Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

15.07.2025

14.

Akihito wpadł do szpitala z bijącym sercem i zaciskającą mu gardło paniką. Przeszedł przez hol i kolejne korytarze jak huragan – szybkim, zdecydowanym krokiem, nie zwracając uwagi na spojrzenia personelu. Ochroniarz stojący przed pokojem, do którego zmierzał, nawet nie próbował go zatrzymać. Wystarczyło jedno spojrzenie.

Drzwi rozsunęły się gwałtownie, uderzając w ścianę. W środku panował spokój. Ryu siedział w szpitalnym łóżku, oparty o poduszki, z książką w dłoniach. Na dźwięk otwieranych drzwi uniósł wzrok i przez kilka sekund patrzył na brata zaskoczonym, niemal komicznym wyrazem twarzy.

– Aki? Co ty tu robisz?

Akihito stał w progu, zasapany, z oczami rozszerzonymi od napięcia. Rozejrzał się po sali – po spokojnym Ryu, po poduszce, po świecącym monitorze przy łóżku. Nie było respiratora. Nie było kroplówek. Nie było dramatu, którego się spodziewał. Wsunął palce we włosy i przeciągnął je po czaszce nerwowym ruchem. W następnej chwili barkiem oparł się o ścianę i zsunął po niej na podłogę, jakby wszystkie emocje nagle go opuściły.

Pielęgniarz, który stał przy łóżku i dopisywał coś do karty pacjenta, wyglądał jakby nie wiedział gdzie podziać oczy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z rodziną cesarską, i że lepiej byłoby dla niego, gdyby nie widział pewnych rzeczy, a już na pewno siedzącego na podłodze najmłodszego z synów cesarza.

– Zostawcie nas samych – powiedział Ryu, cicho, ale stanowczo, wybawiając go od tej udręki.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za pielęgniarzem i ochroniarzem, Ryu zsunął bose stopy na podłogę i podszedł do brata. Wyciągnął do niego dłoń.

– Chodź.

Aki spojrzał na nią niechętnie, przez chwilę jakby rozważając odmowę, ale w końcu chwycił ją i pozwolił się podnieść. Usta miał zaciśnięte a czoło zmarszczone.

– Myślałem, że umierasz – wyrzucił w końcu, jakby słowa same wydostały się z jego gardła. – Hanami brzmiała, jakbyś był w stanie agonalnym.

Ryu uśmiechnął się blado i pokręcił głową.

– Kocham ją, naprawdę. Ale tylko ona potrafi rozpętać dramat z powodu zwykłego omdlenia – stwierdził żartobliwie.

Usiedli razem na brzegu łóżka. Aki wciąż patrzył na niego z niepokojem, z pewnym niedowierzaniem, jakby podejrzewał, że jednak ma przed sobą ducha. Zlustrował go od stóp do głów. Błękitna, szpitalna, piżama sprawiała, że wyglądał na nieco bledszego niż zazwyczaj. A może było to jedynie złudzenie? Może Aki po prostu nie przywykł do oglądania go w piżamie a nie garniturze, czy innym ceremonialnym kimono?

– To co się właściwie stało? – zapytał. – Powiedziała mi tylko, że zemdlałeś na jakimś spotkaniu i zabrała cię karetka. A ona jest na Okinawie i nikt jej nic nie mówi.

– Spadł mi cukier – odpowiedział Ryu zwyczajnie, wzdychając ciężko. – Nic wielkiego.

Aki rozejrzał się po pokoju. Spojrzał na buczący cicho monitor przy łóżku, na kubek z herbatą na szafeczce obok, książkę porzuconą na pościeli i na sportową torbę upchniętą między szafą a ścianą przy oknie, która zwiastowała co najmniej kilkudniowy pobyt.

– Naprawdę? – uniósł brew. – Bo wygląda na coś więcej niż tylko szybkie podanie glukozy. Robisz sobie jaja?

Ryu na chwilę spuścił wzrok a jego twarz nabrała powagi.

– Przy badaniach wyszła lekka bradykardia – przyznał. – Wciąż nic wielkiego, ale chcą mnie poobserwować.

W pokoju zapadła cisza. Aki patrzył w bok, przez chwilę bez słowa. Potem tylko cicho westchnął i pokręcił głową.

– Jeszcze raz doprowadzisz mnie do takiego stanu... to sam cię dobiję – zagroził.

Ryu zaśmiał się krótko.

– Mówię poważnie! – obruszył się Aki. – Myślisz, że mam czas sprawdzać czy żyjesz? Zacznij w końcu o siebie dbać, nie jesteś już młodzieniaszkiem!

Ryunosuke wywrócił oczami, czując się jakby dostał połajankę od ich matki, ale bez słowa przesunął się nieco i objął Akihito ramieniem, przyciągając go do siebie. Gest był cichy, pozbawiony patosu, nie wynikał z potrzeby dramatyzmu, tylko z braterskiej troski. Aki pozwolił się przytulić. Przez kilka sekund siedzieli tak w ciszy, wsłuchani w spokojne piknięcia monitora i szum klimatyzacji. Emocje powoli opadały, rozmywały się w atmosferze zmęczonego zrozumienia.

Ten moment nie trwał jednak długo. Drzwi otworzyły się z impetem.

– Ryu-chan! Przyniosłem gruszki nashi dla mojego biednego, chorego braciszka! – rozbrzmiał teatralny głos Tsuyoshi'ego, który wpadł do pokoju niczym huragan, niosąc ze sobą zapach zbyt ostrych perfum i hałas, niewłaściwy dla tego miejsca.

W rękach trzymał reklamówkę z owocami, a na twarzy miał triumfalny uśmiech kogoś, kto właśnie uratował świat. Zatrzymał się gwałtownie, widząc objęcie wciąż trwające między braćmi. Mrugnął raz, potem drugi, gdy na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech.

– Zmieszczę się między wami? – zapytał niemal konspiracyjnie, z niewinnym błyskiem w oku.

Akihito uniósł powoli głowę i spojrzał na niego z kamiennym wyrazem twarzy. Głos miał spokojny, cichy, wręcz lodowaty.

– Mogę mu wpierdolić, Ryu? – spytał.

Ryunosuke również spojrzał na brata z morderczym wręcz wyrazem, oczami pełnymi surowej obojętności.

– Jak najbardziej – potwierdził, wypuszczając Aki'ego z objęć.

Akihito wstał z łóżka i zacisnął dłonie w pięści, aż w stawach palców coś cicho strzeliło. Spojrzenie miał jak z horroru. Tsuyoshi cofnął się instynktownie, aż plecami dotknął drzwi.

– No dobra, dobra! Przecież tylko żartowałem! – rzucił, podnosząc ręce w obronnym geście. – W ogóle to przyszedłem wesprzeć brata w chorobie! Wzruszyć się jego stanem! Przyniosłem owoce! – Szukał każdej linii obrony.

Nie wyglądał jednak na szczególnie wzruszonego. Bardziej na przerażonego, jak ktoś, kto zaraz zostanie wdeptany w podłogę.

– Ryu! – jęknął dramatycznie. – Przestań szczuć mnie Akisiem! – zawołał z trwogą.

Ryunosuke, zamiast zareagować, tylko uśmiechnął się złośliwie. Przesunął dłonią po piżamie, jakby prostował fałd materiału, i przyglądał się z rozbawieniem sytuacji, jakby stanowiła świetną rozrywkę. Aki zrobił jeszcze krok do przodu, a jego uśmiech był już czystym obłędem. Tsuyoshi pisnął i z krzykiem wypadł z pokoju.

– Pomocy! On naprawdę to zrobi! – zawyła żałośnie.

Zderzył się niemal z przechodzącą pielęgniarką i zniknął za zakrętem korytarza, zostawiając po sobie tylko echo paniki i rozsypane po podłodze gruszki nashi. Do pokoju zajrzeli ochroniarze, lekko zdezorientowani, niepewni, czy interweniować. Zastali Akihito pochylonego nad gruszkami, które z wyraźną rezygnacją zbierał z podłogi. Podszedł do umywalki w rogu pokoju i opłukał owoce jeden po drugim. Potem usiadł na krześle przy łóżku, wyjął mały nożyk z szuflady szafki i zaczął spokojnie obierać pierwszą gruszkę. Precyzyjnie. Powoli. Jakby nigdy nic.

Ryu wrócił tymczasem na swoje miejsce, siadając wygodnie w łóżku, gdy nieoczekiwanie spojrzał na ochroniarzy z lodowatym chłodem w oczach.

– Potrzebujecie czegoś? – zapytał retorycznie.

Postawni mężczyźni wzdrygnęli się niemal jednocześnie i bez słowa, zamknęli drzwi. Pokój znów wypełniła cisza, przerywana tylko skrobaniem nożyka po skórce soczystego owocu i cichym westchnieniem jednego z braci. Nikt nie powiedział tego na głos, ale obaj wiedzieli, że właśnie wrócili do jakiejś przedziwnie znajomej normalności, która mimowolnie wywoływała uśmiech na ich twarzach.


Następnego ranka Hiro ubierał się po porannej toalecie, wciąż nie do końca pewien, czy na pewno obudził się we właściwym życiu. Stał przed lustrem w łazience, dopinając ostatni guzik sweterka i spoglądał na swoje odbicie z miną pełną powątpiewania. Jego sobowtór w szkle patrzył z tą samą niepewnością.

Nowe ciuszki przyszły jeszcze wczorajszego wieczoru w ogromnym pudle, wypełnionym po brzegi barwnymi materiałami, plastikowymi wypełniaczami i o tym charakterystycznym zapachu świeżo rozpakowanej przesyłki. Było już późno, więc ograniczyli się do krótkiego przeglądu zawartości, po czym pochowali wszystko do szafek. Dopiero dziś Lu pomógł mu stworzyć pierwszy komplet, który – zdaniem chłopaka – miał wyglądać słodko, ale nie kiczowato. Hiro nie był przekonany.

Szerokie, ciemne spodnie zsuwały mu się irytująco z bioder, choć nie spadały całkowicie, a jasny, kremowy sweterek z miękkiej dzianiny gryzł go w kark, mimo że palcami wyczuwał, że materiał jest przyjemny w dotyku. W duchu podejrzewał, że nie sam sweter a cały koncept go uwierał. Poprawił włosy palcami, próbując odsunąć grzywkę z oczu i wypuścił z ust ciężkie westchnienie. Wreszcie wyszedł z łazienki.

– Uuuu, no cześć – zagwizdał Lu, który poderwał się z łóżka, gdy tylko go zobaczył. – Wyglądasz przeuroczo!

Hiro nie podzielał tego entuzjazmu. Przewrócił oczami, ale zauważył, że Lu również się przebrał i, jakby mimochodem, włożył w to więcej staranności niż zazwyczaj. Jakby nie chciał wyglądać przy nim jakby urwał się z innej bajki. Choć, koniec końców, i tak tak wyglądali. Lu miał bowiem na sobie ciemne rurki, celowo podarte na kolanach, opinające jego chude nogi jak druga skóra. Do tego luźną koszulkę w biało-czarne paski, którą wykończył czarną bluzą z malinową podszewką. Wyglądał jak wagarowicz, który urwał się z lekcji znienawidzonej biologii. Stojąc naprzeciw niego Hiro przypominał ucznia, który zaraz pociągnie nosem i zapyta bojaźliwie, czy może już iść na korepetycje z angielskiego. Do całości tego wyobrażenia brakowało mu tylko plecaka i okularów.

– Naprawdę mam to nosić? – zapytał niepewnie, przyglądając się sobie jeszcze raz w lustrze, przez otwarte drzwi łazienki.

Lu wzruszył ramionami.

–Skoro tak chce pan Kaito, to tak. Chyba nie sądzisz, że zamówił ci to wszystko po to, żeby zalegało w szafie? – zapytał retorycznie.

Zanim Hiro zdążył odpowiedzieć, Lu wygrzebał coś jeszcze z szuflady – spineczkę z aplikacją małego misia. Nim chłopak zdążył zareagować i się cofnąć, Lu wprawnie wsunął ją w jego włosy, spinając nią grzywkę z boku.

– Teraz już idealnie – ocenił z samozadowoleniem. – Włosy nie wchodzą ci do oczu.

– Cudownie... – mruknął Hiro, ciężko wzdychając i wyglądając jak cierpiętnik, który przyjął swój los z godnością świętego.

W końcu zeszli na dół. Dom był już obudzony, ale pozostawał cichy. Śniadanie dawno było za nimi, kuchnia została posprzątana, naczynia wstawione do zmywarki. Wszędzie panował ten specyficzny spokój późnego poranka, kiedy wszystko, co trzeba było zrobić, już zrobiono a reszta dnia dopiero się rozkręcała.

Usiedli razem na kanapie, gdzie Lu włączył telewizor i przeskakiwał po kanałach, szukając czegoś interesującego. Hiro gapił się w ekran bez przekonania, ustawicznie poprawiając kołnierzyk swetra. Nawet dźwięk reklamy kremu do stóp brzmiał lepiej niż jego własne myśli. Przez chwilę siedzieli w ciszy, Lu z jedną nogą podwiniętą pod siebie, Hiro z ramionami oplecionymi wokół siebie, jakby chciał sam siebie przytulić, albo zasłonić się przed oczami świata. Obaj wyglądali jak bohaterowie dwóch różnych opowieści, którzy przez pomyłkę trafili do tej samej sceny.


Kaito pracował w skupieniu, choć nazwanie tego pracą było w tym wypadku słowem nieco na wyrost. Zbliżało się popołudniowe wideo-spotkanie z jego podwładnymi, a do tego czasu musiał czymś zająć myśli. Tym razem padło na przegląd aukcji internetowych z indyjską sztuką, które przeskakiwały przez ekran z wdziękiem kolorowego kalejdoskopu – brąz, drewno, złocenia, inkrustacje. Nie szukał niczego konkretnego. Bardziej dryfował.

Zatrzymał się dopiero przy jednej z ofert – niewielkiej figurce Brahmy z brązu, z czterema twarzami i precyzyjnie wykonanymi detalami szat. Zaintrygowany kliknął w szczegóły. Od razu zerknął na posążek Shivy, który zdobił jego biblioteczkę w gabinecie. Tamten przywiózł z zeszłorocznego wyjazdu do Europy, z małej, prywatnej galerii w Berlinie. Figurka Brahmy wyglądałaby obok niego jak brat bliźniak, stanowiąc idealną parę. Do pełni Trimurti, hinduistycznej trójcy, brakowałoby mu już jedynie Wishnu.

Im dłużej przyglądał się zdjęciom, tym bardziej widział już, jak obie figurki stoją razem – niczym strażnicy równowagi – w symetrii doskonałej. I właśnie wtedy dotarł do akapitu opisu, który natychmiast ostudził jego zapał.

„Współczesna replika stworzona na zlecenie Muzeum Narodowego w Warszawie, na rzecz wystawy „Sztuka Orientalna". Ostatecznie nieprzyjęta ze względu na drobny defekt w jednej z twarzy."

Kaito westchnął cicho, odsuwając się od ekranu. Nie mógł mieć za złe twórcy, że chce zarobić mimo wszystko, ale jego zdaniem informacja o defekcie powinna zostać zawarta już w tytule, a nie być zakopana gdzieś w odmętach opisu. Tak samo jak fakt bycia repliką. W jego kraju coś takiego byłoby wręcz niedopuszczalne i obraźliwe.

Zirytowany zamknął przeglądarkę, przesunął palcami po blacie biurka i sięgnął po filiżankę z kawą. Niestety okazałą się być pustą. Podniósł brwi z niechęcią i westchnął raz jeszcze, tym razem bardziej teatralnie. Wstał i ruszył do kuchni.

W salonie zastał chłopców rozwalonych na kanapie jak dwa futrzane koty po dniu pełnym wylegiwania się na słońcu. Hiro niemal zapadł się w szczelinie między poduszkami, a Lu wyglądał, jakby zasypiał z otwartymi oczami, trzymając w dłoni pilot na swoim torsie, jakby trzymał niemowlaka do odbąknięcia. Kaito wywrócił oczami i odchrząknął wystarczająco głośno, by obaj aż drgnęli.

– Naprawdę nie macie nic lepszego do roboty? – zapytał.

Lu wychylił się przez podłokietnik, spoglądając na niego do góry nogami z szerokim uśmiechem.

–Kuchnia lśni, do obiadu jeszcze daleko, a w ogóle to nie miała się dziś zjawić ekipa sprzątająca?

Kaito spojrzał na datę na zegarku.

– Faktycznie – przyznał niechętnie.

Zajął się nalewaniem kawy z ekspresu i, zauważając przez okno ogród skąpany w jasnym świetle dnia, dodał:

– Skoro już tak pięknie nic nie robicie, to może pójdziecie na zewnątrz? – zaproponował. – Nie mogę patrzeć, jak gnijecie na tej kanapie.

Lu w końcu usiadł prosto i spojrzał pytająco na Hiro, z miną jakby mówił: ty decydujesz, ja się tylko dostosowuję. Hiro spojrzał w stronę okna i przez moment wyglądał, jakby miał uciec z krzykiem przed tak dużą odpowiedzialnością. Zmarszczył brwi, jakby świat na zewnątrz był czymś zupełnie obcym, może wręcz wrogim. Ale coś w tym pomyśle go kusiło. Może właśnie dlatego, że ten dom, z jego rozległymi korytarzami i wysokimi sufitami, zaczynał go przytłaczać? Przestrzeń, która miała dawać wolność, coraz bardziej zaczynała przypominać klatkę. Co z tego, że taką ze złota? Przygryzł wargę i raz, zdecydowanie skinął głową. Lu aż klasnął w dłonie.

– Postanowione! – Wstał i przeciągnął się. – Panie Kaito, możemy wziąć piłkę ze składziku?

– Jasne – odparł ten beznamiętnie, z filiżanką już w dłoni.

I wrócił do gabinetu bez oglądania się za siebie, zostawiając za sobą zapach świeżo zaparzonej kawy i rozpromienionych chłopaków planujących wielkie piłkarskie starcie na trawniku.

Kaito zasiadł za biurkiem, z filiżanką w dłoni. Gorąca, aromatyczna kawa pachniała intensywnie, z nutą ciemnej czekolady i delikatnego cynamonu, dokładnie tak, jak lubił. Upijając pierwszy łyk, pozwolił sobie na krótką przerwę od myśli związanych z firmą i zerknął przez wysokie okno gabinetu.

Za szybą mignęły mu znajome sylwetki Lu i Hiro. Chłopcy rozmawiali o czymś żywo, wymieniając zamaszyste gesty, po czym przeszli dalej, na tyły ogrodu, znikając na moment z jego pola widzenia. Kaito odstawił filiżankę i wstał ze skórzanego fotela. Podszedł do okna i otworzył je na oścież. Ciepłe, marcowe powietrze natychmiast wypełniło pomieszczenie, pachnąc liśćmi, trawą i resztką zimowego mrozu, który czynił je rześkim. Wyjrzał na zewnątrz. Na skraju ogrodu ponownie dostrzegł chłopców. Lu popisywał się przed Hiro, wykonując płynny slalom z piłką pomiędzy wbitymi w ziemię patykami. Hiro przyglądał się z zafascynowanym uśmiechem i oczami pełnymi dziecięcego zachwytu. Kaito mimowolnie się uśmiechnął.

Musiał przyznać, że Hiro wyglądał naprawdę dobrze w tym co mu kupił, tak jak sobie wyobrażał. W jasnym, kremowym sweterku prezentował się dojrzalej, choć zarazem wciąż bardzo niewinnie. Była w tym pewna sprzeczność, jakby ktoś ubrał nastolatka w ciuchy o rozczulającej infantylności, próbując zarazem dodać mu powagi. Może to przez sportowe buty na ukrytym koturnie, które miały subtelnie podnieść jego sylwetkę, a w efekcie tylko bardziej podkreślały jego dziecięcy urok?

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk powiadomienia przypominającego o spotkaniu. Spojrzał na ekran przez ramie i odetchnął. Przerwa dobiegła końca, musiał wracać do pracy. Usiadł wiec na powrót w fotelu i upił jeszcze kilka pośpiesznych łyków kawy, nim uruchomił wideo rozmowę. To nie była zwykła odprawa z serii „kto co ma zrobić i na kiedy". Dziś zamierzał rzucić coś większego – wizję, która miała poderwać zespół do działania.

Zarząd już został poinformowany. Plan spodobał się na tyle, że dostał zielone światło bez zbędnych negocjacji. Teraz przyszła kolej na resztę kadry kierowniczej – ludzi, którzy mieli sprawić, że nowa filia stanie się rzeczywistością. Firma-córka. To brzmiało dobrze. Lekko, ale z potencjałem. Kaito otworzył boczne okno z agendą spotkania, przeciągnął spojrzeniem po liście uczestników. Wszyscy obecni. Bez opóźnień, bez wymówek. Tak jak lubił.

– Witajcie – zaczął spokojnie, tonem, który nie pozostawiał złudzeń, że dziś będą mówić o czymś więcej niż harmonogramie dostaw i bieżących raportach. – Dziękuję, że się stawiliście. Dzisiaj chcę podzielić się z wami czymś, co nie tylko zmieni sposób, w jaki funkcjonujemy... ale też otworzy przed wami całkowicie nową ścieżkę rozwoju.

W tle znowu wybrzmiał cichy świergot ptaków zza uchylonego okna, a spotkanie przebiegało sprawnie. Kaito, oparty wygodnie w fotelu, z chłodną precyzją szkicował zarys przyszłości, która – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – miała nadejść szybciej, niż mogliby się spodziewać. Mówił o rozbudowie struktur, o małej firmie, której profil nieco różniłby się od macierzystej, ale czerpałby z jej zasobów, renomy i doświadczenia. Chciał nie tylko odciążyć główną siedzibę, lecz także otworzyć przestrzeń dla nowych możliwości. I uprać trochę brudnej forsy, ale tego już nie zdradzał na głos.

Może i nie wszystko miał jeszcze przemyślane, pewne założenia były w fazie surowej koncepcji, ale właśnie dlatego zebrał wszystkich dziś przed ekranem. Potrzebował głosów z dołu: tych, którzy pracowali w terenie, znali klientów, problemy i realne potrzeby. Chciał, by dorzucili swoje trzy grosze, zwrócili uwagę na to, czego sam, z gabinetu, zza raportów i tabel, nie był w stanie dostrzec. I nie zawiódł się.

Rozmowa szybko nabrała tempa. Pojawiały się pytania, pomysły, wątpliwości, głosy sprzeciwu i jeszcze więcej entuzjazmu. Dyskusja była żywa, ale pozbawiona chaosu. Kaito słuchał z uwagą i na bieżąco zapisywał najważniejsze uwagi w notesie, który leżał zawsze po jego lewej stronie. Udzielał się zwięźle, ale z widocznym zadowoleniem. Nie spodziewał się aż takiego entuzjazmu, musiał przyznać to sam przed sobą. Widać wizja awansu, lepszych pieniędzy i całkowicie nowej przestrzeni do działania zadziałała lepiej niż jakiekolwiek motywacyjne szkolenie. Zespół był głodny wyzwań.

Kaito właśnie odłożył długopis, zamierzając zadać kolejne pytanie, kiedy do jego uszu dobiegły stłumione, ale wyraźne głosy chłopców dochodzące z ogrodu. Śmiech, przytłumione okrzyki, chrzęst butów na żwirowych alejkach. Zmarszczył lekko brwi, rozpraszając się na moment i zerkając w stronę hałasu, jakby rozważał zamknięcie okna.

W tej samej sekundzie rozległ się trzask. Cichy, krótki, ale wystarczająco głośny, by poderwać jego uwagę. Zanim zdążył w pełni zareagować, zobaczył tylko ciemny kształt zbliżający się do jego twarzy z niepokojącą prędkością. Piłka odbiła się od krawędzi biurka i uderzyła go centralnie w nos, z siłą wystarczającą, by odchylił głowę i zamrugał gwałtownie. Oszołomiony, z wciąż idealnie kamiennym wyrazem twarzy, pociągnął nosem. Metaliczny posmak krwi spłynął na język.

Powoli, bez emocji, spojrzał prosto w kamerę. Po drugiej stronie monitora zapadła grobowa cisza. Twarze jego pracowników zastygły – jedne z otwartymi ustami, inne z uniesionymi brwiami, wszystkie równie zszokowane.

– Przepraszam was na chwilę – powiedział spokojnie. – Zróbmy dwadzieścia minut przerwy.

Zamknął laptop z wymownym trzaskiem. Wstał w idealnym momencie, by zobaczyć, jak do okna podbiega Lu – rozczochrany, rozbawiony, z rumieńcami od wysiłku na policzkach. W ułamku sekundy jego uśmiech zamarł, kiedy wzrok padł na Kaito. Na jego twarz. Na nos, z którego właśnie skapywała cienka strużka krwi. Na spojrzenie mrożące krew w żyłach.

Lu przystanął jak zahipnotyzowany, jak zwierzę, które poczuło na sobie wzrok drapieżnika. Uśmiech zniknął mu z twarzy w sekundę a bursztynowe oczy przyciemniały z nagłym przestrachem. Nawet jeśli nie zrobił tego celowo, nawet jeśli to był tylko pechowy zbieg okoliczności, wiedział jedno. Kara go nie ominie.

Tak jak mógł się spodziewać już po kilku minutach Lu klęczał na środku trawnika, z szeroko rozłożonymi ramionami i napiętym, drżącym od wysiłku ciałem. Plecy miał proste jak struna, dłonie wyciągnięte równolegle do podłoża, palce rozchylone. Każdy mięsień drżał, jakby zaraz miał się zbuntować, ale on tkwił w tej pozycji z upartym spokojem, wbijając wzrok w żwirową ścieżkę tuż przed sobą. Zewnętrznie nieruchomy jak rzeźba. Wewnątrz rozdygotany z bólu i zmęczenia.

Obok klęczał Hiro. Usłyszał jego cichy jęk, ledwo stłumione westchnienie bólu, i zerknął kątem oka, ledwie go widząc. Chłopak trząsł się jak w gorączce, dłonie mu drżały, ramiona co chwilę opadały pod własnym ciężarem, by zaraz znów unieść się z heroicznym wysiłkiem. Czoło miał wilgotne od potu, usta zaciśnięte, plecy zgarbione.

– Wyprostuj się – mruknął Lu cicho, niemal bez poruszenia ust. – Przysiądź na piętach, zablokuj barki i rozluźnij dłonie. Skup się na oddychaniu.

Hiro zareagował natychmiast, poprawiając ułożenie ciała na tyle, na ile był w stanie. Wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je drżącym tchem. Bolało. Każdy mięsień błagał o litość, ale mimo to... mimo wszystko, czuł ulgę. Był pełen podziwu dla Lu, który nie wydał z siebie ani jednego jęku, nie poruszył się, jakby klęczenie z rozpostartymi ramionami było dla niego naturalne jak oddychanie. Może jego Pan stosował na nim podobne kary? A może po prostu miał silniejszy kręgosłup.

Hiro westchnął ciężko w duchu. Przypomniał sobie inne kary – te, po których nie bolały tylko mięśnie, ale i dusza. To nie były wspomnienia, do których chciał wracać, ale niektóre rzeczy zostają w ciele na dłużej niż siniaki. Może i ramiona płonęły żywym ogniem, może już ledwo trzymał je uniesione, ale mimo to... było mu lżej niż choćby po tamtym laniu pasem. Czuł tylko zmęczenie a nie ból zadany w gniewie.

Drgnął nagle, instynktownie prostując przesadnie plecy, gdy dostrzegł ruch w oknie i zobaczył w nim twarz Kaito. Przyglądał im się z chłodnym uśmiechem – satysfakcją człowieka, który nie musi podnosić głosu, by być skutecznym. W jego nozdrzu wciąż tkwiła zatyczka opatrunkowa, z którą wyglądał... cóż, jak Kaito po kolizji z piłką nożną i własnym ego. Hiro aż musiał odwrócić wzrok, żeby nie parsknąć śmiechem, bo przez głowę przemknęła mu absurdalna myśl, że gdyby ta zatyczka miała sznureczek, wyglądałaby jak tampon. Zacisnął usta, tłumiąc rozbawienie, które kłuło go w przeponie jak palec wbity między żebra. Nie, nie mógł się teraz śmiać.

Za to Lu nie wyglądał, jakby w ogóle zarejestrował obecność Kaito. Wzrok jego pociemniałych, matowych oczu pozostawał uparcie wbity w ziemię, choć ramiona też mu drżały. Wyglądał jakby odłączył świadomość od ciała. Jakby jego dusza na moment oddzieliła się i czekała, aż wszystko minie. Nie buntował się. Nie rozmyślał. Po prostu trwał. Wiedział, że nie była to okrutna kara. Nie wyciskała łez ani nie wymuszała pokory, której być może nawet nie chciał okazywać gospodarzowi. Była nauczką. Dyscypliną. Sygnałem: uważajcie następnym razem, zanim wasze zabawy zamienią się w niekontrolowany chaos i narobią szkód. I choć jego mięśnie paliły żywym ogniem a pot spływał mu po kręgosłupie, to nie miał do Kaito żalu. Zbyt dobrze znał znacznie gorsze metody dyscyplinowania. Takie, po których jesteś bliski błagać o śmierć...


Minęło kilka dni od tamtej feralnej gry w piłkę, a willa Kaito zdawała się trwać w zawieszeniu, jakby cały dom oddychał ciszej, przemykał przez kolejne poranki i wieczory, nie chcąc obudzić nikogo z dziwnego otępieni, którego głównym źródłem był Lu. Ostatnie wydarzenia: fakt, że nie zdołał porozmawiać z Panem, gdy ten odwiedził Kaito; klęczenie w ogrodzie; nowe, zimne oblicze Kaito które poznał. Wszystko to zostawiło w nim wyraźniejszy ślad niż można było się spodziewać.

W domu Akihito po karze zawsze następowała rozmowa i czułość. Sygnały, że choć czymś zawinił, wciąż był czyjś, wciąż był chciany, w pokrętny sposób kochany, objęty opieką. Tutaj nie było nic. Żadnego dotyku. Żadnego zrozumienia. Tylko chłód, który stworzył pęknięcie, wyrwę w jego przyjaźni z Kaito – jeszcze ledwo dostrzegalną, ale z dnia na dzień coraz większą. W miarę jak mężczyzna częściej rzucał nieprzychylne spojrzenia Hiro, jak karcił go ostrym słowem za drobnostki, jakby chciał wyładować na nim swój podły nastrój, a jednocześnie jak obejmował go dwuznacznie gdy oglądali wieczorem telewizję na kanapie i poprawiał mu kolorowe spinki we włosach – tym większą urazę czuł do niego Lu.

Jednocześnie stawał się rozkojarzony. A może raczej zamknięty w sobie, we własnych myślach. Często wpatrywał się w jeden punkt gdzieś na ścianie, nie reagując, gdy Hiro go wołał. Chłopak próbował jeszcze z nim rozmawiać, nieśmiało zagadując o pogodę, przyprawy których nie znał, czy wieczorny serial, którego fabuły nie rozumiał. Ale z każdym dniem odpowiedzi Lu stawały się krótsze niż poprzednie. Jednosylabowa. Bezbarwna. W końcu przestał więc próbować.

Od dwóch dni rozmawiali tylko w kuchni. Głównie wymieniali się poleceniami. „Sól." „Smaż jeszcze dwie minuty." „Podaj czosnek." Czasem nawet bez patrzenia na siebie jak roboty. Aż wreszcie piątego dnia, po obiedzie, Lu zdobył się na coś więcej.

Z cichą rezygnacją poszedł do gabinetu Kaito i niemal bez jakiejkolwiek nadziei zapytał, czy mógłby zadzwonić do Makoto. Wolałby do Pana. Bardzo by chciał. Ale nie łudził się, że ten miałby na to czas. Po mediach niosło się głośno, że następca cesarza, brat Akihito, wciąż leży w szpitalu. Wiedział, że Pan ma teraz ważniejsze sprawy na głowie niż jeden zagubiony chłopak.

Kaito spojrzał na niego bez wyrazu i, najwyraźniej tylko po to, by wreszcie się go pozbyć, wręczył mu odblokowaną komórkę z już wybranym numerem.

– Masz, tylko nie przeszkadzaj mi w pracy – burknął, po czym wyrzucił go z gabinetu gestem dłoni.

Lu miał gdzieś z jakich powodów Kaito dał mu na to zgodę, był szczęśliwy z efektów. Prędko zszedł do garażu, żeby Hiro nie słyszał rozmowy, drżącymi dłońmi przycisnął telefon do ucha i nasłuchiwał monotonnego sygnału połączenia. Aż wreszcie ktoś odebrał

– Mako! – powiedział z nieco sztucznym entuzjazmem, starając się uśmiechnąć. – Hej... co u was słychać?

Już po pierwszym westchnieniu wiedział, że coś było nie tak.

– No, tak średnio – Makoto mruknął do słuchawki. – Pan chodzi ciągle wściekły. Nie wiem, czy słyszałeś, ale pan Ryunosuke jest w szpitalu.

– Tak, słyszałem – przyznał Lu, siadając powoli na skrzynce z narzędziami. – Wszędzie o tym trąbią. Ale... nie potruliście się tam beze mnie?

Chciał, żeby to zabrzmiało lekko. Żartobliwie. Żeby zmienili temat na lżejszy. Ale Makoto milczał przez chwilę, a potem odezwał się cicho, sucho:

– Nie jest łatwo. Tak rozpieściłeś Pana tą swoją kuchnią, że teraz obrywamy za każde przypalone jajko – wyznał z lekką pretensją w głosie, jakby to rzeczywiście była wina Lu.

– Ojej... – młodszy był w stanie wydukać tylko tyle.

– No ojej, kurwa – warknął Mako. Jego głos, który zwykle był spokojny i zdystansowany, teraz brzmiał jak pokryta szronem stal. – Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie? Bo muszę wracać do sprzątania. W przeciwieństwie do ciebie nie mam wakacji u Kaito.

Lu aż się skuli. Ramię mimowolnie uniosło się w obronnym geście, choć nikt go przecież nie uderzył. Z trudem przełknął ślinę, czując, jak coś ściska go w gardle.

– Nie – powiedział cicho. – Chciałem tylko... usłyszeć twój głos. Ale skoro przeszkadzam... to cześć.

Rozłączył się, zanim Makoto zdążył coś odpowiedzieć. Komórka opadła mu bezwładnie na kolana. Siedział w ciszy, z wargami zaciśniętymi do bólu. Ramiona mu drżały a łzy zaczęły zbierać się pod powiekami, ale z całych sił starał się je powstrzymać. Zaciskał oczy. Przełykał. Ale cisza była zbyt głośna. Był tu całkiem sam. Z daleka od domu. Z daleka od Pana. Z daleka od wszystkiego, co znał. I nikt nie miał chęci go wysłuchać.

Lu pospiesznie wytarł twarz rękawem bluzy, próbując zetrzeć wstydliwe ślady, zanim ktoś zdąży je zauważyć. Usłyszał kroki zbliżające się korytarzem, więc natychmiast poderwał się ze skrzynki z narzędziami, na której dotąd siedział. W samą porę bo drzwi garażu otworzyły się z cichym skrzypnięciem a w progu stanął Kaito. Rozejrzał się po pomieszczeniu wyraźnie czegoś szukając i szybko zlokalizował swój cel, którym najwyraźniej był sam Lu.

– A, tu jesteś – rzucił. – Potrzebuję zadzwonić.

Chłopak spojrzał w dół, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że wciąż trzyma komórkę w dłoni. Bez słowa oddał ją właścicielowi. Kaito wziął ją z roztargnionym „dzięki", już zaczynając coś wstukiwać w ekran i odwracając się na pięcie, by odejść, gdy Lu zdobył się na odwagę.

– Kaito... – zaczął cicho. – Moglibyśmy porozmawiać?

Mężczyzna przystanął, nie przerywając wybierania numeru, ale spojrzał na chłopaka kątem oka, jakby nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.

– Może po kolacji? – powiedział w końcu, lekko zakłopotany. – Mam dziś nawał pracy.

Zawahał się jeszcze chwilę, a potem, zauważając coś w spojrzeniu Lu, zmarszczył brwi.

– Coś się dzieje? – spytał.

Lu uśmiechnął się krótko, z dobrze maskowanym wysiłkiem. Nie chciał go obciążać. Nie teraz, nie kiedy już raz został zlekceważony.

– Nie, wszystko gra. To nic ważnego. – Odchrząknął. – Mogę zrobić dziś na kolację pad thai?

Kaito skinął głową, przystawiając już komórkę do ucha.

– Jeśli mamy krewetki, to pewnie – rzucił w pośpiechu, po czym odwrócił się i wyszedł z garażu.

– ...wiem, że nie macie łatwo, ale to was nie usprawiedliwia. Plan wydatków miał być na moim biurku dziś rano – usłyszał jeszcze Lu, zanim głos zniknął w oddali korytarza.

Został sam. Westchnął w duchu i wyszedł z garażu, próbując przekonać samego siebie, że do tej rozmowy naprawdę dojdzie. Po kolacji, powtarzał sobie jak mantrę. Ale znał już ten ton, to spojrzenie. Może. Później. Innym razem.

Resztę popołudnia był wyraźnie mrukliwy, choć starał się nie pokazywać, że coś jest nie tak. Utrzymywał pozory – robił to przez większość życia, więc nie było to trudne. Trudniejsze było przekonanie samego siebie, że nie czuje tego, co czuje. Widział spojrzenia Hiro. Zmartwione, nieśmiałe. Widział, że chłopak próbował się odezwać, kilka razy nawet unosił dłoń, jakby chciał coś powiedzieć, ale rezygnował, czując zbyt duży opór. Mimo to był obok. Znosił jego ponury nastrój bez skargi, czasem nawet próbując podtrzymać rozmowę. A przecież to Lu powinien być tym silniejszym, starszym, tym, który dawał wsparcie. Ale dziś był jak cień samego siebie.

Dlaczego więc pad thai? Sam nie był pewien. Może dlatego, że chciał sprawić, by coś znów smakowało jak w domu. Może dlatego, że potrzebował poczuć się potrzebny, przydatny, kompetentny, choćby przy krojeniu limonki i mieszaniu sosu tamaryndowego. Albo może po prostu dlatego, że był samolubny. Że nie myślał o nikim innym, a tylko o tym by zostać pochwalonym za wyśmienity posiłek, choć dla tego, którego miał uczyć był na zbyt wysokim poziomie.

Wiedział, że Hiro nie przepada za rybami i owocami morza. Wiedział, że krewetki będą dla niego nie tylko problematyczne, ale wręcz nie do przełknięcia. I, niestety, nie pomylił się. Ale kiedy właściwie kolacja wymknęła się spod kontroli? Gdy Hiro krzywił się nad talerzem a Kaito łypał na niego groźnie bez słowa? A może wtedy gdy chłopak zaczął odsuwać krewetki na bok, wyjadając sam makaron? Albo jednak gdy Kaito spytał go, co mu znów nie smakuje, a ten odpowiedział bez namysłu, że krewetki to robale z oczami?

Przecież jeszcze chwilę temu Lu siedział przy stole, wbijając wzrok w elegancko rozłożone na talerzu krewetki, gdy z drugiej strony stołu nagle rozległ się trzask. Talerz z pad thaiem przeleciał przez pomieszczenie i z hukiem rozbił się o podłogę, rozrzucając makaron w promieniu kilku kroków.

Lu znieruchomiał. Serce podeszło mu do gardła, a oddech stał się płytki i urywany. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy a dłonie zaciskają się na kolanach, jakby chciały uchwycić jedyne, co trzymało go jeszcze na miejscu. Kaito był wściekły. Nie poirytowany. Nie zdenerwowany. Wściekły. Jego twarz była czerwona, oczy błyszczały dziko a głos niósł się przez pomieszczenie jak grzmot.

– Nie doceniasz niczego co ode mnie dostajesz! – ryknął w stronę Hiro. – Nie podobają ci się markowe, cholernie drogie ubrania, nie smakuje ci jedzenie! Może szczoteczka też ma niewłaściwy kolor, co?!

Hiro, blady jak ściana, siedział wbity w krzesło, z drżącymi ramionami i szeroko otwartymi oczami, które lśniły łzami. Próbował mówić, przeprosić, cokolwiek, ale głos mu się łamał.

– Ja... prze... przepraszam... – wyszeptał, dławiąc się słowami.

Ale było już za późno. Kaito podszedł do niego gwałtownie i szarpnął za krzesło, zmuszając go, by wstał. Hiro aż zachwiał się na nogach, ledwo łapiąc równowagę. Oczy miał zamglone, ręce zaciśnięte w pięści, jakby tylko to trzymało go w pionie. Kaito wskazał na porozrzucany na podłodze makaron, którego część już kleiła się do parkietu.

– W moim domu nie ma marnowania jedzenia – warknął. – Zjadaj to!

Hiro spojrzał na niego, jakby nie rozumiał. Jakby słowa nie miały jeszcze sensu. Mimo to osunął się na kolana i niezdarnie zaczął zbierać makaron gołymi rękami. Jego ruchy były nieporadne, palce trzęsły się a ramiona opadały bez siły.

Lu przełknął ogromną gulę w gardle. Przed oczami stanęło mu wspomnienie jak w ramach kary nagi, z obrożą na szyi klęczał u stóp Pana i jadł z miski jak pies. Głos utknął mu w piersi, ale zdołał wypchnąć z siebie ciche, pełne napięcia zdanie.

– Podłoga... jest brudna...

Kaito rzucił mu spojrzenie, które mogło spalić na popiół. Jego oczy błyszczały wściekłością.

– Nie wtrącaj się Lu! – syknął z jadem.

I wtedy to się stało. Lu był niemal pewien, że usłyszał dźwięk pękającej porcelany. Ale to nie był talerz. To coś w jego wnętrzu pękło. Ta cienka, naprężona tarcza z łagodnego uśmiechu i pozornego spokoju, którą utrzymywał od kilku dni. Pękła z trzaskiem, którego nikt oprócz niego nie słyszał, ale jego ciało zareagowało, zanim zdążył pomyśleć.

Poderwał się z krzesła, zakrywając usta dłonią i wybiegł z jadalni. Usłyszał tylko swoje własne kroki, uderzające w podłogę i echo, które poniosło się po schodach, gdy znikał na piętrze. Nie chciał, by ktokolwiek widział jego twarz. Łzy już spływały mu po policzkach, parząc jak wrzątek.

Hiro pociągnął nosem, patrząc za nim przez zaszklone oczy, pełne smutku i poczucia winy. Podniósł rękę, którą nieopatrznie oparł się o leżący na podłodze talerz i dopiero zorientował się, że krwawi. Nadwyrężona upadkiem porcelana pękła pod naporem jego ciężaru i skaleczyła skórę.

To dopiero ten dźwięk i widok krwi otrzeźwił Kaito. Jakby nagle dotarła do niego cała brutalność sceny, której był reżyserem. Zamrugał, zaskoczony, wpatrując się przez chwilę w próg, za którym zniknął Lu. Potem powoli opuścił wzrok na Hiro, który klęczał przy stole, z rękami brudnymi od sosu i makaronu, szlochając po cichu i zaciskając palce na ranie.

Kaito przetarł dłonią twarz i pomasował nasadę nosa.

– Znikaj mi z oczu – powiedział cicho, ale stanowczo.

Już nie krzyczał, ale ten spokojny ton był jeszcze gorszy. Hiro drgnął, jakby został uderzony i nie podnosząc głowy, wstał chwiejnie, zostawiając za sobą porozrzucane resztki kolacji i pęknięty talerz. Opuścił jadalnie najszybciej jak potrafił, nie biegnąc jednak, by nie wpaść na korytarzu na Lu.

Wszedł po schodach na piętro, drżąc niemal od stóp do głów. Każdy krok wydawał mu się za głośny, zbyt ostry, jakby miał zdradzić jego obecność całemu domowi. Palce miał lepkie od sosu, który niemal spływał mu po nadgarstkach a zapach przypraw i krewetek uderzał teraz oślizgłą falą. Uważał, by nie dotknąć poręczy ani ściany, jakby mogło to sprowadzić na niego kolejną karę. Zatrzymał się przed drzwiami pokoju. Serce łomotało mu w piersi, jakby chciało wyrwać się z klatki i uciec. Czy Lu tam był? Czy w ogóle powinien wchodzić? Może chłopak schował się gdzie indziej? Może potrzebował samotności? Może nie chciał widzieć nikogo, zwłaszcza jego?

Hiro usłyszał kroki. Ciężkie, miarowe, zbliżające się z dołu. Pan. Nie czekał dłużej. Nacisnął łokciem klamkę i wszedł do środka, zamykając drzwi plecami. Konfrontacja z roztrzęsionym Lu była o tysiąckroć łatwiejsza niż ponowne spotkanie z rozjuszonym Kaito.

W pokoju panował półmrok. Zasłony były częściowo zaciągnięte, a zimne światło uliczne sączyło się jedynie przez wąską szparę. Na futonie leżała nieruchoma góra z kołdry – zbyt cicha, zbyt spięta, by być tylko snem. Cichy, stłumiony dźwięk zdradzał obecność łez, które wsiąkały w materiał. Hiro nie odezwał się ani słowem.

Przeszedł cicho przez pokój, mijając futon z takim ostrożnym szacunkiem, jakby zbliżał się do legowiska niedźwiedzia. Nie zatrzymał się. Otworzył drzwi łazienki i wszedł do środka, gdzie natychmiast odkręcił wodę. Umył starannie ręce, palec po palcu, jakby chciał zmyć nie tylko sos, ale i całą scenę z jadalni. Skaleczenie na dłoni okazało się powierzchowne a skóra ledwo nacięta. Mimo to zawinął dłoń w ręcznik, nie chcąc pobrudzić jasnego ubrania, które miał na sobie. Potem usiadł na zamkniętym klozecie i po prostu został.

Nie zamierzał pytać, mówić, pocieszać. Chciał dać Lu czas. Tyle, ile będzie trzeba. Siedział nieruchomo, udając, że nie słyszy jego cichego płaczu i sam też nie płacze, ustawicznie pociągając nosem. I choć dzieliła ich ściana, po raz pierwszy od wielu dni byli naprawdę razem. Choć połączeni bólem i strachem.


Poranek był ciężki dla wszystkich. Dom, który zwykle o tej porze tętnił rytuałami dnia codziennego, dziś milczał. Ciężka, przytłaczająca cisza zalegała między ścianami, jakby każdy kąt willi przesiąkł emocjami, które nie znalazły ujścia poprzedniego wieczoru. Wszyscy mieszkańcy wyglądali, jakby nie zmrużył tej nocy oko.

Lu, z podkrążonymi oczami i rozczochranymi włosami, wpełzł do kuchni tylko po to, by włączyć ekspres i zapaść się na kanapę w salonie, nie mówiąc ani słowa. Hiro zdołał wykrzesać z siebie odrobinę przytomności i energii, by przygotować proste śniadanie. Dłonie trochę mu się trzęsły, ale udało się. Tosty, jajka, plasterki awokado. Cokolwiek z czym mógł poradzić sobie sam. Wystarczające, by nie zostać posądzonym o lenistwo. Potem z ledwością przekonał Lu, by w ogóle usiadł do stołu.

– No chodź... proszę. – jego głos był niemal szeptem. – Żeby Pan się nie złościł...

Lu nie odpowiedział, tylko wreszcie wstał i powlókł się za nim w milczeniu, jak cień. Cały posiłek spędził grzebiąc widelcem w talerzu, przestawiając jedzenie z miejsca na miejsce. Udawał, że je, choć kawa była jego jedynym posiłkiem.

Kaito, gdy już się zjawił, spóźniony, nawet nie usiadł z nimi. Zabrał swoją porcję, filiżankę kawy i zniknął za drzwiami gabinetu, mrucząc coś pod nosem, jakby mentalnie był już w pracy. Hiro, paradoksalnie, odetchnął z ulgą. Kiedy cisza zawisła nad stołem niczym opar, zebrał się na odwagę.

– Będziesz jeszcze jadł? – zapytał cicho, patrząc na Lu.

Ten tylko pokręcił głową, nawet nie podnosząc wzroku. Hiro zebrał więc talerze i zajął się porządkami w kuchni. Wyrzucił resztki, ułożył naczynia w zmywarce, starannie przetarł blat. Wszystko robił wolno, metodycznie, jakby brak snu wymagał od niego większego skupienia. Kiedy skończył, rzucił przelotne spojrzenie w stronę salonu i dopiero wtedy zauważył, że Lu zniknął z jadalni. Znów. Nie słyszał jego kroków. Może przeszedł bezszelestnie, może po prostu jego umysł odfiltrował dźwięki.

Lu leżał na kanapie, zwinięty w kłębek. Ułożył się bokiem z twarzą schowaną pod ozdobną poduszką, jakby światło poranka raziło go w oczy. Cienka bluza opinała jego plecy, a bose stopy wystawały z nogawek spodni. Hiro stał przez chwilę bez ruchu, przyglądając mu się z napięciem. Potem podszedł ostrożnie i kucnął przy sofie.

– Lu... – powiedział cicho. – Obejrzymy dzisiaj tę telenowele, którą tak lubisz?

Nie dostał odpowiedzi. Z wahaniem wyciągnął rękę i dotknął ramienia chłopaka.

– Lu...? Śpisz?

Cisza. Hiro pochylił się niżej, z bijącym sercem, aż mógł dostrzec, czy klatka piersiowa chłopaka unosi się i opada. Na szczęście tak. Oddech był spokojny, głęboki, jakby rzeczywiście spał. Hiro odsunął się z westchnieniem oszczędnej ulgi i spojrzał w stronę gabinetu Pana. Stał przez chwilę, jakby coś w nim walczyło. W końcu przełknął ślinę i ruszył powoli w ich stronę. Nie wiedział jeszcze, co powie. Ale czuł, że musi zrobić cokolwiek. On sam nie był w stanie pomóc Lu.


Tymczasem Kaito siedział przy biurku, palcami rozmasowując skronie. Pulsujący ból głowy pojawił się mniej więcej w połowie rozmowy z przedstawicielem firmy budowlanej i od tamtej chwili nie opuścił go ani na moment. Planowana renowacja starego biurowca, który miał być przyszłą siedzibą firmy-córki, właśnie roztrzaskała się o betonową rzeczywistość. Okazało się bowiem, że budynek był w znacznie gorszym stanie, niż wynikało z wcześniejszych ekspertyz. Taniej byłoby postawić nowy od fundamentów. Teoretycznie nie brakowało im środków – fundusz rezerwowy, sprytne przesunięcia w budżecie, dodatkowy kapitał z holdingu. Ale jak miał przekonać zarząd, tych stetryczałych zgredów, żeby zgodzili się na plan dwa razy droższy niż pierwotnie zakładany? Już słyszał jęki, narzekania, pytania o opłacalność, marudzenie o ryzyku. Zupełnie jakby kazał im płacić z własnej kieszeni!

Westchnął przeciągle i przetarł twarz dłońmi, zastanawiając się, czy nie rzucić tego wszystkiego w cholerę i nie pojechać na miesiąc na Okinawę. Cały ten interes zaczynał jawić mu się jak gra nie warta zachodu.

Wtedy na ekranie pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości, które przykuło jego uwagę. Z ciężkim westchnieniem kliknął, przekonany, że to kolejne złe wieści, jeszcze jeden pożar do ugaszenia. Jednak gdy zobaczył że nadawcą jest Kenji jego dłoń zatrzymała się w pół ruchu. Zainteresowanie błysnęło w jego oczach. Otworzył wiadomość i aż zdębiał, widząc ścianę tekstu, poprzedzoną kilkoma załącznikami. Medyczne PDF-y, standardowe formularze, coś w Excelu. Klasyczny styl Kenji'ego – skrupulatny, pedantyczny, zbyt długi.

Kaito zaczął przeskakiwać wzrokiem po linijkach, wczytując się tylko w najważniejsze punkty. Gdzieś w połowie dokumentu mimowolnie się uśmiechnął. Wyniki Hiro były dobre. Nie stwierdzono żadnych chorób zakaźnych ani przewlekłych. Nie miał grzybicy, wirusów, pasożytów, nic, co mogłoby go zniechęcić do bliższego kontaktu z chłopakiem. Poza lekkim niedożywieniem oczywiście, wszystko wyglądało nadspodziewanie dobrze. Kenji zalecił kilkutygodniową suplementację witamin i żelaza.

No i była jeszcze sprawa zepsutych zębów. Parę kanałów do leczenia, dwa ubytki, pewnie to właśnie one dawały lekki stan zapalny, który wykazała morfologia. Drobnostka. Do ogarnięcia. Nawet mógłby wysłać go do prywatnego gabinetu z sedacją, jeśli chłopak będzie panikować.

Kaito był w siódmym niebie. Wreszcie wszystko było na miejscu. Mógł używać Hiro zgodnie z przeznaczeniem, do którego teoretycznie nabywało się niewolników. Nie musiał się już powstrzymywać. Od dnia, w którym Akihito rozbudził w nim potrzebę, której nie był w stanie zaspokoić sam, a która rosła w nim z każdym dniem, czuł się jak rozciągnięta sprężyna. A teraz Hiro był na wyciągnięcie ręki. Odprężony, odchylił się na fotelu, gotów już zadecydować, kiedy i jak użyje chłopaka, gdy usłyszał delikatne pukanie do drzwi.

– Proszę – wydał chłodne, automatyczne pozwolenie.

Drzwi uchyliły się i do środka zajrzał Hiro. Chłopak wyglądał, jakby zbierał się na odwagę przez ostatnie dziesięć minut. Blady, z lekko przerażonym wzrokiem, z dłonią trzymaną z tyłu jakby gotów się cofnąć. Jego widok wywołał w Kaito bezgłośny, krótkotrwały śmiech. Musiał przyznać, że miał idealne wyczucie czasu. Ale zanim zdążył wypowiedzieć choćby jedno polecenie, Hiro odezwał się pierwszy.

– Przepraszam... ale... czy mógłby pan przyjść na chwilę do salonu? Z Lu coś się dzieje.

Kaito momentalnie spoważniał i wyprostował się, marszcząc brwi.

– Co dokładnie? – zapytał zbyt szybko.

Hiro tylko pokręcił głową, wyraźnie przejęty.

– Nie wiem... chyba śpi, ale nie reaguje kiedy go budzę...

To wystarczyło. Kaito bez słowa wstał od biurka, omijając fotel i ruszając w kierunku drzwi z chłodną determinacją. Jego przyjemne plany wyparowały jak ciepło z filiżanki espresso, która wystygła zapomniana na biurku. Jeszcze nie wiedział, czy była to frustracja, czy może odrobina niepokoju. W końcu Aki wykastrowałby go, gdyby Lu coś się stało pod jego dachem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz