Limuzyna zatrzymała się płynnie przed wejściem do The National Art Center, a silnik zamilkł z cichym westchnieniem, jakby sam pojazd czuł respekt przed majestatem budynku. Takeru wysiadł pierwszy, okrążając auto z profesjonalną precyzją, by otworzyć tylne drzwi od strony Kaito. Mężczyzna wyszedł na zewnątrz z nonszalancją człowieka nawykłego do takiej obsługi. Jego buty dotknęły chodnika z lekkim stukotem, a ciepłe, wiosenne powietrze owionęło mu twarz, niosąc ze sobą nutę wilgotnego asfaltu i odległego zapachu kwitnących w parkach chryzantem. Rzucił jedynie okiem na okolicę – na oszkloną fasadę Centrum, która wznosiła się jak gigantyczna fala z hartowanego szkła i stali, odbijająca błękit nieba i sylwetki okolicznych wieżowców Roppongi. Dla niego był to znajomy widok, symbol tokijskiej nowoczesności, gdzie sztuka splatała się z biznesem w symbiozie.
Hiro, wysiadając za nim z wahaniem, jakby stąpał po kruchej tafli lodu, rozdziawił usta w czystym zdumieniu, jego brązowe oczy rozszerzyły się jak u dziecka odkrywającego nieznany świat. Oszklona fasada, ułożona w miękką, sinusoidalną falę, która zdawała się uginać pod wpływem wiatru, choć była nieruchoma, przytłaczała go swoją skalą. Setki metrów kwadratowych szkła, przezroczystego jak kryształowa woda, odsłaniały wnętrze budynku jak otwarty skarbiec pełen tajemnic. Powietrze wokół brzęczało cichym gwarem porannego ruchu: przechodnie spieszyli chodnikami, a w oddali słychać było szum fontanny w pobliskim parku, ale dla Hiro wszystko to zbladło wobec tego architektonicznego kolosa, który zdawał się pochłaniać samo niebo.
Momentalnie przylgnął do swojego Pana, jego drobna sylwetka wtuliła się w bok Kaito z desperacją tonącego, jakby bał się, że ogromny budynek mógłby go pochłonąć, zgubić w labiryncie korytarzy i sal, gdzie każdy krok mógłby być ostatnim w znanym mu świecie.
Kąciki ust Kaito uniosły się w ciepłym, ledwo zauważalnym uśmiechu, który zdradzał mieszankę rozbawienia i subtelnej troski – wyraz, który w jego surowej postawie był jak rzadki klejnot. Nie skomentował lęku chłopaka, jedynie objął go ramieniem wokół talii, prowadząc do środka z naturalną władczością, która nie znosiła oporu. Drzwi wejściowe rozsunęły się automatycznie z cichym szumem, wpuszczając ich w przestronne foyer, gdzie powietrze było chłodniejsze, nasycone nutą polerowanego marmuru.
Wewnątrz od razu powitał ich ochroniarz – postawny mężczyzna w czarnym uniformie, z plakietką lśniącą na piersi i uchem podpiętym do krótkofalówki – który skinął głową z profesjonalnym szacunkiem, rozpoznając Kaito jako organizatora.
– Pan Yamaguchi? Proszę tędy – powiedział głosem niskim i opanowanym, wskazując dłonią w głąb korytarza, gdzie światło dzienne sączyło się przez szklany dach, malując podłogę w mozaikę cieni i blasków.
Wokół panował niewielki rozgardiasz – pracownicy w uniformach krzątali się to tu to tam, przesuwając meble z lekkim skrzypieniem, rozwijając kable nagłośnienia i układając dekoracje z metodyczną precyzją – ale wprawne oko mogło dostrzec w tym chaosie schematyczne działania, jak w dobrze wyreżyserowanym tańcu. Każdy znał swoją rolę, każdy ruch był celowy, od ustawiania krzeseł po sprawdzanie oświetlenia, które mrugało testowo, rzucając ciepłe plamy na ściany.
Przestrzeń głównej hali została podzielona na trzy części, niczym sceny w wielkim teatrze. W jednej, bliżej wejścia, obsługa kończyła właśnie ustawiać stoliki – okrągłe, nakryte białymi obrusami jak śnieżne pagórki, z krzesłami o wyściełanych oparciach, przy których goście mogli zasiąść i zjeść w spokoju, zmęczeni dyskusjami; obok wznosił się bowiem bufet, jeszcze pusty, ale gotowy na tace z wykwintnymi przystawkami. Pośrodku znajdowało się podwyższenie dla orkiestry – drewniana platforma ze stojakami na nuty i krzesłami w półkolu, która miała za zadanie tworzyć odpowiednie tło dla rozmów. Zaś najdalej z prawej rozstawiono wystawę – rzeźby i obrazy na sztalugach i ścianach, oświetlone precyzyjnymi reflektorami, które podkreślały bogactwo barw i fakturę płócien, czyniąc je żywymi jak wspomnienia.
To tam udał się Kaito, ciągnąc za sobą Hiro, który wciąż trzymał się blisko, jak cień przylegający do ciała. Dostrzegł swojego asystenta, niewiele młodszego od siebie, pośród grupy pracowników – chłopaka o postawie pełnej energii, który rozmawiał z jakąś kobietą z obsługi, tłumacząc jej coś z ożywieniem, gestykulując rękoma, jakby malował słowa w powietrzu. Miał na sobie garniturowe spodnie w odcieniu głębokiego granatu, przylegające do nóg, i białą, nienaganną koszulę, w której podwinął rękawy do łokci, co dodało mu nieco swobody, odsłaniając opalone przedramiona. Jego włosy były czarne i starannie przystrzyżone, ułożone z lekkim przedziałkiem, zaą skórzane buty lśniły od polerowania, odbijając światło jak lustra. Wyglądał jak przykładny japoński asystent, ucieleśnienie dyscypliny i ambicji, gotowy na każdy kaprys szefa.
– Elias! – Kaito zawołał go po imieniu, głosem spokojnym, ale donośnym, który przeciął gwar.
Gdy młodzieniec się odwrócił, jego twarz rozpromieniła się uśmiechem profesjonalnej uprzejmości, a Hiro mógł zobaczyć, że jego rysy nie były czysto japońskie. Delikatna mieszanka azjatyckich i zachodnich cech, z wyższymi kośćmi policzkowymi, głębszym odcieniem skóry i oczami o subtelnym migdałowym kształcie, zdradzały mieszane pochodzenie, które czyniło go intrygującym w tym morzu uniformizmu.
Elias ukłonił się głęboko, jego tułów zgiął się pod precyzyjnym kątem, jakby mierzył go linijką, po czym wyprostował z płynnością, która zdradzała nawyk do takich gestów.
– Panie Yamaguchi – powiedział ciepłym, wręcz melodyjnym głosem, z lekkim akcentem, który dodawał jego słowom egzotycznego posmaku. – Naprawdę nie było potrzeby, by przyjeżdżał pan tak wcześnie. Wszystko idzie zgodnie z planem i będzie gotowe na wieczór, proszę mi wierzyć.
Kaito uniósł lekko brew, gest był subtelny, ale wymowny, jak cień wątpliwości przemykający po jego twarzy, i przyznał nieco sceptycznie, tonem wyważonym między pochwałą a rezerwą:
– Nie wątpię w twoje zdolności organizacyjne. Ale jednak wciąż nie znam pełni twoich umiejętności. Wolę mieć pewność, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik – stwierdził.
Chłopak tylko skinął lekko głową, a jego postawa pozostała otwarta, bez śladu defensywy.
– Oczywiście, zgadzam się w pełni – odparł szybko, pełen pokory. – Nie mam nic przeciwko nadzorowi, panie Yamaguchi. Tylko po prostu szkoda, żeby szef się tak kłopotał czymś, co już jest pod kontrolą. Ale proszę, niech pan sam oceni.
Wtedy jego wzrok, ciekawy i przenikliwy, jak u badacza odkrywającego nowy okaz, przesunął się na Hiro, który stał tuż obok Kaito, skulony jak schnący liść, z ramionami przylegającymi do ciała w instynktownej obronie. Chłopak rzucił okiem na drobną sylwetkę, a jego uśmiech poszerzył się, ciepły i przyjazny, gdy wyciągnął do niego rękę, co tylko spotęgowało przerażenie Hiro. Serce chłopaka zabiło jak oszalały bęben, oczy rozszerzyły się w panice, jakby uścisk dłoni był pułapką zastawioną przez nieznanego drapieżnika. Elias wyciągnął rękę z naturalną swobodą, uścisnął delikatną dłoń Hiro – pewnie, ale nie natarczywie – i przedstawił się uprzejmie.
– Elias Nanase. Miło mi cię poznać… – zawiesił zdanie w oczekiwaniu na odpowiedź.
Hiro poczuł, jak rumieniec pali go na policzkach jak rozżarzony węgiel, a dłoń drży w uścisku, jakby bał się, że ten gest mógłby go pochłonąć, zgubić w labiryncie nieznanych intencji. Ale Elias, dostrzegając jego reakcję – napięte mięśnie, spłoszony wzrok – tylko uśmiechnął się łagodnie w wyrozumiałym grymasie, i szybko cofnął rękę, skupiając się na pracy z profesjonalną dyskrecją, jakby ta chwila była zaledwie ulotnym powiewem.
Odsunął się o krok, gestem dłoni wskazując na wystawę za nimi – obrazy lśniące pod testowymi światłami, płótna między innymi Moreau z ich mistyczną aurą, ustawione w harmonijnym rytmie jak nuty w symfonii.
– Wystawa jest już w pełni rozstawiona – wyjaśnił z entuzjazmem, głosem nabierającym tempa, jakby dzielił się sekretem. – Choć teraz tego nie widać, to wieczorem będzie tu panował świetny klimat dzięki przeszklonej ścianie. Sprawdzałem to wczoraj wieczorem, proszę mi wierzyć. Kazałem ustawić dzieła w taki sposób, że kiedy zacznie zmierzchać, cała wystawa nabierze głębi, a ogród stanie się jej naturalnym przedłużeniem. Bo na zewnątrz znajduje się instalacja świetlna z latawcami – to część Centrum, a nie nasza, ale wziąłem to pod uwagę, by widok zza szyb nie psuł całości koncepcji. Światło będzie sączyć się delikatnie, tworząc iluzję, jakby obrazy ożywały w symbiozie z naturą – perorował.
Elias klasnął w dłonie z ekscytacji, dźwięk był ostry i radosny, odbijający się echem po hali, a jego oczy zabłysły jak gwiazdy na nocnym niebie.
– Udało mi się też zorganizować tę orkiestrę, na której panu zależało! – dodał, głosem pełnym triumfu, jakby to był szczyt jego osiągnięć.
Kaito pokręcił nieznacznie głową, rozbawiony entuzjazmem chłopaka, który pulsował w powietrzu jak żywa energia, i przyznał z lekkim uśmiechem, wyważonym tonem:
– To wszystko brzmi wspaniale, Eliasie. Ale przekonamy się o tym dopiero na bankiecie. Na razie brzmi obiecująco – pochwalił asystenta.
Potem, przechodząc do bardziej praktycznych spraw, poprosił spokojnie:
– Wskaż mi jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli zostawić z Hiro nasze stroje i przebrać się na wieczór. Nie chcę, by leżały byle gdzie.
Asystent natychmiast skinął głową i przywołał kogoś z obsługi, nakazując uprzejmie, by przeniesiono ich rzeczy do prywatnej garderoby.
– Znajduje się na końcu tamtego korytarza, z prawej – wyjaśnił szefowi, wskazując palcem w głąb korytarza. – Drzwi są oznaczone tabliczką 'VIP', nie do pomylenia. Tam będzie pan miał spokój.
Kaito rzucił okiem w tamtą stronę – korytarz ciągnął się jak tunel w głąb budynku, oświetlony miękkim światłem lamp sufitowych, kończący się drzwiami o matowej powierzchni – i wyciągnął komórkę z kieszeni marynarki, by zadzwonić do Takeru i przekazać mu, że zaraz ktoś odbierze pokrowce z ich odzieżą.
Hiro odetchnął cicho, mając nadzieję, że Pan zabierze go do tej garderoby i pozwoli w niej zostać aż do wieczora – schowanym w cieniu, z dala od gwaru i spojrzeń, by nie przeszkadzał w tym wirze przygotowań, nie plątał się pod nogami jak zbędny cień. Ale ku jego zdziwieniu, gdy Kaito skończył rozmawiać i schował telefon z powrotem do kieszeni, po prostu pociągnął go dalej za sobą. Jego ciepła, stanowcza dłoń zacisnęła mu się na ramieniu i zwyczajnie kontynuował rozmowę z Eliasem o kolejnych niuansach dotyczących bankietu: o układzie stołów, o menu cateringu, o protokole powitań gości. Słowa płynęły jak rzeka, a Hiro, wtłoczony w ten nurt, mógł jedynie podążać za nim.
Kaito, wciąż trzymając go blisko siebie, jak gdyby chłopak był delikatnym artefaktem, który mógłby się rozsypać pod naporem otaczającego ich wiru aktywności, kontynuował spacer po hali wystawowej. Jego kroki były miarowe, echo odbijało się od wysokich sufitów jak dyskretne westchnienie, a powietrze wokół nich przesycone było subtelną wonią farb olejnych i werniksu. Chciał, by Hiro nie czuł się jak zbędny balast, snujący się bez celu za nim i Eliasem – jak cień, który nie rzuca własnego światła, lecz jedynie podąża za swoim Panem w milczącej pokorze. Wiedział, że chłopak, z jego kruchą naturą i historią naznaczoną cieniem lęku, mógłby łatwo utonąć w tym oceanie obcych twarzy i niezrozumianych rozmów, stając się niewidzialnym nawet dla samego siebie. Dlatego, zatrzymując się przed jedną z rzeźb – abstrakcyjną kompozycją z polerowanego brązu, przypominającą splątane gałęzie drzewa w burzowej nocy – Kaito pochylił się lekko ku Hiro a jego głos zniżył się do ciepłego, poufałego tonu, jakby dzielił się sekretem znanym tylko im dwóm.
– Spójrz na to, Hiro – zaczął, wskazując palcem na zakrzywione formy, które lśniły pod precyzyjnym oświetleniem, odbijając je niczym krople rtęci na liściu. – To nie jest zwykły kawałek metalu. Artysta chciał pokazać, jak natura walczy z chaosem, jak gałęzie splatają się w desperackim uścisku, by przetrwać wichurę. Widzisz te linie? One nie są przypadkowe – to symbol siły, która rodzi się z bólu, z walki. Podobnie jak ludzie, którzy przeżywają burze w swoim życiu, a potem stają się mocniejsi, choć naznaczeni bliznami.
Hiro skinął głową, jego brązowe oczy, wciąż nieco rozszerzone od przytłaczającego ogromu przestrzeni, wpatrywały się w rzeźbę z udawaną uwagą. Jego powieki mrugały wolno, jak gdyby próbował wchłonąć każde słowo, lecz w rzeczywistości jego myśli dryfowały gdzieś daleko. Temat sztuki, z jego abstrakcyjnymi metaforami i historycznymi kontekstami, nudził go do granic. Nie był to świat, w którym czuł się swobodnie, pełen symboli i interpretacji, które zdawały mu się odległe i nierzeczywiste. Może i piękne, lecz nieosiągalne, nie dotykające jego codziennej rzeczywistości, naznaczonej prostotą obowiązków i cieniem posłuszeństwa. Mimo to słuchał, kiwając głową w rytm słów Pana a jego drobna sylwetka pozostawała przytulona do boku mężczyzny, jakby szukał w tym fizycznym kontakcie kotwicy, która utrzyma go na powierzchni.
Elias, idący tuż obok z notesem w dłoni, gdzie skrupulatnie notował ostatnie poprawki, dostrzegł ten subtelny brak entuzjazmu w postawie chłopaka – lekkie opadanie ramion, wzrok błądzące po podłodze zamiast po dziełach, ciche westchnienie, które umknęło Kaito, lecz nie jemu. Z jego mieszanym pochodzeniem, które nauczyło go czytać między wierszami ludzkich gestów, Elias wyczuwał dyskomfort jak myśliwy tropiący ślad w lesie. Zatrzymał się na chwilę, jego twarz rozjaśniła się ciepłym, empatycznym uśmiechem, który złagodził ostre rysy jego twarzy, czyniąc go bardziej przystępnym, jak promień słońca przebijający chmury.
– Panie Yamaguchi, być może to dobry moment na przerwę – zaproponował uprzejmie. – Catering właśnie kończy przygotowania, a ja wciąż nie jestem pewien, czy te przystawki przypadną do gustu naszym gościom z Europy. Mają w sobie nutę azjatyckiej pikanterii, ale kto wie, czy nie okażą się zbyt śmiałe dla ich podniebień. Może skosztujemy kilku? To pomoże mi wprowadzić ewentualne zmiany nim przyjęcie się rozpocznie.
Kaito uniósł brew w lekkim zdziwieniu, lecz kiwnął głową z aprobatą, doceniając inicjatywę asystenta – gest, który świadczył o jego przenikliwości i trosce o detale, te drobne elementy, które mogły przesądzić o sukcesie całego wieczoru.
– Dobry pomysł – przyznał. – Prowadź.
Przeszli zatem do części bufetowej, gdzie stoliki lśniły bielą obrusów. Usiedli przy jednym z nich, najbliższym okna, przez które sączyło się poranne światło, malując blaty w delikatne, złociste smugi. Elias skinął na jednego z kelnerów, a po chwili pojawił się przed nimi półmisek – elegancka kompozycja malutkich przekąsek, ułożonych z artystyczną precyzją: ruloniki z cienkich plasterków cukinii owiniętych wokół kremowego nadzienia, miniaturowe tartaletki z krewetkami skąpane w lekkim sosie wasabi, kuleczki z ryżu owinięte w nori z dodatkiem marynowanego imbiru, oraz delikatne kanapeczki z wędzoną rybą i kaparami, wszystko udekorowane listkami ziół i kroplami balsamicznego sosu, lśniącymi jak klejnoty.
Kaito sięgnął po jedną z tartaletek, włożył ją do ust z nonszalancją człowieka nawykłego do degustacji i przeżuł powoli, smakując chrupkość ciasta kontrastującą z kremową konsystencją nadzienia. Gdy przełknął skinął głową z zadowoleniem.
– Niezłe. Spróbuj też, Hiro – powiedział łagodnie, gestem wskazując na półmisek, jego oczy złagodniały w ciepłym spojrzeniu, które miało dodać chłopakowi odwagi.
Hiro, wciąż nieco onieśmielony otoczeniem, wyciągnął drżącą dłoń, wahając się przez chwilę nad wyborem, aż wreszcie wziął zgrabny zawijasek z cukinią – zielony, świeży, wyglądający na coś co znał. Włożył go do ust i przeżuł ostrożnie, lecz nagle jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, oczy rozszerzyły w panice, a z gardła wyrwał się płaczliwy jęk, cichy i żałosny, jak szloch szczeniaka. Wypluł wszystko na dłonie, kawałki przekąski rozsypały się w wilgotnej masie, a łzy napłynęły mu do oczu, gdy wymamrotał drżącym głosem:
– Zbyt ostre... pali... – poskarżył się.
Kaito zareagował natychmiast, sięgnął po lnianą serwetkę z koszyczka na stole, delikatną jak chusteczka z jedwabiu, i zgarnął przerzuty kawałek z dłoni Hiro, wycierając je troskliwie, palcami muskając skórę chłopaka z czułością, która kontrastowała z jego władczą posturą.
– Spokojnie, nic się nie stało – mruknął cicho, chcąc uspokoić Hiro.
Elias poderwał się z krzesła jak rażony prądem, jego twarz pobladła w żarliwych przeprosinach a oczy rozszerzyły w autentycznym zaniepokojeniu.
– Najmocniej przepraszam! To nie powinno się zdarzyć! – wyrzucił z siebie, tonem pełnym skruchy, jakby to on sam popełnił niewybaczalny grzech, i natychmiast ruszył w stronę kuchni.
Tam, wśród pary unoszącej się z garnków i brzęku naczyń, upomniał ostro kucharza. Jego głos, zazwyczaj melodyjny, nabrał stali – słowa padały jak ciosy, precyzyjne i bezlitosne, domagając się wyjaśnień i natychmiastowej korekty, aż kucharz skulił się w pokorze, mamrocząc przeprosiny. Elias wrócił po chwili, niosąc wysoką szklankę z mlecznym szejkiem, kremowym i gęstym, zwieńczonym górą bitej śmietany jak chmurą na szczycie wzgórza, z kolorową słomką wetkniętą w środek. Postawił ją przed Hiro z delikatnością, jakby składał ofiarę.
– Jeszcze raz przepraszam, to moja wina, że nie sprawdziłem wszystkiego osobiście – powiedział żarliwie. – Ktoś na kuchni przez pomyłkę dodał do części przystawek papryczek chili. – Zerknął na Kaito, kajając się spojrzeniem. – Błąd już jest naprawiany, panie Yamaguchi. Nowa partia będzie gotowa w ciągu godziny – zapewnił.
Potem wrócił zaniepokojonym spojrzeniem do Hiro, który upił kilka łyków przez słomkę, ssąc z wahaniem, jak dziecko pocieszane po urazie.
– Czy już lepiej? – spytał łagodnie, tonem pełnym empatii.
Hiro przetarł nadgarstkiem zaczerwienione oko, łzy wciąż czaiły się w kącikach, lecz skinął głową, powoli, z ulgą malującą się na twarzy. Szejk był zimny i kremowy, otulający język jak aksamitna kołdra, a bita śmietana słodka, rozpływająca się w ustach jak chmura cukru, gasząc ogień w gardle i pozostawiając po sobie jedynie chłód i słodycz, która rozlała się po duszy jak balsam.
Kaito zmarszczył brwi, zirytowany tym incydentem, który zakłócił harmonię, lecz przyznał z westchnieniem, tonem wyważonym między reprymendą a pragmatyzmem:
– Dobrze, że wyłapaliśmy to teraz, zanim któryś z gości posądziłby nas o próbuję otrucia. – Rozluźniając ramiona, spojrzał na Eliasa z aprobatą, która rozproszyła cień gniewu. – Bankiet jest przygotowany należycie, Eliasie. Jestem zadowolony z efektów twojej pracy. Widzę, że nie myliłem się co do ciebie.
Asystent odetchnął z ulgą, jego ramiona opadły, jakby zrzucił z nich niewidzialny ciężar, i skłonił pokornie głowę, gestem pełnym szacunku i wdzięczności. Zerknął ostatni raz na Hiro, który opróżnił już pół szklanki, ssąc przez słomkę z rosnącym zadowoleniem – jego twarz powoli odzyskiwała kolor, jak kwiat otwierający się po burzy.
Kaito jeszcze przez chwilę przyglądał się Hiro z subtelnym, niemal ojcowskim zainteresowaniem, jego wzrok błądził po drobnej sylwetce chłopaka, który siedział skulony przy stoliku, ssąc przez kolorową słomkę mleczny szejk z taką zachłannością, jakby ten kremowy eliksir był źródłem jego wszechświata. Wydawało mu się to dość zabawne.
Szklanka stopniowo pustoszała, a Hiro, z policzkami wciąż lekko zarumienionymi od niedawnego dyskomfortu, wydawał ciche, zadowolone pomrukiwania, jego wargi otaczała delikatna pianka, którą co chwilę ocierał grzbietem dłoni. Kaito czuł, jak w jego piersi rozlewa się ciepła fala ulgi, pomieszana z nutą czułości. Chłopak wyglądał tak krucho w tej ogromnej hali, pośród krzątaniny pracowników i lśniących dzieł sztuki, jak zagubiony pisklak w gnieździe orła, a jednak w tej chwili zdawał się odzyskiwać równowagę, jego oczy, wciąż nieco wilgotne, nabierały blasku spokoju.
W końcu Kaito westchnął cicho, prostując się w krześle z elegancją, która była mu wrodzona, jakby samo powietrze wokół niego układało się w posłusznym porządku.
– Dobrze, pojedziemy teraz na obiad, ale wrócimy tutaj przed bankietem, żeby zdążyć się przebrać – oznajmił lekko.
Hiro uniósł wzrok, mrugając wolno, jakby słowa Kaito wyciągały go z mlecznej mgły zadowolenia, i skinął posłusznie głową, odstawiając pustą już szklankę na stolik z cichym brzękiem. Kaito wstał pierwszy, wyciągając dłoń, by pomóc chłopakowi, a gdy Hiro uchwycił się jej, pociągnął go delikatnie w górę, prowadząc go ku wyjściu. W drodze do samochodu, sunąc przez przestronne foyer, gdzie echo ich kroków mieszało się z odległym szumem pracowniczych rozmów, Kaito nie przestawał mówić, głaszcząc chłopaka po głowie – jego ton był miękki, przesycony łagodnym uśmiechem, który rozciągał kąciki ust w ciepłym grymasie, czyniąc jego twarz mniej surową, bardziej ludzką.
Hiro, krocząc obok, rumienił się lekko pod wpływem tych słów i dotyku, jego serce biło szybciej, ale w rytmie uspokajającej wdzięczności, gdy usta mamrotały ciche "tak, Panie" w odpowiedzi, choć jego myśli krążyły wokół prostoty tej chwili – ciepła dłoni na głowie, głosu, który nie karcił, lecz otulał go przyjemnie.
Elias odprowadził ich wzrokiem z miejsca przy stoliku, jego oczy, pełne ciekawości, śledziły oddalającą się parę z subtelnym błyskiem zainteresowania, jakby próbował odczytać niewidzialny manuskrypt ich relacji. Ale nawet nie śmiał rozważać głębiej tej więzi, nie pozwalając sobie na spekulacje, które mogłyby zakłócić jego profesjonalną postawę. Jego ojciec był przyjacielem pana Akihito już od lat – tych długich, naznaczonych dyskretnymi sojuszami i cieniami podziemnego świata, gdzie Elias, jako młody obserwator, zdążył napatrzeć się na to i owo: na ukradkowe spojrzenia, na relacje, które wirowały na granicy konwenansów, na sekrety, które lepiej było zostawić tam gdzie je znalazł. Wiedział, że o pewne rzeczy lepiej nie pytać, nie drążyć, bo ciekawość mogła być jak ostrze noża – kuszące, lecz zgubne. Odwrócił się więc z determinacją, strzepując niewidzialny pyłek z rękawa koszuli w geście, który miał symbolizować nowe skupienie, jakby odpędzał natarczywe myśli.
Przywołał kogoś z obsługi, by posprzątał ze stolika, a sam ruszył w stronę korytarza prowadzącego do garderoby dla orkiestry. Musiał sprawdzić czy pomieści wszystkich muzyków, z ich skrzypcami, wiolonczelami i harfami. Nie chciał więcej wpadek tego wieczoru; ta jedna, z chili w przystawkach, wystarczyła, by ścisnęło mu żołądek w napięty supeł. Ta praca, ten bankiet, mógł zdefiniować jego być albo nie być w tym biznesie – na uznanie w oczach Kaito, na stabilność, której tak pragnął. Nie chciałby się znajdować we własnej skórze, gdyby ojciec dowiedział się, że zawiódł, albo co gorsza, został zwolniony – wizja tej rozmowy, pełnej rozczarowania i surowych słów, paliła go jak rozżarzony węgiel w duszy, popychając do wręcz obsesyjnego dążenia do perfekcji w każdym detalu.
Wieczór nastał szybciej niż ktokolwiek się spodziewał, jak złodziej przemykający przez ulice Tokio pod płaszczem zmierzchu, kradnący resztki dziennego światła z taką zręcznością, że powietrze zdawało się gęstnieć w jednej chwili, przesycone cieniami i oczekiwaniem. The National Art Center, jeszcze niedawno skąpane w bladym blasku popołudniowego słońca, teraz lśniło sztucznym splendorem – szklana fasada odbijała neony Roppongi jak lustro w pałacu iluzji, a wewnątrz hali wystawy, gdzie powietrze pachniało mieszanką perfum, świeżo parzonej kawy i subtelnej nuty farb olejnych, obsługa uwijała się w dopieszczaniu ostatnich detali przed przybyciem gości.
W ciasnej, lecz eleganckiej garderobie VIP, gdzie ściany wyłożone były miękkim welurem w odcieniu głębokiego burgundu, a powietrze przesycone było wonią żelu do włosów i drogiego płynu po goleniu, Hiro kończył właśnie wiązać sznurowadła w lśniących lakierkach, które stanowiły dopełnienie jego stroju – prostego, lecz wykwintnego. Palce, wciąż nieco drżące od napięcia dnia, zacisnęły się na sznurkach z precyzją, a gdy wstał, prostując się z lekkim westchnieniem ulgi, rzucił ostatnie spojrzenie na własne odbicie w wysokim lustrze oświetlonym miękkim, ciepłym blaskiem żarówek. Jego odbicie patrzyło na niego z mieszanką niepewności i starannej elegancji – włosy ułożone schludnie, twarz czysta i blada, z lekkim rumieńcem na policzkach, który zdradzał wewnętrzny wir emocji. Chciał odwrócić się do Pana, by spytać, czy założył wszystko jak należy, czy żaden detal nie umknął jego uwagi, ale zanim słowa uformowały się na języku, poczuł ciepłe ramiona oplatające go od tyłu w pasie, mocne i władcze, jak objęcia, które nie znoszą oporu.
Kaito przyciągnął go bliżej, jego oddech musnął skórę Hiro gorącym powiewem, a zęby delikatnie, figlarnie ugryzły płatek ucha, wywołując dreszcz, który przebiegł po kręgosłupie chłopaka jak iskra po loncie
– Wyglądasz znakomicie – szepnął mężczyzna niskim, gardłowym głosem, przesyconym nutą pożądania, która sprawiła, że Hiro poczuł, jak nogi miękną mu jak wosk pod płomieniem.
Słowa te wibrowały w powietrzu, otulając go jak aksamitny szal, przez co przygryzł dolną wargę, czując znajome ciepło rozlewające się po ciele, wiedząc doskonale, do czego mogłoby to prowadzić w tej intymnej przestrzeni, gdzie drzwi były zamknięte, a świat zewnętrzny zdawał się odległy jak sen. Wyswobodził się nieco koślawo z tych objęć, jak ptak próbujący wyrwać się z sieci, zauważając kątem oka zegar na ścianie, którego wskazówki nieubłaganie sunęły naprzód.
– Robi się późno, Panie... – zauważył. – Chyba powinniśmy już iść, bo...
Głos uwiązł mu w gardle, bo obrócił się twarzą w twarz z Kaito i na moment świat zatrzymał się w bezruchu, jakby same atomy powietrza zwolniły. Mężczyzna wyglądał jak uosobienie elegancji, wcielenie nocnego władcy, który mógłby rządzić nie tylko firmą, ale całym podziemnym królestwem Tokio. Idealnie skrojony, czarny garnitur opinał jego sylwetkę z precyzją krawieckiego arcydzieła, podkreślając szerokie ramiona i smukłą linię torsu, a krawat w tym samym, głębokim odcieniu czerni lśnił jedwabistym połyskiem na granatowej koszuli, której materiał zdawał się pochłaniać światło, czyniąc go jeszcze bardziej tajemniczym. Kieszeń marynarki zdobiła srebrna, jedwabna poszetka, złożona w precyzyjny trójkąt, idealnie zgrana z pinem wpiętym w klapę – delikatnym, srebrnym akcentem, który błyszczał jak gwiazda na nocnym niebie. Włosy miał zgarnięte do tyłu, odsłaniając czoło i nadając twarzy nieco łobuzerskiego, ale jednocześnie szalenie pociągającego wyrazu – te ciemne pasma, lśniące od żelu, podkreślały ostre rysy jego twarzy, głębie oczu i uśmiech, który mógł stopić lód lub złamać serca.
Hiro poczuł, jak drżą mu kolana, zupełnie jakby całe jego ciało chciało ukorzyć się przed władzą stojącego przed nim człowieka – przed tym wcieleniem mocy i uroku, które sprawiało, że serce biło mu w piersi jak oszalały bęben, a oddech przyspieszał w rytmie niekontrolowanego podziwu. Kaito, widząc tę reakcję – wpatrzone w niego oczy, rozchylone usta, lekkie drżenie warg – uśmiechnął się nieco drapieżnie, kąciki jego ust uniosły się w grymasie, który obiecywał tyleż rozkoszy, co dominacji. Pochylił się lekko i zamknął mu te wciąż rozdziawione usta, trącając go delikatnie zgiętym palcem pod brodą, gestem pełnym czułej władzy, który sprawił, że Hiro poczuł mrowienie na skórze. Przyciągnął go do siebie bliżej, ramiona zamknęły się wokół jego drobnej sylwetki jak klatka z aksamitu i stali, a potem złożył na jego ustach szybki, lecz głęboki pocałunek. Jego wargi były ciepłe i stanowcze, smakujące nutą mięty i czegoś pierwotnie męskiego.
– Lepiej nie pożeraj mnie tak wzrokiem na bankiecie, bo jeszcze zaciągnę cię gdzieś w cień i nie powitam gości jak należy – Kaito wymruczał cicho, wibrującym głosem.
Hiro poczuł jak gorąco rozlało się po jego twarzy jak rozpalony rumieniec wstydu i podniecenia, czyniąc skórę płonącą, a serce dudniące w uszach jak echo burzy. Na szczęście Pan zaraz go puścił, odsuwając się z lekkim westchnieniem rezygnacji, bo rzeczywiście było już późno – wskazówki zegara nieubłaganie przypominały o obowiązkach, o świecie poza tą intymną bańką. Poprawił mu jeszcze tylko pasemko włosów opadające figlarnie na czoło, zwilżając palec żelem z tubki na toaletce i zakręcając je, czyniąc z niego uroczy loczek, który dodał chłopakowi nuty chłopięcego wdzięku, kontrastującej z elegancją stroju. Uważając swoje dzieło za skończone, Kaito objął Hiro wokół bioder – gestem posiadania, który był jednocześnie troskliwy i dominujący – i wyszedł z nim z garderoby. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem, wpuszczając ich w wir wieczoru, gdzie światło żyrandoli lśniło jak diamenty, a powietrze pulsowało obietnicą nadchodzącej nocy.
Kaito poczuł lekkie ukłucie zdziwienia, gdy pierwsze sylwetki gości minęły ochronę przy wejściu byt wcześnie. Ich kroki odbijały się echem po marmurowej posadzce, a on, z Hiro u boku, uniósł brew w instynktownej czujności, jakby nie spodziewał się nieproszonych intruzów. Ale gdy rozpoznał znajome twarze, jego własna natychmiast się rozpogodziła – kąciki ust uniosły się w ciepłym, szczerym uśmiechu, a napięcie w ramionach ustąpiło miejsca swobodnej postawie, jakby samo powietrze stało się lżejsze, przesycone ulgą.
Na czele grupy, krocząc z arystokratyczną gracją, która czyniła go centrum uwagi nawet w tłumie, szedł Akihito – odziany w swoje ulubione, ciemne kimono, tkane z jedwabiu o głębokim odcieniu atramentowej nocy, zdobione srebrnymi ornamentami w kształcie smoków wijących się w mistycznym tańcu, symbolizujących władzę i nieugiętą siłę. Materiał szeleścił cicho przy każdym jego kroku, a gdy Książę zdjął z ramion ciężkie futro – luksusowe, obszyte srebrzystym lisem, pachnące nutą cedru i drogiego tytoniu – podał je obsłudze z nonszalancją człowieka nawykłego do usług służby. Podszedł do Kaito z błyskiem w oku, witając się mocnym uściskiem dłoni, który przekazywał tyleż przyjaźni, co ukrytego głodu, i taksując go zachłannym wzrokiem od stóp do głów, jakby oceniał rzadki klejnot w swojej kolekcji.
– Wyglądasz cholernie seksownie – mruknął niskim, gardłowym tonem, przesyconym nutą pożądania, która sprawiła, że powietrze między nimi zgęstniało na chwilę, a Kaito poczuł znajome mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
Tuż za Akihito dreptał Lu, rozglądając się wokół z oczami rozszerzonymi w zachwycie nad szklaną fasadą budynku i lśniącymi dziełami sztuki w tle, jakby hala była magicznym pałacem pełnym tajemnic. Gdy dostrzegł Hiro, stojącego nieco w cieniu Kaito, jego twarz rozjaśniła się przyjaźnie – uśmiech stał się szeroki i ciepły, jak promień słońca przebijający chmury, niosący ze sobą nutę solidarności, która sprawiła, że Hiro poczuł lekkie ciepło w piersi.
Zamrugał jednak z zaskoczeniem, jego brązowe oczy rozszerzyły się w autentycznym zdumieniu, nie tylko przez lekki makijaż na twarzy Lu – subtelny, z eyelinerem podkreślającym kształt oczu i różem na policzkach, nadającym mu eterycznego blasku – oraz perukę z długimi, falowanymi pasmami w odcieniu głębokiej czerni, która upodabniała go nieco do kobiety, dodając mu aury tajemniczej elegancji, ale przez cały jego ubiór, który był feerią prowokacji i stylu. Lu miał na sobie krótką spódniczkę, czarną i plisowaną, ozdobioną srebrnym łańcuszkiem ze zwisającymi przywieszkami w kształcie gwiazd i półksiężyców, które brzęczały cicho przy każdym ruchu, odsłaniającą biodro w kuszącej asymetrii, lecz spod której wyłaniały się krótkie spodenki z elastycznego materiału, zapewniające nutę praktyczności w tej ekstrawaganckiej kompozycji, oraz dwa ozdobne, skórzane paski wyglądające jak podwiązki, oplatające uda w zmysłowym splocie. Jego talię podkreślał szeroki pasek z metalowymi ćwiekami, lśniącymi jak gwiazdy na nocnym niebie, który przytrzymywał zaledwie połowę białej, rozchełstanej koszuli – materiał luźno opadał, odsłaniając fragmenty skóry, a całość zwieńczona była rozluźnionym, krótkim krawatem w krwistej czerwieni, zawiązanym niedbale, jakby w pośpiechu po namiętnej nocy. Ale chyba najbardziej uderzył Hiro wzrost przyjaciela – Lu z natury był wysoki, smukły jak trzcina, lecz dziś miał na nogach glany sięgające po kolana, czarne i masywne, na platformach dodających mu kolejnych centymetrów, zrównujących go ze wzrostem Akihito, czyniąc go dominującą postacią, niemalże eteryczną w tej hybrydzie męskości i kobiecości.
Kaito przywitał się z Księciem skinieniem głowy, wymieniając szybkie, znaczące spojrzenie, po czym zerknął mu przez ramię, lecz nie na Lu, którego ekstrawagancki strój ledwo zarejestrował w tle, a na Drake’a, który wlókł się z tyłu z nieco naburmuszonym wyrazem twarzy. Jego brwi zmarszczone były w grymasie rezygnacji a usta zaciśnięte w cienką linię, jakby sama obecność tutaj była dla niego ciężarem. Drake był ubrany w elegancki garnitur o klasycznym kroju, ciemny jak stal w pochmurny dzień, z białą koszulą i krawatem w subtelnym pasku, a właśnie zdjął prosty płaszcz – wełniany, czarny, pachnący nutą deszczu i miasta – podając go machinalnie obsłudze.
Kaito poczuł lekkie ukłucie niepokoju, mrużąc oczy w instynktownej czujności, jakby coś nie pasowało do tej układanki, i spytał tonem przesyconym mieszanką ciekawości i podejrzliwości:
– Gdzie jest Mick? Żeby czasem czegoś nie odwalił – uprzedził.
– Został w domu – Drake odburknął wzdychając ciężko, jego głos był niski i zmęczony, jakby samo wspomnienie było balastem na duszy. – Jak na złość niespodziewanie zatruł się węgorzem. Pewnie zrobił to specjalnie, żeby tu nie przyjść.
Lu, stojący obok, przysłonił dłonią usta w geście, który miał maskować rozbawienie, lecz jego oczy błyszczały figlarnie, a ramiona drżały lekko od tłumionego śmiechu, jakby cała sytuacja była dla niego zabawnym aktem. Podszedł jednak bliżej do Akihito, jego kroki były lekkie i pełne tej charakterystycznej, figlarnej energii, która czyniła go iskrą w statycznym powietrzu.
– Panie – zaczął cicho, melodyjnym tonem, lecz z nutą pokory, która maskowała jego intencje. – Czy mógłbym pójść z Hiro obejrzeć wystawę? Nie chcemy zawadzać przy biznesowych rozmowach.
Akihito zerknął na niego domyślnie, mrużąc nieco oczy, wyczuwając w tej prośbie pewien podstęp – subtelną nić manipulacji, jak pajęczyna utkana z uśmiechów i niedopowiedzeń, która mogła kryć więcej niż niewinną ciekawość sztuki. Westchnął cicho, ramiona pod kimonem uniosły się lekko w geście rezygnacji, lecz skinął głową z arystokratyczną łaską.
– Dobrze, idźcie – mruknął, głosem gładkim jak jedwab, lecz z nutą ostrzeżenia. – O ile oczywiście Kaito nie ma nic przeciwko.
Gospodarz, stojący obok z Hiro wciąż wtulonym w swój bok, pokręcił głową z lekkim uśmiechem a jego dłoń na biodrze chłopaka zacisnęła się na moment w geście posiadania, jakby chciał przypomnieć mu, do kogo należy.
– Nie mam – odparł spokojnie, spoglądając pobłażliwie na obu chłopców. – Ale wróćcie za godzinę, kiedy goście już się zejdą.
Lu podziękował z błyskiem w oku a jego usta rozciągnęły się w szerokim, wdzięcznym uśmiechu, który odsłonił perłowe zęby.
– Oczywiście, wrócimy na czas – zapewnił szybko, po czym chwycił Hiro za nadgarstek – gestem nagłym, lecz nie brutalnym i pociągnął go w stronę wystawy, sunąc przez halę z energią huraganu, który pochłania wszystko na swojej drodze.
Hiro, wyraźnie zaskoczony tym nagłym porywem, zamrugał szeroko otwartymi oczami, jego stopy potknęły się lekko na marmurowej posadzce, lecz podążył za Lu bez oporu, lecz z sercem bijącym szybciej w rytmie niepewności, jak ptak złapany w sieć. Gdy w końcu został puszczony i stanęli przy rzeźbie – tej samej abstrakcyjnej kompozycji z polerowanego brązu, którą rano pokazywał mu Pan – Hiro onieśmielony odwrócił wzrok. Jego spojrzenie spoczęło na podłodze, gdzie cienie tańczyły w nikłym blasku, a usta zacisnęły się w milczeniu, jakby słowa uwięzły mu w gardle jak suchy liść.
Lu, z rozbawieniem malującym się na twarzy, pochylił się lekko ku niemu, pytając głosem przesyconym żartobliwą troską:
– Co jest, Hiro? Nie poznajesz mnie? To ja, tylko w peruce – powiedział, dotykając falujących pasm z teatralnym gestem, jakby odsłaniał kurtynę w komedii.
Chłopak podniósł wzrok tylko na chwilę a rumieniec wspiął się po jego policzkach jak poranna mgła, gdy przyznał cicho:
– Wiem...
Lu zmarszczył brwi w udawanym zdumieniu, lecz rozbawienie nie opuściło jego oczu, gdy przechylił głowę jak ciekawski ptak.
– To o co chodzi? Jeśli nie chcesz się ze mną poszwendać po tej wystawie, to powiedz wprost. Wrócisz do Kaito, a ja znajdę sobie inne zajęcie – zapewnił.
Hiro przygryzł wargę z taką siłą, że poczuł lekki ból, a potem popatrzył na niego w końcu otwarcie, choć w jego oczach czaiła się niepewność.
– Nie musisz czuć się zobowiązany i mnie niańczyć – wymruczał, słowa płynęły wolno, przesycone nutą rezygnacji, jakby wyznawał dawno skrywaną prawdę.
Uśmiech na twarzy Lu lekko zadrżał i zbladł, jak płomień świecy na wietrze, a on sam spoważniał w jednej chwili. Rysy jego twarzy wyostrzyły się w autentycznym zaniepokojeniu, zaś oczy zmrużyły w skupieniu.
– Uraziłem cię jakoś? – spytał cicho. – Nie dzwoniłem do ciebie ostatnio, ale zwykle to ty robiłeś to pierwszy. Czy o to chodzi? To nie tak, że cię porzuciłem czy coś... po prostu byłem trochę zajęty.
Hiro pokręcił głową, pasma jego włosów zatańczyły przy ruchu, a jego głos zabrzmiał cicho, lecz stanowczo:
–Wiem i rozumiem. Dlatego ograniczyłem telefony, bo nie chciałem przeszkadzać – przyznał.
Lu zmarszczył brwi głębiej, czoło ściągnęło mu się w zmarszczkach natarczywej ciekawości, i spytał nieco natarczywie, pochylając się bliżej, jakby chciał wydobyć prawdę siłą woli:
– Co się dzieje, Hiro? Nie czytam w myślach i naprawdę nie wiem, o co chodzi. A chcę zrozumieć, serio.
Hiro nie potrafił dłużej tego ukrywać – słowa wypłynęły z niego jak woda z pękniętej tamy, drżące i pełne emocji, w akompaniamencie wilgoci, która zebrała mu się pod powiekami:
– Makoto powiedział mi, że przeszkadzam ci tymi codziennymi telefonami. Wiedziałem o tym, ale zawsze powtarzasz, że to nie problem... Ale ja nie chcę, żebyś zmuszał się do bycia miłym. To naprawdę nic takiego, jeśli to na przykład twój Pan kazał ci się ze mną zaprzyjaźnić i nie chce ci się już ciągnąć tego teatrzyku…
Lu wyglądał na wstrząśniętego – twarz mu pobladła a oczy rozszerzyły się w autentycznym szoku, jakby ktoś wylał na niego kubeł lodowatej wody.
– Mako powiedział ci coś takiego? – spytał z niedowierzaniem.
Hiro skinął nieznacznie głową, gestem pełnym rezygnacji. Lu aż ciężko westchnął, ramiona opadły mu w wyrazie bezradności, a potem wytłumaczył, głosem przesyconym empatią i lekkim gniewem, który tlił się pod powierzchnią:
– Makoto ma ostatnio nieszczególny okres, Hiro. To, co mówił, to jakieś bzdury, kompletny nonsens – zapewnił z mocą. – Nie przeszkadzały mi twoje telefony, wręcz przeciwnie – zmartwiłem się, że ustały. Jesteś u pana Kaito sam i rozumiem, że możesz się przez to czuć samotny. Nie słuchaj tych głupot, proszę. Jesteśmy przyjaciółmi i brakuje mi naszych rozmów.
Hiro znów uniósł wzrok, powoli, jakby podnosił ciężar wątpliwości z dna głębokiego jeziora, a w jego brązowych oczach zatańczyły iskierki pełne nadziei – delikatne, migotliwe jak gwiazdy odbijające się w nocnej wodzie, rozświetlające twarz bladym blaskiem ulgi i niepewnej radości.
– Naprawdę? – spytał cicho, głosem pełnym tęsknoty za potwierdzeniem, które mogłoby rozproszyć cienie samotności, jakie od tygodni kłębiły się w jego duszy.
Starszy chłopak jeszcze raz pokiwał głową, gestem stanowczym i uspokajającym, a potem objął go jedną ręką wokół ramion – braterskim uściskiem, jak opiekuńcze skrzydło ptaka otulające pisklę przed burzą – i zapewnił miękkim, melodyjnym tonem:
– Oczywiście, że tak. Pomówię o tym z Makoto, zobaczysz. Nie będzie się nam więcej wcinał.
Hiro nie mógł tego widzieć, pochłonięty własnym wirem emocji, ale twarz Lu pociemniała od gniewu, lecz ta chmura rozpłynęła się równie szybko, gdy jego spojrzenie padło na ogród za oszkloną ścianą, rozpromieniając się na nowo uśmiechem pełnym chłopięcego zachwytu, który rozjaśnił całą jego sylwetkę jak promień słońca przebijający mgłę.
– To latawce? – spytał podekscytowany, głosem wibrującym entuzjazmem, i nie czekając na odpowiedź, pociągnął Hiro za rękaw w stronę oszklonej ściany – gestem nagłym, lecz pełnym radości, jakby dzielił się skarbem ukrytym w zwykłym widoku.
Obaj przywarli do szyby, ich oddechy mgliły lekko szkło, a oczy rozszerzyły się w zachwycie nad instalacją na zewnątrz. Kolorowymi latawcami unoszącymi się na wieczornym wietrze, migoczącymi w blasku lamp jak eteryczne duchy tańczące w rytm niewidzialnej melodii. Ich ogony falowały w powietrzu jak wstęgi z jedwabiu, malujące niebo w feerię barw.
Rzeczywiście przeszli potem po wystawie, sunąc się leniwie między rzeźbami i obrazami, których abstrakcyjne formy lśniły pod precyzyjnymi reflektorami jak relikwie z innego świata, lecz sztuka niespecjalnie ich interesowała. Ich spojrzenia ślizgały się po płótnach bez głębszego zaciekawienia, jak woda po liściu lotosu, bardziej szukając zajęcia, pretekstu do rozmowy i wspólnego czasu, niż prawdziwego podziwu dla artystycznych wizji. Lu zatrzymał się na moment, zerkając w stronę wejścia, gdzie gwar gości narastał jak przypływ na morzu – Kaito witał przybywających z elegancką gracją, jego sylwetka w czarnym garniturze emanowała autorytetem, a obok towarzyszył mu Akihito, jako główny udziałowiec firmy, odziany w kimono, które dodawało mu aury niepodważalnej władzy. Pan Drake zaś zniknął gdzieś we wzbierającym tłumie, rozpływając się wśród falujących sukien i garniturów jak cień w mroku, pochłonięty wirem konwersacji i kieliszków szampana.
– Co właściwie u ciebie słychać? – Lu zagadnął swobodnie. – Kaito nie jest zbyt wymagający? Bo wyglądasz na nieco zmęczonego – zauważy ostrożnie.
Chłopak od razu pokręcił głową, a jego głos zabrzmiał szybko, jakby chciał rozproszyć cień wątpliwości nim się narodzi:
– Nie, to nie to. Po prostu dzisiejszy dzień jest taki szalony – przyznał z pewną rezygnacją. – Rano musiałem zrobić śniadanie dla pana Akihito, potem przyjechaliśmy tutaj, potem Pan zabrał mnie na obiad i na zakupy w mieście, bo mówił coś o stworzeniu naszych własnych rytuałów, ale ja nie wiem, o co dokładnie chodziło. Po prostu kupiliśmy żel do kąpieli w jakiejś oszałamiająco eleganckiej drogerii, i pachnącą sól, i olejek do masażu. A teraz cały ten bankiet i, i po prostu...
Westchnął ciężko, zapowietrzając się od emocji, które na nowo w nim ożyły – pierś uniosła mu się spazmatycznie a oczy zamgliły się na chwilę, jakby wir wspomnień ścisnął mu gardło jak niewidzialna dłoń, pozostawiając go na krawędzi wzruszenia.
Lu uśmiechnął się z rozbawieniem i usiadł na pojedynczym stopniu, który stanowił ozdobny element przy oszklonych ścianach – niski, marmurowy podest, elegancki w swej prostocie, służący zarówno za dekorację, jak i zabezpieczenie, by ktoś z rozpędu nie wpadł w szyby. Pociągnął chłopaka delikatnie za rękaw, by usiadł obok niego i pogładził go po plecach. Jego palce sunęły w rytmicznym, uspokajającym ruchu, jak delikatny deszcz po burzy, pomagając Hiro złapać oddech i rozluźnić napięte mięśnie.
Po chwili chłopak wsunął palec pod jedwabny choker, oplatający mu szyję jak delikatna obroża z jasnego materiału, i poprawił go nieco, krzywiąc się lekko – materiał drażnił skórę subtelnym uciskiem, budząc nutę dyskomfortu, która wykrzywiła jego wargi w grymasie. Lu uniósł brew w zaciekawieniu i spytał troskliwie:
– Za ciasny?
Hiro w pierwszym odruchu, automatycznie pokręcił głową, nie chcąc się skarżyć, lecz po chwili skinął nią z rezygnacją, westchnąwszy głęboko, jakby wypuszczał z siebie ciężar ukrytego niezadowolenia.
– Trochę... cały ten kostium mnie drażni – przyznał szczerze.
– Dlaczego? – Lu spytał z ciekawością. – Wygląda na wygodny – stwierdził taksując go wzrokiem.
– Po prostu Pan ubiera mnie jak lalkę i to staje się trochę… uciążliwe – przyznał Hiro. – Dobrze, że dał mi choć jeden komplet dresów – dodał, wzdychając głęboko, jakby wypuszczał z siebie ciężar nagromadzony przez miesiące. – Bo nie wiem, jak gotowałbym w koszuli z żabotem i w tych krótkich spodenkach, w których wyglądam jak dzieciak, co urwał się z jakiejś elitarnej prywatnej szkoły… – narzekał.
– Cóż – Lu uśmiechnął się wyrozumiale. – Na gust Kaito już nic nie poradzimy. Ale mogło być gorzej – dodał z nutą żartobliwej pociechy. – Przynajmniej nie każe ci nosić jakichś skąpych ciuszków rodem z pornola, tych z lateksu czy siateczki, które ledwo zasłaniają cokolwiek.
Hiro zarumienił się gwałtownie, gorąco wspięło mu się po szyi jak fala, czyniąc skórę rumianą, i zerknął ukradkiem na odsłonięte nogi Lu – smukłe, podkreślone glanami na platformach – oraz na jego krótką spódniczkę, która falowała lekko przy każdym ruchu, odsłaniając fragmenty skóry w kuszącej asymetrii. Chłopak zaśmiał się z tej reakcji, gardłowy śmiech rozbrzmiał cicho jak melodyjna nuta w ciszy wystawy, i powiedział z figlarnym błyskiem w oku:
– Ja sam lubię się kobieco ubierać, to moja rzecz, wiesz? – skwitował. – Na szczęście Panu się to podoba, dodaje pikanterii. Chociaż peruka trochę grzeje – dodał, dotykając falujących pasm z lekkim grymasem – Ale da się wytrzymać, dla efektu warto.
Hiro podciągnął kolana pod brodę, jego drobna sylwetka skurczyła się na stopniu jak liść zwijający się w jesiennym chłodzie, i objął nogi rękoma, mrucząc nieco niewyraźnie, głosem stłumionym przez kolana:
– Męczy mnie to bycie posłusznym... – wyznał.
Lu nachylił się bliżej, by lepiej go słyszeć, jego sztuczne włosy spłynęły mu kaskadą z ramienia, a uśmiech na twarzy zachęcił do mówienia – ciepły, otwarty, jak drzwi uchylone do bezpiecznego schronienia, gestem pełnym empatii, który zapraszał do wyznania. Hiro skulił się jeszcze bardziej, ramiona zacisnęły się wokół nóg jak pancerz z kruchej skorupy, i przyznał cicho, głosem drżącym od tłumionych emocji:
– Staram się być posłusznym, żeby nie złościć Pana, ale to staje się coraz trudniejsze. Pan tylko wydaje mi rozkazy: zrób to, przynieś tamto, ubierz się tak i tak. I ja się naprawdę staram, daję z siebie wszystko, a jedyne, co dostaję w zamian, to pogardę w jego oczach, jakbym wciąż nie był dość doskonały. Może nigdy nie będę...
Lu zaczekał cierpliwie, aż minie ich elegancka para – kobieta o długich, tęczowych włosach, falujących jak wodospad barw w blasku reflektorów, dyskutująca żywo z partnerem w jakimś świergotliwym języku, którego nie rozpoznawał i którego nie byłby w stanie powtórzyć, słowa brzmiały jak melodyjny ptasi trel, pełen egzotycznych akcentów i śmiechu. Kiedy oddalili się wystarczająco, ich kroki zamilkły w oddali hali, Lu westchnął cicho, a jego ramiona opadły w geście współczucia.
– Czasem można postawić na swoim, Hiro – przyznał miękko. – Opór zazwyczaj wiąże się z bólem, jak szarpanie za łańcuch, który wrzyna się w skórę. Ale nawet po karze czujesz się lepiej, bo masz poczucie, że nie dałeś się bez walki. Z moim Panem jest ciężko, bo jego kary są dotkliwe nie tylko fizycznie, ale od czasu do czasu pozwala nam na odrobinę swobody. Wiesz, sprawia pozory, że jest zły, marszczy brwi i podnosi głos, ale tylko upomina i przymyka oko. Z Kaito może być łatwiej, bo jest łagodniejszy, mniej skory do gniewu. Więc możesz popróbować, zobaczyć, jak daleko możesz się posunąć – zaproponował ostrożnie.
Hiro spojrzał na niego z pewnym niedowierzaniem, oczy rozszerzyły mu się w mieszance strachu i fascynacji, i spytał konspiracyjnym szeptem, jakby Panowie rzeczywiście mogli ich usłyszeć przez gwar hali:
– Proponujesz żebym się buntował?
Lu wzruszył ramionami z cichym śmiechem, który zabrzmiał jak perlisty strumyk w ciszy, i puścił mu figlarnie oczko.
– Może odrobinę – przyznał. – Nie tak całkiem, że naplujesz Kaito w twarz czy coś w tym stylu, ale spróbuj naginać granice, sprawdzić, gdzie kończy się jego cierpliwość. Ale pamiętaj, że to może wiązać się z karą. – uprzedził.
Hiro zmarszczył czoło w zamyśleniu, i spytał, wciąż szeptem, tonem pełnym ciekawości graniczącej z przerażeniem:
– Czy w takim razie Mick jest masochistą?
Lu zbyt głośno parsknął śmiechem, dźwięk rozbrzmiał echem po hali jak niespodziewany grom, i szybko przysłonił dłonią usta, jego palce zacisnęły się w geście, który miał stłumić dalszy chichot, bo kobieta o kolorowych włosach spojrzała w ich stronę z zainteresowaniem, jej tęczowe pasma zalśniły w blasku, a brwi uniosły się w ciekawości.
– Mick to wyjątkowy okaz – Lu przyznał cicho, wciąż z nutą rozbawienia w głosie. – A pan Drake ma dziwny gust, lubi te ostre krawędzie i chaos. Ale to ich sprawa, wiesz?
Wstał płynnie, glany na platformach stuknęły o marmur z lekkim echem, i podał rękę Hiro, jakby oferował kotwicę w burzliwym morzu.
– Chyba musimy już wracać. Nie mam zegarka, ale Pan zaczyna się za nami rozglądać. Chodź, zanim sam po nas przyjdzie.
Hiro przyjął pomocną dłoń i podążył za Lu, otrzepując spodnie z resztek pyłu ze schodka. Słowa przyjaciela wciąż dźwięczały mu w głowie a wizja buntu, nawet niewielkiego napawała go niewysłowionym lękiem, ale jednocześnie kusiła uparcie.
Tymczasem Drake sunął leniwie przez przestronną halę wystawy, jego kroki były miarowe i niedbałe, jakby sam akt przechadzki był jedynie pretekstem do tego, by nie tkwić w jednym miejscu zbyt długo, wystawiony na natarczywe spojrzenia gości, których gwar narastał jak odległy szum morza przed burzą. W jego dłoni kołysał się delikatnie kieliszek szampana, złocisty płyn migotał w blasku żyrandoli, odbijając iskierki światła jak gwiazdy uwięzione w bursztynowej pułapce. Sączył go od niechcenia, w małych, rozproszonych łykach, które nie gasiły pragnienia, lecz raczej podkreślały jego obojętność wobec całego tego widowiska – feerii barw na płótnach, abstrakcyjnych form rzeźb i subtelnego aromatu perfum mieszającego się z nutą wosku świec i świeżo lakierowanego drewna ram. Nie miał pojęcia, do kogo właściwie należy ta kolekcja, ta mozaika chaotycznych plam i kształtów, które zdawały mu się równie enigmatyczne co hieroglify na starożytnym papirusie. Zakładał, że do jakiegoś nudnego, łysiejącego staruszka, z tych, co ukrywają pustkę egzystencji za fasadą mecenatu sztuki, kolekcjonując obrazy jak trofea, by wypełnić nimi pustkę w duszach i na ścianach swoich rezydencji.
Zatrzymał się przy jednym z obrazów, który wisiał na ścianie jak okno do chaotycznego świata – wirujące smugi pomarańczu, żółci i czerwieni, splatające się w nieokreśloną formę, która z bliska przypominała bardziej burzę kolorów niż cokolwiek konkretnego. Przy tym samym płótnie stał inny mężczyzna, równie "zainteresowany" co on sam – wysoki, o nieco opalonej cerze i ciemnych włosach zaczesanych do tyłu z precyzją, która sugerowała europejską elegancję, ubrany w garnitur o kroju ostrym jak klinga, z krawatem w subtelnym wzorze paisley. Jego postawa była pozornie kontemplacyjna, lecz oczy błądziły po płótnie bez prawdziwego skupienia, jakby szukał w nim pretekstu do czegokolwiek innego niż nudna konwersacja. Drake, czując nutę solidarności w tej udawanej fascynacji, chrząknął lekko i zagadał po angielsku, tonem lekkim, przesyconym ironicznym rozbawieniem:
– Z daleka ten obraz wyglądał lepiej – stwierdził.
Obcokrajowiec rzucił mu dyskretne spojrzenie, szybkie i oceniające, po czym zawiesił wzrok z powrotem na płótnie, mrużąc lekko oczy w udawanym namyśle. Jego wargi drgnęły w subtelnym uśmiechu, zanim odpowiedział spokojnym, melodyjnym głosem z lekkim akcentem, który zdradzał wschodnioeuropejskie korzenie.
– Właśnie zastanawiałem się, czy to pożar, czy może zachód słońca.
Drake nachylił się nieco bliżej, jego wzrok ześlizgnął się w dół, na małą, mosiężną tabliczkę przymocowaną poniżej ramy, gdzie wygrawerowane litery lśniły złociście w blasku reflektorów.
– Stóg siana Claude'a Moneta – przeczytał na głos, tonem przesyconym ledwie ukrywanym zdumieniem. – No proszę, nie zgadł pan.
Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia – te szybkie, błyskawiczne iskry męskiej solidarności, gdzie słowa stawały się zbędne, a ironia wisiała w powietrzu jak dym z cygar. Ich usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu, niemal symultanicznym, jakby dzielili ten sam sekret w świecie pełnym pretensjonalnych znawców, którzy widzieli w plamach farby głębię egzystencjalną, podczas gdy oni dostrzegali jedynie... stóg siana, a nawet i nie to.
Drake odchrząknął ponownie, prostując się z nonszalancją i wzruszając ramionami w geście, który podkreślał jego praktyczny charakter – człowieka od konkretów, nie od marzeń na płótnie:
– Szczerze mówiąc, nie znam się na tych bohomazach – przyznał lekko. – Dla mnie sztuka to coś, co trzeba bezpiecznie przetransportować z punktu A do punktu B. Reszta to już sprawa tych, co płacą.
Jego rozmówca uniósł brwi w lekkim zdziwieniu, lecz nie w pogardzie – raczej w ciekawości, która rozjaśniła jego twarz jak nagły promień słońca przebijający chmury. Spojrzał na Drake'a z nowym zainteresowaniem, mrużąc oczy w skupieniu, jakby układał puzzle w umyśle:
– Czy pan to może Drake Nakamura? – spytał, dla pewności.
Drake powoli skinął głową, jego twarz pozostała obojętna, lecz w oczach błysnęło czujne zaciekawienie, jak u wilka wyczuwającego obcy zapach na swoim terytorium.
– Zgadza się. Skąd mnie pan zna? – spytał wprost, rzeczowym tonem, bez owijania w bawełnę. – Bo, pan wybaczy, ale nie kojarzę twarzy. Raczej rzadko bywam osobiście w Europie.
Mężczyzna wyciągnął rękę w geście formalnej uprzejmości, jego dłoń była ciepła i pewna, z uściskiem, który mówił o sile, lecz nie o dominacji – bardziej o partnerstwie niż o rywalizacji.
– Damian ### – przedstawił się, choć jego nazwisko ledwie przemknęło w powietrzu, pozostając dla Drake’a niezrozumiałe w rodzimym języku mężczyzny. – Też działam w spedycji i logistyce, ale raczej w branży motoryzacyjnej – samochody, części, te sprawy. Słyszałem, że odpowiada pan za logistykę u pana Kaito.
Drake odwzajemnił uścisk, jego palce zacisnęły się z podobną siłą, mierząc mężczyznę wzrokiem, jakby ważył jego słowa na niewidzialnej wadze.
– Co więc robi pan tutaj, pośród tych artystycznych buców? – spytał z lekkim uśmiechem, który nie sięgnął oczu, tonem przesyconym ciekawością. – Nie wygląda pan na miłośnika sztuki.
Damian roześmiał się cicho, dźwięk był ciepły i szczery, jak echo odległego grzmotu, który nie niesie ze sobą burzy. Potarł podbródek w geście zamyślenia, zanim odpowiedział.
– Szef mnie tu wysłał. Sam nie mógł przyjechać – sprawy biznesowe, wie pan, jak to jest. A że pan Kaito to jego bliski znajomy, nie wypadało nie odpowiedzieć na zaproszenie. Więc jestem tu w roli reprezentanta, choć przyznaję, że czuję się jak ryba wyjęta z wody – wyjaśnił.
Drake uniósł brew w sceptycznym geście, jego usta wygięły się w półuśmiechu, który zdradzał nutę ironii. Dopytał, tonem dyplomatycznym, lecz z lekkim naciskiem, jakby testował grunt pod stopami:
– O jakim tajemniczym szefie mowa? Wysyłanie, pan wybaczy, ale kogoś niezaznajomionego z tematem raczej też nie jest zbyt kulturalne – zauważył ostrożnie.
Damian machnął ręką, nieco lekceważącym gestem, lecz nie aroganckim – bardziej jak ktoś, kto odpędza natarczywego owada, niż unika odpowiedzi. Uśmiechnął się szerzej, odsłaniając zęby w błysku, który nadawał mu uroku łobuza w garniturze:
– Dawid Rayen. Ale przecież nie wysłałby tu tylko takiego ignoranta jak ja. Chodź, Tea!
Mężczyzna odwrócił się lekko, jego głos zabrzmiał donośnie, lecz nie natarczywie, jak wezwanie w teatrze przed antraktem. Zawołał do kobiety stojącej nieco dalej, pochłoniętej kontemplacją innego obrazu. Jej sylwetka była smukła i zgrabna, odziana w suknię w barwie krwistej czerwieni, która opinała jej figurę z precyzją rzeźbiarza, podkreślając krągłości bioder i talię węższą niż u lalki, z dekoltem, który kusił subtelnie, jak zakazany owoc w ogrodzie, ale jednocześnie nie był wulgarny. Jej włosy, farbowane w feerię barw – tęczowe pasma zieleni, błękitu, fioletu i pomarańczu, falujące jak pióra egzotycznej papugi – wirowały przy ruchu głowy. Gdy odwróciła się w ich stronę, jej oczy błyszczały entuzjazmem, a usta rozciągnęły się w uśmiechu pełnym życia.
Drake ukrył zaskoczenie za maską obojętności, jego twarz pozostała niewzruszona, lecz w środku poczuł lekkie ukłucie zdumienia – nie tylko nad suknią, która lśniła jak rubin w blasku żyrandoli, lecz nad tym kolorem włosów, który czynił ją żywym dziełem sztuki pośród statycznych obrazów. Ujął jej dłoń delikatnie, z szarmanckim ukłonem, i ucałował wierzch, gestem rodem z dawnych salonów, przesyconym nutą galanterii, która kontrastowała z jego praktyczną naturą.
– Drake Nakamura – przedstawił się głosem gładkim jak jedwab, lecz z nutą ciepła.
Dłoń kobiety pozostała w jego uścisku przez chwilę dłużej, niż wymagała etykieta, a jej głos zabrzmiał melodyjnie, przesycony entuzjazmem, który rozświetlił jej twarz jak nagły reflektor:
– Tea ### – znów obco brzmiące nazwisko nie zakorzeniło się w świadomości Drake’a. – Miło mi poznać. Podziwiają panowie dzieła Moneta?
Damian chrząknął z rozbawieniem, jego oczy błysnęły figlarnie, zanim odpowiedział tonem przesyconym ironią:
– Podziwianie tych plam to za dużo powiedziane. Raczej próbujemy przed nimi nie zasnąć. Dobrze, że podają szampana – skwitował.
– Usiłujemy rozgryźć, co autor miał na myśli, marnując płótno na uwiecznienie stogu siana. Może to metafora życia – efemeryczna i pełna... słomy – Drake odpowiedział nieco bardziej dyplomatycznie, jego głos był wyważony, jak dobrze wykalibrowana waga, z nutą żartu, która okraszona powagą wywołała uśmiech nie tylko na jego ustach.
Mężczyźni wymienili się rozbawionymi spojrzeniami, te szybkie błyski porozumienia, które budowały mosty nad przepaścią nieznajomości, podczas gdy Tea ściągnęła brwi z wyrazem twarzy świadczącym o tym, iż ubolewa, że otaczają ją sami ignoranci. Jednak nim dała temu wyraz z głębi sali rozbrzmiał głos gospodarza imprezy, który witał zgromadzonych, stojąc na niewielkiej mównicy.
Drake uniósł głowę, jego wzrok automatycznie skierował się ku scenie, gdzie Kaito stał wyprostowany, z mikrofonem w dłoni, a tłum gości powoli milkł, skupiając uwagę na gospodarzu. Poczuł lekkie ukłucie obowiązku, jak niewidzialna nić ciągnąca go w stronę centrum wydarzeń. Odwrócił się do Damiana i Tei z przepraszającym uśmiechem, który nie sięgnął oczu, lecz był uprzejmy i wyważony, jak gest dyplomaty na polu minowym.
– Państwo wybaczą – powiedział spokojnie, odstawiając kieliszek szampana na pobliski stolik z cichym brzękiem szkła. – Zdaje się, że obowiązki wzywają. Miło było porozmawiać.
Damian skinął głową ze zrozumieniem, jego oczy błysnęły krótkim błyskiem sympatii, podczas gdy Tea uśmiechnęła się ciepło a jej tęczowe włosy zalśniły w blasku, jakby same chciały dodać kolorytu tej chwili. Drake ewakuował się płynnie bliżej sceny, sunąc przez tłum z nonszalancją człowieka nawykłego do nawigowania w chaosie – mijając grupy gości w eleganckich sukniach i garniturach, których rozmowy ściszyły się do szeptów. Dołączył do Akihito i chłopaków, stając nieco z boku, obok Lu i Hiro, którzy stali wtuleni w cień a ich sylwetki zdawały się być drobne w porównaniu z potężną aurą Księcia. Akihito rzucił mu szybkie, oceniające spojrzenie, lecz nie powiedział nic, skupiony na mównicy.
Kaito przemawiał zwięźle, ale z siłą, która sprawiała, że jego słowa wbijały się w umysły słuchaczy jak ostrza – precyzyjne, nieubłagane, niosące wizję zmian. Opowiadał o potrzebie nowego otwarcia w firmie, o pożegnaniu ze starymi tradycjami, które krępowały rozwój jak zardzewiałe kajdany.
–Yamaguchi Company potrzebuje świeżego oddechu – mówił, jego głos nabierał mocy, rezonując w hali jak echo w pustej katedrze. – Dlatego główna firma zmieni nazwę na Kensei Art. Company – obwieścił.
– Oczywiście, nie zmienimy modelu biznesowego – wciąż będziemy podążać jasno wytyczoną ścieżką, skupiając się na logistyce i transporcie dzieł sztuki z najwyższą precyzją i dyskrecją. Ale to nie jest powód, dla którego dziś się tu zebraliśmy – kontynuował.
Hiro zarumienił się lekko, czując gorąco wspinające się po szyi jak subtelna fala, i przylgnął do ręki Lu, jakby chciał się za nim ukryć – jego drobna dłoń zacisnęła się na ramieniu przyjaciela, szukając oparcia w tej burzy biznesowych deklaracji. Lu uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, kąciki jego ust uniosły się w ciepłym grymasie, który rozproszył cień niepewności na twarzy Hiro, lecz obaj skupili się na mównicy, choć nie bardzo rozumieli te biznesowe zawiłości – szumnie brzmiące słowa o rozwoju, innowacjach i strategicznych partnerstwach wirowały wokół nich jak abstrakcyjne plamy farby na płótnie, piękne, lecz nieuchwytne dla ich umysłów, bardziej zajętych codziennymi troskami niż korporacyjnymi wizjami.
Kaito kontynuował, jego oczy błyszczały determinacją, gdy ogłosił kulminację:
– Z dniem jutrzejszym zostanie otwarta nowa filia pod moim nazwiskiem: Ayame Art. Studio. To miejsce, gdzie sztuka spotka się z nowoczesnością, gdzie będziemy nie tylko tworzyć tańsze repliki znanych dzieł, na potrzeby mniej zamożnych klientów, ale także wspierać rodzimych artystów, tworzyć przestrzenie dla ich kreatywności. To krok w przyszłość, na który czekaliśmy.
Skończył przemowę zwięźle, życząc gościom dobrej zabawy tonem, który łączył formalność z nutą serdeczności, po czym zszedł z mównicy z gracją, jakby ziemia sama ustępowała mu miejsca.
Od razu otoczyła go grupka udziałowców – eleganckie sylwetki w garniturach i sukniach, których twarze rozjaśnione były mieszanką ciekawości i kalkulacji, co upodabniało ich do wilków krążących wokół świeżej zdobyczy. Wśród nich był Akihito, który dołączył do kręgu z arystokratyczną nonszalancją. Jego kimono falowało lekko, a wzrok przebijał tłum jak sztylet, kierując rozmowy w stronę, którą uznał za stosowną.
Teraz nadeszła pora na tę nudniejszą część imprezy – wir konwersacji, uścisków dłoni i subtelnych negocjacji, gdzie słowa ważyły tyle co złoto, a uśmiechy maskowały prawdziwe intencje. Lu i Hiro rozdzielili się niechętnie, ich dłonie puściły się z lekkim wahaniem, gdy podążyli za swoimi Panami, którzy utonęli w tym morzu rozmów. Akihito sunął przez tłum jak król wśród poddanych, ciągnąc Lu za sobą jak cień, podczas gdy Kaito, otoczony admiratorami, gestykulował z energią, a Hiro trzymał się blisko, jego drobna sylwetka ginęła w cieniu większych postaci. Drake, może i nie wiedział o sztuce zbyt wiele – abstrakcyjne plamy i rzeźby wciąż zdawały mu się enigmatyczne jak hieroglify – ale w biznesowych lawiracjach czuł się jak ryba w wodzie, sunąc przez rozmowy z precyzją rekina, wymieniając wizytówki, kiwając głową w odpowiednich momentach i kierując dyskusje ku konkretom, gdzie liczby i kontrakty mówiły głośniej niż jakiekolwiek dzieło na ścianie.
Hiro sunął za Kaito jak cień, drobny i ostrożny, starając się nie wpaść komuś pod nogi w tym gęstniejącym tłumie gości – eleganckich sylwetek w sukniach migoczących jak gwiazdy i garniturach ostrych jak krawędzie diamentów, gdzie każdy krok zdawał się częścią większego tańca, pełnego uścisków dłoni i wymuszonych uśmiechów. Hala pulsowała gwarem konwersacji, stukotem kieliszków i subtelną melodią wygrywaną przez orkiestrę, a on, z pewnym znudzeniem malującym się na twarzy, słuchał tych rozmów – o rynkach sztuki, o nowych trendach, o inwestycjach, które wirowały w powietrzu jak abstrakcyjne plamy na płótnach wokół. Słowa płynęły obok niego jak rzeka, której nurtu nie mógł uchwycić, pełne fachowych terminów i podtekstów, które czyniły go jeszcze bardziej niewidzialnym w tym świecie dorosłych kalkulacji.
Elias, który oczywiście im towarzyszył, krążąc obok Kaito jak dyskretny satelita, wymieniając się z gośćmi wizytówkami – te małe, lśniące kartoniki przechodziły z dłoni do dłoni z profesjonalną gracją, a jego uśmiech był zawsze uprzejmy, lecz czujny. Co jakiś czas zerkał na Hiro, jego oczy błyskały pokrzepiająco, jakby spojrzeniem chciał powiedzieć: "Jeszcze tylko trochę nudy i będzie koniec, wytrzymaj". Hiro to doceniał – ten krótki kontakt wzrokowy był jak kotwica w morzu obojętności, ciepła iskra w chłodzie formalności, która sprawiała, że czuł się mniej samotny w tym wirze, choć jego stopy już bolały od stania, a umysł tęsknił za ciszą sypialni.
Niespodziewanie Akihito wraz z Lu znaleźli się obok, dołączając do tego samego grona – Książę w swoim kimonie emanował aurą niepodważalnej władzy, a Lu, w swoim ekstrawaganckim stroju, dodawał nuty figlarnego koloru do tej stonowanej grupy. Rozmowy potoczyły się dalej, splatając się w gęstą sieć, a Hiro zaczął przestępować z nogi na nogę, jego drobne ciało napięło się jak struna, bo potrzeba fizjologiczna ściskała go coraz mocniej, lecz nie śmiał odezwać się słowem – nie chciał być tym, który zakłóci rytm, nie chciał przyciągnąć spojrzeń.
Lu, stojący najbliżej, zauważył to dreptanie – jego oczy zmrużyły się w dyskretnej trosce, i nachylił się lekko, szepcząc cicho, by nie zakłócić konwersacji dorosłych:
– Co się dzieje, Hiro? Wyglądasz, jakbyś tańczył – zauważył żartobliwie.
Chłopak zarumienił się lekko, opuszczając wzrok na marmurową posadzkę, gdzie odbijały się cienie gości, i przyznał szeptem, pełnym speszenia:
– Muszę do toalety... ale nie chcę przerywać Panu rozmowy – przyznał.
Lu westchnął cicho, ramiona opadły mu w geście mieszanki rozbawienia i rezygnacji, po czym przytulił się figlarnie do ręki Akihito – jego smukła sylwetka wtuliła się w ramię Księcia z gracją, która dla postronnych mogła wyglądać jak flirt, subtelny i zmysłowy, z lekkim uśmiechem na ustach. Szepnął coś do ucha Akihito, słowami cichymi jak szelest jedwabiu, a Książę uśmiechnął się z pewnym rozbawieniem i skinął głową w niemej zgodzie, nie przerywając swojej repliki w dyskusji.
Gdy dokończył myśl Aki położył dłoń na ramieniu Kaito i skinął głową w stronę drepczącego w miejscu Hiro a jego oczy błysnęły znacząco. Kaito od razu zrozumiał przekaz, jego wzrok ześlizgnął się na chłopaka z nutą troski, i ruchem ręki – lekkim, dyskretnym machnięciem dłoni – pokazał, że mogą iść, nie przerywając swojej konwersacji z udziałowcami.
Lu chwycił więc Hiro za rękę i zabrał go do toalety, sunąc przez tłum z energią, która rozsuwała gości jak zasłony. Hiro był mu szalenie wdzięczny – ulga rozlała się po jego ciele jak ciepła fala, a serce biło szybciej z mieszanki wstydu i radości, że nie musiał radzić sobie sam z tym nieoczekiwanym problemem.
– Przecież mogłeś powiedzieć Kaito o swojej potrzebie – Lu napomniało po drodze, tonem starszego brata, który zna te wszystkie pułapki. – Nie ukarałby cię za to.
Hiro speszony spuścił wzrok a rumieniec wspiął się po jego policzkach jak poranna mgła, gdy wymruczał:
– Nie wiedziałem, jak to zrobić, nie przerywając Panu rozmowy. To wyglądało na coś ważnego...
Lu pokiwał głową z wyrozumiałością, lecz dodał:
– Wystarczyło złapać go dyskretnie za rękaw, albo nawet powiedzieć jego asystentowi, że po prostu idziesz do toalety. Oni rozumieją takie rzeczy, nie jesteś psem na łańcuchu.
Widząc zmieszaną i nieco przybitą minę Hiro Lu zapewnił szybko, głosem przesyconym empatią:
– Nie jestem na ciebie zły, naprawdę. Ale musisz wykrzesać z siebie nieco więcej śmiałości w takich chwilach. Bo co byś zrobił, jakby mnie tu nie było? Trzymałbyś tak długo, aż byś popuścił?
Hiro zarumienił się jeszcze mocniej, gorąco paliło go w uszach jak rozżarzony węgiel, i przyznał cicho, wbijając wzrok w podłogę pod swoimi nogami:
– Nie wiem...
Lu pokręcił głową z lekkim westchnieniem w geście pobłażliwej troski, i wepchnął go delikatnie do eleganckiej toalety – przestrzeni wyłożonej marmurem w odcieniach kremu i złota, gdzie powietrze pachniało subtelnie cytrusami i czystością, a lustra odbijały ich sylwetki jak w pałacowym salonie. Tam załatwili swoje potrzeby, w ciszy przerywanej tylko szumem wody, a Hiro poczuł, jak napięcie spływa z niego jak strumień, pozostawiając miejsce na lekcję, którą właśnie otrzymał.
Gdy Lu wyszedł z kabiny umył ręce pod strumieniem ciepłej wody, spłukując z nich resztki mydła o delikatnym zapachu wanilii i mleka ryżowego, który unosił się w eleganckiej toalecie jak subtelna mgiełka. Jego palce, smukłe i zwinne, sunęły po skórze z nawykiem kogoś, kto dba o detale, a pasma peruki zsunęły mu się kaskadą z ramion, dodając mu aury tajemniczej kobiecości. Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok – ciężki, natarczywy, jak niewidzialna dłoń muskająca kark. Zerknął w lustro, gdzie odbijała się sylwetka mężczyzny stojącego przy drugim końcu pomieszczenia, wysokiego, o rumianej twarzy i rozchełstanej koszuli, która zdradzała, że wieczór już dawno przekroczył granicę umiaru. Facet gapił się na niego bez skrępowania, mrużąc oczy w mieszance ciekawości i czegoś bardziej prymitywnego. No tak, pomyślał Lu z lekkim westchnieniem, w końcu wszedł do męskiej toalety, ubrany jak kobieta – spódniczka falowała kusząco, peruka opadała kaskadą fal, a makijaż podkreślał delikatne rysy jego twarzy.
Uśmiechnął się więc do niego w lustrze i przyznał delikatnym, bardziej kobiecym głosem, melodyjnym i miękkim jak aksamit:
– Przepraszam, ale w damskiej jest straszna kolejka.
To drobne kłamstwo było łatwiejsze niż wyjaśnienie, że mają w spodniach ten sam sprzęt – prostsze, mniej kłopotliwe, jak szybki plaster na drobną ranę. Mężczyzna zamrugał, jakby przetrawiał słowa, ale Lu nie czekał na jego reakcję. Widząc Hiro wychodzącego z kabiny, z twarzą wciąż nieco zarumienioną od ulgi, chciał się ewakuować na zewnątrz – odwrócił się płynnie, gotów do wyjścia.
Ale mężczyzna uśmiechnął się do niego w sposób, który Lu znał aż za dobrze – drapieżny, pełen pożądania i śmiałości podkręconej przez alkohol, którego woń doleciała do niego szybciej niż ciepło natręta, mieszanka whisky i potu, gęsta jak dym w podrzędnym barze. Facet zbliżył się zbyt poufale, jego kroki były chwiejne, ale celowe, a oczy błyszczały jak u myśliwego dostrzegającego łatwą zdobycz.
Wymamrotał coś koślawym i bełkotliwym angielskim, słowa splatały się w nieczytelną papkę – coś o "fun" i "pretty", ale Lu nic nie zrozumiał, poza intencją, która wisiała w powietrzu jak ciężka chmura.
– Sorry, I'm not interested – przeprosił uprzejmie, unosząc ręce w obronnym geście, głosem wciąż miękkim, lecz bardziej stanowczym.
Usiłował wycofać się z toalety, sunąc bokiem do drzwi, ale wówczas opój zarzucił mu rękę na ramiona, ciężką i lepką od wilgoci, uśmiechając się ohydnie i pokazując gest mający zdaje się oznaczać pieniądze – palce potarły o siebie w uniwersalnym znaku gotówki, a jego oddech owionął twarz Lu falą alkoholowej pary.
Chłopak zmarszczył gniewnie brwi, jego oczy pociemniały jak burzowe chmury, a serce zabiło szybciej w rytmie irytacji. Czy ten palant wziął go za prostytutkę? Widząc, że Hiro umył ręce w pośpiechu, odepchnął natarczywego mężczyznę zdecydowanym ruchem, prychając z pogardą:
– Odejdź, proszę.
Wyprowadził przyjaciela na zewnątrz, chwytając go za nadgarstek i ciągnąc za sobą przez drzwi, które zatrzasnęły się za nimi z cichym kliknięciem. Wówczas mężczyzna wyskoczył za nimi niczym wściekły szakal. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie furii, gdy pchnął Lu na pobliską ścianę – impet był nagły, brutalny, a bark chłopaka uderzył o chłodny marmur z głuchym łupnięciem. Hiro pisnął wystraszony, jego oczy rozszerzyły się w panice, a drobne ciało zadrżało jak liść na wietrze. Ale Lu spodziewał się ataku – jego instynkt, wyostrzony latami w świecie pełnym cieni, zadziałał błyskawicznie.
Zaparł się rękoma o tors napastnika, palce wbiły się w materiał koszuli, i gdy ten wydzierał się na niego, plując mu w twarz kropelkami śliny i wyzywając bełkotliwie od dziwek – słowa brzmiały jak chaotyczna mieszanka angielskiego i jego ojczystego języka, pełne jadu – Lu uderzył go pięścią w mostek, celnie i mocno, wbijając knykcie w punkt, który wiedział, że zaboli.
Mężczyzna zadławił się, tracąc oddech, jego oczy rozszerzyły się w szoku, a ciało zwiotczało na chwilę, pozwalając Lu odepchnąć go i uciec – zrobił krok w tył, zaraz drugi, ciągnąc Hiro za sobą. Ale chyba użył za mało siły, bo napastnik zdołał jeszcze złapać go za spódniczkę i pociągnąć za nią z wściekłym szarpnięciem. Lu usłyszał trzask szwów, ostry i bolesny jak pęknięcie serca, i dziękował wszystkim bogom, że pod kusą spódniczką miał założone bawełniane spodenki, bo plisowany materiał właśnie został w ręku pijanego mężczyzny, a oczka ozdobnego łańcuszka posypały się po podłodze jak srebrne łzy, brzęcząc cicho na marmurze.
Lu aż zgrzytnął zębami ze złości – to była jego ulubiona spódniczka, ta, w której czuł się jak gwiazda na scenie, a Pan też bardzo go w niej lubił, jego oczy zawsze błyszczały wtedy tym szczególnym głodem. Gdy mężczyzna podniósł się, rzucając strzępy materiału na podłogę z pogardliwym uśmiechem i znów natarł na niego, chwiejnie, ale z determinacją, Lu niewiele myśląc wymierzył mu celny kopniak glanem prosto w krocze – ciężki but na platformie trafił z impetem, wbijając się we wrażliwe miejsce jak głaz.
Tym razem mężczyzna zgiął się w pół, jego twarz wykrzywiła się w agonii, i zaległ na podłodze, skomląc niczym ranny pies, zaciskając dłonie na kroczu, w akompaniamencie urywanego oddechu, pełnego bólu.
Lu odetchnął głęboko, pierś uniosła mu się w uldze, choć adrenalina wciąż buzowała mu w żyłach jak elektryzujący prąd, ale wówczas poczuł czyjś dotyk na ramieniu – delikatny, drżący. To roztrzęsiony Hiro przylgnął do niego w panice, jego drobne ciało wtuliło się w bok Lu jak pisklę szukające schronienia, z oczami pełnymi łez i strachu. Dopiero wówczas Lu zdał sobie sprawę z otaczających ich ludzi – gości bankietu, którzy zatrzymali się w pół kroku, szepcząc ukradkiem za dłońmi, gdzie ich twarze zlewały się ze sobą w mieszance wstrząsu i perwersyjnej ciekawości, jakby oglądali nieoczekiwane przedstawienie w teatrze życia.
Lu odwrócił się, chcąc się ewakuować, ciągnąc Hiro za sobą przez tłum, ale dostrzegł zmierzającego przez nich Akihito – sylwetka Księcia przebijała się przez morze gości jak okręt przez fale, jego oczy ciskały gromy, a usta zmieniły się w cienkie linie, pełne zimnego gniewu. Lu aż skurczył się w sobie, serce ścisnęło mu się w piersi jak pięść, bo wiedział, że ta burza może przybrać dowolny kierunek. Czy Pan w ogóle da mu szansę na wytłumaczenie sytuacji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz