Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

8.02.2025

85.

Makoto stał w lustrzanym pokoju, patrząc na kanapę, na której leżał nieprzytomny Kaname. Chłopak był nagi a jego drobne ciało pokrywały ślady po witce. Nie tylko pośladki, ale i plecy, nogi a właściwie całe ciało, jakby Pan nie zważał zupełnie na to gdzie uderzał. Nie były to też zwykłe zaczerwienienia a podbiegające krwią pręgi, tworzące iście makabryczną mozaikę. Miejscami skóra była poprzecinana.

Mako przełknął ślinę. Jego palce zacisnęły się w pięści, choć sam nie był pewien, czy to z gniewu, czy z szoku. Drgnął gwałtownie, gdy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Lu. Chłopak pokazał mu połamany bambusowy kijek, który przed chwilą znalazł na podłodze. W jego bursztynowych oczach odmalowywał się ten sam wstrząs, co u starszego.

Wiedzieli, co miało miejsce. Pan ich uprzedził, wychodząc z pokoju uciech. Rozkazał im zająć się Kaname. Nakazał im też zostać tu na noc, na wypadek, gdyby nabrał ochoty na jeszcze jedną rundę zabawy. Ale kiedy otworzyli drzwi i zobaczyli, w jakim stanie zostawił chłopaka...

To nie było normalne.

Pan nigdy wcześniej nie postąpił w ten sposób z żadnym z nich. Bez względu na to, jaką furie w nim wywołali, zawsze wszystko kończyło się tym samym rytuałem. Opatrzeniem ran. Kąpielą w lawendowej wodzie. Czułością. A teraz? Kaname został dosłownie porzucony w tym zimnym pokoju. Co gdyby ich tu nie było? Czy pozostałby tu bez opieki aż do rana?

Makoto wciąż stał jak wryty, jakby jego umysł próbował odrzucić to, co widziały oczy. Lśniące lustra odbijały obraz skatowanego Kaname, multiplikując go w nieskończoność. Każda z tych odbitek pokazywała to samo — drobne, porzucone ciało pokryte chaotyczną mapą brutalnych śladów. Świeże pręgi przeplatały się ze starszymi sinikami a krwawe wybroczyny rozlewały się jak plamy atramentu na mlecznobiałej skórze.

Zacisnął szczękę, zmuszając się wreszcie do ruchu. Powoli, ostrożnie, jakby samo podejście do Kaname mogło go jeszcze bardziej skrzywdzić. Gdy w końcu przyklęknął obok kanapy, czuł, jak coś ciężkiego osiada mu na piersi. Delikatnie musnął palcami wilgotne od potu włosy chłopaka, próbując go ocucić.

- Kaname... – wyszeptał.

Chłopak zadrżał tak gwałtownie, jakby przebiegł przez niego prąd. Całe jego ciało spięło się jak naprężona struna a z jego ust wyrwał się cichy, płaczliwy jęk, który bardziej przypominał stłumione łkanie.

- Już po wszystkim – szeptał dalej Makoto, próbując go uspokoić.

Nie był jednak pewien, czy Kaname w ogóle go słyszał. Jego oczy były zamknięte, ale powieki drgały niespokojnie, jakby utkwił gdzieś pomiędzy jawą a koszmarem.

Ostrożnie wsunął dłoń pod jego ramię, próbując pomóc mu się podnieść. Reakcja była natychmiastowa. Kaname wybuchnął spazmatycznym szlochem i niemal wygiął się w łuk, próbując uciec przed dotykiem.

- Nie, proszę, nie! Już nie...! – zaskomlał, jakby nie zdawał sobie sprawy, że to nie Pan go podnosi, że kara już dawno się skończyła.

Makoto zaklął pod nosem i odwrócił się do Lu.

- Nie stój jak kołek, tylko mi pomóż! – upomniał go.

Lu drgnął, jakby właśnie wyrwał się z własnego transu.

- Przepraszam – wymamrotał, szybko podchodząc bliżej.

Złapali Kaname z obu stron, starając się go podnieść, ale chłopak natychmiast się napiął i znów jęknął rozpaczliwie. Jego szloch stał się jeszcze bardziej urywany i chaotyczny a oddech łapał w krótkich, rwanych wdechach, jakby zaraz miał się udusić.

Lu zagryzł wargi, starając się zignorować dreszcz, który przebiegł mu po plecach. Krzyki Kaname wbijały się w niego jak szpilki, zmuszając do walki z odruchem cofnięcia się. Ale było za późno, żeby się wahać.

Podnieśli go ostrożnie, lecz gdy tylko jego nogi dotknęły podłogi, opadł bezwładnie, jak szmaciana lalka. Zwisał im w ramionach a jego ciałem co chwila wstrząsały dreszcze bólu.

- Kurwa... – wymsknęło się Makoto, gdy poczuł, jak Kaname zaciska na nim palce, jakby szukał w nim jakiegokolwiek punktu zaczepienia w swoim świecie pełnym cierpienia.

- Nie damy rady go tak przenieść... – szepnął Lu niepewnie.

Makoto spojrzał na niego z cieniem irytacji.

- A mamy inne wyjście? – odburknął, ale zaraz coś przyszło mu do głowy.

Jego spojrzenie nagle pociemniało od nowej myśli a potem przeniosło się na drzwi prowadzące do łazienki.

- Otwórz je – polecił, wskazując na nie ruchem głowy.

Lu zmarszczył brwi.

- Co?

- Otwórz drzwi do łazienki, szybko!

Lu nie rozumiał, ale nie zamierzał dyskutować. Powoli puścił Kaname, sprawiając, że Makoto musiał przejąć cały jego ciężar, a potem pobiegł do drzwi i otworzył je na oścież. Makoto westchnął i pochylił się niżej.

- Wybacz, Kaname... – szepnął, zanim sprawnie wziął go na ręce, unosząc jak pannę młodą.

Krzyk bólu, który wyrwał się z ust chłopaka, przeszył powietrze jak nóż. Jego chude ramiona niemal od razu zacisnęły się wokół szyi Makoto a drobne palce wbiły się w jego kark, kurczowo się go trzymając. Instynktownie wtulił się w niego, szukając ulgi, której jednak nie odnalazł.

Makoto nie czekał. Niemal biegiem wyniósł go z lustrzanego pokoju, czując gorączkowe drżenie jego ciała i płaczliwe oddechy tuż przy swoim uchu.

Łazienka była skąpana w półmroku bo włączone było jedynie światło nad umywalką. Woda w wannie, w której brali wcześniej kąpiel z Lu, zdążyła wystygnąć, ale właśnie tego teraz potrzebowali. Makoto wszedł do pomieszczenia, klęknął i powoli zanurzył Kaname w wodzie.

Chłopak zawył, szarpiąc się, ale gdy tylko chłód objął jego poranione ciało, jego skamlenie zamieniło się w cichy płacz. Dreszcze nie ustępowały, ale przez chwilę wydawało się, że powietrze wokół nich stało się mniej napięte, jakby zimna woda przyniosła choć odrobinę ukojenia.

Makoto wypuścił oddech, którego nawet nie zauważył, że wstrzymywał.

- To powinno na chwilę pomóc... – wymamrotał bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.

Lu stał w progu łazienki, nie mogąc oderwać wzroku od skulonego w wannie Kaname. Zacisnął usta w wąskie linie, gdy obserwował, jak poraniona skóra chłopaka barwi wodę na rudo.

Kary Pana zawsze były metodyczne. Były wymierzane z pełną starannością i uwagą, tak by ból nie tylko uczył, ale także kształtował. Pan nigdy nie pozwalał sobie na impulsywność. Nigdy nie zadawał ciosów na oślep. Nigdy nie bił z gniewu. A przynajmniej tak było do tej pory.

Lu przełknął ślinę, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na krwistych pręgach, które ciągnęły się wzdłuż ramion Kaname. Po ich układzie mógł się domyślić, że chłopak zasłaniał się rękami, że próbował się osłonić przed ciosem. To też było nie do pomyślenia.

Jeśli on czy Makoto tracili pozycję podczas kary, Pan zawsze ich korygował. Zmuszał do przyjęcia prawidłowej postawy, zwykle doliczając kilka razów, by zapamiętali lekcję. Tak było choćby dziś, gdy wymierzył Makoto dziesięć dodatkowych uderzeń teleskopową szpicrutą w plecy za drażnienie go. Mako stał wtedy wyprostowany, niewzruszony, przyjmując każdy cios w ciszy. A Kaname?

Kaname wyglądał tak, jakby Pan w ogóle nie przejmował się, gdzie uderza. Jakby nie obchodziło go, czy chłopak po tym wstanie. I to właśnie było najgorsze. Lu poczuł, jak coś zaciska mu się na gardle.

Pan nie zajął się jego ranami. Nie kazał przygotować kąpieli z lawendą, nie osuszył mu włosów, nie wyszeptał do ucha słów wybaczenia, które powinny nieść ukojenie, jak robił to zawsze po surowych karach. Po prostu go zostawił. A to mogło oznaczać tylko jedno.

Panu na nim nie zależało...

Gehenna zaczęła się na nowo, gdy przyszło im wyciągnąć Kaname z wanny.

Zimna woda przyniosła mu chwilową ulgę, ale jego skóra wciąż była rozpalona od ran a każda próba podniesienia kończyła się cichymi jękami bólu. Makoto i Lu działali szybko, nie chcąc przedłużać jego cierpienia, ale mimo ich ostrożności chłopak i tak wił się w ich ramionach, próbując uciec od dotyku, który musiał sprawiać mu niewyobrażalny ból.

- Już, już... – szeptał Makoto, choć wiedział, że te słowa niewiele pomogą.

Przenieśli go na łóżko, układając ostrożnie na brzuchu. Kaname drżał i oddychał płytko, jakby każda większa dawka powietrza tylko pogarszała jego stan.

Makoto zniknął na chwilę w łazience i wrócił ze sprayem do odkażania.

- Będzie trochę szczypać, ale zaraz przyniesie ulgę – powiedział cicho, po czym rozpylił preparat na jego plecach, gdzie rany były najgorsze.

Kaname syknął i spięło go na moment, ale chwilę później jego ciało zaczęło się odprężać. Podmuch był zimny, przynosząc ukojenie na piekące pręgi.

- Widzisz? Lepiej... – Makoto kontynuował spokojnym tonem, odkładając spray na stolik.

Położył dłoń na głowie chłopca i zaczął go delikatnie głaskać, powoli. Kaname oddychał ciężko, ale jego ciałem przestały wstrząsać drgawki.

Lu w tym czasie sprzątał łazienkę, wycierając mokre kafelki i odkładając wszystko na miejsce. Wypuścił wodę z wanny i umyją pospiesznie. Gdy skończył, podszedł do termostatu i ustawił wyższą temperaturę. Nie mogli przykryć Kaname, nawet cienkim prześcieradłem bo przylgnęłoby do ran i rano musieliby je odrywać razem z zaschniętym osoczem. Ale mogli zrobić coś innego.

Makoto i Lu położyli się po obu jego stronach, dzieląc się z nim własnym ciepłem. Nie było to idealne rozwiązanie, ale nic lepszego im nie pozostało. Mako jeszcze przez chwilę gładził go po włosach, aż w końcu jego oddech wyrównał się i chłopiec zasnął. Wówczas wymienili z Lu porozumiewawcze, zmęczone spojrzenia. Nadeszła pora by i oni zaznali nieco snu. Musieli nabrać sił, bo nie wiadomo co będzie czekać ich rano.


Mick obudził się z pulsującym bólem głowy, którego pochodzenia nie potrafił określić. Może to przez zbyt krótki sen? Może przez wczorajszą dawkę gniewu i szarpaninę z Panem? A może... przez ulgę, którą poczuł, gdy obroża znów wróciła na jego szyję? Nie wiedział. Możliwe też, że jego ciało w ten sposób reagowało na nagłe pozbycie się stresu. Jakby napięcie, które go dusiło, nagle zniknęło, zostawiając po sobie pustkę, którą teraz musiał odczuwać fizycznie.

Westchnął, odrzucając te myśli. Nie zamierzał się nad tym rozwodzić, nie teraz. Podniósł się z łóżka i poszedł się umyć. Chłodna woda na twarzy pomogła mu na chwilę się otrzeźwić, ale gdy wyszedł przebrany z łazienki, jego wzrok od razu przykuł Makoto. Stał przy panelu z planem dnia, wpatrując się w niego intensywnie i przygryzając paznokieć na kciuku. Mick zmarszczył czoło i podszedł bliżej.

- Coś się stało? – spytał, unosząc brew.

Makoto wyglądał jak wrak człowieka. Jego twarz była wymizerowana a cienie pod oczami wręcz absurdalnie ciemne. Jakby w ogóle nie zmrużył tej nocy oka. Chłopak oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na niego, jakby dopiero teraz zauważył jego obecność.

- Mamy problem z Kaname – odpowiedział z westchnieniem, przecierając dłonią twarz. – Wczoraj... dostał od Pana

Mick prychnął, krzyżując ręce na piersi.

- No i bardzo dobrze. Musiałem po nim sprzątać po nocy – rzucił z lekką irytacją.

Nie rozumiał, dlaczego Makoto pobladł, jakby zobaczył ducha. Ale to, co wydarzyło się chwilę później, całkowicie go otrzeźwiło. Starszy ściągnął brwi a jego twarz natychmiast pociemniała od gniewu.

- Tak? – warknął, jego głos stał się nagle niepokojąco niski. – To chodź go kurwa zobacz!

Zanim Mick zdążył zaprotestować, Makoto chwycił go mocno za rękę i pociągnął korytarzem. Nie czekał na jego reakcję, nie próbował tłumaczyć — po prostu szedł szybko, niemal siłą wciągając go do pokoju uciech. Mick poczuł, jak coś ściska go w żołądku, jeszcze zanim przekroczył próg.

A potem zobaczył.

Lu siedział przy łóżku, jego plecy były napięte a twarz skupiona, jakby każda jego czynność wymagała najwyższej precyzji. Ostrożnie podnosił zimne okłady i zmieniał je na nowe, jakby choćby jeden nieostrożny ruch mógł pogorszyć stan osoby, którą pielęgnował. Osoby, którą był Kaname.

Mick zamarł.

Chłopak leżał nieruchomo, jak porcelanowa lalka, którą ktoś brutalnie rzucił o ziemię. Jego ciało było mapą bólu. Pręgi, sińce, wybroczyny — każda linia na jego skórze była dowodem tego, co się tu wydarzyło. To nie była zwykła kara. To nie było to, co Mick widział wcześniej, gdy któryś z chłopaków wychodził po „dyscyplinowaniu" ze spuszczoną głową, ale wciąż był w stanie sam się ubrać i wrócić do swoich obowiązków.

To wyglądało jak... tortury.

Mick poczuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Przełknął ślinę, ale suchość w gardle nie zniknęła. Nie wiedział, co powiedzieć. To Makoto znów się odezwał, ignorując reakcję Mick'a. Może dlatego, że nie miał siły się tym zajmować, a może po prostu uznał, że chłopak sam musi dojść do pewnych wniosków. Zamiast tego spojrzał na Lu i powiedział rzeczowym, zmęczonym tonem:

- Pan nie zdjął Kaname z listy codziennych obowiązków

Lu poderwał na niego wzrok, jakby usłyszał coś absolutnie niedorzecznego.

- Żartujesz, prawda? – spytał cicho, choć w jego głosie nie było nawet cienia rozbawienia. – Pan jest poważny? Kaname nie da rady usiąść, a co dopiero mówić o pracy!

Makoto westchnął ciężko i potarł dłonią twarz.

- Wiem – odpowiedział, spoglądając na śpiącego chłopaka. – Ale jedyne, co możemy zrobić, to przejąć jego obowiązki. Nie jestem tylko pewien, czy Pan się nie zorientuje, ale musimy spróbować

Zapadła napięta cisza. Mick w końcu odzyskał głos.

- A co ze śniadaniem? – spytał, choć jego ton wciąż brzmiał, jakby nie do końca mógł przetworzyć całą sytuację.

Lu się skrzywił i spojrzał z powrotem na Kaname.

- Musimy jakoś go ubrać i sprowadzić na dół, posadzić przy stole... – powiedział powoli, jakby sam nie dowierzał we własne słowa.

- A jak chcesz to zrobić? – Mako spytał gorzko.

Lu aż wstał z podłogi, jego zmęczenie i frustracja w końcu znalazły ujście.

- Nie wiem, okej?! – krzyknął nieco piskliwym głosem. – Ale musimy coś wymyślić, bo Pan był wczoraj tak wściekły, że nie wiadomo, jak go ukarze za niepojawienie się na posiłku!

Mick pokręcił głową z niedowierzaniem.

- To jest jakiś obłęd... – bąknął pod nosem.

Makoto zmarszczył brwi i przez chwilę wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał. Po sekundzie jego oczy lekko rozbłysły. Uśmiechnął się też lekko, choć bardziej do siebie niż do nich.

- Może wystarczy przenieść go do naszego pokoju – stwierdził powoli. - Pan Drake wciąż jest u Pana, prawda? To bardzo możliwe, że obaj w ogóle nie wstaną na śniadanie

Lu przekrzywił głowę, analizując jego słowa.

- A w południe Pan ma spotkanie w mieście — dodał Makoto, przypominając sobie rozmowę z wczoraj.

Lu wyglądał na sceptycznego.

- No dobrze... Ale skąd będziemy wiedzieć, czy Pan faktycznie pominie śniadanie? – zapytał.

Makoto uśmiechnął się lekko, ale w jego spojrzeniu pojawił się cień wyzwania.

- Pójdę zapytać, czy podać im kawę do sypialni. Pan zwykle o tej porze już ćwiczy, więc jeśli nadal tam są, to mamy zielone światło – uznał.

Nie czekając na reakcję pozostałych odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę kuchni, zostawiając ich samych z ciężarem tego poranka.


Akihito został brutalnie wyrwany ze snu przez pukanie do drzwi sypialni. Zmrużył oczy, przeklinając w myślach każdego, kto uznał, że budzenie go o tej porze było dobrym pomysłem.

- Wejdź... – mruknął półprzytomnie, ledwo otwierając usta.

W tym momencie uświadomił sobie, że coś, a raczej ktoś, przygniata mu pęcherz. Drake leżał na nim w poprzek, rozciągnięty jak wielki, ciężki koc, a jego ramię naciskało Akihito dokładnie tam, gdzie nie powinno. No świetnie. Zaczął się wiercić, starając się go z siebie zepchnąć, ale nim zdołał podjąć bardziej stanowczą próbę, drzwi uchyliły się i do środka wszedł Makoto.

Chłopak natychmiast ocenił stan sypialni. Na nocnej szafce stała niedopita butelka alkoholu i dwie szklanki z resztkami bursztynowego płynu. Na podłodze walały się jakieś przekąski, porzucona kołdra i jedna samotna skarpetka, której właściciela trudno było w tym momencie ustalić.

Mężczyźni leżeli bezładnie w łóżku, rozczochrani i wyglądający na cokolwiek niewyspanych. Ten obraz nędzy i rozpaczy dawał mu nadzieję. Postawił tacę z filiżankami na komodzie i zwrócił się do Pana.

- Mam podać śniadanie do łóżka? – zapytał ostrożnie.

Zanim Akihito zdążył odpowiedzieć, Drake poruszył się i mruknął coś niezrozumiałego, po czym podniósł ciężką głowę i zmarszczył brwi.

- Czy ja czuję kawę...? – spytał z nadzieją.

Makoto zachował pełen profesjonalizm, choć miał ochotę przewrócić oczami.

- Tak, czarna i mocna, tak jak pan lubi – obwieścił.

Akihito westchnął i w końcu udało mu się zrzucić z siebie Drake'a, który opadł na materac z cichym jękiem.

- Obśliniłeś mi udo, ty bydlaku... – skomentował sucho, wycierając skórę dłonią i zerkając na Makoto z ciekawością.

Przez chwilę patrzył na niego z półprzymkniętymi oczami, jakby analizował, co tak właściwie tu robi, a potem skrzywił się, na myśl o posiłku, gdy wreszcie dotarło do niego pytanie.

- Prędzej zwymiotuję, niż coś zjem. Kawa wystarczy – stwierdził.

Drake potężnie ziewnął i przeciągnął się

- Ja to bym jednak coś zjadł. Ale może po kąpieli – zaproponował, po czym spojrzał na swoją koszulkę, którą chwycił dwoma palcami, próbując odkleić ją od torsu.

- Czy ja spałem na talerzu z przekąskami? – zapytał, marszcząc nos z obrzydzeniem.

Podniósł koszulkę wyżej i skrzywił się jeszcze bardziej.

- Błagam... Niech to nie będą moje własne rzygi... - powiedział z odrazą.

Makoto odwrócił wzrok, uznając, że wolałby nie znać odpowiedzi na to pytanie. Drake natomiast odpuścił temat i spojrzał na butelkę na nocnej szafce, mrużąc oczy.

- Ile my wczoraj wypiliśmy? – zapytał.

Akihito wzruszył ramionami, masując skronie.

- Chyba niedużo... Ale paliliśmy też trawkę – odpowiedział.

Drake pokręcił głową, jakby właśnie rozwiązał zagadkę największej wagi.

- To dlatego czuję się jak gówno...

Makoto uznał, że ich jakże odkrywcza dyskusja może trwać jeszcze długo, jeśli nie przerwie jej natychmiast.

- Przygotuję kąpiel – oznajmił z neutralnym wyrazem twarzy.

Nie czekając na pozwolenie poszedł do łazienki Pana, zostawiając ich w ich własnym bałaganie.

Gdy wszystko było gotowe pomógł swojemu Panu przygotować się do kąpieli, choć z jego strony było to bardziej automatyczne działanie niż rzeczywista troska. Pomógł mu zdjąć koszulę, podał czysty ręcznik itd. Natomiast Drake... Drake'a kompletnie zignorował. W końcu był tylko gościem. Nie zamierzał mu służyć, nie był jego chłopcem, nie musiał się nim przejmować. Zresztą, brunet świetnie radził sobie sam. Zrzucił koszulkę, narzekając przy tym pod nosem na stan swojego ciała i przeklinając przekąski, które najwyraźniej wylądowały nie tam, gdzie powinny.

Makoto nie zamierzał słuchać tego dłużej niż było to konieczne. Gdy tylko Panowie zamknęli za sobą drzwi łazienki, on rzucił szybkie:

- Zajmę się sypialnią – oznajmił i wybiegł z pomieszczenia, kierując się prosto do pokoju uciech.

Gdy wpadł do środka Lu aż podskoczył a Mick posłał mu ostre spojrzenie, jakby miał mu za złe tę nagłą eksplozję energii.

- Plan się uda – oznajmił cicho, ale z wyczuwalnym napięciem w głosie. – Niech tylko śniadanie będzie gotowe, żeby wszystko wyglądało normalnie

Lu i Mick wymienili spojrzenia, po czym kiwnęli głowami. Makoto nie czekał na więcej. Szybko wrócił do sypialni Akihito i zaczął doprowadzać ją do porządku. Zebrał porozrzucane ubrania i przekąski, wyniósł butelki, zmienił pościel na świeżą a potem szeroko otworzył okno, wpuszczając do środka rześkie powietrze.

Pomieszczenie od razu stało się przyjemniejsze, jakby zachęcało do tego, by spędzić w nim więcej czasu. I właśnie o to chodziło. Im dłużej mężczyźni zostaną na górze, tym większa szansa, że Kaname nie będzie musiał zmuszać się do zejścia na dół.

Gdy skończył, zajrzał jeszcze do chłopaka. Ten był wciąż nieprzytomny, jego twarz wydawała się spokojniejsza, ale ciało nadal wyglądało jak jeden wielki supeł bólu. Makoto ostrożnie zmienił mu okład, uważając, by nie poruszyć go zbyt gwałtownie. Dopiero gdy upewnił się, że wszystko jest w porządku, ruszył do kuchni.

Lu i Mick byli już w trakcie nakrywania do stołu. W powietrzu wciąż dało się wyczuć woń spalenizny, ale zapach ten prędko przykryły aromaty przyrządzanego posiłku. Gdy wszystko było już przygotowane wszyscy troje zasiedli do stołu i wbili spojrzenia w wiszący na ścianie zegar, w napięciu śledząc powoli przesuwające się wskazówki. Modlili się w duchu, by żaden z mężczyzn nie zszedł na dół zbyt wcześnie.


Drake opuścił sypialnię jako pierwszy, ale dopiero gdy było już grubo po ósmej. To oznaczało, że ich plan się powiódł. Panowie wstali na tyle późno, że chłopcy zdążyliby zjeść to śniadanie ze trzy razy.

Brunet nie wyglądał najlepiej. Miał zmierzwione włosy, krzywo zapiętą koszulę i nie do końca przytomny wzrok, jakby ich nocne ekscesy nie pozwalały mu w pełni wrócić do rzeczywistości. W pośpiechu przeżuwał jakieś resztki ze śniadania – kawałek pieczywa, zimne jajka – i zapijał to lodowatą już kawą, jakby była to najlepsza rzecz, jaką miał pod ręką.

Tymczasem Mick krzątał się akurat po salonie, prowadząc odkurzacz po puszystym dywanie. Tak ustalili – najpierw wykonają swoje własne prace, a dopiero gdy Akihito wyjdzie na spotkanie, zajmą się obowiązkami Kaname. Tak było najbezpieczniej.

Mick jednak nie przestawał rzucać swojemu Panu gniewnych spojrzeń, ilekroć ten znajdował się w jego polu widzenia. Oskarżycielskich. Chłodnych. Jakby to on był po części winien całej tej sytuacji. Drake natomiast zerkając na niego kątem oka, zdawał się zupełnie inaczej interpretować jego nastrój.

Sądził, że chodzi o obrożę. Że Mick był zły, bo znów poczuł na szyi skórzany pasek, który tak jednoznacznie definiował jego przynależność. Cóż, dobrze wiedział, jak działał przysłowiowy kij. Teraz nadszedł czas na marchewkę.

Podszedł do drzwi, gdzie na wieszaku wisiała jego kurtka. Przeszukał kieszeń i po chwili wyciągnął z niej znajomy przedmiot – komórkę Mick'a.

- Chodź tu – rzucił, nie podnosząc specjalnie głosu, ale tonem, który nie pozostawiał miejsca na odmowę.

Mick przystanął, trzymając wciąż w dłoni rurę odkurzacza. Z pewnym wahaniem ruszył w stronę Drake'a, nie do końca pewien, czego się spodziewać. Mężczyzna podał mu telefon i uśmiechnął się lekko.

- Jeśli zatęsknisz, możesz zadzwonić. Albo napisać – oznajmił.

Mick patrzył na niego przez dłuższą chwilę, jakby nie do końca rozumiał, co właśnie usłyszał. Złość, którą czuł jeszcze przed momentem, nagle gdzieś z niego uleciała. Było to zaskakujące, może nawet... przyjemne? Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.

- Dzięki – powiedział cicho, zaciskając palce na telefonie.

Drake odwzajemnił uśmiech, po czym sięgnął po płaszcz.

- Trzymaj się, Mick. I żadnych wybryków – zaznaczył, grożąc mu palcem.

Rzucił jeszcze coś na pożegnanie do Akihito, który właśnie zszedł po schodach, wyglądając, jakby coś przeżuło go i wypluło.

- Do zobaczenia, Aki – powiedział leniwie, zapinając guziki płaszcza.

Akihito odburknął coś pod nosem, wyraźnie źle znosząc nocną libację. Drake tylko parsknął i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Mick przez chwilę stał w miejscu, wpatrując się w telefon w swojej dłoni. Pan zwrócił mu właśnie zagubiony fragment jego niezależności. Może i złudnej, ale zawsze jakiejś.

Gdy wreszcie uniósł wzrok dostrzegł jak Akihito miota się po kuchni, jakby nie do końca wiedział, jak poradzić sobie ze zwykłymi, codziennymi czynnościami. Chłopak westchnął cicho i postanowił mu pomóc. Podgrzał resztki śniadania i postawił przed nim talerz i filiżankę ze świeżo parzoną kawą. Akihito spojrzał na niego z wdzięcznością, choć nie powiedział tego na głos.

Kiedy mężczyzna zaczął jeść, Mick stanął przy stole sztywny niczym struna.

- Sir... - odezwał się, chcąc zwrócić na siebie uwagę, choć wiedział, że w tej posiadłości używało się nieco innych terminów. Jednak Akihito nie był jego Panem. – Chciałbym przeprosić za mój wczorajszy wybuch – dokończył bardzo oficjalnym tonem, gdy blondyn zerknął na niego.

Nie przepraszał dlatego, że rzeczywiście żałował, ani dlatego, że czuł się winny. Zrobił to z wyrachowania. Bo gniew Akihito na niego mógł odbić się na jego chłopakach. Bo miał tu jeszcze trochę zostać a lepiej było nie robić sobie w nim wroga.

Mężczyzna przeżuł kęs i połknął go spokojnie, popijając nonszalancko kawę, nim odpowiedział.

- To ostatni raz kiedy ci pobłażam – ostrzegł.

Mick zgiął kark w lekkim pokłonie.

- Dziękuję – mruknął przy tym i wrócił do przerwanych obowiązków, odprowadzony zmęczonym spojrzeniem Akihito.


Mick stał po kostki w śniegu, dygocząc z zimna na samym skraju ogrodu. Każdy podmuch wiatru wdzierał się pod jego ubranie, wywołując dreszcze, ale to nie niska temperatura sprawiała, że jego serce waliło jak oszalałe. To, co właśnie usiłowali zrobić, było istnym szaleństwem. Ale czy mieli jakiś wybór?

Gdy tylko Akihito opuścił posiadłość, przenieśli Kaname do swojego pokoju. Byli pewni, że chłopak obudzi się i zacznie krzyczeć z bólu, jak w nocy. Że będą musieli go trzymać, uspokajać, tłumaczyć, że jest bezpieczny. Ale nie. Nie było krzyków. Nie było nawet cienia świadomości.

Kaname leżał nieruchomo, jego skóra była blada i lepka od wilgoci. Oddychał płytko a każdy jego wdech wydawał się nienaturalnie płytki. Niby nie miał gorączki, ale coś ewidentnie było nie tak.

- Może podamy mu leki przeciwbólowe? – Mick zaproponował nerwowo. - Mam jeszcze te, które Kenji przepisał mi na złamane palce...

Zanim zdążył wyjść do gabinetu Akihito, gdzie znajdowały się wszelkie leki, Makoto chwycił go za nadgarstek i ścisnął mocno.

- Nie – powiedział stanowczo.

- Czemu?

- Kaname ma alergię na niektóre leki – powiedział stanowczo, patrząc Mick'owi prosto w oczy. – Nie zaryzykuję podania mu czegokolwiek – stwierdził.

Mick zaklął pod nosem i odrzucił ten pomysł. Nie mogli nic zrobić. Nie mieli żadnych opcji. Chyba że...

Spojrzał na telefon, który jeszcze niedawno oddał mu Drake.

- Zadzwonię do Kenji'ego – zaproponował z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy, zdajać sobie sprawę z tego jak proste jest to rozwiązanie.

Nie czekając na reakcję pozostałych wyszedł na korytarz i wybrał numer z listy kontaktów. Nie spodziewał się jednak, że to Lachlan odbierze.

Halo? - usłyszał znajomy głos, pełen sennego zaskoczenia.

- Lachlan? Gdzie Kenji?

Śpi. Chcesz go?

Mick zamrugał zbity z tropu. Przecież już dawno minęło południe. I dlaczego właściwie Lachlan miał dostęp do komórki Kenji'ego i odzywał się jakby była jego własną?

- Tak. To... pilne... - powiedział niepewnie.

W tle usłyszał jakiś ruch a potem lekki jęk protestu. Lachlan chyba postanowił obudzić lekarza w dość bezpośredni sposób, bo chwilę później w słuchawce rozległ się szorstki, zmęczony głos Kenji'ego.

Co się dzieje?

Mick nie marnował czasu na zbędne pytania. Cokolwiek działo się po drugiej stronie słuchawki, nie było jego sprawą. Opowiedział mu wszystko a z każdym kolejnym słowem Kenji wydawał się coraz bardziej pobudzony. Blondyn nie przewidział jednak reakcji Lachlan'a.

Chłopak najwyraźniej tak przejął się sprawą, że nakręcił lekarza do tego stopnia, że ten zamiast doradzić im, co robić, postanowił osobiście przyjechać. I tak właśnie skończyli w tej sytuacji.

Mick rozejrzał się nerwowo po ogrodzie. Pod drzwiami wejściowymi stała ochrona a wjazd na teren posiadłości był monitorowany. Kenji nie mógł po prostu wjechać przez bramę. To byłby koniec. Przecież jak niby mogli spraszać gości, gdy Pana nie było w domu?

- Nie możemy go wpuścić głównym wejściem – rzucił Makoto, zagryzając paznokieć, gdy Mick obwieścił im jak wygląda sytuacja.

- To co mamy zrobić? – warknął Mick.

To Lu pierwszy wpadł na jakiś pomysł.

- Furtka na tyłach ogrodu – powiedział cicho.

- Co?

- Nigdy jej nie używamy, ale ona istnieje. To awaryjne wyjście z posiadłości. Problem w tym, że jest zamknięta na klucz, którego nie możemy znaleźć od pół roku...

Mick przewrócił oczami.

- Więc na cholerę nam furtka, której nie można otworzyć?! – zbulwersował się.

- Bo jest niższa niż płot – odparł Lu spokojnie. – Możemy podać mu drabinę

Wszyscy spojrzeli po sobie.

- A ochrona? – spytał Makoto.

- Nie patrolują terenu. Pan nigdy im na to nie pozwalał. Gdyby to od niego zależało, w ogóle by ich tu nie było

I to właśnie dawało im szansę. Oczywiście była jeszcze kwestia kamer, ale Makoto zapewniał, że Pan nie przeglądał nagrań bez potrzeby. Natomiast ślady w śniegu, gdyby w ogóle je zauważył, mogli wytłumaczyć zabawą z Księżniczką.

Mick dygotał z zimna, patrząc na ciemniejącą linię płotu, czekając na jakikolwiek znak, że Kenji jest po drugiej stronie. To było szaleństwo, ale nie mieli innego wyjścia. Nie mieli pojęcia jak inaczej pomóc Kaname.

Chłopak zamarł, gdy na szczycie płotu zamajaczyła znajoma sylwetka. Kenji wspiął się na drabinę, którą kilka chwil temu przerzucił na drugą stronę, z większą zwinnością, niż można było się po nim spodziewać a potem przeskoczył do ogrodu, lądując na lekko ugiętych nogach.

Tuż za nim, z mniejszą gracją, ale z nie mniejszym entuzjazmem, wspinał się Lachlan. Gdy znalazł się na górze, przez chwilę balansował niepewnie, po czym zeskoczył, lądując w śniegu z głuchym umpf.

Kenji zaśmiał się cicho i otrzepał dłonie.

- Od studiów nie odwalałem czegoś takiego – mruknął, z rozbawieniem spoglądając na Mick'a.

Jednak szybko spoważniał.

- Prowadź mnie do niego – rozkazał.

Mick nie zwlekał. Przemykając między drzewami dotarli do bocznych drzwi i wślizgnęli się do posiadłości. Lu i Makoto już czekali w pokoju, gdzie leżał Kaname. Kenji podszedł do niego szybko i przykucnął obok łóżka, oceniając stan chłopaka wprawnym okiem.

Kaname wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Skóra była niemal przezroczysta z podkrążonymi oczami i sinymi ustami. Wciąż oddychał płytko a każdy wdech wydawał się wysiłkiem. Kenji od razu przystąpił do badania.

Delikatnie przejechał dłońmi po jego ciele, sprawdzając napięcie mięśni. Dotknął pręg na plecach, wywołując lekkie drgnięcie, ale Kaname nie wydał żadnego dźwięku.

- To mi się nie podoba – mruknął.

Wyjął latarkę i ostrożnie rozchylił powieki chłopaka, sprawdzając reakcję źrenic.

- Brak gorączki, ale skóra chłodna i wilgotna... – mówił bardziej do siebie niż do nich.

Sięgnął jego nadgarstka sprawdzając tętno, potem przyłożył dłoń do mostka.

- Serce bije dość wolno, ale w normie

W końcu odetchnął i spojrzał na nich poważnie.

- To wygląda jak lekki szok pourazowy – stwierdził wreszcie. – Jego organizm już wcześniej był w słabym stanie, dlatego reakcja jest tak gwałtowna. Jeśli jest nieprzytomny od wczoraj to po prostu się odwodnił. Niedobór elektrolitów, może jakieś mikrourazy wewnętrzne. Nie wspominając o samych zewnętrznych ranach... - deliberował.

Lachlan słuchał go z uwagą i jak na zawołanie wyciągnął z torby z narzędziami zestaw do podawania płynów.

- Czyli wystarczy kroplówka i odpoczynek? – dopytał.

Kenji pokręcił głową.

- Gdyby to było takie proste. Ból dodatkowo pogarsza jego stan, osłabia organizm i wywołuje reakcję obronną. Możliwe też, że w ranach już rozwija się infekcja

- Odkaziłem mu rany – wtrącił się Makoto.

Kenji popatrzyła niego pobłażliwie.

- Tak? A co zrobiliście wcześniej? Wsadziliście go do wanny. To najgorsze co mogliście zrobić – stwierdził. – Wiesz ile bakterii było w tej wodzie? Kosmetyki, takie jak płyn i sól do kąpieli, dodatkowo podrażniły skórę. Możliwe, że gdyby nie ta kąpiel w ogóle nie byłby w tak złym stanie. Trzeba było tylko odkazić rany. Mokre okłady to też fatalny wybór. Rany powinny wyschnąć a wy ciągle je rozmiękczaliście – perorował, choć w jego głosie nie było cienia uszczypliwości czy porzygany, raczej suche stwierdzanie faktów.

Makoto opuścił ramiona, przybity tym, że zaszkodzili chłopcu, choć chcieli mu tylko ulżyć w cierpieniu. Ale skąd mogli wiedzieć? To przecież Pan powinien zająć się jego opatrywaniem a nie oni.

- Więc co teraz? – spytał.

Kenji zapatrzył się na nieprzytomnego chłopaka i skrzywił na widok tak niechlujnie zadanych ran. Nie było w tym żadnej finezji, którą przecież nie raz widział już u chłopców Akihito, gdy otrzymywali kary z jego wprawnej ręki.

- Podam mu płyny i zaaplikuje maść, która wysuszy rany. Pozostaje tylko kwestia środka przeciwbólowego – mówiąc zerknął uważnie na Mick'a, jakby dopiero teraz coś sobie uświadomił.

- Ty przypadkiem nie studiowałeś medycyny?

Mick wzdrygnął się, jakby lekarz nagle dźgnął go w bok nożem. Wspomnienie jego dawnego życia, tego kim był, a kim już nie jest, uderzyło go z zaskakującą siłą.

- Tak – odpowiedział w końcu, siląc się na obojętny ton. – Ale nie pamiętam wiele...

Kenji uniósł brew.

- Ale zastrzyk zrobić umiesz?

Mick przełknął z trudem. Może i częściowo wyzbył się swojej awersji do igieł, może nie dostawał już ataku paniki na ich widok... Ale czy naprawdę umiałby komuś zrobić zastrzyk?

- Tak naprawdę to ledwo się tam dostałem – przyznał w końcu, wzruszając ramionami. – I zacząłem tylko pierwsze półrocze...

Kenji westchnął ciężko i potarł kark.

- No dobra. Pokażę ci, jak zaaplikować Kaname środek przeciwbólowy domięśniowo

Mick spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Chcesz, żebym...

- Nie masz innego wyboru – przerwał mu lekarz. – Jeśli nawet zrobisz to źle, nie powinieneś mu narobić szkód. Byle tylko dostał zastrzyk co dwanaście godzin, bo tyle ten lek podziała

- A po nim będzie... normalny? Pan się nie zorientuje? – wtrącił Lu.

Kenji spojrzał na niego z powagą.

- Będzie względnie funkcjonował – poprawił go. – Ale nie może się przemęczać

Lu oparł ręce na biodrach i potrząsnął głową z lekkim znużeniem.

- Czyli czeka nas kilka dni harówki, bo będziemy musieli robić za niego jego robotę

Makoto wzruszył ramionami.

- O ile Pan się nie zorientuje...

W pokoju zapadła chwila ciszy. Mick westchnął ciężko i potarł twarz dłonią. Czy naprawdę jedna spalona patelnia mogła narobić aż tylu problemów?


Akihito wracał do domu wczesnym wieczorem, prowadząc samochód z pewnym automatyzmem. Ulice miasta tonęły w miękkim świetle latarni a światła reflektorów ślizgały się po mokrym asfalcie, tworząc długie smugi w lusterkach. Dzień minął mu dokładnie tak, jak tego chciał.

W południe uczestniczył w posiedzeniu rady nadzorczej firmy rodziny Yamaguchi, by okazać wsparcie i protekcję małemu Kaito. Nie żeby dzieciak naprawdę tego potrzebował – był bystry, dobrze przygotowany i choć nie miał w sobie tej wrodzonej, niezachwianej pewność siebie, którą mogli mieć tylko ludzie wychowani do rządzenia, to jednak nauczył się w tak krótkim czasie, jak roztaczać wokół siebie przekonującą imitację podobnej aury. Ale to mogło nie wystarczyć. Jeśli chciał realnie objąć stery po ojcu, potrzebował czegoś więcej.

Nie tylko sojuszników czy kilku intryg, ale zwyczajnego fartu. Na szczęście, wszystko przebiegło zgodnie z planem. Zarząd poparł Kaito w głosowaniu a chłopak wreszcie oficjalnie przejął kierowanie firmą swojego ojca, która przecież na papierze należała już do niego od wielu miesięcy.

Na ile będzie to realny wpływ, okaże się oczywiście z czasem, ale był to pierwszy i ogromnie ważny krok w jego nowej karierze. Najważniejsze, że nikt nie ośmielił się podważyć jego pozycji. A to było już coś. Naprawdę duże coś, zważywszy na to, że jeszcze raptem kilka tygodni temu, wszystkie te stare capy, wygodnie usadowione na swoich ciepłych posadkach, traktowały go w najlepszym razie z pobłażaniem a w najgorszym z jawną kpiną. Wystarczyło tylko uciąć im dopływ pieniędzy, czy wpływów a jak pięknie zmienili zdanie.

Świętowali to później w ulubionej restauracji Akihito – eleganckiej, dyskretnej, z perfekcyjną obsługą i prywatnymi lożami, gdzie nikt postronny nie mógł podsłuchać rozmów. Mimo to, Akihito czuł, że nie jest w stanie nawet spojrzeć na kieliszek wina po nocnych wybrykach z Drake'iem.

- Może zostańmy przy czymś mniej ryzykownym – rzucił, sięgając po karafkę soku z granatów.

Kaito uniósł brwi, rozbawiony.

- Wznosimy toast sokiem? – spytał ze śmiechem.

- A masz coś przeciwko?

- Nie, ale to do ciebie niepodobne

Akihito przewrócił oczami, ale uniósł kieliszek.

- Aż tak dobrze mnie znasz? – spytał z przekąsem, ale szybko odpuścił temat. – Za twój sukces!

Kaito odpowiedział mu uśmiechem i stuknęli się szkłem. Musiał przyznać, że mimo wszystkiego, co działo się aktualnie w jego życiu, spędził dziś całkiem przyjemny dzień. Ale teraz był zmęczony. I jedyne o czym marzył, to znaleźć się we własnym łóżku.

Akihito wrócił do posiadłości, w której panował nienaganny porządek, spokój i cisza. Wszedł do holu, powoli rozpinając płaszcz i zawieszając go na wieszaku. Zatrzymał się na chwilę, nasłuchując.

Godzina była jeszcze wczesna, więc spodziewał się, że jego chłopcy będą gdzieś w pobliżu – może przekomarzaliby się na kanapie, oglądając jakiś film albo kończyli ostatnie obowiązki. Jednak dom był aż za cichy. Nie widział ich w kuchni ani w salonie.

Zmarszczył lekko brwi i ruszył korytarzem w stronę ich pokoju. Gdy uchylił drzwi, odkrył trójkę chłopaków siedzących na kocu na podłodze, pochylonych nad planszówką. Makoto, Lu i Mick grali w jakąś banalną, kolorową grę, jakby właśnie nie ukrywali przed nim czegoś znacznie większego. Wzdrygnęli się na jego widok, ale Aki uznał, że po prostu ich zaskoczył.

- Co tam? – rzucił luźno, opierając się o framugę.

Makoto podniósł wzrok jako pierwszy i wymusił coś na kształt uśmiechu.

- Wszystko w jak najlepszym porządku – odparł. – Po prostu... gramy sobie

Akihito skinął głową, jakby nie zwrócił uwagi na ich spięte ramiona i zbyt wymuszoną beztroskę. Zerknął natomiast na łóżko Kaname. Chłopak siedział po turecku, tuląc do piersi pluszowego pingwinka, którego odzyskał ledwo dzień temu. Jego spojrzenie było szkliste a wargę przygryzał tak mocno, że zdawało się, jakby miała zaraz popękać. Aki dobrze pamiętał, w jakim stanie zostawił go poprzedniego wieczoru.

- Kaname – powiedział spokojnie.

Chłopak drgnął, jakby uderzyła w niego niewidzialna siła. Spojrzał na niego z trwogą, choć usiłował zachować bezruch, jakby wierzył, że jeśli nie wykona żadnego gwałtownego gestu, to Aki się rozmyśli i odejdzie. Nie rozmyślił się.

- Lepiej się wyśpij – oznajmił łagodnym tonem, jakby ofiarował mu dobrą radę. – Jutro rano życzę sobie kawę. Punktualnie

Kaname zadrżała warga, jakby wstrzymywał płacz. Zacisnął ramiona wokół pingwinka jeszcze mocniej, ale w końcu pokiwał powoli głową.

- Tak, Panie... Przygotuję ją – wyszeptał.

Akihito uśmiechnął się lekko. Zadowolony z odpowiedzi, życzył im dobrej nocy i wyszedł.

Drzwi zamknęły się cicho, ale w pokoju zapadła głucha cisza, jakby dźwięk jego głosu nadal w nich rezonował. Chłopcy spojrzeli po sobie z trwogą, a potem ich wzrok padł na Kaname. Ten pochylił się, wtulił nos w pluszowego pingwinka i się rozpłakał. Nie chciał służyć rano Panu.

Makoto wstał i podszedł do niego powoli.

- Chodź, położymy cię na bok – powiedział cicho, pomagając mu się ułożyć.

Kaname zadrżał, gdy Makoto ostrożnie przełożył jego ramię i próbował ułożyć go tak, by bolało jak najmniej. Mimo leków przeciwbólowych, które leżały w strzykawkach ukryte pod jego materacem, Kaname wciąż ledwo się ruszał. Tyle tylko, że zdołał się obudzić.

Makoto gładził go po włosach.

- Pomogę ci rano, okej? Nie myśl o tym teraz. Śpij – powiedział cicho.

Kaname pociągnął kilka razy nosem, ale jego oddech powoli się uspokajał. W końcu zasnął.

Lu i Mick po cichu zaczęli składać planszówkę, którą wyciągnęli tylko dla niepoznaki. Potem zajęli się przygotowaniami do snu, każdy pogrążony we własnych myślach. Odpoczynek dobrze zrobi im wszystkim. Jutro musieli być gotowi na kolejny dzień pełen kłamstw i konspiracji.


Akihito obudził się nagle, jakby coś wyrwało go z głębokiego snu. Dłuższą chwilę gapił się w sufit, zastanawiając się, czy może mu się to nie przyśniło. Ciemność wokół niego była gęsta a powietrze w pokoju jakby zastygło. Już miał na powrót zamknąć oczy, gdy nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Delikatny, ale nader wyraźny dźwięk poderwał go z łóżka.

Gdy tylko wyszedł na korytarz dostrzegł jak drzwi pokoju chłopców również się uchylają a w powstałej szczelinie staje zaspany Lu. Chłopak tarł pięścią oko, ziewając, ale nie wyszedł na korytarz.

- Mam iść otworzyć, Panie? – spytał ledwo przytomnie, choć w cieniu jego głosu czaił się pewien niepokój.

Nie przywykli do gości o tak późnej porze.

- Nie, to pewnie ochrona znów coś chce – stwierdził blondyn. – Tym razem wyjebie ich stąd raz a dobrze - Akihito warknął zirytowany, po czym skierował się na dół.

Pokonał schody w kilku susach i dopadł drzwi, otwierając je z rozmachem, jakby chciał wyrwać je z zawiasów. Już miał na końcu języka piękną wiązankę, ale widząc, kto stoi na jego progu, aż zbaraniał.

Miał przed sobą Kaito. Twarz chłopaka była spuchnięta, zaczerwieniona od płaczu a oczy szkliste i nieprzytomne. Wyglądał jakby przejechał po nim walec. Ubranie w nieładzie jak po szarpaninie, włosy rozwichrzone, policzek zaczerwieniony i pęknięty kącik ust.

- Co tu robisz? – Aki spytał bezwiednie.

Kaito milczał przez chwilę, wciągając gwałtownie powietrze. Potem z trudem, wydusił z siebie słowa.

- Pokłóciłem się z ojcem... po tym, co się stało z zarządem... On... On powiedział, że jeśli chcę być dorosły, to mam radzić sobie sam... i... wyrzucił mnie z domu...- wyznał.

Akihito zerknął na ochroniarzy za plecami chłopaka, którzy stali się mimowolnymi świadkami sytuacji i wymieniali właśnie spojrzenia, jakby nie byli pewni, co mają zrobić. Aki aż wywrócił oczami. Akurat ten jeden raz mogliby po prostu pozbyć się intruza, który nachodził go w środku nocy. Ale przecież sam wielokrotnie ganił ich za, jego zdaniem, dręczenie jego gości. Nie mógł więc winić ich w tej chwili za brak reakcji

- Wejdź, nie stój tak – rzucił ostatecznie do chłopaka.

Kaito wszedł do środka a Akihito zamknął za nim drzwi, pozbywając się niechcianej widowni. Dopiero teraz mógł dać upust frustracji.

- Dlaczego, do cholery, nie pojechałeś do jakiegoś hotelu?! – wykrzyknął zabawnie ściszonym głosem, jakby nie chciał mącić ciszy swojego domu.

Chłopak patrzył na niego a w jego oczach pojawiły się łzy, które zaczęły spływać mu po policzkach. Jego ramiona zadrżały pod wpływem nagłego płaczu a Akihito poczuł, jak napięcie w jego ciele tylko rośnie.

- Bo... Bo nigdy nie byłem naprawdę sam... nie wiedziałem, co mam zrobić... Wiesz, że... nie mam nikogo innego... - wystękał pomiędzy napadami szlochu.

Akihito przytuli go, wywracając oczami tak, że chłopak nie mógł tego dostrzec. Był zmęczony, chciał spać. Nie miał na to wszystko siły. Najpierw Mick, potem kotka a teraz Kaito. Czy on był jakimś pierdolonym przytułkiem?!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz