Następnego ranka Mick poczuł gwałtowny wstrząs, gdy został brutalnie wyrwany ze snu. Otworzył oczy, zdezorientowany, gdy Drake stał nad nim, potrząsając jego ramieniem.
- Wstawaj – rozkazał szorstko. – Idziemy biegać.
Mick zmrużył oczy, próbując zrozumieć, co się dzieje. Przetarł zaspane oczy, czując bolesne pulsowanie w podbrzuszu, będące wynikiem ich wczorajszych harców.
- Zaspałem? – zapytał półprzytomnie, zerkając na zegarek. – Która godzina?
- Po piątej – odpowiedział Drake.
Jego ton był stanowczy, nieznoszący sprzeciwu. Mick rozejrzał się po pokoju. Za oknem wciąż panowała ciemność, a światło w pokoju pochodziło od lampy na suficie. Westchnął ciężko, przewracając się na bok.
- Może Pan pójdzie sam – mruknął, owijając się ciaśniej kołdrą. – Ja zrobię śniadanie – zaproponował sennie.
Drake zmarszczył brwi, zniecierpliwiony. Bez słowa chwycił kołdrę i z impetem zerwał ją z Mick'a, sprawiając, że chłopak zadrżał od chłodu.
- Sam chciałeś trenować – syknął z wściekłością – a teraz wymiękasz? – spytał, rzucając pościel na podłogę.
- Wstawaj i ubieraj się ciepło. Natychmiast! – rozkazał stanowczo.
Mick westchnął, podnosząc się z łóżka z jawnym niezadowoleniem. Z cichym cierpiętniczym jękiem wygramolił się z łóżka, pocierając obolałe mięśnie. Miał ochotę ponownie zakopać się w ciepłej pierzynie, ale wiedział, że Drake miał rację. Sam prosił, żeby nauczył go boksować. Przecież nie stanie się silniejszy, siedząc na dupie. Prędko znalazł ubrania i w pośpiechu umył zęby i twarz, nim wyszli.
Kiedy wsiadali do windy zaciągnął na głowę kaptur bluzy. Sądził, że zjadą na parter i będą biegać po budzących się ulicach miasta. Jednak, ku jego zdziwieniu, winda ruszyła w górę. Gdy drzwi się otwarły jego oczom ukazał się skwerek, który już kiedyś miał wątpliwą przyjemność poznać. Chłodny wiatr wdarł się pod jego bluzę, przeszywając go dreszczem.
Tego miejsca nie mógł zapomnieć. Ogród na dachu był zaskakująco urokliwy, mimo że Mick miał z nim koszmarne wspomnienia. Nie mógł zapomnieć o tym, jak Drake kiedyś zmusił go tutaj do upokarzającej roli psa, biegania na czworakach, a nawet załatwiania się na trawnik jak zwierzę. Te obrazy wciąż tkwiły w jego głowie, lecz teraz, stojąc na dwóch nogach i patrząc na otaczające go miejsce, dostrzegał, że było ono wyjątkowo ładne.
Trawniki były starannie przystrzyżone, zielona powierzchnia wyglądała niemal jak dywan, przyjemnie kontrastując z otaczającą go szarością miasta. Rozstawione tu i ówdzie ławki zapraszały do odpoczynku, choć Mick nigdy nie wyobrażał sobie, że mógłby usiąść tutaj w spokoju. Żwirowe ścieżki kręciły się wśród roślin, chrzęszcząc cicho pod butami, gdy stawiali kroki. Latarnie, umieszczone w strategicznych miejscach, rzucały ciepłe, żółte światło na alejki, tworząc przyjemny nastrój w tym mrocznym poranku.
Centralną część skweru zajmowało wielkie okno świetlika, pochodzącego z sypialni Pana. Mick przypomniał sobie, że widział je wcześniej, lecz wtedy nie zwrócił uwagi na to, jak misternie zostało obsadzone roślinami. Bluszcze i pnącza oplatały framugę i szkło, subtelnie maskując całość i nadając konstrukcji bardziej naturalnego charakteru. Choć w rzeczywistości wszystko tu było starannie zaplanowane i pielęgnowane przez ogrodnika.
Mick, pod czujnym okiem Drake'a, zrobił szybką rozgrzewkę. Początkowo niezbyt chętny, powoli zaczął się budzić, a ruchy mięśni i ciepło rozchodzące się po ciele pozwoliły mu pozbyć się resztek senności. Kiedy już był gotowy, ruszył truchtem po krętych ścieżkach ogrodu. Biegł swoim tempem, nie zamierzając ścigać się z Panem. Wiedział, że forsowanie się nie miało sensu. To nie był wyścig, a Drake nie oczekiwał od niego spektakularnych zrywów.
Mężczyzna za to biegł z innym nastawieniem. Uwielbiał ten moment, gdy jego ciało zaczynało się napinać od wysiłku. W bieganiu, podobnie jak w podnoszeniu ciężarów, odnajdywał coś pierwotnego. Czysty fizyczny wysiłek, który pozwalał mu odciąć się od natłoku myśli. Z każdym krokiem jego oddech stawał się bardziej miarowy, a mięśnie w nogach pracowały równomiernie. Skupiał się tylko na bólu, który z czasem przychodził, na paleniu w płucach, które pojawiało się, gdy oddychał zimnym powietrzem. To była dla niego forma oczyszczenia, prostota działania, które nie wymagało złożonych planów ani strategii. Tylko ciało, ruch i kontrola nad nim.
W takich chwilach Drake czuł, że może odsunąć na bok wszystko inne. Nie musiał myśleć o problemach swojej organizacji, o ludziach, których musiał nadzorować, ani o decyzjach, które czekały na podjęcie. Skupiał się wyłącznie na swoim ciele. Na tym, jak kolejne mięśnie odpowiadały na jego polecenia, jak krok stawał się coraz bardziej rytmiczny. To było jak medytacja w ruchu, stan, w którym jego myśli przestawały go obciążać, a jednocześnie stawały się klarowne. Bieganie pozwalało mu na chwilę zapomnienia, a paradoksalnie właśnie wtedy, umysł znajdował najlepsze odpowiedzi. Odruchowo, gdzieś z tyłu głowy, materializowały się rozwiązania problemów, które wcześniej wydawały się nieosiągalne.
Jednak tym razem sposób ten zawodził. Wciąż nie wiedział, na przykład, jak znaleźć osobnika albo grupę, odpowiedzialną za wysadzenie kilku klubów w dzielnicy Roppongi. Byli niczym duchy, nieuchwytni. Mieli kilku podejrzanych, ale każdy trop, którym podążali, prowadził do ślepej uliczki. Drake czuł narastającą frustrację, ponieważ czas działał na ich niekorzyść, a zbyt wiele błędnych ruchów mogło narazić ich na jeszcze większe szkody.
Sytuację dodatkowo komplikowała policja, która coraz mocniej siedziała im na karku. Musieli być ostrożniejsi niż kiedykolwiek. Każdy ruch był obserwowany, każde działanie analizowane, a Drake nie mógł pozwolić sobie na żadne potknięcia. Ograniczyli dystrybucję broni, co wpłynęło na zyski, a całą uwagę chwilowo przerzucili na legalne sfery biznesu. W ten sposób przynajmniej mogli zachować pozory, ale wiedział, że to nie wystarczy. Bez aktywności na czarnym rynku ich wpływy w podziemiu zaczną słabnąć. Nie mógł na to pozwolić.
I jakby tego było mało, wuj akurat teraz musiał mieć ten cholerny zawał. Lekarze może i zapewniali, że nie odniósł poważnego uszczerbku, ale Drake nie mógł zignorować faktu, że wuj po prostu się starzał. Ostatnie wydarzenia pokazały, że czas jego panowania nieubłaganie zbliżał się do końca, a widmo śmierci zajrzało mu w oczy. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim wuj zacznie intensywniej szukać swojego następcy, a to mogło wywołać chaos.
Napięcia i konflikty w ich grupach już były wyczuwalne. Każdy chciał uszczknąć kawałek tortu, zanim wuj odejdzie. A to mogło oznaczać otwartą walkę o władzę. Sam nie chciał w niej uczestniczyć. Mimo iż niegdyś wręcz marzył o tym, by stanąć na jej czele. Za nastoletnich lat nic nie pociągało go bardziej niż wizja zostania głową Rodziny. To była ambicja, która napędzała go przez lata. Bycie liderem ich organizacji było wtedy szczytem marzeń, a wuj był dla niego wzorem człowieka, który trzyma wszystko w garści. Ale teraz? Teraz sytuacja wyglądała zgoła inaczej.
Z czasem stworzył własny odłam, swoje imperium, jak to prześmiewczo nazwał Mick. Zbudował je cegła po cegle, gromadząc wokół siebie ludzi, którym ufał. Ludzi, którzy dzielili z nim lata ciężkiej pracy. To, co stworzyli, nie było tylko odnogą głównej rodziny, ale czymś więcej. Drake wiedział, że gdyby teraz miał porzucić to wszystko i walczyć o pozycję lidera, musiałby zostawić za sobą dotychczasowe życie, swoją organizację, swój sposób działania.
Pewnie udałoby mu się zabrać ze sobą część lojalnych ludzi do głównej gałęzi, ale co z resztą? Co z tymi, którzy polegali na nim, zbyt słabi by samodzielnie pójść dalej? Miałby po prostu zostawić ich za sobą? Jako Ojciec musiałby podporządkować się innym zasadom, porzucić niezależność, którą tak ciężko było zdobyć. Wizja takiej przyszłości zaczynała go coraz bardziej przerażać.
Nawet jeśli zdecydowałby się nie ubiegać o stanowisko lidera, środowisko i tak naciskałoby na niego, by opowiedział się po jednej ze stron. Nie sposób było tego uniknąć, wymigać się. Którąkolwiek stronę by wybrał, zawsze ktoś poczułby się zdradzony. Brak lojalności w ich światku był najgorszą ze zbrodni. A poczucie urazy pchało ludzi ku zemście. Było oczywiste, że nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Każdy wybór wiązał się z ryzykiem.
Drake przyspieszył krok, próbując zapanować nad chaosem w swojej głowie. Myśli o przyszłości Rodziny były nieuniknione, ale to nie był jedyny problem, który go dręczył. Był jeszcze Mick. Chłopak, którego kupno początkowo wydawało się zwykłą zachcianką. Nużyło go wracanie do pustego, martwego apartamentu. Czuł się samotny w tym życiu, które zdawało się nie należeć do niego a być zlepkiem ciągłego spełniania cudzych oczekiwań.
Z powodu swojego pochodzenia, ojca gaijina i matki o wątpliwej reputacji, nikt nigdy nie traktował go poważnie. Był outsiderem, kimś, kto zawsze musiał walczyć o swoje miejsce. Dopiero niezmordowany wysiłek, determinacja i spryt pozwoliły mu sięgnąć po władzę. Zdobył szacunek tych, którzy go odrzucili, ale to nie wypełniało pustki. W przeszłości, gdy pragnął bliskości, uciekał się do prostytutek. Płacenie za seks zawsze wydawało mu się żałosne, wręcz upokarzające, ale co mu pozostało? Nie mógł ot tak nawiązać relacji. Był zbyt wysoko w hierarchii, zbyt związany z niebezpieczeństwem, by komuś zaufać.
Wprowadzenie kogokolwiek z zewnątrz do swojego świata było cholernie ryzykowne. Wiedział o tym doskonale. Ludzie spoza ich kręgu nie rozumieli brutalnych zasad, które rządziły jego życiem, a próba nawiązania prawdziwej relacji z kimś "normalnym" była nie tylko nierealna, ale i bezmyślna. Z drugiej strony, myśl o szukaniu partnera czy partnerki wśród ludzi z jego świata, tych, którzy zdegenerowali się do tego stopnia, że wszystko sprowadzali do zysków, manipulacji i zdrady, wywoływała w nim niesmak. Zbyt wiele widział i zbyt wielu ludzi poznał, by wierzyć, że mogłaby tam istnieć prawdziwa bliskość.
Dlatego kupno Mick'a wydawało się doskonałym rozwiązaniem. Chłopak nie miał wyboru. Nie mógł odejść, gdy poznał jego mroczną stronę, nie mógł się sprzeciwić, gdy spełniał na nim swoje najciemniejsze fantazje. Był idealnym narzędziem, które mógł formować wedle własnego uznania. Wystarczyło dotknąć odpowiedniej struny, ukarać szpicrutą, dodać odrobinę czułości, by Mick zaczął stawać się ideałem. Chłopak stopniowo poddawał się tej manipulacji, reagując dokładnie tak, jak tego oczekiwał.
Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Mick, zamiast stawiać opór, coraz bardziej przyjmował jego grę. Obrzydzenie w jego oczach, które Drake widział na początku, stopniowo zanikało, a zastępował je blask podniecenia. Ta zmiana była subtelna, lecz wyraźna. Minionego wieczoru Mick nawet sam wyszedł z inicjatywą. Było to coś, czego Drake nie przewidywał tak wcześnie. I to właśnie go niepokoiło.
Świadomie pchał Mick'a w stronę syndromu sztokholmskiego, wiedząc, że jeśli uda mu się odpowiednio go kontrolować, stworzy sobie lojalnego, uległego towarzysza. Chłopak stawał się takim, jakim go chciał. Reagował na dotyk, ból i czułość w sposób, który zaspokajał jego najgłębsze pragnienia. Ale dlaczego więc Drake czuł ten dziwny niepokój? Może było to spowodowane tym, że z czasem sam zaczął się odsłaniać. Mick, mimo swojej uległości, zdołał dotrzeć do niego w sposób, jakiego się nie spodziewał.
Nie chodziło tylko o seks a o to, że Mick wypełniał ciszę, którą tak trudno było znieść. Jego obecność zmieniała dynamikę tego martwego mieszkania. Ale co to właściwie oznaczało? Drake nie był pewien. Wciąż nie mógł związać się z kimś na poważnie. Nie w tym świecie, nie w tym życiu. Wiedział jednak jedno. Musiał uważać już nie tylko na niego, ale również na samego siebie.
Postawił tego chłopaka na krawędzi i wystarczył niewielki podmuch wiatru by z niej spadł. Czy wówczas skoczyłby za nim? Z całą pewnością nie, ale obawiał się, że to może się zmienić, jeśli sam w porę się nie zatrzyma. Jeśli nie wyznaczy jasnej granicy między nimi.
Gdy zegarek na jego nadgarstku wybił szóstą, uznał, że to koniec biegu. Mick przyjął tę informację z wdzięcznością, dysząc z wysiłku. Jego twarz była zaczerwieniona nie tylko z wysiłku, ale i od zimnego wiatru, który smagał go po skórze. Włosy, które pozostawały obrzydliwie brązowe, miał wilgotne od potu. Przyklejały mu się do czoła. Nogi trochę mu drżały, gdy szli do windy, ale pomimo zmęczenia nie narzekał. Drake patrzył na niego z ukosa, gdy drzwi się zamykały.
Chłopak wydawał mu się tak słaby. On sam nie miał nawet zadyszki. Czy był już taki, gdy go kupował? A może zniszczył go nadmierną dyscypliną i okrucieństwem? Cóż, mieli czas by nad tym popracować. Winda zjechała piętro niżej i po chwili znaleźli się już w apartamencie.
- Masz dziesięć minut na prysznic, zanim zabierzesz się za śniadanie – powiedział chłodno, rzucając na Mick'a przelotne spojrzenie.
Chłopak skinął głową, wciąż uspokajając oddech.
- Nastawiłeś wczoraj ryż? – zapytał, nie patrząc na niego, gdy zdejmowali buty.
Mick zmieszał się, przez moment zawahał, a potem, czując rosnące napięcie, przyznał cicho:
- Zapomniałem...
Drake natychmiast się odwrócił i bez słowa wymierzył mu siarczysty cios otwartą dłonią w twarz. Głowa Mick'a aż odskoczyła a jego policzek natychmiast zaczął piec. Zaskoczony, przyłożył rękę do bolącego miejsca, wpatrując się w Drake'a szeroko otwartymi oczami.
- Jutro będziesz pamiętał? – Pan syknął, z chłodnym gniewem w głosie.
Mick, choć wstrząśnięty, kiwnął głową, starając się ukryć łzy, które napłynęły mu do oczu z powodu bólu. Jego głos był cichy, ledwo słyszalny.
- Tak... przepraszam, sir...
Drake przyglądał mu się przez chwilę, po czym odwrócił się i ruszyło kuchni.
- Twój czas mija – rzucił od niechcenia przez ramię.
Mick nie czekał ani chwili dłużej. Natychmiast pobiegł na górę, czując jak pali go policzek, ale jednocześnie wiedząc, że musi się pospieszyć. Prysznic, choć szybki i chaotyczny, zmyła z niego nie tylko pot, ale i zmęczenie. Z jakiegoś powodu, jego umysł odtwarzał w kółko sytuację sprzed chwili. Nie było to dla niego pierwsze takie doświadczenie, ale cios Pana zawsze zaskakiwał go swoją siłą i gwałtownością. Dlaczego więc tak to roztrząsał? Może spodziewał się, że po wczorajszym dniu coś się między nimi choć trochę zmieni?
Wciąż z wilgotnymi włosami zbiegł na dół, by zabrać się za śniadanie. Wiedział, że brak ryżu to poważne niedopatrzenie, ale musiał coś wymyślić. Zamiast typowego, zachodniego śniadania z jajkami na bekonie i pieczywem, przygotował coś bardziej japońskiego. Zupę miso z tofu, trochę marynowanych warzyw i smażoną rybę. Pan nie bez powodu spytał o ryż. Pewnie nie miał dziś ochoty na ciężkie, zachodnie potrawy.
Kiedy wszystko było gotowe, Mick starannie ułożył posiłek na stole, mając nadzieję, że tym razem uniknie kolejnej reprymendy. Rozważnie odstawił swoje nakrycie na blat z boku, by nie prowokować niepotrzebnie Drake'a, ale by było pod ręką, gdyby Pan łaskawie pozwolił mu usiąść ze sobą do śniadania. Słysząc buczenie ekspresu, który musiał włączyć mężczyzna, przygotował mu filiżankę kawy i czekał cierpliwie, aż skończy brać prysznic. W końcu jego nie obowiązywał limit czasowy.
Wnętrzności skręciły mu się w supeł, gdy Drake zszedł wreszcie po schodach. Wyglądał na groźniejszego niż zwykle, a jego władcza aura była bardziej przytłaczająca. Mick znał ten wyraz twarzy. Drake wydawał się zamyślony, ale każdy jego ruch świadczył o wewnętrznej irytacji, która czyniła go nieprzewidywalnym. Bał się go takim. Gdy krzyczał, mógł mu pyskować albo jakkolwiek odpowiedzieć. Przynajmniej wiedział na czym stoi. Ale gdy milczał...
Dziś nie było w Drake'u miejsca na żadne pobłażanie, a Mick wiedział, że jakiekolwiek potknięcie mogło wywołać kolejną eksplozję. Czuł się niczym saper, który bez przeszkolenia został wysłany do rozbrojenia bomby, która miała rozpieprzyć w drobny mak pół Manhattanu. Ocierając szybko pot ze skroni spostrzegł, że na stole brakuje pałeczek. Ale było już za późno, by wyciągnąć je z szuflady i dołożyć. Drake właśnie usiadł przy stole i ściągnął brwi, dostrzegając zapewne ich brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz