Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

27.09.2024

23.

Mick przebudził się wyjątkowo wcześnie. Czuł jak pościel klei się do jego spoconego ciała, ale owinął się szczelniej kołdrą, kuląc pod nią i pocierając o siebie stopy. Było mu potwornie zimno, aż dzwonił zębami. Czyżby miał gorączkę? Dotknął dłonią czoła, ale ciężko było mu to stwierdzić. Wydawało się być ciepłe, ale raczej nie bardziej niż zwykle.

Tak bardzo chciałby zostać dziś w łóżku, ale okrutny budzik obwieścił początek kolejnego dnia. Komórka wibrowała na nocnym stoliku, wygrywając irytującą, piskliwą melodyjkę. Dźwięk w końcu ucichł, ale Mick nie wstawał a jedynie odwrócił się zrezygnowany na plecy i zapatrzył na sufit. Właściciel kasyna, który odebrał mu wolność, twierdził, że posłuszeństwo uchroni go przed cierpieniem. Prychnął z pogardą. To było kolejne kłamstwo, które padło z jego wężowatych ust. Może i działało to w podziemiach kasyna, gdy był poddawany tresurze, ale na pewno nie w apartamencie Drake'a.

Zmusił ciało do ruchu i zwlókł się z łóżka, by zajść do łazienki i wziąć prysznic. Musiał przygotować kawę i śniadanie zanim ten leniwy, wysługujący się nim, pieprzący go bez opamiętania skurwiel się obudzi. Umycie się wyczerpało jego niewielki zasób energii, to też nawet nie myślał o tym, żeby się ubierać. Zarzucił na siebie szlafrok i poczłapał na dół na boso. Przygotowanie posiłku okazało się zadaniem niemal ponad jego wątłe siły. Zdobył się jedynie na zwykłą jajecznicę i kanapki z masłem. Dobrze, że kawa robiła się niemal sama w nowiutkim ekspresie.

Tymczasem Drake przeciągał się w łóżku, zadowolony jak łasica. Miniony wieczór był wręcz fenomenalny. Zapłakana twarz chłopaka śniła mu się jeszcze długo. Mimo to miał nadzieję, że Mick nie będzie taką zasmarkaną beksą przy każdym ich ostrzejszym seksie. Tego by nie zniósł. Lubił jego zadziorny charakterek i nie zamierzał mu go odbierać.

Wyskoczył energicznie z łóżka i poszedł do łazienki. Chciał się odlać, ale zauważył przezroczysty śluz na żołędzi członka. Czyżby aż tak się podniecił myśląc o blondynie, że pojawił się preejakulat? Ale przecież nawet mu nie stał. Wzruszył ramionami, stwierdzając, że może to być jakaś pozostałość ich upojnego wieczoru. Albo stał mu zanim się obudził. Przecież faceci mają nocne wzwody i to nic nadzwyczajnego. Nakierował członek na sedes i skrzywił się, gdy mocz opuścił jego pęcherz wartkim strumieniem i poczuł lekkie pieczenie w cewce. Chyba do tego wszystkiego obtarł sobie chuja. Kiedy przypomniał sobie, jak ostro posuwał wczoraj Mick'a uznał, że tak właśnie musiało być. Czyli dzisiaj raczej nici z ruchanka. No cóż. Wykąpał się i zszedł na śniadanie.

Widząc, że chłopak niemal słania się na nogach, podając do stołu, zaniepokoił się. Mick wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Podszedł do niego, chcąc sprawdzić co się dzieje. Zirytowała go jego reakcja, gdy uniósł rękę do jego czoła. Mick skulił się i odsunął, jakby chciał go uderzyć. Musiał przytrzymać go za ramię, żeby mu nie zwiał. A przecież chciał tylko sprawdzić, czy ma ciepłe czoło. Był bardzo rozpalony.

Kazał mu zjeść śniadanie, które blondyn bardziej rozgrzebał po talerzu. Na szczęście wyskubał kilka kęsów z chleba. Tyle musiało wystarczyć. Nie mógł podać mu leków na zbicie temperatury na pusty żołądek. Czekając aż chłopak popije tabletki herbatą skontrolował czas na zegarku na ręce. Miał jeszcze trochę czasu do spotkania z młodszym Yamaguchi.

- Za godzinę wychodzę i wrócę dopiero w okolicach południa – oznajmił zajmując się wreszcie własnym posiłkiem i aromatyczną kawą. – Masz przez ten czas odpoczywać. Najlepiej się prześpij – polecił.

Widząc, że chłopak chce coś powiedzieć uciszył go lekceważącym gestem ręki.

- Nie przejmuj się obiadem. Zamówię coś.

Odłożył ich naczynia do zlewu i skinął na dzieciaka ponaglająco, by wrócił już do pokoju. Mick powlókł się na górę, zastanawiając się, po jaką cholerę Pan kazał mu gotować, skoro mogli od tak zamawiać jedzenie daleko wykraczające jakością od jego marnych zdolności kulinarnych. Postanowił jednak zostawić te rozważania na później. Teraz ważniejsze stało się łóżko. Padł w jego objęcia, wtulając twarz w miękką poduszkę. Ciepło pościeli niemal od razu zabrało go do krainy snów.

Drake, trzymając ramieniem telefon przy uchu i wiążąc krawat przed lustrem, zerknął w stronę pokoju blondyna. Będzie musiał zadzwonić do niego później, by upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Jak mógł się rozchorować od odrobiny ćwiczeń i seksu? Będzie musiał pomyśleć, jak go wzmocnić. Przecież nie może wyłączać go z użytku za każdym razem kiedy trochę go nadwyręży.

- Tak, słucham cię Kaoru. Wuj się nie dowie, jeśli będziesz trzymał gębę na kłódkę. A po transakcji jego pretensje nie będą miały znaczenia – stwierdził nieco zirytowany.

Jego asystent może i obsługiwał sprawnie jego kalendarz i dogadywał się całkiem nieźle z kontrahentami, ale przy okazji był taką trzęsidupą! Bał się jego wuja jak co najmniej samej śmierci. Może i stary Nakamura był szefem szefów, ale bez przesady. Tak naprawdę był całkiem sympatycznym staruszkiem. No chyba, że ktoś go zawiódł. Wtedy zmieniał się w żądnego krwi tygrysa.

Brunet wzruszył ramionami do swojego odbicia w lustrze. Sprawdził jeszcze opatrunek, na wszelki wypadek. Niby przestał się sączyć, ale i tak założył czarną koszulę, tak w razie czego, żeby ewentualny przesięk nie rzucał się w oczy. Wolał żeby jego partnerzy w interesach nie widzieli jego słabości. Odbębni szybko to spotkanie i wróci nim ktokolwiek się zorientuje. Dużą zaletą było posiadanie biura w tym samym budynku. Wystarczyło, że zjedzie na niższe piętro. Rozłączając się z wciąż biadolącym asystentem, rzucił jeszcze raz okiem na drzwi pokoju swojego pieska, jakby mógł je prześwietlić i opuścił apartament.


Mick niemal na oślep szukał dzwoniącego telefonu. Patrząc jednym okiem nie potrafił skupić się na tyle, by przesunąć wskaźnik na zieloną słuchawkę. Udało mu się to dopiero po kilku próbach.

- Halo? – spytał słabym głosem.

- Spałeś? Jak się czujesz?

Głos Drake'a był chłodny i rzeczowy. Jak zwykle, gdy nie mógł rozmawiać zbyt swobodnie. Chłopak jęknął cicho. Czy Pan budził go tylko po to?

- Śpię... – mruknął nieprzytomnie i chciał się rozłączyć, ale komórka wymsknęła mu się z ręki i upadła na podłogę.

Mężczyzna, po drugiej stronie, usłyszał tylko huk i zgrzyt, nim połączenie się zerwało. Zaklął pod nosem, odstawiając filiżankę kawy na spodek. Wybrał inny numer i nacisnął zieloną słuchawkę. Do dzieciaka musiał ktoś zajrzeć a on nie mógł opuścić spotkania, które najpewniej się przedłuży. Młody Yamaguchi okazał się nie być tak naiwnym, jak mógłby sugerować jego wiek. Musiał traktować go poważnie, więc wyjście ze spotkania, nawet jeśli zrobili sobie krótką przerwę na kawę, absolutnie nie wchodziło w grę.


Mick przebudził się dopiero kilka godzin później i bez zrozumienia wpatrywał się w mężczyznę, który siedział na krześle, obok jego łóżka. Był wysoki i postawny a zmarszczka na czole sugerowała wieczne niezadowolenie. Krótko przystrzyżone włosy dodawały mu powagi, tak samo jak schludny garnitur. Umysł chłopaka powoli poskładał w całość kawałki jego osoby. To był ochroniarz Drake'a. Ten sam, który, razem z grubaskiem w kwiecistej kurtce, wparował do apartamentu z bronią, jakiś czas temu. Ale nawet jeśli znał jego imię, to nie potrafił go sobie teraz przypomnieć. Intruz zerknął na niego i przez krótką chwilę mógł dostrzec w jego ziemnych oczach coś na wzór... ulgi? A może tylko sobie to wmówił?

- Dasz radę usiąść? – spytał głosem zimnym jak głaz.

Mick'a aż przeszły dreszcze, jakby gorączka nie wywoływała ich wystarczająco. Ochroniarz wydawał się być osobą, która była zdolna zabić bez choćby mrugnięcia okiem. Na szczęście, z nie małym wysiłkiem, udało mu się usiąść. Czy gdyby tego nie zrobił intruz posadziłby go siłą? Drake na pewno by tak zrobił a ten był przecież jego podwładnym. Tym bardziej zdziwiło go, gdy podał mu kubek letniej herbaty.

- Wypij – polecił, dotykając jego czoła.

Kiwnął głową, wyraźnie zadowolony i wrócił do poprzedniej pozycji, jak wygaszony robot asystent. Blondyn upił niepewnie łyk napoju, odkrywając, że ma smak malin i słodycz miodu. Pożałował, że nie obudził się wcześniej, gdy był jeszcze gorący. Wypił wszystko niemal duszkiem i odstawił kubek na nocną szafkę. Przez długą chwilę obaj siedzieli w milczeniu, które strasznie go krępowało. Nie wiedział kompletnie, jak ma się zachować. Odchrząknął cicho, nim się odezwał.

- Która godzina? – zapytał nieśmiało, niemal szeptem, przez panującą w pokoju ciszę.

Ochroniarz zerknął na zegarek na nadgarstku, odczytał na głos godzinę i znów znieruchomiał. Zbliżała się trzynasta. Czy Pan nie powinien już wrócić? A może znów coś się stało i stąd obecność tego poważnego mruka?

- K-kim pan jest? – spytał ostrożnie.

- Misaki Hamada – mężczyzna odpowiedział sztywno.

- Iii... co pan tu robi? – Mick dopytał, usiłując odnaleźć się w tej przedziwnej sytuacji.

Miętosił przy tym nerwowo kołdrę.

- Pilnuje cię.

Odpowiedź wyjaśniła mu tak wiele, że równie dobrze mogła w ogóle nie paść. Westchnął w duchu z irytacji.

- Pa... - ugryzł się w język – Drake już wrócił?

- Szefa jeszcze nie ma.

- Yhym...

W pokoju na powrót zapanowała cisza. Brakowało tylko cykających świerszczy.

- Muszę do kibla – stwierdził w końcu Mick, odrzucając kołdrę na bok i poprawiając szlafrok, by ukryć swoją nagość.

Misaki odwrócił się w jego stronę, gotów zerwać się z krzesła, gdyby chłopiec zasłabł albo potrzebował wsparcia.

- Pomóc ci? – spytał całkowicie poważnie.

- Nie! – Mick oburzył się, czując jak płonie mu twarz.

Jego zażenowanie rosło z każdą sekundą, gdy niezgrabnie wyplątywał nogi z pościeli. Czuł się jak dziecko, którym trzeba się opiekować, a nie jak dorosły człowiek. Cała ta sytuacja cholernie go irytowała. Czuł się nią w pewien sposób upokorzony. To Drake był jego Panem i to on powinien okazywać mu troskę, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Zamknął się w końcu w łazience, gdzie mógł mieć choć skrawek prywatności i oparł się o drzwi plecami. Usiłował zracjonalizować sobie własny gniew. Czy rzeczywiście chciałby widzieć przy swoim łóżku Pana? Może i tak. Przecież to on był sprawcą jego stanu. Powinien ponosić tego konsekwencję! Ale nie, pan i władca musiał wysługiwać się swoim ochroniarzem. Blondyn prychnął z pogardą i sfrustrowany otwarł klapę sedesu. Drake wspominał coś rano o spotkaniu, ale powinien tu z nim siedzieć i osobiście go doglądać. Chorego psa, którym lubił go przecież nazywać, też zostawiłby samego?

Myjąc ręce spojrzał na swoje odbicie i roześmiał się cicho. O czym on w ogóle myślał? Gorączka widać rzuciła mu się na mózg. To cudownie, że Pana nie było w pobliżu i mógł zwyczajnie odpoczywać! Gdyby jeszcze nie ten cały Misaki to w ogóle byłoby idealnie. Westchnął cierpiętniczo, gdy zobaczył jego ponurą twarz, wychodząc z łazienki. Co on miał z nim zrobić? A może najpierw powinien skupić się na sobie? Wziął pierwsze lepsze ciuchy z szafy i wrócił do łazienki, zamiarem ubrania się w cokolwiek, co nie było szlafrokiem.

Kiedy jego ciało było należycie zakryte postanowił zejść do salonu, by pooglądać telewizję. Facet w garniaku szedł za nim krok w krok, aż Mick zatrzymał się na końcu schodów, odwracając do niego gniewnie.

- Czego pan chce? – spytał uniesionym od emocji głosem.

Misaki uniósł brew.

- Mam cię pilnować – oznajmił jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

Blondyn aż warknął.

- To znaczy, że będziesz łaził za mną krok w krok? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.


Gdyby ktoś powiedział mu, że dogada się z tym mrukiem, w życiu by nie uwierzył. Jakim cudem wylądowali więc na kanapie, zaśmiewając się z jakiegoś durnego programu, pełnego infantylnych żartów? Sam nie był w stanie na to odpowiedzieć. Po prostu, Misaki okazał się być spoko gościem, choć ukrywał to znakomicie pod płaszczykiem powierzchownej obojętności. Gdzieś wewnątrz był troskliwym misiem. Zamówił mu nawet obiad, skoro Drake tak długo nie wracał.

Dostał gorącą zupę Miso z mnóstwem dodatków i... sake? Mężczyzna tłumaczył, że nie mieli w ofercie Tamagozake, więc sam mu je przyrządzi. Mick pierwszy raz słyszał tę nazwę, więc z ciekawością obserwował jak Misaki podgrzewa alkohol i łączy z cukrem i surowym jajkiem. Czyli było to coś na wzór likieru jajecznego, który pito w Stanach na święta. Czując jego zapach chłopak zatęsknił za domem. Nie żeby nie tęsknił za nim cały czas. Mama przygotowywała mu coś podobnego, gdy chorował na gardło. Zaśmiał się cicho, gdy dostał do ręki kubek ze słodką zawartością. Otarł dyskretnie łezkę z oka i wypił a raczej zjadł łyżeczką, gdyż Tamagozake miało konsystencję luźnego puddingu, całą zawartość naczynia. Co z tego, że nie był chory a jedynie wycieńczony i stąd ta gorączka. Nie chciał wyprowadzać ochroniarza z błędu. Zwłaszcza, że zamówił mu też pyszny torcik z owocami i kremem. Bo „jemu też należało się coś od życia", jak to ujął.

Wesołość opuściła go jednak w momencie, gdy drzwi apartamentu wydały ten charakterystyczny odgłos i do mieszkania wszedł jego Pan. Ochroniarz natychmiast wstał z kanapy i poprawił garnitur, witając go drobnym skinieniem głowy. Nie wydawał się ani speszony, ani skrępowany sytuacją w jakiej zostali zastani. Po prostu wrócił do swej profesjonalnej i poważnej twarzy. Za to Mick widział w brunecie oznaki gniewu. Drgającą brew i zaciśnięte usta. W sekundę uświadomił sobie co zrobił. Przecież Pan zakazał mu spoufalania się ze swoimi ludźmi. Poczuł jak grunt usuwa mu się spod nóg. Czy zostanie ukarany?

Drake bez pośpiechu rozpiął koszulę przy szyi, by dodać sobie nieco swobody i uruchomił ekspres. Kawa w barze na dole może i była dobrej jakości, ale wolał własną mieszankę. Zerknął na ochroniarza i odprawiło skinieniem głowy. Postawił z trzaskiem ulubioną filiżankę na blacie, czekając aż urządzenie zacznie pracować. Nie musiał patrzeć za siebie, by wiedzieć, że Mick aż podskoczył na kanapie. Wręcz wyczuwał jego napięcie. Czyżby się go bał? I bardzo kurwa dobrze!

To on się tu o niego zamartwia, nie potrafi skupić na ważnym spotkaniu, od którego może zależeć przyszłość jego grupy. Wraca tutaj na złamanie karku, a ten co?! Chichocze w najlepsze z jego podwładnym, jakby byli najlepszymi kumplami! Jeśli gorączkuje to powinien kurwa leżeć w łóżku! W innym razie może nie musiał się ograniczać i mógł przelecieć go na tej pieprzonej kanapie, wielkim końskim dildo?!

- Kurwa! – Musiał zakląć sobie na głos, żeby uspokoić nerwy.

Uderzenie dłonią w blat też pomogło.

- Jesteś niereformowalny! Zabroniłem ci się wdzięczyć do moich ludzi! Nie rozumiesz prostych poleceń?! – wrzeszcząc podszedł do chłopaka, olewając kawę.

Mick skulił się na samym krańcu kanapy.

- Nie wdzięczyłem się. Po prostu rozmawialiśmy, sir – wyszeptał drżącym głosem.

Ależ miał ochotę go teraz uderzyć. Tylko jego marny stan go przed tym powstrzymywał. Przeczesał palcami włosy, gestem pełnym frustracji i usiadł na kanapie. Brew znów mu podskoczyła, gdy zobaczył połowę niedojedzonego mini tortu i kubek po jajecznym likierze, stojące na stoliku. Zrobili tu sobie pieprzone przyjęcie? Spojrzał na przestraszonego dzieciaka, zgrzytając zębami. Dlaczego przy nim nie uśmiechał się tak promiennie? Ba, nie uśmiechał się właściwie wcale, no chyba, że z ironią, kiedy mu pyskował. Chciałby zobaczyć jego szczery, słodki uśmiech i ten blask wesołości w zielonych oczach.

Z wysiłkiem przełknął gniew, sięgając po talerzyk z ciastem. Wręczył go chłopcu, upewniając się, że jego roztrzęsione ręce nie upuszczą smakołyku.

- Też jestem głodny. Nakarm mnie – zażyczył sobie tonem obrażonego dziecka.

Mick przełknął głośno i zrobił co mu kazano. Pocieszające było to, że chociaż tym razem nie musiał siedzieć na kolanach Pana. Kiedy ten pochłonął ostatni kęs polecił mu, by położył się wraz z nim na kanapie i dalej oglądali telewizję, jakby jego wybuch gniewu w ogóle nie miał miejsca. Jakby ich relacja była zupełnie inna niż w rzeczywistości.

Mick leżał więc posłusznie na torsie bruneta, wsłuchując się w napięciu w miarowe bicie jego serca. Nie potrafił się rozluźnić, cały czas oczekując jakiejś zasadzki. Aż pisnął, gdy jego ramiona zostały okryte puchatym, białym kocykiem. Drake mruknął, że to po to, by się nie wychłodził, ale kto go tam wiedział. Kompletnie nie rozumiał tych wahań w jego nastrojach. Przerażał go brak przewidywalności jego zachowań. Bywało, że mógł sobie pozwolić na wiele, ale była taka granica, której nie powinien przekraczać. Wciąż trudno było mu ją wyczuć. A może ta zmieniała się, w zależności od humoru Pana? Chyba mogło tak być. On też miał różną tolerancję na pewne rzeczy gdy był zmęczony albo rozdrażniony czymś innym.

- Dobrze bawiłeś się z Misakim? – Drake odezwał się nagle, przerywając jego rozmyślania.

Mick skulił się, mimowolnie wtulając bardziej w umięśnione ciało pod sobą. Wiedział, że ta rozmowa będzie stąpaniem po naprawdę grząskim gruncie.

- Jest... uprzejmy – stwierdził uznając, że taka uwaga jest dość neutralna i bezpieczna.

Pan parsknął krótkim śmiechem, który nie miał w sobie nic z wesołości.

- Ma całe uszy w kolczykach. Wiesz jak długo zajmuje przejście mu przez bramki na lotnisku?

Uwaga zdawała się być rzucona mimochodem, ale dłoń, która odnalazła jego ucho i zaczęła bawić się małżowiną, sugerowała coś zgoła innego. Przełknął z trudem.

- Tak? Nie zwróciłem uwagi. Nie lubię kolczyków... - wydukał chyba pojmując dokąd to zmierza.

Choć bardzo, ale to bardzo chciałby się mylić. Na twarzy Pana pojawił się uśmiech, kiedy zaczął się na nim wiercić, szukając drogi ucieczki.

- Nalać panu kawy, sir? Ekspres już skończył – zaproponował, szukając ratunku z sytuacji.

- Nie mam ochoty na kawę, Mick'i – głos pana nabrał głębszych tonów, stał się wręcz drapieżny.

Zdrobnienie jego imienia każdorazowo niemal zatrzymywało mu serce w piersi. Mężczyzna wstał, zsuwając go z siebie delikatnie. Poklepał go po głowie, nim wszedł na schody.

- Zostań – rozkazał – Zaraz wrócę i trochę się zabawimy.

Jego słowa niemal odebrały mu dech. Jeśli miało nastąpić to co myślał... Tak cholernie się bał! Przecież nienawidził igieł!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz