Mick przemył twarz zimną wodą, czując, jak chłód orzeźwia go i rozbudza. Sięgnął po ręcznik i starannie osuszył skórę, po czym wyprostował plecy, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Tydzień. Minął już tydzień, odkąd znalazł się w posiadłości Akihito. Analizował ten czas, badając wzrokiem swoje odbicie, które wciąż wydawało mu się obce.
Siniak pod okiem, który jeszcze kilka dni temu przyciągał wzrok nienaturalnym odcieniem, teraz zaczynał zmieniać kolor na żółty. To był dobry znak – gojenie się jego ciała było namacalnym dowodem, że czas mijał. Żebra też przestały mu aż tak dokuczać. Może pomagały leki a może przyzwyczajał się do bólu? Choć nie musiał już nosić uciskowych bandaży to niektóre ruchy wciąż stanowiły pewne wyzwanie.
Z westchnieniem sięgnął po codzienne ubrania – prosty t-shirt i dżinsy, które ktoś starannie poskładał na półce. Przebrał się powoli, z ostrożnością, jakby jego ciało wciąż pamiętało ból i starało się przed nim chronić. Pajacyk, niedorzeczna piżama, którą kiedyś podarował mu Drake, złożył starannie i wsunął pod kołdrę w łóżku Makoto, które wciąż mu przysługiwało.
Makoto twierdził, że tak będzie lepiej, bo jego łóżko stało pod oknem. Mick nie bardzo wiedział, co to miało do rzeczy. Czy chodziło o to, że budziły go promienie słońca, czy może o fakt, że nikomu nie przeszkadzał, spędzając w łóżku zdecydowanie zbyt wiele czasu w ciągu dnia? Gdyby spał na futonie, rozłożonym pośrodku pokoju, pewnie utrudniałby przemieszczanie się po nim reszcie chłopców. Był niemal pewien, że chodziło o wygodę reszty, a nie jego własną, ale nie miał im tego za złe.
Mick rozejrzał się po pokoju, zerkając na oparcie krzesła przy biurku, na którym zalegała sterta jego rzeczy.
- Wypadałoby się za to zabrać – pomyślał z niechęcią, choć miał wrażenie, że każda najmniejsza czynność wymaga od niego ogromnego wysiłku.
Zaczął od zebrania ubrań i posortowania ich na te nadające się jeszcze do noszenia i te przeznaczone do prania. Drugiego dnia po jego przyjeździe tutaj ktoś z ludzi Drake’a przywiózł mu torbę z rzeczami. Pan pewnie sam go spakował, bo jak inaczej wytłumaczyć obecność tej głupiej piżamy czy kilku seksowniejszych ciuchów, które w posiadłości Akihito wydawały się zupełnie nie na miejscu?
Wśród ubrań znalazł jednak coś, co naprawdę poprawiło mu humor – książkę. Otworzył ją właśnie ostrożnie, przesuwając dłonią po grzbiecie i wąchając znajomy zapach zadrukowanego papieru. Pamiętał, że zostawił ją na nocnej szafce, kilka dni przed… tamtym zdarzeniem. Wspomnienie tego, co się stało, zawisło w jego myślach niczym cień, więc natychmiast odłożył książkę na brzeg biurka, jakby mogła go skaleczyć.
Zdając sobie sprawę z tego co robi odetchnął i dotknął jej okładki opuszkami palców. Przecież była martwym przedmiotem. Nie miała nic wspólnego z tamtym dniem, a już na pewno nie mogła go skrzywdzić. Pamiętał, że zawarta w niej historia bardzo go wciągnęła i liczył, że w końcu będzie miał siły ją dokończyć. Ale to jeszcze nie był ten dzień.
Dzisiejszy dzień w ogóle zaczął się dla niego koszmarnie. Akihito wezwał go do siebie tuż po porze śniadania, na którym tradycyjnie się nie pojawił, i obwieścił, że dość już tego użalania się nad sobą. Przymykał oko na wiele, ale okres ochronny się skończył. Mick musiał zacząć pracować, żeby zasłużyć na swoje utrzymanie, bo w posiadłości Akihito nie było miejsca dla darmozjadów.
Najwyraźniej Akihito miał za nic jego kiepski stan psychiczny. Mick, czy chciał czy nie, musiał się podporządkować. Zaczął od doprowadzenia się do porządku, jak kazał mu mężczyzna i uprzątnięciu przestrzeni wokół siebie. Miał na to aż pół godziny, ale i tak czas ten kurczył się zastraszająco szybko, gdy każda najmniejsza aktywność przychodziła mu z trudem.
Kiedy czas minął zszedł do salonu, jak mu kazano. Tam Akihito wygłosił swoją tyradę, na temat panujących w jego domu zasad i zachowania, jakiego od niego oczekuje. Jednak chłopak nie wydawał się zainteresowany jego słowami, za co mężczyzna zdzielił go otwartą dłonią w twarz. Mick mało się nie przewrócił, nie przygotowany na nagły atak. Kompletnie zaskoczony dotknął swojego policzka, który piekł niemiłosiernie i z trwogą spojrzał na blondyna.
Widywał co prawda, jak Aki dyscyplinuje w ten sposób swoich chłopców, ale dopiero terasz zrozumiał, jaka siła drzemała w jego ciosie. Niby zwykły liść a jednak od razu postawił go do pionu.
- Nie zamierzam się powtarzać! – Akihito zagrzmiał, widząc, że wreszcie oczy chłopaka skupiły się na nim a nie na błądzeniu po wzorach paneli na podłodze.
- Przepraszam… – Mick wydukał odruchowo.
Aki nie wyglądał na przekonanego szczerością jego przeprosin, ale skinął głową i kontynuował swój wywód na temat jego obowiązków, które będą rozpisane na tablicy w ich pokoju. Mick tym razem słuchał go z pełną uwagą, odpowiadając krótkimi pomrukami, na wypadek, gdyby bardziej otwarte przerywanie mu mogło skutkować kolejną błyskawiczną karą. Opuszczał przy tym głowę, wciąż osłaniając bolące miejsce.
Jeszcze chwilę temu czuł w sobie coś na kształt buntu, niewyrażonej niechęci wobec rozkazów Akihito. Ale teraz? Teraz piekąca twarz przypominała mu, że sprzeciw nie jest opcją, a Aki nie jest osobą, której cierpliwość można wystawiać na próbę. Mężczyzna przemawiał z siłą, której nie dało się zignorować. Jego głos wypełniał przestrzeń, dominując, zmuszając do należytego skupienia.
- Każdego dnia rano Makoto przekaże ci, co masz zrobić. A ja spodziewam się, że wszystko zostanie wykonane dokładnie i na czas. Rozumiesz? – kontynuował Aki, jakby uznał, że chłopak wymaga szczegółowych instrukcji.
- Tak, proszę pana – Mick odpowiedział cicho, czując, jak słowa same wyrywają się z jego ust, zanim zdążył się nad nimi zastanowić.
Akihito uniósł brew, jakby oceniał, czy odpowiedź była wystarczająco szczera.
- Lepiej dla ciebie… – rzucił w końcu, tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że nie zamierza tolerować kolejnych wymówek. – jeśli mnie nie zawiedziesz
Mick skinął głową raz jeszcze, a w jego żołądku ścisnęło się coś na kształt strachu pomieszanego z rezygnacją. Praca, obowiązki, reguły... Wszystko to wydawało się takie proste a jednak przytłaczało go bardziej niż mógłby się spodziewać.
Akihito jeszcze przez chwilę patrzył na niego, po czym machnął ręką w geście, który oznaczał, że może odejść. Mick odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z salonu, czując na sobie spojrzenie mężczyzny, które zdawało się wbijać w jego plecy jak sztylety.
Gdy tylko znalazł się na piętrze, wziął głęboki oddech, jakby nagle zaczął się dusić. Nie zawiedź go. Te słowa dźwięczały mu w uszach, przeraźliwie głośne, choć Akihito wypowiedział je ledwie chwilę temu.
Potrzebował chwili nim wrócił do pokoju, starając się nie myśleć o piekącym policzku. Kaname, który zmieniał pościel w ich łóżkach, spojrzał na niego pytająco.
- Wszystko w porządku? – zapytał, prostolinijnie, ale jego ton zdradzał lekką obawę.
- Tak – odparł Mick, próbując zabrzmieć przekonująco. – Muszę po prostu... zobaczyć, co mam robić…
Kaname wzruszył ramionami, a Mick przeszedł obok niego do tablicy, na której, jak zapowiedział Akihito, wypisano jego obowiązki. Na liście widniały między innymi takie zadania jak ścieranie kurzy w salonie, pomoc w kuchni i podlewanie roślin w oranżerii. Wiedział, że to nic wielkiego, ale ciężar tych zadań w jego głowie wydawał się znacznie większy.
Nie zwracając uwagi na spojrzenia Kaname, Mick podszedł do swojego łóżka, usiadł na krawędzi i ukrył twarz w dłoniach. Praca, obowiązki, reguły. Nie myśleć, wykonywać polecenia. To wszystko, co teraz miał. Kaname zerknął na niego z troską, ale szybko zmienił pościel i opuścił pokój.
Szedł korytarzem w stronę pralni, dźwigając kosz z brudną pościelą. Rytmiczne stukanie jego kroków odbijało się echem od ścian, ale w głowie chłopca panował większy chaos niż na co dzień. Myśli krążyły wokół ich gościa, którego zachowanie nie dawało mu spokoju.
Z początku zazdrościł mu. Jakie to musi być wygodne, nie mieć żadnych obowiązków, tylko leżeć w łóżku cały dzień, podczas gdy reszta z nich musiała pracować. Ale im więcej czasu mijało, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że z Micki’em dzieje się coś złego.
Pan nakazał im zostawić go w spokoju, więc Kaname nie śmiał o nic pytać ani się wtrącać. Ale widział, jak Mick wstaje z łóżka tylko wtedy, gdy Makoto nakłonił go, żeby zjadł coś ciepłego. Chociaż zjadł to dużo powiedziane. Wyglądało to bardziej na karmienie chorego ptaszka niż na normalne posiłki. Noce też były trudne – czasem budziło ich ciche mamrotanie, a czasem przerażające krzyki. Mick rzucał się na łóżku, jakby uciekał przed czymś w snach, co z kolei nie pozwalało wypocząć żadnemu z nich. Przez to wszyscy chodzili podenerwowani i zmęczeni. Kaname od początku starał się być cierpliwy, ale cała ta sytuacja zaczynała nadmiernie odbijać się na spokoju posiadłości Pana.
- Chciałbym mu jakoś pomóc... ale co mogę zrobić? – myślał, wchodząc do pralni.
Przypomniał sobie moment, gdy przywieziono rzeczy Mick’a. Chłopak wydawał się wtedy niesamowicie zdenerwowany, bardziej niż powinien być. Gdy tylko otworzył torbę, zaczął przetrząsać ją w pośpiechu, jakby szukał czegoś niezwykle cennego.
- Nie ma jej... – mruknął do siebie, a potem złapał się za włosy w jakimś dziwnym szale.
Kaname przyglądał mu się z bezpiecznej odległości.
- Czego szukasz? – w końcu zdobył się na pytanie.
Nie spodziewał się odpowiedzi, ale Mick spojrzał na niego gniewnie.
- Komórki – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Kaname uniósł brwi, nie rozumiejąc, o co tyle hałasu. Zachodził w głowę, dlaczego coś tak małego było dla Mick’a aż tak ważne. On nigdy nawet nie trzymał w dłoni podobnego urządzenia, to też nie pojmował jego wartości. Choć widywał jak opiekunowie w ośrodku a nawet jego Pan, dzwonili z niego nieustannie.
- Chcesz do kogoś zadzwonić? – spytał naiwnie.
Odpowiedzią był lecący w jego stronę but, który Mick chwilę temu trzymał w ręce. Kaname ledwo zdążył się uchylić, a zaraz potem usłyszał kroki Lu, który wpadł do pokoju.
- Co tu się, do cholery, dzieje? – zapytał chłodno, rzucając Mick’owi ostrzegawcze spojrzenie. – Chcesz się wyładować? To idź na siłownię!
Blondyn, zamiast odpowiedzieć, wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Kaname spojrzał za nim z mieszanką strachu i dezorientacji a Lu sprawdził, czy na pewno nie oberwał. Mick chyba wziął sobie do serca tę radę, bo Kaname nie widział go przez resztę dnia.
- Nie gniewaj się na niego – powiedział mu później Makoto, gdy chłopiec opowiadał mu o tej sytuacji. – Mick przeżył coś, czego pewnie nigdy do końca nie zrozumiemy
Kaname, choć nie w pełni przekonany, chciał jakoś załagodzić napiętą sytuację. Tej nocy zostawił na poduszce Mick’a kilka cukierków – mały gest na zgodę. Ale następnego ranka znalazł je w śmietniku w łazience.
Nie wiedział, czy Mick ich nie zauważył, czy po prostu nie chciał ich zjeść. Zrobiło mu się przykro, ale uznał, że chłopak w końcu wróci do swojego Pana, więc nie musiał się z nim zaprzyjaźniać.
Odstawił kosz z pościelą i zaczął ładować rzeczy do pralki, próbując skupić się na tym prostym zadaniu, by choć na chwilę nie myśleć o całej sytuacji. Chciałby tylko, żeby Mick wreszcie przestał patrzeć na nich tak, jakby byli dla niego obcy. Przecież tak dobrze bawili się w trakcie urodzin Pana albo w sylwestra. Kaname chciałby, żeby tamten czas wrócił. Żeby nie mijali się na korytarzu bez słowa, tak jak w tej chwili, gdy schodził na dół, by przygotować Księżniczce jedzonko.
Chłopak ostrożnie rozdrabniał pieczoną rybę z wczorajszego obiadu, wybierając ości z takim skupieniem, jakby od tego zależało życie całego świata. Nie mógł pozwolić, by Księżniczka się zadławiła, dlatego każdą najdrobniejszą ość. Było to czasochłonne zajęcie, ale Kaname nie narzekał. Lubił to uczucie, że robi coś dobrego, choćby dla małej, białej kotki, która była teraz jego małym skarbem.
Kiedy skończył, delikatnie przełożył rozdrobnioną rybę na talerzyk a potem założył buty i kurtkę. Ostrożnie uchylił drzwi prowadzące do ogrodu, starając się nie robić hałasu, żeby nie przeszkadzać Panu i zamknął je za sobą starannie, by kicia nie dostała się do posiadłości.
- Księżniczko! – zawołał, wychodząc na ośnieżoną ścieżkę.
Nie było odpowiedzi, żadnego znajomego miauknięcia ani dźwięku przebiegających łapek. Kaname zmarszczył brwi i rozejrzał się po ogrodzie. Śnieg iskrzył się w zimowym słońcu a powietrze było przejmująco zimne, aż jego oddech zamieniał się w białe obłoki.
Poszedł aż do kociego domku, który ostatecznie wybrał pan Akihito. Domek, choć piękny, bardziej przypominał miniaturową willę niż zwykłą budkę dla kota.
- To takie w stylu Pana – pomyślał Kaname z lekkim uśmiechem, kucając przed wejściem.
Wejście było na tyle duże, że przy odrobinie wysiłku, mógł wczołgać się do środka, choć z perspektywy trzeciej osoby pewnie wyglądałoby to komicznie. Wnętrze było wyłożone puchatymi kocykami, które miały zapewnić Księżniczce ciepło nawet w najzimniejsze dni. W rogu leżała porzucona wełniana piłeczka z kocimiętką – najwyraźniej kotka miała swoje zdanie na temat tej zabawki.
Zamiast tego Kaname zauważył rozkopany koc, jakby Księżniczka sama umeblowała sobie domek według własnego uznania. Cieszył się, że schronienie przypadło jej do gustu, ale wciąż nie rozumiał, dlaczego nie przychodziła, gdy ją wołał.
- Gdzie się podziałaś? – mruknął, prostując się i rozglądając po ogrodzie.
Zaczął szukać kotki w innych częściach posesji. Obszedł altanę, zaglądał między krzewy i za mały wodospad w ogrodzie, ale nigdzie jej nie było. Już miał zrezygnować i wrócić do budynku, kiedy kątem oka zobaczył ruch w pobliżu garażu.
Biała kotka właśnie wyślizgiwała się przez ledwie uchylone, malutkie okienko. Kaname wytrzeszczył oczy i podbiegł do niej, trzymając w ręku talerzyk z rybą.
- Co ty tam robiłaś? – spytał półgłosem, kucając przy niej. – Nie możesz wchodzić do domu, bo Pan cię wyrzuci!
Kotka spojrzała na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami i odmiauknęła, jakby chciała go uspokoić. Podniosła przednie łapki, opierając się o jego nogę, jakby dopraszała się jedzenia. Kaname westchnął, ale uśmiechnął się z ulgą. Postawił talerzyk na śniegu i patrzył, jak Księżniczka je z apetytem.
- Musisz być bardziej ostrożna – mruknął, drapiąc ją lekko za uchem, gdy zajęła się rybą.
Kiedy wrócił do budynku, strząsnął śnieg z butów i odwiesił kurtkę na wieszak. Czuł chłód na dłoniach, który przypominał mu o czasie spędzonym na zewnątrz. Odstawił talerzyk do zlewu, planując umyć go od razu, ale przypomniał sobie o uchylonym okienku w garażu. Musiał je zamknąć, zanim ktoś to zauważy, więc szybko poszedł do garażu.
Gdy tylko wszedł do środka, jego wzrok natychmiast przykuł widok, który niemal odebrał mu oddech. Na maskach, dachach i szybach samochodów Pana widniały mokre od śniegu ślady kocich łapek. Odbicia były wyraźne, jakby Księżniczka bawiła się w artystkę na najdroższych płótnach.
Kaname stał przez chwilę jak sparaliżowany a potem odruchowo przyłożył rękę do ust, żeby stłumić okrzyk. Kocie łapki wyglądały przeuroczo, ale wiedział doskonale, że gdyby Pan je zobaczył, dostałby szału.
W pośpiechu zamknął okienko, upewniając się, że tym razem jest dobrze zasunięte. Musiał coś z tym zrobić, zanim Pan tu przyjdzie. Myślał gorączkowo, biegnąc przez korytarze w poszukiwaniu Lu.
Znalazł go w gabinecie Pana, gdzie chłopak właśnie ścierał kurz z wysokiej, drewnianej półki. Niestety, Akihito również tam był, siedząc przy biurku i przeglądając jakieś dokumenty, przez co Kaname stanął w progu, jakby wryty w podłogę.
-Przepraszam za najście, Panie – wydusił, unikając jego wzroku. – Ale czy Lu mógłby mi w czymś pomóc na dole?
Mężczyzna uniósł wzrok znad dokumentów i zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Lu spojrzał na Kaname, a potem na Pana, wyraźnie niezdecydowany.
- Możesz poczekać, aż skończę? – zapytał, ale widząc panikę w oczach Kaname, zmienił zdanie. – Albo dobra, Panie, czy mogę na chwilę z nim iść?
Akihito machnął ręką, jakby Lu był mu w tej chwili obojętny, a chłopak o bursztynowych oczach szybko odłożył ścierkę do wiaderka i poszedł za młodszym.
- Co się stało? – zapytał, gdy tylko zeszli na dół.
Kaname zabrał go do garażu i wskazał ślady łapek, które wyglądały jeszcze gorzej w jaskrawym świetle lamp, które włączyli.
- Co z tym zrobić? – zapytał, niemal w panice.
Lu zaklął pod nosem.
- Raptem kilka dni temu woskowaliśmy te samochody – mruknął z irytacją, przecierając twarz dłonią. – To moja wina – przyznał po chwili. – Wpuściłem ją wczoraj wieczorem, bo noc była wyjątkowo zimna…
Kaname spojrzał na niego zaskoczony, ale nic nie powiedział. Lu westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Dobra, słuchaj. Muszę wrócić do gabinetu, bo Pan się zorientuje, że coś jest nie tak. Pokażę ci, jak usunąć te ślady. Zacznij od czarnego Maserati. To samochód, którym Pan ostatnio najczęściej jeździ – zadecydował.
Szybko podszedł do jednego z regałów w garażu, sięgnął po butelkę z odpowiednim środkiem czyszczącym i pokazał Kaname, jak delikatnie przetrzeć karoserię, żeby nie naruszyć powłoki wosku.
- Jeśli nie będziesz sobie radzić, wołaj Makoto – dodał. – Ja muszę wracać
Kaname pokiwał głową, patrząc, jak Lu opuszcza garaż. Gdy tylko został sam, rozejrzał się bezradnie po samochodach. Które z nich to Maserati? Kompletnie nie znał się na markach samochodów. Wszystkie wyglądały dla niego podobnie.
Przełknął ślinę, czując, jak do oczu napływają mu łzy frustracji. Nie mógł się jednak rozpłakać. Pan zabiłby ich, gdyby to zobaczył. Wziął głęboki oddech, otarł dłonią oczy i postanowił zacząć od jednego z czarnych samochodów, choć przeważająca ich większość miała właśnie ten kolor. Miał jednak nadzieję, że w końcu trafi na ten, o którym mówił Lu. Jeśli nie... cóż, będzie martwił się, kiedy Pan zejdzie do garażu. Na razie był zajęty pracą i nic nie wskazywało na to, by miał gdzieś jechać.
Mick w tym czasie z wściekłością przesuwał odkurzacz po podłodze gościnnego pokoju, który od dawna nie widział żadnego gościa. Po co więc był jego wysiłek? Jego frustracja rosła z każdym ruchem. W końcu z całych sił cisnął odkurzacz na podłogę, po czym usiadł na brzegu perfekcyjnie zasłanego łóżka.
Nie mógł powiedzieć, że nie rozumie, skąd brał się ten gniew, bo doskonale wiedział. Był wściekły, bo czuł się porzucony. Odcięty i odstawiony na bok, jak niepotrzebny bagaż.
Drake nawet nie spakował mu komórki. Jakby chciał, żeby nie mógł się z nim skontaktować. Mick wpatrywał się w idealnie gładką narzutę, ściskając dłonie w pięści. Było mu źle, bo mógłby przydać się w biurze, mieć jakieś konstruktywne zajęcie, które odciągałoby jego myśli od złych rzeczy. Sprzątanie pozostawiało jego umysł biernym, przez co myśli niebezpiecznie błądziły.
Mick poczuł, jak napięcie w jego klatce piersiowej narasta, utrudniając mu oddychanie. Dlaczego Pan go tutaj zostawił? Przecież blisko niego czułby się lepiej. Miałby w nim jakieś oparcie – przynajmniej tak chciałby wierzyć. Wiedział, że dla Drake’a porwania, zabójstwa i inne takie rzeczy były codziennością. Pewnie dogryzałby mu, gdyby się rozkleił albo budził od koszmarów. Ale mimo wszystko… Potem może przytuliłby go, pogłaskał po głowie, pozwolił spać obok, żebym czuł się bezpieczniej.
Złość i wstyd uderzyły go jednocześnie. Zaklął pod nosem, zrywając się na równe nogi. Zaczął krążyć po pokoju, jakby ruch mógł go uwolnić od tego, co czuł. Jak mógł stać się tak zależny od Drake’a?
Miał żal do samego siebie. Kiedy najechano budynek, był zupełnie bezsilny. Nie potrafił sam się obronić, nie był nawet w stanie stawić oporu. Został porwany i brutalnie potraktowany, zdany na łaskę Pana. To, że Drake go uratował, tylko pogłębiło jego poczucie zależności. Nie potrafił niczego bez niego.
Mick potarł kark, czując nieprzyjemną pustkę. Brak obroży… Nie myślał, że coś tak prostego mogłoby tak bardzo na niego wpływać. Ale obroża była czymś więcej niż symbolem władzy Drake’a nad nim. Była dowodem, że był dla niego ważny. Że ktoś zauważy jego zniknięcie. Bez niej czuł się niewidzialny, niepewny, czy Drake jeszcze po niego wróci.
- Nie zostawi mnie tutaj na jego łasce, prawda? – wyszeptał do siebie, choć odpowiedź wciąż wydawała się odległa i niejasna.
Wyjrzał na korytarz, zastanawiając się przez chwilę. Może mógłby poprosić pana Akihito, żeby pozwolił mu zadzwonić do Drake’a? Ale zaraz przypomniał sobie poranną reprymendę i siarczysty policzek, który zdawał się wciąż mrowić. Czy powinienem?
Co właściwie powiedziałby Drake’owi?
-Hej, a tak dzwonię, bo tęsknię?
Mick prychnął kpiąco, wracając myślami na ziemię. Podniósł odkurzacz i znów zaczął sprzątać, choć jego ruchy były mechaniczne, pozbawione energii. Myśl o tym, żeby usłyszeć głos Pana, nie dawała mu jednak spokoju. Choć jedno słowo. Jedno zdanie. Wydawało mu się, że to wystarczyłoby, żeby ten chaos w jego głowie choć trochę ucichł.
Tymczasem Drake chciałby mieć tyle czasu na rozważanie podobnych pierdoł. Opadł właśnie ciężko na skórzaną kanapę w apartamencie hotelowym, który przez ostatni tydzień stał się jego tymczasowym domem. Domem... Prychnął cicho na myśl, że w ogóle użył tego słowa. To miejsce było bardziej zimne i bezosobowe niż jego biuro. Ale cóż, nie miał wyboru – remont budynku zmusił go do przenosin.
Mimo to czasem myśl o chłopaku nieproszenie pojawiała się w jego głowie, szczególnie gdy nocami próbował zasnąć. Czy sobie radzi? Czy Aki nie przesadza z dyscypliną? Może powinien posłać tam Hatoru, żeby sprawdził co i jak? Drake aż warknął pod nosem, próbując skupić się na czymś innym.
Nie miał czasu na takie sentymenty. Wszystko zdawało się nakładać na siebie, jakby cały świat postanowił się sprzysiąc przeciw niemu. Remont budynku szedł jak po grudzie, z ciągłymi opóźnieniami, które wymagały jego interwencji. Otwarcie nowego klubu w Kabukicho pochłaniało resztki jego cierpliwości – co chwilę ktoś dzwonił z kolejnymi "pilnymi" sprawami. A na domiar złego, dziś w nocy miała odbyć się inauguracyjna impreza.
Drake miał ochotę ją odwołać.
- Kogo to obchodzi? – pomyślał, masując skronie. - Wolałbym po prostu wreszcie się wyspać…
Oparł się o kanapę i spojrzał w sufit, gdzie delikatne światło odbijało się od eleganckich sztukaterii. Czyżby naprawdę się starzał? Jeszcze kilka lat temu nie czułby takiego zmęczenia. Bawiłby się na takich imprezach do białego rana, a teraz… Teraz chciał tylko spokoju. A może to po prostu natłok zdarzeń?
A jakby tego było mało, Wuj wciąż oczekiwał raportów dosłownie na każdy temat. Czyżby przestał mu ufać? Z jednej strony Drake rozumiał, że jako głowa yakuzy Wuj po prostu wykonywał swoje obowiązki. Ale to ciągłe węszenie i pytania działały mu na nerwy.
- Daj mi przestrzeń, do cholery – mruknął, chociaż wiedział, że i tak mu tego nie powie.
Przynajmniej Ryunosuke trochę mu odpuścił. Był zbyt zajęty rozliczaniem sprawców zamachu na swojego braciszka. Drake nie był pewien, co bardziej go cieszyło – że Ryu nie wisiał mu nad głową, czy że ci cholerni idioci w końcu dostaną to, na co zasłużyli.
Wibracje telefonu wyrwały go z zamyślenia. Westchnął ciężko i sięgnął po urządzenie, odblokowując ekran. Kolejna wiadomość od managera klubu – coś o muzyce i problemach z dostawcą alkoholu.
- Świetnie – pomyślał z przekąsem, podnosząc się z kanapy.
Wciągnął marynarkę na ramiona, zapiął guziki i poprawił mankiety koszuli. Lepiej było rozwiązać problem, nim na dobre się rozwinie. Im szybciej go załatwi, tym bliżej do momentu, w którym wreszcie odpocznie. Choć w głębi duszy wiedział, że ten moment raczej szybko nie nadejdzie.
Drake wcisnął kluczyk w stacyjkę i uruchomił silnik, który zamruczał niskim, mocnym dźwiękiem. Tego dnia zdecydował, że sam będzie sobie kierowcą. Czasami nawet jego właśni ludzie działali mu na nerwy. Odpalił papierosa i uchylił szybę, by dym mógł ulotnić się na zewnątrz.
Jazda przez miasto była jak zawsze uciążliwa – korki, ludzie przebiegający przez pasy w ostatniej chwili, inni kierowcy trąbiący na siebie nawzajem. Drake na co dzień ignorował te niedogodności, ale dziś wyjątkowo wszystko wydawało się bardziej irytujące.
Jego telefon zaczął wibrować w kieszeni marynarki, ale nie mógł go odebrać, gdy zaciskał dłonie na kierownicy. Dźwięk jednak nie ustawał a sygnał powtarzał się raz za razem. Uważał, że jeśli było to coś ważnego to dzwoniąca osoba po prostu spróbuje później, ale mimo wszystko, stojąc na światłach, wyciągnął telefon z kieszeni i spojrzał na ekran.
Na widok imienia wyświetlającego się na ekranie zmarszczył brwi. Odebrał połączenie, od razu przełączając je na głośnik.
- Słucham – rzucił krótko.
Po drugiej stronie odezwał się męski głos, nieco zbyt spokojny, jak na okoliczności.
- Dowiedziałem się dopiero dziś po przylocie – powiedział. – Byłem za granicą
Drake prychnął, patrząc na zmieniające się światło.
- Chujowy przepływ informacji – odpowiedział z przekąsem.
- Nie mogę się nie zgodzić – przyznał jego rozmówca, a po chwili dodał: – Powiedz mi... czy Kaoru cierpiał przed śmiercią?
Drake westchnął cicho, trzymając jedną rękę na kierownicy a drugą przykładając papieros do ust.
- Na tyle, na ile zasłużył – powiedział bez emocji, zaciągając się.
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy.
- Nie spodziewałem się po nim wiele... Ale taki koniec? To potwarz dla mojego rodu – przyznał mężczyzna.
Drake uśmiechnął się kpiąco.
- Na szczęście nosił nazwisko matki. Jak tam było tej dziwce? – rzucił, nie kryjąc drwiny.
- Proszę, Drake, nie kpij –głos w słuchawce odpowiedział z nutą rezygnacji. – Syn, nawet z pozamałżeńskiej zdrady, wciąż pozostaje synem
Drake uniósł brew, strzepując popiół do popielniczki.
- Na twoim miejscu dawno bym go wydziedziczył – przyznał.
Mężczyzna westchnął ciężko.
- Jesteś zbyt młody, by to zrozumieć – skwitował.
Drake skrzywił się, czując ukłucie irytacji.
- Być może – odpowiedział chłodno. – Dzwonisz do mnie w jakiejś konkretnej sprawie, Shigeru, czy to tylko sentymentalna rozmowa?
Jego rozmówca zawahał się, po czym przeszedł do sedna.
- Chciałem poprosić cię o przysługę – oznajmił.
- Co tym razem? – Drake mruknął z rezerwą.
- Czy mógłbyś pochować Kaoru? – Shigeru zapytał ostrożnie, jakby spodziewał się wybuchu.
Drake parsknął śmiechem, niemal skręcając zbyt gwałtownie w wąską uliczkę.
- Żartujesz sobie? – zapytał z niedowierzaniem.
- Rozumiem twoją złość – mężczyzna odpowiedział spokojnie. – Kaoru wzgardził dobrocią, którą od ciebie otrzymał i szansą na lepsze życie. Ale mimo wszystko... Proszę, zrozum. To moje jedyne dziecko. Nie mogę pochować go sam, bo jeśli moje nazwisko gdzieś wypłynie, wybuchnie skandal
Drake pokręcił głową z niedowierzaniem, wpatrując się w drogę przed sobą.
- Zrobiłem z niego przykład, jak kończą zdrajcy. Nie mogę tak po prostu go teraz grzebać
- Każda możliwa pomoc... będę ci dozgonnie wdzięczny – nalegał Shigeru.
Drake zmrużył oczy, wrzucając wyższy bieg.
- Dobra, spróbuję coś wymyślić, ale niczego nie obiecuję
- Dziękuję. Odwdzięczę się, jak zawsze – odparł Shigeru z wyraźną ulgą.
Brunet zerknął na telefon a potem wrócił spojrzeniem na drogę.
- Powiedz mi, masz jeszcze jakieś kontakty z przedsiębiorstwem Yamaguchi’ch? – zapytał, zmieniając temat.
Shigeru zawahał się.
- Czasem chodzę oglądać zawody sumo z Takeshi’m – przyznał.
Drake uśmiechnął się pod nosem.
- To doskonale się składa. Mógłbyś oddać dług od razu – stwierdził z zadowoleniem.
- Zamieniam się w słuch, ale mam nadzieję, że nie chodzi ci o aspekty finansowe. Nie zamierzam podnosić z dołka upadającej firmy
- Nie. Absolutnie nie o to chodzi. Chciałbym raczej, żebyś przekonał staruszka do ustąpienia miejsca nowemu pokoleniu
- Co masz na myśli, mówiąc „nowe pokolenie”? – Shigeru zapytał ostrożnie.
- Jego syna – odpowiedział Drake. – To przyniesie zysk dla wszystkich stron – przyznał.
Shigeru milczał przez chwilę, rozważając propozycję.
- Dobrze. Porozmawiam z nim, ale również niczego nie obiecuję. Takeshi jest uparty niczym stary osioł - odparł z rezygnacją.
Drake podziękował i rozłączył się bez pożegnania, rzucając telefon na siedzenie obok. Kaoru nawet po śmierci potrafił narobić mu problemów. Ale może tym razem wyniknie z nich coś dobrego? Drake wcisnął gaz, przyspieszając. Zacisnął przy tym dłonie na kierownicy, wbijając wzrok w drogę przed sobą. Choć miasto tętniło życiem, w jego głowie panowała cisza – ciężka i przytłaczająca. Nie chciał się przyznać przed samym sobą, ale brakowało mu czyjej konkretnej obecności obok.
Nie chodziło tylko o sex, choć Mick był mistrzem w rozładowywaniu jego napięcia w ten sposób. Chodziło o coś więcej – o samą jego obecność. Był jak stabilizator. Nawet kiedy go wkurzał, nawet kiedy krzyczał na niego za byle co, Mick jakimś cudem potrafił sprawić, że czuł się lepiej. W szerokim tego słowa znaczeniu.
Drake wyciągnął rękę do telefonu, który leżał na siedzeniu pasażera. Może powinien do niego zadzwonić, zapytać, jak się czuje? W końcu to jego własność. Powinien sprawdzić, czy Akihito nie przegina z tym swoim wychowaniem.
Ale zanim zdążył podnieść urządzenie, ekran znów rozbłysnął a w kabinie rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk przychodzącego połączenia. Spojrzał na ekran i natychmiast zmarszczył brwi. Dzwonił Misaki a to oznaczało, że powstał poważny problem, którego nie mógł opanować sam.
Drake aż zaklął głośno, wciskając hamulec na czerwonym świetle.
- Mów – rzucił ostro do słuchawki, już czując, że jego umowny spokój właśnie szlag trafił.
- Szefie… Hydraulik urwał zawór i zalało trzy piętra. Ucierpiało nieco sprzętu i archiwum…
Drake oparł czoło na kierownicy i wziął kilka głębokich oddechów. Mimo to z jego ust posypała się cała wiązanka wulgaryzmów, odzwierciedlająca jego wściekłość. Misaki nic nie odpowiedział a jedynie czekał aż się uspokoi, za co był mu wdzięczny. Miał serdecznie dość tego parszywego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz