Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

5.03.2025

91.

Kaito opierał się plecami o zimną ścianę w korytarzu, splatając ramiona na piersi. Czuł, jak w żołądku zaciska mu się nieprzyjemny supeł niepokoju, którego nie potrafił do końca nazwać. Przed nim znajdowały się ciężkie, dębowe drzwi gabinetu Akihito. Za nimi, od dobrych dwudziestu minut, siedział Mick. Nie wiedział, co dokładnie się tam działo i chyba wolał, by tak pozostało.

Przesunął spojrzeniem po ciemnym korytarzu, słabo oświetlonym przez ozdobne kinkiety. Atmosfera tej posiadłości miała w sobie coś… przytłaczającego. A może tylko mu się wydawało? Może tańczące w zakamarkach cienie były jedynie wytworem jego wyobraźni?

Dźwięk otwierających się drzwi wyrwał go z zamyślenia. Mick opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi niemal bezszelestnie, ale jego ciało mówiło wszystko. Sposób, w jaki jego napięte mięśnie ramion unosiły się przy każdym oddechu. Sposób, w jaki zaciskał szczękę, jakby powstrzymując się przed jakimkolwiek komentarzem.

Ich spojrzenia spotkały się na krótki moment. Przez sekundę Kaito dostrzegł coś surowego w jego oczach. Złość? Upokorzenie? A może po prostu zmęczenie? Mick nie powiedział jednak ani słowa. Minął go z kamiennym wyrazem twarzy, ale Kaito i tak zauważył delikatny grymas bólu, który przemknął przez jego rysy. Nie skomentował tego jednak.

Poczekał, aż Mick oddali się korytarzem i dopiero wtedy zajrzał do gabinetu z pewną nieśmiałością.

- Możemy porozmawiać? – zapytał przy tym niepewnie.

Akihito westchnął ciężko, wyrzucając do śmietniczka pod biurkiem pozostałości po jakimś małym medycznym zabiegu.

- Jeśli to nic pilnego wolałbym zostawić to na jutro. Jestem zmęczony a godzina jest dość późna – przyznał.

Kaito zacisnął wargi, jakby się wahał, widząc jak mężczyzna składa coś przypominającego antenę ze starego radia i chowa to do szuflady biurka, ale ostatecznie wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

- Nie, musimy porozmawiać teraz – oznajmił stanowczo, zadowolony, że utrzymał głos w ryzach.

Akihito uniósł brew, jakby oceniając jego upór. Przez chwilę chłopak myślał nawet, że zostanie wyrzucony, ale w końcu pokazał mu gestem ręki, że może mówić.

- Martwi mnie natura naszej relacji – Kaito nie bawił się w subtelności.

Aki uśmiechnął się w ten swój irytujący, pobłażliwy sposób.

- Nie powinieneś aż tak przejmować się tym, czego dowiedziałeś się przy kolacji – stwierdził.

Kaito poczuł jak narasta w nim irytacja. Nie powinien? Serio? Miał od tak zignorować to, że jego „partner biznesowy” otaczał się ludźmi, którzy należeli do niego jak przedmioty? Że sam czuje się, jakby stawał się jednym z nich, biorąc pod uwagę jak wiele mu zawdzięczał i jak obecnie był od niego zależny? Przecież zarząd firmy nie sprzeciwił się zmianie na stołku dyrektora głównie przez protekcje kogoś tak szanowanego jak członek rodziny cesarskiej. Cóż z tego, że znanego ze swej kontrowersyjności. Nazwisko rodu Minamoto wciąż otwierało praktycznie każde drzwi.

Nie wspominając już nawet jak wyglądała ich relacja od tej bardziej przyjemnej, erotycznej strony. Czy Aki nie traktował go przypadkiem przedmiotowo? Czy nie oddał go niedawno do użytku swojego przyjaciela, nie pytając go szczególnie o zdanie? Nie, żeby mu się to wówczas nie podobało, ale spowodowało pojawienie się jeszcze większej ilości pytań. Nie łudził się, że łączy ich cieplejsze uczucie, albo że takie kiedykolwiek się pojawi. Ale nie chciał by ten układ był tak jednostronny i jednocześnie pozostawał nienazwanym, budząc w nim tylko większy niepokój i niepewność o własną w nim pozycję.

- Łatwo ci powiedzieć – odpowiedział głosem chłodniejszym niż planował.

Akihito nie odpowiedział od razu. Po prostu patrzył. To spojrzenie sprawiało, że Kaito poczuł się jak ktoś, kogo właśnie rozgryziono. Jakby Akihito już wiedział, do jakich wniosków doszedł, jeszcze zanim on sam się nad nimi zastanowił. To go wkurwiało.

- Masz prawo czuć się… niepewnie – Akihito wycedził to słowo jak coś, co wcale nie pasowało do jego ust.

"Niepewnie." Kaito aż parsknął.

- Och, no dziękuje bardzo – odparł z przekąsem.

Akihito uśmiechnął się leniwie.

- Zawsze do usług

Kaito przewrócił oczami. Czuł, że jeśli zaraz nie przejmie kontroli nad tą rozmową, to Aki zmanipuluje go tak, że jeszcze podziękuje mu za lekcję. A on miał za dużo pytań, by na to pozwolić. Zrobił krok naprzód, powoli i pewnie, choć w środku czuł narastające napięcie. Patrzył Akihito prosto w oczy, próbując rozgryźć tę jego wiecznie niewzruszoną maskę.

- Powiedz mi wprost – zażądał. – Zamierzasz uczynić mnie jednym ze swoich uległych?

Akihito zamrugał a potem parsknął krótkim, cichym śmiechem. Próbował się powstrzymać, ale po prostu nie mógł. Zamknął oczy, odetchnął powoli, jakby dawał sobie chwilę na zebranie myśli. A potem uniósł dłoń i pogładził Kaito po głowie. Delikatnie. Prawie czule.

- Może i przeszło mi to przez myśl – powiedział rozbawionym, ale nie złośliwym tonem. – Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, byłeś taki uroczo płochliwy – Przesunął palcami po jego włosach, jakby wspominał tamten moment. – A jednocześnie tak bardzo spragniony uwolnienia tych wszystkich tłumionych rządz

Kaito nie mógł zaprzeczyć, ale zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Akihito zlustrował go spojrzeniem. I to tym spojrzeniem. Tym, które było ciężkie od pożądania, oceniające, pełne pierwotnego głodu. Chłopak aż poczuł, jak robi mu się gorąco. A potem Aki pokręcił głową, uśmiechając się lekko.

- Ale teraz zaczynasz wychodzić z kokonu poczwarki i pokazywać swoją prawdziwą naturę – skwitował z nutą szczerego podziwu. – Znacznie bardziej interesujące jest obserwowanie cię na wolności, niczym dzikiego motyla – przyznał.

Kaito zarumienił się ledwie zauważalnie, ale Akihito od razu to zauważył i uśmiechnął się szerzej. Chłopak odetchnął, czując nagłą ulgę. Nagle nie wiedział, dlaczego tak bardzo się tym przejmował. Nie wiedział, czemu ta odpowiedź była dla niego aż tak ważna. Ale była a otrzymanie jej wyciszyło szalejący w nim niepokój. Przesunął językiem po wargach, zbierając myśli.

- To w takim razie… – Spojrzał na niego z lekką ostrożnością. – Co nas łączy?

Akihito uniósł brew a jego usta ułożyły się w zaczepny uśmiech.

- A co chciałbyś, żeby nas łączyło?

Kaito przygryzł wargę. Wiedział, że Aki się z nim droczy. Wiedział, że gra tą rozmową jak idealnie nastrojonym instrumentem. Ale mimo to... Nie mógł się powstrzymać.

- Podoba mi się to, co mamy teraz – powiedział w końcu, prostując się. – Seks jest fantastyczny

Aki parsknął śmiechem.

- No, to miło słyszeć

- Biznesowy aspekt też mi odpowiada

- Cudownie

- Tylko że...

Akihito uniósł brew czekając aż chłopak pozbiera słowa do kupy i zaczerpnie tchu.

- Chciałbym poznać cię bliżej – wypalił wreszcie. – Nie jako "Księcia" w trakcie naszych sprośnych zabaw, ani partnera biznesowego w pracy…

Aki przechylił głowę lekko na bok nie rozumiejąc do końca do czego młodzieniec zmierzał.

- Po prostu... chciałbym mieć w tobie przyjaciela – Kaito dokończył niepewnie, z onieśmieleniem odwracając wzrok, jakby prosił o coś wręcz niestosownego.

I wtedy stało się coś, czego Kaito kompletnie się nie spodziewał. Akihito zamarł. Uśmiech zniknął mu z twarzy. Wpatrywał się w niego, jakby właśnie powiedział coś, czego jego umysł nie potrafił przetworzyć. Jakby w ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości. Miał ich połączyć nie tylko seks i interesy, ale też coś tak ulotnego i nietrwałego jak przyjaźń? Aki miał w swoim życiu tylko dwoje prawdziwych przyjaciół: Drake’a i od biedy Kenji’ego. Tylko im naprawdę ufał i wiedział, że może otworzyć się przed nimi w pełni, bo żaden z nich nie oczekiwał zysków z ich relacji, nie chciał wykorzystać jego koneksji.

Akihito spojrzał na Kaito z całkowitą powagą, analizując jego propozycję. Młodzieniec wydawał się szczery i poznał go już na tyle by dostrzegać symptomy tego, gdy próbował nie tyle kłamać co choćby częściowo mijać się z prawdą, lub usiłować coś przed nim ukryć. Nie widział ich jednak teraz.

Pobłażliwość, którą Aki przed chwilą bawił się rozmową, wyparowała, a jej miejsce zajęło coś bardziej rzeczywistego. Jego ciemne oczy badały twarz Kaito w skupieniu, jakby zastanawiał się, czy chłopak w pełni rozumie, o co właściwie prosi.

- Przyjaźń to nie jest relacja, którą można sobie od tak wybrać – Jego głos był cichy, ale wyraźny. – Takiej więzi nie da się zadeklarować. Tworzy się ją latami, czasem zupełnie nieświadomie

Kaito milczał, wsłuchując się w każde jego słowo, więc pochylił się nieznacznie do przodu, opierając łokcie na biurku, i uśmiechnął się lekko – tym razem szczerze, bez śladu kpiny.

- Ale z miłą chęcią zgodzę się, by do niej dążyć

Kaito wypuścił wstrzymywane powietrze, nieświadomy, że w ogóle przestał oddychać w oczekiwaniu na odpowiedź mężczyzny. Ulga zalała jego ciało ciepłą falą a jednak zanim zdążył się odezwać, poczuł coś dziwnego.

Grunt nagle zniknął mu spod stóp a gwałtowne uczucie upadku wyrwało go ze snu. Wzdrygnął się całym ciałem, w jakimś instynktownym odruchu łapiąc się kołdry, jakby naprawdę spadał, szukając punktu zaczepienia. Serce dudniło mu w piersi, oddech był przyspieszony a przez sekundę nie miał pojęcia, gdzie się znajduje.

Potrzebował chwili, by zrozumieć, że jest w swoim pokoju. Odetchnął głęboko i rozejrzał się wokół. Na zewnątrz wciąż panowała noc, ale sztuczne światło z podjazdu sączyło się przez zasłony, rzucając na ściany miękkie, bursztynowe smugi. Gdzieś w oddali słychać było jednostajne cykanie zegara.

Odruchowo odwrócił się na bok. Na nocnej szafce stała butelka z jakimś mętnym płynem. Zmarszczył brwi. Znów izotonik? Czy Akihito mu go przyniósł? Kaito nie pamiętał, żeby wcześniej tam był. Co właściwie go obudziło? Jakiś hałas, czyjś krzyk?

Niepewnie wysunął się spod kołdry, podszedł do drzwi otwierając je ostrożnie i wyjrzał na korytarz. Posiadłość była skąpana w mroku i ciszy. Nic się nie poruszało. Nic nie wskazywało na to, że coś było nie tak.

Kaito wahał się przez chwilę, ale ostatecznie wrócił do łóżka. Jednak nie potrafił już zasnąć. Leżał na plecach, nasłuchując, ale żaden dźwięk się już nie pojawił. Zamiast tego jego myśli wróciły do snu a raczej do wspomnienia. Tamtej nocy rozmawiali z Akihito jeszcze długo.

Mężczyzna przyznał mu wprost, jakie powody kierowały nim, gdy zaangażował się w spór firmy Kaito z rodziną Nakamura. Nie było w tym ani sentymentu, ani osobistej intrygi. Chodziło wyłącznie o zysk dla Drake’a. Kaito nigdy nie miał z tym problemu. Nie miał złudzeń. Wiedział, że więź łącząca Akihito i Drake’a była czymś niezwykle silnym, czymś, czego nie dało się podważyć ani zniszczyć. I nie zamierzał nawet próbować. Nawet jeśli od czasu do czasu sam mógł być przez to stratny – w finansowym czy emocjonalnym aspekcie. To nie miało znaczenia. Tak długo jak mógł pozostać przy boku Akihito, nie dbał o to.


Mick opierał się pośladkami o szafkę z umywalką, stojąc boso na zimnych kafelkach łazienki. W jednej ręce trzymał telefon a drugą szorował zęby, zastanawiając się, czy naprawdę chce wysłać tę wiadomość. Przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, kciukiem zawisając nad przyciskiem wysyłania, jeszcze raz czytając jej treść.

„Sir, na jakim etapie jest remont apartamentu? Wydaje mi się, że moja obecność zaczyna być problematyczna dla pana Akihito.”

Wiedział, że jeśli Drake uzna jego obawy za nieuzasadnione, może w odpowiedzi dostać coś, co jedynie pogorszy jego nastrój. A jednak – nie mógł się powstrzymać. W końcu stuknął w ekran, odłożył komórkę na bok i splunął miętową pianą do umywalki. Przepłukał usta i ochlapał twarz zimną wodą.

Wstał dziś jako ostatni bo nie usłyszał budzika a nikt go nie obudził. Gdy w końcu zwlókł się z łóżka z zaskoczeniem odkrył, że jego imię zniknęło z planu dnia. To oznaczało jedno – dziś miał wolne. Było to na tyle niespodziewane, że przez moment podejrzewał błąd, ale nie zamierzał się tym przejmować. Po wczorajszym porażeniu obrożą czuł się dziwnie. Może Akihito uznał, że z powodu omdlenia przyda mu się trochę odpoczynku? A może wymyślił coś innego i gdy tylko zejdzie na śniadanie boleśnie się o tym przekona? Niezależnie od powodu, Mick zamierzał wykorzystać ten dzień na regenerację jeśli tylko będzie miał taką możliwość.

Wycierał twarz ręcznikiem, gdy przyszła odpowiedź zwrotna. Zerknął na ekran a jego szczęka aż się napięła, gdy przeczytał wiadomość.

„Gdybyś rzeczywiście mu przeszkadzał, Aki poinformowałby mnie o tym. Ale widzę, że użył aplikacji do obroży. Zachowuj się!”

Jego palce zacisnęły się na telefonie a w ustach poczuł gorzki smak frustracji. Miał się zachowywać? Przecież to nie była jego wina! Nie zrobił nic złego! Szybko wystukał odpowiedź, zanim zdążył się rozmyślić.

„To nie była moja wina! Kazał mi zrobić coś okropnego i odmówiłem!”

Oczekiwał irytującej litanii o tym, że w domu Akihito należy przestrzegać jego zasad, że Drake nie będzie tolerował żadnego buntu i że powinien się dostosować. Był na to gotowy i już układał w myślach jakąś kąśliwą ripostę, gdy nagle telefon rozdzwonił się gwałtownie, a na ekranie pojawiło się imię Drake. Mick aż pobladł.

Stał przez chwilę, wpatrując się w migoczący wyświetlacz, czując, jak coś zimnego zaciska mu się w żołądku. Musiał jednak wreszcie odebrać, przecież nie mógł zwlekać wiecznie. Złapał oddech dla odwagi, przesunął wskaźnik na zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha.

- Dzień dobry, Sir – przywitał się niepewnie.

- Aki kazał ci zrobić coś seksualnego? – Głos Drake’a był chłodny i bezpośredni, pozbawiony emocji.

- Jasne, że nie – Mick powiedział od razu, aż przewracając oczami.

Odpowiedziała mu chwila ciszy w słuchawce.

- W takim razie powinieneś go posłuchać. Użycie obroży było zasadne – stwierdził Drake.

Mick aż warknął zaciskając palce na telefonie

- Pan Akihito kazał mi wychłostać Mako! – wykrzyknął konspiracyjnym szeptem, bo tuż za drzwiami Kaname i Lu słali łóżka i porządkowali pokój.

Nie chciał by usłyszeli, że rozmawia o wczorajszym, potwornym wieczorze. Wystarczy, że najmłodszy z nich miał problemy ze snem i budził ich w nocy mamrotaniem. Nie potrzeba im było przypominania o tym koszmarze, z którego skutkami przyjdzie się im pewnie dziś mierzyć. Może dlatego Lu wyjątkowo długo i dokładnie wygładzał kołdrę i podnosił z podłogi każdy najdrobniejszy paproszek, bojąc się opuścić względnie bezpieczny pokój.

- I co w związku z tym? – spytał zimno Drake.

Mick aż uniósł ręce do nieba, ale zaraz je opuścił, wiedząc, że gniewem nic tu nie wskóra. Zacisnął powieki i wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić.

- Kiedy remont się skończy? – zapytał wreszcie, zmieniając temat na ten, który bardziej go interesował.

- Nie wiem – Drake odparł z ciężkim westchnieniem. – Co chwilę pojawiają się nowe usterki – przyznał z irytacją i zmęczeniem w głosie.

Chłopak nie miał pojęcia, czy to prawda, czy tylko wymówka, by przetrzymać go tutaj dłużej. Ale jedno było pewne – nie podobało mu się to ani trochę. Postanowił więc zagrać nieco inną kartą.

- Chciałbym już do pana wrócić, sir… – powiedział nieco nieśmiałym głosem.

Po drugiej stronie Drake aż parsknął śmiechem.

- Aż tak się stęskniłeś, czy szukasz atencji? – zapytał kpiąco.

Mick zacisnął wargi, ale nie dał się sprowokować.

- Nie moja wina, że rozbudził pan we mnie nadmierne potrzeby – mruknął jednak z pewną dozą irytacji, której nie potrafił ukryć.

- Potrzeby mówisz – zastanowił się mężczyzna i nagle połączenie się urwało.

Chłopak odsunął komórkę od ucha i spojrzał na wyświetlacz zaskoczony. Czyżby Drake stracił zasięg? Czy powinien do niego oddzwonić? Czy nie było to przypadkiem kuszenie diabła? A może lepiej było wysłać mu kolejną wiadomość? Nim zdążył się jednak namyślić jego telefon zaczął wykonywać dziwne rzeczy. Na ekranie wyświetliło się coś w rodzaju okna dialogowego. Kilka opcji się podświetliło a następnie urządzenie wykonało reset. Mick patrzył na to wszystko z przerażeniem. Nie najlepiej wspominał ostatni raz, gdy komórka wyłączyła się samoczynnie, a raczej przez interwencję Misaki’ego. Czy zrobił coś aż tak złego, pisząc do Pana? Może przerwał mu jakieś ważne spotkanie? Ale przecież wówczas po prostu by mu nie odpisała już na pewno nie zadzwonił.

Mick odetchnął gdy z wyświetlacza zniknęło wreszcie logo operatora i zobaczył znajomą tapetę, ale w oczy od razu rzuciła mu się nowa ikona na pulpicie. Nim zdążył choćby przeczytać jej nazwę ta uruchomiła się a na ekranie zobaczył twarz Drake’a. Mężczyzna znajdował się w swojej limuzynie, uśmiechając się do niego cynicznie, z błyskiem w szarych oczach.

- Wyglądam aż tak przerażająco? – spytał z rozbawieniem.

Mick zamrugał i natychmiast opanował mimikę twarzy, zdając sobie sprawę z tego, że wytrzeszczył oczy i uchylił usta w wyrazie zaskoczenia, próbując przetrawić to co właśnie się stało. Wziął też głęboki oddech, prostując się lekko.

- Pan też mnie widzi? – zapytał, starając się zabrzmieć neutralnie, choć gdzieś w jego głosie pobrzmiewała niepewność.

Drake parsknął cicho.

- Oczywiście, że tak. To połączenie wideo – odpowiedział, unosząc brew, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Mężczyzna sięgnął przed siebie i chłopak usłyszał charakterystyczny dźwięk zamykającej się przegrody między kierowcą a tylnymi siedzeniami. Drake rozsiadł się wygodnie na fotelu limuzyny a jego palce niedbale poprawiły mankiet eleganckiej koszuli. Uśmiechał się, ale Mick znał ten wyraz twarzy. To było coś więcej niż zwykła rozbawiona mina. W szarych oczach mężczyzny błyszczało podniecenie. Mick aż przełknął ślinę.

- Teraz możemy zająć się twoimi potrzebami, Mick’i… – oznajmił mu głos w telefonie.

Drake celowo użył jego własnych słów, by wyprowadzić go z równowagi. I musiał przyznać, że udało mu się to, bo blondyn aż cały zesztywniał. Odruchowo przygryzł dolną wargę i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak wygląda w tym momencie. Przecież miał na sobie tylko bieliznę, w której spał, bo nie zdążył się jeszcze ubrać. Telefon leżał na blacie umywalki, co oznaczało, że aparat obejmował większość jego sylwetki. Jego napięte ramiona, nagi tors ochlapany kilkoma kropelkami wody, których nie zdążył wytrzeć. Wybrzuszenie w majtkach spowodowane naturalną, poranną erekcją. Na policzki Mick’a wystąpił delikatny rumieniec, na którego widok Drake uśmiechnął się szerzej.

Lu ostatni raz rozejrzał się po pokoju, upewniając się, że wszystko jest w nienagannym porządku. Po minionej nocy nie chciał niczym narazić się Panu, zwłaszcza teraz, gdy atmosfera w domu była tak ciężka. Kołdry zostały równo wygładzone, poduszki ułożone symetrycznie a rzeczy osobiste schowane na swoje miejsce. Każdy szczegół musiał być dopracowany. Dbałość o detale była dla niego formą zabezpieczenia. Jeśli wszystko będzie wyglądało idealnie, może uda się uniknąć niepotrzebnej uwagi.

Spojrzał na zegar. Pozostało jeszcze pół godziny do śniadania, więc powinien zdążyć wszystko przygotować. Ale coś go zaniepokoiło. Mick siedział w łazience już podejrzanie długo. Lu zawahał się, ale ostatecznie podszedł do drzwi i zapukał w nie lekko.

- Mick? Wszystko gra? – zawołał.

Przez chwilę panowała cisza a potem usłyszał odgłos jakiegoś przedmiotu upadającego na podłogę. Może szczoteczki do zębów albo czegoś jeszcze innego. Już miał wołać ponownie, gdy w końcu usłyszał odpowiedź.

- Tak, tak, już wychodzę

Lu przez moment się wahał, ale uznał, że jeśli blondyn mówi, że wszystko jest w porządku, to nie ma sensu drążyć tematu.

- Śniadanie będzie za pół godziny – uprzedził jeszcze tylko.

- W porządku. Zdążę zejść a dół – zapewnił go chłopak.

Lu tylko wzruszył ramionami i wrócił do Kaname. Nie było czasu na zastanawianie się nad tym dłużej.

- Chodź, musimy zająć się kuchnią – powiedział, wychodząc wraz z młodszym z pokoju.

Drzwi zamknęły się za nimi cicho a Mick wstrzymał oddech i nasłuchiwał. Dopiero gdy upewnił się, że odeszli, odetchnął. Schylił się, podniósł komórkę z podłogi i ustawił ją należycie na blacie umywalki. Oczywiście, że musiał potrącić ją akurat w takim momencie. Otarł dłonią twarz i przełknął ślinę.

- Przepraszam, Panie – mruknął, siadając z powrotem na zamkniętym sedesie.

- Na czym to skończyliśmy? – spytał zaczepnie Drake. – Ach tak, miałeś zdaje się dojść jak na grzecznego pieska przystało

Mick zagryzł wargi i rozsunął nogi, ukazując swoje sterczące prącie. Ujął je w dłoń i wrócił do masturbacji, podszczypując jednocześnie jeden ze swoich sutków. Był już tak bliski dojścia, gdy nagłe zainteresowanie Lu im przerwało. Teraz przynajmniej mógł nieco dać się ponieść i bez obaw spełnić rozkaz Pana, który oczekiwał, że będzie dla niego głośno jęczał. Jak miał niby zrobić to wcześniej, gdy tuż za drzwiami były inne osoby?

Drake słysząc jego słodki głos przyspieszył ruchy dłonią na swoim własnym wzwodzie. Mick widział na ekranie komórki jak Pan wręcz pożera go wzrokiem, jak napawa się widokiem jego seksownego ciała i sam chłonął równie łakomy widok. Drake miał na sobie swój najlepszy, czarny garnitur, jego włosy były idealnie wystylizowane a spod rękawa marynarki wystawał elegancki zegarek. To wszystko zestawione z pokaźną męskością, która wystawała mu z rozporka, pieszczona dłonią przyozdobioną złotym sygnetem, sprawiło, że chłopak rozochocił się do granic możliwości.

W jego pamięci wciąż żywy był zapach i smak Pana. Wyobraził sobie jak bierze jego członek w usta, jak oplata go językiem a mężczyzna chwyta go władczo za włosy i gwałtownym pchnięciem bioder wpycha mu się do gardła, odcinając dostęp powietrza.

- Mick’i – Drake westchnął, czyniąc jego wyobrażenie jeszcze bardziej realnym.

Blondyn odchylił się w tył, opierając łopatkami o zimne kafelki na ścianie i aż cały zadrżał. Zostawił sutek w spokoju, przesunął dłonią po swojej klatce piersiowej na szyję i szczękę, aż wsunął w usta dwa palce, zasysając się na nich jak na prawdziwym kutasie, sięgając najgłębiej do gardła jak potrafił. Zamknął przy tym oczy, wsłuchując się w przyspieszony, ciężki oddech mężczyzny, który najwyraźniej też był już bliski spełnienia.

Elektryzujący wstrząs przyszedł niespodziewanie, wyrywając z jego drżących warg stłumiony krzyk, gdy jego penis wystrzelił na podłogę. Chłopak wysunął palce z ust i łapiąc oddech patrzył z irracjonalną radością na oblicze Pana. Drake zdołał w ostatniej chwili sięgnąć po chusteczkę i nie ubrudzić garnituru. Wytarł się nią dokładnie, schował narząd w spodniach i poprawił nienaganną fryzurę, obdarzając swojego chłopaka zadowolonym uśmiechem.

- Wytrzymaj jeszcze kilka dni Mick’i. Niedługo przyjadę po ciebie – zapewnił, po czym po prostu się rozłączył.

Mick westchnął cicho i spojrzał na swoją dłoń, mokrą od spermy. Miał nadzieję, że to niedługo nastąpi jak najszybciej.


Śniadanie przebiegło w ciężkiej, przytłaczającej ciszy, której nikt nie miał ochoty przełamywać. Lu, Kaname i Mick jedli w milczeniu, skupieni na swoich porcjach, jakby rozmowa była czymś zupełnie zbędnym. Nikt nie czuł potrzeby, by choćby wymienić spojrzenia. Po wczorajszym wieczorze każdy miał własne myśli, z którymi musiał się uporać.

Na szczęście Akihito zszedł do jadalni tylko na chwilę. Nie powiedział nawet słowa tylko wziął swoją porcję a potem, jakby nic go tu nie zatrzymywało, po prostu wrócił na górę. Kaito zaś w ogóle się nie pojawił, ale o tym Pan uprzedził ich zawczasu i kazał pozwolić mu spać do której zechce.

Gdy posiłek dobiegł końca, chłopcy zabrali się za sprzątanie stołu. Była to rutynowa czynność – układanie naczyń w stosy, odkładanie sztućców, szybkie przetarcie blatu. Coś znajomego, co trzymało ich w rzeczywistości, pozwalając jednocześnie nie myśleć za wiele. Ale ten spokój nie trwał długo.

Na piętrze rozległ się odgłos kroków a u szczytu schodów stanął Akihito.

- Lu, do mnie – zawołał ostrym głosem, który był niepodważalnym rozkazem.

Wywołany chłopak zamarł z ręką trzymającą talerz w pół drogi do zmywarki. Wyprostował się natychmiast i spojrzał w kierunku schodów, widząc jedynie plecy oddalającego się Pana. Mick i Kaname spojrzeli na niego kątem oka, ale nikt się nie odezwał.

Lu przełknął ślinę i odłożył talerz na blat, czując, jak serce zaczyna bić mu szybciej. Czy zrobił coś złego? Czy może miał jednak zanieść śniadanie Kaito, ale źle zrozumiał Pana? A może pominął coś jeszcze innego? Wręcz z duszą na ramieniu ruszył na górę, niepewnym krokiem kierując się do gabinetu Pana.

Mimo, że został wezwany i tak zapukał do drzwi nim wszedł powoli do środka, czując, jak napięcie rozchodzi się po jego ciele. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Serce biło mu szaleńczo a myśli przeskakiwały chaotycznie, analizując, co mogło być powodem jego obecności tu.

W pomieszczeniu panował spokój. Taki chłodny, sterylny porządek, który zawsze wydawał mu się nieco przytłaczający. Akihito siedział przy biurku, pochylony lekko nad otwartym laptopem. Nie wyglądał na zirytowanego ani zniecierpliwionego. Raczej jakby pracował a jego nieprzenikniona twarz nie zdradzała żadnych emocji.

Lu czekał na słowa reprymendy. Na wskazanie błędu, na chłodne spojrzenie, które zmusiłoby go do szukania w pamięci, gdzie popełnił błąd. Ale zamiast tego Akihito wykonał oszczędny gest dłonią.

- Podejdź – rozkazał.

Chłopak wziął głębszy oddech i ruszył powoli do biurka, słysząc, jak każdy krok odbija mu się echem w uszach.

- Ostatnio kupione ryby były marnej jakości – stwierdził mężczyzna, spokojnym, rzeczowym głosem. – Więc zmieniłem dostawcę – oznajmił.

Lu zamrugał nieco zbity z tropu. Przecież oczekiwał kolejnej bolesnej lekcji, wytknięcia mu niedopatrzenia, albo czegoś w tym stylu.

- Pokażę ci, jak zrobić zamówienie w nowym sklepie – powiedział Pan, odwracając laptopa tak, by widział ekran.

Chłopak poczuł, jak napięcie z jego ciała nagle znika. Od razu skupił się na ekranie, analizując wyświetloną stronę, produkty, układ formularza. To była nowa odpowiedzialność, ale nie miał nic przeciwko. Nie było to trudne – wystarczyło dostosować ilości, sprawdzić terminy dostawy i później skontrolować jakość towaru. Tak jak robił już przecież wcześniej.

Jednocześnie nie mógł nie zauważyć, że ten przywilej znów został odebrany Makoto. Po tym, co się wczoraj stało nie było to nic dziwnego, ale nasunęło mu myśl, że przyjaciel znów wpadł w niełaskę u Pana. Był ciekaw jak długo potrwa to tym razem.

- Wszystko jasne? – Aki spytał po chwili.

- Tak, Panie

Lu zawahał się. To była jego szansa. Nie mógł po prostu zapytać o Makoto bezpośrednio, ale mógł zrobić to inaczej.

- Czy mam uwzględnić Makoto przy obiedzie? – zapytał.

Akihito uniósł na niego spokojne, przenikliwe spojrzenie. Oczywiście, że domyślił się jego intencji. Chłopak zesztywniał lekko, ale Pan nie wyglądał na zirytowanego. Wręcz przeciwnie – wyglądał, jakby nawet bawił go jego spryt. Przecież nie mógł mu mieć za złe, że chciał dowiedzieć się na czym właściwie stoi.

- Nie ma takiej potrzeby – odparł Aki, opierając się wygodnie o fotel. – Makoto przebywa obecnie w mojej sypialni i zostanie tam do odwołania. Sam będę go karmił – oznajmił.

Lu przyjął tę informację bez słowa, bo choć mogło to oznaczać dosłownie wszystko, to zawsze sypialnia Pana była lepszym miejscem niż lustrzany pokój. Mako był jedynym, który mógł sypiać w łóżku Akihito i skoro zatrzymał ten przywilej, to mogło znaczyć, że jego sytuacja nie była już tak beznadziejna. Ba, może nawet Pan był gotów mu wybaczyć.

Zanim zdążył to dokładniej przeanalizować, Akihito podjął temat, który zmroził mu krew w żyłach.

- Skoro już o tym mowa… – Mężczyzna przesunął spojrzeniem po jego twarzy. – Pora, byś stał się bardziej odpowiedzialny. A Kaname samodzielny – obwieścił.

Lu zamarł a jego serce na nowo rozszalało się w klatce piersiowej. To brzmiało jak coś poważnego.

- To znaczy? – spytał ledwo słyszalnie.

- To znaczy, że przejmiesz wszelkie obowiązki Makoto – Akihito powiedział to, jakby było to najoczywistszą rzeczą na świecie. – Od teraz nadzorujesz pracę reszty. Za wszelkie niedociągnięcia będę obwiniać w pierwszej kolejności ciebie

Lu poczuł, jak całe jego ciało się napina. To była ogromna odpowiedzialność. Makoto przez lata trzymał wszystko w ryzach. To on pilnował harmonii, organizował obowiązki, odpowiadał przed Panem za wszystko. A teraz to miało spaść na niego? Nie czuł się gotowy, ale wiedział, że nie ma wyboru.

- Dobrze, Panie – odpowiedział, ale sam słyszał, jak mało przekonująco to zabrzmiało.

Akihito jedynie uniósł lekko brew, jakby nie umknęło mu to niezdecydowanie, ale nie skomentował tego.

- Skoro wszystko jasne, możesz brać się do pracy – powiedział tylko, samemu skupiając się z powrotem na laptopie.

Lu skinął głową i opuścił gabinet, czując na sobie spojrzenie Pana do ostatniej sekundy, choć wiedział, że ten nawet na niego nie zerkał. Wrócił do kuchni i zajął się swoimi obowiązkami, skupiając się jednak na nich sto razy bardziej, bojąc się popełnić choćby najdrobniejszy błąd.


Akihito dokończył w spokoju swoją pracę, zamykając laptopa z satysfakcją i spojrzał na zegarek. Dochodziło południe. Przeciągnął się leniwie, jakby właśnie obudził się z popołudniowej drzemki, po czym skierował się do swojej sypialni. W pokoju panował półmrok a w powietrzu unosił się delikatny, metaliczny zapach. Zasłony były zaciągnięte, tłumiąc światło dnia i sprawiając, że przestrzeń wydawała się jeszcze bardziej klaustrofobiczna. Rozsunął je więc niespiesznie.

Półmrok ustąpił miękkim promieniom słońca, które przesunęły się po podłodze, po ścianach… aż zatrzymały się w kącie pomieszczenia. Akihito uśmiechnął się chłodno, dostrzegając coś w tym miejscu. Powolnym krokiem podszedł bliżej i przykucnął, przyglądając się miseczkom ustawionym tuż obok prowizorycznego posłania. Ta z wodą pozostawała nietknięta. Natomiast ta z resztkami jego własnego śniadania wydawała się nieco zmienić pozycje, choć jej zawartość pozostała taka sama. Mężczyzna cmoknął cicho, jakby wyrażał lekkie rozczarowanie.

- Dlaczego nie zjadłeś śniadania, jak ci kazałem? – zapytał spokojnie, jakby pytał o coś zupełnie błahego.

Chłopak leżący na kocach dopiero po dłuższej chwili skulił się lekko, napinając ramiona, jakby próbował zniknąć. Zupełnie jakby dopiero co zdał sobie sprawę z czyjejś obecności, ale nie odpowiedział od razu. Najpierw z trudem uchylił powieki. Jego oczy były nieprzytomne, jakby zażył niedostatecznej ilości snu, choć spał przecież większość nocy i aż do tej pory.

- Niedobrze mi… - wyszeptał niemal bezgłośnie.

Głos miał ochrypły, zmęczony. Każde jego słowo było ledwie niewyraźnym cieniem tego, czym powinno. Akihito przesunął palcami po jego włosach, odgarniając mu je delikatnie z twarzy, gestem pełnym czułości.

- Kenji pewnie przedobrzył z lekami – stwierdził z westchnieniem. – Cóż, niedługo ci przejdzie

Nagle złapał chłopaka mocniej za ciemne pasma i pociągnął go w górę, na tyle na ile pozwalała smycz przypięta z jednej strony do obroży, którą Mako miał na szyi, a z drugiej do nogi pobliskiego mebla. Nie starczyło jej jednak, by chłopak mógł swobodnie usiąść, więc trwał w pośredniej, niewygodnej pozycji, podpierając się na oślep jedną ręką. Aki odnotował, by w najbliższym czasie zmienić smycz na dłuższą.

- Mimo wszystko musisz jeść – powiedział łagodnie. – Jeśli osłabniesz, będzie z tobą jeszcze więcej problemów – mówiąc sięgnął po kawałek jedzenia.

Nabrał go akurat na jeden kęs i nie siląc się na delikatność wepchnął jedzenie wprost do ust chłopaka. Makoto zakrztusił się, ale ostatecznie przełknął, nie zdolny do stawienia jakiegokolwiek oporu. Jego posłuszeństwo, choć wymuszone, wywołało uśmiech na ustach blondyna.

- No widzisz – zagadnął. – Nie było tak trudno

Mako nawet nie próbował już odpowiedzieć a jedynie rozchylił niechętnie usta, przyjmując w nie kolejną porcję jedzenia, choć żołądek zwinął mu się w supeł.


Przez kolejne dni sytuacja w posiadłości Akihito powoli się stabilizowała, a przynajmniej pozornie. Kaito niemal nie bywał w domu, bo ciągle przebywał na mieście, zajmując się sprawami firmy, w których jego ojciec, mimo zakazu mieszania się, wciąż usiłował bruździć. Aki nakłonił go również do szukania mieszkania, choć mówił, że jego obecność wcale mu nie przeszkadza. Ale przez to wszystko chłopak dosłownie zrobił sobie z jego posiadłości hotel, pojawiając się w nim tylko po to by się przespać i ewentualnie coś zjeść.

Rutyna dnia codziennego wracała więc do normy, ale wszyscy podskórnie czuli, że coś było inaczej. Makoto był niczym ich filar, którego brak sprawiał, że cała konstrukcja wydawała się chwiać, grożąc upadkowi.

Mick coraz bardziej zamykał się w sobie, nie mając zbytnio z kim porozmawiać. Wcześniej jego obecność była odczuwalna – czasem rzucił złośliwy komentarz, czasem ironiczne uniósł brwi, czasem niecierpliwe przewrócił oczami. Teraz jednak ograniczał się do krótkich odpowiedzi, nie wdając się w żadne dyskusje i unikając spojrzeń. Kiedy nikt nie patrzył, potrafił znikać na długie godziny, zaszywając się w zakamarkach posiadłości.

Kaname natomiast zdawał się testować granice. Nie chciał pracować, marudził, ociągał się, wykonywał obowiązki niedbale. To nie był otwarty bunt, ale powolne badanie terenu, sprawdzanie, jak daleko może się posunąć, skoro to Lu nad nim czuwał a nie Makoto. Choć może nie robił tego do końca celowo. Po prostu po raz pierwszy otrzymał tak wiele zadań, które zwykle dla reszty chłopaków były normalnością, że czuł się nimi zwyczajnie przepracowany.

A Lu? Lu nie radził sobie zupełnie. Nadmiar obowiązków przytłaczał go bardziej, niż był gotów przyznać. Odpowiedzialność, którą dostał, zamiast być powodem do dumy, stała się ciężarem, który coraz bardziej go przygniatał. Wszystko wymykało mu się z rąk, nie potrafił zapanować nad chaosem, który wciąż wydawał się czaić na granicy ich codzienności. Odnosił wrażenie, że gdy tylko na moment spuści wzrok to wszystko by się posypało. Czy Makoto czuł się podobnie przez wszystkie te lata?

Aż któregoś wieczoru po prostu puściły mu nerwy. Kaname po raz kolejny nie chciał iść spać, uparcie snując się po pokoju. Był nieznośny, przewracał oczami, mruczał coś pod nosem, ignorował kolejne polecenia. Lu w końcu nie wytrzymał i niewiele myśląc zdzielił go otwartą dłonią w twarz, tak jak zwykle czynił Pan, gdy bywali nieposłuszni.

Młodszy chłopak zamarł. Spojrzał na niego z szokiem, szeroko otwartymi, pełnymi łez oczami, jakby niedowierzał, że naprawdę mógł mu to zrobić. Ale o dziwo zaraz poszedł umyć zęby i położył się do łóżka bez słowa, przytulając swoją maskotkę pingwinka.

Lu aż opadł na krzesło przy biurku, opierając głowę na dłoniach i kryjąc w nich twarz. Może i była to desperacka próba przejęcia nad młodszym kontroli, ale najważniejsze było to, że się udało.W innym razie musiałby zgłosić jego zachowanie Panu a wówczas obaj ponieśli by tego konsekwencję.

Dziś natomiast dzień zdawał się być lżejszy. Domowe obowiązki przebiegały bez zakłóceń, nikt nie próbował podważać jego autorytetu, nie było niepotrzebnych dyskusji czy wymówek. Nawet biała kotka, która zwykle już od rana dobijała się do drzwi salonu prowadzących do ogrodu, dziś się nie pokazała. Może wyczuwała nadchodzącą burzę i uznała, że lepiej ukryć się gdzieś daleko, nim się rozpęta.

Lu skończył kroić mięso dla Księżniczki i skinął na Kaname.

- Idź ją nakarm. Mamy jeszcze pół godziny zanim będzie trzeba brać się za sprzątanie – uprzedził.

Na szczęście chłopiec nie zaprotestował a po prostu wciął talerzyk i wyszedł do ogrodu, zarzucając na ramiona ciepłą kurtkę.

Lu odetchnął i skupił się na nowym zadaniu. Dostawa właśnie przyjechała. Kurier wnosił kolejne pakunki a on sprawdzał wszystko z listą zakupów. Środki czystości i jakieś podstawowe kosmetyki, kilka rodzai mięs i serów, uzupełnienie kończących się przypraw. Warzywa i ryby. Jedna skrzynka mieszanych owoców, druga skrzynka truskawek. Trzecia skrzynka truskawek. Czwarta skrzynka truskawek.

Lu aż zmarszczył brwi i w panice przekartkował zamówienie a kiedy zobaczył cyfrę przy truskawkach mało nie przestał oddychać. Miał wrażenie, że jego serce zatrzymało się w piersi, aż musiał złapać się brzegu blatu.

Czterdzieści. Nie cztery kilogramy. Czterdzieści! Czterdzieści kilogramów pieprzonych, importowanych, cholernie drogich truskawek! To nie mogła być prawda! Nie mógł nawalić aż do takiego stopnia! To musiała być jakaś pomyłka! Ale gdy podniósł wzrok, zobaczył, że liczba skrzynek na kuchennej wyspie rośnie w oczach. Miał wrażenie, że tkwi w jakimś koszmarze, gdy kurier wnosił jedną za drugą z nieco skonsternowaną miną.

Dziesięć. Dwanaście. Piętnaście. Kurier odebrał od niego podpis i zniknął, nim zdążył cokolwiek powiedzieć, zostawiając go samego pośrodku kuchni, otoczonego stertą truskawek, których nie powinno tu być.

Serce Lu zabiło mocniej. Co miał niby teraz zrobić? Doskonale znał odpowiedź na to pytanie, ale nie chciał dopuścić jej do siebie. Spojrzał za to niepewnie w kierunku schodów, z trudem przełykając ślinę. Musiał zawiadomić o tym Pana. Musiał! Bo jeśli by tego nie zrobił… Nawet nie chciał myśleć, co mogłoby go czekać. Ale sama myśl o przyznaniu się do tak karygodnego błędu niemal go sparaliżowała.

Jego nogi zdały się jednak żyć własnym życiem i same poniosły go na piętro. Lu szedł na górę z ciężkim sercem, czując, jak z każdym krokiem jego ciało napina się coraz bardziej. Dyskomfort narastał, jakby fizycznie dźwigał ciężar swojego błędu, ale dotarł do drzwi gabinetu. Przez chwilę po prostu przed nimi stał, wpatrując się w nie, jakby miały zaraz pochłonąć go bez reszty.

Pukanie wydało mu się wyjątkowo głośne, ale nie wyobrażał sobie postąpić inaczej. Pan pewnie zabiłby go, gdyby przerwał mu pracę tak bezczelnie, po prostu wparowując do środka. Po kilku sekundach usłyszał pozwolenie na wejście. Zamknął oczy, wciągnął powietrze i dopiero wszedł do środka niczym do siedliska samej śmierci.

Akihito siedział za biurkiem, przeglądając coś na ekranie laptopa. Gdy uniósł wzrok i zobaczył bladą twarz chłopaka, zmarszczył brwi.

- Co się stało? – zapytał, badając go uważnym spojrzeniem.

Lu przełknął ślinę, czując, jak suchość w gardle utrudnia mu wypowiedzenie choćby słowa.

- Ja… ja zrobiłem błąd w zamówieniu… – zaczął, urywanymi słowami. – Przyjechało… czterdzieści kilo truskawek…

Nie spojrzał Panu w oczy, nie był w stanie. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, gdy oczekiwał jego reakcji. Spodziewał się bolesnego ciosu w twarz, choćby krzyku, ale zamiast tego… Usłyszał jak Pan nagle parsknął śmiechem. Aż z niedowierzaniem zamrugał, patrząc na mężczyznę otwarcie, choć wiedział, że powinien pokornie trzymać wzrok nisko. To nie była reakcja jakiej się spodziewał

Aki oparł się wygodniej w fotelu, rozbawiony.

- I tylko o to chodziło? – zapytał z niedowierzaniem.

Lu przełknął nerwowo ślinę, kompletnie zbity z tropu.

- Ja… przepraszam, Panie – Skłonił się lekko. – Chyba omsknął mi się palec i dopisałem jedno zero…

Akihito gestem przywołał go bliżej, a gdy chłopak podszedł z wahaniem, sięgnął jego włosów i poczochrał mu je energicznie.

- Nic się nie stało – stwierdził z uśmiechem Aki. – Najwyżej zrobisz zapas dżemów.

Lu wpatrywał się w niego oszołomiony.

- Pan… nie jest zły? – zapytał niepewnie.

Akihito wzruszył ramionami.

- O co miałbym się gniewać? Pomyłki się zdarzają. Dopiero uczysz się obsługi nowej strony – stwierdził wyrozumiale.

Lu nie mógł uwierzyć w to, co słyszał.

- Ale…

- Przynajmniej nie zamówiłeś tony ryżu, jak kiedyś Makoto – Akihito uśmiechnął się leniwie na to wspomnienie. – To dopiero była zabawa. Widziałeś kiedyś tonę ryżu? Przywieźli ją w wielkim worku, który rozdarł się przy rozładunku. Do dzisiaj jak pogrzebiesz dobrze w żwirze na podjeździe to znajdziesz w nim ziarenka

Lu odetchnął głęboko, słysząc zabawną anegdotkę, którą uraczył go Pan. Przez moment nie wiedział, co na to odpowiedzieć, ale w końcu ukłonił się jakoś tak instynktownie. Wychodził bowiem z założenia, że okazywanie Panu szacunku zawsze wychodziło na dobre.

- Dziękuję, Panie – powiedział jeszcze, nim wyprostował plecy.

Akihito tylko machnął ręką.

- Nie przejmuj się tak wszystkim

Lu nadal nie mógł uwierzyć, że tak łatwo uszło mu to na sucho, ale w żadnym razie nie zamierzał tego kwestionować.

- Lepiej zabiorę się za te owoce – stwierdził, robiąc krok w stronę drzwi.

Już miał nacisnąć klamkę, gdy zderzył się z czymś… a raczej z kimś, kto wyskoczył zza drzwi niczym istna torpeda.

- Ugh!

Lu cofnął się odruchowo, podnosząc wzrok. Stojący przed nim Kaito rozmasowywał nos, ale nawet ten lekki ból nie był w stanie zgasić jego ekscytacji. Chłopak miał na sobie elegancki garnitur a jego mysie włosy wyglądały na wystylizowane przez profesjonalistę tak, by dodać mu powagi i wieku. Lu od razu przypomniał sobie, że przecież wczoraj późnym wieczorem wypadał termin wystawy, którą chłopak tak bardzo się podniecał. Najwyraźniej skończyła się wyjątkowo późno, skoro wrócił do domu niemal przed południem.

Młodszy chłopak wyminął Kaito ostrożnie, ale z wyraźnym pośpiechem. Nie miał teraz czasu na jego euforyczne wywody, musiał zająć się truskawkową katastrofą, zanim ktoś potknie się o stos skrzynek w kuchni. Kaito jednak zdawał się tego nie zauważać. Poluzował krawat i od razu zaczął trajkotać jak nakręcona katarynka.

- Aki, to było genialne! Wystawa wypadła wprost fenomenalnie! Krytycy byli zachwyceni, goście wręcz wniebowzięci, a przy okazji udało mi się złapać kilku potencjalnych klientów, bo…

- Jesteś pijany? – Akihito przerwał mu chłodno, unosząc lekko brew.

Kaito parsknął śmiechem.

- Chyba trochę – przyznał, opierając się o biurko i rozpinając górny guzik koszuli. – Po wystawie poszedłem na drinka z dyrektorem muzeum, który udostępnił nam salę, i jeszcze kilkoma ważniakami. No i wiesz… jeden drink, potem drugi…

Akihito westchnął cicho, ale na jego ustach pojawił się cień uśmiechu i pobłażliwości, którą szastał dziś na lewo i prawo. Wstał od biurka i bezceremonialnie objął chłopaka w talii, przyciągając go bliżej.

- Powinieneś się przespać – wymruczał mu do ucha, nachylając się do niego.

Kaito wtulił się w jego Tros, przymykając zmęczone oczy. Przez moment wydawało się, że rzeczywiście uśnie, otoczony znajomym ciepłem i zapachem Aki’ego, ale zaraz znów się ożywił.

- Tak, tak, miałem zamiar się położyć… – mówiąc zrobił krok do tyłu, by sięgnąć do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Ale najpierw muszę ci coś pokazać!

Wyciągnął eleganckie zaproszenie i podał je Akihito. Mężczyzna zerknął na ozdobny druk, przejechał wzrokiem po tekście a potem uniósł brew.

- Zamierzasz jechać na tę wystawę? – zapytał z niedowierzaniem.

Kaito uśmiechnął się szeroko.

- No jasne! Zawsze chciałem pojechać do Stanów, a jeszcze zobaczyć wystawę indyjskiej sztuki, to już w ogóle kosmos! – odpowiedział nadmiernie pobudzony, pomimo wyraźnego zmęczenia. – Może uda mi się kupić tę figurkę Krishny, o którą tak męczy mnie pan Sakamoto – zastanowił się na głos.

Akihito spojrzał na niego sceptycznie. Nie był pewien, czy to rzeczywiście dobry pomysł, ale nie chciał tłumić młodzieńczego zapału. Westchnął więc jedynie w duchu a otwarcie skinął energicznie głową.

- W porządku. Jeśli to pomoże firmie, powinieneś tam pojechać – przyznał z życzliwym uśmiechem.

Nie zdążył nawet skończyć zdania, a Kaito już spojrzał na niego maślanym wzrokiem. Zanim Aki zdążył się zorientować, chłopak zarzucił mu ręce na kark i wtulił się w niego, stając na palcach, by ukryć twarz w jego szyi.

- To cudownie, ale… – Chłopak ścisnął go mocniej. – Polecisz tam ze mną?

Akihito zaśmiał się cicho, kręcąc głową.

- Kaito, jesteś na serio pijany. Idź spać – polecił.

Chłopak oderwał się od niego i z lekkim naburmuszeniem uroczo nadął policzki.

- Mój stan upojenia nie ma tu nic do rzeczy – stwierdził.

Zmarszczył przy tym brwi, jakby z całych sił starał się wyglądać poważnie.

- Więc? Pojedziesz ze mną? – zapytał jeszcze raz, pełen nadziei. – Proszę, Książę… – dodał, wiedząc, że tym jednym małym słowem mógł wiele ugrać.

Akihito westchnął, wywracając oczami, ale uśmiechnął się przy tym lekko.

- Dobrze już, pojadę – zgodził się.

Kaito aż podskoczył z radości. Ale zanim zdążył wykrzyknąć coś triumfalnie, Akihito położył mu dłoń na karku i popchnął go lekko w stronę drzwi.

- A teraz marsz do łóżka, zanim z tego entuzjazmu zarzygasz mi parkiet! – rozkazał, co spotkało się ze śmiechem młodzieńca, którego był przecież patronem.

Gdy jednak drzwi zamknęły się za nim Akihito na poważnie zaczął rozważać jego propozycję. Jeszcze raz przeczytał zaproszenie i ściągnął brwi, uświadamiając sobie, na co właściwie się zgodził. Wystawa w Nowym Yorku miała trwać cały tydzień i zostać zwieńczona bankietem dla elit. Oczywiście nie musieli spędzać w USA tak wiele czasu, ale lecieć taki kawał drogi, by tylko najeść się pośród snobów i wrócić, też mu się nie uśmiechało. Jednak pozostawienie posiadłości i pracy na dłużej stanowiłoby zbyt duże ryzyko. Jednak dwa, lub trzy dni nie powinny być problemem. Musiał tylko uprzedzić kogo trzeba, że zniknie z kraju na tę krótką chwilę i właściwie mogli wyjechać z Kaito choćby zaraz… Nooo, może dopiero gdy chłopak wytrzeźwieje.


Lu po raz trzeci potwierdzał Panu plan na kolejne trzy dni, czując, jak jego własny głos zaczyna brzmieć mechanicznie, niemal obco.

- Jutro gruntowne sprzątanie kuchni i magazynu, pojutrze dostawa warzyw i mięsa od rzeźnika – przerwał na chwilę, czekając na skinienie głowy Akihito, zanim przeszedł dalej. – Jeśli coś się wydarzy, mam natychmiast dzwonić, ale najpierw poinformować ochronę za drzwiami

Akihito zmarszczył brwi, jakby jeszcze raz analizował informacje. Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać.

- Pokaż mi jeszcze raz, że potrafisz obsłużyć telefon – rozkazał.

Lu sięgnął do kieszeni i wyciągając komórkę. Odblokował ją szybko, przeszedł do listy kontaktów, na chwilę zawiesił kciuk nad numerem Pana, a potem z powrotem zablokował ekran. Nie widział w tym nic trudnego, a przecież w razie czego był z nimi Mick, który również miał przy sobie telefon. A jednak miał wrażenie, że w jego dłoniach komórka wydaje się za ciężka. Jakby trzymał w rękach coś, co mogło zaważyć na ich losie. Może po prostu udzielał mu się niepokój Pana?

Zniecierpliwiony Kaito przewrócił oczami.

- Na litość boską, nie lecimy na drugi koniec świata! – wybuchł, zakładając ręce na piersi i patrząc na nich z irytacją. – Lu nie jest tu sam, ma za drzwiami cały sztab ochrony, a jak coś się stanie, to może z łatwością się z tobą skontaktować. Więc możemy wreszcie jechać? Bo jeśli tak dalej pójdzie, to przegapimy nie tylko wystawę, ale i bankiet!

Akihito rzucił mu krótkie, zirytowane spojrzenie. Nie wyglądał na przekonanego, ale faktycznie robiło się późno.

- Racja – przyznał z niechęcią i sięgnął po marynarkę, nonszalancko narzucając ją na ramiona. – Zbierajmy się

Lu odprowadził ich wzrokiem, aż do momentu, gdy drzwi posiadłości zamknęły się za nimi. Dopiero wtedy pozwolił sobie wziąć głębszy oddech. Nie miał jednak czasu na klepanie się po plecach. Wyjrzał ukradkiem na podjazd i gdy samochód Pana zniknął za zakrętem drogi natychmiast rzucił się po schodach na piętro. Serce waliło mu jak młot, ale przecież nikt nie mógł go powstrzymać.

Zatrzymał się przed drzwiami sypialni Pana, czując, jak całe napięcie sprzed chwili nagle przenosi się na zupełnie inny rodzaj strachu. Tak, bał się. Nie faktu, że pod nieobecność Pana musiał zająć się całą posiadłością i dodatkowo karmieniem Mako, ale tego co zastanie, gdy zajrzy do środka. Nie miał jednak wyjścia. Wcześniej czy później musiał to zrobić. A z doświadczenia wiedział, że takie rzeczy lepiej było mieć prędko za sobą.

Odetchnął więc i nacisnął klamkę w drzwiach.

W pomieszczeniu było cicho. Zbyt cicho. W powietrzu unosił się delikatny zapach potu i czegoś, co przypominało mu środek odkażający i bandaże. Zrobił kilka kroków i dopiero dostrzegł ciało leżące w samym rogu pokoju, na czymś co przypominało legowisko dużego psa. Stojące obok miski nasuwały podobne skojarzenia. Również łańcuch, który wił się na podłodze.

Lu aż zamrugał, czując narastającą w gardle gulę, gdy podszedł bliżej. Leżący na podłodze chłopak drgnął lekko, ale nawet nie uniósł głowy. Jego widok sprawił, że Lu poczuł mdłości.

Rany na plecach nie były niczym zabezpieczone. Prawdopodobnie po to by mogły oddychać i lepiej się goić. Z niektórych sterczały niebieskie nitki szwów. Kącik ust Mako nosił ślady świeżej krwi, jakby dopiero co ktoś go uderzył a może jedynie sam nieopatrznie uchylił zbyt mocno szczęki i ranka na nowo się otwarła. Lu nie miał co do tego pewności.

Jego nagie ciało było pokryte sińcami. Zapewne były to ślady kary, które wykwitły na skórze chłopaka dopiero po czasie, jak to zwykle bywało. Nadawały mu jednak jeszcze bardziej makabrycznego wyglądu. Lu poczuł jak dłonie mu drżą.

Mimo narastającego przerażenia musiał podejść bliżej i wymienić zawartość misek na świeżą, takie otrzymał zadanie. Ale zanim to zrobił kucnął i ostrożnie dotknął ramienia Makoto. Nie wiedział dlaczego. Chyba po prostu musiał się upewnić, że on tu nadal jest. Że naprawdę oddycha i żyje.

- Mako… – szepnął.

Makoto zdołał unieść powieki, ale spojrzał na niego pustymi oczami bez wyrazu. Przez chwilę Lu myślał, że w ogóle mu nie odpowie. Ale potem uśmiechnął się słabo – tak delikatnie, że mogło się wydawać, że to tylko złudzenie.

- Hej… – wyszeptał słabo.

I to jedno słowo sprawiło, że Lu poczuł pieczenie łez napływających mu do oczu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz