W gabinecie panowała pozorna cisza przerywana jedynie stukotem klawiatury i szelestem dezynfekowanych narzędzi. Kenji siedział przy komputerze, kończąc uzupełniać kartę Hiro. Zsunął okulary na czoło, przetarł zmęczone oczy palcami i westchnął ciężko. Czuł, jak napięcie z całego dnia zbiera się tuż za jego skroniami, pulsując powoli, zwiastując nadciągający ból głowy.
Zerknął powoli w bok, gdzie Lachlan, stojąc przy blacie, energicznie przecierał powierzchnię metalowych tacek. Miał zaciśniętą szczękę i poruszał się z przesadnym zapałem, który nie miał nic wspólnego z rzetelnością a wszystko z buzującymi w nim emocjami. Kenji nie musiał być geniuszem, by domyślić się, że rudzielec był wściekły. Pytanie tylko – o co konkretnie?
Krzesło pod Kenji’m zapiszczało cicho, gdy wstał i podszedł do Lachlan’a. Bez słowa położył dłonie na jego biodrach, chcąc objąć go od tyłu – jak robił to wiele razy, by przełamać mur cichych pretensji, zanim te urosną do rangi wojny domowej. Ale tym razem nie poszło tak łatwo. Lachlan odwrócił się gwałtownie bokiem i z rozmachem zrzucił z siebie jego ręce, ruchem pełnym złości. Kenji westchnął, zirytowany nieco bardziej niż zamierzał pokazać.
– O co ci chodzi, Lach? – zapytał wprost, z typową dla siebie bezpośredniością.
– Dobrze wiesz – odburknął rudzielec, nie patrząc mu w oczy.
– No właśnie nie wiem – mruknął lekarz, krzyżując ramiona. – Dlatego pytam.
Lachlan wywrócił oczami, jakby to było oczywiste.
– Nie podoba mi się to, co właśnie zrobiliśmy – rzucił w końcu, obracając się w stronę blatu i stając oparty o jego kant.
Kenji zmarszczył brwi, próbując w myślach przewinąć przebieg całej wizyty – od zamieszania przy wejściu, przez kopniaka w krocze, po badanie i resztę procedur. Było kilka momentów napięcia, jasne, ale żadnego, który sam uznałby za kontrowersyjny.
– Mógłbyś sprecyzować? – zapytał ostrożnie. – Chodzi ci o coś konkretnego?
Lachlan rzucił ściereczkę na blat z teatralnym wzburzeniem, unosząc ręce w górę i niemal wykrzyczał:
– Zachipowaliśmy tego chłopaka jak krowę, Kenji!
Mężczyzna westchnął wolno i z rezygnacją. Podszedł do niego znowu, ale tym razem nie próbował go dotykać od razu. Sięgnął dopiero po chwili, delikatnie ujmując jego twarz w swoją dużą, ciepłą dłoń o nieco szorstkich palcach. Kciukiem pogładził go po policzku, spojrzeniem próbując złagodzić napięcie między nimi.
– Ty też masz lokalizator, Lach. Sam ci go zakładałem.
– To co innego! – warknął rudzielec, odsuwając się o krok. – Ja sam go chciałem. Dla siebie. Gdyby coś mi się stało, gdybym się zgubił albo – nie daj borze szumiący – został porwany, jak Mick kiedyś. Dobrze wiem w jakim towarzystwie się obracamy, Kenji. Wiedziałem w co się pakuje. Ale tego chłopca nikt nie pytał o zdanie.
Zamilkli na moment.
Kenji nie próbował już zaprzeczać. Wiedział, że Lachlan ma rację. A jednak... nie wszystko było tak czarno-białe w świecie, w którym przyszło im żyć. Pochylił się i pocałował go w czoło z czułością, której nie pokazywał nikomu poza nim. Przyciągnął go do siebie, oplatając ramionami.
– Masz za dobre serce, wiesz? – szepnął cicho, z uśmiechem.
Lachlan ukrył twarz w jego torsie i wymamrotał w niego coś niezrozumiałego. Słowa zginęły w materiale fartucha, osiadając ciepłem na piersi mężczyzny, ale ton był jednoznacznie naburmuszony. Kenji uśmiechnął się szerzej, głaszcząc go przez chwilę po plecach.
– Gdybyśmy tego nie zrobili, Kaito zabrałby go do jakiegoś szemranego miejsca – wyjaśnił ze spokojem. – A tam tym bardziej nikt nie przejmowałby się zgodą. Po prostu by mu to wszczepili. Bez uprzedzenia. Bez znieczulenia. Bez troski i należytej sterylności.
Lachlan westchnął ciężko.
– Wiem – burknął. – Cholera, przecież wiem.
Po chwili odchylił głowę i spojrzał lekarzowi w oczy, tym razem już z większym spokojem.
– Chociaż skasowałeś go za to podwójnie? – spytał z zadziornym uśmieszkiem.
Kenji odwzajemnił uśmiech z niepokojąco rozbawionym błyskiem w oku.
– Potrójnie. Zacznij się pakować, bo pojedziemy za to na Malediwy.
Lachlan uniósł brew w wyrazie powątpiewania, jakby właśnie usłyszał coś niedorzecznego.
– Czy ty w ogóle byłeś już u pana Akihito spytać o ten urlop? – zapytał podejrzliwie.
Kenji natychmiast odwrócił wzrok w bok, udając, że właśnie zainteresował się czymś niezmiernie ważnym na monitorze komputera. Lachlan tylko przewrócił oczami i parsknął z niedowierzaniem.
– Tchórz – mruknął pod nosem, ale na tyle głośno, żeby mężczyzna usłyszał.
Kaito siedział w tylnej części samochodu, z irytacją bębniąc palcami w wewnętrzną stronę drzwi. Ciche, powtarzalne uderzenia odbijały się w dusznym wnętrzu auta, jakby miały wyrazić za niego wszystko to, czego nie miał teraz sposobności wypowiedzieć na głos. Nie był wściekły wyłącznie o to, jak przebiegła wizyta u Kenji’ego – choć i to doprowadziło go na skraj cierpliwości. Był zły przede wszystkim na fakt, że na wyniki badań krwi Hiro będzie musiał czekać niemal tydzień. Cały tydzień niepewności! Cały tydzień bez żadnych konkretnych informacji o stanie zdrowia chłopaka. Tylko dlatego, że Kenji, ten cholerny skąpiec, żałował kilku tysięcy jenów na wysłanie próbek do prywatnego laboratorium.
Owszem, lekarz próbował mu tłumaczyć, że jego stała placówka miała awarię jakiegoś kluczowego urządzenia. Coś związanego z odwirowywaniem? Rozdzielaniem? Reakcją łańcuchową? Kaito nie miał pojęcia. Medycyna nie była jego dziedziną, a techniczny bełkot tylko go rozdrażnił. Ale najgorsze było to, że Kenji nie chciał wysłać próbek gdzie indziej. Nie tylko przez to, że jego pacjenci często posługiwali się fałszywą tożsamością i nielegalnymi dokumentami – co jeszcze dałoby się zrozumieć – ale głównie z powodów finansowych. Podpisanie nowej umowy z inną placówką, zwłaszcza na szybko, oznaczałoby „całą biurokratyczną sraczkę” – jak sam to określił – i generowałoby koszty, które dla Kenji’ego były „wrzodem na dupie”.
Więc teraz Kaito musiał czekać. Czekać, aż naprawią tę nieszczęsną maszynę, której nazwy nawet nie potrafił powtórzyć. Czekać, by dowiedzieć się, czy Hiro nie jest nosicielem czegoś groźnego i czy Akihito nie miał racji. Czekać – wbrew swojej naturze, która nie znosiła bezczynności i niedopowiedzeń.
Spojrzał na siedzącego obok chłopaka. Hiro był skulony, jakby próbował zniknąć w fotelu, ramiona miał przyciśnięte do boków, spojrzenie wbite w swoje kolana. Zupełnie jak poprzedniego wieczoru, gdy wiózł go do domu. Wyglądał na zmęczonego i zawstydzonego, jakby wciąż przeżywał wizytę u lekarza.
Kaito sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął telefon. Sprawdził godzinę, marszcząc przy tym brwi. Nie miał czasu, by wracać teraz do domu tylko po to, by odstawić Hiro. Zresztą nie powinien zostawiać go samego, nie póki willa nie została odpowiednio zabezpieczona. Brak alarmów, brak blokad na drzwiach, brak monitoringu wewnętrznego – to wszystko mogło skutkować nieprzewidzianymi sytuacjami, których wolał uniknąć.
Nie, nie mógł pozwolić sobie na ryzyko. Uznał więc, że zabierze go do biura. Zerknął jeszcze raz na Hiro, po czym odblokował telefon i złożył szybkie zamówienie na nowe dokumenty dla chłopaka. Kolejna rzecz, którą powinien był załatwić dużo wcześniej. Imię, nazwisko, numer ubezpieczenia, karta szczepień – wszystko fikcyjne, ale wystarczająco solidne, by przetrwać ewentualne kontrole. Takie dokumenty były drogie, ale konieczne. Hiro nie mógł funkcjonował w jego świecie bez tożsamości. To byłby kosztowny i niebezpieczny błąd, na który nie mógł sobie pozwolić.
Zamknął telefon z cichym kliknięciem.
– Zmiana planów – rzucił chłodno. – Pojedziesz ze mną do biura.
Hiro nie odpowiedział, tylko skinął głową bez słowa. Cicho, posłusznie, jak ktoś, kto wie, że nie ma wyboru. I może właśnie dlatego Kaito poczuł jeszcze większy ciężar na piersi – nie przez to, co musiał zrobić, ale przez to, czego nie zrobił wcześniej. Aki mówił mu, że postąpił lekkomyślnie, że najpierw powinien przystosować wille. Ale, czy on sam nie zdobył swojego pierwszego uległego w podobnych okolicznościach? Kompletnie przypadkiem, pod wpływem chwili? Czy to nie czyniło go hipokrytą? A może tylko chciał ustrzec go przed błędami, które sam popełnił…? Kaito westchnął i odwrócił wzrok za okno, podziwiając mijany krajobraz.
Hiro siedział grzecznie na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą, w czymś w rodzaju eleganckiej poczekalni – choć to słowo wydawało mu się zbyt ciepłe, zbyt domowe dla miejsca, które pachniało klimatyzacją, tonerem do drukarki i drogimi perfumami kobiety siedzącej na recepcji. Był sam na korytarzu, gdzie wiszący na ścianie zegar wyliczał kolejne minuty, tykając zdecydowanie zbyt głośno, choć nie zagłuszał stłumionych dźwięków rozmów dobiegających zza zamkniętych drzwi gabinetu nieopodal.
Ze swojego miejsca widział zaledwie fragment recepcji – sekretarkę za masywnym biurkiem, pochyloną nad monitorem, klikającą coś z nadzwyczajną precyzją. I drzwi prowadzące do gabinetu Pana. Duże, ciemne, z mleczną szybą, za którą poruszały się niewyraźne cienie, w których ledwo rozpoznawał ludzkie sylwetki.
Hiro nie ruszał się z miejsca. Trzymał dłonie splecione na kolanach i starał się siedzieć prosto, tak jak uczono go w klubie, gdy ktoś wyżej postawiony był w pobliżu. Mimo to wiercił się co kilka chwil, przenosząc ciężar ciała z jednej strony na drugą, jakby nie mógł znaleźć wygodnej pozycji. Ale problemem nie było samo krzesło. Już od kilkunastu minut czuł narastającą potrzebę skorzystania z toalety. Delikatny dyskomfort pojawił się w jego podbrzuszu, stając się coraz trudniejszy do zignorowania. Nie był pewien, ile czasu minęło, odkąd Pan zamknął za sobą drzwi do swojego gabinetu, zostawiając go tutaj z krótką, chłodną instrukcją, że ma czekać i nie odzywać się do nikogo. Z początku wszystko było w porządku. Czekał spokojnie. Ale teraz… teraz to była walka z własnym ciałem.
Odchylił się lekko w bok, wychylając głowę, by spojrzeć na kobietę za biurkiem. Sekretarka wyglądała na zajętą, skupioną na pracy, ale od czasu do czasu zerkała w jego stronę kątem oka. Była przesadnie wyprostowana, włosy miała upięte w schludny kok a jej wyraz twarzy jasno dawał do zrozumienia, że jest się robakiem i powinno się pełzać u jej stóp, by dostąpić zaszczytu otrzymania szczypty jej uwagi. Hiro nie wiedział, jak się do niej odezwać. Czy w ogóle mógł dać jakąkolwiek oznakę swojej obecności. Bo przecież poproszenie o skorzystanie z toalety oznaczało przerwanie tej ciszy, złamanie reguł, które zostały mu jasno i klarownie przedstawione. Pan zabronił mu rozmawiać z kimkolwiek a jednocześnie zasady domu mówiły jasno, że powinien mówić o swoich potrzebach. Tyle, że nie był teraz w domu, w willi Pana.
Zacisnął więc mocniej nogi, opierając się plecami o oparcie krzesła i pochylając lekko do przodu. Przygryzł wargę – mocno, niemal do bólu – i spróbował się uspokoić. Miał nadzieję, że Pan zaraz skończy rozmowę. Może go zawoła. Może nie będzie musiał długo czekać. Nie chciał sprawiać problemów. Nie chciał zawieść. Więc pozostał na miejscu, walcząc z uciskiem w brzuchu, jakby była to kolejna próba, kolejny test, który musiał przejść. W ciszy, bez słowa i bez wahania. Kto wie, może właśnie o to chodziło jego Panu? By sprawdzić jego determinację?
Jeśli tak właśnie było, to chyba właśnie poległ. Napięcie w jego ciele w końcu osiągnęło punkt krytyczny. Dłonie zsunęły się z kolan, a on sam niemal bezwiednie zerwał się z krzesła. Czuł, jak jego serce bije mocniej – nie tylko z powodu potrzeby fizjologicznej, ale ze strachu przed złamaniem zakazu. I mimo to, jakby poruszany mechanizmem obronnym, skierował się w stronę sekretarki.
Stanął kilka kroków od jej biurka, z oczami wbitymi w podłogę. Jego głos, gdy się odezwał, był niemal szeptem – łagodnym, pełnym nieśmiałości i napięcia:
– Przepraszam… czy mogę… pójść za potrzebą?
Sekretarka uniosła wzrok znad ekranu komputera. Jej spojrzenie było chłodne i beznamiętne, profesjonalne do granic uprzejmej obojętności. A jednak przez ułamek sekundy w jej wyrazie pojawił się cień konsternacji. Jakby zastanawiała się, dlaczego ten nastolatek pyta ją o pozwolenie, a nie, gdzie znajduje się łazienka. Nie odezwała się od razu. Skinęła głową dopiero po chwili, jakby oceniając, czy to pytanie nie ściągnie na nią gniewu jej przełożonego.
– Tamtym korytarzem – powiedziała sucho, wskazując dyskretnie dłonią. – Skręcisz w lewo, aż dojdziesz do dużej donicy z paprocią. Toalety będą po prawej stronie.
Hiro skinął głową, wypuszczając wstrzymywane do tej pory powietrze, jakby bał się, że kobieta na niego nakrzyczy.
– Dziękuję…
Zatrzymał się jeszcze na moment i spojrzał niepewnie w stronę drzwi do gabinetu Pana. Miał wrażenie, że cień za szybą poruszył się, jakby ktoś tam w środku właśnie wstał. Przez moment zawahał się – wrócić na krzesło? Zacisnąć zęby? Przeczekać? Ale przecież nie dałby rady.
Odwrócił się i ruszył we wskazanym kierunku, stawiając ostrożne, ale szybkie kroki, niemal bezszelestnie, jakby chciał zniknąć w cieniu korytarza. Miał zamiar załatwić to błyskawicznie i wrócić na swoje niewygodne krzesło, zanim Pan zorientuje się, że był gdziekolwiek.
Kaito starał się możliwie jak najszybciej zakończyć spotkanie z członkiem zarządu, który najwyraźniej nie miał pojęcia, co to znaczy „do rzeczy”. Mężczyzna perorował z zapałem o restrukturyzacji pionu marketingowego, przeplatając to dygresjami o zagranicznych benchmarkach i korzyściach z automatyzacji niektórych procesów, a Kaito – choć zwykle miał cierpliwość do tej biurowej paplaniny – dziś czuł, że granice jego tolerancji są wyjątkowo wąskie.
Czas był jego największym wrogiem, a obowiązki nieprzyjemnie spiętrzyły się po porannej wizycie u Kenji’ego. Musiał jeszcze zabrać Hiro na zakupy, by chłopak miał podstawowe rzeczy i jakiekolwiek ubrania, przynajmniej dopóki nie zamówi mu ich więcej. Do tego wciąż musiał zająć się zaległymi raportami i rozmową z zagranicznym kontrahentem, który zwlekał z wpłatą zaliczki. A tymczasem siedział tu, z uśmiechem dyplomaty przyklejonym do twarzy, i dusił się pod natłokiem nieistotnych detali, które rozciągały spotkanie jak gumę do żucia na rozgrzanym asfalcie.
Cudem – naprawdę cudem – udało mu się je zakończyć. Kilka celnych podsumowań, jedno zgrabne podziękowanie i uprzejme pożegnanie wystarczyły, by w końcu wyprowadzić rozmówcę za drzwi. Gdy tylko klamka opadła, Kaito odetchnął jak po wynurzeniu z głębokiej wody. Teraz mógł skupić się na rzeczach istotnych. W głowie układał już kolejne kroki. Wyznaczał priorytety. Tworzył najbardziej efektywny plan działania.
Otworzył drzwi gabinetu, gotów wrócić do rytmu dnia… i zamarł. Krzesło, na którym zostawił Hiro, było puste.
Spojrzał w lewo, potem w prawo. Korytarz był opustoszały, jedynie klimatyzacja wydawała miarowy szum. Chłopaka nigdzie nie było. Ani śladu. Przez ułamek sekundy jego serce zabiło szybciej, ale zmusił się do opanowania. Podszedł do biurka sekretarki szybkim, zdecydowanym krokiem.
– Gdzie on jest? – zapytał bez zbędnych wstępów, gestem wskazując puste krzesło.
Kobieta podniosła wzrok znad monitora, spokojna jak zawsze, choć widząc jego napięcie, w jej głosie pojawiła się nutka czujności.
– Poszedł do toalety – odparła, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. Spojrzała przy tym na subtelny, złoty zegarek na nadgarstku. – Ale rzeczywiście długo nie wraca.
Kaito poczuł jakby wnętrzności wywróciły mu się z narastającej w nim irytacji, a napięcie zbiera mu się w karku, pulsując pod skórą. Skierował się do najbliższej toalety, otworzył drzwi zdecydowanym ruchem i zajrzał do środka. Okazała się równie pusta jak korytarz. Zimne kafelki, lśniące lustra, nieruchome powietrze. Ale ani śladu Hiro. Teraz mógł zacząć panikować.
Wyszedł z powrotem na korytarz, sięgając do kieszeni po telefon. Odblokował go jednym ruchem, odpalił aplikację lokalizującą, którą zainstalował ledwie dzisiejszego poranka, z niechęcią, sceptycznie, po długich wahaniach. Prawie się zaśmiał, gorzko i bez humoru, widząc, jak szybko stała się potrzebna. Że też miał wątpliwości, żeby go chipować.
Z przekonaniem, że chłopak po prostu zwiał – wykorzystał chwilę nieuwagi, porzucił niewygodne krzesło i uciekł gdzie pieprz rośnie – spojrzał na ekran. I uniósł brwi. Czerwona kropka, oznaczająca Hiro, nie przesunęła się ani na metr poza granice budynku.
– Co do… – mruknął pod nosem, od razu wciskając numer na szybkim wybieraniu.
Po kilku sekundach w całym biurowcu ruszyła lawina. Ochroniarze, którzy zwykle stali jak posągi, teraz zorganizowali ekspresową akcję. Zaczęli przeszukiwać każdy zakątek – od toalet, przez schowki na środki czystości, aż po kuchnie, pomieszczenia gospodarcze i wyjścia ewakuacyjne. Hiro był gdzieś tutaj i Kaito zamierzał go znaleźć.
Na szczęście poszukiwania nie trwały długo. Już po niespełna dziesięciu minutach drzwi do gabinetu Kaito otwarły się a do środka wkroczyło dwóch ochroniarzy w czarnych, idealnie dopasowanych uniformach, które bardziej przypominały mundury wojskowe niż standardowe stroje ochrony. Między nimi, przygarbiony, drżący i z wyraźnymi śladami łez na policzkach, szedł Hiro.
Chłopak wyglądał jak zagubione dziecko wyciągnięte z miejsca, do którego nigdy nie powinno trafić. Twarz miał zaczerwienioną, dolna warga mu drżała a spojrzenie co chwilę uciekało to na podłogę, to na groźnie wyglądających mężczyzn, którzy prowadzili go pewnym krokiem, ze stanowczym i nieugiętym uchwytem za ramionach. Kaito nie był do końca pewien, czy chłopak płacze z przerażenia przed czekającą go karą, czy może przez samą obecność uzbrojonych ludzi, którzy dla kogoś tak kruchego musieli jawić się jak opancerzeni egzekutorzy.
– Znaleźliśmy go na trzecim piętrze, kręcił się w okolicach działu księgowości – jeden z ochroniarzy odezwał się służbowym tonem.
– Dziękuję za szybką reakcję – Kaito odpowiedział sucho. – Możecie wracać do swoich zadań.
Ochroniarze bez zbędnych pytań wycofali się, zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko ich ręce puściły Hiro, chłopak zachwiał się niebezpiecznie, jakby jego nogi miały się pod nim ugiąć. Zdołał jednak ustać, choć jego sylwetka była napięta i drżąca, jak wiotka trzcina targana wiatrem.
Kaito odczekał kilka sekund. W pomieszczeniu zapadła niemal teatralna cisza, przerywana jedynie wilgotnym pociąganiem nosem przez Hiro. Celowo wydłużał ten czas, chcąc nadać chwili więcej powagi i grozy. W końcu jednak wstał od biurka, ruchem powolnym, niemal leniwym. Podszedł kilka kroków bliżej, wzrok wbijając w chłopaka z mieszaniną zimnej kalkulacji i rozczarowania.
– Co właściwie chciałeś osiągnąć? – zapytał, tonem niskim i ciężkim jak ołów.
Hiro uniósł na niego oczy, w których wciąż wibrowało przerażenie. Wyglądał, jakby nie zrozumiał pytania. Jakby jego myśli dopiero próbowały nadgonić rzeczywistość.
– Próba ucieczki w tak dobrze strzeżonym miejscu była z góry skazana na niepowodzenie – Kaito doprecyzował lodowato.
Oczy Hiro rozszerzyły się jak spodki. W jednej chwili wypełniły się łzami, które zaczęły ściekać ciurkiem po jego policzkach. Chłopak otworzył usta i natychmiast wychlipał:
– Ja nie… nie chciałem uciekać! Ja tylko się zgubiłem! Kiedy wracałem z toalety, pomyliłem kierunki! – usiłował wyjaśnić.
Kaito parsknął – krótko, bez cienia rozbawienia.
– Naprawdę sądzisz, że jestem aż tak głupi? – spytał kpiąco.
Zbliżył się jeszcze bardziej i jednym ruchem chwycił Hiro za bluzę przy kołnierzu, zmuszając go do spojrzenia sobie prosto w twarz.
– Gdzie chciałeś iść, co? – warknął. – Do domu? Do tej cudownej rodziny, która oddała cię jak popsutą zabawkę?
Hiro rozkleił się całkowicie. Ramiona mu opadły, kolana lekko się ugięły a z gardła wydobyło się pełne łkania:
– Nie chciałem uciec! – zawołał. – Naprawdę! Po prostu… poszedłem siku… A potem pomyliłem się… nie wiedziałem, gdzie skręcić… a jak wyszedłem na schody, to… drzwi się same zamknęły i nie mogłem wrócić!
Słowa wypadały z niego jak potok, chaotycznie, z trudem, przez łzy i panikę, która teraz całkowicie nim zawładnęła. Kaito nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Patrzył na chłopaka uważnie, mierząc go wzrokiem, w którym nie było już złości, tylko analiza. Obserwował mimikę, sposób, w jaki drżały jego dłonie, to, jak spazmatycznie wciągał powietrze. Nie wyglądało to na wyuczoną grę.
A poza tym… znał ten budynek. Wiedział, że każdy dział, każde piętro, każda sekcja była od siebie oddzielona specjalnym systemem dostępu. Bez elektronicznej przepustki nie można było wrócić – a jeśli ktoś się zgubił i przypadkiem przekroczył linię graniczną, był uwięziony jak w labiryncie. Dokładnie tak, jak Hiro właśnie opisał.
Kaito powoli puścił jego bluzę, ale nie cofnął się. Patrzył jeszcze przez moment, jak Hiro ociera twarz rękawem, trzęsąc się jak liść na wietrze. I nie był już pewien, co irytuje go bardziej: to, że chłopak naprawdę mógł próbować uciec i jednak zdołał go oszukać… czy to, że był aż tak bezradny.
Młody mężczyzna aż zacisnął zęby i przesunął dłonią po twarzy, a potem nerwowym ruchem przeczesał palcami włosy do tyłu. Gest był szybki, jakby próbował rozładować buzujące pod skórą napięcie. Patrzył na chłopaka, który wciąż stał przed nim roztrzęsiony, ledwo trzymając się na nogach, z twarzą zalaną łzami, a mimo to nie przestawał mówić – jakby każde wypowiedziane słowo było kolejną próbą uratowania się przed czymś, co nie nadchodziło. Hiro chyba nie zrozumiał, że już mu uwierzył.
– Ja naprawdę… ja tylko… nie chciałem…! – chlipał, aż głos mu się załamywał, wpadając w wysoką czkawkę. – Oni krzyczeli „tu jest”, „łapać go”, jakbym był jakimś… jakimś zbiegiem! Ja się tylko zgubiłem, przysięgam…
Ciało mu się trzęsło, ramiona podnosiły się przy każdym nerwowym oddechu, a twarz była już niemal purpurowa od płaczu i wstydu. Kaito westchnął. Długo i ciężko.
– Już dobrze – powiedział w końcu.
Podszedł i objął chłopaka, przyciągając go do siebie bez oporu. Hiro momentalnie się w niego wtulił, jakby tylko na to czekał. Schował twarz w jego klatce piersiowej i po raz pierwszy od wejścia do gabinetu wydał z siebie nie słowa a westchnienie ulgi. Kaito położył mu dłoń na głowie, przesuwając nią powoli w uspokajającym geście, głaszcząc miękkie włosy, które nadal pachniały lawendowym żelem z porannej kąpieli.
– Słuchaj mnie uważnie – powiedział spokojnie, ale z twardymi nutami w głosie. – Kiedy mówię ci, że masz gdzieś zostać, to masz tam, kurwa, zostać. Rozumiesz?
Hiro przytaknął skinieniem głowy, nie odrywając się od jego torsu.
– A jeśli się zgubisz – kontynuował – masz pytać ludzi wokół. Masz język, więc go używaj. Nie czekaj aż ochrona zacznie cię ścigać jak dzikiego kota.
Odpowiedziało mu kolejne kiwnięcie głową. Ciche i skruszone. Kaito wyciągnął z kieszeni czystą chusteczkę i podał ją chłopakowi. Hiro przyjął ją z niemal nabożną wdzięcznością, ledwo zdolny do spojrzenia Panu w oczy. Wydmuchał głośno nos, raz, potem drugi, i otarł policzki, które wciąż były mokre i czerwone od łez. Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał.
W końcu Kaito odsunął go lekko od siebie i spojrzał na jego twarz. Policzki Hiro płonęły, nos był czerwony a oczy opuchnięte.
– Idź przemyć twarz zimną wodą. Wyglądasz jak dojrzały pomidor – rzucił sucho, ale z lekkim rozbawieniem w głosie.
Hiro zerknął na niego z wahaniem. W jego spojrzeniu znów błysnęło ziarenko strachu, jakby nie wiedział, czy teraz może wyjść, czy znów nie popełni błędu. Kaito aż przewrócił teatralnie oczami.
– No chodź już. – Lekko popchnął go w stronę drzwi. – Pójdę z tobą, zanim znów trafisz na księgowość albo wpadniesz do szybu windy.
Hiro odetchnął od razu a nawet lekko się uśmiechnął, doceniając żart, choć nie przepadał za czarnym humorem.
Kaito i Hiro opuścili biurowiec tuż przed zachodem słońca. Wysoki, chłodny gmach z przeszklonymi ścianami i stalowymi akcentami rzucał długie cienie na parking, a jego monumentalna bryła jeszcze przez chwilę przytłaczała Hiro, nawet gdy stali już na zewnątrz. Nie był to zły ani brzydki budynek – wręcz przeciwnie, wyglądał nowocześnie i profesjonalnie. Ale Hiro czuł, że nie pasuje do jego wnętrza, jakby wchodził do innego świata, który nie został stworzony dla kogoś takiego jak on. Czuł się tam obcy. Mały. Nie na miejscu.
Kiedy wsiadali do samochodu, Hiro nadal pociągał nosem. Oczy nadal szczypały go od nadmiaru łez, a w skroniach pulsowało mu od wysiłku i stresu, jakby każda minuta spędzona wcześniej w panice odbiła się na jego ciele. Ale mimo tego fizycznego zmęczenia w jego wnętrzu panował względny spokój. Wiedział już, że nie zostanie ukarany.
Nie był na tyle głupi, by próbować uciekać. Naprawdę się zgubił. Zapatrzył się na te dziwne, ekspresyjne obrazy na ścianach korytarza, śledził ich kontury oczami, aż w końcu bezwiednie poszedł w złą stronę. Zbyt późno zorientował się, że oddala się od recepcji, a gdy drzwi zamknęły się za nim automatycznie było już za późno, by zawrócić.
Poza tym bardzo dobrze wiedział, czym kończą się ucieczki. W klubie Takenaki był świadkiem, jak jedna z dziewczyn – Sayuri, drobna i ładna, z zadziornym błyskiem w oku – usiłowała przekonać klienta, by pomógł jej uciec. Nie wyszła za próg. Nawet nie próbowała. Wystarczyło, że planowała.
Kilka dni później wróciła… z oszpeconą twarzą, pobitą tak dotkliwie, że trudno było ją poznać. Celowo okropnie zszyta rana przecinająca jej policzek została Hiro w głowie do dziś. Czasem powracała w jego koszmarach.
Zadrżał, odganiając wspomnienie i potrząsnął lekko głową, jakby chciał się obudzić. Oparł czoło o chłodną szybę i skupił wzrok na krajobrazie za oknem. Samochód sunął cicho po ulicach, mijając światła, ludzi, neonowe reklamy i witryny sklepów. Świat za szybą był nierzeczywisty a jednak tak piękny w swojej zwyczajności. Hiro chłonął go łapczywie, jakby bał się, że zaraz ktoś mu to zabierze.
Drgnął lekko, gdy usłyszał głos Pana.
– Pojedziemy jeszcze na zakupy – Kaito powiedział spokojnie. – Ale ty zostaniesz w aucie z kierowcą.
Hiro odetchnął niemal niezauważalnie a jego ramiona się rozluźniły. Zadowolenie wymalowało się na jego twarzy ledwie dostrzegalnym ruchem ust. Nie miał siły, ani tym bardziej ochoty, by krążyć po centrum handlowym. Tłumy, światła, głośna muzyka i spojrzenia ludzi – to wszystko wydawało mu się zbyt wiele na ten dzień. Pokiwał więc tylko głową, prosto, bez słowa, ale z wyraźnym zrozumieniem. Usiadł przy tym wyżej, nieco bardziej świadomie, choć nie odrywał wzroku od mijanych witryn i ulic. Czuł się trochę tak, jakby oglądał film, którego nie rozumie, ale nie może przestać patrzeć.
Kaito przez chwilę patrzył na niego ukradkiem. Dostrzegał, jak chłopak znów się wycisza, jak powoli opadają z niego emocje. Ale nie mógł już dłużej się przyglądać. Przesunął palcem po ekranie tabletu, który trzymał na kolanach i wrócił do pracy. Wysyłał maile do pracowników, rozdzielając zadania na najbliższe dni. Informował, że do końca tygodnia będzie pracował zdalnie, ale pozostanie dostępny pod telefonem i mailem. Z każdą wiadomością lista obowiązków nieco się kurczyła. Wszystko powoli wracało na swoje miejsce. To właśnie lubił. Gdy plan dnia dopełniał się jedno zadanie po drugim.
Kaito chciał załatwić zakupy możliwie szybko, sprawnie i bez zbędnych komplikacji. Miał listę w głowie, kartę płatniczą w kieszeni i wystarczająco dużo determinacji, by uwinąć się w pół godziny. Pierwszym przystankiem była drogeria – czysta, jasno oświetlona przestrzeń wypełniona zapachem kosmetyków, perfum i nadmiarem różowo-miętowych etykiet.
Ledwo przekroczył próg a już przy jego boku pojawiły się dwie ekspedientki z nienagannymi uśmiechami i błyskiem profesjonalnego entuzjazmu w oczach. Nie były nachalne, to musiał im przyznać, ale i tak zbyt gorliwie zaczęły zasypywać go pytaniami o typ skóry, potrzeby pielęgnacyjne, upodobania zapachowe.
– Ten krem ma dodatek kolagenu morskiego i aloesu, idealny dla skóry wrażliwej… – zaczęła jedna, a druga natychmiast dodała: – Ale jeśli szuka pan czegoś przeciwtrądzikowego, mamy też nową serię z kwasem salicylowym…
Kaito starał się być cierpliwy. Wiedział, że tylko wykonują swoją pracę. Mimo to z każdą kolejną minutą czuł, jak traci cenny czas, którego i tak miał za mało. Grzecznie pozwalał im mówić, ale jego spojrzenie stawało się coraz bardziej niecierpliwe. W końcu, nie chcąc być nieuprzejmy, ale też nie mogąc ciągnąć tego dalej, przerwał:
– Dziękuję, ale trochę się spieszę. Potrzebuję podstawowych produktów do pielęgnacji twarzy dla nastolatka. Coś delikatnego. Wezmę też żel pod prysznic o owocowym zapachu, najlepiej cytrusy. Pasta do zębów, szczoteczka, może balsam do ciała. Bez fajerwerków, po prostu... podstawy.
Kobiety zamrugały jednocześnie. Jedna z nich wyglądała na lekko zakłopotaną, jakby nie spodziewała się tak konkretnego zamówienia, a może zastanawiała się, dlaczego dorosły mężczyzna o tak chłodnym spojrzeniu, w eleganckim i drogo wyglądającym garniturze, kupuje kosmetyki dla nastolatka. Ale profesjonalizm zwyciężył i bez komentarza skinęła głową, szybko zbierając potrzebne produkty z półek.
Pięć minut później Kaito zapłacił i odwrócił się do wyjścia. Miał nadzieję, że wyjdzie bez zbędnych spojrzeń… ale kątem oka zauważył, jak obie ekspedientki przysłaniają usta dłońmi i szepczą coś między sobą, zerkając w jego stronę. Aż przewrócił oczami z irytacją. Właśnie dlatego nie znosił kobiet. Zamiast pracować, wolały szeptać bzdury i wymyślać teorie spiskowe o klientach. Zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek. Na szczęście nie spędził tu aż tyle czasu, ile się obawiał. Mógł spokojnie ruszyć do sklepu z odzieżą. Ostatni przystanek.
Po drodze wsiadł do windy. W lustrze na tylnej ścianie zobaczył swoje odbicie – lekko zmęczone, ale wciąż skoncentrowane na celu, jak zwykle nieskazitelnie ubrane. Nie wyglądał jak ktoś, kto kupuje bieliznę w dziecięcym rozmiarze. Ani jak ojciec. Ani jak brat. Prawdę mówiąc, nie wyglądał jak ktoś, kto powinien robić tego typu zakupy. Ale co to kogo obchodziło? Równie dobrze mógł iść po damskie body z koronką i naklejki na sutki.
Przygryzł dolną wargę, mimowolnie, a potem zaraz ją puścił, jakby wstydząc się własnej reakcji. Od razu przypomniał sobie pewną sytuację. Jak kiedyś Aki kazał mu pójść po elegancką, damską bieliznę. Nie mógł kupić jej przez internet z dowozem przez kuriera. Musiał osobiście pójść do sklepu, poprosić pracownicę o odpowiedni rozmiar i fason, przymierzyć ją, zrobić zdjęcie i wysłać do Akihito. Bo „trzeba się nauczyć radzić sobie z niekomfortowymi sytuacjami”, jak powiedział.
Wtedy Kaito chciał zapaść się pod ziemię. Dziś wspomnienie tamtej chwili było raczej zabawne. Żenujące, ale w ten ciepły sposób. Uśmiechnął się krzywo do swojego odbicia i wyszedł z windy, gotów na kolejną rundę spojrzeń i szeptów. Tym razem, z nieco większym dystansem i lepszym humorem.
Tymczasem Hiro siedział na tylnym siedzeniu samochodu, wsłuchując się w odgłosy podziemnego parkingu galerii. Skóra fotela była chłodna i gładka, pachniała nowością i drogim środkiem czyszczącym. Przez pierwsze kilka minut chłopak siedział grzecznie, z dłońmi splecionymi na kolanach, nerwowo zerkając co jakiś czas na kierowcę we wstecznym lusterku.
Był pewien, albo raczej miał nadzieję, że może ten poważny mężczyzna za kierownicą się odezwie. Powie coś neutralnego, zapyta, czy wszystko w porządku. Hiro sam nie miał śmiałości zrobić tego pierwszy, nie wiedział nawet, czy wolno mu mówić, skoro Pan zostawił go samego. Ale kierowca milczał. Patrzył sztywno przed siebie jakby był częścią auta. Nie włączył nawet radia, przez co cisza była niemal przytłaczająca.
Hiro westchnął bezgłośnie i powoli zsunął się nieco na siedzeniu, przesuwając się bliżej drzwi. Oparł o nie głowę a zimne szkło szyby przyniosło mu chwilowe ukojenie. Powieki miał ciężkie – zmęczone od płaczu, od emocji, od wszystkiego. Gdy pozwolił im opaść, poczuł, jak jego ciało rozluźnia się nieznacznie, jak napięcie powoli uchodzi z mięśni. Zasnęło mu się nieświadomie, na kilka minut.
Obudził go szelest papierowych toreb i metaliczny trzask zamykanego bagażnika. Oczy otworzyły się gwałtownie, ciało spięło jak pod wpływem alarmu. Natychmiast usiadł prosto jak struna i drżącą dłonią otarł rękawem bluzy kącik ust, gdzie zebrała się ślina. Szybko spojrzał na drzwi. Pan właśnie wsiadał. Nie wyglądał na zirytowanego – przynajmniej nie bardziej niż wcześniej. Nie rzucił ani jednego komentarza. Może nie zauważył, że Hiro zasnął? A może nie miał nic przeciwko? Dla chłopaka to była wystarczająca ulga. Napięcie w jego ramionach nieco zelżało.
Resztę drogi do domu spędzili w milczeniu – spokojnym i o dziwo znośnym. Każdy z nich patrzył w swoją stronę. Hiro, tym razem już nie przez szybę, a w swoje splecione palce. Kaito pochylony nad tabletem, co jakiś czas stukający w ekran z dźwiękiem cichych kliknięć.
Dopiero gdy wjechali na znajomy podjazd, otoczony żywopłotem i eleganckim brukiem, Kaito oderwał się od ekranu.
– Możesz wziąć kilka dni wolnego – rzucił do kierowcy. – Ale bądź pod telefonem, gdybym jednak cię potrzebował.
– Oczywiście – odpowiedział kierowca, wysiadając.
Obaj mężczyźni ruszyli do bagażnika. Tylko Hiro nie ruszał się z miejsca. Czekał. Nie był pewien, czy powinien wysiąść, czy poczekać na znak. Drzwi się nie otwierały, nikt po niego nie przyszedł.
– Na co czekasz? – zawołał w końcu Kaito, wyciągając torby z zakupami. – Wysiadaj.
Chłopak podskoczył lekko i natychmiast odpiął pas, otwierając drzwi w pośpiechu.
– Przepraszam… – wyszeptał, wychodząc z auta. – Nie wiedziałem, czy mogę…
Kaito westchnął ciężko, jakby było to pytanie z gatunku tych, które nie powinny już paść.
– Po prostu chodź. – Podał mu kilka lżejszych toreb i lekkim ruchem dłoni pogonił w stronę drzwi. – I rusz się, zanim zacznie padać.
Hiro nie odpowiedział, tylko posłusznie ruszył w stronę wejścia, niosąc siatki wyjątkowo ostrożnie, jakby bał się potłuc porcelanę. W tej chwili, mimo zmęczenia i zawstydzenia, czuł się… dziwnie potrzebny. A to było więcej, niż zazwyczaj mógł o sobie powiedzieć.
Dopiero gdy wszystkie torby i pakunki wylądowały na stole w salonie, Hiro naprawdę pojął, ile tego było. Papierowe siatki, ozdobne opakowania, logo drogich marek błyszczące w świetle nowoczesnych lamp – z każdej torby wystawały ubrania, kosmetyki, akcesoria, rzeczy, o których Hiro nigdy nawet nie marzył, bo po prostu nie przyszłyby mu do głowy jako rzeczy „dla niego”. Stał przy stole, trochę oniemiały, przesuwając wzrokiem od jednej torebki do drugiej.
– Rozpakuj to i zanieś do pokoju – rzucił Kaito tonem nieznoszącym sprzeciwu, zdejmując marynarkę i zawieszając ją na oparciu fotela.
Hiro zerknął na niego ostrożnie, nie podnosząc wzroku wyżej niż do linii szyi.
– To wszystko… dla mnie? – zapytał cicho, jakby bał się, że usłyszy „nie” i tym samym zniszczy sobie chwilowe poczucie bycia ważnym.
– Mhm – Kaito potwierdził, zerkając w jego stronę z półuśmiechem.
Hiro spojrzał znów na torby, jakby każda z nich miała go zaraz ugryźć.
– To… za dużo – powiedział po chwili z wahaniem. – Dla mnie to… za dużo.
Kaito uniósł lekko brew a potem uśmiechnął się nieznacznie. Ten uśmiech był chłodny, ale nie złośliwy.
– Nie chcę oglądać łachmyty w swoim domu – wyjaśnił rzeczowo. – Lubię otaczać się ładnymi rzeczami. A ty masz na tyle przyjemną twarz, że szkoda jej nie podkreślić odpowiednim strojem.
Hiro poczuł, jak rumieniec wpełza mu na policzki. Skulił się lekko, nie bardzo wiedząc, gdzie podziać wzrok. Może i chciał coś odpowiedzieć, jakoś zareagować, podziękować, może nawet się uśmiechnąć, ale zanim zdążył otworzyć usta... Rozległo się donośne burczenie jego brzucha, tak nagłe i głośne, że aż sam się skulił, czerwieniąc jeszcze bardziej.
– Przepraszam… - wyszeptał.
Kaito parsknął cicho pod nosem.
– Za co właściwie przepraszasz? – zapytał, unosząc brwi. – To naturalne, że jesteś głodny o tej porze.
Od razu sięgnął po telefon i zaczął stukać w ekran. Po kilku kliknięciach rzucił:
– Zamówię nam coś na kolację. Ale od jutra to ty będziesz odpowiedzialny za posiłki.
Hiro skinął głową z pokorą, ale zaraz zadrżał niepewnie. Zerknął na Pana kątem oka, nie podnosząc głowy, ale to i tak nie umknęło uwadze Kaito.
– Co znowu? – rzucił z irytacją, nie odrywając wzroku od ekranu. – Mów.
– N-nic takiego – Hiro aż pisnął, od razu spuszczając głowę.
Zamilkł, bo nie chciał bardziej denerwować Pana. Zmarszczył czoło, niepewny, czy jednak nie powinien był się odezwać. Było coś, co należało powiedzieć. Coś, co mogło być ważne. Ale przygryzł dolną wargę i stwierdził w duchu, że lepiej zostawić to na jutro. Dziś już i tak wystarczająco nadwyrężył cierpliwość swojego właściciela.
Nie mówiąc już ani słowa, zaczął rozpakowywać torby. Składał ubrania zaskakująco sprawnie, układając je w równiutkie stosiki, z niemal rytualną dokładnością. Potem chwycił je i bezszelestnie wyniósł do pokoju, w którym spędził ostatnią noc. W szafie znalazł miejsce na wszystko. W łazience, równie sterylnej jak reszta domu, ułożył kosmetyki jeden przy drugim, choć przy niektórych musiał zgadywać do czego służą. Kremy, toniki, coś w sprayu, coś w tubce. Wszystko wyglądało luksusowo i pachniało obco.
Właśnie wkładał ostatni pojemniczek do szafki, gdy z dołu dobiegł donośny głos Kaito.
– Hiro! Kolacja! – wołał go.
Zadrżał lekko, jakby głos wzywający go do stołu był rozkazem, nie zaproszeniem. Ale nie czekał. Otarł dłonie o spodnie, poprawił rękawy bluzy i ruszył w dół, niepewnie, ale bez oporu.
Godzinę po kolacji Kaito wreszcie mógł odetchnąć. Dom wyciszył się, pogrążając w miękkim półmroku, a obowiązki dnia – te zawodowe i te związane z Hiro – zostały nareszcie odhaczone z listy. Po posiłku wprowadził chłopaka w tajniki obsługi zmywarki, pokazując dokładnie, jak ułożyć naczynia, gdzie włożyć tabletkę, jak zamknąć drzwi i których przycisków użyć by ustawić odpowiedni program. Hiro, wciąż onieśmielony, kiwał posłusznie głową i z nieskrywaną ostrożnością wykonał wszystko dokładnie tak, jak mu pokazano.
Potem Kaito odesłał go do spania. Po prostu machnął ręką i rzucił krótkie: „Idź już.” Gdy usłyszał ciche, niemal bezszelestne kroki chłopaka oddalające się po schodach, zajął się czymś, co było jego stałym nawykiem odkąd zamieszkał sam w tej dość odludnej dzielnicy. Sprawdził wszystkie drzwi i okna, upewniając się, że są zamknięte. Niezależnie od zabezpieczeń, zaufania czy zdrowego rozsądku, miał w sobie nawyk kontroli. I potrzebę zamykania wszystkiego na ostatni rygiel.
Dopiero wtedy mógł zająć się sobą. Przez krótką chwilę rozważał, czy nie kazać Hiro przygotować sobie kąpieli. Takie drobne obowiązki były świetnym narzędziem do wyznaczania granic i budowania zależności. Ale tego wieczoru miał dość jego widoku. Jego głosu, zapachu, obecności. W jego towarzystwie o relaksie nie mogło być mowy. Musiałby stale być czujny i nadzorować go. A poza tym... chłopak był tak niezdarny, że jeszcze wrzuciłby mu do wanny suszarkę. Podłączoną. Nie, zdecydowanie wolał zrobić to sam. Kąpiel. Nie samobójstwo od porażenia prądem.
Zatem: gorąca woda, musująca kula do kąpieli o zapachu zielonej herbaty i cicho sączące się dźwięki deszczowego lasu z ukrytych głośników – ten zestaw był jego małym rytuałem. Spokojem, którego nie zamierzał sobie dziś odmówić. Rozebrał się bez pośpiechu, rzucił ubrania w kąt łazienki i wszedł pod prysznic, by zmyć z siebie brud, kurz i nerwy całego dnia. Dopiero potem zanurzył się w wannie z hydromasażem, rozsiadając w niej wygodnie, z ramionami na krawędziach i głową odchyloną w tył.
Woda otuliła go przyjemnym ciepłem, a drobne bąbelki masowały zmęczone mięśnie. Jęknął przeciągle z ulgi, zamykając oczy. To był moment, dla którego warto było przetrwać nawet najbardziej chaotyczny dzień. Nikt nie krzyczał, nikt nie jęczał, nikt nie zgubił się na piętrze księgowości. Cisza. Spokój. Woda. Zielona herbata. Odgłosy lasu. A potem...
Uporczywa melodia rozbrzmiała w przestrzeni łazienki jak zgrzyt metalu o szkło. Zazwyczaj odkładał telefon na komodę w sypialni, ale najwyraźniej dziś zapomniał. Urządzenie leżało gdzieś wśród jego ubrań, na stercie spodni i koszuli, niemal w zasięgu jego wzroku.
Kaito z początku chciał to zignorować, ale już po drugim dzwonku zorientował się, który dzwonek to jest. Nie firmowy, ale równie dobrze mu znany, jak nawet nie lepiej. To był ten konkretny kontakt.
Westchnął, ciężko i niechętnie, a potem wychylił się z wanny, chwytając brzeg jedną ręką i sięgając drugą po spodnie… ale nie sięgał. Były za daleko. Musiał więc wziąć szczotkę do mycia pleców – elegancką, drewnianą, jak z hotelowego SPA – i nią zgrabnie przyciągnął nogawkę. Kiedy już był w stanie ich sięgnąć i podnieść – telefon wysunął się z kieszeni, upadając na kafelki.
– Tylko nie ekran... – mruknął przez zęby, ale ekran okazał się być cały.
Zanurkował więc z powrotem w gorącej wodzie, wygodnie się rozsiadł i dopiero wtedy odebrał.
– Hm? – mruknął w słuchawkę, zmęczonym, nieco sennym głosem.
– Kaito? – zabrzmiał znajomy, przeciągły ton. Głos, który był jednocześnie wytchnieniem a czasem utrapieniem. Głos Akihito.
Kaito przymknął oczy, opierając głowę o rant wanny.
– Masz minutę? – spytał Aki.
Kaito jęknął z rezygnacją, ale już z lekkim uśmiechem.
– Powiedzmy, że mam – wymamrotał, zaciągając się parą z gorącej wody. – Czemuż zawdzięczam tak późny telefon?
– Dlaczego odwołałeś jutrzejsze spotkanie z Drake’em? – Akihito spytał prosto z mostu. Jego głos w słuchawce był pozornie neutralny, ale Kaito znał go zbyt dobrze, by nie wyczuć za tym uśmiechem nuty irytacji. – Nie chcę ci się wpierdalać w pracę – dodał – ale Drake zadzwonił do mnie wkurwiony jak osa, bo przestawiał swój grafik, żeby znaleźć dla ciebie czas. A ty odwołujesz spotkanie dwanaście godzin przed?
Młody mężczyzna wydał z siebie przeciągłe westchnięcie i zanurzył się głębiej w gorącej wodzie, wypuszczając powietrze ustami prosto w taflę. W wannie rozeszły się bąbelki, a z nich niemal wypływała jego frustracja. Usiadł prosto, czując jak przyjemne ciepło kąpieli ustępuje miejsca rosnącemu napięciu.
– Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie niż Drake – rzucił krótko, bez zbędnych ozdobników.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Krótkie milczenie, które nie zwiastowało niczego dobrego.
– Chodzi o tego chłopaka? – Aki zapytał w końcu.
– Nawet jeśli… to co z tego? – Kaito nie bawił się w półsłówka.
Aki westchnął ciężko, i tym razem naprawdę brzmiał na zmęczonego. Może miał za sobą równie męczący dzień, może musiał dziś ugasić pożar wśród członków Yakuzy, a może po prostu był zirytowany tym, że musi grać mediatora między dwoma upartymi facetami, z których jeden właśnie parskał bąbelkami w wannie zamiast wykonywać swoje obowiązki.
– Kaito – odezwał się dość zimnym tonem – nie możesz zaniedbywać swoich obowiązków przez jakąś przybłędę.
– Nic nie zaniedbuję – odparł chłodno Kaito. – A jeśli to spotkanie było takie ważne, to może Drake powinien był zadzwonić do mnie, nie do ciebie, jak dzieciak lecący na skargę.
W słuchawce zapadło napięte milczenie, po czym Aki odpowiedział tonem, który zwykle rezerwował dla sytuacji, kiedy musiał mówić coś oczywistego bardzo powoli, żeby Kaito nie mógł celowo udać, że źle go zrozumiał.
– Wiem, że za sobą nie przepadacie… ale łączą was stosunki zawodowe.
Kaito skrzywił się lekko i prawie rzucił: Nie tylko zawodowe, z tego co pamiętam. Ale ugryzł się w język. Dosłownie. Bo jedno słowo za dużo mogło przerodzić tę rozmowę w zupełnie inny rodzaj napięcia. A tego mu dzisiaj już zdecydowanie wystarczyło. Więc tylko wysłuchiwał, jak Akihito wygłasza tyradę na temat profesjonalizmu, o tym, że w biznesie nie ma miejsca na fochy i animozje, że jeśli mają coś między sobą, to mają to załatwić – po męsku, po cichu, po swojemu, ale bez mieszania go w te ich dziecinne przepychanki.
Kaito westchnął i ostatecznie odparł, tonem już pojednawczym, choć przesyconym irytacją:
– Niech przyjedzie do mnie do domu. Przez kilka dni i tak zamierzam pracować zdalnie. Adres zna. Zapraszam. – rzucił. – A teraz, jeśli pozwolisz… idę spać. Dobrej nocy.
Rozłączył się bez czekania na odpowiedź, jednym ruchem wyłączył wszystkie dźwięki i wrzucił telefon z powrotem na stertę ubrań leżących na podłodze. Zamknął oczy próbując jeszcze przez chwilę wrócić do relaksu, ale nie był w stanie. Rozdrażnienie rozlało się po nim niczym zimny prąd – powoli, metodycznie, aż całkowicie wyparło przyjemne ciepło kąpieli. Woda nie rozluźniała już jego mięśni. Odgłosy deszczowego lasu działały mu na nerwy. A zapach zielonej herbaty kręcił w nosie. Wszystko szlag trafił.
Zirytowany opłukał się na szybko pod prysznicem, nie zadając sobie trudu, by dokładnie się spłukać. Wytarł się niedbale i umył pospiesznie zęby, ignorując też trzy nieodebrane połączenia od Akihito, które pojawiły się na wyciszonym ekranie. Otworzył natomiast aplikację do wiadomości i wysłał do Drake’a jedno, krótkie zdanie:
„Miejsce jutrzejszego spotkania uległo zmianie. Adres: [adres willi].”
Bez pozdrowień, bez podpisu. Potem zgasił światło, pominął wieczorną rutynę pielęgnacyjną i po prostu położył się do łóżka. Z zaciśniętą szczęką, mokrymi włosami, które plamiły poduszkę i myślą, że jutro nie ma szans na lepszy dzień, skoro zacznie go wizytą tego dupka. Ale cóż mógł poradzić? Praca pozostawała pracą, a od niektórych obowiązków nie mógł uciekać.
Kaito spał niespokojnie. Przewracał się z boku na bok, raz za razem odrzucając kołdrę z irytacją, bo było mu za gorąco, tylko po to, by kilka minut później z powrotem się w nią zawinąć, drżąc od chłodu. Sen nie przychodził łatwo – zapadał w niego tylko na krótkie momenty, płytko, na tyle, by śnić, ale nie na tyle, by odpocząć.
A sny tej nocy były dziwnie zapętlone, poszatkowane, jakby jego mózg nie mógł się zdecydować, na którym koszmarze powinien się skupić. Widział siebie i kierowcę, jak z trudem wyciągają z samochodu rozwrzeszczanego Hiro, szarpiącego się i kopiącego, jakby wyciągali go z płonącego wraku a nie z luksusowego auta.
Potem nagle był w drogerii, gdzie z każdej strony otaczały go ekspedientki – dziesiątki, setki – wciskające mu w twarz kolorowe słoiczki, testery, próbki, opakowania z aloesem, psikające mu perfumami w oczy. Ich głosy nakładały się na siebie jak kakofonia reklam.
Było też biuro Akihito. Szklane ściany, ciemny dąb, błysk ekranu z czerwonym wykresem. Aki, oparty o biurko, łajał go za straty na giełdzie, za chaos, za błędne decyzje. Głos miał lodowaty. Kaito krzyczał, że to nie jego wina, że przecież wszystko kontroluje, ale nikt go nie słuchał. Były tylko oskarżenia, pełne kpiny szepty i rozczarowane spojrzenia.
Kiedy zadzwonił budzik, był niemal wdzięczny.
Zwlókł się z łóżka powoli, z bólem, czując się, jakby przespał noc na podłodze. Ciało miał obolałe, kark sztywny, oczy zamglone. Dopiero szybka, chłodna woda na twarzy podczas porannej toalety rozbudziła go nieco, choć otępienie wciąż wisiało na nim jak ciężka peleryna. Ubrał się w codzienny zestaw: proste, lecz eleganckie spodnie, koszula, lekki sweter. Ciemne kolory, czyste linie. Klasyczna broń przeciwko chaosowi.
Wyszedł z sypialni i w jednej chwili tak wątły, zbudowany z trudem spokój, runął. Uderzył go ostry zapach. Spalenizna, tak intensywna, że aż zassało mu powietrze z płuc. I jeszcze coś innego, dziwnego, trudnego do zidentyfikowania – coś pomiędzy psującym się mięsem a niedojrzałymi szparagami.
Kaito rzucił się na dół bez chwili zwłoki. Zbiegł po schodach w trzech susach i stanął w progu kuchni, gdzie jego mózg na sekundę odmówił przyjęcia obrazu, który zarejestrowały oczy.
Kuchnia wyglądała jak pole bitwy. Na blacie leżały warzywa wyglądające jakby porąbano je siekierą, skorupki jaj, rozsypana mąka, wszędzie tłuste ślady palców, pęknięta torebka cukru, która zdążyła pokryć pół blatu biało-szarym pyłem. Na płycie grzewczej stała patelnia – przypalona, dymiąca, z resztkami czegoś, co być może miało być omletem. Obok garnek, z którego wykipiało mleko, tworząc śmierdzącą skorupę na kuchence indukcyjnej. Kawałki rozpuszczonego sera i plastikowej miseczki ściekały z mikrofalówki. Jedna z szuflad była wyrwana z prowadnicy i opierała się o krzesło. Szklanka rozbita, a jej odłamki wciąż leżały obok zmywarki.
I pośród tego bałaganu… Hiro. Stał w samej piżamie, z rozczochranymi włosami, boso, jakby dopiero co wybiegł z łóżka. Oczy miał czerwone, załzawione, a w dłoniach ściskał drewnianą łyżkę i opakowanie pasty miso. W momencie, gdy dostrzegł Kaito w progu, aż zamarł. Twarz mu zbladła, oddech zamarł w piersi a strach w oczach był niemal zwierzęcy.
Kaito otworzył usta, ale przez długą chwilę nie potrafił nic powiedzieć. W jego wnętrzu wezbrał gniew – nie gwałtowny, nie wybuchowy. To była fala. Ciężka. Powolna. Gęsta jak smoła. Zaciągnął powietrze przez nos. Zbyt ostro. Zbyt płytko. Ale nadal milczał, niezdolny do mówienia.
A Hiro zrobił pół kroku w tył, niemal potykając się o miskę z czymś ciastopodobnym na podłodze, i wychrypiał:
– P-przepraszam… j-ja tylko… chciałem zrobić śniadanie…
Kaito nie wiedział, czy ma krzyczeć, uderzyć chłopaka, wybuchnąć śmiechem, czy po prostu nasrać na środek, podpalić wszystko i wyjść trzaskając drzwiami. Miał dość. Obraz pogorzeliska, w które zamieniła się jego piękna kuchnia, po prostu go pokonał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz