Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

20.07.2025

15.

Kaito krążył po swoim gabinecie jak dzikie zwierzę zamknięte w zbyt ciasnej klatce. Każdy krok stawiał nerwowo, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Palce jego prawej dłoni zaciskały się mocno na telefonie, na którego ekranie wciąż widniał wybrany numer Akihito. Jeszcze nie zadzwonił. Jeszcze mógł się wycofać. Jeszcze nie musiał mierzyć się z tonem, jaki zapewne usłyszy po drugiej stronie słuchawki.

Westchnął ciężko, unosząc urządzenie do oczu i przez chwilę przyglądał się własnemu odbiciu w czarnym, wygasłym ekranie. Jakże groteskowo wyglądał w tej chwili – pewny siebie, bezwzględny biznesmen, który potrafił zarządzać ludźmi z chłodną precyzją, a teraz stał tu, z duszą na ramieniu, jak chłopiec mający za chwilę stanąć przed ojcem, który znalazł uwagę w jego zeszycie, o której nie został poinformowany.

– Kurwa, naprawdę się boję – parsknął sam do siebie, z nutą niedowierzania. Jego usta ułożyły się w krzywy uśmiech, lecz ten nie sięgał oczu. Tam gościł jedynie cień niepokoju.

Przecież Lu był pod jego opieką. I zawiódł. W zaledwie kilka dni doprowadził chłopaka do stanu, którego nawet nie umiał właściwie nazwać. Załamanie nerwowe? Epizod depresyjny? Nie był pewien, przecież nie był lekarzem. Ale jedno wiedział na pewno – to nie było zwykłe przemęczenie ani chwilowe obniżenie nastroju.

Udało mu się porozmawiać z chłopakiem. Zbudzić go i zapytać, jak się czuje, co właściwie się dzieje. Lu otworzył oczy powoli i z wyraźnym wysiłkiem, jakby jego powieki ważyły więcej niż powinny. Mówił cicho, bez emocji. Twierdził, że źle się czuje i po prostu chce odpocząć. Prosił, by pozwolił mu przespać się na kanapie. Na tym skończyła się ich rozmowa. Lu nie miał ochoty na słodycze, ani herbatę. Chciał jedynie, by zostawił go w spokoju. Ale nie same słowa zaniepokoiły Kaito a sposób, w jaki Lu unikał kontaktu wzrokowego. Miał puste spojrzenie, szkliste oczy, twarz pozbawioną wyrazu. Jakby coś w jego wnętrzu zgasło.

W pierwszym odruchu Kaito chciał posłać go na górę, do sypialni zwykle zajmowanej przez Akihito, by wziął tam kąpiel w oparach lawendy, którą Aki uspokajał swoich chłopców, ale obawiał się, że może odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Przecież nie miał pojęcia o warunkowaniu, ani niczym o czym czasem opowiadał mu Aki. Bał się, że w ten sposób tylko pogorszy stan Lu.

– Cholera... – mruknął, przyciskając kciuk do zielonej słuchawki i unosząc komórkę do ucha. Teraz nie było już odwrotu.

Sygnał w słuchawce rozbrzmiewał równym, nieubłaganym tonem, który niósł w sobie dziwną mieszaninę ulgi i lęku. Kaito przymknął oczy i przez krótką chwilę niemal szczerze miał nadzieję, że Akihito nie odbierze. Może był zbyt zajęty, może był w miejscu bez zasięgu, może los okaże się łaskawy i odsunie od niego to nieuniknione starcie. Ale zaraz potem przyszła obawa. Jeśli Aki nie odbierze… to co ma właściwie zrobić z Lu?

Jego umysł natychmiast zaczął wyrzucać z siebie możliwe rozwiązania, jedno po drugim, jak rozpędzona maszyna bez hamulców. Mógłby zabrać chłopaka z powrotem do posiadłości Akihito – miał przecież klucz i kody do bramy. Ale to oznaczałoby zostawić Hiro samego. A może Kenji? Tak, Kenji z pewnością wiedziałby, co robić, ale… Jak przewiózłby Lu do kliniki? Hiro musiałby pojechać z nimi i jego również musiałby pilnować. Przez myśl przemknął mu nawet Drake. Tak desperacki telefon byłby policzkiem dla jego dumy, ale Drake znał się na chłopcach takich jak Lu, prawda?

Z coraz bardziej absurdalnych rozważań wyrwał go znajomy dźwięk, gdy połączenie wreszcie zostało odebrane.

– Halo – usłyszał chłodny, wyważony ton Akihito, nieco przyciszony, jakby celowo modulował głos, by ten sugerował obojętność.

To brzmienie natychmiast postawiło Kaito do pionu. Był to jasny sygnał, że książę był w miejscu, lub wśród ludzi, gdzie nie mógł rozmawiać swobodnie. Ale sytuacja nie mogła czekać.

– Aki, przepraszam, wiem, że pewnie dzwonię nie w porę – zaczął natychmiast, wyrzucając z siebie słowa niemal bez oddechu. – Nie chciałem ci przeszkadzać, ale sprawa jest nagła. Lu… Miałeś odebrać go jutro, ale… chyba coś się z nim dzieje. Od rana jest kompletnie nie do poznania. Cichy, apatyczny. Powiedział tylko, że źle się czuje i chce odpocząć. Nie wiem co mu jest, ale wygląda to naprawdę niepokojąco.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Długa. Nieznośna. Kaito zamarł, jakby każde kolejne uderzenie serca miało sprowadzić na niego sąd samego diabła. Nieoczekiwanie usłyszał szelest. Cichy, krótki rozkaz rzucony przez Akihito komuś w tle. Chwilę później skrzypnęło krzesło i rozległ się charakterystyczny trzask zamykanych drzwi. Gdy Aki odezwał się znowu, brzmiał już normalnie, bardziej swobodnie, choć wydawał się być znużony.

– Jesteś pewien, że nie kazałeś mu ostatnio szorować basenu, myć dachu albo robić generalnych porządków w garażu? – spytał retorycznie.

– Co? Nie, oczywiście, że nie – obruszył się Kaito. – Jasne, coś tam sprzątał z Hiro, ale nic ponad siły. Mam od tego serwis. Nie o to chodzi, Aki.

– A może coś zjadł? – padło kolejne pytanie, wypowiedziane z odrobiną sceptycyzmu. – Wiesz, jak to jest z Lu. Czasem nie chce mu się pracować i zje surowego kartofla, albo paczkę proszku do pieczenia, żeby wywołać wymioty.

– Hiro mówił, że Lu obudził się już w takim stanie a w nocy nie opuszczali pokoju. Sprawdziłem kamery – mruknął Kaito, tym razem ciszej. – Nie wydaje mi się, żeby udawał, czy miał humorki.

Akihito zamilkł znowu, jakby coś analizował, a potem westchnął ciężko.

– No dobrze… Daj mi trochę czasu. Jestem po drugiej stronie miasta. Przyjadę najwcześniej koło południa – uprzedził Aki.

Kaito przytaknął odruchowo, choć wiedział, że jego rozmówca tego nie widzi.

– W porządku. Do tego czasu będę miał go na oku. Dzięki, Aki.

– Zrób mu herbatę. Z melisą, jeśli masz. Nie zmuszaj go do rozmowy i nie próbuj dotykać – głos Akihito zmiękł ledwo zauważalnie. – Ale bądź blisko niego, żeby wiedział, że nie jest sam.

Połączenie zakończyło się, zanim Kaito zdążył odpowiedzieć. Stał jeszcze przez chwilę z komórką w dłoni, czując jak emocje, które do tej pory dusił w piersi, zaczynają się niebezpiecznie rozlewać pod żebrami. Niepokój, bezsilność, irytacja – wszystko naraz. Oparł czoło o chłodne drewno drzwi gabinetu i zamknął oczy. Instrukcje Akihito brzmiały łatwo, ale w tym domu już od dawna nic nie było tak proste, jak wyglądało na pierwszy rzut okiem.


Lu dryfował w półśnie, zawieszony gdzieś pomiędzy jawą a ukojeniem, jakie przynosiły senne mary. Świadomość jego ciała zdawała się odległa, rozmyta. Nie poruszał się, choć zarejestrował, że ktoś delikatnie okrywa jego ramiona cienkim, ale przyjemnie puchatym kocem. Zapach materiału mieszał się z subtelną wonią suszonej lawendy, jakby ktoś starannie dbał o to, by tkaniny w tej willi pachniały tym, co kojarzyło mu się ze spokojem. Później poczuł coś jeszcze, znajomy zapach parującej herbaty. Ziołowy, ciepły, kojący. Melisa? Może rumianek? To brzmiało jak coś, co mógłby wybrać Hiro. Coś łagodnego. A chwilę potem kanapa przy jego nogach ugięła się pod czyimś ciężarem. Ktoś usiadł zbyt pewnie, by mógł to być ten płochliwy chłopiec. Kaito.

Zamknął oczy mocniej, jakby próbował zatrzymać tę chwilę nieświadomości. Wiedział, że sprawia problemy. Że Kaito przerwał pracę, by go doglądać. Że Hiro krzątał się po domu, zapewne donosząc ciasteczka, herbatę, kładąc na stoliku mandarynkę, cukierka, krakersy. Cokolwiek, co mogłoby odwrócić jego uwagę od tej dziwnej otchłani, w którą się stoczył. Ale to wszystko pogłębiało tylko jego poczucie winy.

Nie chciał współczucia. Nie potrzebował czułości. Potrzebował tylko chwili sam na sam ze swoimi myślami. Miejsca, gdzie mógłby się samodzielnie pozbierać, bez niczyich spojrzeń i nerwowych szeptów za plecami. Zaczął rozważać przeniesienie się do pokoju, ale nie miał sił, by ruszyć choć palcem. A jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Z półświadomości wyrwał go dźwięk dzwonka do drzwi. A zaraz po nim głos. Zbyt charakterystyczny, zbyt znajomy, by dało się go pomylić z kimkolwiek innym. Akihito.

Lu zesztywniał pod kocem, jakby w jego snach pojawiła się jadowita kobra. Głos Pana rozbrzmiał zdawkowo, jakby wymieniał uprzejmości z gospodarzem i zanim zdążył się w pełni ocknąć, Akihito już był przy nim. A może to tylko jego zmysły płatały mu figle? Może przysnął między jednym a drugim oddechem i po prostu nie zarejestrował tego momentu?

Pan coś do niego mówił. Słowa padały miękko, troskliwie, ale Lu musiał niemal z wysiłkiem skupiać się na każdym z nich, wyławiając sens z dźwięków niczym z odmętów wody. Akihito chyba pytał, co się dzieje. Nie nachalnie. Nie gniewnie. W jego głosie brzmiało autentyczne zaniepokojenie, jakiego Lu nie słyszał od dawna.

Tylko przez to zmusił się do poruszenia powiekami. Z początku tylko rozchylił oczy, niepewny, czy podoła spojrzeniu Pana. Ale Akihito nie patrzył na niego bezpośrednio. Siedział obok, rozparty wygodnie na kanapie, jakby chciał zbudować swoją obecnością bezpieczne tło, nie rzucać na niego cień.

Lu uniósł się powoli na łokciach, czując w kościach ociężałość, jak po długim, niespokojnym śnie. Potem przysiadł, podciągając kolana do brody i obejmując je ramionami. Koc zsunął się z niego i opadł na podłogę. Skulił się, jakby chciał ukryć się przed całym światem, a szczególnie przed spojrzeniem tego, który patrzył na niego zawsze zbyt przenikliwie.

Aki zerknął na niego tylko przelotnie, ale to wystarczyło. Jego wzrok – uważny, wyćwiczony latami doświadczeń – zdążył ocenić wszystko, co istotne. Kaito miał rację. To nie był tylko foch, nie była to niechęć do pracy czy nuda. To było coś głębszego. Coś, co Lu tłumił w sobie od kilku dni, aż w końcu pękł. Akihito nie odezwał się od razu. Nie musiał. Był. I to wystarczyło, by Lu po raz pierwszy od wielu godzin poczuł, że wreszcie może oddychać. Choć było to tak absurdalne, w obecności Pana, który zwykle sprawiał, że tracił dech w piersiach.

Akihito zerknął na niego bardziej otwarcie, przechylając lekko głowę a na jego ustach zagościł ten znajomy, leniwy uśmiech, który zawsze zmiękczał rysy jego twarzy.

– Obudziłeś się już? – jego głos zabrzmiał cicho, niemal sennie.

Lu kiwnął tylko głową, szybkim, nerwowym ruchem. Wiedział, że Pan nie znosi takich odpowiedzi. Niejednokrotnie był uczony, by odpowiadać słowami, pełnym zdaniem, z poszanowaniem, na jakie zasługiwał Akihito. Ale teraz… nie był w stanie. Głos ugrzązł mu gdzieś w gardle, jakby nie chciał nawet próbować się wydostać. Jednak Aki nie okazał zniecierpliwienia. Nachylił się nieznacznie, opierając łokieć o oparcie kanapy.

– Teraz powiesz mi, co się dzieje? – zapytał równie łagodnie, choć w jego tonie zabrzmiało coś więcej – troska w czystej postaci, ale podszyta lekkim zniecierpliwieniem, którego nawet on nie umiał do końca ukryć.

Lu uchylił usta, zamknął je, po czym spróbował ponownie – znów bezskutecznie. Jakby język i gardło odmawiały mu posłuszeństwa a same myśli były zbyt poplątane, by znaleźć ujście i ułożyć się w zrozumiałe słowa. Wtedy poczuł, jak rumieniec wypływa mu na policzki, palący, wstydliwy. Oczy znów stały się nieobecne, jakby cofał się przed wzrokiem Pana, chowając w cień własnych lęków. A potem ciało zadziałało szybciej niż świadomość.

W jednej chwili zerwał się z miejsca, jakby oparzyła go tapicerka kanapy. Nogi poniosły go ku schodom, nie pytając o pozwolenie. Niemal wpadł na ścianę na zakręcie, wspinając się na piętro, by po chwili znaleźć się w pokoju, który dzielił z Hiro. Z rozpędu wskoczył do łóżka chłopaka i zniknął pod kołdrą, zaciągając ją aż po czubek głowy, jak dziecko w obliczu zbyt głośnego świata.

Akihito spojrzał za nim z zaskoczeniem. Zamrugał raz, drugi, po czym westchnął głęboko i wstał. Jego kroki były niespieszne, jakby dawał Lu czas, by ochłonął, a sobie chwilę na zebranie myśli. Wszedł cicho do pokoju, rozglądając się z typową dla siebie obojętną gracją, zanim jego wzrok padł na kształt pod kołdrą. Uśmiech przemknął mu po twarzy niemal automatycznie. Lu był przewidywalny jak zawsze.

Mężczyzna usiadł na skraju łóżka, nie zważając na to, że ktoś inny zapewne nie ośmieliłby się tak bezceremonialnie zakłócać cudzej przestrzeni. Potem opadł plecami wprost na kołdrę i na chłopaka, wtapiając się w miękką powierzchnię z głośnym westchnieniem zmęczenia.

– Możemy bawić się tak do wieczora – powiedział leniwie – ale wolałbym nie, bo gdzie wtedy będzie spał Hiro?

Kołdra zadrżała lekko. Lu poruszył się pod nią i Akihito był niemal pewien, że usłyszał cichy, żałosny głosik, który przebił się przez warstwę puchu.

– Duszno mi… – poskarżył się chłopak niemal szeptem.

Aki zaśmiał się cicho, bezgłośnie, z rozbawieniem, które ściągnęło kąciki jego oczu. Odwrócił głowę w bok, czując jak kształt pod kołdrą znów się porusza. A potem głowa Lu wynurzyła się z ukrycia. Policzki miał zarumienione, a spojrzenie wciąż matowe, płochliwe, jak u dzikiego zwierzęcia przypartego do muru. A jednak patrzył wprost na niego. To był spory postęp.

– No, słucham Lu, co się dzieje? Kaito zrobił ci krzywdę? – zapytał bardziej dla zasady, bo doskonale wiedział, że Kaito nie tknąłby go nawet, gdyby naprawdę solidnie coś przeskrobał.

Chłopak opuścił swoje śliczne, bursztynowe oczy na podłogę i przygryzł dolną wargę, długo zbierając się w sobie, ale Aki dał mu na to czas. Cisza w pokoju nie była przytłaczająca, nie wywoływała w Lu presji, a mimo to czuł, że Pan nie odpuści. W końcu i tak musiałby wszystko wyznać. Wolał więc zrobić to od razu, szybko, jakby zrywał plaster, nie ważne co zobaczy pod opatrunkiem.

– Chciałbym… Mógłbym… się przytulić…? – powiedział w końcu cicho, z takim wysiłkiem, jakby każde słowo miało swoje brzemię.

Akihito nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się w niego, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. W oczach miał lekkie niedowierzanie, bo przecież Lu nie znosił dotyku. Z nikim się nie przytulał. Może rzadko z Makoto, ale już na pewno nie z nim. Zawsze był bardziej skłonny znosić jego obecność niż z niej korzystać.

– Przepraszam… – mruknął Lu, widząc reakcję Pana. Dobrze wiedział, że nie powinien był o to prosić. Nie wolno im było samemu inicjować kontaktu, nie wolno było dotykać Pana bez pozwolenia, ani tym bardziej prosić o jego uwagę. Tym bardziej zaskoczyło go, że nie został skrzyczany ani uderzony.

– No chodź – Akihito powiedział tylko cicho, rozkładając ramiona w zapraszającym geście.

Lu zawahał się widząc szeroki uśmiech Pana, ale tylko na moment. A potem przesunął się ostrożnie po prześcieradle i wślizgnął w ten gest jak w bezpieczny kokon. Akihito poczuł, jak całe ciało Lu przylega do jego torsu, niemal wgryzając się w materiał koszuli. Chłopak wczepił się w niego palcami z taką siłą, jakby bał się, że zaraz się rozpłynie. Że zniknie bez słowa jak ostatnio. Aki westchnął cicho, zamykając ramiona ciaśniej wokół drobnej sylwetki. Było w tym coś tak łagodnie znajomego, że aż zakłuło go pod mostkiem. To ciepło. Ten ciężar emocji. Błogość.

Nie odzywał się przez chwilę, pozwalając chłopakowi nasycić się tą bliskością. Wyciszyć. Lu drżał nieznacznie, ale oddychał już spokojniej. Po dłuższym czasie sam z siebie zaczął mówić, cicho, z początku nieśmiało, jakby bał się, że każde słowo coś zniszczy.

– Źle się poczułem… wtedy, kiedy… wtedy, po tamtym seksie kiedy przywiozłeś mnie tu, Panie. A potem… pojechałeś bez słowa, zostawiając mnie z rozkazem bycia grzecznym…

Aki nie przerywał mu, tylko gładził go powoli po karku, przeczesując palcami jego ciemne włosy, które zawsze pachniały ziołowym szamponem i czymś jeszcze… czymś, co Aki w myślach nazywał po prostu "domem".

– Naprawdę się starałem. – Głos Lu był stłumiony, jakby składał spowiedź pod ciężką pierzyną wstydu i obaw. – Myślałem, że będzie tu fajnie. Że pogotuję z tym chłopakiem. Ale… wszystko tu jest inne niż w domu, a rutyny pana Kaito dziwne. Śniadanie jest bardzo wcześnie, kolacja późno, mam za mało czasu na sen. Właściwie nie mam pracy w ciągu dnia i z nudów za dużo myślę. Nie mam też z kim porozmawiać, bo Hiro to dzieciak a pan Kaito jest ciągle zajęty… Ja po prostu… czuję się zagubiony.

Aki wysłuchał go do końca. Bez oceniania, bez westchnięć czy napomnień, za to z należytą troską. Pochylił się, musnął nosem jego skroń i dalej głaskał jego włosy, sunąc palcami delikatnie za uchem i w dół, po szyi.

– Rzeczywiście. – Odezwał się łagodnie. – Nie zdążyłem cię wyciszyć, bo nie sądziłem, że potrzebujesz opieki po tamtym szybkim numerku. Najwyraźniej źle oceniłem sytuację. Ale dobrze, że mi o tym mówisz. Naprawdę dobrze, Lu. – Zamilkł na ułamek sekundy. – Tylko na przyszłość, mów o takich rzeczach od razu. Nie czekaj, aż wszystko się skumuluje. Tak będzie łatwiej dla nas obu.

Lu uniósł lekko głowę i spojrzał na niego spod długich rzęs. W jego oczach kryło się coś pomiędzy ulgą a niedowierzaniem.

– Nie jesteś zły, Panie? – zapytał z wahaniem.

Aki zaśmiał się cicho, parsknięciem, które nie było złośliwe a rozjaśniło mu twarz. Pogładził go po policzku knykciami, czule i z lekkością, którą miał tylko dla swoich chłopców.

– Zły? Za to, że komunikujesz mi swoje potrzeby? Lu ile lat właściwie już przy mnie jesteś? Naprawdę nadal trzeba ci przypominać takie podstawy?

Chłopak westchnął cicho, a potem wtulił się znów w jego pierś, układając się jak w gnieździe, ciepłym i bezpiecznym.

– Może czasem chciałbym, żeby mi przypomniano. Tak dla pewności, że one wciąż są aktualne – przyznał szeptem.

Akihito uniósł brwi z rozbawieniem i oparł brodę na jego głowie, muskając ustami jego ciemne włosy.

– Tak? – wymruczał zaczepnie. – To może mam ci przypomnieć je teraz? Hm? Może poćwiczymy klęczenie przy nodze? – zaproponował, niezbyt poważnie.

Lu wtulił się w niego mocniej, prawie bez tchu.

– Możemy nie dziś…? Proszę – powiedział cicho, z wyraźnym lękiem czającym się w głosie.

Aki nie skomentował tego. Palcami znów pogładził jego kark i przesunął dłońmi po skórze głowy, rozczesując napięcie jednym pieszczotliwym gestem. Poczuł, jak ciało Lu się rozluźnia, jak opada pełnym ciężarem w jego ramionach, już nie z przymusu, lecz z ulgi.

– To co chciałbyś porobić? – spytał ciszej, jakby nie chciał burzyć intymności tej chwili. – Mam trochę więcej czasu niż zakładałem. Nie spodziewałem się, że uda mi się dotrzeć do ciebie tak szybko.

Lu milczał przez moment, jakby naprawdę musiał się zastanowić. I może potrzebował właśnie tej chwili, w której pytano go nie o obowiązki tylko o to, na co naprawdę ma ochotę. Umościł się przy tym wygodniej w ramionach Akihito, przylegając policzkiem do jego klatki piersiowej, jakby to było najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Przez chwilę milczał, ciesząc się ciepłem, zapachem znajomych perfum i subtelnym biciem serca Pana, które uspokajało go bardziej niż jakiekolwiek słowa. Ale potem zdobył się na odwagę – może z powodu tej ulgi, a może dlatego, że Pan dał mu właśnie do zrozumienia, że jego potrzeby mają znaczenie.

– Widziałem… na tych zakupach z panem Drake’em – zaczął cicho, prawie szeptem, jakby się wstydził –… takie świetne burgundowe spodnie. I genialne haori z chryzantemami.

Akihito zaśmiał się bezgłośnie, odchylając lekko głowę.

– Yhym. Czyli zakupy.

Lu pokiwał głową z powagą godną dziecka proszącego o nową zabawkę. Aki zlustrował go spojrzeniem, przesuwając wzrokiem od stóp do głowy. Chłopak wyglądał jak rozczochrana kupka nieszczęścia, ale wystarczyła mu wyobraźnia, by ujrzeć go w tamtym stroju. Lu w burgundzie. Lu w lekkim haori, z wyszywanymi u dołu złotawymi chryzantemami. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Symbolika tych kwiatów, tak bardzo związanych z cesarską rodziną, czyniła ten wybór jeszcze zabawniejszym.

– W porządku – zgodził się łagodnie. – Pojedziemy. Ale najpierw… – Powoli wysunął się spod chłopca, pozwalając mu opaść na miękką pościel. – Odśwież się nieco a później zejdź na dół. Poczekam w salonie.

Lu znów pokiwał głową i zniknął za drzwiami łazienki. Akihito stał jeszcze przez moment, zanim zszedł na parter, gdzie na kanapie siedział zgarbiony Kaito, pochylony nad jakimiś dokumentami. Mimo pozorów spokoju było w nim napięcie. Zerknął na niego natychmiast, jak tylko usłyszał kroki.

– I jak? – spytał.

– Lepiej – przyznał Aki, unosząc kącik ust. – Ale zabieram go ze sobą na kilka godzin.

– W środku dnia? – Kaito uniósł brwi. – Masz na to czas?

– Yakuza nie upadnie, jeśli spuści się ją z oczu na popołudnie. – Akihito machnął lekko ręką. – Poza tym mój Lu właśnie zapragnął się przytulać, wyobrażasz to sobie? – zaśmiał się, ale w jego głosie pobrzmiewała miękkość. To rozbawiło i Kaito. Od razu wyraźnie się rozluźnił.

– Gdyby Hiro wyskoczył przede mną nagi, kręcąc dupcią, i tak nie mógłbym rzucić wszystkiego w diabły – przyznał z pewnym rozżaleniem.

Obaj się roześmiali. Aki krótko, gardłowo. Kaito dłużej, aż do momentu, gdy z kuchni dobiegł ich dźwięk upadającego garnka. Śmiech ucichł a Kaito westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią.

– Pewnie nie zgodzisz się zostawić tu Lu jeszcze na kilka dni? – zapytał retorycznie, bez przekonania.

Akihito spojrzał przez ramię w stronę kuchni, gdzie Hiro najpewniej zmagał się z czymś cięższym od własnej nadziei. Pokręcił głową z rozbawieniem.

– Przecież ten chłopak nie może być aż taką katastrofą kulinarną – stwierdził lekko.

Kaito spojrzał na niego z wyrazem twarzy mówiącym, że właśnie usłyszał coś absurdalnego.

– Tak sądzisz? To zostań na obiedzie – zaproponował. – Hiro przygotowuje wszystko sam, skoro zabierasz Lu. Przekonasz się na własne kubki smakowe.

Aki podrapał się po karku i uśmiechnął łobuzersko, czując w tym niezłe wyzwanie.

– Skoro tak, to zostanę – zgodził się. – A potem sam zdecyduję, czy pozostawienie tu Lu przez jeszcze kilka dni jest zasadne.

– Lepiej od razu kup coś, wracając. Inaczej grozi nam śmierć głodowa – dodał sucho Kaito.

Obaj znów się uśmiechnęli, tym razem bardziej szczerze. W tym samym momencie Lu zszedł po schodach cicho, niemal bezszelestnie, jakby bał się, że każdy jego krok zabrzmi zbyt głośno. Zatrzymał się tuż przy framudze salonu, zerkając niepewnie na dwóch mężczyzn rozmawiających półgłosem. Kiedy Akihito spojrzał w jego stronę z lekkim uśmiechem i uniósł zachęcająco brwi, Lu zebrał się w sobie i podszedł bliżej.

– Przepraszam… – powiedział, zwracając się do Kaito. – Za cały ten kłopot, jaki… no, jaki się ze mną zrobił.

Kaito uniósł spojrzenie znad dokumentów i odłożył długopis, marszcząc lekko brwi. Machnął ręką, jakby chciał rozproszyć ciężar tych słów.

– Daj spokój. Nic się nie stało – zapewnił łagodnym tonem. – Tylko następnym razem mów od razu, jeśli źle się czujesz, dobrze?

Lu przytaknął odruchowo, ale zaraz potem odwrócił wzrok – najpierw na Akihito, a potem na podłogę.

– Przecież prosiłem wczoraj o rozmowę… – powiedział z cichym naburmuszeniem.

Kaito zamrugał, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, o czym mowa. Odruchowo się skrzywił i zgarnął palcami włosy z czoła.

– Fakt. Jestem trochę zawalony robotą i… zapomniałem – przyznał.

– No właśnie –— mruknął Lu, nie patrząc już nikomu w oczy.

Zanim sytuacja zdążyła się rozwinąć w niewygodnym kierunku, wkroczył Akihito. Wyszedł zza fotela i z nonszalanckim uśmiechem spojrzał na Kaito.

– Skoro już o tym mowa… – rzucił z rozbawieniem – kiedy wrócę, pogadamy jeszcze o twoim planie dnia. Bo odnoszę wrażenie, że zarzynasz się pracą. Jasne, jesteśmy Japończykami i mamy to wręcz we krwi, ale istnieją pewne granice.

Puścił mu oczko i swobodnie objął Lu jedną ręką wokół bioder, prowadząc go ku drzwiom. W tym samym momencie z kuchni dobiegł kolejny trzask, jakby coś ciężkiego uderzyło o podłogę i zatrzymało ich na przedsionku.

– Hiro! – zawołał Kaito, podnosząc głos z irytacją.

Zza framugi kuchni wychyliła się natychmiast zawstydzona twarz chłopca.

– Nic nie potłukłem! – zapewnił pospiesznie. – Potknąłem się tylko o krzesło.

Kaito westchnął, kręcąc głową z rezygnacją.

– Zabierz z mojego gabinetu naczynia po śniadaniu i przynieś mi sok i jakąś słoną przekąskę – dodał. – I najlepiej zrób to, zanim zdemolujesz kuchnię.

Hiro skinął głową, ale zanim zniknął z pola widzenia, odważył się jeszcze zapytać:

– Mam też zrobić kawę?

– A prosiłem o nią? – Kaito odpowiedział sucho. – Mam już na dziś zbyt wysokie ciśnienie. A może chcesz wywołać u mnie zawał, żeby uciec? – zażartował, choć ton miał wciąż poważny.

Hiro zamarł a jego oczy rozszerzyły się ze strachu.

– Nie! Nie, absolutnie nie! – zapewnił żarliwie, blady jak ściana.

Kaito patrzył na niego przez chwilę i pokręcił głową z rezygnacją.

– Tylko żartowałem – przyznał.

– Nie lubię takich żartów… – Hiro mruknął niemal niesłyszalnie pod nosem, spuszczając wzrok.

Zawstydzony, niemal skulony, podreptał pospiesznie za Kaito do gabinetu, by spełnić jego polecenie. Akihito, który obserwował tę scenę od progu, spojrzał w stronę Lu i szepnął mu konspiracyjnie do ucha:

– Oni tak na co dzień? Nie dziwie się, że się załamałeś. Kaito ma poczucie humoru podstarzałego listonosza. Zero wyczucia.

Lu zachichotał cicho, wtulając się bardziej w bok swojego Pana, a jego spojrzenie, choć jeszcze nieco zmęczone, nosiło już w sobie cień dawnego blasku. Wsunął byle jak stopy w buty i wyszedł z mężczyzną na podjazd, wsiadając do jego samochodu i zapinając pasy. Wija wspólnych zakupów wywoływała uśmiech na jego twarzy.


Tymczasem Hiro zgarnął naczynia z gabinetu i zaniósł je do zmywarki, działając niemal automatycznie. W głowie miał tylko jedno, by nie popełnić żadnego błędu. Naszykował sok w wysokiej szklance i postawił na tacy, a po namyśle dołożył niewielki dzbanek z tym samym napojem. Lu powtarzał mu już nie raz, by myślał nieco na przód i nie dokładał sobie pracy. W ten sposób nie będzie musiał co chwilę donosić Kaito napoju.

Potem otwarł szafkę z przekąskami i przekopał ją, zastanawiając się co właściwie powinien wybrać. Pan chciał coś słonego, ale Hiro nie znał żadnej z przekąsek, które tam były. Sam nigdy nie miał okazji ich spróbować, więc skąd miał wiedzieć? Wybrał więc coś bezpiecznego. Chrupki z suszonej dyni, edamame w skorupkach, które z racji papryczek na opakowaniu pewnie były ostre, paluszki z obrazkiem boczku i buteleczki sosu sojowego, oraz paczkę czegoś, co przypominało mu solone słupki z ogródków, czy innego warzywa.

Rozsypał przekąski do miseczek i ostrożnie ustawił wszystko na tacy, starając się, by wyglądało to schludnie i przemyślanie. Lu byłby zadowolony, a przynajmniej taką miał nadzieję. Odetchnął głęboko, by dodać sobie pewności i zaniósł wszystko do gabinetu.

Kaito nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, kiedy wszedł, ale dzięki temu Hiro zachował spokój i nie potknął się na wstępie o własne nogi. Ostrożnie rozstawił wszystko na biurku mężczyzny, w zasięgu jego ręki, ale tak, by nie przeszkadzało mu w pracy. Już chciał wyjść, kiedy Kaito nieoczekiwanie uniósł głowę i niefrasobliwym gestem wskazał regał pod przeciwległą ścianą.

– Podaj mi album z czarnym grzbietem i złoconymi literami – rzucił rozkaz od niechcenia, nie odrywając wzroku do monitora komputera.

Hiro aż przycisnął tacę do piersi na dźwięk jego głosu, ale niepewnie podszedł do regału, szukając wzrokiem rzeczonego albumu. Zajęło mu to chwilę, ale wydawało mu się, że znalazł właściwy. Wspiął się na palce, wyciągnął rękę i zdołał wysunąć książkę z półki, choć ledwo trzymał ją w dłoniach.

– Ten? – zapytał cicho.

Nie zdążył usłyszeć odpowiedzi. Wyraźnie poczuł, że ktoś jest za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie i niemal przylegając do regału, gdy napotkał wzrok Kaito. Mężczyzna podszedł zbyt blisko. Hiro wstrzymał oddech a album wypadł mu z dłoni i uderzył o podłogę, ale żaden z nich nie zwrócił na to większej uwagi.

Kaito oparł się przedramieniem o regał, zaraz nad jego głową. Spojrzał na niego przenikliwie, uważnie, jakby czegoś w nim szukał, albo coś rozważał. Hiro skulił się odruchowo, jakby samym spojrzeniem Pan mógł go przeszyć do żywego. Instynktownie osłonił się tacą, którą wciąż ściskał kurczowo przy piersi. Kaito westchnął cicho, cyknął językiem z pewnym niezadowoleniem i bez słowa sięgnął po nią, wyjmując mu ją z rąk bez wysiłku i odrzucając na bok niedbałym ruchem, który jednak nie był pozbawiony namysłu.

– Rozbierz się – rozkaz padł cicho, ale zbyt wyraźnie, by go zignorować.

Chłopak zamrugał zaskoczony, patrząc na Kaito bez zrozumienia.

– Znów chce mi Pan zamówić jakieś ubrania? Naprawdę nie potrzebuje więcej… – wymamrotał, usiłując wymusić na twarzy uśmiech, któremu jednak bliżej było do grymasu.

Mężczyzna uśmiechnął się zaczepnie a jego brązowe oczy pociemniały, nabierając niepokojącej głębi.

– Nie – powiedział miękko, może nawet z pewną nutką rozbawienia. – Zamierzam cię w końcu przelecieć – przyznał bez ogródek.

Hiro stał jak sparaliżowany, czując, jak serce wali mu w piersi niczym młot. Głos Kaito, choć cichy, ciął jak ostrze, a jego słowa odbijały się echem w głowie chłopaka, nie chcąc ułożyć się w logiczną całość. Prze-le-cieć. To słowo brzmiało obco, brutalnie, jakby nie pasowało do rzeczywistości, w której Hiro żył ostatnimi dniami. Kupiono go, by pracował – sprzątał, podawał, służył. Tak mu powiedziano. Tak rozumiał swoją rolę w tej posiadłości. Każdego dnia wstawał o świcie, starannie wykonywał polecenia, z całych sił unikał błędów, by nie narazić się na gniew. Kaito nigdy nie dawał mu powodów, by myślał inaczej – chłodny, zdystansowany, zajęty swoimi sprawami, wydawał się niemal nie zauważać jego istnienia. Więc dlaczego teraz? Dlaczego właśnie teraz patrzył na niego tym głodnym, drapieżnym spojrzeniem, które sprawiało, że Hiro czuł się jak wiewiórka w pułapce?

Jego dłonie, wciąż zaciśnięte na wspomnieniu tacy, którą Kaito mu wyrwał, drżały. Czuł gorąco na twarzy – nie tylko z zakłopotania, ale i z przerażenia, które ściskało mu gardło. Próbował coś powiedzieć, cokolwiek, by rozładować napięcie, by przekonać samego siebie, że to tylko nieporozumienie. Że Pan znów sobie z niego żartuje, albo on coś źle usłyszał.

– Ja… ja nie lubię mężczyzn – wydusił w końcu, a jego głos załamał się, zdradzając rodzącą się w nim panikę. Policzki płonęły mu ze wstydu, a słowa, które wypowiedział, brzmiały żałośnie, jakby były błaganiem, którego nikt nie miał zamiaru wysłuchać.

Kaito zaśmiał się krótko, ale w tym dźwięku nie było ciepła, tylko zimna, złośliwa satysfakcja.

– Twoje preferencje mnie nie obchodzą – powiedział powoli, jakby smakował każde słowo.

Jego ręka nagle znalazła się w jego włosach, zacisnęła się mocno, szarpnęła głowę Hiro w tył z taką siłą, że chłopak jęknął cicho, bardziej z zaskoczenia niż bólu. Łzy napłynęły mu do oczu, gorące i palące, gdy strach zalał go jak fala. Nie mógł się ruszyć, nie mógł myśleć. Wzrok Kaito, ten bezlitosny, świdrujący, trzymał go w miejscu lepiej niż jakiekolwiek więzy. Hiro czuł, jakby świat wokół niego się kurczył, jakby regał za jego plecami i ciało Kaito przed nim były jedyną rzeczywistością, która mu pozostała.

W głowie miał istny chaos. Dlaczego? Dlaczego teraz? Co się zmieniło? Przecież jeszcze ledwo kilka minut temu wszystko było jak zwykle. Hiro starał się być niewidzialny, przydatny, posłuszny. Myślał, że to wystarczy, że jeśli będzie ostrożny, jeśli nie popełni błędu, to nikt nie zrobi mu krzywdy. Ale teraz, z głową odchyloną do tyłu, z palcami Kaito wplecionymi w swoje włosy, czuł, że wszystko, w co wierzył, było kłamstwem. Nie był tu, by pracować. Był tu, by… Być jego.

Tymczasem w głowie Kaito wrzało. Planował to inaczej. Chciał poczekać – może do jutra, może do wieczora. Chciał, by Hiro był gotowy, by zaakceptował swoją rolę stopniowo, by nie było tego oporu, tego strachu w jego oczach, który teraz widział. Ale poranna wizyta Akihito wszystko zmieniła. Ten jego zapach, ten rozmarzony uśmiech, gdy wspominał, że Lu chciał się przytulać, sposób, w jaki mówił o nim z taką czułością… To obudziło w Kaito coś pierwotnego, coś, co tłumił od zbyt wielu dni.

A potem zobaczył Hiro – drobnego, nieporadnego, jak staje na palcach, jak wyciąga się po album, jak jego koszulka unosi się, odsłaniając skrawek bladej skóry. To wystarczyło. Coś w nim pękło, jak tama, która zbyt długo powstrzymywała rwącą rzekę. Hiro należał do niego. Kupił go, zapłacił, w sejfie ukrytym w ścianie miał akt własności. Dlaczego miałby czekać? Po co miałby się powstrzymywać? Nie było lepszego momentu niż teraz, gdy byli sami, gdy nikt nie mógł mu przeszkodzić.

Hiro, wciąż ze łzami w oczach, próbował coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Jego ciało drżało, a w głowie kołatała się tylko jedna myśl: to nie żart. To dzieje się naprawdę. Opuścił powieki, jakby pogodził się z sytuacją a łzy pociekły mu po policzkach. Nawet gdyby miał zamiar się bronić, to nie miałby żadnych szans. Kaito był od niego wyższy, silniejszy, miał nad nim pełnię władzy. Zdając sobie sprawę z własnej bezsilności aż załkał żałośnie, ale nie potrafił zmusić rąk, by choćby rozpięły guzik koszuli.

Kaito chyba stracił cierpliwość, bo wpił się zachłannie w jego usta. Hiro instynktownie zaparł się dłońmi o jego tors, otwierając szeroko oczy w szoku. Widząc nieustępliwe spojrzenie Pana, poczuł jak nogi uginają mu się pod własnym ciężarem. Może i byłby upadł, ale Kaito objął go mocno w pasie ręką, którą dotąd opierał na półce regału. Przez nagłą zmianę pozycji stracili równowagę i dosłownie wpadli na mebel. Figurka Shivy o wielu ramionach zachwiała się i figlarnym zrządzeniem losu upadła na podłogę z głośnym trzaskiem.

Kaito momentalnie przerwał pocałunek i spojrzał na źródło hałasu. Hiro zrobił to samo i poczuł jakby serce zatrzymało mu się w piersi. Bóstwo straciło jedną z rąk a otaczający ją ozdobny krąg płomieni przełamał się na pół i kołysał na podłodze. Kaito ściągnął brwi i spojrzał na chłopaka oczami ciskającymi gromy wściekłości. Może i była to jedynie gipsowa replika, miniatura rzeczywistego dzieła sztuki, ale i tak kosztowała swoje. A już na pewno więcej niż był wart sam chłopak.

– Kurwa! Jesteś chodzącą katastrofą! – Kaito ryknął mu prosto w twarz.

Korzystając z tego, że wciąż miał w garści jego włosy, ze złością zaciągnął go bliżej biurka i cisnął na nie, uważając by nie potrącił dzbanka z sokiem i nie zalał mu laptopa. Chwycił chłopaka boleśnie za kark i utrzymał w miejscu, zamykając komputer od niechcenia i przesuwając zawadzające przekąski na drugi koniec blatu.

Bez cienia litości zdarł ze szlochającego Hiro spodnie i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś lubrykantu. Niestety nie miał w gabinecie nic podobnego. Może i lubił pieprzyć się z Akihito w każdym możliwym miejscu, ale gabinet był jego miejscem pracy, co czyniło go w tym kontekście wyjątkiem. Do dziś.

Bez większego namysłu splunął więc na dłoń i nawilżył wejście swojej zabawki, nieznacznie wsuwając palce do środka, co wywołało u Hiro cichy pisk i wierzgnięcie nogami. Kaito rozpiął rozporek, wydobył niemal całkiem nabrzmiały już członek i wsunął go między pośladki chłopaka. Wiedział, że wewnątrz będzie ciasno, ale aż zgiął się w pół z błogości tego doznania, gdy jednym, płynnym pchnięciem znalazł się w środku. Krzyk chłopaka nieznośnie wwiercał mu się w mózg, ale przyjemność była tego warta.

Cofnął biodra i pchnął jeszcze raz, przebijając się przez opór zaciśniętych mięśni jedynie do połowy. Pochylił się i lekko ugryzł małżowinę Hiro, zaraz wkradając się językiem w jej zagłębienie. Czuł jak ciało pod nim drży od szlochu, jak pięta chłopaka uderza go w piszczel raz za razem, w jakiejś desperackiej, ale pozbawionej sensu próbie uwolnienia się. Powoli poluźnił uścisk palców na jego karku, przesunął opuszkami pod żuchwą i uniósł jego twarz, by lepiej ją widzieć.

– Przestań się opierać. Sam robisz sobie krzywdę – mruknął mu tuż przy uchu, władczym tonem.

Przyciągnął jego głowę bliżej siebie, zmusił by rozchylił usta i wpił się w nie na nowo, penetrując je bezlitośnie językiem. Hiro smakował łzami, słono, jak przekąski, które drżały w miseczkach, gdy ich biodra dopasowywały się do siebie w okrutnym rytmie, narzucanym przez mężczyznę.


Z dala od willi Kaito, w bezpiecznej odległości od ciężkiej atmosfery ostatnich dni, Lu próbował okiełznać emocje, które z każdą minutą coraz śmielej podrywały się do lotu. Nie powinien aż tak się cieszyć. Nie po tym wszystkim. Nie chciał, by Pan pomyślał, że cała jego słabość z tego poranka była wyłącznie grą, misterną manipulacją, której celem było zdobycie jego uwagi… albo, co gorsza, kilku nowych ubrań. Przecież nie o to chodziło. Mógłby równie dobrze spacerować z nim bez celu po jakimkolwiek parku, a jego serce i tak zareagowałoby tak samo – łagodnym ciepłem, rozlewającym się po klatce piersiowej.

Centrum handlowe, to samo, w którym niedawno miał już okazję samodzielnie kupować potrzebne rzeczy, znajdowało się niedaleko. Jazda autem upłynęła szybko, a kiedy przeszli przez przesuwne, szklane drzwi, przywitał ich znajomy szum rozmów, światło odbijające się od wypolerowanych płytek i melodyjki wygrywane w tle przez system nagłośnienia. Mimo że była dopiero pora lunchu, galerie tętniły życiem. Ludzie przeciskali się między wystawami, przystawali, podziwiali, rozmawiali z ekscytacją. Był to dokładnie ten typ zgiełku, który Lu zazwyczaj starał się omijać szerokim łukiem. Ale dziś był tu z Panem.

Bez wahania przylgnął do jego ramienia, palce ścisnęły miękki materiał marynarki, a policzek niemal otarł się o jego ramię. Nie chciał się zgubić, ale też nie miał nic przeciwko temu, by świat widział ich razem, choćby przez sekundę. Akihito spojrzał na niego z ukosa a jego usta uniosły się w lekko kocim, zadowolonym uśmiechu. Nie powiedział nic, ale Lu był pewien, że jego zachowanie bardzo podobało się Panu.

Pierwszym przystankiem był sklep z tradycyjną odzieżą. W jego wnętrzu panował półmrok, który koił zmysły po jaskrawości witryn. Zapach tkanin, drewna i kadzideł unosił się w powietrzu, a wśród regałów i wieszaków panowała niemal świątynna atmosfera. Lu niemal natychmiast wypatrzył haori z ciemnego jedwabiu, z delikatnym połyskiem, wyszywane u dołu złotymi i srebrnymi chryzantemami. Było idealne. Aki, przyzwyczajony do jego wyczucia estetyki, nie kwestionował wyboru. Sam zresztą również dojrzał w tym drobiazgu coś, co mu się spodobało, może właśnie symbolikę. Chryzantemy – symbol rodziny cesarskiej, dumy, władzy i ulotnego piękna. Były idealne dla jego chłopca.

Drugi przystanek to sieciówka z nowoczesną, miejską odzieżą. Mieli jasny cel: burgundowe spodnie. Lu pamiętał je doskonale z wystawy i z nadzieją podszedł do półki, ale szybko zorientował się, że jego rozmiaru nie było. Mierzył spodnie na oko, obracał je w dłoniach, przykładał do siebie, ale żaden z modeli nie zapowiadał się obiecująco. Akihito, jak zwykle skuteczny, przywołał sprzedawcę. Starszy mężczyzna z zadbanym zarostem i bransoletą zegarka, której blask mógłby oślepić, zjawił się niemal natychmiast.

– Szukamy tego modelu, ale mniejszego w pasie i nieco dłuższego w nogawkach – wyjaśnił Aki, wskazując na Lu.

Lu, zaaferowany już stojącymi nieopodal butami, odwrócił się dopiero na dźwięk swojego imienia. Ekspedient zawahał się, spoglądając na jego twarz i rozpoznając w niej znajome rysy. Takiej urody, która poddawała w wątpliwość płeć klienta, nie sposób było zapomnieć. Zwłaszcza, że widział go tu raptem kilka dni temu, ale w towarzystwie innego, przystojnego mężczyzny, przywodzącego na myśl modela, który kupował mu drogie buty. Przez ułamek chwili pomyślał, że może mieć do czynienia z hostem, ale prędko porzucił tę myśl. Blondyn, który towarzyszył dziś młodzieńcowi, jak i szatyn z poprzedniego razu, nie wyglądali jakby mogli narzekać na brak powodzenia. Poza tym chłopak, jak wskazywało jego imię, wydawał mu się zbyt młody na taką profesję.

– Już sprawdzam. Proszę zaczekać – rzucił i zniknął za drzwiami z napisem "wstęp tylko dla personelu".

Wrócił po krótkiej chwili z parą spodni, które wyglądały obiecująco.

– Przepraszam za zwłokę. Ten rozmiar powinien pasować długością, ale obawiam się, że w talii będzie potrzeba nieco zebrać – powiedział uprzejmie, podając ubranie Lu. – Mogę polecić twojemu tacie dobrego krawca.

Lu zamarł. Spojrzał niepewnie na Akihito, szeroko otwartymi oczami o źrenicach wielkich jak spodki. Rumieniec błyskawicznie rozlał się po jego policzkach, aż po czubki uszu. Spuścił głowę, niepewny, jak zareagować. Aki uniósł tylko brew, jakby rozważał, czy warto wyprowadzać ekspedienta z błędu, ale na jego twarzy pojawił się uprzejmy, wyćwiczony uśmiech.

– Chodźmy do przymierzalni, Lu. Nie mamy całego dnia – rzucił miękko, ale stanowczo.

Lu potulnie podreptał do przymierzalni, a sprzedawca chyba zrozumiał, że być może zagalopował się w swej bezpośredniości. Zreflektował się natychmiast, przeprosił w pośpiechu i zniknął między alejkami, pozostawiając za sobą tylko ledwie zauważalny cień zażenowania. Akihito westchnął cicho, przestępując z nogi na nogę w oczekiwaniu aż jego syneczek przebierze spodnie i pokaże mu się w nich. Miał dziś ochotę na spokój, więc nie zamierzał wywoływać zamieszania, wchodząc do kabiny z Lu. W końcu byli w zwykłym centrum handlowym, nie tym ekskluzywnym, w którym zwykle Aki robił zakupy, i gdzie personel wiedział, kiedy odwrócić wzrok.

Po kilku dłużących się chwilach Lu wreszcie opuścił kabinę i okręcił się w miejscu, pokazując mu z każdej strony. Spodnie rzeczywiście wymagały małej korekty, ale ich kolor uwydatniał jego płonące policzki. Aki nie powstrzymał się od cichego śmiechu. Musiał przyznać, że jego Lu nawet rumienił się wyjątkowo stylowo. Nie mogąc się przeć przyciągnął go do siebie i złożyła jego ustach szybki pocałunek. Chłopak wtulił się w jego tors, nieco zawstydzony i ukrył twarz w połach jego marynarki. Akihito pogładził go po włosach i rzucił złośliwe spojrzenie podstarzałemu sprzedawcy, który przyglądał im się ciekawsko z drugiego końca sklepu.

Zanim nadszedł czas na lunch – który, jak zapowiedział Akihito, mieli zjeść w porządnej restauracji, nie w żadnym z tych hałaśliwych fastfoodów, upchniętych między sklepy z butami i elektroniką – postanowili zajrzeć jeszcze do kilku miejsc. Przechadzali się niespiesznie a Lu raz po raz łypał na niego z ukosa, jakby sprawdzał, czy naprawdę nie ma nic przeciwko temu, by tak beztrosko marnowali czas.

Najpierw przystanęli przy wyspie z ręcznie malowanymi laleczkami kokeshi. Każda z nich była inna – jedne miały melancholijne uśmiechy, inne rozkosznie rozchylone usta i oczy jak półksiężyce. Lu przyglądał im się z zachwytem, obracając jedną z nich w dłoniach jak drogocenny artefakt, a Aki obserwował go w milczeniu, z lekkim rozbawieniem, jakby to był występ przygotowany specjalnie dla niego.

Później dali się wciągnąć do herbaciarni, w której unosił się intensywny zapach suszonych liści. Aki nie planował nic kupować, ale ostatecznie skusił się na kilka nowych mieszanek – jedną z płatkami róży, drugą z prażonym ryżem, a trzecią z dodatkiem yuzu. Zwykle nie kupował herbat w tak podrzędnych miejscach, ale ekspedientka była wyjątkowo uprzejma, i kto wie, może pozytywnie się zaskoczy? A potem, zupełnie nie wiadomo jak, nagle znaleźli się w sklepie z zabawkami.

– Tylko na chwilkę – rzucił Lu z błyskiem w oku.

Aki wzruszył ramionami, nie zamierzając odbierać mu tej drobnej przyjemności. Już dawno zauważył, że Lu miał słabość do miejsc przepełnionych urokiem, kolorami, teksturami i dziecięcą nostalgią. Udawał więc, że się nudzi, ale tak naprawdę z przyjemnością śledził jak chłopak przemyka między regałami, dotykając wszystkiego z nabożną ostrożnością. Zatrzymywał się przy pstrokatych pudełkach z grami, karteczkami z motywami anime, miniaturowymi zestawami do gotowania i oczywiście przy pluszakach.

– Moglibyśmy kupić nowego pingwinka dla Kaname. Tamten stary ma już tak zużyte szwy, że zaraz straci głowę – zaproponował chłopak.

Aki uniósł brew, ale nie skomentował tego. Wiedział, że Lu nie do końca mówi prawdę. Po prostu lubił maskotki. Przeskakiwał wzrokiem z jednej półki na drugą, aż w końcu wyciągnął z regału pluszową pandę. Była nieco zdeformowana, miała paciorkowate oczy i zbyt krótkie łapki, ale widocznie trafiła Lu prosto w serce, bo przycisnął ją do piersi i spojrzał na Akihito z niemal błagalnym błyskiem w oku.

– Panie… mogę? – poprosił.

Aki zmarszczył brwi z jawnym niesmakiem. Jego mina mówiła wszystko, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

– Każda maskotka, byle nie panda – oznajmił z teatralnym westchnieniem. – Te stworzenia to abominacja natury. Nieporadne, leniwe, pozbawione instynktu samozachowawczego. Przetrwały tylko dzięki ludziom – wymieniał.

Lu natychmiast opuścił wzrok, mina mu zrzedła, burknął coś pod nosem i odłożył pandę na półkę, krzyżując ręce na piersi. Zdecydowanie się naburmuszył, jak dziecko, któremu odmówiono lizaka. Odszedł kilka kroków, zbyt dumny, by się obejrzeć.

Akihito wywrócił oczami i rzucił spojrzenie białoczarnemu pluszakowi, jakby to była jego osobista zmora. Ale miał dziś zbyt dobry nastrój, żeby dać się wyprowadzić z równowagi takiej błahostce. Zgarnął pandę z półki, dorzucił do niej jakiegoś przyzwoitego pingwina i ruszył za Lu, który z fochem oglądał teraz ekspozycję figurek z jakiegoś anime. Aki objął go lekko w biodrach, a ten szarpnął się z odruchu, ale momentalnie zamarł, gdy poczuł znajome ciepło i ciężar dwóch pluszaków wepchniętych mu w ramiona. Lu zaraz wtulił nos w brzuszek pandy a policzki rozgrzały mu się do czerwoności.

– Dziękuję… Panie – powiedział cicho, prawie bezgłośnie.

Aki pocałował go w skroń i dodał łagodnie:

– Nie chcę potem słyszeć żadnych kłótni o te cholerne zabawki – zaznaczył.

Lu nie odpowiedział od razu. Trwał przez moment w ciszy, wpatrując się w swoje zdobycze, aż w końcu uniósł wzrok.

– To może powinniśmy wziąć też coś dla Mako? – zapytał całkiem poważnie.

Akihito parsknął śmiechem.

– Makoto jest już trochę za stary na maskotki – stwierdził.

– Nigdy nie jest się za starym na przytulankę – odparł Lu z pełnym przekonaniem.

– A jaką byś mu wybrał? – Aki spytał z ciekawości.

Lu uniósł oczy, jakby faktycznie się nad tym zastanowił.

– Bobra. Mako jest uparty i robi rzeczy po swojemu, ale zawsze buduje coś dla innych – wyjaśnił Lu.

Aki uniósł brwi z rozbawieniem.

– Boję się spytać, co wybrałbyś dla mnie.

Lu popatrzył na niego poważnie, jakby ważył słowa.

– Wilka – powiedział w końcu. – Pan jest silny i… opiekuńczy. Ale nie dla każdego. Tylko dla tych ze swojej watahy.

Akihito roześmiał się miękko i poczochrał mu włosy.

– Przestań się tak podlizywać.

– Ale to prawda – wymamrotał Lu, z pluszakami ściśniętymi w ramionach.

Akihito ciągnął ten uroczy dialog przez całą drogę do kasy. Przez ten czas Lu przypisał żabę do Mick’a, królika do Drake’a i, po dłuższym namyśle, kapibarę do Kenji’ego.

– Bo pan Kenji zawsze wygląda, jakby już nic go nie ruszało – uzasadnił.

Aki przyznał mu rację, kiwając głową z uśmiechem i płacąc za ich zakupy, które nie wiedzieć czemu powiększyły się o pościel w bambusy, kilka gier planszowych i zestaw kolorowych długopisów, przy których Lu zarzekał się, że potrzebuje ich do rozpisania nowego zeszytu ze swoimi przepisami. Akihito aż westchnął, gdy opuszczali sklep. Zdecydowanie miał dziś jakiś dzień dobroci dla swojego Lu, który zamiast pomóc mu nieść torby z zakupami jeszcze uwiesił mu się na ręce, stanowiąc dodatkowy, ale jakże słodki ciężar.


Restauracja, do której pojechali zjeść, była elegancka, z wysokimi przeszklonymi ścianami, które wpuszczały do wnętrza miękkie światło popołudnia. Ciche dźwięki koto sączyły się z ukrytych głośników, a delikatny zapach ryżu, dashi i pieczonych węgorzy unosił się w powietrzu, tworząc niemal medytacyjny nastrój. Kelnerzy w skromnych, ale gustownych uniformach przemykali bezszelestnie między stolikami.

Akihito wybrał ten lokal z rozmysłem. Chciał, by ten obiad był dla Lu chwilą komfortu, nie kakofonią wrzasków, których mieli już dosyć po zakupach w zatłoczonej galerii. Lu sam złożył zamówienie, jak zwykle wybierając niemal połowę potraw w karcie: zimne zaru soba, grillowany łosoś, miseczka chawanmushi i oczywiście zestaw z ebi fry i kapustą, którego nie mógł sobie odmówić. Do tego dobrał herbatę jaśminową i małe mochi na deser.

Kiedy przyniesiono jedzenie, Lu zabrał się za nie bez najmniejszych oporów, pałaszując kolejne kęsy z zadowoleniem, którego nie potrafił całkiem ukryć. Akihito patrzył na to z rozbawieniem, opierając się na łokciu i popijając swoją kawę.

– Naprawdę... – zaczął z lekkim uśmieszkiem – wygląda, jakby Kaito cię głodził.

Lu, zatrzymując się z pałeczkami nad miseczką z ryżem i spojrzał na Pana z lekkim zakłopotaniem. Przełknął kęs, przygryzając wargę.

– Hiro dopiero się uczy – powiedział z cichym westchnieniem. – Przez to gotujemy bardzo podstawowe rzeczy. Tofu, jajka, czasem miso z paczki. Trochę nudno.

Akihito pokiwał głową ze zrozumieniem.

– To rzeczywiście nuda – przyznał, zerkając na zegarek i marszcząc nieco brwi.

Lu prychnął, ale nie odpowiedział. W jego spojrzeniu pojawił się cień rozczarowania. Wiedział już, że ten posiłek się kończy.

– No dobra, jedz szybciej. Muszę cię jeszcze odstawić do Kaito – ponaglił go Aki.

Lu zatrzymał się z pałeczką w połowie drogi do ust.

– Nie mogę… wrócić już do domu? – spytał niepewnie, jakby nie wiedział, czy w ogóle powinien.

Głos miał cichy, niemal proszący. Akihito zamilkł na moment, wpatrując się w zawstydzoną twarz chłopaka.

– Kaito prosił, żebym zostawił cię u niego jeszcze tydzień. Podobno bez ciebie Hiro nie ogarnie nawet garnka z wodą. Naprawdę aż tak źle mu idzie?

Lu westchnął bezgłośnie i powrócił do jedzenia, wolniej i z mniejszym zapałem. Nie próbował nawet ukrywać przygaszenia.

– Źle to mało powiedziane. Są wręcz katastrofalne – przyznał, krzywiąc się lekko. – Ilekroć daje mu nóż do ręki, modle się, żeby nie stracił żadnego z palców…

Akihito pokręcił głową z rozbawieniem.

– W takim razie tym bardziej będziesz musiał wytrzymać u Kaito jeszcze kilka dni – stwierdził, widząc jak ramiona Lu opadają w wyrazie kapitulacji. Przecież ze słowem Pana nie było dyskusji. – Ale jeśli coś będzie nie tak, jeśli coś cię zaniepokoi, masz do mnie zadzwonić. Niezależnie od godziny. Jasne?

Lu spojrzał na niego spod opadających na czoło kosmyków i skinął głową. Wrócił do jedzenia, choć już z mniejszym apetytem. Wziął do ręki jedno z mochi i wgryzł się w jego miękkie wnętrze. Nadmiar emocji zmieszał się ze słodyczą sezamowej pasty, a Aki obserwował go przez chwilę w milczeniu, jakby próbował zapamiętać to spojrzenie – spojrzenie kogoś, kto wie, że musi wrócić w miejsce, w którym nie chce być, ale z pokorą przyjmuje rozkaz. Wprost uwielbiał karność swoich chłopców, która świadczyła o tym, że doskonale ich wychował.


Po skończonym posiłku, z którego Lu wyszedł niemal wytaczając się z restauracji, wsiedli do samochodu Akihito. Droga powrotna minęła dość sprawnie, bez korków i większego ruchu. Radio grało cicho w tle, a Lu, wciśnięty w fotel pasażera, bawił się metką wystającą z torby sklepowej, jakby wciąż nie dowierzał, że ten dzień był prawdziwy. Akihito prowadził bez pośpiechu, raz po raz rzucając krótkie spojrzenie na chłopaka. Gdy w końcu wjechali na podjazd pod willę Kaito, Lu niemal od razu rozpiął pasy i zebrał swoje zakupy. Rzeczy przeznaczone dla innych – zabawki i drobiazgi – zostawił w samochodzie, zabierając jedynie torby z ubraniami i maskotką.

– Idę pokazać Hiro pandę! – rzucił przez ramię z ożywieniem, a Aki tylko kiwnął głową z lekkim uśmiechem.

Lu wbiegł po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz, jakby znów miał dziesięć lat i wracał z festynu. Przeszedł znajomym korytarzem i popchnął drzwi do pokoju, który dzielił z Hiro. Na ustach miał jeszcze cień uśmiechu i już chciał rzucić jakąś zaczepkę, ale w jednej sekundzie cały jego entuzjazm się ulotnił.

Hiro leżał w łóżku zwrócony twarzą do ściany, skulony, jakby próbował wtopić się w materac. Przytulał poduszkę jakby była jego jedynym ratunkiem a jego drobne ciało raz po raz drżało w niemym szlochu. Lu zamarł w progu. Zakupy wysunęły mu się z rąk i upadły na podłogę z miękkim szelestem.

Zapach dotarł do niego zanim jeszcze podszedł bliżej – świeży napar zielonej herbaty ulatniał się z kubka, który stał zapomniany na nocnej szafce. Zrobił krok, ostrożny i cichy. Przysiadł na brzegu łóżka i szeptem, jakby nie chciał go spłoszyć, zapytał:

– Hiro… co się stało?

Głos miał miękki, ostrożny. Tak samo pytano go dziś rano. Chłopak drgnął, skulił się jeszcze bardziej i przesunął aż pod samą ścianę, jakby fizyczna bliskość była dla niego nie do zniesienia. Lu wciągnął powietrze nosem, wyczuwając najgorsze. Ta reakcja była jednoznaczna. Aż zaklął w myślach. Nie spodziewał się, że to popołudnie skończy się tak parszywie. Jeszcze niedawno łudził się, że to nie wydarzy się w trakcie jego pobytu tutaj, skoro jak dotąd Kaito nie wykonał żadnego ruchu, ale widać przeliczył się.

W kieszeni bluzy wciąż miał paczkę chusteczek. Wyciągnął jedną i podał chłopakowi.

– Wydmuchaj nos i przetrzyj oczy – poprosił spokojnie.

Hiro nie od razu zareagował, ale po chwili zerknął na niego z lękiem, jakby nie był pewien, czy może mu zaufać. W końcu jednak uniósł się niezdarnie na łokciu, przyjął chusteczkę i zrobił, co mu kazano. Lu obserwował każdy jego ruch z narastającym napięciem.

Wtedy kołdra zsunęła się z nagich ramion Hiro. Zaczerwienione ślady na skórze świadczące o niedawnej przemocy, błyszczące resztki balsamu i znajomy, mdlący zapach czekolady… wszystko to uderzyło w niego jednocześnie.

Lu zerwał się z łóżka jak oparzony, odruchowo zasłaniając dłonią nos, jakby tylko tak mógł powstrzymać nadchodzącą falę mdłości. Przez krótką chwilę stał nieruchomo, próbując ujarzmić bogatą zawartość własnego żołądka, która podeszła mu do gardła w ułamku sekundy. Nie znosił zapachu czekolady i najwyraźniej Hiro również przyjdzie go znienawidzić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz