Samochód sunął gładko przez ulice Tokio a rozmyte światła latarni i neonów odbijały się na szybach. W środku panowała względna cisza, przerywana jedynie cichym oddechem Mick’a, który opierał głowę o ramię Drake’a. Chłopak już nie płakał – wyglądał na wyczerpanego a jego powieki powoli opadały, jakby ledwo walczył z sennością.
Drake jednym ramieniem przytrzymywał Mick’a, obejmując go, by zapewnić mu stabilność, a drugą ręką obsługiwał telefon. Obdzwaniał wszystkich, którzy musieli zostać poinformowani o przebiegu i rezultacie akcji. Jego głos był chłodny i rzeczowy, choć ton zmieniał się zależnie od rozmówcy – czasem był surowy, czasem bardziej uprzejmy, ale zawsze opanowany.
Gdy kolejna rozmowa dobiegła końca, Drake westchnął cicho i wybrał numer Akihito. Po zaledwie dwóch sygnałach usłyszał znajomy głos.
- Drake! – Aki odezwał się z nutą paniki. – Wszystko w porządku? Nie zostałeś ranny? – dopytywał z przejęciem.
Drake uśmiechnął się lekko.
- Wszystko gra – odpowiedział spokojnie. – Akcja poszła zgodnie z planem
- Dzięki Bogu – Akihito westchnął z wyraźną ulgą. – Przyjedź do mnie, chcę cię zobaczyć – polecił.
Brunet zmarszczył brwi i spojrzał przez okno.
- Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy – odparł z nutą rezygnacji. – Poza tym nie wiem, co zastanę w swoim budynku
Po drugiej stronie zapadła krótka cisza, po której Akihito odezwał się nieco urażonym tonem.
- Skoro ty nie przyjedziesz, to ja zaraz przyjadę do ciebie – oznajmił.
Drake przewrócił oczami, choć na jego twarzy pojawił się cień rozbawienia.
- Dobrze, już jadę – rzucił z udawanym westchnieniem. – Ale muszę najpierw wstąpić do Kenji’ego – uprzedził.
- Do Kenji’ego? – Aki podłapał od razu. – Wiedziałem! Jednak ktoś cię zranił!
- Nie zranił. Czy ja cię kiedyś okłamałem? – odparł Drake, zerkając na chłopaka, który przysypiał, oparty o jego ramię. Pogładził go po głowie delikatnym gestem. – Chodzi o Mick’a – dodał.
Przez chwilę po drugiej stronie linii panowała cisza.
- Rozumiem – odezwał się w końcu Aki, a jego głos stał się poważniejszy. – Coś poważnego?
- Nie sądzę, ale… – Drake skrzywił się lekko. – Będę miał do ciebie prośbę. Ale porozmawiamy o szczegółach jak przyjadę
- Tylko nie każ mi zbyt długo na siebie czekać – odpowiedział Aki, a w jego głosie słychać było troskę.
Drake uśmiechnął się lekko.
- Jasne
Akihito rozłączył się, a Drake odłożył telefon na siedzenie obok. Spojrzał na blondyna, którego oddech stał się równomierny, jak u kogoś, kto wreszcie pozwolił sobie na odpoczynek. Mimo to odsunął go delikatnie od siebie i potrząsnął nim lekko, by sprowadzić go z powrotem do rzeczywistości.
- Nie zasypiaj – powiedział, z nutą rozkazu w głosie. – Zaraz będziemy wysiadać
Mick wyprostował się szybko, jakby przestraszony, że zrobił coś niewłaściwego.
- Przepraszam – wymamrotał, wycierając wilgotne rzęsy nadgarstkiem.
Drake westchnął, bardziej z rezygnacją niż złością.
- Przestań się mazać – powiedział, ale jego ton, o dziwo, był łagodny. – Nie jesteś pierwszym ani ostatnim, który pociągnął za spust. W świecie, w którym żyjemy, takie rzeczy są na porządku dziennym – skwitował.
W oczach Mick’a pojawiło się coś na kształt niedowierzania i szoku. Nie odpowiedział jednak nic, tylko odwrócił głowę w stronę okna, patrząc na mijane budynki. Był wdzięczny, że na szczęście Pan nie drążył tematu.
Po kilku minutach dojechali do starej kliniki Kenji’ego. Budynek wyglądał tak samo jak zawsze – nieco zaniedbany, ale wystarczająco funkcjonalny, by przyjmować tych, którzy potrzebowali pomocy. Najwyraźniej lekarz wciąż nie przeniósł się do nowej lokalizacji.
W środku Kenji czekał już w pełnej gotowości. Został zawczasu poinformowany o sytuacji i przygotował pomieszczenie na przyjęcie ewentualnych rannych. Lachlan wprowadził ich tam właśnie.
- Dobra, rozbieraj się do bielizny i kładź na kozetce – Kenji rzucił do Mick’a, gdy tylko zobaczył jego opłakany stan.
Chłopak zawahał się przez chwilę, zanim skinął głową i zaczął powoli ściągać zniszczone ubrania. Kenji zwrócił się natomiast do Drake’a, który stał z boku, obserwując wszystko z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Mam się spodziewać napływu rannych? – spytał, unosząc brew.
Jego przyjaciel wzruszył lekko ramionami.
- Kilku naszych oberwało, ale nie jest najgorzej. Poradzą sobie sami a ty będziesz mógł się dzisiaj wyspać
Kenji uśmiechnął się z przekąsem, jakby nie do końca wierzył w zapewnienia Drake’a, ale nie dociekał.
- Jakoś trudno mi uwierzyć – mruknął, odwracając się w stronę blondyna, który właśnie kładł się na kozetce. – No, ale zobaczmy, co tu mamy
Kenji badał Mick’a z wprawą kogoś, kto robił to setki razy, choć na jego twarzy malował się niewyraźny grymas. Jego dłonie sprawdzały każde żebro, każdy siniak, a chłopak syczał z bólu, choć starał się nie poruszać.
- Ma solidne stłuczenia, ale nic nie wskazuje na złamania. Gdyby krwawił z organów też już raczej byśmy o tym wiedzieli – powiedział Kenji, zwracając się do Drake’a, który pozostawał na swoim miejscu, obserwując wszystko w milczeniu. – Pewnie kilka dni będzie go bolało, ale to nic, czego nie można przeżyć
Drake skinął głową, jakby przyjął raport do wiadomości, ale jego spojrzenie pozostało skupione na chłopaku, jakby martwiło go coś jeszcze.
- A głowa? – zapytał po chwili.
Lekarz sięgnął do tylnej części głowy Mick’a, delikatnie macając miejsce, gdzie jego blond włosy zmieniły kolor na czarny. Odsłonił nieco ten zlepek włosów i skrzepu i przyjrzał się ukrytej pod spodem ranie. Mick drgnął, ale nic nie powiedział.
- To powierzchowny uraz – odparł Kenji, wyciągając gazik, który nasączył środkiem dezynfekującym. – Nie będzie potrzebował szwów, ale dobrze będzie to oczyścić i opatrzyć. Pisałeś, że upadł kilka razy? Może być oszołomiony jeszcze przez jakiś czas
W tym momencie Lachlan, który stał z boku, podał lekarzowi bandaże i zestaw opatrunków. Rude włosy opadały mu na czoło, co pozwalało mu unikać wzroku dawnego Pana. Jego ruchy były szybkie i staranne, jakby bał się popełnić choć najmniejszy błąd. Kenji zerknął na niego kątem oka i skinął głową.
- Dzięki – mruknął, nim zwrócił się znów do Drake’a. – Na szczęście to stosunkowo niewielkie obrażenia. Mógł trafić o wiele gorzej – stwierdził, oczyszczając również rany, które blondyn miał na twarzy.
Drake milczał przez chwilę, a potem przesunął spojrzenie na Lachlan’a, który stał obok, jakby chciał wtopić się w ścianę.
- Rakuran – rzucił krótko, a rudowłosy aż drgnął, prostując się w miejscu.
- T-tak, proszę Pana? – odpowiedział cicho, unikając jego wzroku.
- Przynieś mu wodę i jakąś przekąskę – powiedział Drake, nie patrząc już na niego, ale ton jego głosu sugerował, że nie zamierzał tolerować żadnej dyskusji.
- Oczywiście –chłopak odpowiedział pokornie, po czym szybko zniknął za drzwiami, jakby chciał jak najszybciej wykonać polecenie.
Kenji zaśmiał się cicho, kręcąc głową.
- Wiesz, że go przerażasz? – rzucił, patrząc na przyjaciela z przekąsem.
Drake wzruszył ramionami, jakby nie obchodziło go to w najmniejszym stopniu.
- To jego problem – odparł chłodno, a potem dodał, spoglądając znów na Mick’a – Jak długo będzie dochodził do siebie?
Lekarz wziął głęboki oddech, odkładając narzędzia i zakrwawione waciki na drugi stolik.
- Fizycznie? Może tydzień czy dwa – Zerknął na twarz Drake’a, a jego własna spochmurniała. – Ale psychicznie? To już zależy od niego
Drake nie odpowiedział, ale skierował swój wzrok na chłopaka, który leżał na kozetce, starając się nie patrzeć na nikogo. Jego dłoń nerwowo zaciskała się w pięść, jakby szukał jakiejś stabilności.
Wówczas drzwi gabinetu otworzyły się ponownie, a Lachlan wrócił z sokiem w jednej ręce i tabliczką czekolady w drugiej. Zatrzymał się w progu, zerkając na Drake’a, jakby upewniał się, że nie narusza jego przestrzeni i dopiero wszedł do środka.
- Proszę, Mick – powiedział cicho, podając chłopakowi sok i czekoladę, po czym pomógł mu powoli usiąść.
Blondyn podniósł się z trudem, krzywiąc przy tym z bólu, by odebrać to, co Lachlan przyniósł. Widząc czekoladę z solonymi precelkami uśmiechnął się blado.
- Dzięki – niemal szepnął.
Rudowłosy skinął głową, ale zanim zdążył się odsunąć, Kenji zwrócił na niego uwagę.
- Właśnie, Lachlan – rzucił lekkim tonem. – Zszyjesz mu łuk brwiowy – stwierdził.
Lachlan spojrzał na Lekarza, jakby ten właśnie zasugerował, że ma zoperować serce.
- Ja? Ale... dopiero zacząłem się tego uczyć! – wykrzyknął, z czerwoną twarzą i oczami pełnymi przerażenia.
Kenji uśmiechnął się uspokajająco, jednocześnie wyjmując z szuflady zestaw do szycia ran i pudełko z rękawiczkami.
- Najlepiej uczyć się w praktyce – powiedział, wyciągając igłę i nici chirurgiczne.
- Tylko wiesz, Rakuran, jeśli Mick’owi zostanie szpetna blizna, to oberwiesz za to ode mnie – Drake rzucił złośliwie, opierając rękę na biodrze w nonszalanckiej pozie.
Rudowłosy aż pobladł.
- Co?! – pisnął niemal rozpaczliwie, jego dłonie drżały, gdy spojrzał na Kenji’ego, jakby szukał u niego ratunku.
Lekarz westchnął ciężko, rzucając przyjacielowi karcące spojrzenie.
- Jak będziesz go tak straszył, to tym bardziej to spartoli - rzucił z irytacją.
- Tym bardziej…? – rudzielec powtórzył z żalem. – Więc też myślisz, że nie dam rady? – spytał, opuszczając ramiona, przez co wyglądał jak kupka nieszczęścia.
Kenji aż zerwał się z krzesła zakłopotany, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie. Jasne, że nie głuptasie – zapewnił. – Nie słuchaj tego idioty. Świetnie dasz sobie radę a ja pokażę ci, co i jak – zapewnił z mocą.
Twarz chłopaka rozchmurzyła się momentalnie. Przytaknął powoli, choć widać było, że wciąż pozostawał nieco spięty.
- Ale będziesz obok? – zapytał cicho, wciąż pełen wątpliwości.
Kenji klepnął go lekko w ramię, by dodać mu otuchy.
- Jasne, że tak. To tylko łuk brwiowy. Nie ma się czego bać. No i Mick jest spokojnym pacjentem, prawda? – mówiąc uśmiechnął się do blondyna, który pokiwał głową z lekkim uśmiechem.
Obserwując ich, Mick nie mógł powstrzymać się od cichego parsknięcia śmiechem. Mimo całego koszmaru dzisiejszego dnia, cieszyło go ze Lachlan i Kenji znów się dogadują i nie ma już między nimi tego napięcia, które widział ostatnio, gdy doszło między nimi do niefortunnego zbliżenia. Widać wszystko sobie wyjaśnili.
Jednak, gdy miejscowe znieczulenie, podane mu przez lekarza, zaczęło działać, Mick zamknął oczy. Niby wierzył w umiejętności rudzielca, ale miał dość okropnych widoków na pewien czas. A igła dzierżona przez lekko drżącą dłoń, zbliżająca się do jego oka, z pewnością była takowym. Nawet, jeśli już nie bał się tak panicznie igieł.
Na szczęście procedura przebiegła bardzo szybko i sprawnie. Zostały mu założone wszelkie opatrunki a głowę owinięto bandażem, by trzymać je na miejscu. Ale wyglądał przez to jak ofiara znacznie gorszego zdarzenia. Smród maści mającej złagodzić wykwit siniaków i przyspieszyć gojenie uszkodzonej skóry, też nie należał do przyjemnych. Tak jak i bandaż, którym został owinięty wokół torsu i na ramionach, by się nie zsuwał. Odrobinę trudniej mu się przez niego oddychało, ale musiał przyznać, że ból obitych żeber stał się znośny.
Po wszystkich zabiegach Mick mógł się też w końcu ubrać. Czuł się jak po ciężkiej walce, a każda warstwa materiału, którą wkładał na obolałe ciało, była zarówno ulgą, jak i wyzwaniem. Lachlan, widząc, jak Mick marszczy brwi, próbując okryć się jakkolwiek podartą koszulkę i bluzą z rozerwanym zamkiem, podszedł nieco nieśmiało i podał mu swój gruby sweter, który zdjął przez głowę.
- Weź – powiedział cicho, unikając spojrzenia blondyna, jakby nie chciał zbytnio na niego naciskać.
Mick spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem, ale uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Dziękuje, oddam go jak będę mógł – mruknął, wciągając na siebie sweter, który był ciepły i miękka, a przede wszystkim cały.
Kiedy byli gotowi do wyjścia, Drake stanął w progu i rzucił do Kenji’ego z typową dla siebie nutką ironii w głosie.
- Wyślij mi rachunek za dzisiejszą robotę, jak zwykle
Lekarz przewrócił oczami, ale machnął ręką, jakby nie miał siły komentować.
- Tak, tak, dostaniesz go szybciej niż się spodziewasz – skwitował tylko.
Drake kiwnął głową, obejmując Mick’a ramieniem i poprowadził go na zewnątrz.
Dopiero w samochodzie chłopak rozpakował tabliczkę czekolady, którą przyniósł Lachlan. Była lekko nadtopiona od ciepła jego dłoni, ale smakowała wybornie. Gryzł kawałek po kawałku, czując, jak czekolada powoli łagodzi napięcie, które wciąż tliło się w jego wnętrzu.
Po kilku minutach jazdy Mick zauważył jednak coś, co wytrąciło go z chwilowego spokoju. Wyjeżdżali z miasta, mijając znajome punkty. Jego żołądek zacisnął się lekko a spojrzenie nabrało czujności. Znał tę drogę zbyt dobrze.
- Jedziemy do pana Akihito? – zapytał, przerywając cichą atmosferę w samochodzie.
Drake, sprawdzając coś na telefonie, przytaknął, rzucając mu krótkie spojrzenie.
- Owszem – odpowiedział spokojnie.
Przez moment wyglądało, jakby chciał dodać coś więcej. Jego spojrzenie zatrzymało się na twarzy blondyna, jakby ważył słowa. W końcu jednak tylko westchnął cicho, sięgnął po paczkę papierosów i odpalił jednego. Dym wypełnił wnętrze samochodu a Mick, choć czuł pewien niepokój, postanowił nie naciskać. Przecież jego Pan i tak zrobi co będzie chciał. Wgryzł się w kolejny kawałek czekolady, starając się czerpać z tej chwili spokoju tyle, ile mógł.
Samochód zatrzymał się pod posiadłością Akihito, której podjazd wyglądał jak zawsze – nieskazitelny, otoczony starannie przystrzyżonymi drzewami i ozdobiony subtelnymi światełkami. Zaspy po odśnieżaniu były ustawione równiutko przy krawędzi podjazdu, jakby nawet zimowy bałagan musiał trzymać się tu pewnych zasad.
Drake wysiadł od razu ruszając w stronę drugiej strony auta, by otworzyć drzwi Mick’owi, żeby chłopak się nie przemęczał. Jednak zanim zdążył to zrobić, drzwi posiadłości otworzyły się gwałtownie i na zewnątrz wypadł Akihito.
- Wreszcie jesteś, kochanie! – zawołał rozradowany, biegnąc w stronę Drake’a z otwartymi ramionami.
Brunet ledwie zdążył unieść brew w zdziwieniu, gdy Aki z impetem rzucił się na niego, obejmując go mocno. Ten niespodziewany atak wytrącił Drake’a z równowagi, przez co obaj runęli w bok, wprost w śnieżną zaspę.
Ochrona, stojąca przy drzwiach, natychmiast zrobiła krok w ich stronę, jakby chcieli ruszyć z pomocą. Zatrzymali się jednak, słysząc radosny śmiech Akihito, który leżał na Drake’u i najwyraźniej wcale nie zamierzał się podnosić.
Mick w międzyczasie sam wysiadł z samochodu, patrząc z konsternacją na dwójkę mężczyzn, którzy teraz usiłowali wygrzebać się ze śniegu. Drake wyglądał na zirytowanego, kiedy wstał i zaczął strzepywać z marynarki biały puch, rzucając przy tym spojrzenia pełne niezadowolenia. Za to Akihito wyglądał jak dziecko w dniu świąt – uśmiechnięty od ucha do ucha, przepraszając niezbyt szczerze.
- Przepraszam, Drake, naprawdę! – powiedział, choć jego głos wskazywał, że wcale nie żałuje. – Ale tak się cieszę, że nic ci się nie stało!
- Jasne, widzę – odparł sucho Drake, strzepując resztki śniegu z ramion. – Tylko następnym razem mógłbyś postarać się nie zabić mnie przy tym powitaniu
Akihito tylko się zaśmiał, gestem zapraszając ich do środka. Jednak zanim zdążyli wejść, jeden z ochroniarzy zastąpił im drogę, wyraźnie niepewny, ale zdeterminowany. Nazbyt dobrze widział kaburę i pistolet, które Drake skrywał pod marynarką.
- Panie Akihito – zaczął formalnie. – Powinniśmy najpierw ich przeszukać. To dla pana bezpieczeństwa
Aki zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na niego, unosząc brwi.
- Chcecie przeszukać mojego przyjaciela? – zapytał, a w jego głosie pojawiła się nuta irytacji.
Ochroniarz próbował coś odpowiedzieć, ale Aki machnął ręką z lekceważeniem.
- Spierdalajcie – warknął, wskazując na drzwi posiadłości. – Drake i jego ludzie nie potrzebują takich procedur. A teraz wynocha, zanim każę wam zbierać żwir na drodze. Przecież może wbić się w opony mojego samochodu i wywołać wypadek – zadrwił.
Ochroniarze spojrzeli po sobie a potem cofnęli się bez słowa, najwyraźniej nie chcąc prowokować dalszego gniewu swojego szefa. Poznali go przez ostatnie dni nazbyt dobrze, żeby nie wiedzieć jak mogą skończyć, jeśli nie podporządkują się jego woli.
- Na co czekacie? Chodźcie – Akihito rzucił do swoich gości, z uśmiechem na ustach, jakby incydent sprzed chwili nigdy się nie wydarzył. – Może napijemy się sake? Jest cholernie zimno – stwierdził pocierając nagie ramiona, gdyż wyszedł do nich w samej koszulce.
Drake przewrócił oczami, ale ruszył za nim, prowadząc Mick’a, który wciąż wyglądał, jakby nie do końca wiedział, jak odnaleźć się w tej całej sytuacji.
Mick siedział na kanapie, wpatrując się w kubek gorącej herbaty, który stał przed nim na stoliku. Ciepło naparu unosiło się leniwie w powietrzu a aromatyczny zapach powinien go uspokajać, ale jego zmęczone ciało i umysł były już na skraju wyczerpania. Głowa zaczęła mu się lekko kiwa, jakby zaraz miał zapaść w sen. Nim jednak zupełnie odleciał, obok niego usiadł Makoto. Chłopak bez słowa podsunął mu talerz z kolacją – prostym, ale apetycznym daniem.
- Zjedz coś – powiedział cicho, patrząc na Mick’a z odrobiną troski w oczach.
Blondyn przyjrzał się zawartości talerza, potem zerknął na Makoto, i odebrał go, choć nie czuł się szczególnie głodny.
- Dzięki – wymamrotał, podnosząc widelec.
Zastanawiał się, czemu wszyscy chcą go karmić? Czyżby naprawdę wyglądał aż tak mizernie? Mimo wszystko zaczął jeść, nie chcąc wyjść na niewdzięcznego. Wiedział, że Pan Akihito pewnie wyciągnął Makoto z łóżka, żeby to dla niego przygotował, a chłopak wyglądał na wystarczająco zmęczonego codziennymi obowiązkami, których, jak Mick dobrze wiedział, było tu aż nadto.
Jedząc zerknął w stronę części kuchennej, gdzie ich Panowie rozmawiali cicho między sobą. Nie mógł usłyszeć ich słów, ale widział, że dyskutują o czymś poważnym. Akihito wydawał się sceptyczny, marszcząc brwi, podczas gdy Drake mówił spokojnie, lecz stanowczo.
- Jesteś pewien, że to dobre rozwiązanie? – zapytał w końcu Akihito, głosem z nutą powątpiewania.
Drake wzruszył ramionami.
- Jedyne, na jakie mnie w tej chwili stać – przyznał. – Moi ludzie już donieśli, że apartament sporo ucierpiał. Będzie wymagał małego remontu. A ja... – westchnął ciężko – w najbliższym czasie będę miał tyle na głowie, że zwyczajnie nie znajdę dla niego czasu. Sprzątanie tego, co narobił Miyazaki, będzie zajmujące. Pewnie też policja będzie chciała mnie przesłuchać. Nie chcę zostawiać go samego. Nie w takim stanie…
Obaj na chwilę zerknęli w stronę kanapy, gdzie Mick kończył właśnie jeść a Makoto coś do niego mówił. Akihito przeczesał włosy palcami a wyraz jego twarzy zdradzał rezygnację.
- No dobrze – powiedział w końcu. – Ale wiesz, że będziesz miał u mnie ogromny dług?
Drake uśmiechnął się lekko a jego spojrzenie złagodniało. Pochylił się lekko do przyjaciela i musnął go palcem po czubku nosa.
- Żeby to pierwszy – rzucił z szelmowskim uśmiechem.
Akihito zaśmiał się, kręcąc głową i obaj dopili swoje herbaty, zanim ruszyli do salonu.
Mick właśnie odkładał talerz na stolik, wyglądając na nieco bardziej przytomnego. Gdy zauważył nadchodzących mężczyzn, podniósł wzrok na Drake’a, jakby czekał na to, co będzie dalej.
- Zostaniesz u Akihito na pewien czas – ten oznajmił od razu.
Mick uniósł gwałtownie głowę a jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Wstrząs zalał go jak lodowata fala. Czy zawiódł? Czy zrobił coś, co sprawiło, że Pan nie chciał mieć go przy sobie? To była jego pierwsza myśl, która ścisnęła go w gardle tak mocno, że ledwo mógł oddychać.
Ale potem pojawiła się kolejna. Przecież powinien się cieszyć. Wreszcie będzie mógł od niego odpocząć. Życie u boku Drake’a było przepełnione bólem, strachem i okropnościami, które wydawały się nie mieć końca. Tu, w domu Akihito, byłby bezpieczny. Więc dlaczego nie potrafił się z tego cieszyć? Zamiast tego czuł narastającą panikę, która rodziła się głęboko w trzewiach, jak czarny, lepki cień.
- Dlaczego? – zapytał w końcu, jego głos był drżący, ale starał się nie zabrzmieć zbyt słabo.
Drake spojrzał na niego z chłodnym spokojem.
- Ktoś musi zająć się twoimi obrażeniami – powiedział, jakby to było coś oczywistego. – A ja nie będę miał na to czasu. U Aki’ego będziesz miał wszystko, czego ci potrzeba
Mick zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony.
- A czemu nie mogę zostać u Kenji’ego? – zapytał, zerkając na Drake’a spod przymrużonych oczu.
Brunet uśmiechnął się kpiąco.
- Tam miałbyś zbyt wiele swobody – odpowiedział z przekąsem.
Mick naburmuszył się, krzyżując ręce na piersi.
- Masz słuchać się Akihito. A on będzie miał pełne prawo cię ukarać, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wedle własnego uznania – Drake oznajmił, zerkając na przyjaciela. – O ile te kary nie przyniosą ci żadnego trwałego uszczerbku – zaznaczył dobitnie.
Mick aż zerwał się na równe nogi, zbulwersowany.
- Dlaczego pan Akihito ma mnie karać? – wykrzyknął. – Przecież nie należę do niego!
Drake zamarł na chwilę a jego twarz momentalnie spoważniała. Pewna doza wesołości i pobłażania, które jeszcze chwilę temu malowały się na niej, zniknęły bez śladu. Podszedł do chłopaka powolnym, ale pełnym władczości krokiem i chwyciło za żuchwę, zmuszając, by spojrzał mu prosto w oczy.
- Dlatego – wysyczał, a jego głos był groźny jak ostrze noża – że będziesz mieszkał pod jego dachem. A skoro tak, będziesz przestrzegać jego zasad. Czy to jasne?
Mick z trudem przełknął ślinę, czując, jak jego bunt gaśnie pod spojrzeniem mężczyzny.
- Tak, Panie… – odpowiedział cicho, wręcz ledwie słyszalnie.
Drake puścił go i odwrócił się do Akihito, który, mimo powagi sytuacji, wyglądał na lekko rozbawionego.
- Makoto, zabierz Mick’a na górę – polecił Aki.
Chłopak skinął głową i podszedł do blondyna, dotykając jego ramienia w niemym geście zachęty.
- Chodź – powiedział cicho, a Mick, choć niechętnie, poszedł za nim na górę.
Zanim zniknął za schodami, rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na swojego Pana, który stał nieruchomo, jakby sam potrzebował chwili, by ochłonąć.
Gdy chłopcy zniknęli za zakrętem Drake opadł ciężko na kanapę, przecierając dłonią twarz, jakby chciał zetrzeć z siebie cały trud tego dnia. Spojrzał na Akihito z wyrazem rezygnacji.
- Widzisz, co ja się z nim mam? – rzucił z westchnieniem.
Akihito usiadł naprzeciwko, uśmiechając się lekko.
- Jest młody – odparł. – Jeszcze się nauczy
- Możesz mu w tym pomóc – stwierdził Drake, patrząc na swojego przyjaciela z mieszaniną zmęczenia i nadziei. – Daj mu szkołę życia, ale... – przerwał na chwilę, zastanawiając się. – Może dopiero za kilka dni, jak trochę się pozbiera
Akihito zaśmiał się cicho. Jego śmiech był lekki, ale pełen zrozumienia.
- Nie ma sprawy – powiedział z pewnością. – Jak będziesz go odbierał, to dzieciak będzie chodził jak w zegarku – zapewnił.
Drake parsknął cicho, jakby nie do końca wierzył, ale nie miał siły spierać się o to teraz.
tymczasem Mick wszedł do pokoju chłopaków. Żaden z nich nie spał, choć godzina ciszy nocnej już dawno minęła. Mick przywitał się oszczędnie, kiwając głową, na co odpowiedzieli mu równie powściągliwymi gestami. W pokoju było ciepło i przytulnie, jakby chaos dnia nie miał tu dostępu.
Makoto wręczył mu zestaw do kąpieli i ciuchy do spania, jak zrobił to ostatnim razem.
- Nie przesadzaj z myciem, żeby opatrunki się nie pomoczyły – polecił krótko, zerkając na bandaże wokół jego żeber.
Mick skinął głową i wszedł do łazienki. Był tak zmęczony, że jedyne, na co miał siłę, to przemycie mokrym ręcznikiem najważniejszych miejsc. Prysznic nie wchodził w grę, nie tylko przez opatrunki – każde schylenie, każdy ruch sprawiały, że żebra bolały bardziej.
Na chwilę spojrzał w lustro i zamarł. Jego odbicie sprawiło, że coś ścisnęło go w gardle. Wyglądał jak chodząca śmierć albo mumia – owinięty w bandaże, z posiniaczoną twarzą i zmęczeniem malującym się w oczach. Zrozumiał, dlaczego wszyscy się nad nim litowali.
Szybko odwrócił wzrok od lustra i dokończył mycie. W międzyczasie słyszał za drzwiami, jak chłopcy rozkładają dla niego futon. Kiedy wyszedł, ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że na futonie siedzi Makoto, a jego łóżko miało świeżą pościel.
- Możesz spać na moim łóżku – Mako powiedział od razu, wskazując ręką na miejsce.
- Dlaczego? – Mick zapytał, marszcząc brwi.
Lu, który już układał się na swoim posłaniu, spojrzał na niego z boku.
- Myślisz, że będziesz w stanie wstać rano z futonu? – spytał, bez złośliwości.
Mick spojrzał na swoje żebra, ciasno owinięte bandażami, i przypomniał sobie, jak trudno było mu założyć skarpetki. Westchnął, w duchu przyznając im rację.
- Faktycznie – powiedział cicho i położył się na łóżku Makoto.
Poduszka była miękka a pościel pachniała kwiatowym płynem do płukania. Mick wtulił twarz w materiał, zamykając oczy. Tego właśnie potrzebował.
Widział jeszcze kątem oka, jak chłopcy układają się w swoich posłaniach. Kaname, zgasił nocną lampkę w kształcie pingwinka, stojącą na szafce.
- Dobranoc – powiedział zagrzebując się pod pościelą.
Mick zauważył, jak chłopak przytula róg kołdry zamiast pluszaka, którego widział u niego podczas ostatniej wizyty. Był ciekaw, dlaczego, ale nie miał siły się nad tym zastanawiać.
Sen obezwładnił go niemal natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz