Lu zszedł z piętra, starannie układając w myślach porządek, w jakim zostawił przybory do nauki Hiro w ich pokoju. Na schodach minął Akihito, który opuszczał pokój uciech z dziwnie zadowolonym uśmiechem na twarzy – kąciki jego ust unosiły się w sposób, który jednocześnie intrygował i budził niepokój. Lu zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego, kierując się do salonu, gdzie zastał Makoto rozpartego w fotelu. Starszy chłopak odłożył książkę na stolik i zdjął okulary z nosa, spoglądając na Lu z lekkim uśmieszkiem.
– Posprzątasz też za mnie? – rzucił, wskazując brodą na książkę i pusty kubek po herbacie.
Lu zatrzymał się w pół kroku, unosząc brew.
– O co ci chodzi? – zapytał, a jego ton zdradzał lekką irytację.
Makoto wzruszył ramionami, jakby sprawa była błaha, ale w jego oczach czaiła się nuta zaczepki.
– Nic, tylko wydajesz się lubić tę rolę nauczyciela – odparł niby obojętnie. – Za bardzo, jak na mój gust.
Lu uśmiechnął się, ale był to uśmiech ostry, niemal prowokujący.
– Co, zazdrosny, że to nie ciebie Pan wyznaczył do opieki nad Hiro? – rzucił, opierając się o oparcie kanapy.
Makoto prychnął, przewracając oczami.
– Niedorzeczne – mruknął, po czym nachylił się bliżej, zniżając głos. – Ale jakoś dla Kaname nie byłeś taki dobry. Wręcz przeciwnie, gnoiłeś go na każdym kroku.
Lu zerknął na Kaname, który wciąż leżał na kocu przy drzwiach balkonowych, wpatrując się w deszczowe smugi na szybie, nieświadomy ich rozmowy. Po chwili odpowiedział szeptem, z nutą obrony w głosie:
– To co innego. Sytuacja Hiro jest inna.
Makoto pokręcił głową, a jego spojrzenie stało się twardsze.
– To dokładnie to samo – rzucił. – Chociaż nie, masz rację. Kaname żyje tu z nami na stałe, a Hiro wyjedzie za dzień czy dwa. Więc co, chcesz, żeby zapamiętał cię jako miłego kolegę? Żeby nigdy nie poznał Lu dupka?
Lu skrzywił się, a jego dłonie zacisnęły się w pięści.
– Nawet jeśli, to co z tego? – warknął cicho. – Niech ten dzieciak ma poczucie, że nie jest w tym gównie sam. Nie pamiętasz już, jak to jest być samemu z Panem, bez żadnego oparcia?
Makoto zaśmiał się gorzko, a jego oczy błysnęły czymś, co wyglądało na żal zmieszany z ironią.
– Szkoda, że nie byłeś tak wyrozumiały, kiedy pojawił się Kaname – powiedział, a jego ton był ostry jak brzytwa.
Lu spojrzał na niego bez zrozumienia, marszcząc czoło.
– Co cię ostatnio ugryzło? – zapytał. – Zrobiłem ci coś, czy masz do mnie o coś żal?
Zanim Makoto zdążył odpowiedzieć, z piętra dobiegł głuchy łoskot, a zaraz po nim szybkie kroki Akihito i trzask drzwi pokoju uciech. Wszyscy troje – Lu, Makoto i Kaname, który uniósł głowę znad paczki chipsów – spojrzeli w stronę schodów. Makoto uśmiechnął się nieco złośliwie, opierając podbródek na dłoni.
– Oho, pupilek Lu znów wpakował się w kłopoty – rzucił, a jego głos ociekał kpiną. – Pobiegniesz mu na ratunek?
Lu obrzucił go zirytowanym spojrzeniem, a jego usta zacisnęły się w cienką linię. Nie odpowiedział, ale napięcie między nimi wisiało w powietrzu, gęste jak burzowe chmury za oknem. Deszcz wciąż bębnił o szyby, a wiatr wył w ogrodzie, jakby chciał podkreślić, że spokój tego wieczoru był tylko chwilowy.
Tymczasem na piętrze Hiro szarpnął się desperacko w skórzanych pasach. Drewniane wiosełko w ręku Akihito przerażało go bardziej niż wczorajsza witka. Zaś świadomość własnej nagości uderzyła go niespodziewanie, wypełzając gorącym rumieńcem na jogo policzki.
Akihito dał mu chwilę na złapanie oddechu, obracając narzędzie w dłoni. Lśniło, jakby właśnie je wypolerowano. Nie było w nim żadnych kolców, dziur, czy pasków. Tylko elegancki, gładki paddle z ciemnego drewna, ciężki, wyważony, używany wyłącznie w momentach, które miały nauczyć, nie złamać.
– Nie ukarzę cię za zniszczenie laptopa – odezwał się w końcu, odwracając się do chłopaka. – To był wypadek. Ale zwlekałeś z powiadomieniem mnie o sytuacji, świadomie ignorując moje polecenie.
Hiro spuścił wzrok, zbyt zawstydzony, by się tłumaczyć.
– Gdyby Kaito nie mógł do mnie zadzwonić nie wiedziałby co ci się stało – kontynuował Akihito – Jak więc ma ci zaufać na tyle, by zostawić cię samego w domu?
Akihito przesunął dłonią po karku, jakby chciał odgonić własne zmęczenie i podszedł bliżej, pochylając się i bez pytania kładąc dłoń na jego udzie, tuż nad kolanem. Gładził skórę, potem lekko uciskał, przesuwając się wyżej. Chłopak pociągnął spazmatycznie nosem a jego ciałem wstrząsnął płacz. Akihito dotarł do miejsc, które wciąż nosiły ślady wczorajszej kary – ciemnoróżowe pręgi, które zostawiła bambusowa witka, lekko opuchnięte, ale nie rozległe.
– Dobrze, dostaniesz dwie serie po dziesięć uderzeń, jednak dziś w pośladki. Nic więcej – stwierdził chłodno, niemal z kliniczną precyzją.
Hiro spojrzał na niego z przestrachem, ale skinął głową, cicho i z rezygnacją. Nie próbował prosić, błagać ani wyjaśniać. Coś w głosie Akihito mówiło mu, że każda, nawet najmniejsza próba sprzeciwu, mogłaby się bardzo źle skończyć w obecnej sytuacji.
– Nie wierć się – mężczyzna powiedział spokojnie. – Nie jestem w stanie dokładnie wyczuć odległości, jeśli poruszysz się w nieodpowiednim momencie. Jeśli trafię cię kantem mogę wyrządzić ci krzywdę. A tego obaj nie chcemy.
– Dobrze… – wymamrotał Hiro, ledwo słyszalnie, ale z drżeniem, które zdradzało więcej niż słowa.
Paddle uniósł się w powietrze. Chwila ciszy rozciągnęła się w nieskończoność i pierwszy klaps uderzył w pośladki z głuchym plaśnięciem. Hiro syknął, ale nie poruszył się. Drugi klaps, trzeci… rytmiczne, mocne, ale wyważone. Wiosło nie rozcinało skóry, lecz rozgrzewało ją intensywnie, zostawiając piekące ślady.
Przy piątym zacisnął pięści, gubiąc już i tak urywany oddech. Przy ósmym krzyknął i zacisnął nogi. Przy dziesiątym… coś w nim pękło. Z jego gardła nie wydobył się jednak szloch ani jęk – tylko westchnienie. Jakby sam był zaskoczony, że wytrzymał. Wiedział już, czego się spodziewać, ale i tak każdy cios zaskakiwał. Piekł, łaskotał nerwy, drapał od środka. Ale nie był nie do zniesienia. I właśnie to budziło w nim najwięcej niepokoju.
Nie była to pierwsza kara którą otrzymał od Aki'ego czy od Kaito, ale brak w nich brutalności wciąż wprawiał go w pewną konsternację. Przecież kara powinna boleć. Powinna zostawiać ślady. Pamiątki, by budzić lęk. A ta... po prostu uczyła. W klubie Takenaki, za uszkodzenie sprzętu o takiej wartości, byłby już martwy. Nie pytaliby o powód. Nawet nie krzyczeliby przy tym. Po prostu ktoś skręciłby mu kark w akompaniamencie śmiechów towarzystwa z wyższych sfer.
Akihito odłożył paddle. Jego dłoń, chłodna i sucha, przesunęła się delikatnie po pośladkach Hiro, oceniając skórę. Była rozgrzana i zaczerwieniona, tkliwa sądząc po tym jak chłopak drgnął i usiłował uciec biodrami od nachalnego acz delikatnego dotyku. Mogli kontynuować.
Druga seria rozpoczęła się dokładnie tak samo jak pierwsza – spokojnie, bez pośpiechu. Akihito nie podnosił głosu, nie dawał upustu gniewowi. Każdy ruch był precyzyjny, wyważony, jakby stanowił część rytuału, który miał przywrócić porządek w świecie Hiro.
Czternasty klaps – głośniejszy, niż poprzednie – uderzył w jego pośladki, już lekko obrzmiałe od wcześniejszych ciosów. Hiro krzyknął cicho, przyciskając spocone czoło do klęcznika. Zacisnął uda, próbując powstrzymać napięcie, które narastało nie tylko w skórze, ale głębiej – w brzuchu, w miednicy, w ciele, które nie chciało już słuchać jego woli.
Kolejne trzy ciosy zdawały mu się być jeszcze silniejsze, rezonując bólem aż po kręgosłupie. Jednak przy osiemnastym stało się coś nieoczekiwanego. Zaskakujące ciepło rozlało się po jego udach, a miękkie psssst zlało się z jego stłumionym płaczem. Ciało Hiro zamarło. Przez sekundę nie wiedział, co się stało. Ale potem poczuł – mokro pod stopami, które ledwie co muskały podlogę, wilgoć spływającą po nogach, zapach, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Zasikał się.
Panika wybuchła w nim gwałtownie, jakby ktoś rozdarł worek pełen ostrych odłamków wstydu. Szarpnął się, usiłując opuścić biodra, zasłonić się, uciec, zrobić cokolwiek. Akihito zatrzymał się z ręką w górze i cichym warknięciem irytacji. Świeża fala łez znów spłynęła po policzkach chłopaka a jego usta poruszały się chaotycznie, wyrzucając z siebie istny bełkot.
– P-przepraszam! Ja… ja nie chciałem! Nie wiedziałem, że… ja… Proszę, nie… Nie karz mnie… Proszę, ja posprzątam, tylko…!
Krzyczał, szarpiąc się spazmatycznie z szeroko otwartymi oczami rozszerzonymi ze strachu, jak u zaszczutego zwierza. Akihito nie zrobił kroku w jego stronę. Nie ruszył się gwałtownie. Po prostu odłożył paddle na bok i przykucnął przy nim powoli.
– Hiro – odezwał się cicho, ale stanowczo. – Spójrz na mnie.
Chłopak zadrżał. Potem, niepewnie uniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały. W oczach Akihito nie było ani śladu gniewu. Ani nawet pogardy czy rozczarowania. Tylko spokojna, łagodna obecność.
– To normalna reakcja ciała – powiedział, jakby wyjaśniał coś zupełnie naturalnego. – Twój układ nerwowy zareagował na stres i ból. Powinienem był kazać ci się załatwić nim zaczęliśmy. To moja wina, nie twoja.
Hiro zamrugał szybko, a jego dolna warga zadrżała, jakby nie dowierzał, że nie zostanie za to zbesztany. Nie wiedział, co powiedzieć. Akihito uśmiechnął się do niego łagodnie i przeczesał uspokajająco jego włosy palcami.
– Nic się nie stało – powtórzył cicho. – Bardzo ładnie znosisz karę. Zostały już tylko dwa uderzenia.
Chłopak pociągnął nosem, ledwo powstrzymując kolejny szloch. Ale głos Akihito był jak opatrunek – chłodny, miękki, cierpliwy.
– Możemy kontynuować? – bardziej stwierdził niż spytał.
Hiro zawahał się, ale w końcu skinął głową.
– Tak… proszę pana… – wyszeptał.
– Dobrze. Wróć do pozycji – polecił, szturchając lekko jego biodro, by dać mu do zrozumienia o co chodzi.
Hiro pociągnął nosem i mimo drżenia nie opierał się. Poprawił się w klęku i zacisnął palce u stóp, gotowy na dokończenie serii. Dwa ostatnie uderzenia spadły na jego pośladki szybko i precyzyjnie, ale nie mniej boleśnie niż poprzednie. Każdy z nich zostawiał piekący ślad, ale Hiro już nie płakał. Oddychał. Przyjął całą serię bez słowa, czując, jak strach powoli ustępuje miejsca… czemuś innemu. Uldze? Nie był pewien.
Kiedy wszystko się skończyło, Akihito powtórzył za co otrzymał karę i bez pośpiechu odpiął go z klęcznika. Nie pozwolił mu jednak wstać a od razu wziął go na ręce. Przez ułamek chwili wyglądał, jakby zaskoczyła go mikra waga chłopaka, jakby ten był zrobiony z papieru. Opanował jednak mimikę twarzy i ruszył do łazienki. Hiro instynktownie wtulił się w jego ciało, ukrywając nadal rumianą twarz w jego ramieniu.
Mężczyzna wniósł go do przestronnej, wyłożonej marmurem łazienki i ostrożnie opuścił na brzeg wanny, odkręcając wodę. Para już po chwili wypełniła pomieszczenie przyjemnym ciepłem a lawendowy zapach olejku do kąpieli momentalnie ukoił nerwy Hiro. Powieki zaciążyły mu, gdy został usadzony w ciepłej wodzie.
– Masz dziesięć minut tylko dla siebie – powiedział Akihito, kucając obok wanny. – Posprzątam twój mały wypadek a potem porozmawiamy o tym co się dziś stało.
Hiro skinął głową, patrząc na niego z wdzięcznością, która aż paliła go w piersi. Blondyn uśmiechnął się do niego nieznacznie i wyszedł z łazienki, zostawiając jednak drzwi otwarte, by mieć na niego oko. Nim jednak zabrał się za sprzątanie sięgnął po komórkę i wysłał Kaito krótką wiadomość: „Lepiej reaguje na pozytywne bodźce niż fizyczne kary. Miej to na uwadze”.
Akihito wyprowadził Hiro z pokoju uciech, jego dłoń spoczywała lekko na ramieniu chłopaka, który szedł z opuszczoną głową, wciąż drżąc po dopiero co zakończonej karze. W ciszy korytarza, przerywanej jedynie odległym szumem deszczu, Akihito spojrzał na niego i zapytał spokojnym, choć rzeczowym tonem:
– Chcesz napić się kakao, czy wolisz już się położyć?
Hiro uniósł zmęczone spojrzenie, jego zaczerwienione od płaczu oczy błyszczały w półmroku. Po chwili wahania odpowiedział cicho, niemal szeptem:
– Chciałbym spać...
Akihito skinął głową, bez słowa komentarza.
– Kładź się – powiedział krótko, wskazując gestem na drzwi pokoju chłopców.
Odprowadził Hiro, upewniając się, że ten dotarł do łóżka, po czym zszedł do salonu. Tam zastał Makoto i Lu, którzy łypali na siebie nieprzychylnie, a ich spojrzenia niemal iskrzyły od napięcia. Akihito, wyczuwając od razu, że coś jest nie tak, zatrzymał się w progu i zmrużył oczy.
– Co się dzieje? – zapytał, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę, która nie znosiła uników.
Lu, z rękoma mocniej splecionymi na torsie, wzruszył ramionami, starając się brzmieć swobodnie.
– Nic szczególnego – mruknął, ale jego napięta postawa zdradzała złość.
Jednak nie chciał, by Makoto został ukarany za coś tak błahego jak ich sprzeczka, więc wolał zamilknąć. Mako, doskonale wiedząc, że przed Panem lepiej nie ukrywać prawdy, westchnął i spojrzał na Akihito.
– Mamy odmienne zdanie w pewnej kwestii – przyznał, starając się zachować neutralny ton. – Ale to naprawdę nic poważnego.
Akihito uniósł sceptycznie brew, a jego spojrzenie przesunęło się między nimi, jakby chciał wyczytać więcej z ich twarzy. Już otwierał usta, by drążyć temat, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi, ostry i niespodziewany w wieczornej ciszy. Kaname, który przysnął na kocu przy drzwiach balkonowych, poderwał się do siadu, mamrocząc sennie:
– Mikrofala… popcorn gotowy…
Akihito parsknął cicho, a kącik jego ust uniósł się w rozbawionym uśmiechu. Musiał przyznać, że mimo perturbacji ostatnich dni, był w całkiem niezłym humorze. Ruszył do drzwi, wciąż z lekkim uśmiechem, ale gdy je otworzył, jego twarz natychmiast spoważniała. Na progu stał Ryunosuke, jego brat, z wyrazem twarzy, który nie wróżył nic dobrego. Ryu skinął głową na powitanie i wszedł do środka bezceremonialnie, nawet nie czekając na zaproszenie.
– Czy ty możesz choć przez jeden dzień nie być pożywką dla prasy? – rzucił od razu, wyciągając telefon i pokazując Akihito ekran.
Zdjęcie, które wyświetlił, ukazywało Akihito biegnącego ulicą w szlafroku, ciągnącego za sobą zapłakanego Hiro, a w tle ochroniarzy, na których wydzierał się z furią. Ryu spojrzał na brata z uniesioną brwią.
– Powiedz, że nie wziąłeś sobie kolejnego chłopaka, bo nie ręczę za siebie – powiedział, a jego ton balansował między irytacją a zmęczeniem.
Akihito ściągnął brwi, wyraźnie oburzony.
– Hiro nie należy do mnie – warknął. – Tylko go chwilowo przechowuję.
Wyrwał bratu telefon z ręki i jeszcze raz spojrzał na zdjęcie, a jego oczy zapłonęły złością.
– Pieprzone hieny dziennikarskie – mruknął, przewijając ekran.
Ryu usiadł ciężko na kanapie obok Lu, opierając łokcie na kolanach.
– Dziwisz się? – prychnął. – Sam pchasz się pod ich obiektywy.
Akihito rzucił mu ostre spojrzenie, ale Ryu tylko uniósł dłonie w geście obrony.
– Uspokój się. Zatrzymaliśmy publikację w porę – powiedział z gorzkim uśmiechem. – Moi ludzie skonfiskowali wszystkie kopie. Masz fart, bo z tego nie dałoby się tak łatwo wykpić.
Akihito westchnął, oddając bratu telefon i przecierając dłonią czoło. Napięcie w salonie wzrosło, a deszcz za oknem wciąż bębnił o szyby, jakby chciał przypieczętować ciężar tej rozmowy. Makoto wstał powoli z fotela, przeciągając się lekko, jakby chciał rozładować napięcie, które wciąż wisiało w salonie.
– Chyba pójdziemy już spać, robi się późno – powiedział spokojnie, zerkając na Kaname, który przecierał zaspane oczy piąstką, wciąż leżąc na kocu przy drzwiach balkonowych. – Kaname, chodź.
Podszedł do młodszego chłopaka, pomagając mu wstać, a ten, wciąż nieco zdezorientowany, podniósł się chwiejnie, mamrocząc coś pod nosem. Lu również ruszył w stronę schodów, ale Akihito zatrzymał go krótkim gestem dłoni.
– Lu, przygotuj nam jeszcze jakieś przekąski – rzucił, a jego ton był stanowczy, choć nie surowy.
Ryunosuke, siedzący na kanapie, zerknął na niego z uniesioną brwią.
– Nie ma potrzeby – mruknął, ale Akihito tylko pokręcił głową, pozostając nieugięty.
Makoto i Kaname, nie wchodząc w dalszą dyskusję, skierowali się na górę, a ich kroki cichły na drewnianych schodach. Lu westchnął cicho i poszedł do kuchni, zostawiając braci samych. Akihito usiadł obok Ryunosuke, opierając się wygodnie o poduszki kanapy.
– Wyglądasz na zmęczonego – zauważył, przyglądając się bratu. – Po co fatygowałeś się osobiście? Mogłeś mnie opieprzyć przez telefon.
Ryu oparł się wygodniej, a jego ramiona rozluźniły się, jakby obecność Akihito pozwalała mu zrzucić część ciężaru. Spojrzał na niego, a w jego oczach zamigotała łagodność, którą rzadko pokazywał.
– Sytuacja w pałacu jest nie do zniesienia – przyznał, a jego głos był cichszy, niemal zmęczony. – Ciągle ktoś coś ode mnie chce. Przyjechałem, bo… ty jesteś moim azylem.
Akihito pokręcił głową, a kącik jego ust drgnął w lekkim uśmiechu.
– I kto tu jest nieodpowiedzialny? – rzucił, choć w jego tonie nie było złości, a raczej ciepło, które rozlało się w jego piersi na słowa brata.
Lu wrócił do salonu, ostrożnie niosąc tacę z przekąskami – miseczkę z dipem i z pokrojonymi warzywami, oraz dwiema wysokimi szklankami europejskiego piwa, które postawił na stole. Akihito zerknął na niego pytająco, unosząc brew.
– Pomyślałem, że tego potrzebujecie – mruknął Lu, wzruszając ramionami, jakby chciał zbagatelizować swój gest.
Akihito uśmiechnął się lekko, a jego spojrzenie zmiękło.
– Dobrze pomyślałeś – powiedział, po czym chwycił lekko nadgarstek chłopaka i przyciągnął go do siebie, sadzając sobie na kolanach. – Zostań, potrzebuje czułości.
Lu zesztywniał lekko, wyglądając na nieco zakłopotanego, jakby wciąż nie był pewien, jak odnaleźć się w tej chwili, ale z chęcią wziął do ust przekąskę, podaną mu przez Pana. Ryunosuke przyglądał się tej scenie przez moment, po czym westchnął cicho.
– Chyba rozumiem, co w tym widzisz – rzucił do Akihito, a jego ton był pół żartobliwy, pół poważny. – To jak mieć kota, ale takiego, z którym można rozmawiać.
Akihito zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.
– Też chcesz na kolanka, braciszku? – zapytał zaczepnie, a jego oczy błysnęły rozbawieniem.
Ryu uniósł brew, spoglądając na Lu z lekkim uśmiechem, chyba źle rozumiejąc zaczepkę.
– Jasne, chodź, Lu – powiedział, wyciągając rękę w jego stronę, jakby zapraszał go do siebie.
Lu zamrugał zaskoczony, zerkając na Akihito, jakby szukał w nim potwierdzenia, co powinien zrobić. Akihito zaśmiał się cicho i machnął dłonią.
– Idź śmiało – rzucił, a jego ton był lekki, choć kryła się w nim nuta zachęty. – W końcu mieliśmy walczyć z twoją fobią dotyku.
Ryu uśmiechnął się szerzej, a jego spojrzenie stało się cieplejsze.
– Spokojnie, nie gryzę – zapewnił, kiwając głową w stronę Lu.
Chłopak, wciąż niepewny, westchnął cicho.
– No dobrze – mruknął, zsuwając się z kolan Pana i zmieniając je na nogi Ryunosuke, choć jego serce tłukło się szaleńczo w piersi.
Usiadł ostrożnie, a napięcie w jego ciele zdradzało, że nie do końca czuł się komfortowo, mimo zachęcających spojrzeń obu braci.
Ryunosuke delikatnie poprawił ułożenie Lu na swoich kolanach, przesuwając go lekko, by obaj czuli się wygodniej. Bez żadnych podtekstów położył dłoń na jego kolanie, gestem swobodnym i naturalnym. Lu zadrżał lekko, opuszczając wzrok, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Jego ramiona spięły się, a oddech stał się płytki, zdradzając narastający stres.
Akihito, dostrzegając jego reakcję, nachylił się i delikatnie pogładził Lu po policzku, a jego dotyk był ciepły i uspokajający.
– Wszystko jest w porządku, Lu – powiedział ściszonym głosem, niemal szeptem. – Jestem przy tobie. Oddychaj powoli i głęboko.
Lu posłuchał, zamykając na chwilę oczy i skupiając się na rytmie oddechu. Wdech, wydech – powoli, głęboko, jak kazał Pan. Obecność Akihito działała jak kotwica, a świadomość, że Ryunosuke, choć przyszły cesarz, jest kimś, kogo zna i komu może ufać, stopniowo rozluźniała jego mięśnie. Wiedział, że Ryu nie zrobi mu krzywdy.
Po dłuższej chwili, widząc, że Lu zaczyna się uspokajać, Ryunosuke przeczesał palcami jego włosy, a jego gest był łagodny, niemal opiekuńczy.
– To naprawdę jak głaskanie kota – stwierdził z lekkim uśmiechem. – Masz włosy miękkie jak futerko.
Akihito uśmiechnął się szeroko, jakby ktoś właśnie pochwalił jego dzieło sztuki, i otworzył usta, by coś dodać, ale przerwało mu znajome chrobotanie. Wszyscy spojrzeli na przeszklone drzwi prowadzące do ogrodu, za którymi stała biała kotka, uparcie drapiąc w szybę, jakby domagała się wpuszczenia, chcąc dołączyć do tej chwili bliskości. Akihito parsknął śmiechem i spojrzał na brata.
– Nie chcesz prawdziwego kota? – rzucił żartobliwie. – Ta mała potwora ma gromadkę dzieci.
Ryunosuke uniósł brew, a potem zaśmiał się cicho.
– Może… Ale gdzie ja je pomieszczę? – odparł, rozkładając ręce.
Akihito spojrzał na niego z mieszanką niedowierzania i rozbawienia.
– Poważnie? Masz cały pieprzony pałac do dyspozycji – prychnął.
Ryu zaśmiał się głośniej, a jego oczy błysnęły wesołością.
– Faktycznie – przyznał, po czym po chwili namysłu dodał: – Hanami lubi koty. A niech tam, daj mi dwóch samców. Jeśli urodzi nam się córka, będę potrzebował męskiego wsparcia, żeby nie stracić przewagi liczebnej.
Akihito zamrugał, wyraźnie zaskoczony, a potem zmrużył oczy.
– Czekaj, Hanami jest w ciąży? – zapytał, pochylając się lekko do przodu.
Ryu westchnął cicho, a w jego oczach pojawiło się coś na kształt rozrzewnienia.
– Jeszcze nie – przyznał. – Ale staramy się.
Akihito parsknął, kręcąc głową.
– Nie chcę być wujem – rzucił z udawanym oburzeniem, choć kąciki jego ust drgały w uśmiechu.
Lu, wciąż siedząc na kolanach Ryunosuke, słuchał tej braterskiej przekomarzanki z delikatnym uśmiechem. Jego policzki pokrywał lekki rumieniec, ale w tej chwili czuł się zaskakująco spokojny. Lubił takie chwile beztroski, gdy dom wypełniały lekkie rozmowy i śmiech.
Akihito sięgnął po szklankę piwa i wypił ją jednym haustem, po czym spojrzał na brata z ciepłem w oczach.
– Będziesz dobrym ojcem, Ryu – powiedział poważnie, a jego głos był szczery.
Lu przysiągłby, że przez moment dostrzegł, jak oczy Ryunosuke zaszkliły się lekko, ale ten szybko odwrócił głowę, mrucząc coś w stylu:
– Daj spokój.
Chwycił swoją szklankę piwa i upił łyk, jakby chciał ukryć emocje. Deszcz za oknem wciąż bębnił o szyby, a biała kotka, jakby obrażona brakiem uwagi, znów zadrapała w szybę, domagając się wpuszczenia.
Makoto zszedł rano do salonu, przecierając oczy, zaskoczony brakiem Lu w łóżku. Spodziewał się, że ten, zważywszy na obecność gościa, już krząta się w kuchni, przygotowując śniadanie, ale gdy zajrzał do pomieszczenia, zastał je puste. Blaty lśniły czystością, a zapach kawy czy ryżu, który zwykle unosił się o tej porze, był nieobecny. Zmarszczył brwi, ale jego uwagę przykuło ciche mruknięcie dobiegające z salonu. Podszedł bliżej i zatrzymał się, widząc niecodzienną scenę.
Na kanapie, w ciasnym uścisku, spali Ryunosuke, Lu i Akihito. Ryu, rozciągnięty na całej długości mebla, przytulał do siebie Lu, na którym częściowo leżał Akihito, a ich ciała ledwie mieściły się na wąskiej kanapie. Na stole przed nimi piętrzyły się puste naczynia po przekąskach, talerze z resztkami nocnej kolacji i szklanki po piwie, świadcząc o wczorajszej libacji. Lu, jako jedyny przytomny, otworzył oczy z cichym sapnięciem i spojrzał na Makoto wzrokiem pełnym błagania. Jego wargi bezgłośnie uformowały słowo: powietrza.
Makoto poczuł ukłucie zazdrości, widząc Lu w objęciach Pana i jego brata, podczas gdy sam od wielu dni nie był zapraszany do sypialni Akihito. Jednak widok Lu, desperacko próbującego wyswobodzić się spod umięśnionego ciała Pana, był tak komiczny, że nie wytrzymał i zaśmiał się cicho, zasłaniając usta pięścią. Odchrząknął, poważniejąc, i zawołał:
– Panie, minęła szósta. Odpuszczasz dzisiejszy trening?
Akihito przebudził się z mruknięciem, siadając powoli. Mlasnął, krzywiąc się z powodu nieprzyjemnego posmaku w ustach, i rozejrzał się po salonie, a jego wzrok padł na bałagan na stole.
– Serio tu spaliśmy? – zapytał z niedowierzaniem, przecierając oczy.
Lu, korzystając z okazji, wstał natychmiast, przeciągając się, by rozprostować zastane mięśnie. Jego ruchy były sztywne, a na twarzy malowała się ulga, że w końcu mógł oddychać swobodnie. Ryunosuke, wciąż leżąc, podrapał się po głowie, łypiąc na nich jednym okiem, nawet nie unosząc głowy z poduszki.
– Zdaje się, że tak – mruknął sennie, a jego głos był zachrypnięty.
Makoto, kręcąc głową z lekkim uśmiechem, skierował się do kuchni, by zaparzyć kawę. W tym czasie trójka nocnych imprezowiczów, wciąż nieco otumaniona, zaczęła się zbierać. Akihito wstał, przeciągając się z cichym stęknięciem, Lu zebrał kilka naczyń ze stołu, a Ryunosuke, mrucząc coś pod nosem, w końcu podniósł się z kanapy. Każdy z nich, w milczącej zgodzie, rozszedł się do swoich pokoi, by doprowadzić się do porządku po nocy pełnej rozmów, piwa i nieplanowanego snu na ciasnej kanapie, od którego starszych bolały plecy.
Odświeżeni i przebrani, Ryunosuke i Akihito zeszli do jadalni, gdzie zapach świeżo parzonej kawy i ciepłego ryżu wciąż unosił się w powietrzu. Poranny posiłek dobiegał końca – większość domowników kończyła swoje porcje, bo godzina śniadania dawno minęła, a obecność Pana nie była wymagana, by zacząć jeść. Hiro, akurat wstając od stołu z talerzem w rękach, zamarł na widok Ryunosuke. Wiedział, że Akihito jest Księciem, ale nie spodziewał się stanąć twarzą w twarz z przyszłym cesarzem, a już na pewno nie jeść z nim przy jednym stole. Jego dłonie zacisnęły się na talerzu, a oczy rozszerzyły się w szoku.
Kaname, w przeciwieństwie do niego, nie wykazywał żadnego skrępowania. Poderwał się z krzesła, witając Ryunosuke szerokim uśmiechem.
– Dzień dobry, Książę! Zagramy w coś przed obiadem? – zapytał z entuzjazmem, jakby rozmawiał ze starym kumplem.
Ryunosuke zaśmiał się swobodnie, siadając przy stole i nalewając sobie kawy.
– Zjem i muszę wracać do pałacu – odparł, zerkając na Kaname z rozbawieniem. – Następnym razem, okej?
Kaname posmutniał, a jego ramiona opadły lekko.
– Trzymam za słowo – mruknął, ale w jego głosie wciąż było słychać nutę nadziei.
Hiro, wciąż stojąc jak wryty, pobladł tak bardzo, że Akihito zauważył to od razu. Podszedł do chłopaka, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Jak się czujesz? – zapytał, a jego ton był ciepły, choć podszyty troską. – Dwie kary pod rząd mogły dać ci się we znaki.
Hiro przełknął z trudem, a jego głos, gdy odpowiedział, był niemal szeptem.
– Czuję się dobrze, proszę pana – wymamrotał, unikając jego spojrzenia.
Akihito zmrużył oczy, nie dając wiary jego słowom. Wyciągnął rękę i dotknął jego czoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki.
– Nie wygląda na to – stwierdził, marszcząc brwi.
Hiro zawahał się, a gdy zachwiał się lekko, jakby nogi odmawiały mu posłuszeństwa, Akihito odruchowo objął go za ramię. Chłopiec wtulił się instynktownie w jego bok, ściskając palce na talerzu, by go nie upuścić.
– Źle spałem – przyznał cicho, a jego głos drżał.
Akihito pokiwał głową, nie puszczając jego ramienia.
– Samoloty znów kursują – powiedział. – Kaito przyjedzie po ciebie wieczorem.
Hiro tylko skinął głową, zbyt zmęczony, by odpowiedzieć pełnym zdaniem. Nie zauważył, jak Makoto, siedzący przy stole, patrzył na niego z oczami pełnymi tłumionej złości, podszytej zazdrością. Przecież Hiro nawet nie należał do ich Pana, a mimo to otrzymywał od niego tyle czułości – więcej, niż Makoto doświadczył od tygodni.
Ryunosuke, popijając kawę, podchwycił temat.
– Więc to Kaito nabył sobie tego chłopca, co? – stwierdził, zerkając na Akihito z uniesioną brwią. – Masz zły wpływ na ludzi.
Akihito puścił ramię Hiro, popychając go lekko w stronę kuchni.
– Idź, odnieś ten nieszczęsny talerz – powiedział, po czym zwrócił się do brata z uśmieszkiem. – Wręcz przeciwnie, uczę ludzi odpowiedzialności.
Hiro, słysząc śmiechy dobiegające z jadalni, skierował się do kuchni. Włożył talerz do zmywarki, a potem, pochylony nad blatem, oparł czoło o chłodną powierzchnię i westchnął cicho, jakby chciał wypuścić z siebie cały ciężar ostatnich dni. Lu, zmierzający do kuchni by podać więcej sałatki, zatrzymał się w progu, dostrzegając jego zgarbioną sylwetkę. Dał mu chwilę samotności, a dopiero gdy Hiro się wyprostował, wszedł do środka, udając swobodny ton.
– Jak tam? – zapytał niby od niechcenia, stawiając miskę na blacie.
Hiro mruknął tylko:
– W porządku.
Ale Lu widział więcej, niż chłopak chciałby przyznać. Jego oczy, podkrążone i zmęczone, zdradzały przybicie, a ramiona, lekko zgarbione, mówiły o ciężarze, który dźwigał. Lu znał go już na tyle dobrze, by czytać z niego jak z otwartej księgi. Choć nie naciskał, wiedząc, że Hiro potrzebuje czasu, by samemu otworzyć się na rozmowę, postanowił zrobić coś zgoła innego.
Wrócił do jadalni, gdzie przy stole pozostali już tylko Akihito i Ryunosuke. Postawił na środku miskę sałatki, której świeże liście lśniły od oliwy, i zajął swoje miejsce, sięgając po filiżankę z niedopitą herbatą. Korzystając z chwili, gdy bracia przeżuwali swoje porcje, zagadnął do Akihito, starając się brzmieć swobodnie:
– Panie, wydaje mi się, że Hiro przydałby się mały spacer.
Akihito zerknął na niego znad talerza, a jego spojrzenie było bystre, jakby od razu wyczuł, że Lu coś kombinuje.
– Zabierz go do ogrodu – odparł. – Burza przeszła, zapowiada się ładny dzień.
Lu pokiwał głową, popijając herbatę, po czym udał, że się zamyśla, bawiąc się rączką filiżanki.
– Może… chwilowa zmiana otoczenia dobrze by mu zrobiła – rzucił niby od niechcenia. – W domu sporo się dzieje, a Hiro stresuje się, że coś zniszczy.
Akihito uniósł brew, a na jego ustach pojawił się zaczepny uśmiech.
– Przestań kluczyć, Lu. Powiedz wprost, o co chodzi – powiedział, odstawiając filiżankę z kawą.
Lu uśmiechnął się niewinnie, unosząc dłonie w geście obrony.
– Chodzi o książki do nauki czytania dla Hiro – wyjaśnił, a jego oczy błysnęły figlarnie. – Możemy wyskoczyć na miasto i je kupić?
Akihito napił się kawy, mrużąc oczy, jakby rozważał, czy w tym wszystkim nie kryje się jakiś haczyk.
– Znowu wypatrzyłeś sobie jakieś ładne buty, co? – rzucił z rozbawieniem.
Lu obruszył się, choć kąciki jego ust drgnęły w uśmiechu.
– Wcale nie o to chodzi! – zaprotestował, udając naburmuszenie, co tylko rozbawiło braci.
Ryunosuke parsknął śmiechem, a Akihito pokiwał głową, nakładając sobie kolejną porcję warzyw.
– W sumie nie mam dziś za wiele pracy – powiedział. – Idź po Hiro, możemy pojechać do miasta. Ale tylko po książki dla chłopaka, jasne? – zaznaczył dobitnie, wskazując na Lu palcem.
Lu rozpromienił się, puszczając Panu figlarne oczko.
– Dziękuję, Panie! – rzucił, po czym zerwał się z krzesła i pobiegł na górę.
Ryunosuke szturchnął Akihito lekko łokciem w żebra, śmiejąc się cicho.
– Ten dzieciak kiedyś puści cię z torbami – zażartował.
Akihito pokręcił głową, a jego usta rozciągnęły się w rozbawionym uśmiechu, po czym sięgnął po sałatkę.
Tymczasem Lu wpadł do pokoju chłopców, gdzie Kaname pomagał Hiro składać futon, by schować go do szafy. Kaname, z rękawami podwiniętymi do łokci, akurat upychał pościel, nucąc coś pod nosem.
– Hiro, ubierz się ładnie i uczesz – powiedział Lu, opierając się o framugę drzwi. – Pan zabiera nas na zakupy.
Oczy Kaname rozbłysły natychmiast, a on sam niemal podskoczył z ekscytacji.
– Serio? Może namówisz Pana na maszynkę do waty cukrowej? – zapytał, a jego głos tryskał entuzjazmem. – Widziałem reklamę w telewizji, taka wata cukrowa wygląda super!
Lu poklepał go po głowie, jak starszy brat uspokajający młodszego.
– Na razie nie ma na to szans, ale zobaczę, co da się zrobić – odparł z uśmiechem.
Hiro, stojący z boku, uniósł nieśmiało wzrok.
– Dlaczego ja mam jechać? – zapytał cicho, a jego głos zdradzał zmieszanie.
Lu nie odpowiedział, tylko ponaglił go gestem dłoni.
– No już, przebieraj się – rzucił, a jego ton był ciepły, choć nie znosił sprzeciwu.
Hiro westchnął cicho, sięgając po swoje ubrania, podczas gdy Kaname wciąż trajkotał o maszynce do waty cukrowej, jakby już planował wieczór pełen słodkości.
Żaden z nich nie wiedział, że Makoto stał na korytarzu, tuż za drzwiami jadalni, a jego pięści zacisnęły się tak mocno, że knykcie pobielały. Słyszał każde słowo – radosny ton Lu, swobodną rozmowę z Panem, plany wyjścia na miasto z Hiro. Złość zapiekła go w piersi, gorąca i ostra, ale nie pozwolił jej przejąć kontroli. Zirytowany, odwrócił się na pięcie i poszedł zająć się swoimi obowiązkami, byle tylko nie patrzeć, jak Akihito wychodzi z domu w towarzystwie Lu i Hiro.
Sprzątanie było dla niego azylem – prostą, dobrze znaną czynnością, która pozwalała skupić się na mechanicznych ruchach, a jednocześnie uwalniała umysł. Zaczął od gościnnych sypialni, gdzie z wprawą odkurzył dywany, starannie omijając krawędzie mebli, by nie zostawić smug kurzu. Potem przeszedł na korytarz, gdzie każdy ruch odkurzacza był precyzyjny, niemal pedantyczny. W bibliotece ścierał kurze, delikatnie przecierając grzbiety książek, a jego dłonie poruszały się z wprawą, jakby chciały uspokoić burzę w jego głowie.
W końcu dotarł do gabinetu Akihito. Opróżnił popielniczkę stojącą na biurku, czując w nozdrzach gryzący zapach zimnego popiołu. Otworzył okno, wpuszczając do środka rześkie, poranne powietrze, które rozproszyło resztki dymu. Zabrał brudną filiżankę po wczorajszej kawie Pana, a zanim wyszedł, rozejrzał się po pomieszczeniu, upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu – pióra w pojemniku, dokumenty równo ułożone, krzesło przysunięte do biurka. Pan musiał mieć wszystko, czego potrzebował do pracy po powrocie.
W kuchni wstawił filiżankę do zmywarki i uruchomił urządzenie, a szum wody zagłuszył na moment jego myśli. Potem skierował się do pralni, gdzie przesortował stertę brudów – białe, kolorowe, delikatne – każde z nich lądowało w odpowiednim koszu z mechaniczną precyzją. Już miał wyjść, gdy zauważył koszulę Akihito, wystającą niechlujnie z kosza na pranie. Westchnął, sięgając po nią, by poprawić materiał. Zatrzymał się jednak, a coś – impuls, którego nie potrafił nazwać – kazało mu zbliżyć koszulę do twarzy.
Zwietrzała woń perfum Akihito, subtelna mieszanka cedru i bergamotki, mieszała się z naturalnym zapachem jego ciała. Makoto przymknął oczy, wtulając twarz w miękki materiał. Wyobraził sobie, jak Pan wypełniał tę koszulę swoim posągowym ciałem, jak tkanina przylegała do jego skóry, chłonąc jego ciepło. Przygryzł dolną wargę, a ciche przekleństwo wyrwało mu się spod nosa, gdy złość i tęsknota obudziły pewien organ w jego spodniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz