołądek właśnie wykonał salto w jego trzewiach. Ciekawe jak wyglądałby, gdyby się tu teraz zrzygał? Czy właściciel kasyna byłby wściekły? Przywiązałby go do klęcznika i bił? Bił, bił, bił... Może, przy odrobinie szczęścia, po prostu by go zabił? Nie, wręcz przeciwnie. Przeciągałby te tortury w nieskończoność. Przełknął więc z trudem, by opanować żółć podchodzącą mu do gardła. Nagle wrócił mu słuch, w samą porę by usłyszał trzask młotka, przypieczętowujący jego los.

To już? - nie był pewien czy spytał na głos, czy jedynie to pomyślał.

Ochroniarz pociągnął go za sobą i zeszli ze sceny. Czuł się dziwnie z myślą, że tak długo bał się tego dnia a on po prostu nadszedł i od tak było po wszystkim. To koniec, został sprzedany...


Czuł się dziwnie otępiały a jednocześnie spokojny, siedząc na krześle lub ławie, gdzie kazano mu poczekać. Ktoś cały czas krążył po pokoju, ale nie odzywał się słowem. Tylko po charakterystycznym klangu metalowej zapalniczki zorientował się, że był to właściciel kasyna.

- Witam. Czyli to pan jest nabywcą naszego małego skarbu? - spytał kogoś kto właśnie wszedł, głosem ociekającym taką przymilnością, że Mick'owi znów zrobiło się niedobrze.

Przybysz burknął coś niezrozumiale pod nosem.

- W rzeczy samej. O co chodzi? Kwota była zbyt niska?

Jego głos, gdy przemówił... Chłopak nie miał wątpliwości, że należał do kogoś z kim należało się liczyć. Był głęboki i wibrujący, od razu budził respekt. Jego wymowa była bardzo dokładna, ale nie dało się nie słyszeć pewnego akcentu, który jednak dodawał mu dziwnego uroku. Był pewien, że w tłumie, w którym wszyscy krzyczą, on nie musiał nawet podnosić głosu, by zyskać posłuch. Było w nim coś niebezpiecznego. Wyobraźnia nieco go poniosła, może z racji zasłoniętych oczu, ale wyobraził sobie tego mężczyznę jakby pośrodku pokoju stała nastroszona kobra, gotowa kąsać. Aż wsunął nogi głębiej pod siedzenie, by nieopatrznie nie znaleźć się w jego zasięgu.

- Ależ skądże znowu. Chciałem jedynie osobiście pogratulować i dopełnić pewnych formalności.

Właściciel musiał podać mężczyźnie jakieś dokumenty, bo Mick usłyszał szelest papieru. Rozmawiali jeszcze przez chwilę o miejscach, gdzie należy złożyć podpis i potwierdzeniu wpłynięcia pieniędzy na odpowiednie konto. Brunet przekazał kupcowi kluczyki do jego łańcuchów i chłopak został szarpnięty za skute kajdankami nadgarstki.

Mężczyzna szedł tak szybko, że ledwo był w stanie za nim nadążyć. Pomyślał, że to dobrze, bo znaczyło, że jego pan miał dobrą kondycję. Więc chyba nie trafił mu się jakiś ohydny spaślak? Kupiec zamienił jeszcze kilka słów ze strażą i znaleźli się na podziemnym parkingu. Chłopak rozpoznał to po zapachu świeżego powietrza i chłodzie, który kłuł go w stopy, okryte jedynie skarpetkami. Skrzywił się wdeptując w coś mokrego. Przestraszył się głośnego piknięcia samochodowego alarmu. Sądził, że mężczyzna otwarł jego drzwi, dlatego pierwsze słowa, jakie wypowiedział wprost do niego, tak go zaskoczyły, że stanął jak wryty.

- Wchodzisz do bagażnika - polecenie brzmiało jak rozkaz a nie prośba.

Kiedy nie zareagował bolesne szarpnięcie za włosy zmusiło go do zgięcia się w pół. Mężczyzna wepchnął go do bagażnika i chwilę coś grzechotało, jak puszka z farbą. Mick odskoczył do tyłu, na tyle ile pozwalała mu malutka przestrzeń, kiedy jego twarz została czymś spryskana. Zakrztusił się słodkawym zapachem a klapa zamknęła się z trzaskiem. Usiłował się jeszcze szamotać, ale nagle ogarnęła go ciemność, zupełnie jakby ktoś wyłączył wtyczkę.


Obudził się czując, że leży na czymś miękkim i jest mu przyjemnie ciepło. Powoli uchylił powieki i usiadł gwałtownie. Głowa zaprotestowała pulsującym bólem, aż jęknął. Masując opuszkami palców skroń rozejrzał się po pomieszczeniu. Ściany były w kolorze jasnej szarości, podłoga wyłożona równie jasnymi panelami. Z prawej zauważył trzysegmentową szafę z czego jedna część pełniła rolę regału na książki. Jej boki były wykonane z drewna, ale drzwiczki były białe. Obok niej stał niski stolik i płaska pufa do siedzenia. Z lewej, w kącie, znajdowało się niewielkie biurko w tym samym stylu. Zaskoczyła go obecność okna, przysłoniętego nowoczesnymi żaluzjami. Pośrodku, ale pod ścianą stało natomiast łóżko, w którym właśnie siedział.

Odrzucił kołdrę i odkrył, że ma na sobie tę samą bieliznę, co w trakcie licytacji. Spuścił nogi na podłogę i poczuł pod stopami puchaty dywanik, który wystawał spod łóżka. Przesunął po nim stopą, jakby nie dowierzał, że istniało coś tak mięciutkiego. Wstał powoli i potarł szyję, w którą coś go uwierało.

- Mam pieprzoną obrożę? - wyszeptał zaskoczony.

Chwilę szamotał się usiłując ją zdjąć, ale zapięcie było jakieś dziwne, jakby zabudowane. Dał temu w końcu spokój i podszedł do drzwi z szybko bijącym sercem. Nacisnął klamkę, bez szczególnej nadziei. Jakie było jego zdziwienie, gdy ustąpiła a drzwi otwarły się płynnie i cicho. Jego oczom ukazał się nowoczesny apartament z otwartym piętrem, na którym właśnie się znajdował. Kierowany ciekawością wyszedł na korytarz.

Krzyk utkwił w jego ściśniętym gardle. Nagły ból przeszył jego ciało, zwalając go na podłogę. Skurczone mięśnie ledwo pozwoliły mu wczołgać się z powrotem do pokoju. Dopiero wówczas ból zniknął, jakby ktoś wypuścił jego ciało z potwornego uścisku. W panice obmacał obrożę. To ona! Poraziła go prądem!

Zszokowany wczołgał się głębiej do pomieszczenia i siedząc na podłodze oparł o łóżko. Potrzebował chwili by dojść do siebie, złapać oddech i uspokoić drżenie rąk. Wytarł w podkoszulek spoconą twarz i powoli wstał. Z boku znajdowały się jeszcze jedne drzwi. Postanowił je też sprawdzić, ale już nie tak lekkomyślnie. Okazały się skrywać ładnie urządzoną łazienkę, jak z dobrego hotelu. Szybkim ruchem wsunął do niej głowę i zaraz cofnął. Nic się nie stało. Wszedł więc powoli jeden krok do środka, potem kolejny i odetchnął. Wyglądało na to, że tu mógł wejść bez obawy przed elektryczną niespodzianką.

Od razu skorzystał z toalety i napił się wody z kranu w umywalce. Ochlapał nią też twarz i kark. W łazience nie było lustra, więc usiłował przejrzeć się w przeszklonej kabinie prysznicowej, ale jego twarz byłą zniekształcona i niewyraźna. Wrócił do pokoju.

Z ciekawością przejrzał książki na małym regale. Tytuły jednak nic mu nie mówiły, choć były to anglojęzyczne książki. Pomyślał, że to całkiem miłe, że miał tu rodzimą literaturę. Szafa okazała się być pusta, tak samo jak szuflady biurka. Stojąc przy nim wahał się, czy mógł odsłonić okno. Tak długo nie widział świata na zewnątrz. Sięgnął po sznureczek i pociągną łza niego delikatnie. Żaluzja uniosła się nieznacznie. Podniósł ją do końca, pewien już, że i przy tym nie porazi go prąd. Zaskoczyła go obecność roślinki na szerokim parapecie. Była to młoda dracena w żółtej doniczce. Wyglądała jak miniaturowa palma.

- Nazwę cię Henry - stwierdził od razu, nieco rozbawiony.

Była to kolejna miła odmiana od pustki celi w piwnicach kasyna, gdzie był przetrzymywany. Zamknął oczy i oparł czoło o szybę. Wziął wdech i uniósł powieki. Aż rozdziawił usta. Znajdował się na co najmniej trzydziestym piętrze w środku wielkiej aglomeracji. Czy naprawdę ludzie, kupujący na czarnym rynku innych ludzi, od tak żyli sobie w środku miasta? Zawsze uważał, że takie osobniki zaszywają się w jakichś niedostępnych miejscach, na odludziach. Uśmiechnął się szeroko. To dawało mu cały wachlarz możliwości i sposobów na powiadomienie kogokolwiek o swojej sytuacji. Mógłby choćby napisać wiadomość na kartce i zrzucić ją na ulicę. No tak, tylko biurko było puste. Po przyjrzeniu się framudze okna odkrył też, że nie było w niej klamki. Nie dało się go więc otworzyć. Stanął na palcach, usiłując dostrzec reklamy na ulicach. Były jednak zbyt daleko, by mógł cokolwiek z nich odczytać. Po budynkach też nie potrafił zorientować się w jakim właściwie znajduje się mieście.

Odgłos otwieranych drzwi mało nie zatrzymał mu serca. Odwrócił się gwałtownie, napierając na parapet lędźwiami, byle tylko zachować jak największy dystans. Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o krótko ściętych, brązowych włosach. Jego szare oczy zmrużyły się groźnie, choć usta wykrzywiły w lekkim uśmiechu. Wyglądał dość młodo a jednocześnie dojrzale. Koszulka z krótkim rękawem opinała jego umięśniony tors i bicepsy. Mick poczuł, że spada. Czy to był mężczyzna, który go kupił? Oby tak! Był tak cholernie przystojny, że aż miękły mu nogi. Ale to spojrzenie, pełne skrywanej groźby, przerażało go.

- Widzę, że już się obudziłeś - mężczyzna stwierdził oczywiste.

Blondyn był teraz pewien. To był ten sam głos, który słyszał na parkingu kasyna. Mimo, że posługiwał się teraz japońskim. Musieli przekazać mu, że też zna ten język. Tak, to była osoba, którą miał nazywać panem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz