Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

1.02.2025

83.

Makoto wszedł cicho do siłowni, znajdującej się pod garażem, nie chcąc rozpraszać Pana podczas treningu. Akihito, z nagim torsem lśniącym od potu, kończył właśnie serię podciągnięć. Jego mięśnie pracowały płynnie, napięte pod skórą jak u drapieżnika gotowego do skoku. Chłopak przystanął na moment, przyglądając się mu w milczeniu. Zawsze fascynowała go siła Pana, jego pełna kontrola nad własnym ciałem, które, co tu dużo mówić, wyglądało w tej chwili fenomenalnie.

Mako odchrząknął cicho, dając znać o swojej obecności i podszedł, stawiając filiżankę kawy na ławce obok.

- Mick nie schodzi na śniadanie – powiedział spokojnie.

Akihito chwycił ręcznik i przetarł kark, jakby informacja ta nie zrobiła na nim specjalnego wrażenia.

- Więc jeśli się spóźni będzie dzisiaj pościł – stwierdził lekko.

Makoto nie spuszczał z niego wzroku.

- Wczoraj miał silny napad paniki – dodał, starając się, by jego głos pozostał neutralny. – Sądzę, że to przez to odmawia dziś wstania z łóżka…

Akihito rzucił ręcznik na ławkę, po czym westchnął cicho i sięgnął po kawę.

- Nie informowałeś mnie o tym wczoraj, więc zdaje się, że sytuacja powinna być opanowana – mruknął, upijając łyk.

Makoto zacisnął lekko palce na krawędzi koszulki, którą miał na sobie.

- Podałem mu leki na uspokojenie, tak jak zalecał pan Kenji, ale – zaczął ostrożnie – myślę, że jego stan jest poważniejszy, niż początkowo zakładał – ośmielił się zauważyć.

Akihito spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.

- A ja myślę, że najwyższa pora, żeby się ogarnął – odparł chłodno.

Makoto wiedział, że to tylko fasada. Pan nie był obojętny na to, co działo się z Mick’iem. Po prostu nie zamierzał traktować go jak kogoś wyjątkowego.

- Więc co mam z nim zrobić? – zapytał wprost.

Aki odstawił filiżankę i spojrzał na swoje odbicie w lustrze.

- Daj mu godzinę. Jeśli sam nie wstanie, zawołaj mnie

Makoto skinął głową. Nie dopytywał. Wiedział, co to oznaczało. Jeśli chłopak nie pozbiera się w wyznaczonym czasie Pan urządzi mu istne piekło.

Tak jak się spodziewał, zjedli śniadanie tylko w trójkę, w kompletnej ciszy. Zwykle Kaname szczebiotał jak najęty, Lu narzekał na zbyt wczesną porę, a on dopytywał, czy mają jeszcze jakieś plany na popołudnie, kiedy wykonają swoje obowiązki. Tym razem jednak nikt nie miał ochoty się odzywać.

Nieobecność Mick’a wisiała nad nimi niczym złowroga chmura. Wiedzieli z czym się wiązała. Akihito nie znosił nieposłuszeństwa. A skoro Mick tymczasowo znajdował się pod jego opieką, to jeśli uznałby, że zachowanie chłopaka wymaga korekty, kara mogła spaść na nich wszystkich. W końcu obowiązywała ich odpowiedzialność zbiorowa.

Makoto zrobił dokładnie to, co mu kazano. Odczekał jeszcze kilka minut po posiłku i ponownie zajrzał do Mick’a. Ale nic się nie zmieniło. Chłopak leżał w łóżku zwinięty w kłębek, odwrócony do ściany. Na dźwięk otwieranych drzwi nawet nie drgnął.

- Mick – powiedział cicho, ale stanowczo. – Czas wstać. Jest już naprawdę późno

Żadnej reakcji. Mako podszedł bliżej i usiadł na krawędzi łóżka.

- Jeśli nie zabierzesz się zaraz za swoje obowiązki to nie wyrobisz się do wieczora a chcemy urządzić z chłopakami zawody w wyścigach – usiłował go zachęcić, ale z marnym skutkiem.

Mick w końcu się poruszył, ale tylko po to, by bardziej naciągnąć na siebie kołdrę. Makoto wziął głęboki oddech i na moment przymknął oczy. Nie było sensu go przekonywać. Westchnął i wyszedł z pokoju, kierując się prosto do siłowni.

Pan właśnie kończył brać prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki, woda wciąż spływała po jego torsie, a ręcznik owinięty wokół bioder z ledwością utrzymywał się na miejscu. Makoto nie odwrócił wzroku od tego kuszącego widoku.

- Panie – zaczął rzeczowo – Mick nadal leży w łóżku

Akihito pokręcił głową, sięgając po przygotowane ubrania.

- Zaraz postawie go do pionu – rzucił chłodno.

Makoto opuścił spojrzenie, nieco przybity, wiedząc co czekało teraz Mick’a. Gdy Pan się ubrał, obaj przeszli do salonu. Akihito stanął pośrodku pomieszczenia i przeciągnął spojrzeniem po swoich chłopcach.

- Nikt nie wchodzi na piętro – oznajmił, kierując się na piętro.

To nie brzmiało dobrze. Jego ton był spokojny, ale wystarczająco stanowczy, by nawet Kaname, którzy rzadko wyłapywał niuanse i powagę sytuacji, skulił się za kuchennym blatem, gdzie zmywał naczynia.

Lu odprowadził Pana zaciekawionym spojrzeniem, po czym prychnął cicho, gdy zniknął za rogiem.

- No cóż, Mick się doigrał – skwitował z pewną złośliwą satysfakcją w głosie.

Makoto natychmiast rzucił mu surowe spojrzenie.

- Lu – upomniał go ostrzegawczo, ale czy mógł go winić.

Chłopak tylko wzruszył ramionami i usiadł na kanapie, sięgając po pilota.

- Co? Sam jest sobie winien – odparł, włączając telewizję. – Przecież wiedział, jakie mamy tu zasady. Pan i tak był wyjątkowo cierpliwy

Kaname, który właśnie skończył zmywać naczynia, wytarł ręce w ścierkę i spojrzał na nich niepewnie.

- To znaczy, że dzisiaj nie musimy sprzątać? – spytał ostrożnie.

Makoto pokręcił głową.

- Posprzątamy później, kiedy Pan pozwoli nam już iść na górę

Najmłodszy westchnął z zawodem, ale nic nie powiedział, dołączając do oglądania telewizji. Natomiast Mako sięgnął po ściereczkę i zabrał się za wycieranie blatów, żeby zająć czymś myśli. Mimo to, co jakiś czas zerkał w stronę schodów, nasłuchując niepokojących odgłosów. Spodziewał się, że za chwilę Mick wyleci z ich sypialni z hukiem i zostanie zaciągnięty przez Akihito do pokoju kary. Nie chciał wpędzić go w kłopoty, ale przecież musiał zgłosić jego zachowanie Panu.


Akihito wszedł do pokoju chłopaków z impetem i bez pukania. W środku panowała cisza, mącona jedynie miarowym tykaniem zegara na ścianie. Słońce przebijało się przez zasłony, rzucając na podłogę smugi bladego światła. Mick leżał nieruchomo na łóżku, owinięty kołdrą niczym kokonem, jakby miał nadzieję, że jeśli się nie poruszy, to intruz po prostu sobie pójdzie.

- Wstawaj – Akihito rozkazał stanowczo, stając przy jego łóżku.

Mick skulił się pod kołdrą, po czym jego przytłumiony głos dobiegł spod materiału.

- Źle się czuję. Nie będę dziś pracował – oznajmił.

Mężczyzna uniósł brew a jego palce drgnęły lekko, jakby już miał ochotę sięgnąć po pasek.

- Nie ty będziesz o tym decydować

Bez dalszej zwłoki jednym mocnym ruchem zadarł kołdrę, odsłaniając chłopaka. Zmarszczył brwi z lekkim zaskoczeniem. Mick spał w ubraniach. Nie skomentował tego, ale w jego oczach pojawił się cień irytacji.

Mick poderwał się na łokciu, patrząc na niego z wyrzutem. W półmroku jego twarz wydawała się jeszcze bledsza niż zwykle, a pod oczami rysowały się ciemne cienie, świadczące o tym, że chłopak od dłuższego czasu nie sypiał najlepiej.

Akihito zlustrował go uważnym spojrzeniem, po czym chwycił go za żuchwę, zmuszając, by spojrzał mu prosto w oczy.

- Przestań się mazać – warknął cicho, wolną dłonią dotykając jego czoła.

Nie był rozpalony. Nie miał gorączki. Nie wyglądał na chorego a raczej jakby nie spał od wielu nocy albo wręcz przeciwnie. Jakby spał zbyt wiele, przez co jego spojrzenie było szkliste i rozmyte.

Akihito przyglądał się Mick’owi przez dłuższą chwilę, a jego wyraz twarzy nieco złagodniał. Westchnął cicho i przysiadł na brzegu łóżka.

- Co stało się wczoraj? – spytał, nie obdarzając go spojrzeniem.

Mick podkulił nogi, robiąc mu miejsce, ale też uparcie odwracał wzrok.

- Nie będę o tym rozmawiać – powiedział po chwili.

Akihito pokiwał głową.

- Jak na złe samopoczucie wciąż nieźle pyskujesz – skomentował z rozbawieniem, ale w jego głosie pobrzmiewało też ostrzeżenie.

Mick zagryzł wargi.

- To nie pyskowanie – odparł, tym razem patrząc na Akihito. – Nie jestem opryskliwy ani nic takiego

Aki przekrzywił lekko głowę.

- Nie musisz być, żeby okazywać mi brak szacunku – stwierdził.

Nie czekając na dalszą dyskusję, wstał, poprawiając guziczek w rękawie koszuli.

- Ogarnij się i przebierz. Chcę cię gdzieś zabrać

Mick spojrzał na niego podejrzliwie.

- Dokąd? – zapytał, a w jego głosie zabrzmiała nuta nadziei. – Zawiezie mnie pan do domu?

Akihito uniósł brew, zaskoczony, że chłopak określił w ten sposób apartament Drake’a. Pozostawił jednak komentarz dla siebie.

- Nie – odpowiedział po prostu. – Drake ma teraz zbyt dużo na głowie, żeby jeszcze musiał cię niańczyć – wyjaśnił.

Nadzieja w oczach Mick'a zgasła w jednej sekundzie. Zacisnął szczęki, wyszarpnął prześcieradło spod materaca, owinął się nim jak wcześniej kołdrą i odwrócił się plecami do Akihito.

- W takim razie nigdzie się nie wybieram – oznajmił uparcie. – Źle się czuję i chcę spać

Żyłka na skroni mężczyzny zapulsowała niebezpiecznie.

- Nie zamierzam się powtarzać – uprzedził tonem, który nie wróżył niczego dobrego.

Nie dał Mick’owi szansy na kolejne protesty. Chwycił go przez prześcieradło za kark i ramię, wyciągając siłą z łóżka. Chłopak szarpnął się, próbując złapać równowagę, ale nie miał szans – Akihito był od niego silniejszy i nie zamierzał się z nim cackać.

Prowadząc go stanowczym krokiem, otworzył drzwi łazienki i wepchnął go do środka. Mick, oszołomiony, z prześcieradłem wciąż częściowo zasłaniającym mu widok, zatoczył się i upadł na kafelki, uderzając ramieniem o szafkę z umywalką. Syknął z bólu, rozmasowując obite miejsce.

- Masz dwadzieścia minut – usłyszał głos Akihito. – I chcę cię widzieć na dole – warknął, po czym odwrócił się i trzasnął drzwiami, zostawiając go samego.

Mick w końcu ściągnął z głowy materiał, zmarszczył nos i wystawił w stronę drzwi język, niczym rozkapryszone dziecko. Zbierając się obolały z podłogi, spojrzał w lustro. W jego oczach wciąż czaił się bunt a skórę, poza gojącymi się siniakami po niedawnym pobiciu, zdobiły czerwone ślady po uścisku Pana tego miejsca.

Westchnął ciężko i zamiast się przebrać, wrócił prosto do łóżka, zanurzając się z powrotem pod kołdrą, którą podniósł z podłogi. Nie zamierzał spełniać rozkazów tego tlenionego chuja. Jednak już po chwili przewrócił się na drugi bok, potem na plecy, a w końcu na brzuch, ale żadna pozycja nie wydawała się wystarczająco wygodna. Wściekał się na siebie, na Akihito, na wszystko i wszystkich.

Chciał, żeby po prostu dali mu spokój. Żeby wszyscy zajęli się swoimi sprawami, a jego zostawili w cholerę. Albo jeszcze lepiej – żeby Drake wreszcie po niego przyjechał i zabrał go stąd. Mógłby wrócić do apartamentu Pana, do znajomych kątów, do pracy. Nawet jeśli oznaczałoby to tylko snucie się po biurze, słuchając złośliwych docinków ludzi Drake’a, przeglądanie dokumentów czy wgapianie się w widok za oknem – cokolwiek, byle być z dala od Akihito i jego hałastry.

To miejsce nie było jego. To życie nie było życiem, a jakimś dziwnym limbo, gdzie tkwił w zawieszeniu.

Zacisnął zęby, kotłując się pod kołdrą, aż w końcu z frustracją usiadł. Jego włosy sterczały we wszystkie strony, jakby odzwierciedlając chaos, który kłębił się w jego głowie. Nie chciał się podporządkować, nie chciał iść tam, dokąd kazał mu Aki, ale… ciekawość uwierała go jak kamyk w bucie.

Dokąd właściwie zamierzał go zabrać? Zmarszczył brwi, zirytowany własną słabością, ale zerknął w stronę łazienki. Po chwili wygramolił się z łóżka i poszedł się umyć i przebrać, choć w duchu nadal złorzeczył Akihito i całemu światu.


Chłopcy siedzący w salonie usiłowali zachowywać się normalnie, ale napięcie było niemal namacalne. Makoto przeglądał jakąś książkę, choć nie przeczytał ani jednego słowa. Lu udawał, że interesuje go telewizyjny program informacyjny, chociaż od pięciu minut ekran pokazywał prognozę pogody. Kaname bawił się rękawem swojej bluzy, obgryzając przy tym wnętrze policzka.

Mick spóźniał się już dwie minuty, ale Akihito wciąż czekał. Gdyby sprawa dotyczyła któregoś z nich, ich tyłki już dawno byłyby czerwone od lania.

Pan wyglądał na spokojnego, ale oni dobrze wiedzieli, że to tylko pozory. Siedział w fotelu z nogą założoną na nogę, oglądając sygnet, który miał na palcu a który dostał w prezencie na nowy rok od Kenji’ego, ale jego oczy miały ten niebezpieczny błysk, który zwiastował tylko ból. W pomieszczeniu panowała niemal grobowa cisza, mimo włączonego telewizora.

I wtedy nagle usłyszeli łoskot bosych stóp na schodach. Mick zbiegł na dół, jeszcze wciągając przez głowę bluzę.

- Już jestem! – wyrzucił z siebie, walcząc z materiałem, który zasłonił mu na chwilę twarz.

Potknął się na ostatnim stopniu, zachwiał, ale jakoś zdołał utrzymać równowagę. W końcu wydostał głowę z plątaniny materiału, odchrząknął i odezwał raz jeszcze, tym razem spokojniej.

- Już jestem – powiedział powoli.

Aki uniósł wymownie brew.

- Spóźniłeś się – zauważył chłodnym tonem, ale po chwili machnął ręką. — Nieważne. Chodź za mną – rozkazał, wstając z fotela, po czym ruszył w stronę garażu, nie oglądając się za siebie.

Mick zerknął ukradkiem na chłopaków, ale nikt się nie odezwał. Tylko Lu nachylił się dyskretnie do Kaname.

- Na pewno dobrze wypolerowałeś wszystkie samochody po wizycie Księżniczki? – szepnął konspiracyjnie.

Kaname przewrócił oczami.

- Tak. Makoto potem sprawdzał, dla pewności – uspokoił Lu.

Mick poszedł za Akihito, zastanawiając się, o czym mogli mówić w takiej tajemnicy. A potem dotarli do garażu, gdzie dosłownie opadła mu szczęka.

Wielkie, przestronne pomieszczenie wyglądało bardziej jak ekskluzywna galeria niż miejsce do trzymania samochodów. Pojazdy stały równo ustawione w lśniącym szeregu, każdy z nich wyglądający jak dopiero co wyciągnięty z salonu. Karoserie błyszczały jak lustra, refleksy światła odbijały się od idealnie czystych szyb a powietrze pachniało delikatnie skórą, metalem i kosztownymi środkami do pielęgnacji aut.

Nie było wątpliwości, że to chłopcy Akihito musieli utrzymywać te maszyny w nienagannym stanie. Mick skrzywił się na myśl o tym, ile czasu musiało zajmować polerowanie każdego z tych samochodów, zwłaszcza w zimie, kiedy śnieg i sól drogowa potrafiły zniszczyć lakier w mgnieniu oka.

Ale nie miał czasu tego rozważać. Bez słowa wsiadł do auta, które wskazał Akihito i pozwolił mu wywieźć się z posiadłości.

Patrzył przez szybę samochodu, obserwując przesuwające się za oknem budynki i ulice, ale w gruncie rzeczy nie zwracał na nie większej uwagi. Bardziej interesowało go, dokąd właściwie zmierzali.

W samochodzie panowała ciężka, dusząca cisza, której nawet jednostajny pomruk silnika nie był w stanie rozładować. Akihito nie włączył radia, nie gwizdał pod nosem, nie odezwał się nawet słowem, a Mick czuł się coraz bardziej nieswojo.

W końcu zebrał się jednak na odwagę.

- Gdzie jedziemy? – zapytał ostrożnie, czując, jak jego własny głos wypełnia wnętrze auta zbyt głośnym echem.

Akihito nie oderwał wzroku od drogi.

- Wkrótce zobaczysz – odpowiedział lakonicznie. — Ale najpierw podjedziemy do McDonalda – oznajmił.

Mick uniósł brew, zaskoczony.

- Do McDonald ’s? – powtórzył.

- Tak. Mam ochotę na muffina z jajkiem i teriyaki – wyjaśnił Aki.

- Ale przecież przed chwilą była pora śniadania… – Mick zauważył, nie rozumiejąc sytuacji.

- Owszem, ale nie miałem wtedy apetytu – Aki odparł nonszalancko.

Mick przewrócił oczami, ale w duchu poczuł irytację. Czyli pan i władca mógł sobie omijać posiłki, kiedy tylko miał na to ochotę, ale jego chłopcy już nie. Oczywiście, nie powiedział tego na głos. W gruncie rzeczy sam był trochę głodny. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł burgera z maka.

Kiedy podjechali pod fast food, Akihito wysiadł i kazał mu zaczekać w aucie. Chłopak skrzywił się, ale nie zaprotestował. Przynajmniej mógł choć na chwilę odetchnąć od jego obecności.

Po kilku minutach Akihito wrócił, niosąc niewielką torbę, z której natychmiast rozszedł się kuszący zapach ciepłego jedzenia. Mick aż przełknął ślinę, gdy mężczyzna usiadł na miejscu kierowcy, otworzył papierowe opakowanie i zaczął jeść, popijając kawę.

Mick patrzył na niego chwilę z wyczekiwaniem, aż nie wytrzymał.

- A dla mnie coś jest? – zapytał.

Akihito rzucił mu krótkie, pobłażliwe spojrzenie.

- Twoja pora śniadania minęła – oznajmił obojętnie.

Mick ściągnął brwi i napiął szczękę.

- To nie fair! To chamskie, że mam patrzeć, jak pan je! – oburzył się.

Akihito spokojnie wytarł kącik ust serwetką, jakby rzeczywiście jadł w eleganckiej restauracji a nie w samochodzie na parkingu.

- Sam dokonałeś takiego, a nie innego wyboru, znając jego konsekwencje – oznajmił tonem, jakim dorosły tłumaczy coś dziecku. – Dlatego będziesz dziś chodził głodny i możesz winić za to wyłącznie siebie

Mick zacisnął usta, ale nie odezwał się ani słowem. Zamiast tego spuścił wzrok i zaczął skubać szwy na najmniejszym palcu lewej ręki. I wtedy go olśniło.

- Nie mogę wziąć leków na pusty żołądek – powiedział nagle. – To mi zaszkodzi

Akihito wywrócił oczami, jakby już przewidział ten argument.

- Gdybyś należał do mnie, kazałbym Kenji’emu pozbawić cię strun głosowych za to pyskowanie – mruknął z przekąsem. — Ale może nauczę cię pokory w inny sposób

Sięgnął do torby i wyciągnął porcję frytek.

- Poproś o nie – rozkazał, patrząc na chłopaka z nieco złośliwym uśmieszkiem.

Mick ściągnął brwi, wyglądając, jakby zaraz miał go wyśmiać. Ale zapach gorących, słonych frytek skutecznie go spacyfikował. Nie chciał się łamać, ale burczenie w brzuchu zdradzało jego prawdziwe pragnienia. Zaczerwienił się ze wstydu, czując, że już przegrał.

- Mogę… mogę dostać frytki? – wymamrotał, patrząc gdzieś w bok. – Naprawdę jestem głodny…

Akihito uśmiechnął się triumfalnie i bez słowa podał mu kartonik. Mick chwycił go niemal z ulgą, że mężczyzna nie zamierzał bawić się dalej jego kosztem, i zaczął jeść. A potem, z pełnymi ustami, spojrzał na Akihito, który wciąż uśmiechał się, uważnie go obserwując, i nagle zrozumiał. Ten skurwysyn od samego początku to planował. Bo po co kupowałby frytki, skoro sam miał ochotę tylko na muffina z jajkiem? Ale było już po fakcie a zapełniający się żołądek skutecznie stłumił jego frustrację, choć nie odegnał pewnego wstydu, który wciąż go palił.

Po skończonym jedzeniu Akihito podał mu papierową torbę z pustymi pudełkami po ich śniadaniu.

- Wyrzuć to – rozkazał.

Mick spojrzał na niego z lekkim niezadowoleniem, ale nic nie powiedział, tylko zabrał śmieci i wysiadł z auta. Przeszedł przez parking do kosza, stojącego przy jednej z latarni. Śnieg chrzęścił pod jego butami a chłodne powietrze niemal od razu wdarło się pod jego cienką bluzę. Wracając do auta, chuchnął w dłonie i szybko wskoczył na fotel pasażera, trzaskając drzwiami.

- Zimno – mruknął, ocierając z policzka śnieżną drobinkę, która zaraz się roztopiła.

Akihito nie skomentował tego w żaden sposób, tylko odpalił silnik i wyjechał z parkingu.

Dalsza droga nie była długa, ale Mick nie potrafił określić, dokąd zmierzają. Krajobraz za szybą stawał się coraz mniej miejski. Gęsto rozmieszczone budynki ustąpiły miejsca magazynom a potem głównie zaśnieżonym polom i rzadko rozsianym warsztatom. Samochód w końcu zwolnił i skręcił w boczną, niemal pustą uliczkę, gdzie stał samotny, betonowy budynek.

Mick przyglądał mu się przez szybę. Nie było tu żadnego szyldu, żadnych znaków wskazujących na przeznaczenie miejsca. Tylko betonowe ściany, kilka niewielkich okien z zaciągniętymi roletami i podwójne, pomalowane na zielono drzwi.

- No, wysiadaj – rzucił Akihito.

Mick wysiadł, wciąż przyglądając się budynkowi z rosnącym niepokojem. Nim zdążył zapytać, gdzie właściwie są, poczuł mocny uścisk palców na ramieniu. Aki ścisnął go nieco boleśnie i poprowadził do środka, jakby w obawie, że w innym razie mu ucieknie.

Zaraz za wejściem przywitał ich rosły ochroniarz w czarnym golfie, który jedynie skinął im głową na powitanie. Akihito podszedł do okienka przypominającego recepcję w tanim motelu i zwrócił się do siedzącej tam starszej kobiety.

- Dzień dobry, Mayumi – przywitał się miłym, ciepłym tonem.

Kobieta podniosła na niego wzrok, a gdy rozpoznała gościa, uśmiechnęła się szeroko i od razu wstała z krzesła.

- Akihito-sama! Dawno pana u nas nie było

- Rzeczywiście. Mam ostatnio zbyt wiele na głowie – odpowiedział gładko Aki.

Mayumi nie musiała pytać, po co przyszedł. Kiwnęła tylko głową i zniknęła na zapleczu, zostawiając ich w przytłumionym świetle recepcji. Mick rozejrzał się ukradkiem. Wszystko tutaj pachniało chłodnym metalem i czymś znajomym, ale nie potrafił sprecyzować co to było.

- Zaraz tor będzie dostępny – kobieta poinformowała ich, wracając zza drzwi.

Mick uniósł brwi, słysząc to. Pomyślał, że może to kręgielnia. Może Aki chciał go zabrać na jakieś absurdalne zajęcie, żeby go rozruszać. Ale zanim zdążył zapytać, ciężkie drzwi w głębi korytarza otworzyły się i do holu wytoczyła się grupka mężczyzn.

Chłopak natychmiast rozpoznał ten typ ludzi. Może ich ubrania były zwyczajne, może w innej sytuacji wziąłby ich za przypadkowych gości, ale miał za sobą dość czasu spędzonego w biurze Drake’a, by rozpoznać, kto z kim jest powiązany.

Ich spojrzenia były nieufne, ich sylwetki zbyt napięte. To nie byli amatorzy. Niektórzy zdejmowali właśnie dźwiękochłonne słuchawki i oddawali je recepcjonistce, inni tylko pochylili głowy, mijając Akihito bez słowa.

I wtedy Mick zobaczył, co było za tymi metalowymi drzwiami.

Strzelnica. Byli na strzelnicy.

Coś ścisnęło go w gardle. Odgłos odkładanych na blat słuchawek wydał mu się głośny niczym wystrzał, sprawiając, że jego serce przyspieszyło do niezdrowego rytmu. Nagle zrobiło mu się duszno. Zaczął płytko oddychać, ale to w niczym nie pomagało. Akihito chyba coś do niego mówił. Może nawet powtórzył to dwa razy, ale Mick go nie słyszał. Obraz zaczął mu się zamazywać przed oczami.

Aki od razu zauważył, że coś jest nie tak. Chłopak spiął się jak zwierzę złapane w potrzask a jego oddech stał się płytki i urywany. Oczy chłopaka rozszerzyły się w panice, jakby jego umysł zupełnie odciął go od rzeczywistości i wciągnął w coś, czego Akihito nie widział.

- Hej – zawołał, pstrykając palcami tuż przed jego twarzą, ale Mick nawet nie mrugnął.

Kobieta zza recepcji musiała również dostrzec jego stan, bo bez słowa otworzyła boczne drzwi i gestem zaprosiła ich do środka.

- Może niech usiądzie i napije się wody? – zaproponowała.

Mężczyzna nie czekał na dodatkowe zaproszenie. Chwycił Mick’a za przedramię i bez wysiłku poprowadził go do wąskiego pomieszczenia, które wyglądało jak zaplecze albo pomieszczenie socjalne. Było tu cicho. Nie docierały odgłosy opuszczających budynek mężczyzn, nie było ciekawskich spojrzeń.

Mick nie był jednak w stanie tego docenić. Drżał na całym ciele a jego klatka piersiowa unosiła się w nienaturalnym tempie. Oddychał jak ktoś, kto zaraz się udusi. Akihito znał ten stan. Lu od czasu do czasu wpadał w podobne ataki paniki i choć Aki nie był najbardziej cierpliwą osobą na świecie, nauczył się, jak radzić sobie z takimi sytuacjami.

Nie mówiąc nic, po prostu posadził Mick’a na wąskiej ławce przy ścianie. Chłopak osunął się na nią, ale wyglądał, jakby zaraz miał wstać i uciec.

- Oddychaj, chłopcze – Aki powiedział spokojnie, choć stanowczo.

Mick nie reagował. Zaciskał dłonie w pięści, wbijał palce w uda, jakby próbował zmusić swoje ciało do działania, ale jedyne, co był w stanie zrobić, to trząść się i łapać powietrze, jakby w pomieszczeniu go brakowało.

Akihito usiadł obok niego, łapiąc jego dłonie i rozluźniając je palcami. Mick drgnął, próbując się wyrwać, ale Aki ścisnął jego dłonie mocniej, nie pozwalając mu się zamknąć w sobie.

- Popatrz na mnie – powiedział, ale chłopak nie podniósł wzroku.

Aki chwycił jego twarz w obie dłonie i zmusił, by na niego spojrzał.

- Jesteś tu. Nie tam, gdziekolwiek zabrał cię twój umysł

Mick przełknął ślinę, ale wciąż oddychał za szybko.

- Wdech przez nos – polecił Akihito, dając mu przykład i robiąc głęboki wdech. – Wydech przez usta

Chłopak nawet nie próbował. Aki ściągnął brwi, ale nie dał po sobie poznać zniecierpliwienia.

- Zrób to razem ze mną – powiedział i ponownie zaczerpnął powietrza przez nos, wydychając je wolno przez usta.

Chłopak wyglądał, jakby nie rozumiał, ale jego ciało instynktownie zaczęło podążać za wskazówkami. Wdech. Wydech. Kolejny. I jeszcze jeden.

- Właśnie tak, dobrze – mężczyzna pochwalił go, nieco łagodniejszym tonem. – Wolniej

Mick podążył za jego rytmem. Wciąż się trząsł, ale jego klatka piersiowa nie unosiła się już w tak rozpaczliwym tempie.

- Skup się na tym, co tu jest – kontynuował Aki. – Co widzisz? – pytał.

Mick odwrócił wzrok, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę, gdzie jest.

- Ścianę – wydusił z wysiłkiem.

- Co jeszcze?

- Czajnik – Przełknął ślinę. – Pana

- Mhm. A co słyszysz?

Mick zmarszczył brwi, jakby musiał się bardziej skupić.

- Pana głos

- Jeszcze coś?

- Ciszę

- Dobrze. A co czujesz?

Chłopak się zawahał, jakby nie wiedział, jak odpowiedzieć.

- Nie wiem – przyznał.

- Zimno? Gorąco?

- Chyba… ciepło…

- Bo prawie na mnie siedzisz – Akihito uśmiechnął się krzywo.

Mick w istocie wtulił się bezwiednie w jego bok z taką intensywnością, że mało go nie dosiadł. Ale widać potrzebował również fizycznego oparcia a nie samej jego obecności. Nie przeszkadzało mu to a nawet objął chłopaka wokół ramion.

- Dalej oddychaj – polecił mu.

Mick kiwnął głową, skupiając się na tym, co mówił do niego Akihito. Jego oddech uspokajał się z każdą minutą, choć wciąż był niestabilny. Jego serce wciąż waliło zbyt mocno, ale nie wyglądał już, jakby miał się przewrócić.

- Ma pan przyjemne perfumy… - stwierdził po chwili.

- Tak? Podobają ci się? – Aki spytał z lekkim rozbawieniem.

- Drake ma ostrzejsze. Chyba wolę jego… Ale te też są niezłe – przyznał.

Akihito rozluźnił nieco rękę, którą go obejmował, bo chłopak odsunął się nieznacznie.

- Już lepiej? – spytał, chcąc się upewnić, że Mick nie zemdleje mu, kiedy tylko wstaną.

Mick przytaknął, wciąż oszołomiony. Akihito wstał i wyciągnął do niego rękę.

- No to chodź – bardziej zaproponował niż rozkazał.

Mick spojrzał na nią niepewnie.

- Dokąd? – spytał bojaźliwie.

Aki uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach czaiło się coś, co nie pozwalało Mick’owi czuć się swobodnie.

- Postrzelać – powiedział bez ogródek.

Blondyn przyjął niepewnie dłoń Akihito, jakby dotknięcie go mogło go sparzyć. Mimo to pozwolił zaprowadzić się z powrotem na salę strzelniczą. Jego nogi były jak z waty a każdy krok wydawał się niestabilny, ale nie miał wyboru. Musiał iść.

Gdy znaleźli się w boksie strzeleckim, Akihito sięgnął po jeden z pistoletów leżących w zabezpieczonej gablocie i bez słowa podał mu go. Chłopak spojrzał na broń, jakby była jadowitym wężem.

- Najprostszy w obsłudze – powiedział Aki, jakby zupełnie nie zwracał uwagi na jego reakcję. – Glock 17. Wygodny, niezawodny, łatwy w czyszczeniu. Nie będzie ci się zacinał, a jeśli się w tym odnajdziesz, to może kiedyś spróbujesz czegoś bardziej wymagającego

Mick’owi było wszystko jedno. Mógłby teraz trzymać w dłoni plastikową zabawkę a i tak czułby to samo obrzydzenie i strach.

Akihito zaczął tłumaczyć mu zasady strzelnicy – jak trzymać broń, jak nie celować w coś, czego nie zamierza się zniszczyć a już na pewno nie w innych ludzi, jak zawsze trzymać palec z dala od spustu, dopóki nie jest gotów oddać strzału. Mick niby słuchał, kiwając głową w odpowiednich momentach, ale jego spojrzenie utkwione było w pistolecie, jakby bał się, że zaraz wypali sam z siebie.

W końcu nie wytrzymał i wypluł z siebie pytanie, które cisnęło mu się na usta, odkąd wysiedli z samochodu.

- Co my tu właściwie robimy?

- Rozumiem twój lęk – Akihito odparł spokojnie, jakby spodziewał się tego pytania od samego początku. – Zostałeś uprowadzony przez bezwzględnych ludzi, z miejsca, które powinno być synonimem bezpieczeństwa, ale zawiodło

Mick zacisnął zęby. Nie chciał, żeby ktokolwiek mu to przypominał.

- Strach, który teraz w sobie nosisz, nie wynika tylko z tamtych wydarzeń. To nie samo porwanie cię paraliżuje, ale twoja bezsilność, wobec tego, co się stało

Chłopak prychnął, mocniej ściskając broń.

- I niby co? Mam sobie postrzelać i poczuć się lepiej? – spytał z kpiną.

Akihito uniósł brew i uśmiechnął się w podobnym tonie.

- Nie. Masz poczuć siłę. Masz odzyskać poczucie sprawczości – wyjaśnił.

- Drake pewnie nie będzie zadowolony z tego, że jego niewolnik zacznie czuć się „sprawczy” — Mick rzucił z goryczą.

Akihito zaśmiał się cicho.

- Jeśli Drake będzie miał z tym problem, to niech przyjdzie do mnie. Ale wątpię, żeby chciał mieć przy sobie bezwolną marionetkę, która będzie zasłaniać się jego plecami przy każdym zagrożeniu – skwitował.

Mick skrzywił się. Te słowa uderzyły go bardziej niż powinny.

- Jeśli chcesz zostać u jego boku — kontynuował Aki — musisz nabrać siły. Nie tylko fizycznej, ale i psychicznej

Mick uniósł wzrok i spojrzał na niego wyzywająco.

- A co, jeśli nie chcę? – zapytał buńczucznie.

Akihito parsknął śmiechem.

- No to co tu jeszcze robisz?

Mick wciągnął powietrze i odwrócił wzrok.

- Próbowałem już uciec. Źle się to skończyło… – przyznał.

Aki tylko wzruszył ramionami, jakby to wcale nie było tak wielkie wydarzenie, jak chłopak sugerował.

- Zastanów się nad tym. Czy Drake nie próbował podarować ci tej siły, trenując cię w boksie? Myślisz, że robi to dla zabicia czasu?

Mick zapatrzył się na broń w swojej dłoni, wciąż niepewny, czy nie odrzucić jej od siebie jak coś brudnego. Może Akihito miał rację. Może Drake nie próbował go złamać, ale zbudować na nowo? Ale na razie wciąż czuł się kruchy. Wciąż czuł w sobie lęk. Zacisnął palce na rękojeści pistoletu, jakby sam dotyk metalu mógł pomóc mu się skupić. Ale nie pomagał. W głowie wciąż miał mętlik. Był rozdarty.

Z jednej strony strach wżerał się w niego niczym trucizna. Nie chciał tego, nie chciał być tutaj, nie chciał patrzeć na tę cholerną broń, czuć jej ciężaru w dłoni. Nie chciał wracać myślami do tamtej chwili, do krwi i resztek mózgu Kaoru na ścianie. Do świdrującego w uszach huku wystrzału.

Ale z drugiej strony... było też poczucie obowiązku.

Drake był jego Panem. Oprawcą, który go bił, karał, upokarzał. Ale czy był tylko tym? Gdyby nie on, co by się z nim stało? Zostałby sprzedany jakiemuś staremu zbokowi. A jeśli nie, skończyłby jako bezimienna ofiara w podziemiach kasyna, wyczerpany i zepsuty, zużyty do cna, aż w końcu uznano by go za bezużytecznego. Wtedy może Choi zakończyłby jego życie z takim samym uśmieszkiem, jakim obdarzał go, gdy przypinał mu obrożę i prowadził go na smyczy.

A jednak właśnie Drake go wykupił i zabrał go stamtąd. Zabrał do swojego apartamentu, do swojego łóżka, do swojego świata, w którym ból splatał się z przyjemnością a cierpienie mieszało z troską.

Czy to nie Drake martwił się, kiedy Mick chorował? Nie kazał Kenji’emu nad nim czuwać? To Drake zawsze pilnował, żeby nikt inny go nie dotknął. To Drake uratował go z rąk Miyazaki’ego. To on podniósł go z podłogi magazynu, gdzie Kaoru próbował skopać go na śmierć.

To on nakierował jego dłoń na spust.

Mick wstrzymał oddech, gdy przypomniał sobie tamtą chwilę. Ciepły oddech Pana owiewający jego ucho. Jego silne ramiona, przy których czuł się mały, ale bezpieczny. Pewna ręka, prowadząca jego własną, tak aby nie drżała.

…to ty musisz pociągnąć za spust…

I pociągnął. Drake dał mu na to odwagę.

Czy to też był aspekt czynienia go silniejszym? Mógł zemścić się na swoim oprawcy, zadośćuczynić krzywdzie, której doświadczył. Czy kiedyś Pan pozwoliłby mu zemścić się również na Choi? Na Kyleb’ie?

Mick zagryzł wargę tak mocno, że poczuł metaliczny posmak krwi. Nie wiedział, co odpowiedziałby na to Akihito. Nie wiedział nawet, co sam myśli. Ale wiedział jedno. Już nigdy nie chciał czuć się tak bezsilny i zdany na czyjąś łaskę, jak w tym pieprzonym magazynie. Należał do Drake’a i nikt inny nie miał prawa tknąć go nawet palcem.

Akihito uśmiechnął się lekko, dostrzegając subtelną, ale znaczącą zmianę w wyrazie twarzy Mick’a. Chłopak przestał wyglądać jak spłoszone zwierzę zapędzone w róg. Jego oczy, wcześniej rozbiegane, teraz skupiały się na jednym punkcie. Ciało przestało drżeć.

- Masz teraz wybór, Mick – powiedział spokojnie Aki. — Trzymasz w dłoni załadowany, odbezpieczony pistolet, gotowy do strzału – zaznaczył.

Mick wziął płytki oddech, ale nie spuścił wzroku z broni.

- Możesz strzelić mi w pierś i spróbować uciec — kontynuował Akihito. — Nawet nie będę cię za to winił. Życie przy kimś tak pojebanym jak Drake musi być niezłą udręką

Mick zmarszczył gniewnie brwi, jakby samo to stwierdzenie uraziło go do żywego. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale Aki uniósł rękę, powstrzymując go.

- Albo – mówił dalej – możesz strzelić sobie w łeb. Też masz taką opcję. Ale serio? Zrobiłbyś to?

Mick przełknął ślinę.

- Poznałem cię już na tyle, by wiedzieć, że nie lubisz łatwych rozwiązań — Akihito dodał z rozbawieniem.

Chłopak spojrzał na niego z irytacją.

- Nic pan o mnie nie wie – stwierdził z przekąsem.

Aki uśmiechnął się jedynie szerzej na tę reakcję.

- Możesz też wymierzyć w cel i kurczowo się go trzymać – powiedział, jakby nie słyszał jego słów.

Zapadła cisza, która miała pozwolić chłopakowi zastanowić się nad wyborem, ale niezbyt długo. Akihito nie odezwał się co prawda, ale uniósł brew w wymownym, pytającym geście.

Mick zacisnął palce na rękojeści glocka. Czuł jak jego serce łomocze w piersi, ale to było inne uczucie niż to, które dusiło go wcześniej. Nie była to panika. To była decyzja.

Chwycił prawidłowo pistolet, nakierowując palec na spust i wycelował.

(Dobra, tym razem nie będzie Polsatu xD Znajdzie moje demonie serce xD)


Drake siedział przy długim stole konferencyjnym w rezydencji wuja, otoczony przedstawicielami kilku głównych klanów, którzy mieli wspomóc ich w uspokojeniu sytuacji w Tokio. Od czasu aresztowania Miyazaki’ego niedobitki jego ludzi miotały się jak szczury w potrzasku, usiłując siać chaos, gdzie tylko mogli. Walki uliczne, ataki na kluczowe punkty ich biznesu – to wszystko było irytującą niedogodnością, która wymagała szybkiego i zdecydowanego działania.

Wuj przemawiał z autorytetem, wyłuszczając swój plan poskromienia buntowników, gdy nagle Drake poczuł lekkie wibracje w kieszeni spodni. Komórka. Wyjął ją dyskretnie pod stołem i zerknął na ekran, odczytując wiadomość od Akihito.

„Odwaliłem twoją czarną robotę. Oczekuję rekompensaty w postaci twojego tyłka w moim łóżku. Nie ma za co.”

Drake zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Ale zaraz dotarło zdjęcie, które przez kiepski zasięg w posiadłości wuja długo się ładowało. W końcu się pojawiło.

Przedstawiało Mick’a, który miał na sobie dźwiękochłonne słuchawki i stał w boksie strzelniczym, celując w skupieniu do tarczy.

Drake nie mógł powstrzymać uśmiechu. Nie szerokiego, nie szczerze rozbawionego, ale tego charakterystycznego, który ledwo unosił kącik jego wargi, za to dodawał jego spojrzeniu czegoś drapieżnego.

A więc Akihito wziął sprawy w swoje ręce, gdy on był zajęty sprzątaniem bałaganu, który wywołali z Ryunosuke.

Schował telefon do kieszeni, szybko maskując rozbawienie i wrócił do rozmowy.

- …Dlatego nasze działania muszą być skoordynowane, nie możemy pozwolić, by wojna gangów rozlała się na pozostałe dzielnice. Jeśli będą musiały wkroczyć służby, może się to skończyć źle dla nas wszystkich — mówił właśnie jeden ze starszych przywódców.

Drake skinął głową, przywołując z powrotem swoją skupioną, surową minę. Było jeszcze mnóstwo do zrobienia, ale przynajmniej jedna sprawa została właśnie załatwiona.

Mick stawiał pierwsze kroki w świecie, w którym przeżywały tylko silne jednostki. W jego świecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz