Drake przeciągnął się w pościeli, z głośnym pomrukiem zadowolenia. Obudził się dziś wyjątkowo wypoczęty i rześki. Czy miały na to wpływ wczorajsze wydarzenia, czy fakt, że nie musiał zrywać się o świcie, nie miało to dla niego znaczenia. Założył ręce za głowę i wpatrywał się w sufit. Jego sypialnia nie posiadała zwykłych okien a ogromny świetlik w suficie, ciągnący się przez całą długość pokoju. Widział przez niego czyste, błękitne niebo i gałęzie drzewka z ogrodu na dachu. Na jednej z nich przysiadł ptak o brązowo-beżowo-czarnym umaszczeniu. Drake zmruży oczy i zaraz uniósł brwi zaskoczony. Dzięcioły Karłowate żyły raczej na górzystych terenach, a mimo to jeden z nich przypałętał się akurat do jego ogrodu.
Możliwe, że w górach spadł już śnieg i ptaszek musiał szukać innych miejsc do żerowania. W tym roku jesień w Tokio była wyjątkowo łagodna i ciepła. Choć nie był pasjonatem ptactwa, a przynamniej nie tego upierzonego, lubił piękno tych skrzydlatych istot. Uśmiech sam wpełzł mu na usta, ale momentalnie zgasł, gdy ptak odleciał, pozostawiając na szybie biało-zielonkawy objaw swej obecności. Chwilę wpatrywał się w obrzydliwą plamę na szkle, wzrokiem pełnym pogardy.
Energicznie odrzucił kołdrę, wstając z wygodnego, ciepłego łóżka. Umył się i ubrał w codzienne ciuchy. Dresowe spodnie i opiętą koszulkę z krótkim rękawem. Mógł sobie dziś pozwolić na dzień wolnego, a nawet musiał. Jego chłopaczek, z całą pewnością, nie będzie dziś w stanie samodzielnie funkcjonować, po tym, co zapewnił mu w nocy. Zdziwiłby się ogromnie, gdyby zastał go w kuchni, przygotowującego śniadanie.
Tak jak przypuszczał, gdy zszedł na dół, apartament świecił pustką a panująca w nim cisza, aż dzwoniła w uszach. Zaparzył więc sobie kawę i popijając ją, zajrzał do lodówki. Pani Chen zrobiła zakupy, więc mógł przebierać w smakowitościach pełnej lodówki. Miał dziś ochotę na coś lekkiego, więc zrobił sobie szybką sałatkę z ogórka, sezamu i ostrej papryczki. Po namyśle przygotował do tego grzankę z serem i szczypiorkiem.
Zjadł spokojnie, dopijając smolisty napój bogów, czyli kawę. Wstawiając naczynia do zlewu spojrzał na zegar, wiszący na ścianie. Dochodziła ósma a Mick wciąż nie dawał oznak życia. Zaparzył więc czarną herbatę, dodał do niej słodzony sok malinowy i poszedł na górę z kubkiem. Postawił go na nocnej szafce, przy łóżku blondyna i potrząsnął jego ramieniem przez kołdrę.
Mick jęknął cicho, spoglądając na niego nieprzytomnie, szklistymi oczami. Jego twarz była zaczerwieniona a zęby dzwoniły o siebie. Zaniepokojony dotknął jego wilgotnego od potu czoła. Było gorące. Dzieciak musiał mieć wysoką temperaturę. Drake zaklął siarczyście pod nosem. Przecież dobrze go wczoraj opatrzył! Dla pewności sprawdził wszystkie bandaże i plastry, zwłaszcza opatrunek na karku. Rana po ugryzieniu nie była zaogniona a przez noc ładnie obeschła. Więc to nie ona była problemem.
Uniósł kołdrę, odsłaniając nogi blondyna. Jego stopy były wręcz fioletowe od siniaków. Opuchlizna była zdecydowanie większa na prawej z nich. Przez chwilę myślał nawet, czy może nie połamał mu kości? Ale zaraz odsunął tę myśl. Przecież bił go bambusowym, cienkim kijkiem. Prędzej by go na nim połamał niż uszkodził mu kości. Więc był to problem jedynie obitych tkanek. To jednak nie zmieniało faktu, że należało coś z tym zrobić. Dobrze, że wczoraj przed snem, przygotował ziołowy napar na okłady, by zmniejszyć obrzęk. Schował go do lodówki, więc był dostatecznie schłodzony. Zimne okłady, same w sobie, przyniosły chłopakowi pewną ulgę i na oko, zmniejszyły nieco opuchliznę.
Kiedy skończył obrócił go ostrożnie na bok i uniósł, by napoić go wystygłą herbatą. Mick spijał ją bezwiednie, ledwo kontaktując. Kiedy więc wypił połowę, ułożył go z powrotem na poduszce i pozwolił pogrążyć się we śnie. Sam zaś zszedł na dół, w poszukiwaniu komórki. Znalazł ją na stole w kuchni. Odszukał w kontaktach odpowiedni numer i wybrał połączenie.
- Nie mam czasu gadać - odezwał się głos po drugiej stronie, po kilku sygnałach.
Drake zmrużył gniewnie oczy.
- Lepiej żebyś go jednak znalazł Kenji - wyraźnie zaakcentował imię rozmówcy.
W komórce przez chwilę dźwięczała cisza.
- A, to ty. Wybacz, nie spojrzałem kto dzwoni. Jestem w trakcie konsultacji. Jeśli nikt nie umiera to zaraz oddzwonię, dobra? - głos wyjaśnił pospiesznie i rozłączył się.
Brunet rzucił telefon na blat zirytowany. Kenji nazywał się tak naprawdę Takeshi Sato i był jego dobrym przyjacielem ze szkolnych lat. Poza tym zawdzięczał mu tak wiele, że właściwie miał go teraz na smyczy i mógł żądać od niego wszystkiego. Wygodnie było mieć chirurga pod butem, nawet jeśli czasem wyprowadzał go z równowagi.
Nie uchodziło wątpliwości, że lekarzem był świetnym, ale miał pewne skłonności, przez które został wyrzucony ze studiów. Miał, wręcz chorobliwą obsesję na punkcie blizn. Okaleczył koleżankę z roku. Przez cały proces sądowy i później w więzieniu, utrzymywał, że dziewczyna się na to zgodziła. Kto wie, może i rzeczywiście tak właśnie było. Niemniej został skazany a sprawa odbiła się w mediach szerokim echem. Nie miał szans na zdobycie dyplomu, a tym bardziej na pracę w zawodzie. Drake wyciągnął go z pierdla kilkoma łapówkami i zaproponował układ nie do odrzucenia. W zamian za opiekę medyczną nad jego ludźmi, to jest łatanie ich po postrzałach i tego typu przypadłościach, załatwił mu zmianę nazwiska, lewe papiery i opłacił otwarcie placówki medycznej.
Czekając na telefon wylał ziołowy napar i wrzucił do pralki tetrowe pieluszki, które w nim namaczał. Odczekał jeszcze kilka minut, a że Kenji nie oddzwaniał napisał mu rozwlekłą wiadomość, wylewając w niej swoje frustracje. Jednak nim ją wysłał skasował cały tekst i streścił go do wymownego „Przyjeżdżaj do mnie kurwa w podskokach!".
Mick mrugał zawzięcie, by widziany świat nabrał ostrości. Dostrzegł metalowy stojak na kroplówkę, podpiętą do własnej ręki. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co właściwie się dzieje. Jego umysł przysłaniała dziwna mgła, w której tonęła reszta pokoju. Słyszał jednak czyjąś rozmowę. Jeden z głosów z pewnością należał do Drake'a, drugiego nie znał.
- To niby nic groźnego, ale oszczędzaj go przez kilka dni. Dam mu jeszcze antybiotyk, tak na wszelki wypadek. I zmieniaj opatrunki, żeby rany nie zaczęły się babrać.
- Poważnie geniuszu? Dzięki, że mówisz, bo bym nie wiedział - odpowiedział sarkastycznie brunet.
Drugi z mężczyzn odchrząknął.
- Jeśli obrzęk nie zacznie schodzić do wieczora to przywieź go do kliniki.
- Jak to sobie niby wyobrażasz?
- No normalnie. Przecież masz jego papiery, nie?
- Tak, z prawdziwymi danymi. Nie możemy ich użyć.
- To załatw mu fałszywki. Czemu w ogóle nie zrobiłeś tego wcześniej? Różne rzeczy się przecież dzieją. Z resztą, nie ważne. Po prostu zadzwoń do mnie wcześniej to wygonie recepcjonistkę po kawę i sam go przyjmę, czy coś... Jeśli gorączka będzie się utrzymywać też przyjedź.
- Dobra. Dolicz sobie do rachunku coś ekstra, za ekspres.
- Aleś ty hojny - głos wcale nie wydawał się zadowolony. – Założę mu jeszcze cewnik, ale wyjmij go wieczorem. W jego stanie łatwo o infekcję...
Reszta rozmowy zlała się z ciemnością, która niespodziewanie go ogarnęła.
Przebudził się kolejny raz, czując zapach świeżej pościeli i pociągnięcia ciepłej, mokrej ściereczki na własnym ciele. Drake pochylał się nad nim, obmywając go ostrożnie. Obserwował go spod, na wpół przymkniętych powiek, aż skończył. Nie chciał zdradzać, że się obudził, dopóki mężczyzna nie sięgnął do jego penisa i nie zaczął czegoś przy nim majstrować. Wtedy uniósł się na łokciach i w panice usiłował odepchnąć jego ręce. Drake był wyraźnie zaskoczony jego nagłą reakcją.
- Przestań, trzeba go wyjąć - skarcił go dość łagodnie.
Mimo to mało delikatnie wyciągając z jego członka cewnik. Chłopak natychmiast okrył się kołdrą i podciągnął bokserki, które miał opuszczone do połowy ud. Wyglądał przy tym na przestraszonego i nieco zagubionego. Brunet wyniósł worek z moczem do łazienki, umył ręce i wrócił do niego. Pstryknął kilka razy palcami tuż przed jego twarzą.
- Obudziłeś się, czy dalej śnisz? - spytał z pewnym rozbawieniem.
Mick powoli pokręcił przecząco głową.
- Chyba... nie śpię... - wymruczał przecierając oko nadgarstkiem.
- W końcu. Pamiętasz co się wczoraj działo? - Drake spytał, jakby od niechcenia.
Jego wzrok był jednak dziwnie czujny. Blondyn pomyślał, że przecież nie mógłby zapomnieć tego co mu zrobił. Zwłaszcza że nogi rwały okropnym bólem, przy choćby najmniejszym ruchu. Pokiwał więc głową a na widok uśmiechu swojego pana, pełnego satysfakcji, opuścił ją i obrócił nieco w bok, nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia. Wzdrygnął się, kiedy Drake położył mu dłoń na karku i odnalazł palcami opatrunek, skrywający ranę po ugryzieniu.
- Teraz będziesz grzeczny, co Mick'i? - spytał głosem, który jeżył mu włosy na rękach.
- T-tak, sir... - niemal wyszeptał, nie potrafiąc wydusić z siebie więcej.
Ale ta krótka odpowiedź wystarczyła. Brunet go puścił.
- Spałeś cały dzień, pora żebyś coś zjadł - obwieścił, ściągając z niego kołdrę.
Mick poczuł się nagle dziwnie nagi, choć miał na sobie koszulkę i bieliznę.
- Nie jestem głodny...
- Nie pytam cię o zdanie.
- Ała! Ał! Nie! - zapiszczał, gdy mężczyzna brał go na ręce, nieco urażając obite nogi.
Jednak, gdy wynosił go z pokoju, objął go za kark i wtulił twarz w zagłębienie w jego szyi. Drake uśmiechnął się, bo łaskotanie jego ciepłego oddechu, w takim miejscu, było przyjemne. Zniósł go na dół i posadził ostrożnie na kanapie, podkładając mu pod nogi miękką poduszkę w poszewce z chłodnego aksamitu. Mimo to chłopak krzywił się z bólu. Próbował przez chwilę ułożyć kończyny inaczej, ale ruch tylko pogorszył sprawę. Poddał się więc i oparł zmarnowany o podłokietnik kanapy. Drake włożył mu pod plecy dodatkową poduszkę i po kilku minutach krzątaniny po kuchni, postawił mu na kolanach tacę z rozkładanymi nóżkami. Zapach makaronu udon ze smażonymi warzywami pobudził jego ślinianki, choć miseczka bliżej nieokreślonej zupy z wodorostami, nie była zbyt zachęcająca. Mężczyzna otwarł małą puszkę napoju i postawił ją na tacy, siadając na brzegu kawowego stolika. Widząc, że chłopak nie garnie się do jedzenia, sięgnął po miseczkę i nabrał bulionu łyżką.
- Nie przesoliłem tego i nie ma tu psiego żarcia. Zajadaj - zachęcił go, przystawiając łyżkę do jego ust.
Mick niepewnie rozchylił wargi i spróbował zupy. Okazała się całkiem smaczna, choć wodorosty miały intensywny, rybny smak. Za drugie danie zabrał się już sam, w obawie, że mimo łagodnego tonu, Drake straci cierpliwość i wepchnie mu jedzenie prosto do gardła, niczym gęsi.
Brunet zabrał tacę, gdy skończył i kiedy odstawił ją w kuchni, wrócił do niego z kocem w rękach. Rozłożył go i okrył mu nim ramiona.
- Przesuń się trochę - rozkazał, siadając za jego plecami, tak, że chłopak siedział mu teraz między nogami.
Objął go jedną ręką w pasie i przyciągnął do siebie, by oparł się o jego tors. Wolną ręką sięgnął po pilot i włączył pierwszy lepszy film, akurat o super bohaterach. Nie przepadał za tym gatunkiem, ale było mu wszystko jedno. Udawał, że skupił się na oglądaniu i ignorował fakt, że dzieciak zesztywniał w jego objęciu niczym kłoda.
Mick kompletnie nie wiedział, jak ma się zachować. Nie rozumiał, czego pan od niego oczekiwał. Obawiał się, że zaraz zacznie się do niego dobierać, albo uderzy go, bo coś w jego zachowaniu, mu się nie spodoba. Potrzebował przeszło pół godziny, by zdać sobie sprawę z tego, że żadna z tych obaw się nie spełni. Że najwyraźniej Drake po prostu chciał pooglądać z nim telewizję. Tak po prostu.
Nieco uspokojony odważył się zmienić pozycje i ułożyć wygodniej. Odwrócił się bardziej na bok i sięgnął po napój, którego nie dokończył podczas jedzenia. Kiedy wziął kilka łyków, mężczyzna zabrał mu puszkę z ręki i sam dopił jej zawartość, puszczając mu oczko, rozbawiony. Wolał tego nie komentować a jedynie położył głowę z powrotem na jego torsie. Przez cienki materiał koszulki słyszał jak równomiernie bije mu serce. Głaskanie po włosach i ramieniu, które pojawiło się po chwili, wydało mu się całkiem przyjemne. Gdyby nie ból nóg, mógłby uznać zachowanie bruneta za miłe. Ale nie dał się temu zwieść. Drake był skurwielem i żadne głaskanko nie zmieni jego postrzegania tego wykolejonego osobnika. Nawet jeśli czuł przyjemną senność, kiedy przeczesywał mu włosy palcami.
W trakcie seansu pan spytał go nawet, czy nie chciałby popcornu albo jeszcze czegoś do picia, czy jedzenia. Niezmiennie odpowiadał przecząco i kokosił się między jego nogami, opatulając się szczelniej kocem, by nieco uciec od jego dotyku.
Na reklamie, już pod koniec filmu, Drake dotknął wierzchem dłoni jego czoła. Znów było ciepło, przez co westchnął ciężko. A było tak przyjemnie.
- Gorączka ci wraca. Idziemy do łóżka - zdecydował, chcąc już wstać, ale blondyn się nie podniósł a spojrzał na niego pytająco.
- Co? - Był wyraźnie zadziwiony tą decyzją. - Ale to prawie koniec - zauważył.
-Tak, to koniec, twojego oglądania.
- Ale..., ale...that's not fair! Chce wiedzieć jak to się skończy! - zaprotestował z żywiołowością, która była nieadekwatna do jego, rzekomo, złego stanu.
Drake uniósł brew i położył dłoń na jego karku, podrażniając ranę po ugryzieniu.
- Nie podnoś głosu - jego ton momentalnie się zmienił.
Mick poczuł dreszcz przechodzący przez cały kręgosłup. Chwilowa dobroć jego pana najwyraźniej również miała granice.
- Prze-praszam, sir... - zreflektował się natychmiast, nieco kuląc ramiona, by wydać się drobniejszym i delikatniejszym, niż w rzeczywistości. - Chciałem po prostu zobaczyć film do końca. Czy kilka minut to taka duża różnica? – spytał przymilnym głosem, spoglądając na niego spod, wyjątkowo długich jak na chłopaka, rzęs.
Drake usiłował zachować kamienną twarz, ale te piękne, zielone oczy, wpatrujące się w niego ze szczerym błaganiem, mimo wszystko nie wynikającym ze strachu, rozkładały go na łopatki. Nie posądziłby siebie o taką podatność na tego typu próby manipulacji. Uniósł rękę, jakby chciał go uderzyć, ale tylko poczochrał mu włosy, poddając się.
- Dobra, ale film się kończy i wracasz do łóżka - zdecydował, siląc się na ostrzejszy ton.
-Dziękuje, panie.
Chłopak uśmiechnął się, usiłując nadać wyrazowi twarzy naturalny wygląd. Położył głowę na torsie mężczyzny i dyskretnie uśmiechnął się przebiegle. Ha! Frajer. Pomyślał z rozbawieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz