Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

29.10.2025

33.

Kaito otworzył oczy, gdy świt ledwie majaczył na horyzoncie, malując niebo za oknem sypialni delikatnymi smugami bladego błękitu i różu, jak rozmyte pociągnięcia pędzla na wilgotnym płótnie. Powietrze było ciężkie od nocnego ciepła, a kołdra, miękka i ciężka, otulała jego ciało niczym kokon. Powoli zdał sobie sprawę z tego, że czuje delikatny ciężar na ramieniu – coś ciepłego, żywego, co przywarło do niego z ufnością, której nie spodziewał się doświadczyć. Ziewnął cicho, rozciągając usta w leniwym grymasie, i obrócił głowę w bok. Uśmiech mimowolnie wykwitł mu na wargach, ciepły i niespodziewany, jak promień słońca przebijający chmury.

Hiro obejmował jego rękę niczym ulubionego pluszaka, jego palce były splecione wokół przedramienia w geście, który mógłby być dziecięcy, gdyby nie kontekst ich relacji. Jego głowa spoczywała na barku Kaito, a otwarte lekko usta pozostawiały wilgotny ślad śliny na skórze mężczyzny – drobny, intymny szczegół, który w innej sytuacji mógłby go zirytować, ale teraz wydawał się niemal ujmujący. Chłopak był gorący jak termofor, jego ciało emanowało ciepłem, które przenikało przez skórę Kaito, sprawiając, że czuł się otulony, a jednocześnie nieco przytłoczony. Ostrożnie, by nie zakłócić snu Hiro, wysunął nogę spod kołdry, pozwalając, by chłodne powietrze pokoju musnęło jego skórę. Położył wolną rękę na pościeli, szukając ulgi w jej miękkości, ale jego palce natrafiły na coś twardego, kanciastego.

Uniósł to ostrożnie – małą, kolorową książeczkę z ilustracją papugi na okładce, której strony były lekko pogniecione po nocy. Pokręcił lekko głową, a wspomnienie wieczoru wróciło jak echo: czytał Hiro do snu, głosem spokojnym, niemal monotonnym, aż sam musiał zasnąć, zmęczony ciężarem dnia i bliskością chłopaka. Odłożył książeczkę na bok, na nocny stolik z ciemnego drewna, gdzie leżała obok zegarka i pustej szklanki po wodzie. Westchnął bezgłośnie, a jego wzrok wrócił do Hiro – do jego twarzy, spokojnej we śnie, z rozchylonymi ustami i powiekami drżącymi lekko, jakby śnił o czymś odległym. Jego oddech był miarowy, głęboki, jak rytm fal na spokojnym morzu, tak różny od płytkiego, nerwowego sapania, które słyszał na co dzień, gdy chłopak był spłoszony, czujny, gotowy do ucieczki.

Był tak inny – ten śpiący Hiro, ufny i bezbronny, jak pisklę w gnieździe, daleki od tej cichej, płochliwej myszki, która przemykała po willi, unikając spojrzeń i dotyków. Kaito poczuł ukłucie w klatce piersiowej, coś, co mogło być czułością lub poczuciem winy, a słowa Akihito z wczorajszego wieczoru wróciły do niego zbyt rzeczywiste. Musiał zmienić metody, którymi próbował układać Hiro. To skłoniło go do refleksji, głębokiej i niespodziewanej, jak nurkowanie w zimną wodę. Jaką właściwie relację chciał z nim zbudować? Dotychczasowe podejście – mieszanka dominacji i kaprysów – prowadziło do stworzenia zastraszonej, bezwolnej marionetki, której sznurki trzymał w dłoniach, ale która nie reagowała z entuzjazmem, tylko z rezygnacją. A on nie chciał tego – nie chciał lalki, która porusza się tylko na jego komendę, bez własnego blasku.

Więc kim chciał, by Hiro się stał? Służącym, który spełniałby codzienne potrzeby z pokorą i precyzją? Zabawką, mającą sprawiać mu przyjemność w chwilach nudy, ciałem do pieszczot i eksperymentów? Towarzyszem w codzienności, kimś, kto dzieliłby z nim ciszę poranków i szum wieczorów, bez słów, ale z obecnością, która wypełniałaby pustkę? A może wszystkim tym po trochu – hybrydą, która łączyłaby posłuszeństwo z iskrą życia? Trudno było mu znaleźć jednoznaczną odpowiedź, bo nie nabył tego chłopaka w żadnym konkretnym celu, nie z kalkulacji czy potrzeby, ale z powodu kaprysu chwili, ulotnej woli sprowokowanej sytuacją w klubie Takenaki. Tamten impuls – mieszanka litości, pożądania i władzy – wydawał się teraz odległy, a Hiro, śpiący obok, był żywym dowodem na to, że decyzje podjęte w pośpiechu rodzą konsekwencje, z którymi później trzeba się mierzyć. Kaito zamknął na chwilę oczy, wsłuchując się w oddech chłopaka, i poczuł, że ta refleksja, choć niewygodna, jest początkiem czegoś nowego – może nie rewolucji, ale delikatnej zmiany kursu, która mogła poprowadzić ich w stronę, której jeszcze nie znał.

Kaito sięgnął leniwie ręką w stronę poduszki, gdzie niespodziewanie natrafił na chłodną, gładką powierzchnię swojej komórki. Zmarszczył brwi w lekkim zdziwieniu, bo zwykle odkładał ją na komodę, gdzie stała ładowarka, celowo z dala od łóżka, by nie kusiła go przed snem scrollowaniem wiadomości ani nie była pierwszym przedmiotem, po który sięgał tuż po przebudzeniu. Teraz jednak leżała tu, tuż obok, jakby sama teleportowała się w nocy, kusząco blisko.

Odblokował ekran jednym płynnym ruchem kciuka, a chłodne światło wyświetlacza rozproszyło mrok sypialni, rzucając na jego twarz bladą poświatę. Szybko wyłączył budzik, który miał zadzwonić za kilkanaście minut. Nie chciał, by spokojny sen Hiro został przerwany nagłym, wrzaskliwym alarmem, który mógłby rozsadzić delikatną bańkę ich porannej intymności. Wolał obudzić go samemu, w swoim tempie, z czułością, na którą chłopak zasługiwał po wczorajszym wieczorze.

Najpierw delikatnie odgarnął mu kosmyki włosów z oczu, palce musnęły miękką skórę czoła, a w myślach odnotował, by przy następnej wizycie u fryzjera jednak kazać je skrócić – te pasma, choć urocze w swoim nieładzie, mogły być kłopotliwe na co dzień.

Potem, korzystając z nieświadomości Hiro, który wciąż pogrążony był w błogim śnie, pochylił się i ucałował go w skroń – pocałunek był lekki, niemal jak muśnięcie motyla, pozostawiający na skórze ciepły ślad. Dopiero wtedy wymówił cicho jego imię, głosem niskim i miękkim, niczym powiew wiatru:

– Hiro…

Chłopak zmarszczył brwi przez sen, jego powieki drgnęły, a z ust wydobył się niewyraźny pomruk, jakby protestował przeciwko wyrywaniu go z objęć Morfeusza. Gdy dźwięk się powtórzył, delikatny, lecz stanowczy, powieki uniosły się leniwie i zatrzepotały sennie. Tym razem Hiro nie odskoczył od Kaito w panice, jak już bywało w przeszłości, gdy niespodziewanie orientował się, że w trakcie snu znaleźli się zbyt blisko siebie, co budziło w nim lęk i odruch ucieczki. Zamiast tego zamlaskał ospale, jakby smakował resztki snu na języku, i swobodnie przetarł oczy knykciami, ziewając szeroko, co nadało mu wygląd niewinnego młodzieńca budzącego się do nowego dnia. Kaito, wciąż leżąc obok, oparł się na łokciu i spytał cicho, z nutą troski w głosie:

– Jak się spało?

– Całkiem dobrze… – mruknął Hiro.

Odwrócił się na plecy, a jego ciało rozciągnęło się leniwie pod kołdrą – prostując mocno nogi, aż kości strzeliły cicho, jak gałązki pod stopami w lesie. Kaito usiadł powoli, splatając dłonie i wyciągając ręce w górę, by rozciągnąć zastane mięśnie pleców – poczuł, jak kręgosłup prostuje się z lekkim trzaskiem, a napięcie z nocy odpływa, pozostawiając po sobie poczucie odprężenia. Lubił takie poranki bez pośpiechu, gdy świat za oknem dopiero budził się do życia, a on wiedział, że nie musi spieszyć się do biura czy na spotkanie – te rzadkie chwile, gdy czas zdawał się należeć tylko do niego, bez natłoku obowiązków i presji. Spojrzał na Hiro, który mrugał powoli, wciąż nieco nieobecny, jego oczy były jeszcze zamglone resztkami snu, a twarz rozluźniona w sposób, który rzadko widywał za dnia.

– Pora wstawać – powiedział łagodnie, a jego głos przerwał ciszę. – Przygotuj śniadanie. Pamiętaj, że mamy gościa.

Hiro momentalnie wytrzeszczył oczy, a senność odpłynęła z niego w jednej chwili – poderwał się do siadu a kołdra zsunęła mu się z torsu.

– Zapomniałem! Która godzina? – wyrzucił z siebie, nieco ochryple.

Kaito uśmiechnął się z rozbawieniem, kąciki jego ust uniosły się w ciepłym grymasie.

– Zdążysz, spokojnie – zapewnił, a jego ton był uspokajający, jakby mówił do spłoszonego ptaka.

Chłopak jednak nie chciał czekać – wyskoczył z łóżka jak oparzony, jego stopy dotknęły chłodnej podłogi, a on sam, w pośpiechu, wybiegł z sypialni, kierując się do swojej łazienki, by umyć twarz i ubrać się. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem, a Kaito tylko pokręcił głową, wciąż siedząc w łóżku, nie spiesząc się kompletnie z pójściem pod prysznic. Dobrze mu się siedziało w tej pościeli, która wciąż nosiła zapach Hiro – delikatny, subtelny, mieszankę mydła i czegoś unikalnie jego, co wypełniało powietrze jak ulotne wspomnienie. Łóżko powoli stygło, pozbawione obecności chłopaka, ale Kaito pozwolił sobie na chwilę lenistwa, wsłuchując się w odległe dźwięki wody w łazience, ciesząc się tym spokojem, który ostatnio rzadko mu się trafiał.


Hiro wbiegł do swojej łazienki z sercem bijącym jak oszalały bęben, a drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. W pośpiechu odkręcił kran, woda trysnęła z głośnym szumem, zimna i orzeźwiająca, a on nachylił się nad umywalką, chlapiąc twarz garściami strumienia, jakby chciał zmyć nie tylko resztki snu, ale i całą nocną niepewność. Jego palce drżały lekko, gdy sięgał po żel, który zostawił mu Lu. Spienił go w dłoniach i rozprowadził po policzkach, czole i brodzie, tworząc białą maskę, przez którą przebijały rumieńce wstydu i pośpiechu. Spłukał twarz szybko, woda spływała mu po szyi, mocząc kołnierzyk piżamy, ale nie miał czasu na suszenie – wytarł się pospiesznie ręcznikiem, który pachniał jeszcze proszkiem do prania, i rzucił go na wieszak, gdzie zawisł krzywo, jakby podzielał jego chaotyczny stan.

Ubieranie się było równie gorączkowe – ściągnął piżamę jednym szarpnięciem, materiał zsunął się po skórze jak niechciana skóra, a on sięgnął po codzienne ciuszki wiszące na haczyku: prostą, bawełnianą koszulę w bladym niebieskim kolorze, która przylgnęła do wilgotnej skóry, i luźne spodnie z miękkiego dresu, szare jak poranne chmury. Wciągnął je na siebie w pośpiechu, nie dbając o zagniecenia, a stopy wsunął w kapcie, które cicho szurały po podłodze. Wybiegł z pokoju, zbiegając po schodach na parter, stopnie skrzypiały pod jego ciężarem, a serce dudniło mu w uszach jak alarm, który zapomniał wyłączyć.

Wpadł do kuchni, gdzie poranne światło sączyło się przez okno, malując blaty delikatnym blaskiem, ale zamiast spokoju ogarnęła go lekka panika – zimna fala, która ścisnęła mu żołądek jak imadło. Już raz zawalił przygotowanie posiłku dla pana Akihito. Co jeśli znów mu się nie uda? Tym razem Pan pewnie nie okaże mu łagodności, zwłaszcza po wczorajszym wieczorze, gdy kazano mu… Pokręcił głową gwałtownie, wyrzucając to wspomnienie z głowy jak natarczywego owada, który bzyczał mu w uszach. Wziął głęboki oddech, powietrze wypełniło mu płuca, a on zamknął oczy na chwilę, powtarzając w myślach: uspokój się. Chaos wewnątrz nie pozwoli mu nic przygotować – to jak gotowanie w burzy, gdzie woda przelewa się przez garnek. Co mówił mu Lu? Że jeśli nie ma czasu albo pomysłu, niech zrobi coś prostego, coś, co nie wymaga zdolności szefa kuchni.

Zajrzał do lodówki, gdzie zimne powietrze owionęło mu twarz i przebiegł wzrokiem po produktach. Co byłoby na tyle proste, by nawet on tego nie zepsuł? Jajka! Wystarczy je ugotować na twardo, bez wymyślnych sztuczek. Wędliny i sery mógłby pokroić na plasterki i podać z pieczywem, które stało na blacie, chrupiące i świeże. Warzywa w szufladzie – czerwona papryka, chrupiący ogórek, soczysty pomidor i ostre rzodkiewki – również wystarczyło pokroić, bez gotowania czy smażenia. Ale czy kanapki nie byłyby zbyt proste, żeby nie powiedzieć prostackie? Może więc zrobi sałatkę – coś, co wyglądałoby na bardziej wyszukane, choć w rzeczywistości byłoby tylko posiekanym chaosem w misce.

Wyciągnął wszystkie produkty, układając je na blacie z metodyczną precyzją, jakby to miało uspokoić jego nerwy. Wstawił jajka do garnka z wodą, która zaczęła bulgotać na gazie, a sam zabrał się za krojenie – nóż lśnił w jego dłoni, tnąc wędliny i sery na cienkie plasterki, które ułożył na półmisku, ozdabiając je liśćmi sałaty i przekrojonymi na ćwiartki rzodkiewkami, co nadało kompozycji nutę koloru, jak prosty obrazek w książce dla dzieci. Resztę warzyw zmieszał w prostej sałatce, odmierzając przyprawy na spodek – sól, pieprz, odrobinę oliwy – bo pamiętał, jak raz odkręciło się denko solniczki i cała jej zawartość wylądowała w zupie, czyniąc ją niejadalną słoną breją.

Gotową sałatkę zaniósł do stołu w jadalni, gdzie stała już reszta śniadania: talerz z wędlinami, obrane i doprawione majonezem oraz szczypiorkiem jajka, które ugotowały się idealnie. Przyjrzał się posiłkowi krytycznie, marszcząc czoło – wyglądało marnie, jak prowizoryczny piknik na trawie, a nie śniadanie godne pana Akihito. W porównaniu do tego, co widział w posiadłości Księcia – wyszukanych dań, ułożonych z precyzją artysty, z egzotycznymi owocami i delikatnymi sosami – to było jak szkic obok arcydzieła. Westchnął, czując, jak panika wraca dławiącą falą.

Wrócił do lodówki z determinacją, która przypominała marsz na pole bitwy – drzwi otworzyły się z cichym westchnieniem chłodu, a on zajrzał do środka, jego wzrok przebiegł po półkach jak skaner szukający celu. Natrafił na opakowanie jogurtu, gęstego i kremowego, o naturalnym smaku, który wydawał się bezpiecznym wyborem. Wyjął je ostrożnie, jakby bał się, że jeden fałszywy ruch mógłby wszystko zepsuć, i przełożył zawartość do miseczki z białej porcelany. Do drugiej skroił kilka owoców – soczyste truskawki, które krwawiły czerwonym sokiem pod nożem, banany w krążkach o kremowej konsystencji i kiwi, zielone jak wiosenna trawa, z lekką kwaskowatością, plus garść borówek. Do kolejnej miseczki wsypał zaś granolę, chrupiącą mieszankę orzechów i płatków owsianych, wszystko osobno, by każdy mógł wybrać to, na co miał ochotę.

Ale co jeszcze mógłby zrobić? Śniadanie wciąż wydawało się zbyt skromne, brakowało czegoś na ciepło – jajka, choć ugotowane idealnie, były zimne, statyczne, jak kamienie w rzece. Może usmaży omlety na słodko? Pomysł błysnął w jego głowie jak iskra, ale zaraz ogarnęło go wahanie – czy miał czas? Stanął nieruchomo, nasłuchując, ale dom był cichy jak świątynia o świcie, bez kroków, bez głosów. Może pan Akihito jeszcze spał, zanurzony w objęciach pościeli, dając mu chwilę oddechu?

Skinął głową sam do siebie, jakby ta cisza była przyzwoleniem, i zabrał się do pracy. Przygotował ciasto – jajka ubite na puszystą pianę, z odrobiną mleka i cukru, które zmieszał w misce z mąką z rytmicznym stukotem widelca. Wylał porcje na dwie patelnie, rozgrzane na małym ogniu, by omlety rosły powoli, złociste i puszyste, bez ryzyka przypalenia.

Doglądał ich co chwilę, obracając się między blatem a kuchenką, a w międzyczasie przygotował dodatki – słoik miodu o złocistym blasku, słodki serek homogenizowany w miseczce, gładki jak krem, i powidła śliwkowe, gęste i aromatyczne. Omlety pachniały kusząco, rumieniąc się na patelniach, a Hiro przewracał je ostrożnie szpatułką, gdy brzegi stawały się złociste, chrupiące na zewnątrz, a miękkie w środku.

Skończył akurat na czas – gdy zaniósł do stołu górę pachnących, rumianych omletów, ułożonych na półmisku jak złote poduszki, z piętra zszedł Kaito. Jego kroki były ciężkie, ale miarowe, jak rytm zegara. Mężczyzna, ubrany nienagannie, od razu skierował się do ekspresu, włączając go z cichym pomrukiem, a aromat świeżo mielonej kawy zaczął wypełniać kuchnię. Czekając, aż maszyna ożyje, zajrzał do telefonu, ekran rozbłysnął w jego dłoni, a palce przesuwały się po wyświetlaczu z nawykiem, sprawdzając wiadomości czy maile. Hiro wykorzystał ten moment nieuwagi, by szybko posprzątać blat – zebrał porozrzucane skórki owoców, lepkie i wilgotne, wrzucając je do śmietnika, a potem przetarł powierzchnie wilgotną szmatką, usuwając plamy soku i okruchy, by kuchnia lśniła czystością, jakby nikt tu nie gotował w pośpiechu. Wyciągnął jeszcze z szafki filiżanki na herbatę, delikatne, z porcelany o kwiatowym wzorze, i ulotnił się z nimi do jadalni, układając je na stole.

Po chwili do Kaito dołączył Akihito, opierając się biodrem o blat z nonszalancką gracją.

– Jest kawa? – zapytał, nieco ospałym jeszcze głosem.

Kaito schował telefon do kieszeni i uśmiechnął się.

– Zaraz będzie – odparł. – Dobrze spałeś?

Książę skinął nieznacznie głową.

– Owszem, ale czułem się nieco samotnie – stwierdził żartobliwie, unosząc brew w udawanym wyrzucie.

Kaito zakłopotał się od razu.

– Wybacz – przeprosił. – Wiem, że zwykle sypiamy razem, gdy nocujesz, ale… zasnąłem czytając Hiro.

Akihito zaśmiał się ciepło, gardłowo.

– Nie tłumacz się, tylko żartuję. Dobrze, że zostałeś z chłopakiem i nie obudził się sam w pustym łóżku. Takie chwile są ważne – przyznał.

Kaito skinął głową, odwracając wzrok, jakby speszony tą prostą prawdą.

– Przepraszam też za wczorajszy wieczór. Napaliłem się, a przecież dobrze wiem, że Hiro nadal jest beznadziejny w seksie.

Mówiąc nalał im gorącej, mocnej kawy do niewielkich filiżanek, idealnych na espresso. Akihito tylko wzruszył ramionami i odebrał swoją filiżankę, upijając łyk z lubością.

– Rzeczywiście, ten lód pozostawiał wiele do życzenia – przyznał, ale jego ton pozostał lekki, bez oskarżenia. – Ale każdy kiedyś zaczynał. Przynajmniej nie ugryzł mnie, jak Kaname – przypomniał sobie z rozbawieniem.

Kaito nieco się rozluźnił, a napięcie w jego ramionach ustąpiło, choć wciąż czuł ukłucie wstydu. Spojrzał na przyjaciela otwarcie.

– Wstyd mi, bo kiedy udostępniłeś mi Kaname, było wspaniale. Chciałem ci się odwdzięczyć a wyszło jak wyszło…

Akihito machnął ręką, jakby odganiał natarczywego owada, a jego uśmiech stał się pobłażliwy.

– Nie myśl o tym. To nie wyścig. Hiro po prostu potrzebuje więcej czasu – skwitował.

Chłopak wyłonił się z jadalni niczym duch, z policzkami płonącymi rumieńcem tak intensywnym, że przypominał płatki wiśni w pełni kwitnienia. Jego wzrok był wbity w podłogę, powieki ciężkie od wstydu, który kłębił się w nim jak gęsta mgła, dusząc każde słowo, zanim zdążyło uformować się na języku. Słyszał wszystko – całą ich rozmowę, każde słowo, które przebijało się przez powietrze jak sztylet: beznadziejny w seksie, lód pozostawiał wiele do życzenia; te frazy wirowały mu w głowie, gryząc duszę, budząc falę upokorzenia, która paliła go od środka. Wiedział kim jest i jak się tu znalazł, oraz, że obaj mężczyźni postrzegali go jako przedmiot, zabawkę do zaspokajania swoich rządz. Ale to nie zmieniało faktu, że krytyka po prostu bolała. Czuł się jak odsłonięty nerw, wystawiony na chłód ich osądu, ale nie śmiał nawet drgnąć, by to skomentować; jego rola była jasna – służyć w ciszy, bez protestu, bez śladu buntu. Zatrzymał się w progu kuchni, splatając dłonie przed sobą w geście pokory a palce drżały mu lekko, jakby bały się dotknąć czegokolwiek poza nim samym.

– Śniadanie jest już podane, Panie – wymruczał cicho, głosem tak delikatnym, że niemal rozpłynął się w szumie ekspresu do kawy, bez podnoszenia wzroku, bez cienia pretensji, jedynie z nutą służalczego poddania, które czyniło go jeszcze mniejszym w tej przestrzeni pełnej władzy.

Kaito kiwnął głową, wciąż trzymając filiżankę z parującą kawą, której aromatyczny dym wirował leniwie w powietrzu, niosąc nuty gorzkiej robusty zmieszanej z subtelną słodyczą. Akihito, z własną filiżanką w dłoni, skinął tylko lekko, jego postawa wciąż była nonszalancka, jakby cała ta scena była zaledwie preludium do codziennego rytmu.

Mężczyźni ruszyli w stronę jadalni, niosąc ze sobą zapach palonych ziaren. Kaito nie spodziewał się niczego wybitnego – w duchu modlił się tylko, by posiłek dał się zjeść bez grymasu, bez tej gorzkości, która czasem czaiła się w nieudanych potrawach Hiro, przypominając mu o niezdarności chłopaka, która była zarówno irytująca, jak i dziwnie ujmująca. Wyobrażał sobie coś prostego, może spaloną grzankę czy wodnistą sałatkę – coś, co przetrwałby z kawą w dłoni i uśmiechem na twarzy, by nie gasić tej iskierki starań w oczach Hiro.

Ale gdy wkroczyli do jadalni, Kaito stanął jak wryty, jego krok zawisł w połowie, a filiżanka drgnęła w dłoni, grożąc rozlaniem czarnej cieczy. Stół był suto zastawiony, niczym ołtarz obfitości w renomowanej restauracji – półmiski lśniły elegancją, ułożone z precyzją, której może i daleko było do artyzmu Lu, ale i tak budziła podziw. Plasterki wędlin zwinięte były w delikatne ruloniki, sery pokrojone w geometryczne kształty, otoczone liśćmi sałaty jak zielonymi koronkami. Sałatka warzywna mieniła się kolorami – czerwienią papryki, zielenią ogórka i soczystym blaskiem pomidorów, wszystko skąpane w lekkim dressingu z oliwy i ziół. Jajka na twardo, pokrojone w ćwiartki, polane majonezem i posypane szczypiorkiem, tworzącym smakowite konfetti. Obok miseczki z jogurtem i owocami w feerii barw, oraz chrupiąca granola, pachnąca orzechami i miodem. A na samym środku – stos omletów na słodko, złocistych i puszystych, wydzielających aromat wanilii i cukru, z dodatkowymi miseczkami miodu, serka homogenizowanego i powideł śliwkowych, gęstych jak jesienne wspomnienie. Całość wyglądała jak dzieło mistrza kuchni, nie jak wytwór rąk chłopaka, którego Kaito znał jako wiecznego niezdarę.

Jeśli Akihito był zdziwiony, nie dał tego po sobie poznać – jego twarz pozostała nieodgadniona, oczy spokojne jak powierzchnia jeziora, bez najmniejszego zmarszczenia brwi czy uniesienia kącików ust w zaskoczeniu. Usiadł do stołu ze swobodą arystokraty, dla którego takie uczty były codziennością, rytuałem tak naturalnym jak oddech. Sięgnął po widelec, nakładając sobie porcję sałatki, plaster wędliny, ćwiartkę jajka, wszystko z gracją, która zdradzała nienaganne maniery, bez pośpiechu, jakby świat kręcił się wokół jego talerza. Upił łyk kawy, czarnej i gorącej, a jej gorzki smak kontrastował z bogactwem potraw, które zaczął degustować z cichym zadowoleniem, przeżuwając powoli, smakując każdy kęs. Rozejrzał się jednak po stole, jego wzrok przebiegł po półmiskach, a potem uniósł brew z lekkim, rozbawionym błyskiem w oku, jakby dostrzegł zabawną lukę w tej obfitości.

– A gdzie pieczywo? – zapytał, tonem lekkim, niemal figlarnym, bez cienia pretensji, tylko z nutą żartobliwej ciekawości.

Hiro, stojący w cieniu wejścia, pisnął cicho, jakby trafił go piorun – dźwięk był wysoki, przerażony, jak pisk spłoszonego szczeniaka. Skłonił się nisko, nie potrafiąc ukryć drżenia ramion, czołem o mało nie dotykając podłogi w geście głębokiej pokory, a rumieniec na policzkach zapłonął mu jeszcze jaśniej, jak rozżarzone węgle.

– Przepraszam! – wyrzucił z siebie drżącym głosem. – Zaraz doniosę!

Odwrócił się na pięcie i pobiegł do kuchni, po chwili wracając z tacą, na której leżały kromki chleba – pokrojone nieco koślawo w pośpiechu, z nierównymi brzegami, niektóre grubsze, inne cienkie jak pergamin, ale świeże i chrupiące, pachnące drożdżami. Postawił je na stole drżącymi dłońmi, unikając spojrzeń, a potem cofnął się o krok, gotów do dalszej służby.

Kaito usiadł wreszcie do stołu i pokręcił głową z mieszanką rozbawienia i czułości, która ścisnęła mu serce. Tak, to wciąż był ten sam Hiro – nikt mu go nie podmienił. Kruchy jak porcelana, ale zdolny do niespodziewanych cudów, gdy presja i strach popychały go do granic. Kaito sięgnął po omlet i nałożył go sobie na talerz, gestem ręki zapraszając Hiro, by do nich dołączył, co chłopak niepewnie uczynił.


Po śniadaniu, które minęło w atmosferze niespodziewanej harmonii, Kaito wstał od stołu z gracją człowieka, który czuje się panem własnego świata. Jego ruchy były płynne, niemal ceremonialne, gdy odsunął krzesło, a drewniane nogi zaszurały cicho po wypolerowanej podłodze jadalni. Akihito, wciąż popijając resztki espresso z filiżanki, skinął głową w geście uznania dla posiłku, choć jego twarz pozostała nieodgadniona, jak maska wyciosana z marmuru. Obaj mężczyźni ruszyli ku wyjściu, ich kroki odbijały się echem w przestronnym holu, gdzie poranne światło sączyło się przez wysokie okna, malując na ścianach delikatne, złociste smugi, jakby samo słońce chciało podkreślić ich władczą obecność.

Kaito odprowadził przyjaciela do drzwi wejściowych, gdzie chłodne powietrze z zewnątrz już czaiło się za progiem, niosąc ze sobą zapach wilgotnego betonu i odległego kwitnienia miejskich ogrodów. Akihito zatrzymał się na chwilę, zakładając płaszcz z lekkim szelestem materiału – elegancki, czarny, przylegający do ciała jak druga skóra – i obrócił się ku Kaito z tym swoim charakterystycznym, lekko ironicznym uśmiechem, który zawsze zdradzał mieszankę troski i dominacji.

– Widzimy się wieczorem na bankiecie – powiedział spokojnie, głosem gładkim jak jedwab, ale z nutą determinacji, która nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. – Zapewniam cię, że przyprowadzę Drake’a, choćby siłą.

Kaito uśmiechnął się w odpowiedzi, kąciki jego ust uniosły się w ciepłym, wdzięcznym grymasie, który rozświetlił jego twarz, czyniąc ją na moment mniej surową, bardziej ludzką.

– Dziękuję, Aki. Wiem, że mogę na ciebie liczyć. Do zobaczenia.

Skinęli sobie głowami w milczącym porozumieniu, po czym Akihito wyszedł, a drzwi zamknęły się za nim z cichym, zdecydowanym kliknięciem zamka. Kaito stał jeszcze chwilę w progu, wsłuchując się w oddalające się kroki przyjaciela po żwirowej ścieżce, zanim westchnął cicho i odwrócił się, wracając do jadalni. Powietrze w pomieszczeniu wciąż nosiło ślady śniadania – subtelny aromat owoców, delikatną słodycz miodu i resztki aromatu z kawy – ale teraz panowała tu cisza, przerywana jedynie brzękiem naczyń, które Hiro zbierał ze stołu z ostrożnością.

Chłopak, pochylony nad blatem, układał talerze w chwiejną wieżyczkę, jego dłonie poruszały się z drżącą precyzją, jakby każdy ruch był potencjalną pułapką. Widząc zbliżającego się Kaito, Hiro natychmiast opuścił głowę, ramiona skuliły mu się instynktownie, jakby chciał schować się w sobie, stać się mniejszym, mniej widocznym, mniej podatnym na ciosy – czy to fizyczne, czy słowne, które raniły duszę. Jego serce zabiło szybciej, jak spłoszony ptak w klatce, a myśli zawirowały w chaosie obaw. Czy sałatka nie była zbyt mdła, źle doprawiona, z oliwą, która nie dość przeniknęła warzywa? Czy omlety nie wyszły suche, chrupiące na zewnątrz, ale bez tej wilgotnej puszystości w środku, która czyniła je doskonałymi? Jemu samemu wszystko smakowało, ale co z kimś o tak wyszukanym podniebieniu jak Książę? Akihito, z jego arystokratycznym gustem, nawykłym do wykwintnych dań, mógł uznać to wszystko za profanację, za nieudolną próbę, która tylko podkreślała jego niezdarność Hiro. Pan może i nie wyglądał na zagniewanego – jego twarz była spokojna, oczy bez burzowych chmur – ale wściekłość Kaito pojawiała się tak niespodziewanie, jak letnia burza: z pozoru błękitne niebo, a potem grom, który rozdzierał ciszę na strzępy. Hiro nie mógł być niczego pewien; w tym domu pewność była luksusem, na który nie zasługiwał.

Zgarnął ze stołu ostatni talerz, dołączając go do chwiejnej konstrukcji w swoich dłoniach, i ruszył w stronę kuchni, stawiając ostrożne kroki, jakby stąpał po cienkim lodzie. Ale mężczyzna stał w przejściu, jego sylwetka, wysoka i dominująca, blokowała drogę jak nieustępliwy mór. Hiro zawahał się, jego oddech przyspieszył, a wieżyczka talerzy zachwiała się lekko w jego drżących rękach, grożąc katastrofą. Mimo to ruszył niepewnie naprzód, krok za krokiem, z sercem dudniącym w uszach jak werbel przed egzekucją.

Kaito uniósł rękę, gdy chłopak znalazł się bliżej, a Hiro zamarł, spodziewając się najgorszego – może szarpnięcia, może ciosu, który wypełni jego oczy łzami. Ale dłoń mężczyzny opadła delikatnie na jego głowę, palce wplotły się w miękkie włosy, głaszcząc je z czułością, jaką okazuje się posłusznemu psu, który zasłużył na nagrodę. Hiro zesztywniał w pierwszym odruchu, ale dotyk był ciepły, uspokajający, jak letni deszcz po suszy.

– Dobre śniadanie, Hiro – powiedział Kaito głosem niskim, ciepłym, z nutą autentycznej aprobaty, która rozlała się po duszy chłopaka jak miód. – Mam nadzieję, że zjemy więcej tak dobrych posiłków. Naprawdę się postarałeś.

Hiro po raz kolejny tego dnia, spłonął uroczym rumieńcem i niezdolny do słów, mógł jedynie pokiwać głową – szybkim ruchem, nerwowym, pełnym wdzięczności i ulgi, która zalała go falą, rozluźniając napięte mięśnie. Kaito ustąpił mu z przejścia z uśmiechem, a nawet pochylił się, by pozbierać brudne filiżanki ze stołu. Gest był niespodziewany, niemal egalitarny, który sprawił, że Hiro zamrugał w zdumieniu. Mężczyzna zaniósł je wraz z nim do kuchni, jakby była to najzwyczajniejsza rzecz na świecie.

Tam Kaito spojrzał na zegarek na nadgarstku – elegancki, srebrny, z tarczą lśniącą jak lustro – i oznajmił spokojnie:

– Muszę jechać sprawdzić, czy należycie przygotowano salę na bankiet. Nie chcę niespodzianek wieczorem – stwierdził.

Hiro, w skupieniu układając naczynia w zmywarce, odpowiedział mu mruknięciem.

– Dobrze, Panie.

Kaito zlustrował go przenikliwie wzrokiem, przypominając sobie surowe spojrzenie Akihito z wczoraj, to ostrzeżenie w oczach przyjaciela, które mówiło, że nie postępuje właściwie w opiece nad Hiro. Chłopak stał tam, pochylony nad zmywarką, kruchy jak porcelanowa figurka, i Kaito poczuł ukłucie odpowiedzialności, które ścisnęło mu serce. Uśmiechnął się nieznacznie, gdy zawitała mu pewna myśl.

– Idź ubrać się bardziej wyjściowo i zabierz strój na wieczór. Pojedziesz ze mną – oznajmił.

Hiro wyprostował się momentalnie, jak napięta struna, a lęk błysnął w jego oczach jak iskra w ciemności, gdy spojrzał na mężczyznę.

– Po co, Panie? – spytał drżącym głosem. – Muszę tu posprzątać, zrobić obiad i... w ogóle – usiłował się wymigać.

Kaito pokręcił głową, jakby usłyszał coś niedorzecznego.

– Zjemy coś lekkiego na mieście, a sprzątanie może zaczekać – stwierdził. – Jeśli zobaczysz całą salę wcześniej, nie będziesz się tak stresował wieczorem w trakcie przyjęcia – wytłumaczył.

Widząc nieprzekonaną minę chłopaka – zmarszczone brwi, zaciśnięte w wąską linię usta – dodał nieco prześmiewczo, ale nie złośliwie, a z nutą żartobliwego ciepła:

– Pokażę ci też, gdzie są toalety, żebyś nie zgubił się przy ich szukaniu.

Hiro skrzywił się, zagryzając wargi tak mocno, że poczuł lekki ból, a wzrok odwrócił w bok, na wspomnienie tamtego wypadku w biurowcu Pana – upokarzającej chwili, gdy strach i presja sprawiły, że wszystko poszło nie tak, jak powinno. Twarz zapłonęła mu rumieńcem wstydu, gorącym jak żar z paleniska. Co mógł zrobić? Przecież nie miał tu nic do powiedzenia – jego głos był echem, bez mocy, bez znaczenia. Pokiwał tylko głową, powoli, z rezygnacją, i ruszył na górę, by się przebrać, ciężkim od balastu obaw krokiem.


Już po kilku minutach, które minęły w wirze pośpiesznych przygotowań Hiro – w eleganckiej, prostej koszuli o bladym odcieniu zieleni, zapiętej pod szyję jak zbroja przed nieznanym, i z pokrowcem na strój wieczorowy przewieszonym przez ramię – znalazł się w przestronnym wnętrzu samochodu wraz z Panem. Luksusowa limuzyna, czarna jak nocny atrament, sunęła gładko po ulicach Tokio, prowadzona pewną ręką Takeru, który siedział za kierownicą z kamienną twarzą, skupiony na rytmie miasta. Silnik mruczał cicho, niemal melodyjnie, tłumiąc hałas zewnętrznego świata – klaksony taksówek, szum przechodniów i odległy syk metra – pozostawiając w kabinie atmosferę intymnej izolacji, gdzie powietrze pachniało skórzaną tapicerką i nutą cytrusowej świeżości z dyfuzora.

Pojazd zmierzał do The National Art Center w dzielnicy Roppongi, futurystycznego bastionu sztuki w sercu Minato-ku, gdzie betonowe wieżowce ustępowały miejsca eleganckim konstrukcjom ze szkła i stali. To miejsce było jednym z klejnotów tokijskiej sceny kulturalnej – muzeum bez stałej kolekcji, skupiające się na rotujących wystawach, które przyciągały elity z całego świata. Dziś miało być areną dla niewielkiej, ale prestiżowej wystawy dzieł sztuki z prywatnej kolekcji jednego z kluczowych klientów firmy Kaito – obrazów Moreau i innych zagranicznych mistrzów, przemyconych dyskretnie pod płaszczykiem legalnych transportów. Ekspozycja miała być preludium do bankietu, zgromadzenia wpływowych osobistości, gdzie pod kryształowymi żyrandolami i wśród szeptów negocjacji Kaito miał ogłosić zmiany jakie zajdą w firmie, oraz zaprezentować materiały marketingowe przedstawiające nową filię, która zostanie w pełni otwarta latem.

Kaito siedział odchylony w fotelu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, a jego wzrok błądził po mijanych budynkach, które migały za przyciemnioną szybą jak ulotne wspomnienia. Zastanawiał się na jakim etapie były przygotowania – czy sale zostały już ozdobione, czy dowieziono catering, czy oświetlenie podkreślało subtelne detale płócien, czyniąc je żywymi pod spojrzeniami gości. Pierwszy raz nie doglądał tak ważnego wydarzenia osobiście, co budziło w nim dziwny niepokój, ściskający żołądek jak niewidzialna pięść – jakby napił się zbyt mocnej whisky na pusty żołądek.

Kilka dni temu zatrudnił bowiem asystenta, młodego, ale bardzo ambitnego chłopaka, którego polecił mu Akihito – absolwenta prestiżowej uczelni, z oczami pełnymi głodu sukcesu i CV lśniącym od staży w korporacyjnych molochach. Po zaledwie paru dniach w biurze, Kaito rzucił go na głęboką wodę, przekazując mu wszelkie sprawy dotyczące bankietu: od koordynacji z kuratorami po negocjacje z dostawcami. Może i powinien był poczekać, dać mu czas na aklimatyzację, na nauczenie się niuansów firmy, ale wolał od razu wiedzieć, czy coś z niego będzie, czy tylko się zawiedzie – jak z tyloma innymi, którzy obiecywali góry, a dawali zaledwie pagórki. Było to cholernie ryzykowne, przy tak ważnym przyjęciu, gdzie jeden fałszywy krok mógł zrujnować jego reputację i zerwać lukratywne kontrakty, ale cóż. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – ta stara maksyma pulsowała mu w głowie jak mantra, choć dziś smakowała gorzko, podszyta wątpliwościami.

Ze zdjęć, które asystent przysłał mu rano – ostre, profesjonalne ujęcia sal w trakcie aranżacji, z dziełami sztuki ustawionymi pod kątem idealnym do podziwu – wynikało, że wszystko przebiega w należytym porządku, ale Kaito wolał przekonać się o tym osobiście, dotknąć faktury rzeczywistości, zamiast polegać na pikselowych złudzeniach.

Zerknął na siedzącego obok Hiro, który wpatrywał się w świat za szybą z napięciem w postawie, jakby ulice Tokio były labiryntem pełnym pułapek. Chłopak przygryzał paznokieć w nerwowym odruchu, aż chrzęszcząc zębami, a jego brązowe oczy, rozszerzone lekkim lękiem, odbijały migające neony i sylwetki przechodniów. Kaito westchnął cicho, nie mogąc znieść tego widoku – gestu, który zdradzał wewnętrzną burzę, jaką Hiro tłumił w sobie od rana. Trzepnął go lekko w dłoń, palcami muskając skórę z delikatną, ale stanowczą reprymendą, by przestał, a gdy spojrzały na niego zaskoczone, brązowe oczy – pełne zdumienia, jak u zwierzęcia złapanego na wyjadaniu ze śmietnika – objął go tylko ręką wokół ramion i przyciągnął do siebie z naturalną władczością, która nie znosiła oporu.

Hiro, nie mając miejsca na ucieczkę – ściśnięty między ciepłym ciałem Pana a skórzanym oparciem siedzenia – poddał się woli mężczyzny i po prostu wtulił się w jego bok. Głowa opadła mu na pierś Kaito, a ramiona rozluźniły się nieznacznie, jakby poddał się prądowi rzeki, który niósł go w nieznane. Było coś w zapachu jego perfum, którymi się dziś skropił – subtelna mieszanka drzewa sandałowego, bergamotki i lekkiej nuty ambry, ciepła i otulająca jak kaszmirowy szal – co po chwili napełniło go spokojem, rozpuszczając napięcie w mięśniach jak cukier w gorącej herbacie. Oddech Hiro wyrównał się, stał się głębszy, miarowy, a serce, które wcześniej dudniło jak werbel, zwolniło, synchronizując się z rytmem Kaito.

Mężczyzna zmrużył lekko oczy, jakby dostrzegł w tej reakcji coś więcej – ulotną nić zależności, która splatała ich coraz ciaśniej, coś, co wykraczało poza prostą dynamikę właściciela i własności, wchodząc w rejony, których jeszcze nie nazwał. Ale na razie odłożył tę myśl na bok, jak list, który przeczyta później, skupiając się na drodze przed nimi, gdzie Roppongi majaczyło już na horyzoncie, pełne obietnic i potencjalnych pułapek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz