Akihito siedział na sofie w gabinecie Kaito, zatopiony w miękkim uścisku ozdobnych poduszek. W powietrzu unosiła się subtelna woń drewna, atramentu i czegoś jeszcze – może cienia dawnych rozmów, które te ściany wchłonęły przez lata. W dłoni trzymał cienkiego papierosa, którego szary dym unosił się leniwie, tworząc efemeryczne spirale w przytłumionym świetle padającym z okna. Na kolanach spoczywał mu laptop Kaito, otwarty na folderze z wynikami badań Hiro – suchych, klinicznych dokumentach, które Akihito przeglądał z uwagą, choć jego twarz zdradzała jedynie cień znudzenia. Każda linijka, każdy zapis potwierdzał to, co Kaito zarzekał się od początku: wszystko było w porządku. Żadnych anomalii, żadnych problemów zdrowotnych, które mogłyby budzić niepokój. Chłopak był czysty, zdrowy, gotowy do... cóż, do tego, do czego Kaito go kupił.
Aki westchnął ciężko, zamykając laptop z cichym kliknięciem. Dźwięk ten, choć drobny, rozszedł się po gabinecie jak rykoszet, odbijając się od mahoniowych paneli i osiadając w ciszy. Oparł urządzenie o szklany blat kawowego stolika, przesuwając je z namysłem, jakby samo odłożenie go było gestem kapitulacji.
– No dobra – mruknął, unosząc wzrok na Kaito. – Wygląda na to, że się myliłem. Wszystko gra.
Kaito, który właśnie przecierał róg biurka miękką, bawełnianą ściereczką, uniósł głowę. Na jego ustach wykwitł triumfalny uśmiech, niemal chłopięcy w swojej zadziorności. Prostując plecy, poskładał w kostkę i odłożył szmatkę na blat z precyzją, która zdradzała jego pedantyczną naturę.
– A nie mówiłem? – rzucił, a w jego głosie pobrzmiewała nuta satysfakcji, jakby wygrał nie tylko spór, ale całą partię szachów, w której Aki nawet nie zauważył, że gra.
Przysiadł na sofie obok Akihito, a jego ruchy były swobodne, choć w kąciku ust czaił się cień niepokoju. Spojrzał na biurko – masywne, dębowe, o ciemnej politurze, która lśniła w świetle jak tafla jeziora w bezksiężycową noc. Skrzywił się lekko, a jego palce, spoczywające na kolanie, drgnęły, jakby chciały coś strącić, coś zetrzeć.
– Wiesz, myślałem, że zrobienie tego tutaj... – zaczął, zerkając na blat, gdzie zaledwie kilka godzin temu leżał Hiro, drobny, roztrzęsiony, z twarzą wtuloną w drewno. – Myślałem, że to będzie... no, podniecające. Ale teraz, jak patrzę na to biurko, czuję się, jakby ktoś wylał mi na nie wiadro pomyj. Mam tu pracować codziennie, Aki, a przed oczami wciąż będę widział jego tyłek.
Akihito parsknął śmiechem, a szary dym wypłynął z jego ust, rozpraszając się w powietrzu niczym mgła nad porannym miastem. Pochylił się lekko, opierając łokieć o kolano, i spojrzał na Kaito z rozbawieniem, które graniczyło z kpiną.
– Serio? – rzucił, unosząc brew. – To tylko biurko, Kaito. A ty zachowujesz się, jakbyś zbezcześcił ołtarz. Ile razy już je myłeś?
Kaito zmrużył oczy, a jego dłoń machnęła w powietrzu, próbując rozgonić dym, który drażnił jego nozdrza.
– Miałeś tu nie palić – warknął, choć w jego tonie czaiła się bardziej irytacja niż prawdziwy gniew.
Aki wzruszył ramionami, nonszalancko, jakby takie przytyki były dla niego codziennością. Na przekór zaciągnął się papierosem, a końcówka rozjarzyła się na moment pomarańczowym blaskiem.
– Ty też tu palisz – odparł z leniwym uśmiechem. – Nie udawaj świętoszka.
– Wychodzę na patio – syknął Kaito, wskazując kciukiem na przesuwne drzwi prowadzące do bocznej części ogrodu. – To różnica.
Akihito wywrócił oczami z teatralnym westchnieniem, jakby cała ta rozmowa była jedynie błahą przeszkodą w jego i tak przepełnionym zadaniami dniu. Wstał z sofy a jego ruchy były płynne, niemal leniwe, jakby świat miał czekać na jego kolejny krok. Przesunął szklane drzwi, odsłaniając skrawek ogrodu – starannie przystrzyżoną trawę, kamienne ścieżki i kępę bambusów, które szumiały cicho w popołudniowym wietrze. Stanął w progu, opierając się o framugę i spojrzał na Kaito z uniesioną brwią.
– Tak lepiej? – zapytał, a jego głos niósł w sobie nutę kpiny.
Kaito skrzywił się, ale machnął ręką, jakby chciał powiedzieć, że nie warto drążyć tematu.
– Może być – mruknął, choć w jego oczach wciąż czaiło się niezadowolenie.
Akihito omiótł spojrzeniem gabinet – od lśniącego biurka, przez regały zapełnione segregatorami, po ciężkie zasłony, które tłumiły światło dnia, nadając pomieszczeniu atmosferę niemal klasztornej powagi. Zaciągnął się papierosem a dym wyleciał z jego ust w długiej, smukłej smudze.
– Wiesz, do takich zabaw lepszy jest oddzielny pokój – stwierdził, wskazując brodą na przestrzeń wokół. – Coś, co nie będzie ci się kojarzyło z robotą.
Kaito westchnął, opierając się wygodniej o sofę. Jego palce bębniły niecierpliwie o obicie, jakby same szukały w ruchu ujścia dla jego myśli.
– Nie mam na to miejsca – odparł. – Już i tak musiałem przerobić jedną z gościnnych sypialni na pokój dla Hiro. Żebym miał oddzielny pokój, musiałbym postawić dobudówkę. Albo przekopać się przez fundamenty i zrobić piwnicę.
Akihito parsknął cicho, kręcąc głową. Dym z papierosa zatańczył w powietrzu, gdy wypuścił go z płuc.
– Piwnica? – powtórzył z rozbawieniem. – To brzmi jak coś, co robią zboczeńcy w tanich thrillerach. Kiepski pomysł. Zleć dobudówkę.
Kaito zmarszczył brwi a jego spojrzenie powędrowało w stronę okna, gdzie za szybą rysowała się sylwetka willi – geometryczna, precyzyjna, jakby wycięta z katalogu architektonicznego.
– Dobudówka zniszczy bryłę budynku – powiedział z nutą oburzenia, jakby Aki właśnie zaproponował zburzenie połowy jego domu. – A ta bryła bardzo mi się podoba.
Aki wywrócił oczami po raz kolejny, a jego usta wykrzywiły się w krzywym uśmiechu.
– Twój pedantyzm bywa uciążliwy, wiesz? – rzucił, gasząc papierosa o krawędź donicy stojącej na patio.
Kaito zignorował go, zatopiony we własnych myślach. Po chwili jednak odezwał się znów, a jego głos brzmiał ciszej, jakby mówił bardziej do siebie niż do Akihito.
– Chyba na razie po prostu kupię nowe biurko – mruknął, wpatrując się w mebel, który teraz wydawał mu się niemal skażony. – I krzesło też. Bo jak skończyliśmy, usiadł na skórze gołym tyłkiem.
Akihito uniósł brew, a jego usta drgnęły w rozbawionym grymasie.
– Pot i trochę spermy bez problemu da się zmyć – stwierdził, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Nie przesadzaj.
Kaito pokręcił głową a jego spojrzenie stało się cięższe, bardziej zamyślone.
– Nie o to chodzi – odparł cicho. – Po prostu... czuję, że zbezcześciłem ten fotel. Cały gabinet. To miejsce zawsze było moje, czyste, uporządkowane. A teraz? Teraz jest... splamione.
Akihito spojrzał na niego z ukosa, a jego oczy błysnęły czymś, co mogło być mieszanką rozbawienia i zrozumienia a jednocześnie pewnej irytacji przeciągającą się dramą z powodu przedmiotu codziennego użytku. Nie skomentował tego od razu, pozwalając ciszy osiąść między nimi jak kurz na zapomnianych książkach. W końcu jednak wzruszył ramionami i wrócił na sofę, siadając z gracją, która zdradzała jego pewność siebie.
– Kup nowe biurko – powiedział w końcu. – Ale nie rób z tego dramatu. To tylko mebel, Kaito. Nie ołtarz.
Szatyn westchnął głęboko, a jego oddech uniósł się w powietrzu jak smuga dymu, która wciąż unosiła się z niedopałka Akihito. Oparł się wygodniej o sofę, a jego ramiona opadły w geście kapitulacji, choć w oczach błysnęło coś, co zdradzało, że zgadza się z przyjacielem bardziej dla świętego spokoju niż z rzeczywistej wiary w jego słowa.
– No dobra, może masz rację – mruknął, a ton jego głosu balansował na granicy rezygnacji i lekkiej przekory. – Ale tylko trochę.
Akihito rozchmurzył się nieznacznie, a kącik jego ust uniósł się w krzywym, niemal leniwym uśmiechu. Przesunął się bliżej, obejmując Kaito ramieniem w geście tak swobodnym, że niemal niedbałym, jakby to był odruch, a nie świadoma decyzja. Jego palce musnęły ramię Kaito, a ciepło tego dotyku zdawało się rozlewać po skórze jak promienie popołudniowego słońca.
– No to powiedz – rzucił lekko, zerkając na niego z ukosa. – Jak ci się podobał twój pierwszy raz w roli Pana? – W jego głosie czaiła się ciekawość, ale też nuta rozbawienia, jakby już znał odpowiedź, a pytanie było jedynie pretekstem do rozmowy.
Kaito złożył skroń na ramieniu Akihito, a na jego twarzy pojawił się uśmiech – szeroki, niemal chłopięcy, choć podszyty cieniem zmęczenia.
– Było świetnie – przyznał, a jego oczy błysnęły wspomnieniem. – Ale Hiro trochę za bardzo się darł. Myślałem, że szyby popękają.
Akihito parsknął cichym śmiechem, a jego klatka piersiowa zadrgała lekko pod materiałem koszuli.
– Tak bywa na początku – odparł, wzruszając ramionami. – Miałem podobnie z Mako, a nawet z Lu, choć jego trochę lepiej do tego przygotowałem. – Jego głos spoważniał, a spojrzenie, dotychczas rozbawione, nabrało ciężaru. – Zająłeś się nim po wszystkim jak należy? – zapytał, unosząc brew.
Kaito uniósł głowę, a jego twarz przybrała wyraz lekkiego oburzenia.
– Za kogo ty mnie masz? – burknął, krzyżując ręce na piersi. – Oczywiście, że się nim zaopiekowałem. Pomogłem mu się wykąpać, nasmarowałem maścią na otarcia, a nawet zrobiłem mu szybki masaż skroni z olejkiem czekoladowym, żeby go uspokoić.
Akihito uniósł brwi, a jego spojrzenie powędrowało w stronę drzwi gabinetu, jakby spodziewał się, że lada moment wpadnie przez nie roztrzęsiony Lu.
– Czekoladowym? – powtórzył, a w jego głosie zabrzmiała nuta zaskoczenia. – Pamiętasz, że Lu ma awersję do czekolady?
Kaito zerknął na niego, unosząc głowę z jego ramienia. Jego brwi zmarszczyły się w wyrazie lekkiego zdziwienia.
– Czemu jeszcze go tego nie oduczyłeś? – zapytał, a w jego tonie czaiła się nuta prowokacji, jakby chciał odwrócić rozmowę w żart albo zmienić jej tory.
Akihito spojrzał na niego z miną, która jasno mówiła, że uważa go za kompletnie niepoważnego.
– Reakcji wpojonej negatywnym warunkowaniem nie da się tak łatwo odwrócić – odparł, a jego głos brzmiał jak wykład, choć podszyty był cieniem rozbawienia. – Na razie łagodzę objawy. Lu nie dostaje już mdłości na samą wzmiankę o czekoladzie, ale to długi proces.
Kaito mruknął tylko coś w rodzaju „acha”, a potem, bez słowa, wtulił się z powrotem w bok Akihito, jakby szukając w tym geście odrobiny ukojenia. Jego głowa opadła na pierś przyjaciela, a oddech stał się spokojniejszy, niemal senny. Akihito przez chwilę bawił się jego włosami, przeczesując palcami ciemne pasma, które lśniły w świetle dnia jak polerowany heban.
Nagle zmarszczył nos, a jego spojrzenie powędrowało po gabinecie, jakby próbował zlokalizować źródło dziwnego zapachu, który nagle dotarł do jego nozdrzy.
– Co to za smród? – zapytał, unosząc brew.
Kaito uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko, a jego oczy błysnęły figlarnym blaskiem.
– Najprawdopodobniej nasz obiad – odparł, a w jego głosie czaiła się nuta rozbawienia.
Akihito spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Kazałeś Hiro jeszcze pracować po tym wszystkim? – zapytał, a jego ton balansował między zaskoczeniem a lekką dezaprobatą.
Kaito wzruszył ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– Tylko zrobić obiad – wyjaśnił. – Ale pozwoliłem mu na półtorej godziny snu. – Widząc sceptyczne spojrzenie Akihito, dodał szybko: – Nie był w aż tak złym stanie, Aki. Nie jestem zwierzęciem, żeby zaruchać go do nieprzytomności.
Akihito wywrócił oczami, wstając z sofy z gracją, która zdradzała jego irytację, choć maskowaną lekkim uśmiechem.
– Nikt tego nie sugerował – rzucił, przeciągając słowa. – Po prostu ja daję swoim chłopcom więcej odpoczynku. – Zamilkł na moment, po czym zmienił temat. – A skoro o tym mowa, chciałbym przedyskutować twój plan dnia. Lu skarżył mi się, że ma za mało czasu na sen.
Kaito skrzywił się lekko, jakby samo wspomnienie jego harmonogramu było dla niego niewygodne. Podszedł do biurka, otworzył szufladę i wyciągnął z niej czarny, skórzany kalendarz, który wyglądał, jakby ważył więcej niż powinien. Podał go Akihito z lekkim westchnieniem.
– Może ostatnio mam trochę więcej pracy – przyznał, a jego głos przybrał niemal obronny ton. – Ale bez przesady.
Akihito przekartkował notes, a jego palce przesuwały się po stronach z precyzją chirurga. Z każdą kolejną kartką jego brew unosiła się coraz wyżej, aż w końcu zatrzymał się na szczególnie zatłoczonej stronie. Spotkania zaplanowane już na szóstą rano, kolejne ciągnące się do późnych godzin wieczornych, notatki o transportach, negocjacjach, inspekcjach. Czasu na sen czy porządny posiłek było jak na lekarstwo – ledwie kilka godzin, rozrzuconych chaotycznie między obowiązkami.
Spojrzał na Kaito z wyraźną dezaprobatą, a jego oczy błysnęły czymś, co mogło być zarówno troską, jak i irytacją.
– Musisz to pozmieniać – stwierdził, a jego głos był twardy, choć podszyty troską. – Zapracujesz się niemal jak Ryunosuke.
Kaito zamarł na moment, a jego spojrzenie stało się cięższe. Imię następcy cesarskiego tronu, który od kilku dni przebywał w szpitalu, było jak zimny prysznic. Cały kraj wiedział o jego stanie – o przepracowaniu, które niemal kosztowało go życie. Kaito przełknął ślinę, a jego palce zacisnęły się na krawędzi biurka. Nie odpowiedział od razu, ale w jego oczach błysnęło zrozumienie. Aki miał rację, choć przyznanie tego na głos było ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę.
Lu poruszał się po jadalni z cichą precyzją, układając talerze i sztućce na lśniącym stole z ciemnego drewna. Jego ruchy były niemal mechaniczne, wyuczone, jakby każdy widelec i nóż miał swoje przeznaczenie zapisane w niewidzialnym podręczniku. Hiro, który nie chciał rozmawiać z nim w pokoju, a jedynie ograniczył się do mruknięcia, że w piekarniku dochodzi zapiekanka, kręcił się właśnie po kuchni. Lu zerknął na niego, próbując wyczytać coś z jego zgarbionej sylwetki, ale chłopak unikał jego spojrzenia, skupiony na własnych myślach. Zapach unoszący się z kuchni nie wróżył niczego dobrego – ciężki, jakby przypalony, z nutą czegoś, czego Lu wolał nie identyfikować. Westchnął cicho, nie mając serca komentować. Co mógł na to poradzić? Teraz już nic.
Hiro wszedł do jadalni, niosąc gorące naczynie żaroodporne, które postawił na podkładce pośrodku stołu. Z wierzchu zapiekanka wyglądała znośnie – złocista warstwa sera, lekko przypieczona, maskowała to, co kryło się pod spodem. Lu przyglądał się jej z niepokojem, a jego palce nerwowo poprawiły serwetkę na stole, jakby ten drobny gest mógł odwrócić nadchodzącą katastrofę.
Chwilę później do jadalni weszli Akihito i Kaito, zajmując miejsca przy stole. Lu pokroił zapiekankę z ostrożnością, jakby rozbrajał bombę, i nałożył każdemu porcję. Gdy usiadł, wpatrywał się w swój talerz, na którym leżało coś, co wyglądało jak zbity, grudkowaty chaos, ledwie przypominający jedzenie. Akihito rozgrzebał swoją porcję widelcem, marszcząc brwi, po czym odłożył sztućce z wyraźnym niesmakiem.
– Co to w ogóle jest? – zapytał, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie nutę chłodu, która sprawiła, że Hiro skulił się na krześle, pochylając głowę tak nisko, że niemal dotykał brodą klatki piersiowej.
Kaito, z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, poklepał Akihito po ramieniu z entuzjazmem, który wydawał się niemal przesadzony.
– To są właśnie zdolności kulinarne Hiro! – rzucił, a jego ton był lekki, niemal żartobliwy. – Chociaż nie, tym razem jest lepiej. Kuchnia nie zmieniła się w pobojowisko.
Akihito zmarszczył brwi, a jego spojrzenie przeszyło Kaito na wylot.
– Nie masz nic przeciwko marnowaniu takich ilości żywności? – zapytał, a w jego głosie czaiła się irytacja, jakby samo istnienie tej zapiekanki było osobistą zniewagą.
Kaito wzruszył ramionami, popijając sok ze szklanki. Sok chlusnął lekko, gdy odstawiał ją na stół, a on otarł usta wierzchem dłoni.
– Przymykam na to oko – odparł swobodnie. – Hiro dopiero się uczy.
Akihito prychnął, a jego spojrzenie przeniosło się na wzmiankowanego chłopaka, który wciąż siedział skulony, wpatrując się w stół, jakby chciał się w nim rozpłynąć.
– Najwyraźniej ma za nic te nauki, skoro nic z nich nie wynosi – stwierdził chłodno, a jego słowa były jak cięcie nożem.
Hiro uniósł głowę, a jego oczy błysnęły strachem. Lu dostrzegł, jak dolna warga chłopaka zadrgała, jakby był o krok od płaczu. Zanim jednak zdążył się odezwać, Lu postanowił interweniować, unosząc dłoń w łagodzącym geście.
– Może to ja coś źle tłumaczę – powiedział cicho, próbując rozładować napięcie. – Hiro się stara, naprawdę. Wkłada w to dużo zaangażowania, tylko… no, robi postępy powoli.
Akihito spojrzał na niego z lekkim niezadowoleniem, a jego brew uniosła się w wyrazie dezaprobaty.
– Nie broń go, Lu – skarcił go, choć w jego głosie nie było prawdziwej złości skierowanej na jego chłopaka. – Kaname też nie był lotny w kuchni, a jednak nauczyłeś go podstawowych potraw.
Hiro zadrżał, a jego palce zacisnęły się na krawędzi stołu. Nie chciał, żeby jego nieudolność odbiła się na Lu, który był dla niego taki miły, taki cierpliwy, który uczył go z pasją, jakiej Hiro nigdy wcześniej nie widział. Bał się Akihito – tego wyniosłego mężczyzny o blond włosach, którego spojrzenie zdawało się przewiercać go na wylot. Przełknął ślinę, czując, jak stres ściska mu gardło, ale zmusił się do mówienia.
– P-przepraszam – wyszeptał, a jego głos był ledwie słyszalny, łamiący się pod naporem emocji. – Lu bardzo dobrze mnie uczy. To ja… – urwał, nie potrafiąc dokończyć, gdy spojrzenie Akihito spoczęło na nim, ostre jak brzytwa.
Akihito westchnął, odkładając widelec z cichym brzękiem. Oparł się o krzesło, a jego rysy złagodniały, choć tylko nieznacznie.
– Dobrze, że wracając z centrum handlowego, kupiłem dla nas posiłek na wynos – powiedział, a jego głos brzmiał jakby był pełen rezygnacji. – Lu, przynieś go i podaj.
Lu wstał, gotów wypełnić polecenie, ale Akihito zatrzymał go ruchem dłoni.
– Nie dla Hiro – dodał, a na jego ustach pojawił się nieustępliwy uśmieszek. – On zje to, co przygotował. Już ja tego dopilnuję.
Hiro przełknął ślinę z trudem, a jego spojrzenie utkwiło w talerzu przed nim. Warstwa sera, pod którą kryła się grudkowata masa, wydawała się teraz jeszcze bardziej odpychająca. Spojrzał na Akihito, a jego serce zabiło szybciej, gdy dostrzegł ten chłodny, niemal drapieżny uśmiech. Wiedział, że nie ma wyboru – blondyn nie żartował.
Lu krzątał się po kuchni z ciężkim sercem, a jego ruchy, choć wciąż precyzyjne, zdradzały cień rezygnacji. Otworzył kosz na śmieci i z wyraźnym wahaniem wrzucił do niego resztki feralnej zapiekanki, która nigdy nie powinna była ujrzeć światła dziennego. Zapach przypalonego sera i czegoś, co mogło być kiedyś mięsem, wciąż unosił się w powietrzu, drażniąc jego nozdrza. Westchnął cicho, zamykając pokrywę kosza i przeszedł do przygotowania deseru, o który poprosił go Akihito.
Wyciągnął dwa szklane pucharki, ich brzegi oblał syropem malinowym, który spływał w cienkich, błyszczących strużkach. Do każdego nałożył po dwie gałki lodów – jedną truskawkową, drugą waniliową. Całość udekorował plasterkami świeżych owoców, trójkątem kruchego wafelka i listkiem mięty, który dodawał deserowi elegancji. Ustawił pucharki na tacy, ale zamiast od razu ruszyć do jadalni, zatrzymał się przy blacie. Jego spojrzenie przyciągnęły smugi syropu, które mieszały się z topniejącymi lodami, tworząc na szkle hipnotyzujące, abstrakcyjne wzory. Radio grało cicho jakąś popową melodię, ale jego uszu i tak dobiegały odgłosy z jadalni – przytłumione łkanie Hiro, przeplatane odgłosami, które zwiastowały nadchodzące torsje.
W jadalni Hiro wciąż siedział przy stole, skulony, z twarzą mokrą od łez. Akihito, z anielską cierpliwością, nabierał na widelec kolejny kęs mamałygi, która miała być ich obiadem i wpychał go w usta chłopaka. Ten żuł go przez nieskończenie długie minuty, a każdy przełknięty kawałek zdawał się być walką z samym sobą. Kaito, popijając sok ze szklanki, obserwował scenę z wyraźną satysfakcją. Nie przerywał, choć mógłby. Wspomnienie stłuczonej figurki Shivy, jego ukochanej pamiątki, wciąż kłuło go w sercu, a Hiro, w jego oczach, zasłużył na tę lekcję.
Hiro przełknął kolejny kęs, a po jego policzkach spłynęły świeże łzy. Wydmuchał nos w chusteczkę podaną mu przez Akihito i załkał żałośnie.
– Nie zjem więcej – wyszeptał, a jego głos drżał. – To ohydne… i słone.
Kaito parsknął złośliwie, opierając się wygodniej o krzesło.
– Chciałeś tym nakarmić mnie i księcia – rzucił, a jego ton ociekał kpiną.
Hiro wytrzeszczył oczy, a jego blada twarz stała się jeszcze bledsza.
– Księcia? – powtórzył, a jego głos zadrżał, jakby świat właśnie runął mu na głowę. Spojrzał na Akihito, a w jego oczach błysnęło nagłe zrozumienie.
Akihito zaśmiał się cicho, a jego śmiech był jak dzwonki wiatrowe – melodyjny, ale z nutą chłodu. Kaito machnął ręką, jakby chciał rozładować napięcie.
– Nie miej mu tego za złe, Aki – powiedział, spoglądając na Hiro z mieszaniną rozbawienia i politowania. – Dorastał pod kamieniem. Nawet nie wie, jak wyglądają członkowie rodziny cesarskiej, która rządzi krajem, w którym żyje.
Hiro zamrugał, a jego spojrzenie przeskakiwało między Kaito a Akihito. Zrozumienie przyszło jak cios – ten wyniosły mężczyzna o blond włosach nie był żadnym ochroniarzem, jak Hiro naiwnie założył przy ich pierwszym spotkaniu. To był jeden z synów cesarza. Świat zawirował mu przed oczami, a żołądek, który z takim trudem przyjął zapiekankę, zbuntował się gwałtownie. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zawartość jego żołądka wystrzeliła na stół i podłogę, brudząc jego ubranie i blat.
Lu, który właśnie stanął w progu jadalni, niosąc tacę z pucharkami, zamarł. Jego oczy rozszerzyły się na widok Hiro, targanego torsjami, i stołu, który wyglądał jak pobojowisko. Akihito, niewzruszony, podsunął chłopakowi serwetkę i swoją szklankę soku, po czym wstał od stołu.
– Zapamiętałeś lekcję? – zapytał, a jego głos był spokojny, ale nieprzejednany. – Jedzenie jest święte. Marnowanie go będzie karane.
Hiro, wciąż wycierając się serwetką, pokiwał głową, niezdolny do wydania z siebie słowa. Akihito skinął krótko, po czym porwał jeden z pucharków z tacy Lu, objął go w biodrach i pociągnął za sobą na korytarz.
– Zjemy deser w salonie – rzucił do Kaito, a jego ton nie pozostawiał miejsca na dyskusję. – Tu nie ma odpowiedniej atmosfery.
Kaito również wstał, rzuciwszy Hiro ostatnie spojrzenie pełne dezaprobaty. Bez słowa podążył za Akihito, zostawiając chłopaka samego w jadalni. Hiro siedział nad na wpół opróżnionym talerzem, otoczony plamami własnych wymiocin, które opryskały blat i jego samego. Jego dłonie drżały, gdy próbował wytrzeć się serwetką, a w głowie wciąż huczały słowa Akihito i świadomość, kim naprawdę jest ten mężczyzna.
Popołudnie minęło w atmosferze dziwnego napięcia, które splatało się z luźną, niemal beztroską swobodą między Kaito a Akihito. Obaj mężczyźni zdawali się świetnie bawić we własnym towarzystwie, jakby wydarzenia obiadu były jedynie drobnym incydentem, który nie zdołał zburzyć ich dobrego humoru. Śmiech Akihito, dźwięczny i lekki, mieszał się z żartobliwymi przytykami Kaito, gdy popijali kawę w salonie, przerzucając się anegdotami i planami na kolejne dni. Jednak niedługo po deserze Akihito pożegnał się, tłumacząc, że musi odwiedzić brata w szpitalu. Kaito, choć z lekkim westchnieniem, wrócił do swojego gabinetu, gdzie czekała na niego sterta papierów i nieprzeczytanych wiadomości – cena za zbyt lekkie potraktowanie obowiązków tego dnia.
Dla Hiro noc była niczym wybawienie. Po całym dniu upokorzeń i niepowodzeń mógł wreszcie wykąpać się, zmywając z siebie brud i wstyd, które przywarły do jego skóry jak lepka mgła. Gdy położył się do łóżka, wtulił twarz w miękką poduszkę, ściskając w ramionach pluszowego szopa, którego puchate futerko dawało mu namiastkę bezpieczeństwa. Był o krok od zaśnięcia, gdy nagły, rzęsisty deszcz załomotał o szyby jego pokoju. Szum kropel, jednostajny i monotonny, powinien był ukoić jego zszargane nerwy, ale zamiast tego budził niepokój, który czaił się gdzieś na skraju jego świadomości.
Hiro przewrócił się na drugi bok, kuląc się pod kołdrą, gdy pokój rozświetlił blask odległego pioruna. Zakrył głowę, próbując odciąć się od błysków, ale na grzmoty nie miał rady. Każdy huk, coraz bliższy, wstrząsał jego drobnym ciałem, a serce biło mu w piersi jak oszalałe. Burza zawsze go przerażała – odkąd pamiętał, budziła w nim paniczny lęk. W jego pamięci, zamglonej i niepewnej, pojawiały się obrazy matki, która tuliła go w noce takie jak ta. Jej wąskie usta, układające się w łagodny uśmiech, smukła dłoń głaszcząca go po głowie – to wszystko wydawało się niemal nierealne, jak sen, który mógł być jedynie wytworem jego wyobraźni. Czasem zastanawiał się, czy jego matka w ogóle istniała, czy może była tylko złudzeniem, które stworzył, by przetrwać okrucieństwo otaczającego go świata. A może była jedną z prostytutek, które jego ojciec sprowadzał do domu? Nie wiedział. Nie był pewien niczego.
Kolejny grzmot przeszył ciszę, a Hiro wgryzł się w ucho pluszowego szopa, starając się stłumić szloch. Nie chciał hałasować, nie chciał obudzić Lu, który przecież też miał za sobą trudny dzień. Ale gdy kolejny piorun rozdarł niebo, niemal nad samą willą, Hiro krzyknął, podrywając się do siadu. Jego oddech był szybki, urywany, a oczy szeroko otwarte, wpatrzone w ciemność.
Ku jego zaskoczeniu, Lu również poderwał się z łóżka, ale jego reakcja była inna – nie strach, a zaskoczenie malowało się na jego twarzy. Chłopak zamrugał, przecierając oczy, jakby próbował zrozumieć, co właśnie wyrwało go ze snu.
– Hiro? – mruknął, a jego głos był zaspany, ale ciepły. – Co się stało?
W tym momencie w Hiro coś pękło, jakby tama, która przez cały dzień trzymała jego emocje w ryzach, w końcu się rozpadła. Łzy, po raz kolejny tego dnia, popłynęły kaskadą po jego policzkach, a on nawet nie próbował ich powstrzymać. Czy Lu nie pytał go o to samo w południe? Wtedy nie potrafił wydusić z siebie słowa, ale teraz słowa wysypywały się z jego ust jak naboje z karabinu maszynowego. W ułamku sekundy wyznał wszystko – od paraliżującego strachu przed burzą, który ściskał mu serce, po to, co zrobił mu Kaito, i jak Akihito zmusił go do jedzenia tej ohydnej zapiekanki.
Zanim się zorientował, Lu leżał już przy nim na wąskim łóżku, przyciskając go do swojej piersi. Jego dłoń czule gładziła go po głowie, a ciepło tego gestu było jak kotwica w rozszalałym morzu emocji. Hiro wtulił się w niego, wczepiając palce w koszulkę starszego z taką desperacją, jakby bał się, że za moment zostanie sam w ciemności, pośród huku burzy. Kolejna fala płaczu wstrząsnęła jego ciałem, ale nie puszczał – nie mógł. Lu nie naciskał, nie poganiał, nie dopytywał. Po prostu był, dając mu tyle czasu, ile potrzebował, by szloch ustąpił, a ciało przestało drżeć. Po wielu minutach, gdy płacz przeszedł w pokraczną czkawkę, Lu zaryzykował ciche pytanie.
– Podać ci chusteczkę? – zapytał miękko, a jego głos był jak ciepły koc w zimną noc.
Hiro pociągnął nosem, kiwając głową.
– Tak – mruknął, ale gdy tylko Lu uniósł się lekko, by sięgnąć po chusteczkę, Hiro w panice przylgnął do niego jeszcze mocniej, jakby bał się, że ten zniknie.
Lu westchnął bezgłośnie, ledwie zauważalnie, i położył się z powrotem, opierając brodę na czubku głowy Hiro.
– To może jeszcze chwilę zaczekać – powiedział cicho, a w jego głosie czaiła się nuta łagodnego rozbawienia.
– Przepraszam – wyszeptał Hiro, a jego głos był ledwie słyszalny. – Znowu sprawiam kłopoty.
Lu pokręcił głową, a jego dłoń na moment zamarła na włosach chłopaka.
– Przestań wygadywać głupoty – odparł, a jego ton był ciepły, ale stanowczy.
Hiro uniósł nieznacznie głowę, spoglądając na niego z niedowierzaniem, ale też z odrobiną nadziei w zapuchniętych od płaczu oczach.
– Na pewno? – zapytał, a jego głos drżał.
Lu zerknął na niego, a kącik jego ust uniósł się w lekkim uśmiechu.
– Na pewno – powiedział. – Nawet jeśli zasmarkałeś mi koszulkę.
Hiro nie wytrzymał i parsknął krótkim, nieśmiałym śmiechem, wycierając nadgarstkiem mokre oczy.
– Przepraszam – powtórzył, ale tym razem w jego głosie było mniej wstydu, a więcej ulgi.
Lu tylko pokręcił głową, a jego spojrzenie stało się bardziej zamyślone.
– Jak taki delikatny chłopak jak ty w ogóle znalazł się w takim miejscu? – zapytał, a jego ton był niemal filozoficzny. – Chyba nie handlowałeś dragami na ulicy ani nie narobiłeś sobie długów u złych ludzi, co?
Hiro, już spokojniejszy, bez czkawki, która w końcu odpuściła, odetchnął głęboko.
– Po zniknięciu mamy ojciec zaczął się staczać – zaczął cicho, a jego głos był niemal bezbarwny, jakby opowiadał o kimś innym. – W domu pojawiła się przemoc. A może była tam zawsze, tylko byłem za mały, żeby to dostrzec? Może dlatego mama uciekła? Nie wiem. Ojciec był uzależniony od hazardu. Zadłużył się u nieodpowiednich ludzi. Kiedy nie miał już czego zastawić, a ludzie pana Takenaki pobili go, oddał im mnie i moje dwie starsze siostry. Rozdzielili nas, porozsyłali do różnych klubów, żebyśmy pracowali i spłacali jego dług. Słyszałem, że Mei, najstarsza, uciekła i wyjechała za granicę, ale nie wiem, ile w tym prawdy. Pracowałem u Takenaki jakieś trzy miesiące, zanim zjawił się pan Kaito i mnie wykupił.
Lu słuchał w milczeniu, a jego twarz nie zdradzała emocji, choć w oczach błysnęło coś, co mogło być współczuciem. Gdy Hiro umilkł, Lu westchnął cicho.
– Też miałem chujową rodzinę – przyznał, a jego głos stał się matowy, jakby zapadał się we własne wspomnienia. – I w sumie mnie też Pan zgarnął z klubu. Ale byłem tam dla rozrywki, z kuzynostwem. Upili mnie dla żartu, a potem obudziłem się w posiadłości Pana.
Hiro zamrugał, zaskoczony, i teraz to on stał się słuchaczem. Głos Lu z każdym słowem tracił wyraz, jakby chłopak cofał się do tamtego momentu, do wspomnień, które wciąż bolały. Hiro nie przerywał, tylko słuchał, wciąż wtulony w jego bok, a burza za oknem powoli cichła, jakby i ona chciała usłyszeć tę historię.
Lu odetchnął głęboko, a jego głos, cichy i nieco chropowaty, popłynął w ciemności.
– Obudziłem się w obcym miejscu, kompletnie zdezorientowany – zaczął, a jego ton był niemal bezbarwny. – Byłem przestraszony, a przede mną stał ten mężczyzna… Pan. Wydawał mi się wtedy przerażający, jak cień, który pochłonie wszystko, co znałem. Za jego plecami stał Makoto, niepewny i milczący. Nienawidziłem go wtedy. Za to, że trzymał mnie, kiedy Pan bił. A to, że karcił mnie tymi samymi słowami, co on, wtłaczał mi do głowy te same lekcje. Czułem, że jest jego cieniem, że nie ma własnego zdania. Próbowałem się miotać, uciekać, ale to tylko przynosiło więcej bólu. W końcu… się poddałem. Podporządkowałem się. Zrozumiałem, że walka nie ma sensu.
Hiro słuchał w milczeniu, wtulony w jego bok, a jego oddech powoli się uspokajał. Po chwili odezwał się cicho, niemal szeptem.
– Ja nie chcę się buntować – powiedział, a jego głos drżał od emocji. – Starałem się, naprawdę. Chcę, żeby Pan był zadowolony, ale… jestem taki niezdarny. Nie potrafię nic na to poradzić.
Lu uśmiechnął się lekko, choć w ciemności nie było widać jego twarzy.
– Przypominasz mi kogoś – mruknął, a w jego głosie zabrzmiała nuta ciepła. – Z czasem będzie łatwiej, Hiro. Przywykniesz do tego miejsca. Do dziwactw Kaito.
Hiro westchnął cicho. Między nimi zapadła cisza, przerywana jedynie szumem deszczu za oknem. Burza powoli cichła, jej grzmoty oddalały się, stając się ledwie słyszalnym pomrukiem na granicy świadomości. Lu przymknął oczy, zmęczony, czując, jak senność powoli go ogarnia. Był już o krok od zaśnięcia, gdy głos Hiro znów przedarł się do jego świadomości.
– Podziwiam cię, Lu – powiedział cicho, z nutą zamyślenia. – Że potrafisz tak swobodnie rozmawiać ze swoim Panem. Mnie przeraża. Nawet zanim wiedziałem, że to książę Japonii.
Lu zaśmiał się krótko, a dźwięk ten był miękki jak puch w poduszce.
– Nie zawsze tak jest – przyznał, a jego głos zdradzał cień zadumy. – Często Pan napawa mnie lękiem. Ale bywa też… bardzo czuły. Opiekuńczy. Chociaż pewnie nigdy nie poznasz tej części jego osoby.
Hiro odmruknął coś niewyraźnie, ziewając cicho. Lu ostatni raz przeczesał palcami jego włosy, w geście pełnym troski, po czym wtulili się w siebie mocniej. Ciepło ich ciał, szum deszczu i zmęczenie w końcu wzięły górę. Zasnęli, spleceni w uścisku, na zbyt wąskim dla ich dwójki łóżku, zbierając siły na kolejny, niełatwy dzień, który na nich czekał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz