Pierwszy szok minął równie szybko, jak się pojawił. Zamrożony w progu kuchni Kaito przez kilka uderzeń serca jedynie chłonął obraz zniszczenia, który roztaczał się przed nim. Ale potem, powoli, systematycznie, jak wzbierająca fala sztormowa, ogarnęła go wściekłość. Była czysta, paląca i przenikliwa, jak wrzątek rozlewający się po wnętrznościach.
Wiedział, że będzie mu trudno przywyknąć do czyjejkolwiek obecności. Od lat mieszkał sam. Lubił ciszę, porządek, przewidywalność. Lubił, gdy wszystko miało swoje miejsce, swoje zastosowanie, swój sens. Nawet sporadyczne wizyty Akihito potrafiły wytrącić go z równowagi, a przecież Aki znał jego zasady i nawyki. Czasem je naginał, dla zabawy, żeby się podrażnić, ale nigdy nie przekraczał.
A Hiro? Hiro właśnie wysadził w powietrze cały ten precyzyjnie wyważony mikrokosmos.
– Co to ma kurwa być? – Kaito wycedził przez zaciśnięte zęby, wskazując ręką na kuchenkę, na przypalone garnki, z których wciąż unosił się nikły dymek, jak z dogasającego ogniska.
Hiro podniósł na niego oczy pełne rozpaczy, załzawione, jakby wszystkie emocje uderzyły go z podwójną siłą. Spojrzał na spalone garnki a potem na łyżkę, którą nadal kurczowo trzymał, jakby ta mogła go obronić.
– N-nikt mnie nie obudził… – odezwał się cichym, rozedrganym głosem. – Zaspałem. Ja… ja chciałem szybko zrobić śniadanie, jak Pan kazał… ale… – jego głos zadrżał i zgasł pod naporem spojrzenia oczu ciemnych i groźnych jak pustka. Ostatnie słowa wypowiedział już łkając.
Stał tam jak zbity pies, przerażony gniewem mężczyzny, którego ledwie znał, ale którego złość działała na niego jak błyskawica na drżącego w norze zająca. Kaito musiał zamknąć oczy. Wciągnął powietrze nosem, głęboko, próbując zapanować nad sobą, nad buzującą w nim potrzebą wrzasku i destrukcji.
– Nikt cię nie obudził – powtórzył chłodno, kiwając głową, powoli otwierając oczy. – Rozumiem.
Zrobił krok do przodu a potem kolejny, bez pośpiechu. Mówił cicho, spokojnie, ale każde jego słowo było jak kropla kwasu z sykiem wypalająca powierzchnię.
– Słyszałeś kiedyś o takim wynalazku jak budzik? Taki niebywały cud technologii, który stoi na każdej nocnej szafce w każdej sypialni?
Z każdym krokiem zbliżał się do chłopaka, który wycofywał się w głąb kuchni, aż plecami niemal przylgnął do szafki pod zlewem. Hiro cały się trząsł. Oczy miał wielkie i szkliste a jego oddech był nieregularny, poszarpany jakby z trudem łapał powietrze. Ramię mu drgnęło, jakby chciał się zasłonić, ale nie miał odwagi podnieść ręki. Kaito bez ostrzeżenia chwycił go za włosy. Szarpnął lekko, tylko tyle, by unieść jego twarz do góry, by zmusić go do spojrzenia sobie w oczy.
– Co to do cholery jest?! – warknął tuż przy jego twarzy, przystawiając mu pod nos garnek, który właśnie podniósł z kuchenki. Śmierdział spalenizną, mlekiem i czymś trudnym do zidentyfikowania, może jajkiem, może czymś gorszym.
Hiro skrzywił się, przysłonił nos dłonią, ale Kaito nie ustępował.
– Co właściwie próbowałeś zrobić?! Bo mamy tu wszystko wszędzie: ciasto, warzywa, mleko, przyprawy! Ty chcesz mnie otruć?! Spalić dom?! Czy może po prostu doprowadzić mnie do załamania nerwowego?!
Hiro już nie odpowiadał. Rozpłakał się na dobre, zasłaniając twarz rękawem piżamy. Szlochał głośno, bezbrzeżnie, jak dziecko, które już wie, że nie uda mu się uniknąć kary, tylko nie wie jeszcze, jak bardzo będzie bolała.
– N-nie potrafię gotować… – wyjąkał w końcu między kolejnymi szlochami. – Ja… ja nie umiem…
Kaito zamrugał jakby przez moment nie dowierzał własnym oczom ani słowom, które właśnie usłyszał, a tuż przy linii jego włosów, pojawiła się napięta, pulsująca żyłka, wyznaczająca granice jego cierpliwości, która właśnie się wyczerpała.
Jego złość w ułamku sekundy znalazła ujście – gwałtowne, chropowate, pozbawione kontroli. Złapał Hiro mocniej za ramię i z impetem pchnął go w stronę salonu. Chłopak potknął się niemal natychmiast o granicę płytek, upadając ciężko na panele, aż stęknął, uderzając kolanami o twardą podłogę.
Kaito szedł za nim krok w krok, jak cień zbudowany z gniewu.
– Wczoraj – zaczął zimno – przedstawiłem ci jasne i klarowne zasady. Proste, zrozumiałe. Banalne do zapamiętania dla pięciolatka. – Jego głos nie był krzykiem, ale był precyzyjny i ostry jak szkło.
– Jedna z tych zasad – kontynuował – mówiła wyraźnie: jeśli czegoś nie rozumiesz, jeśli jakieś zadanie cię przerasta, mówisz mi o tym od razu i bez zwłoki. Bez chowania głowy w piasek i prób udawania, że sobie radzisz.
Podszedł i ponownie złapał chłopaka za włosy, ciągnąc go ku kanapie. Hiro nawet się nie opierał. Nie próbował uciec. Jego ciało było wiotkie jakby sam już nie wierzył, że ma prawo protestować. Płakał cicho z gardłowym dźwiękiem, który miał w sobie więcej strachu niż bólu. Kaito zatrzymał się dopiero przy sofie, puścił go i cofnął rękę. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała miarowo, ale napięcie, które nim targało, było widoczne w każdym ruchu.
– To kolejny raz kiedy łamiesz zasady – jego głos był teraz głęboki, jakby pochodził z wnętrza ziemi.
Zamilkł na chwilę, jakby mierzył się z własnymi myślami. Spojrzał na chłopaka spod przymkniętych powiek, zimno i bez emocji.
– Może... – powiedział wolno – może to był błąd. Może okazałem ci zbyt wiele dobroci. Chciałem dać ci czas. Pozwolić ci się oswoić z tym miejscem i twoją nową rolą. Z porządkiem w moim domu. Ale może się pomyliłem.
Kaito usiadł na brzegu kanapy i rozpiął pasek od spodni, zdejmując go jednym, głośnym ruchem. Skóra zasyczała lekko w powietrzu. Nie podniósł go jeszcze. Po prostu trzymał go w dłoni, patrząc na Hiro spojrzeniem tak przenikliwie chłodnym, że przyprawiało o dreszcze. Chłopak zadrżał a łkanie wyrwało mu się z ust jak bezgłośna prośba o litość.
– Skoro słowa do ciebie nie trafiają – Kaito powiedział powoli, spokojnie, niemal szeptem – może trzeba przemówić do ciebie w sposób, który… już znasz.
Uniósł rękę i gwałtownie naprężył złożony na pół pasek. Głośny trzask przeciął ciszę niczym bat a Hiro aż podskoczył, instynktownie zasłaniając się ramieniem, mimo że uderzenie nie spadło na niego.
Kaito spojrzał na niego chłodno, trzymając skórzany pasek w dłoni, który teraz spoczywał luźno na jego udzie, jak groźna zapowiedź tego, co miało nadejść. Przez chwilę w salonie panowała cisza – gęsta i lepka od napięcia. Kaito odchylił się nieznacznie na kanapie, robiąc miejsce na swoich kolanach.
– Połóż się – polecenie padło spokojnie, niemal rzeczowo.
Hiro jednak nie zareagował. Siedział na podłodze osłupiały, zmrożony strachem, jakby sam jego kręgosłup zapomniał, jak się poruszać. Ręce miał przyciśnięte do piersi, palce zaciśnięte na materiale piżamy, oczy rozszerzone, mokre od łez. Dopiero widok zmierzającej ku niemu ręki mężczyzny – która miała go uderzyć, czy poderwać z podłogi – obudził w nim instynkt przetrwania i odzyskał władzę nad ciałem, podrywając się na równe nogi. W końcu powoli ruszył, jak pod wodą, i zbliżył się do boku mężczyzny.
Kaito przesunął się jeszcze odrobinę, robiąc mu więcej miejsca, ale gdy po chwili chłopak nadal nie wykonał polecenia, westchnął z wyraźnym zniecierpliwieniem.
– Wiesz, jak masz się ułożyć? – zapytał, nie patrząc na niego.
Chłopak pociągnął nosem i pokręcił przecząco głową.
– Dlaczego więc milczysz?! – warknął unosząc głos z frustracją. – Przed chwilą przypomniałem ci zasadę. Co masz zrobić, kiedy czegoś nie rozumiesz?!
Hiro aż zadrżał z trudem łapiąc oddech.
– M-mam o tym powiedzieć…
– Dobrze. – Kaito skinął głową. – Więc na co czekasz?
Kilka sekund trwało, zanim Hiro zdołał złożyć myśli w słowa. Oddychał płytko, w urywanych seriach, aż w końcu wykrztusił to czego oczekiwał od niego jego właściciel.
– N-nie wiem, jak mam się ułożyć…
To jedno zdanie, wypowiedziane drżącym głosem, zdawało się wytrącić z Kaito resztki gniewu. Jego rysy nieco złagodniały, oddech się wyrównał. Przeniósł wzrok z pustego punktu w przestrzeni na chłopaka, który znów wyglądał, jakby miał się rozpaść na kawałki.
Kaito powoli wyciągnął do niego dłoń, już nie twardą i pełną siły, ale spokojną, pewną. Gdy Hiro ją ujął, pociągnął go lekko do przodu, pomagając mu ułożyć się na swoich kolanach. Rozsunął przy tym nieco nogi, by równomiernie rozłożyć ciężar chłopaka i zadbać o jego stabilność. W tym wszystkim wciąż był metodyczny.
– Możesz się wesprzeć o brzeg kanapy albo chwycić mnie za kostkę – poinstruował z chłodną dokładnością. – Stopy masz trzymać na podłodze. Jeśli zaczniesz wierzgać, doliczę dodatkową serię.
Zamilkł na moment i spojrzał w dół na spiętego do granic możliwości Hiro na swoich udach.
– Czy wszystko jest jasne? – spytał.
Chłopak pokiwał powoli głową.
– Używamy słów – Kaito upomniał go natychmiast.
– R-rozumiem… – wyszeptał Hiro.
Mężczyzna uniósł brwi z wyraźnym rozczarowaniem.
– Na końcu zdania powinno się znaleźć „Panie”.
Hiro przełknął ślinę, jego dolna warga zadrżała, ale natychmiast się poprawił.
– Przepraszam. Rozumiem, Panie.
– Tak lepiej.
Kaito westchnął cicho i położył dłoń na jego plecach. Czuł, jak wątłe ciało na jego kolanach drży, nie tylko od strachu, ale też od napięcia, niepewności, oczekiwania. Wyczuwał delikatną linię kręgosłupa pod jego piżamą, lekkie drżenie mięśni ramion… Był tak drobny, tak bezbronny.
Kaito dostrzegł, że jego własna dłoń również lekko się trzęsie. Niewiele, ale wystarczająco, by to zauważyć. Adrenalina w nim buzowała. Czuł przyspieszone tętno w palcach, czuł napięcie w szczęce. To miała być jego pierwsza kara. Prawdziwa. Kiedyś Aki pozwolił mu ukarać Lu, gdy zachował się względem niego nieodpowiednio. Byłą to lekcja, której nigdy nie zapomniał. Ale wtedy Akihito był obok. Prowadził go przez to. Nadzorował. Teraz… był sam. Bez rad, bez instrukcji, bez kontroli. Teraz była to wyłącznie jego odpowiedzialność. I wiedział, że zanim sięgnie po pasek, musi się uspokoić. Bo ta kara miała być dyscypliną, nie wyładowaniem złości. Miała przywrócić porządek, nie siać lęk. Miała nauczyć, nie niszczyć. Nie chciał zrobić Hiro krzywdy. Więc zamknął na moment oczy, oddychając głęboko. A gdy znów je otworzył, spojrzał na chłopaka ze spokojem.
Siedząc nieruchomo, chłodny i opanowany, przypominał sobie wszystkie kroki, które powinien był poczynić, których uczył go Aki. Choć wciąż czuł jak emocje krążą mu pod powierzchnią skóry, teraz panował już nad ich przepływem. Przyjrzał się drobnej sylwetce chłopaka rozciągniętej na swoich kolanach, słysząc wyraźnie przyspieszony oddech i czując, jak ciało Hiro wciąż delikatnie drży.
– Czy wiesz, za co zostaniesz ukarany? – Gdy przemówił, jego głos był spokojny i pozbawiony ciężaru wcześniejszego gniewu.
Hiro poruszył się delikatnie. Na krótką chwilę odwrócił głowę, by spojrzeć na niego kątem oka, ale zaraz znów spuścił wzrok, wbijając go gdzieś w deski podłogi.
– Z-za bałagan… w kuchni… – odpowiedział cicho, niemal szeptem.
Kaito podniósł wzrok na wnętrze, które jeszcze niedawno było jego dumą. Jasne kafelki, marmurowe blaty, starannie dobrane sprzęty – wszystko to wyglądało teraz jak karykatura porządku. Rozsypane przyprawy, przypalone garnki, brudne naczynia i ślady mleka wzdłuż szafek. Jego idealna kuchnia, jego azyl… wyglądała jak po bitwie. Ziarenko gniewu znów zatliło się w jego wnętrzu, małe i niebezpieczne. Ale zdusił je natychmiast. To nie był czas na złość.
– Za to również – powiedział chłodno. – Ale głównie za złamanie zasad. Za to, że nie powiedziałeś mi wprost, że nie umiesz gotować. Za to, że próbowałeś coś ukryć, zamiast mówić otwarcie. Nawet najgorsza prawda jest lepsza niż cisza.
Hiro skinął głową niepewnie, jakby odruchowo. Kaito zmarszczył brwi.
– Na miłość boską… – westchnął. – Używamy słów. Komunikacja to nie tylko gesty.
– R-rozumiem… z-za co zostanę ukarany… – Hiro wydukał, płochliwie przymykając oczy.
Kaito przesunął dłonie niżej i powoli, bez pośpiechu, zsunął spodnie od piżamy z bioder chłopaka. Hiro aż wstrzymał oddech, czując jak chłód dotyka jego skóry, jak napięcie sięga szczytu.
– Otrzymasz trzydzieści uderzeń – mężczyzna mówił spokojnie i rzeczowo, jakby wygłaszał diagnozę lekarską. – W trzech seriach po dziesięć. Za złamanie zasad i za to, co zrobiłeś w kuchni. Jeśli nie utrzymasz pozycji – zaczniemy od nowa. Jeśli zaczniesz się wyrywać – doliczę kolejną serię. Czy to jasne?
Hiro zacisnął dłonie na brzegu kanapy, białe knykcie jego palców kontrastowały z tapicerką. Jego ciało było napięte jak struna, a głos, którym odpowiedział, był ledwie słyszalny.
– T-tak…
Kaito cicho odetchnął. Uniósł dłoń, w której nadal trzymał pasek, ciężki i ciepły od jego dłoni. Czuł na skórze jego fakturę, znajome naprężenie, jakby sam przedmiot również znał swoją rolę. To nie była ani gra, ani kaprys, ani tym bardziej wyraz złości. To była dyscyplina. Kara wymierzona z zasady. I choć dłoń mu nieco drżała, jego decyzja była jasna. Konsekwentna. Nie miał już wątpliwości, co musi zrobić. Wziął zamach.
Każdy ruch jego ręki był wyważony, metodyczny. Pasek unosił się w równym rytmie i opadał z kontrolowaną siłą, świszcząc w powietrzu tuż przed kontaktem ze skórą Hiro. Chłopak piszczał przy niemal każdym uderzeniu, jego głos przeszywał ciszę salonu jak cienki, bolesny dźwięk rozdzieranej tkaniny, ale Kaito nie przerywał. Słuchał, obserwował, analizował.
Z początku musiał wyczuć ile siły może w to włożyć. Hiro wyglądał tak krucho, że wydawało się, iż rozpadnie się przy pierwszym dotknięciu jak porcelanowa figurka. Ale nie. Ciało chłopaka, mimo drżenia, było zaskakująco wytrzymałe. Elastyczne. Reagowało na każdy cios, ale nie pękało.
Po pierwszej serii miał już pewność. Wiedział, jak rozłożyć siłę, by kara była bolesna, ale nie okrutna. By nie zostawić śladów, nie uszkodzić tkanek, ale sprawić, że Hiro zapamięta ten moment. Skóra chłopca barwiła się na czerwono, ciepły kolor rozchodził się od punktu uderzeń jak rozlana farba po płótnie – gładko i równomiernie. Kaito przyglądał się temu z dziwnym zadowoleniem.
Po każdej dziesiątce zatrzymywał się. Odkładał pasek na kanapę i dłonią rozcierał delikatnie pośladki Hiro. Dawał mu czas, by złapał oddech. Oddychał razem z nim. Spokojnie. Równomiernie. Głaskał go po plecach, po karku, raz czy dwa razy po głowie. Były to gesty, które miały w sobie więcej troski niż gniewu.
Musiał przyznać przed sobą, że ta forma władzy… pociągała go. Była inna niż to, do czego był przyzwyczajony w relacjach zawodowych. Tam liczyły się słowa, kontrakty, naciski. Tu? Tu był dotyk, ciało, bezpośredni wpływ. Czuł pod skórą dreszcz – nie wynikający z ekscytacji bólem, ale z samego aktu kontroli, z tej intymnej przestrzeni pomiędzy nimi, gdzie nawet kara mogła być formą opieki.
Natomiast Hiro z początku nie wiedział, czego się spodziewać – może ostrego bólu, może krzyku, może upokorzenia, do jakiego był przyzwyczajony. Ale to… było inne. Ból oczywiście był, czuł go wyraźnie. Każde uderzenie piekło i szczypało, przeszywając go niczym rozgrzany drut, ale nie była to agonia. To było… uporczywe, dokuczliwe, ciepłe. Do zniesienia.
Zaskoczyło go to. Tak samo jak fakt, że Pan za każdym razem poprawiał jego biodra, gdy nieświadomie próbował odsunąć się z jego kolan. Cicho, bez gniewu, cierpliwie. Jego dłonie nie były brutalne. Były silne, tak, ale też czułe. Kiedy kończyła się seria i przychodził moment wytchnienia, te same dłonie rozmasowywały mu pośladki, uspokajały. Jedna nawet powędrowała do jego głowy, muskając go delikatnie po włosach.
To wszystko było… dziwne. Dezorientujące. Ale też kojące. Czuł, że przechodzą przez to razem. Że nie był sam. Że nawet jeśli był karany, to nie został porzucony. W pewnym momencie, nie do końca świadomie, sięgnął dłońmi do kostki Pana, chwytając ją oburącz. Zacisnął na niej palce tak mocno, jakby to był jedyny sposób, by nie rozpaść się od emocji. By pozostać w tym miejscu, w tej chwili, w tym ciele, które drżało od napięcia i gorąca bijącego od obitej skóry.
Łzy płynęły z jego oczu jak fontanna. Szloch nie ustawał. Ale nie prosił o koniec. Nie błagał. Wiedział, że zasłużył, i że w tej karze, surowej i niepodważalnej, było coś… czystego. Prawdziwego. Bo nawet najboleśniejsza dyscyplina w rękach Kaito była lepsza niż pozory czułości w klubie, gdzie kara była tylko pretekstem do przemocy. Tu był ból, ale było też miejsce dla niego samego. Dla jego oddechu, jego granic. Na jego lęk. I wreszcie na poczucie wsparcia w tej trudnej chwili. To nie było piekło. To była lekcja. Bolesna, ale wciąż tylko lekcja.
Kiedy ostatnie uderzenie rozbrzmiało w powietrzu i echo skórzanego paska wreszcie umilkło, Kaito pozwolił sobie na długi, kontrolowany wydech. Opuścił dłoń i odłożył pasek obok siebie, przesuwając palcami po rozgrzanej od uderzeń skórze chłopca, już nie mechanicznie, a niemal z troską.
– To koniec – oznajmił spokojnie, niemal łagodnie, jakby stwierdzał fakt, a nie ogłaszał wyrok. – Dobrze się spisałeś, Hiro.
Chłopak drgnął, jakby nie spodziewał się pochwały. Wciąż ciężko oddychał, jego łopatki unosiły się w górę i opadały, a palce kurczowo zaciskały się na materiale kanapy.
– Trochę się wierciłeś – dodał Kaito, z nieznacznym cieniem przygany w głosie. – Ale nie uciekłeś mi z kolan. To dobry początek.
Poluźnił uchwyt na jego talii i dał mu znak, że może wstać. Hiro dźwignął się niepewnie, z trudem, wyraźnie zmęczony, wciąż jeszcze odczuwając gorące pieczenie i pulsujący ból w miejscu kary. Poruszał się ostrożnie, jakby każde zgięcie ciała mogło sprowokować kolejny klaps. Kaito sięgnął do szuflady w stoliku obok i podał mu paczkę chusteczek.
– Wydmuchaj nos – polecił rzeczowo.
Hiro posłusznie wykonał polecenie, z głośnym pociągnięciem i cichym kichnięciem. Potem otarł oczy rękawem, choć łzy wciąż ściekały mu po policzkach. Kara się skończyła, ale emocje, ból i zawstydzenie pozostały. Czuł się sprowadzony do czegoś małego. Bezsilnego. Jak dziecko, które dostało lanie za przewinienie. Ciepło na pośladkach przypominało mu o jego nowej pozycji w tym układzie.
Kaito tymczasem wstał powoli i nonszalancko. Wsunął pasek z powrotem w szlufki spodni i zapiął go bez pośpiechu, jakby nic się nie wydarzyło. Gdy wyciągnął rękę w stronę Hiro, chłopak zamarł. Przez krótką chwilę miał naiwną nadzieję, że Pan pogłaszcze go po głowie, może okaże odrobinę czułości. Ale instynktownie skulił się, cofając barki i opuszczając głowę.
Kaito chwycił go twardo za kark. Bez złości, ale bezlitośnie.
– Masz godzinę – warknął, popychając go w stronę kuchni. – Posprzątaj ten bajzel. O dziewiątej będzie tu klient. Nie chcę widzieć ani jednego okruszka na blacie. Rozumiemy się?
Hiro pobladł, ale nie odważył się nawet zapytać, kim jest ów klient. Skłonił głowę w niemym potwierdzeniu i niemal biegiem ruszył do kuchni, potykając się na drżących nogach. Całe jego ciało pulsowało bólem, ale wiedział, że to nie jest moment, by się nad sobą użalać.
Kaito nie odszedł. Stał w progu kuchni, obserwując. Jak cień albo nadzorca.
– Wiadro jest pod zlewem. Gąbka w szufladzie obok przypraw. Weź nową – rzucał polecenia, z chłodną precyzją. – To tłusta smuga. Nie widzisz jej? Tam. Na marmurze. I co z podłogą? Zamieć ją zanim to wszystko rozdeptasz.
Hiro kiwał głową, pochlipując cicho pod nosem, ale pracował w zawrotnym tempie. Spięty jak struna, skrupulatny, szybki. Szorował przypalone garnki z zaciśniętymi zębami, wycierał każdy zakamarek blatu, mył szafki, przestawiał przedmioty, przecierał je na sucho. Kolana bolały go od wcześniejszego upadku, tyłek pulsował, jakby żył własnym, bolesnym rytmem, ale nie pozwolił sobie na zwolnienie. Bo wiedział jedno: nie mógł pozwolić sobie na kolejną porażkę.
Kaito siedział wygodnie w fotelu w salonie, z jedną nogą nonszalancko zarzuconą na drugą. W jednej dłoni trzymał tablet, a drugą powoli sączył czarną kawę z eleganckiej, porcelanowej filiżanki. Z telewizora płynął cichy głos spikera, czytającego poranne wiadomości. Miał wyważony ton, profesjonalny, idealnie współgrający z surowym, uporządkowanym wnętrzem domu. Kaito lubił ten stan – spokojny, wielozadaniowy dryf przez poranek. Dzięki podzielności uwagi przetwarzał dane z ekranu tabletu, jednocześnie wyłapując istotne informacje z relacji telewizyjnej. Ta równoległość myślenia była jego atutem. Dzięki niej pracował szybciej, skuteczniej. Bez chaosu.
Zerknął na zegarek. Ósma trzydzieści siedem. Odstawił tablet na kolano i sięgnął po bułeczkę anpan leżącą na talerzyku przed nim. Jej rumiana, lśniąca od glazury skórka z łatwością ustąpiła pod naciskiem palców. Odgryzł kawałek i język natychmiast przywitał znajomy smak. Miękkie wnętrze drożdżowego ciasta i gładka, słodkawa pasta z czerwonej fasoli, idealnie zbalansowana. Pochłonął bułkę w kilku kęsach i popił gorzką kawą, której smak przyjemnie kontrastował ze słodyczą.
Udawał, że nie dostrzega Hiro, który właśnie znalazł się w zasięgu jego wzroku. Chłopak stał w pobliżu kanapy, szarpiąc nerwowo ściereczkę w dłoniach. Wciąż w piżamie, z mokrymi spodenkami od wody i upstrzoną plamami koszulką, przestępował z nogi na nogę, raz po raz oblizując wargi. Oczy miał utkwione w pudełku z wypiekami stojącym na stole, ale nie odważył się odezwać pierwszy.
Kaito leniwie odłożył filiżankę i w końcu spojrzał w jego stronę z powściągliwym zainteresowaniem.
– Słucham, Hiro.
Hiro odchrząknął cicho i wskazał dłonią w kierunku stołu.
– C-czy… mogę poczęstować się jedną bułeczką? – zapytał nieśmiało, jego głos był ledwie słyszalny.
Kaito przeniósł wzrok na pudełko. Piekarnia, z której zamówił pieczywo, była jego ulubioną – rzemieślnicze wypieki, dostarczane z samego rana pod drzwi, idealne po poranku tak zrujnowanym, jak dzisiejszy. Zamówił je jeszcze w trakcie sprzątania, po tym, jak uznał, że o własnoręcznie przygotowanym śniadaniu może dziś tylko pomarzyć. Spojrzał oceniająco na Hiro a potem z powrotem na pudełko.
– Pora twojego śniadania już minęła – odparł chłodno, sięgając przy tym po kolejną bułeczkę i powoli ją rozpakowując.
Hiro patrzył, jak Pan odrywa kawałek ciasta, aż oblizał odruchowo wargi i westchnął cicho.
– Ale ja… sprzątałem… Kiedy miałem zjeść? – odważył się zapytać.
Kaito wzruszył ramionami, nie okazując ani krzty współczucia.
– To nie mój problem – oznajmił, odgryzając kawałek bułeczki i przełykając go ze smakiem. – Jeśli jesteś głodny, to możesz zjeść to, co tam nagotowałeś.
Hiro zerknął w stronę kuchni, gdzie w kącie stał śmietnik z nieco uchyloną pokrywą. Z wnętrza wystawała rączka patelni, tej, której nie dało się uratować. Jej powierzchnia zwęgliła się na amen. Zrobił krok do przodu, jakby chciał coś powiedzieć. Już otwierał usta, jedno nieśmiałe „ale” zdołało się z nich wydostać, kiedy…
Kaito wstał. Podniósł naczynia ze stolika i spokojnym krokiem ruszył do kuchni. Wrzucił filiżankę i talerzyk do zmywarki a na wpół zjedzoną bułkę wyrzucił do śmieci. Przekręcił przy tym uchwyt patelni do wnętrza kosza i poprawił pokrywę, żeby nie wystawała tak nieestetycznie. Odwrócił się powoli, opierając się dłonią o blat. Zmierzył Hiro wzrokiem od stóp do głów, jego spojrzenie było jak promień rentgenowski: chłodne, nieznoszące sprzeciwu.
– Idź się przebrać – rzucił krótko. – Nie widzisz, jak wyglądasz?
Hiro spojrzał na siebie – koszulka z plamami, wilgotne nogawki, potargane włosy. Wyglądał jak ktoś, kto uciekł z kuchni po eksplozji. Zawstydzony spuścił głowę. Rzucił jeszcze tęskne spojrzenie na pudełko z bułeczkami, jakby miał nadzieję, że Pan jednak pozwoli mu sięgnąć po jedną. Ale nic się nie zmieniło. Niczego więcej nie usłyszał. Z burczącym brzuchem i zwieszoną głową odwrócił się i poszedł w stronę schodów – powoli, z ociąganiem, ale bez słowa protestu.
Gdy tylko zniknął na schodach a jego drobna sylwetka rozpłynęła się za zakrętem korytarza, Kaito pozwolił sobie na cichy wydech. Nie było to westchnienie zmęczenia, raczej ulga, jakby wreszcie mógł zdjąć z ramion napięcie, które nakładała na niego sama obecność chłopaka. Gdy nie było go w zasięgu wzroku, Kaito mógł się rozluźnić. Zsunął się głębiej w fotel i przymknął na moment oczy. Ale czy naprawdę musiał udawać surowego Pana?
Z każdą godziną, z każdym poleceniem, karą, upomnieniem… coś w nim przeskakiwało. Z satysfakcjonującym kliknięciem odnajdywało swoje miejsce. Z początku było to obce, sztuczne, jak źle dobrane buty, ale teraz? Teraz czuł, że ta rola zaczyna mu leżeć naturalnie. Władza, opieka, kontrola… To wszystko miało swój ciężar, ale i nieodparty urok. Zarządzanie Hiro, dyscyplinowanie go, kierowanie jego dniem – coraz mniej przypominało ciężar, a coraz bardziej… przywilej.
Zresztą, czy nie było tak samo, kiedy obejmował rodzinny biznes? Wtedy też wątpił. Też miał chwile zawahania, kiedy świat wydawał mu się zbyt wielki, zbyt skomplikowany. A teraz? Zarządzanie firmą wydawało mu się wręcz dziecinną igraszką w porównaniu do emocjonalnej logistyki jednego, wyjątkowo skomplikowanego chłopaka.
Uśmiechnął się do siebie pod nosem i sięgnął po pudełko z bułeczkami. Starannie je zamknął i zaniósł do lodówki, po czym skierował się do gabinetu. Tam, wśród eleganckich mebli i starannie uporządkowanych akt, odnalazł dokumenty, których potrzebował na dzisiejsze spotkanie. I to właśnie to spotkanie nie dawało mu spokoju.
Drake. Już sama myśl o nim sprawiła, że zaciągnął powietrze przez zęby. Gościł go w tym domu wcześniej, to fakt, ale zawsze w obecności Akihito, a ich relacje miały wówczas bardziej rozrywkowy charakter. Biznes to zupełnie inna arena. Powinien czuć się w niej pewnie, bezpiecznie, ale z jakiegoś powodu czuł napięcie. Niepokój.
Z dokumentami w dłoni wrócił do salonu i położył je na niskim stoliku obok kanapy. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę. Idealny moment, by przygotować kawę. Ruszył w stronę kuchni z zamiarem uruchomienia ekspresu, ale zatrzymał się w pół kroku.
– Od czego mam Hiro… – mruknął do siebie z rozbawieniem, zawracając i siadając na kanapie z wygodnie skrzyżowanymi nogi.
Przez kilka minut siedział tak w ciszy, rozważając różne opcje. Jak przywitać Drake’a? Oschłym „jesteś wreszcie”? A może bardziej formalnym „przejdźmy od razu do rzeczy”? Albo lekko złośliwym „mam nadzieję, że dojazd nie nastręczył ci problemów”? Sam się uśmiechnął, wyobrażając sobie minę tamtego na każdą z tych wersji.
Odruchowo zerknął w stronę ekspresu. Lśniąca stalowa powierzchnia odbijała światło poranka. Profesjonalny, baristyczny sprzęt, który kochał niemal jak własne auto. Ręczny, ciężki, dający pełną kontrolę. Ale cholernie wrażliwy.
I wtedy przypomniał sobie Hiro. Jak nieporadnie próbował włączyć czajnik poprzedniego dnia. Jak usiłował otworzyć piekarnik z zablokowanymi drzwiczkami. Kaito niemal widział oczami wyobraźni, jak chłopak wlewa do mleczarki wodę, wciska złe przyciski, a potem rozchlapuje spienione mleko po całej kuchni.
– Jeszcze by go zdetonował… – mruknął z westchnieniem.
Wywrócił oczami i ruszył sam do kuchni. Odsunął kolbę, nasypał świeżo zmielonej kawy, ubił ją z wprawą, po czym zamocował z powrotem. Kojący i znajomy dźwięk szumiącej maszyny wypełnił pomieszczenie. W tej jednej czynności, przygotowywaniu kawy, wszystko było jasne, czyste, zrozumiałe. Zajęcie to napawało go spokojem.
I wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Kaito podstawił pod ekspres dwie szklanki. Jedną wysoką do latte dla siebie i drugą niską, z podwójnym dnem na espresso dla Drake’a.
– Hiro! – zawołał. Jego głos odbił się od ścian.
Odpowiedziała mu cisza.
– Hiro, otwórz! – powtórzył głośniej, z wyraźnym zniecierpliwieniem.
Ale z piętra nadal nie dochodził żaden odgłos. Westchnął ciężko, odstawił kartonik z mlekiem, rzucił ostatnie spojrzenie na ekspres i ruszył do drzwi.
– Na co mi on, skoro wciąż muszę robić wszystko sam – mruknął pod nosem, sięgając do klamki.
Za chwilę miał przekroczyć próg i przyjąć gościa, który był wszystkim, tylko nie mile widzianym dodatkiem poranka. W przypływie złośliwości chciał potrzymać go jeszcze chwilę na zewnątrz, ale z tyłu głowy usłyszał ględzenie Akihito, że to dziecinne. Otwarł więc drzwi i wpuścił mężczyznę do środka.
Drake wszedł, jak zwykle nonszalancki, z miną człowieka, który nie był tu po raz pierwszy i nie zamierzał udawać, że czuje się zaszczycony zaproszeniem.
– Cześć – rzucił sucho, bez cienia entuzjazmu, a nawet bez próby wymuszonej uprzejmości.
Syczenie ekspresu w tle nadało jego wejściu niemal teatralny efekt, jakby maszyna przywitała go parą w miejsce aplauzu. Zdjął płaszcz, zamaszyście strzepując z niego kilka niewidocznych pyłków, po czym odwiesił go na stojący obok garderoby wieszak. Pozwolił Kaito poprowadzić się w głąb willi z pewnym znudzonym zainteresowaniem, oglądając wnętrze jakby oceniał standard hotelu, w którym utknął przypadkiem. Zatrzymał się jednak, gdy usłyszał kroki na schodach. Uniósł wzrok i jego szare oczy napotkały chłopięcą sylwetkę. Hiro schodził powoli, w świeżym, choć prostym stroju, ledwie wyprostowany, z opuszczonym wzrokiem.
– Już się przebrałem, Panie – powiedział, niemal szeptem, zatrzymując się na przedostatnim stopniu.
Drake parsknął śmiechem. Głośno i bez cienia subtelności. Odwrócił się do Kaito z pytaniem, które ociekało złośliwym niedowierzaniem.
– To jakaś prowokacja? – Wskazał brodą na Hiro.
W tym samym momencie ekspres wypluł do szklanki ostatnią porcję spienionego mleka z głośnym sykiem, przez co Hiro aż podskoczył. Skulił ramiona, jakby znów czymś zawinił i nieśmiało spojrzał na Pana. Wyraz twarzy Kaito nie pozostawiał wątpliwości – irytacja wróciła z pełną mocą.
Kaito właśnie otwierał usta, by odpowiedzieć na tę zaczepkę, ale wtedy rozległ się kolejny dźwięk dzwonka.
– Kogo tam jeszcze niesie… – mruknął pod nosem, zawracając z korytarza i ruszając do drzwi.
Zamierzał spojrzeć przez wizjer, lecz nie zdążył. Zamek kliknął a drzwi rozwarły się z rozmachem, uderzając go boleśnie w twarz. Kaito aż odskoczył z sykiem, przykładając dłoń do nosa i klnąc szpetnie.
– Co do…
Do środka wszedł Akihito – jak burza w ludzkiej postaci, z nonszalancko uniesionym podbródkiem, w drogim płaszcz opadającym z ramion jak peleryna, stukając butami o podłogę z twardym echem. Zmierzył Kaito chłodnym, wręcz nieprzyjaznym spojrzeniem.
– Nie odbierasz moich telefonów – oświadczył bez przywitania.
Kaito wywrócił oczami i rozłożył ręce teatralnym gestem.
– Bo jestem zajęty pracą! – wskazał ręką na Drake’a. – Jak widzisz, właśnie zaczynamy nasze umówione spotkanie. Bo przecież nie mogę zaniedbywać pracy, prawda?
Aki przekrzywił lekko głowę, uśmiechając się chłodno do Drake’a, ale w jego oczach zatańczyły zdradliwe iskierki.
– Masz coś przeciwko, jeśli wam potowarzyszę? – zapytał grzecznie. – Muszę pogadać z Kaito.
– Ależ skąd – odpowiedział Drake z przesadną uprzejmością, rozsiadając się na kanapie, jakby właśnie wrócił do siebie do domu.
Hiro, który obserwował wszystko wciąż stojąc przy schodach, dostrzegł znajomy skurcz mięśni na skroni Pana. Pulsująca żyłka wróciła na swoje miejsce.
– Czy ktoś w ogóle zamierza spytać mnie o zdanie? – zapytał Kaito ze śmiertelną powagą.
– Nie – odpowiedzieli chórem Aki i Drake, siadając po przeciwnych stronach stolika z tą samą nonszalancją.
Kaito przetarł twarz dłonią, przyciskając palce do skroni.
– Hiro… – warknął. – Podaj wreszcie tę cholerną kawę.
Chłopak drgnął i zaraz pobiegł do kuchni. Cieszył się, że ekspres przestał syczeć, ale i tak trochę obawiał się do niego zbliżyć. Jednak nie chciał jeszcze bardziej rozgniewać Pana i otrzymać kolejnego lania. Zgarnął szklanki na tacę i zaniósł je przesadnie ostrożnie do salonu, jakby niósł nie szklanki z napojem, a wybuchowe ładunki, które wystarczy potrącić, by wysadziły ten salon w powietrze.
Zbliżał się do mężczyzn powoli, trzymając na tacy dwie filiżanki — jedną z klasycznym espresso, drugą z latte, ozdobionym mleczną pianką w kształcie serca, którą ekspres wyczarował sam z siebie. Był świadomy, że każde drżenie jego dłoni może zmienić piankowe dzieło w mętną breję, ale jeszcze bardziej niż przewrócenia filiżanki, bał się źle je rozdzielić.
Zatrzymał się na moment i rzucił niepewne spojrzenie na dwóch mężczyzn zajmujących kanapę. Pan Akihito, z nonszalanckim uśmiechem i skrzyżowanymi nogami, wyglądał jak ktoś, kto pije espresso bez mrugnięcia okiem. Ten drugi, nieznany mu brunet z leniwym spojrzeniem drapieżnika… Cóż, mógł preferować coś łagodniejszego.
Nie chcąc przedłużać niezręczności, Hiro położył mniejszą filiżankę przed Akihito, a wysoką szklankę z latte postawił przed nieznajomym. Odsunął się krok do tyłu, gotów się oddalić, kiedy... Drake uniósł brew z rozbawionym politowaniem. Bez słowa sięgnął po espresso, podniósł je do ust, upił długi łyk, cały czas patrząc Kaito w oczy, po czym odstawił filiżankę z powrotem przed Akihito.
– Zdecydowanie to miało być dla mnie – rzucił złośliwie, z miną znawcy, i z teatralnym przeciągnięciem przesunął latte w stronę Kaito. – Ty to lubisz słodkie, nie?
Na jego ustach pojawił się cienki, krzywy uśmieszek a zaraz potem zwrócił wzrok na Hiro, który już niemal znikał z pola widzenia.
– To kim jest ten dzieciak? – zapytał wprost, nie bawiąc się w kurtuazję. – Kupiłeś sobie służbę do podcierania dupy?
Kaito, wbijając wzrok w Drake’a jak nóż w twarde drewno, odpowiedział sucho:
– To nie twoja sprawa. – A potem, mruknął do Hiro – Spadaj na górę.
Chłopak, jakby tylko czekał na to jedno magiczne słowo, ukłonił się lekko i ulotnił z salonu z prędkością godną zawodowego maratończyka. W jego spojrzeniu błysnęła wdzięczność, jakby ktoś właśnie wypuścił go z ciasnej klatki pełnej krwiożerczych wilków.
Kiedy zniknął za zakrętem, Aki przeciągnął się wygodnie na kanapie, układając rękę za głową. Na jego ustach pojawił się ten charakterystyczny, cyniczny uśmiech.
– Wyobraź sobie, Drake, że nasz mały Kaito kupił sobie niewolnika.
Drake aż się odchylił, opierając dłonie o kolana.
– Nie! No co ty! – rzucił z teatralnym przerysowaniem, z takim samym zaskoczeniem, z jakim ktoś reagowałby na wiadomość, że słońce świeci.
– Właśnie tak – Aki nie zamierzał go oszczędzać, świetnie się bawiąc. – Ale nie zgadniesz, od kogo go kupił.
Drake założył ręce na piersi, przekrzywił głowę i zawiesił spojrzenie na Kaito.
– No? Od kogo?
– Od naszego dobrego znajomego Takenaki.
Drake spoważniał. Z jego twarzy zniknął cały szyderczy teatr, zastąpiony autentycznym zdumieniem. Zmarszczył brwi a jego oczy nabrały chłodniejszego blasku.
– Mówimy o tym Takenace…? TYM Takenace? Tym, którego zlikwidowały służby dziś rano?
Aki pokiwał głową, powoli.
– Właśnie o tym.
Drake zagwizdał krótko, przeciągle.
– No pięknie – rzucił z niedowierzaniem.
Kaito oparł się o oparcie fotela, powoli wydychając powietrze przez nos. Czuł, jak napięcie narasta mu między łopatkami a cierpliwość pęka i rwie się, jak stary, przetarty materiał.
– Czy możemy wreszcie przejść do meritum spotkania? – spytał chłodno. – Bo chyba nie przyjechaliście tu, żeby pieprzyć trzy po trzy o Hiro.
Drake rozciągnął się leniwie i poprawił pozycję, opierając kostkę o kolano.
– Nie, chwila, chwila – powiedział z uśmiechem. – To naprawdę ciekawy temat. Nie posądzałbym cię o takie upodobania, Kaito – rzucił z odrazą, której nawet nie próbował maskować. Spojrzał w kierunku schodów, jakby chłopak wciąż tam stał. – Ile ten dzieciak ma lat? Dwanaście?
Drake skrzywił się teatralnie, jakby sam smak słowa „dzieciak” miał mu zanieczyścić podniebienie. Zgrzyt zębów Kaito był niemal słyszalny.
– Siedemnaście, do cholery – warknął. – I kupiłem go przypadkiem. Nie podzielam żadnych chorych upodobań Takenaki, jeśli o to ci chodzi.
Drake parsknął śmiechem.
– Przypadkiem to można kopnąć kota w ciemnym zaułku – skwitował i oparł się wygodniej, jakby dopiero teraz rozmowa zaczęła go bawić. – Ile za niego dałeś? Pewnie srogo przepłaciłeś.
Tu westchnął Aki, wyraźnie tracąc na humorze.
– Ledwo dwadzieścia tysięcy dolarów – zdradził.
– Ile? – Drake aż się wyprostował, jakby coś go ugryzło.
Spojrzał na filiżankę z espresso, która wciąż stała niegroźnie na stoliku, jakby nagle zdał sobie sprawę z jej historii. Z obrzydzeniem wstał, wyciągnął język w rękawem marynarki.
– Kurwa, piłem ze szklanki, którą ten szczyl trzymał w rękach! – zaklął i ruszył do kuchni, wciąż mamrocząc pod nosem przekleństwa.
Z kranu rozległ się syk wody, a potem dźwięk płukanych ust. Kaito pokręcił głową z niedowierzaniem i założył ręce na piersi.
– Hiro nie jest na nic chory – powiedział chłodno.
– Kenji go zbadał? – Akihito zapytał z zainteresowaniem.
– Tak – odparł Kaito, ale uciekł wzrokiem gdzieś w bok, a potem, cicho, dodał – Ale nie mam jeszcze wyników.
Z kuchni dobiegł ich wybuch:
– Ja pierdolę! – Drake wrócił, susząc usta papierowym ręcznikiem i wciąż złorzecząc. – Pozwoliliście mi się tego napić, a nawet nie wiecie, czy nie ma syfilisu albo innej cholery!
Kaito, już zirytowany ponad miarę, wyprostował się, wstając z fotela i odpowiedział mu z zaciśniętymi zębami:
– Nie ma. Takenaka chciał się go pozbyć, bo generował straty. Tłukł szkło, rozlewał alkohol. Był nieopłacalny.
Drake roześmiał się z pogardą, patrząc na niego z góry.
– Serio wierzysz w każdą bzdurę, jaką ktoś ci powie na mieście? – zadrwił. – Bo ja mam świetną działkę na Księżycu, sprzedam ci za grosze.
– Tu muszę przyznać mu rację – wtrącił Akihito z lekkim wzruszeniem ramion. – Trochę to brzmi jak naiwność, Kaito.
Kaito rzucił mu mordercze spojrzenie, w którym zawierała się cała gama emocji, od rozczarowania po czystą frustrację.
– Oczywiście, Aki – syknął. – Nie spodziewałem się po tobie niczego innego.
W powietrzu zawisło napięcie, które mogło przeciąć każdy kolejny oddech. Drake nachylił się lekko w jego stronę i szturchnął go w ramię z pozorną beztroską, ale w jego głosie dało się wyczuć lodowaty ton.
– Co to miało znaczyć? – zapytał z cieniem drwiny.
Kaito spojrzał mu prosto w oczy, z zaciętym wyrazem twarzy, który świadczyło tym, że nie zamierza się już wycofać.
– To, co usłyszałeś – warknął. – Wiecznie spijacie sobie miodek z dzióbków i mizdrzycie się do siebie, jak jebane nastolatki!
Drake uniósł brew, ale nie zdążył się odezwać, bo Kaito ciągnął dalej, nie powstrzymując już nazbyt długo wstrzymywanej frustracji.
– Może wreszcie po prostu dasz Akihito dupy, to w końcu spuścisz nieco pary!
Zanim Drake zdołał zareagować, Kaito pstryknął palcami, jakby doznał nagłego olśnienia.
– A nie, czekaj. Nie zrobisz tego, bo wolisz zgrywać wielkiego ruchacza, który to jest taki niedostępny i och ach – teraz on zakpił.
Akihito w końcu się wtrącił. Jego głos był twardy, opanowany, ale był wyraźnym ostrzeżeniem.
– Kaito, stop. Przekraczasz granice.
Kaito odwrócił się do niego gwałtownie, z oczami iskrzącymi się od emocji.
– Jakie niby granice, Aki?! – wykrzyknął. – Przekroczyliśmy już wszelkie możliwe, ruchając się w tym popieprzonym trójkącie, bo wy dwaj nie potraficie inaczej rozładować napięcia, które od lat między wami jest. Ale ja ma dość bycia waszym „łącznikiem” i wypisuje się z tego popieprzonego układu!
Drake prychnął znów kpiąco.
– Oho, księżniczka pokazała pazurki – rzucił z udawaną powagą. – Przygruchałeś sobie dziwkę do ruchania i nagle udajesz mężczyznę?
– Nie będziesz mnie obrażał w moim własnym domu, Drake! – Kaito syknął, z twarzą wykrzywioną gniewem. – A Hiro nie jest dziwką!
Nie myśląc długo, zrobił krok do przodu i rzucił się na bruneta w napadzie furii. Cios może i nie był perfekcyjny, ale wystarczająco celny, by jego pięść spotkała się ze szczęką Drake’a. Ten, kompletnie zaskoczony nie tyle siłą uderzenia, co samym faktem, że się pojawiło, aż się zachwiał, przyjmując cały impet na twarz, bo nie zdążył zareagować w porę.
W salonie zapadła wręcz grobowa cisza cisza. Głęboka, duszna i ciężka. A potem... Akihito parsknął śmiechem. Głośnym, niepohamowanym, jakby zobaczył najśmieszniejszą rzecz na świecie.
– Na bogów… – wydusił, z trudem łapiąc oddech. – To musiało się kiedyś stać.
Zanim Kaito zdążył zrobić coś jeszcze – choć jego ciało już szykowało się do kolejnego ataku – Aki wstał i chwycił go mocno za ramię, przytrzymując w miejscu.
– Wystarczy – powiedział stanowczo, choć jego oczy wciąż błyszczały z rozbawienia.
Drake przez moment tylko stał, masując obolałą żuchwę. Na jego ustach pojawił się uśmiech – szeroki, ale pozbawiony choćby cienia ciepła. W jego szarych oczach lśnił chłód stali a nieznaczny błysk szaleństwa migotał pod powierzchnią kontrolowanej furii. Splunął na podłogę z pogardą, jakby znajdowali się w zadymionej knajpie na zapleczu portowego miasta, a nie w sterylnie czystym salonie eleganckiej willi na przedmieściach.
– Trzymaj go tak, Aki – powiedział, powoli zaciskając dłoń w pięść. – Teraz jest idealnie.
I wtedy się zamachnął. Ramię ruszyło w potężnym łuku, skupiając całą siłę w jednym, impulsywnym uderzeniu. Ale Kaito był już gotowy. Dostrzegł ruch kątem oka, instynkt zareagował szybciej niż świadomość. Pochylił się w bok, zrobił błyskawiczny krok w tył, a potem skręcił ciało w obronnym, niemal tanecznym ruchu. Cios minął go o włos… ale nie zatrzymał się w powietrzu. Zderzenie było głuche i niespodziewane.
Drake cofnął się gwałtownie, jakby coś go oparzyło. Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie pomieszane z przerażeniem. Kaito zatrzymał się w swoim pokracznym piruecie, odwrócił gwałtownie i zamarł.
Akihito stał kilka kroków dalej, pochylony dziwnie w bok. Jego głowa odwrócona była w drugą stronę, włosy opadły mu na twarz, ale nie zasłoniły wszystkiego.
– Aki... – wyszeptał Kaito, czując jak serce podchodzi mu do gardła. – Krwawisz.
Akihito powoli uniósł rękę, dotknął kącika ust i spojrzał na palce, na których połyskiwała ciemna krew. W jego oczach nie było już zaskoczenia tylko milcząca, surowa złość. Zbyt spokojna, by była bezpieczna. Drake aż cofnął się o pół kroku, blednąc.
– Aki, to nie tak, ja… – zaczął, podnosząc ręce w obronnym geście. – To przez Kaito! Uchylił się! Mógł przyjąć cios jak facet! Ja nie chciałem… no co ty…
Akihito nie odpowiedział. Jego ruchy były powolne, metodyczne. Odpinał właśnie spinkę z mankietu koszuli, z uwagą i precyzją, jakby zdejmował biżuterię przed wejściem na ring. Podwinął rękaw do łokcia. Krok po kroku.
Drake cofnął się jeszcze bardziej, panika ozdobiła jego twarz niecodziennym wyrazem.
– Aki, proszę posłuchaj… – głos mu zadrżał, ale Akihito go zignorował.
Nie musiał nic mówić. W jego napiętej postawie, w jego zimnych oczach była zapowiedź kary. I to takiej, której nie wymierza się słowami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz