Mick przesunął dłonią po twarzy, próbując odgonić senność, która wciąż oblepiała mu umysł. Powoli zorientował się, że znajduje się w swojej sypialni, ale coś było nie tak. Widok kroplówki podłączonej do jego ręki tylko spotęgował w nim poczucie dezorientacji. Panująca za oknem szaruga sprawiła, że nie był pewien jaką mają porę dnia. Równie dobrze mógł być wczesny poranek jak i popołudnie, lub wieczór.
Chłopak usiadł powoli i zaciskając usta, ostrożnie wypiął kroplówkę, pozostawiając jednak wenflon na miejscu, gdyby jeszcze okazał się być potrzebny. W końcu leki nie zostały mu podane od tak a nie miał ochoty oglądać, jak ktoś wbija igły w jego ciało, nawet jeśli robiłby to z medycznych względów.
Wzdychając ciężko rozejrzał się po pustym i cichym pokoju. Usiłował przypomnieć sobie jak się tu znalazł i co właściwie się z nim działo. Pamiętał jak pożegnał się z Kaito na lotnisku i że wsiadał z Drake’iem do samolotu. Tam Pan go posiadł i…. co dalej? W pamięci miał tylko zapach trawy cytrynowej, ciepło gorącej wody w kąpieli, czuły dotyk na skroni.
Odrzucił kołdrę i spróbował wstać. Nogi miał miękkie a w głowie nieco mu się zakotłowało, jakby był wstawiony a przecież nie wypił na festiwalu znów tak dużo. Z resztą, nawet jeśli, to powinien to już odespać. Mimo wszystko skierował się do łazienki, gdzie opłukał twarz i umył zęby, od razu czując przypływ energii. Ubrał się też w coś wygodnego, bo miał na sobie jedynie bokserki i wyszedł z pokoju z zamiarem znalezienia Drake’a. Miał tylko nadzieję, że ten nie jest na niego zły, bo nie stawił się w pracy a przecież mieli tak gorący okres.
Gdy tylko wyszedł na korytarz od razu dostrzegł mężczyznę krzątającego się po kuchni. Drake mieszał coś na kuchence i nawet go nie zauważył, więc Mick zszedł po cichu po schodach i zatrzymał się pośrodku salonu. Zegar na ścianie wskazywał dwunastą, więc musiało być południe. Co więc Drake robił w domu?
- S-sir…? – zawołał nieśmiało, nie będąc pewnym, czy powinien przerywać mu pracę.
Drake momentalnie spojrzał przez ramie, zaskoczony jego obecnością.
- Mick? Po co wstawałeś? – zapytał, odkładając łyżkę i wycierając ręce w kuchenną ściereczkę. – Jak się czujesz?
Chłopak wzruszył ramionami, czując się nieswojo z taką dozą uwagi Pana, skupioną na sobie. Mężczyzna nawet podszedł i ujmując go za twarz, zajrzał mu w oczy.
- Chyba w porządku – przyznał. – Ale..., dlaczego nie jest pan w pracy?
Drake zmrużył oczy i wymownie wskazał na niego, jakby to było oczywiste.
- Nie zostawiłbym cię samego w takim stanie. Moi ludzie są zajęci a nie miałem nikogo, kto mógłby tu przy tobie posiedzieć – wyjaśnił, wracając do mieszania w garnku.
Mick zerknął na wenflon w swojej ręce, marszcząc brwi.
- A co właściwie mi się stało? – zapytał, wciąż próbując poskładać wydarzenia z ostatniej doby, jednak z marnym skutkiem.
Drake westchnął ciężko, jakby nie do końca chciał się do tego przyznać.
- Chyba cię wczoraj trochę przeforsowałem – rzucił półgębkiem. – W nocy dostałeś wysokiej gorączki
Mick otworzył usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamknął. Podszedł do blatu wyspy, na którym leżało kilka warzyw i wziął do ręki paprykę.
- Cóż… Teraz czuje się już dobrze – stwierdził, usiłując zorientować się, co właściwie Drake gotuje. – Może powinniśmy więc jednak pójść do pracy? Jest jeszcze wcześnie – zaproponował mimochodem.
Dobrze wiedział jak dużo pracy czekało na niego w biurze. Z resztą Drake też miał dziś kilka spraw do załatwienia i nie powinien znów ich przekładać. Brunet rzucił mu z boku oceniające spojrzenie, jakby zastanawiał się, czy chłopak naprawdę jest w stanie.
- W sumie dobrze by było – mruknął w końcu, wzruszając ramionami. – Ale najpierw zjemy obiad – zdecydował.
- Za to jutro masz odpoczywać – dodał jeszcze, tonem, który nie zostawiał miejsca na dyskusję.
Mimo to Mick nie byłby sobą, gdyby nie rzucił mu wyzwania, marszcząc brwi.
- Ale przecież jutro jest przyjęcie – zauważył ostrożnie.
Drake odwrócił się do niego z groźnym wyrazem twarzy.
- Podjąłem już decyzję i nie chcę słyszeć ani słowa – uciął zimno. – Dość się nabalowałeś wczoraj na festiwalu i teraz masz tego pokłosie
Blondyn odłożył paprykę na miejsce, zamaszystym ruchem, wyglądając przy tym na naburmuszonego niczym dziecko, któremu odmówiono ciastek przed obiadem.
- Nadmiar seksu też ma z tym coś wspólnego... – burknął pod nosem na tyle cicho, że sam miał nadzieję, że Pan tego nie usłyszy.
Ale Drake uniósł brew, wyraźnie bardziej rozbawiony niż zirytowany.
- Co tam mamroczesz? – spytał z przekąsem, uśmiechając się złośliwie, jakby rzeczywiście nie zrozumiał.
Mick natychmiast zaprzeczył, unosząc ręce w obronnym geście.
- Nic, nic! – odpowiedział szybko, próbując zmienić temat. – Może mogę w czymś pomóc przy obiedzie?
Drake spojrzał na niego, uśmiechając się półgębkiem.
- Możesz usiąść swoją zgrabną dupą na krześle i mi nie przeszkadzać – odpowiedział. – Ewentualnie możesz też nalać sobie soku z lodówki i go wypić. Przydadzą ci się witaminy – dodał.
Mick przewrócił oczami, ale uśmiechnął się dyskretnie, sięgając po szklankę i sok pomarańczowy. Troska Pana, nawet wyrażona w typowy dla niego, złośliwy sposób, była miłą odmianą i wywoływała w nim uczucie ciepła.
Drake siedział w swoim biurze, wpatrując się w dokumenty na ekranie komputera, ale jego myśli wciąż krążyły wokół Mick’a. Chłopak wydawał się w lepszej formie, ale podkrążone oczy i wymizerowana twarz były wyraźnym sygnałem, że jego stan wciąż pozostawiał wiele do życzenia. Mężczyzna westchnął i przesunął dłonią po włosach. Musiał odsunąć te rozważania na bok.
Sięgnął po komórkę, obracając ją w dłoni i zaczął układać w głowie plan, jak rozegrać to małe przedstawienie, by wyglądało wiarygodnie. Musiał wściec się, że jutro spóźni się na przyjęcie do wuja, by rozmówić się z tym szczeniakiem Yagamuchi’ch, który znów kręcił coś przy warunkach umowy. Ta intryga miała mieć kulminację jutrzejszego dnia. Kaito był wtajemniczony i wiedział co ma mówić i jak reagować. Drake musiał przyznać, że Aki miał niezłego nosa, co do chłopaka. Choć wciąż nie mogli mu tak do końca ufać. Było na to zdecydowanie zbyt wcześnie.
No właśnie, a co z jego Mick’iem? Zwykle w takich chwilach, wyładowywał się na nim. Ale obecny stan blondyna sprawiał, że wolał go w to nie wplątywać. Musiał więc jakoś pozbyć się go z biura. Pluł sobie teraz w twarz, że pozwolił mu na pracę. Powinien był zamknąć go w apartamencie.
Spojrzał na paczkę papierosów leżącą na biurku i uśmiechnął się z ironią, stwierdzając, że to może być znakomity pretekst. Sięgnął po nią, ale zamiast zapalić, wrzucił ją do szuflady i wstał z krzesła. Ruszył do drugiego pokoju, gdzie Mick siedział za biurkiem, pochylony nad komputerem.
- Mick – rzucił, przerywając ciszę w pomieszczeniu.
Chłopak uniósł wzrok, wyraźnie zaskoczony nagłą obecnością Pana.
- Tak? – zapytał, prostując się na krześle.
- Skocz do sklepu na dole po fajki – polecił Drake, opierając się o framugę drzwi.
Blondyn zmarszczył brwi.
- A może Kaoru? – zasugerował ostrożnie. – Mam trochę zaległej pracy a on i tak kręci się bez celu
Drake skrzywił się teatralnie i uniósł brew, udając, że traci cierpliwość.
- Nie będę czekał aż go znajdziesz – rzucił z udawaną złością. – Rusz dupę i idź do sklepu, przecież ostatnio sam tam byłeś, więc wiesz, gdzie to jest. Czy to takie trudne?
Mick skrzywił się, przypominając sobie, jak Pan wściekł się, gdy dowiedział się o jego samowolnej wyprawie. Westchnął cicho, czując, że nie ma wyboru.
- Dobra już, pójdę – powiedział, wstając z niechęcią.
Założył kurtkę i skierował się do windy, znikając zaraz za jej drzwiami. Drake obserwował go z lekkim uśmiechem na ustach. Wyjście Mick’a z biura dawało mu przestrzeń do realizacji pierwszej części planu. Gdy tylko chłopak zniknął z pola widzenia, Drake wrócił do swojego biurka.
- Czas zacząć przedstawienie – mruknął do siebie, otwierając listę kontaktów w telefonie.
Mick przeszedł przez obrotowe drzwi, mijając ochronę, która ledwie zwróciła na niego uwagę. Opuścił budynek i ruszył w stronę pobliskiego sklepu. Wciąż czuł się dziwnie po porannym przebudzeniu, jakby jego ciało było lżejsze, ale jednocześnie poruszanie wymagało od niego więcej wysiłku. Chłodny wiatr smagał go po twarzy, wzmagając poczucie odrealnienia.
- Dlaczego Drake w ogóle mnie wysłał? Czy nie mógł zająć się tym ktoś inny? – pomyślał, zgrzytając zębami.
Trzymał się obrzeża chodnika, schodząc każdemu z drogi. Zaproponował, by to Kaoru poszedł po papierosy nie dlatego, że rzeczywiście miał tak dużo pracy a bardziej przez to, że nie czuł się dziś na siłach na kontakty międzyludzkie. Ogarniał go stres na samą myśl, że będzie musiał wejść do sklepu i poprosić sprzedawcę o paczkę fajek.
Jednak ostatnio, gdy poszedł na zakupy sam, motywowała go adrenalina i poczucie nagłej wolności. Teraz był po prostu przerażony czymś tak trywialnym jak zakupy. To było niedorzeczne, ale nie mógł nić na to poradzić. Szukał w głowie wymówki, by nie wchodzić do sklepu, ale jego nogi same zaniosły go na miejsce. Być może dlatego, że chciał szybko mieć to z głowy. Stanął przed drzwiami, wpatrując się w nie przez chwilę, zanim wszedł do środka. Dźwięk dzwonka nad wejściem zadziałał na jego nerwy jak igły wbijające się w skórę.
Mick ruszył między regały, zamiast podejść od razu do kasy. Zaczął krążyć bez celu, czując w głowie chaotyczną gonitwę myśli, przez którą serce biło mu tak mocno, że niemal je słyszał. Wziął z półki butelkę ulubionego napoju, ale zamiast skierować się do kasy, obracał ją w dłoni, jakby próbował odwrócić swoją uwagę od absurdalnego stresu, który odczuwał.
Czuł się jak złodziej. Oczywiście nie zamierzał niczego kraść, ale świadomość, że ktoś mógłby tak o nim pomyśleć, sprawiała, że w jego głowie narastało napięcie. Spojrzał ukradkiem na strefę kas, starając się ocenić, czy pracownik już zwrócił na niego uwagę. Jego dłonie drżały a napój wydawał się o wiele cięższy niż powinien.
- Weź się w garść, to tylko głupie zakupy – szepnął do siebie, chwytając oddech.
Ale zamiast ulgi, poczuł tylko jeszcze większe napięcie. Mimo to złapał oddech i stanął w kolejce. Nogi miał niczym z waty a w myślach wciąż układał zdania, usiłując wymyślić jak spytać o papierosy. Gdy był już następny w kolejce, spojrzał na gablotę z papierosami i poczuł, jak oddech więźnie mu w gardle. Było ich tak dużo. Skąd niby miał wiedzieć, które wybrać? Nie miał pojęcia, które lubił Pan.
Z rosnącym przerażeniem patrzył jak osoba przed nim płaci i odchodzi od stanowiska. Gdy nadeszła jego kolej, nie potrafił nawet odpowiedzieć na proste przywitanie. Obraz niemal rozmywał mu się przed oczami. Drżącą ręką postawił napój na blacie i spojrzał na sprzedawcę, oczami wielkimi jak spodki. Miał ochotę uciekać, bliski ataku paniki.
Dzwonek nad drzwiami zabrzmiał ponownie, co wywołało mimowolną reakcję jego ciała. Cofnął się o krok od kasy i odwrócił na pięcie. Już miał wybiec, gdy dostrzegł w wejściu znajomą sylwetkę. Do środka wszedł wysoki, postawny blondyn w eleganckim płaszczu. Jego twarz z wyraźnie zarysowaną szczęką i pewnym siebie uśmiechem, była nie do pomylenia. Mick aż uchylił usta, wpatrując się w niego, jakby zobaczył ducha. Przystojny mężczyzna rzucił mu zaczepne spojrzenie a kącik jego ust uniósł się w czymś, co wyglądało jak drwiący uśmiech.
Drake opadł ciężko na skórzane krzesło w swoim gabinecie, wpatrując się w sufit, jakby liczył, że znajdzie tam odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. W dłoniach obracał zapalniczkę, co rusz otwierając i zamykając jej pokrywę. Cholera, miał ochotę zapalić. Przedstawienie, które odwalił, stawiając pół biurowca na nogi, idealnie pasowało do jego roli, ale wyczerpało go psychicznie.
Niby mógł sięgnąć po fajki z szuflady, które schował zaledwie pół godziny temu, ale jeśli to zrobi, alibi Mick’a posypie się jak domek z kart. Musiał czekać.
Z irytacją sięgnął po komórkę i odpalił aplikację z lokalizatorem, przeskakując wzrokiem po mapie. Odetchnął z ulgą, widząc, że Mick był już w budynku. Chłopak spędził w sklepie więcej czasu, niż się spodziewał, ale najważniejsze, że wrócił.
Odkładając telefon na biurko, Drake usłyszał nagle huk otwieranych drzwi. Do gabinetu wszedł Akihito, niosąc paczkę papierosów a za nim, skulony i wyraźnie speszony dreptał Mick.
- Nie powinieneś wysyłać chłopaka po sprawunki – Aki obwieścił, rzucając mu paczkę na biurko i uśmiechając się zaczepnie.
Drake zmierzył ich obu lodowatym spojrzeniem, z którego irytacja aż kipiała.
- Co ty do cholery tutaj robisz? – zapytał przez zaciśnięte zęby, ignorując Mick’a, który wyglądał, jakby chciał zapaść się pod ziemię.
- Mówiłem, że chcę cię dziś zobaczyć – Akihito wzruszył ramionami i wsunął dłonie do kieszeni. – A tu znalazłem go w sklepie na rogu, kompletnie roztrzęsionego – powiedział, wskazując kciukiem za siebie.
Drake prychnął, odchylając się w fotelu.
- Mick do niczego się nie nadaje – jego słowa cięły niczym brzytwa.
Chłopak zacisnął dłonie w pięści, ale nic nie powiedział. Zamiast tego spuścił wzrok i wycofał się do swojego stanowiska, gdzie usiadł w ciszy. Otworzył laptopa, próbując skupić się na pracy, ale słowa Pana dudniły mu w głowie. Po ataku paniki potrzebował odrobiny wsparcia, które o dziwo otrzymał od przyjaciela Pana. Akihito kupił papierosy zarówno dla siebie jak i dla Drake’a a potem zabrał go z powrotem, zagadując o jakieś bzdury, byle odwrócić jego uwagę od strachu, który wywoływał w nim palpitacje serca. Mick, chyba po raz pierwszy, był szczerze wdzięczny panu Akihito, za samą jego obecność.
Czego nie można było powiedzieć o Drake’u. Nawet przez zamknięte drzwi mógł słyszeć toczącą się wewnątrz wymianę zdań.
- Powiedziałem ci, żebyś trzymał się od dziś z daleka, Akihito! – Jego ton był lodowaty. – Gdyby coś poszło nie tak, nie chcę, żebyś się w to wplątał!
- Czy ja dobrze słyszę? – Akihito uniósł brew z niedowierzaniem, ale w jego oczach błyszczał rozbawiony cień. – Używasz mojego pełnego imienia. Musi być naprawdę poważnie. Czyżby udzielała ci się paranoja Ryu? – zakpił sobie.
Drake wyprostował się gwałtownie.
- Wynoś się z mojego biura, Aki – rozkazał głosem tak ciężkim i groźnym, że uśmiech na ustach Akihito nieco przygasł.
Blondyn odchrząknął i potarł kark, spuszczając z tonu.
- Drake-chan…
- Nie Drake’uj mi tu teraz! To nie są żarty! – wrzasnął brunet, uderzając dłońmi w biurko.
Jego głos był na tyle stanowczy, że Aki nie zamierzał dalej go prowokować. Skrzywił się, ale opuścił biuro przyjaciela, odprowadzony przez niego do windy. Przechodząc obok biurka Mick’a, Drake zgrzytnął zębami, nie mogąc powstrzymać kolejnego ataku irytacji.
- Nawet po pierdolone fajki nie potrafisz iść! – warknął, zbyt rozdrażniony, by panować nad językiem. - Spierdalaj do apartamentu!
Mick poderwał się na równe nogi, jakby tylko na to czekał. Zacisnął zęby, zamknął laptopa i szybko pozbierał swoje rzeczy. Nie odważył się nawet spojrzeć na Pana, nim wybiegł z biura, niemal rzucając się do windy. Cokolwiek czekało go w apartamencie, było lepsze od obecności wściekłego Pana.
Chłopak wysiadł z windy a widok pustego korytarza pod apartamentem wprawił go w lekkie zaskoczenie. Nie było ochrony. Zwykle dwóch strażników kręciło się przy drzwiach, jakby apartament był skarbcem. Najwyraźniej również oni zostali odesłani, żeby pomagać przy przyjęciu wuja.
Przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka, zdejmując kurtkę i wieszając ją na wieszaku. W apartamencie panowała cisza tak ciężka, że niemal namacalna, jakby sam budynek wstrzymał oddech. Mick rzucił się na kanapę w salonie i ciężko westchnął. Ledwie kilka godzin w biurze a czuł się, jakby spędził tam cały dzień na fizycznej pracy.
Po chwili przeciągnął się, wyjął telefon z kieszeni i zaczął przeglądać zdjęcia z festiwalu śniegu. Uśmiechnął się lekko, widząc znajome kadry – śnieżne rzeźby, rozświetlone stoiska, radosny tłum. Jednak to jedno konkretne zdjęcie przykuło jego uwagę na dłużej. On i Drake, całujący się na młyńskim kole.
Na festiwalu Drake był zupełnie inny. Uśmiechnięty, czuły, trzymał go blisko. Mick przez moment poczuł się wtedy, jakby naprawdę byli parą, a nie… czymś, czego nawet nie umiał nazwać.
Westchnął, odkładając telefon. Dzisiejsze wydarzenia w biurze były kompletnym przeciwieństwem tamtych chwil. Drake znowu był zimny, wymagający a jego gniew przytłaczał Mick’a do niemożliwości.
- Trzeba zrobić coś na kolację, bo Pan znów się wścieknie – mruknął do siebie, podnosząc się z niechęcią z kanapy.
Udał się do kuchni i zaczął przeszukiwać lodówkę. Postanowił zrobić coś prostego – nie miał siły, a jego ręka wciąż go ograniczała. Po kilkunastu minutach przyrządził prosty posiłek, ale zjadł swoją porcję od razu, nie czekając na Drake’a. Jadł powoli, niemrawo grzebiąc widelcem w talerzu.
Cisza w apartamencie zdawała się jeszcze bardziej go przytłaczać. Zwykle włączał telewizor, żeby coś grało w tle, ale tym razem nie miał na to ochoty. Czuł, że ta cisza była niczym echo jego samotności.
Gdy skończył jeść, przykrył porcję Pana folią i pozostawił ją na stole. Było jeszcze wcześnie, ale zmęczenie i melancholia wygrały. Poszedł do swojego pokoju, wziął szybki prysznic, przebrał w piżamę i położył do łóżka.
Nie zasnął jednak od razu, przewracając się z boku na bok. Myśli krążyły mu wokół Drake’a – dlaczego był taki? Dlaczego potrafił być zarówno czuły, jak i bezwzględny? Czy taka właśnie była jego natura? Dwojaka? Mick zamknął oczy i odetchnął głęboko, próbując odpędzić te rozważania. W końcu zasnął, otulony samotnością i ciszą mieszkania.
Drake wrócił do apartamentu dopiero późną nocą, zmęczony, ale zadowolony z efektów dnia. Przekroczył próg kuchni i zauważył talerze na stole, przykryty folią. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Mick nawet w kiepskim stanie nie zapomniał o swoich obowiązkach.
Zamiast jednak od razu usiąść do jedzenia, ruszył cicho do pokoju chłopaka. Nie chciał go budzić, ale musiał upewnić się, że gorączka nie wróciła. Ostrożnie otworzył więc drzwi, zerkając do środka. Mick spał zwinięty w kłębek z twarzą wtuloną w poduszkę. Drake podszedł cicho do łóżka i delikatnie dotknął jego czoła. Było chłodne, co wywołało w nim uczucie ulgi. Miał jedną rzecz mniej do martwienia się.
Zanim wyszedł, jego spojrzenie zatrzymało się na terrarium stojącym na biurku. Ptasznik siedział nieruchomo na swojej pajęczynie, jakby obserwował go tymi swoimi maleńkimi oczkami.
- To twoje cholerne hobby – Drake mruknął pod nosem, rzucając pająkowi nieprzychylne spojrzenie.
Skrzywił się i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi. Teraz mógł zjeść kolację w spokoju. Usadowił się więc w kuchni i odgrzał posiłek, spoglądając na swój telefon, który spoczywał na blacie. Czekając aż jedzenie się zagrzeje, napisał wiadomość do Ryunosuke.
"Plan na jutro jest aktualny. Dopilnuj, żeby służby nie wchodziły nam w drogę."
Wysłał wiadomość, po czym odłożył komórkę na bok. Jedząc, uniósł dłoń do skroni i zaczął ją masować. Głowa pulsowała bólem, jakby stres ostatnich dni zaczynał go przytłaczać.
Jutrzejszy dzień był kluczowy. Wszystko musiało pójść zgodnie z planem. Jego wrogowie mieli skupić się na nim, nie na jego rodzinie, przyjaciołach czy ludziach. Musieli zaatakować, bo inaczej cały ten starannie zaplanowany cyrk okaże się bezcelowy.
Jeśli do tego dojdzie… Drake zacisnął szczęki. Wiedział, że w takim wypadku dopadnie go szał. Wolał jednak nie tracić energii na niepotrzebne rozważania. Plan był dobry a Ryunosuke i Akihito byli w pełni zaangażowani. Musiał wierzyć, że wszystko pójdzie zgodnie z założeniami.
Skończył jeść, odłożył naczynia do zlewu i skierował się do swojej sypialni. Jutro miał być długi dzień. Musiał być gotowy. Nie dla siebie, ale dla tych, których wciąż zbyt mocno pragnął chronić.
Drake zszedł na śniadanie w dobrym humorze, a widząc Mick’a, który wydawał się tryskać energią, poczuł ulgę. Chłopak wyglądał znacznie lepiej niż wczoraj. Jego cera odzyskała nieco zdrowego koloru a oczy, choć jeszcze lekko podkrążone, były pełne życia.
- Widzę, że humor dopisuje – zauważył, siadając przy stole.
Mick uśmiechnął się szeroko, podając mu filiżankę kawy.
- Chyba wreszcie się wyspałem – przyznał, siadając naprzeciwko.
Drake spojrzał na niego z lekkim zadowoleniem, ale zaraz jego twarz nabrała powagi.
- Mimo to zostajesz dziś w domu. Nie chcę, żebyś znów mi zemdlał od nadmiaru aktywności – stwierdził.
Mick uniósł brew a na jego ustach pojawił się figlarny uśmiech.
- A co, znowu masz zamiar pieprzyć mnie do nieprzytomności? – rzucił zaczepnie.
Drake zmrużył oczy, unosząc kącik ust w uśmiechu.
- Powiem tak: kiedy wrócę, masz klęczeć przed pokojem zabaw w seksownej bieliźnie i z pejczem w zębach, jak grzeczny piesek – zażądał władczym tonem.
Mick przewrócił oczami, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Tyłek mi zmarznie, jeśli znów wrócisz o jakiejś chorej godzinie, sir – stwierdził z udawanym oburzeniem, niczym naburmuszone dziecko.
Drake zaśmiał się, sięgając po kawałek tosta, w który wgryzł się i zapił kawą.
- Będę w domu o dwudziestej pierwszej. Nie mam zamiaru zostawać dłużej na przyjęciu wuja – zapewnił, spoglądając na Mick’a z rozbawieniem.
Mick skrzywił się teatralnie.
- No dobra, ale w co mam się przebrać? - spytał.
Drake uśmiechnął się szerzej i wstał od stołu.
- Zaraz coś ci przyniosę – rzucił, kierując się do pokoju zabaw, gdzie znajdowały się seksowne fatałaszki blondyna.
Po chwili wrócił z zestawem wybranych ubrań. W rękach trzymał otwarte stringi, zwiewną halkę z delikatnej koronki, podwiązki oraz ulubiony pejcz z czarną rączką ozdobioną srebrnymi detalami.
Mick widząc to wszystko aż uniósł brwi.
- No bez jaj – powiedział z oburzeniem.
Drake zaśmiał się głośno, wyraźnie zadowolony z jego reakcji.
- Jeśli to ci nie pasuje, możesz być nagi. Zostawiam ci wybór – dodał, z nutą ironii w głosie.
Mick prychnął, odbierając od niego rzeczy.
- Faktycznie, cudowny wybór – burknął, ale w jego głosie dało się wyczuć lekkie rozbawienie.
Drake spojrzał na zegarek na nadgarstku i skrzywił się.
- Muszę już iść – oznajmił, zerkając na Mick’a z powagą. – Ale ty, pod żadnym pozorem, nie przemęczaj się dzisiaj – zaznaczył dobitnie.
Mick wzruszył ramionami, wywracając oczami, gdy rzucił ubrania na oparcie kanapy.
- Mam zamiar gnić na kanapie i oglądać telewizję, sir – odpowiedział, sięgając po filiżankę z resztką kawy.
Drake podszedł do niego, ujął go za brodę i nachylił się, całując go namiętnie. Mick aż upuścił filiżankę a ta potoczyła się po blacie stołu, rozlewając resztkę napoju.
- Bądź grzeczny – Drake mruknął miękkim tonem, zanim odsunął się i ruszył w stronę drzwi.
Mick odprowadził go zaskoczonym wzrokiem, dotykając opuszkami palców warg, które jeszcze chwilę temu, służyły mu do tego rozkosznego aktu. Choć na zewnątrz wyglądał na wstrząśniętego, wewnątrz poczuł ciepło rozlewające się po klatce piersiowej. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, który wykwitł mu na twarzy.
Odłożył na kanapę również pejcz, przyniesiony przez Pana i westchnął cicho. Otrząsnął się ostatecznie i zebrał naczynia po śniadaniu, by je umyć i uporządkować kuchnię. Choć czuł się już znacznie lepiej, nie chciał nadwyrężać ręki, więc pracował powoli i ostrożnie.
Kiedy wszystko było już na swoim miejscu, wrócił do salonu i jak zapowiadał, uwalił się na kanapie. Pilot do telewizora leżał w zasięgu ręki, więc chwycił go i zaczął przeskakiwać po kanałach. Początkowo czuł się zrelaksowany, ale wraz z upływem godzin jego myśli zaczęły niebezpiecznie błądzić.
Sprośny strój wiszący na oparciu kanapy zdawał się go przyciągać. Czasami zerkał w jego stronę, próbując ignorować dziwne podekscytowanie, które w nim rosło.
- To głupie – mówił sobie w myślach. - Przecież to tylko ciuchy. Skąpe, ale wciąż ciuchy
Ale z każdą chwilą wydawały mu się one coraz bardziej intrygujące. Nie chodziło tylko o sam strój. Zadanie, które wyznaczył mu Pan, przywoływało wspomnienia. Mick przypominał sobie, jak Drake dotykał go w samolocie, jak czuł jego bliskość i siłę, a potem rozkosz, której nie potrafił porównać z niczym innym. Nawet teraz, siedząc na kanapie, poczuł znajome mrowienie, rezonujące w dolnej części brzucha.
Nie potrafił już dłużej ignorować narastającego w nim napięcia. Powoli sięgnął ręką do spodni, wsuwając dłoń pod materiał. Jego oddech stał się cięższy a myśli mimowolnie wracały do tamtych chwil. Zacisnął powieki, pozwalając wyobraźni swobodnie działać. Czuł, jak jego ciało reaguje na wspomnienia, gdy nagle poczuł wyrzuty sumienia.
- A co, jeśli Pan wróci wcześniej? – przemknęło mu przez głowę.
Ale myśl ta szybko zniknęła, gdy zdominowało go narastające pragnienie. Spełnienie przyszło szybciej niż mógłby przypuszczać. I było tak silne, że wydarło z jego gardła krzyk, nim otuliła go ciemność nieświadomości.
Mick przebudził się, słysząc hałas przy drzwiach. Zerwał się z kanapy niczym oparzony, czując nagły chłód niepokoju. Przecież nie klęczał posłusznie przy obitych skórą drzwiach pokoju zabaw, jak kazał mu Pan. Z jego ust wydobył się ledwie słyszalny jęk, jakby w tej jednej chwili zapomniał o wszystkim, co miało miejsce wcześniej. Nie chciał otrzymać kary, nie chciał czuć bólu.
Jego spojrzenie mimowolnie powędrowało do zegara, wiszącego nad telewizorem, a widząc godzinę, brwi ściągnęły się w wyrazie niezrozumienia. Jeśli czasomierz działał prawidłowo to dochodziła zaledwie osiemnasta. Było stanowczo zbyt wcześnie na powrót Drake’a.
Zanim zdążył to rozważyć, drzwi apartamentu otworzyły się z hukiem. Do środka wpadła banda uzbrojonych mężczyzn. Ich ruchy były szybkie i precyzyjne, jakby doskonale wiedzieli, czego i kogo spodziewać się wewnątrz. Dwoje z nich dopadło go i powaliło na kolana, wykręcając mu ręce na plecy i spinając je kajdankami. Unieśli go ponad podłogę, niczym piórko i skierowali się w stronę wyjścia.
Mick nie pozostawał jednak bierny. Rzucał się, wrzeszcząc w niebogłosy, jakby jego życie zależało od tego krzyku. Mężczyźni starali się go wyprowadzić, ale walczył jak dzikie zwierzę, wijąc się w ich ramionach, nie mając zamiaru się poddać.
Panel przy drzwiach świecił się na czerwono a chłopak czuł charakterystyczny ucisk na szyi. Elektryczna obroża. Wiedział, że jeśli przekroczy próg apartamentu, urządzenie aktywuje się, zadając mu potworny ból. Czy jego oprawcy zdawali sobie z tego sprawę? Pewnie nie. Czy zorientują się w sytuacji, czy raczej pozwolą, żeby prąd raził go tak długo, aż stanie mu serce, sądząc, że tylko udaje? Nie miał zamiaru tego sprawdzać. Ale co mógł zrobić?
Starał się coś wymyślić, gdy silne ramiona pchały go bezlitośnie w stronę przepaści. Gdzieś na granicy świadomości spostrzegł, że kilku z napastników pobiegło na piętro, by przeszukać resztę pokoi. Czy może więc nie chodziło tylko o niego? Ta nagła zmiana toru myślenia olśniła go. To była jego jedyna szansa.
- Nadajnik… obroża ma nadajnik! – krzyknął, niemal zdzierając gardło z desperacji, licząc na to, że jego słowa wstrzymają ich choć na chwilę.
Mężczyźni zamarli na ułamek sekundy, wymieniając ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Jeden z nich wyciągnął wojskowy nóż, który złowieszczo błysnął w świetle. Mick, na jego widok, aż wstrzymał oddech. Zimne ostrze szybko znalazło się przy jego szyi a on zamknął oczy, przerażony wizją śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz