Dzień Mick'a toczył się w przytłaczającej monotonii, przerywanej jedynie falami bólu promieniującymi z połamanych palców. Ręka bolała go nieustannie a każda nieopatrzna próba użycia jej, choćby w najmniejszym stopniu, kończyła się sykiem bólu i rezygnacją.
Mick spędził pierwsze godziny, siedząc na kanapie i patrząc w okno. Świat za szybą zdawał się daleki i obojętny, jakby jego problemy nie miały żadnego znaczenia. Śnieg sypał się z nieba wielkimi płatkami, ścieląc białym puchem na dachach pobliskich budynków, na których mógł widzieć ludzi Drake'a, zmieniających się na warcie.
Kiedy wybiła dziesiąta Mick ruszył się wreszcie z miejsca. Próbował znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale zraniona ręka skutecznie go ograniczała. Nawet nalanie szklanki wody z butelki okazało się wyzwaniem. W końcu użył ekspresu i przygotował sobie kawę, ale bez mleka, bo to się skończyło a nie był w stanie otworzyć pojemnika, by go dolać. Sfrustrowany usiadł przy kuchennej wyspie i z kwaśną miną sączył gorzki napój, który jednak nieco go ożywił.
Chcąc jakoś zabić czas, postanowił przejrzeć książki stojące na półkach w salonie. Wydawały się one jedyną rzeczą, na którą mógł zwrócić uwagę, nie wymagającą sprawności dłoni. Wyciągnął jedną z nich zdrową ręką i usiadł z nią przy stole. Niestety, jego myśli błądziły zbyt chaotycznie, by mógł skupić się na czytanym tekście. Po kilku stronach porzucił książkę i oparł czoło na blacie, zginając się w pół i przymykając oczy. Chyba wolałby już siedzieć w biurze. Tam przynajmniej miałby się czym zająć i odwrócić uwagę od bólu.
Może i byłby zasnął w tej pozycji, gdyby nie usłyszał podniesionych głosów, tuż za drzwiami. Wyprostował się i odwrócił w stronę wyjścia, nasłuchując w napięciu, gdy nagle otworzyły się szeroko a w progu stanęła pani Chen. Tajka, która sprzątała w apartamencie Drake'a. Niska, drobna kobieta o ostrym spojrzeniu i ruchach pełnych energii. Jej obecność zawsze wprowadzała chaos, ale jednocześnie dziwną formę porządku.
Tuż za nią stało dwóch rosłych ochroniarzy, którzy najwyraźniej próbowali zatrzymać ją na korytarzu. Wyraźnie kłócili się z nią o coś a pani Chen wyzywała ich w swoim języku, machając rękami i robiąc gesty, które jasno sugerowały, co o nich myśli.
- Jak śmiesz?! – wrzasnęła w końcu koślawym japońskim, po czym trzasnęła drzwiami z taką siłą, że Mick aż podskoczył.
Kobieta rzuciła chłopakowi krótkie spojrzenie i zlustrowała go od stóp do głów. Jej oczy zwęziły się a usta wykrzywiły w pełnym dezaprobaty grymasie.
- H̄n̂ā pĕn ngị b̂āng lūk! – wyrzuciła z siebie w swoim języku, a Mick, choć nie znał tajskiego, z łatwością mógł wyczytać z jej mowy ciała coś w stylu „Jak ty wyglądasz, dziecko".
Zerknął na swoje odbicie w szybie. Dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak niechlujnie się prezentuje. Potargane włosy, których rano nawet nie próbował przeczesać, dłuższa niż zwykle bluza wisząca na nim jak worek a do tego temblak, założony tak krzywo, że bardziej przypominał parodię medycznego wsparcia niż faktyczne usztywnienie.
Mick poczuł, jak jego policzki oblewają się rumieńcem a wzrok pani Chen zdawał się wbijać w niego kolejne szpile wstydu. Kobieta westchnęła ciężko, podchodząc do niego szybkim krokiem.
Zanim zdążył zareagować, zaczęła poprawiać go szorstkimi, ale wprawnymi ruchami. W mgnieniu oka wygładziła jego bluzę, poprawiła temblak, mocując go solidnie a nawet przejechała dłonią przez jego włosy, nadając im względny porządek.
Mick poczuł się jak nieporadne dziecko strofowane przez stanowczą matkę. Stał nieruchomo, oniemiały i zawstydzony, pozwalając jej robić swoje. Kiedy w końcu cofnęła się o krok, przyglądając mu się jeszcze raz, skinęła głową z wyraźnym zadowoleniem, jakby właśnie odratowała zrujnowane dzieło sztuki.
- Dī kẁā – mruknęła, co chyba miało oznaczać „Lepiej", choć Mick zrozumiał to bardziej z tonu niż ze słów.
Nie czekając na podziękowanie, pani Chen odwróciła się i zaczęła rozpakowywać torbę z niewielkimi zakupami, które przyniosła ze sobą. Wyciągała z nich produkty z precyzją i pewnością siebie, jakby dokładnie wiedziała, co zamierza z nimi zrobić.
Mick, wciąż zaskoczony, stał przez chwilę w milczeniu, wpatrując się w kobietę, która zdążyła już zająć się krojeniem warzyw na kuchennym blacie. Była przy tym zupełnie swobodna, jakby znajdowała się we własnym domu.
- Pani Chen, co... – chłopak zaczął niepewnie, ale sprzątaczka przerwała mu gestem dłoni, wskazując na krzesło, gdzie wcześniej siedział.
- Nạ̀ng lng! – rzuciła stanowczo.
Mick nie odważył się dyskutować. Usiadł, gdzie mu kazała, wciąż próbując zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Pani Chen, jak gdyby nigdy nic, przygotowywała coś w kuchni a jej obecność w dziwny sposób rozproszyła ciszę, która jeszcze przed chwilą wydawała się Mick'owi tak przytłaczająca.
Po chwili kobieta wstawiła czajnik pełen wody i wsypała do kubka mieszankę suszu, który wydobyła z ciemnego słoiczka, z odmętów swojej torebki. Gdy woda zawrzała, zalała nią tę osobliwą herbatkę. Odczekała dwie minuty i z nieodgadnionym wyrazem twarzy, postawiła przed blondynem kubek parującego naparu, którego zapach momentalnie zmusił go do odchylenia głowy.
- Dụ̄̀m – rozkazała sucho, wskazując kubek i nie pozostawiając miejsca na sprzeciw.
Mick spojrzał na zawartość naczynia z wyraźnym przerażeniem. Napar miał mętną, brunatną barwę i wydzielał woń, która niepokojąco przypominała brudne skarpety.
- Co to jest? – spytał ostrożnie, ale szybko zamilkł, widząc jej spojrzenie.
- Dụ̄̀m - powtórzyła, składając ręce na piersi i przyglądając mu się jak jastrząb ofierze.
Nie widząc innego wyjścia, Mick wziął kubek w zdrową rękę i upił ostrożnie mały łyk. Napój był gorzki, kwaśny i dziwnie piekący, a jego twarz natychmiast wykrzywiła się w grymasie odrazy.
- Thậngh̄md – oznajmiła pani Chen, wskazując na kubek i przystawiając mu go do ust, by wypił wszystko.
Mick westchnął ciężko i krzywiąc się jak nigdy w życiu, wypił całość do dna, starając się nie myśleć o smaku. Kiedy odstawił pusty kubek, spojrzał na nią z mieszaniną ulgi i złości.
- Co to było? – wydusił z siebie, czując jak drętwieje mu język a w gardle płonie ogień, który zmienia się w łaskotki.
- Zioła. Dobre na ból, na głupotę też – odparła łamanym japońskim, wracając do kuchennego blatu.
Mick nie miał już siły ani ochoty się kłócić. Obserwował, jak pani Chen kończy przygotowywać obiad, krojąc warzywa, mięso i układając wszystko w naczyniu żaroodpornym, które wstawiła do piekarnika. Kuchnię w moment wypełnił aromat orientalnych przypraw, który niemal natychmiast sprawił, że Mick'owi zaczęła cieknąć ślinka.
Nieoczekiwanie pani Chen odwróciła się do niego, pacnęła ścierką w blat i wskazała nią w stronę salonu.
- Praca! – oznajmiła.
Mick spojrzał na nią zdezorientowany.
- Jaka praca? – spytał bezmyślnie.
- Sprzątać, leń – odparła stanowczo.
- Ale moja ręka... – Mick zaczął, unosząc obandażowaną dłoń.
Pani Chen jedynie zdzieliła go porządnie ścierką w ramię, aż pisnął.
- Druga działa! Pranie! – zarządziła.
Oszołomiony chłopak poszedł za jej poleceniem, nie potrafiąc się postawić. Nawet nie chciał myśleć, jakie piekło na ziemi by mu wówczas zgotowała, gdyby choć spróbował. Pobiegł na górę i wstawił pranie, upewniając się dwa razy, że odmierzył właściwą porcję proszku i ustawił program do kolorów. W bębnie znajdowały się głównie jego ubrania, ale wolał nie narazić się niczym zarówno pani Chen jak i Panu.
Potem przeszedł do wycierania kurzy i gdy dotarło gabinetu Pana, złapał się na tym, że ręka rzeczywiście bolała mniej. Może byłą to zasługa śmierdzącej herbaty, a może po prostu zapomniał o bólu, skupiając się na pracy? Tak czy inaczej, czuł się lepiej, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Miał wrażenie, że w końcu robi coś pożytecznego, zamiast siedzieć i użalać się nad sobą.
Gdy kurz zniknął z biurka Drake'a, Mick poczuł dziwną satysfakcję. Nawet najdrobniejsze efekty jego pracy dawały mu poczucie kontroli nad czymś w tym chaotycznym dniu.
Zapach obiadu, który piekł się w kuchni, co chwila docierał do jego nosa, dodatkowo podnosząc go na duchu. Mick czuł, że może, mimo wszystko, przetrwa ten dzień. A kto wie, może nawet Drake pochwali go za porządek w gabinecie? Choć, tak poważnie, to nie liczył na to.
Wnętrze limuzyny wypełniał cichy warkot silnika i delikatne skrzypienie skórzanej tapicerki. Drake siedział z laptopem na kolanach, skupiony na ekranie. Jego palce przesuwały się po touchpadzie, a w kąciku jego ust błąkał się lekki uśmiech.
Akihito, który siedział obok niego, dotąd skupiony na widoku za oknem, wychylił się, by zajrzeć mu przez ramię.
- Co tam robisz? – spytał z zaciekawieniem.
- Zawczasu zapobiegam katastrofie – Drake odparł, nie odrywając wzroku od ekranu.
Akihito zmarszczył brwi.
- Katastrofie? – powtórzył, nie rozumiejąc.
Drake uśmiechnął się pod nosem, jednym kliknięciem zmieniając widok na ekranie na inną kamerę w swoim apartamencie.
- Pani Chen, jak zwykle, działa cuda – rzucił z wyraźnym rozbawieniem.
Akihito wyprostował się i spojrzał na niego naburmuszony.
- Kiedyś ci ją podkupię – oznajmił, splatając ręce na piersi.
Przyjaciel zerknął na niego kątem oka z pobłażliwym uśmiechem.
- Masz trzech chłopaków, którzy sprzątają, gotują i robią wszystko, co im każesz, a jeszcze ci mało?
- Od przybytku głowa nie boli – odparł blondyn, lekko wzruszając ramionami.
Drake prychnął i spojrzał na niego wymownie.
- Zaraz będzie cię boleć, jak ci przywalę – uprzedził. – Pani Chen jest moja. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, ile ja jej płacę, żeby nie odeszła? To najlepiej opłacana sprzątaczka w całej Japonii!
Akihito roześmiał się serdecznie, widząc powagę na twarzy przyjaciela.
- Cóż, w takim razie może mnie na nią nie stać – przyznał z rozbawieniem.
Kiedy śmiech ucichł, Akihito nieco spoważniał.
- A tak poważnie, jesteś pewien, że umowa z Kaito jest w porządku? Podpiszesz ją? – spytał.
Drake skinął głową.
- Tak. Moi prawnicy wszystko sprawdzili. Ale powiedz mi, dlaczego właściwie jedziesz ze mną na sfinalizowanie tej umowy?
Akihito uśmiechnął się tajemniczo, zerkając na niego z boku.
- Mam względem małego Kaito pewne plany – zdradził. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wszyscy na tym zyskamy
Drake uniósł brew, wyraźnie sceptyczny.
- Jeśli ty coś planujesz, to zwykle oznacza problemy – mruknął, ale nic więcej już nie powiedział.
Wrócił spojrzeniem do ekranu laptopa, gdzie otwarte było okienko z widokiem na salon i kuchnie w jego apartamencie. Mick właśnie siadał do stołu z panią Chen. Mimo że mieli wyraźne problemy z komunikacją, wydawali się całkiem dobrze bawić w swoim towarzystwie.
Drake uśmiechnął się lekko na widok rozpromienionej twarzy Mick'a.
Tymczasem Lu krzątał się po kuchni, otwierając szafki i zajmując się przeglądaniem zapasów. Myśl o obiedzie sprawiała, że czuł się odrobinę spokojniejszy, choć wciąż unosiła się nad nim aura niepokoju po wczorajszym powrocie Pana i pojawieniu się w posiadłości dodatkowych ochroniarzy. Akihito nie pozwolił im na wstęp do posiadłości, ale Lu i tak odczuwał ich obecność. Zwłaszcza, gdy rano wyszedł wyrzucić śmieci i został dogłębnie przeszukany, gdy wracał. Zupełnie jakby mógł wygrzebać ze śmietnika, stojącego obok podjazdu, jakieś śmiercionośne narzędzie i targnąć się na życie Pana. Co za absurd.
- Może coś prostego, ale eleganckiego... – mruknął do siebie, przeglądając lodówkę.
Tymczasem Makoto zszedł do salonu, przeciągając się leniwie. Wyglądał na zmęczonego, nocnymi przeżyciami, ale w jego oczach czaiła się determinacja, jakby planował coś powiedzieć.
- Lu, zastanawiałem się... – zaczął, ale przerwał mu dzwonek do drzwi.
Makoto westchnął ciężko, jakby przewidywał, kto może zakłócać ich spokój. Pewnie ta całą nadprogramowa ochrona znów czegoś chciała. Musiał przyznać, że ich nadgorliwość zaczynała działać mu na nerwy. Mimo niechęci podszedł do drzwi.
Kiedy tylko je otworzył, zamarł. Przed nim stał Ryunosuke, najstarszy syn cesarza. Jego obecność była jak gwałtowne uderzenie w spokojne tony dnia. Makoto natychmiast wytrzeszczył oczy, po czym odsunął się od drzwi i skłonił głęboko.
- Wasza Cesarska Wysokość – powiedział z szacunkiem.
Lu, który usłyszał te słowa z kuchni, natychmiast zostawił wszystko co robił i również głęboko się pokłonił, próbując zapanować nad drżącymi dłońmi. Nie spodziewali się tak poważnego gościa. Pan o niczym ich nie uprzedził.
Ryunosuke przesunął wzrokiem po wnętrzu posiadłości z wyraźną niechęcią.
- Czekajcie tutaj – rzucił do swojej ochrony, która natychmiast zamarła w bezruchu przy wejściu.
Mężczyzna odwrócił się do chłopców, a jego spojrzenie było lodowate.
- Gdzie jest Akihito? – zapytał tonem, który nie pozostawiał miejsca na wymówki.
Makoto wyprostował się natychmiast.
- Pan pojechał do centrum w interesach, Książę – Makoto odpowiedział bez wahania. - Powinien wrócić za około dwie godziny
Ryunosuke spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi, jakby uznał tę informację za głęboko niesatysfakcjonującą.
- Może Książę zechce napić się kawy i poczekać? – Makoto zaproponował z lekkim wahaniem.
Mimo iż Akihito stronił od bezpośrednich kontaktów z rodziną, to miał już do czynienia z Ryunosuke i nie wspominał momentu ich poznania zbyt dobrze. Było to gdzieś na początku jego pobytu w posiadłości Pana, gdy nie rozumiał jeszcze, jak wiele mu zawdzięczał. Odważył się wówczas, jeden jedyny raz, poprosić gościa Pana o pomoc. Teraz wiedział, że był wówczas naiwny i niewdzięczny, i mógł jedynie wyrzucać sobie własną głupotę.
Ryu natychmiast spytał brata o zastaną sytuację, a kiedy zapoznał się ze szczegółami, obwinił Makoto, za narażanie Akihito na konsekwencje. Kto wie, jak sytuacja potoczyłaby się, gdyby nie byli braćmi. Może jakiś postronny kontrahent rzeczywiście zawiadomiłby służby o przetrzymywaniu w domu cesarskiego syna, nieletniego wówczas chłopaka. Makoto aż poczuł ból w barkach na wspomnienie kary, którą otrzymał od Pana, gdy jego brat już sobie poszedł.
Jednak teraz Ryu skinął lekko głową, jakby łaskawie przyjmował jego sugestię i skierował się w stronę kanapy.
Makoto odetchnął z ulgą i szybko ruszył do kuchni, by pomóc Lu w przygotowaniu przystawek. Ustalili szybko, półszeptami, że najpierw skupią się na tym, by idealnie podać księciu kawę a potem rozważą możliwości co do przystawek.
Obaj pochłonięci byli swoimi zadaniami i całkowicie zapomnieli o jednym, małym szczególe. Kaname, który przecież był z nimi w salonie.
Tymczasem Ryunosuke zatrzymał się przy kanapie i spojrzał z góry na chłopaka. Kaname siedział niedbale, z nogami podciągniętymi pod siebie, trzymając w ustach paluszek pocky. Był całkowicie pochłonięty grą na konsoli, zawzięcie wywijając padem i dopiero po chwili wyczuł, że ktoś nad nim stoi. Uniósł głowę, zamrugał zaskoczony a potem uśmiechnął się uroczo.
- Chcesz zagrać? – zapytał beztrosko, wyciągając w stronę księcia pada.
Makoto, sięgając po najbardziej ozdobną tacę z szafki, zamarł w pół ruchu. Jego twarz pobladła a ręka automatycznie powędrowała do koszulki na torsie, jakby próbował uspokoić gwałtownie bijące serce.
- Kaname... – wyszeptał, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi i słyszy.
Lu natychmiast odłożył filiżankę, którą właśnie polerował i chwycił Makoto za ramię, obawiając się, że ten zaraz upadnie. Sam jednak nie mógł oderwać wzroku od księcia.
Ryunosuke uniósł brew, patrząc na Kaname, jakby chłopak był egzotycznym zwierzęciem, które właśnie zrobiło coś dziwacznego. Atmosfera zgęstniała a czas zdawał się wręcz zwolnić. Lu i Makoto stali w milczeniu, przyglądając się tej scenie z rosnącym strachem, czekając na reakcję mężczyzny.
Akihito wszedł do posiadłości, zmęczony dzisiejszym dniem, który, mimo, że spędził z przyjacielem, był bardzo upierdliwy i intensywny. Już od progu jego uwagę przyciągnęły podniesione głosy, pełne ekscytacji oraz warkot cyfrowych silników dobiegający z salonu. Zmarszczył brwi, zamykając za sobą drzwi. Ten dźwięk z pewnością nie pasował do atmosfery, jaką powinien zastawać we własnym domu.
Przeszedł korytarzem i wszedł głębiej, by zobaczyć, co się dzieje. Scena, która rozgrywała się przed jego oczami, była niemal groteskowa.
Na kanapie, z padem w ręku, siedział jego starszy brat, cholerny następca tronu i człowiek znany z tego, że nie toleruje niczego, co uważa za dziecinne. Obok niego, a raczej nad nim, stał Kaname. Chłopak trzymał w dłoniach identyczny kontroler a jego mina była zacięta i pełna determinacji. Krzyczał z ekscytacji, ilekroć na ekranie telewizora wyprzedzał go czerwony McLaren 570 GT, którym zdaje się, kierował Ryu.
- Dawaj! Dawaj! – chłopak wołał, podskakując lekko, co sprawiało, że mebel niebezpiecznie trzeszczał.
Ryunosuke zmarszczył brwi, pochylając się nieco bliżej ekranu.
- Jeszcze zobaczymy, kto tu wygra, smarkaczu – rzucił z chłodnym spokojem.
Stojący za kanapą Lu i Makoto kibicowali im równie żywiołowo.
- Lewo, Kaname! Lewo! – krzyczał Lu, uderzając piętą w podłogę, jakby dociskał gaz.
- Nie daj się, Książę! Ostatnie okrążenie! – wtórował mu Makoto, wymachując ręką, jakby sam sterował wirtualnym samochodem.
Akihito przez chwilę stał w ciszy, obserwując tę scenę z wyrazem niedowierzania na twarzy. Następnie, nie mówiąc ani słowa, podszedł do telewizora, pochylił się i wyciągnął wtyczkę z gniazdka.
W salonie zapadła cisza, przerwana jedynie szumem chłodzącej się konsoli.
- Ej, co ty wyprawiasz?! – Ryu oburzył się, wstając gwałtownie z kanapy. – My tu gramy!
Akihito wyprostował się, zerkając na brata z chłodnym, nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Co tu się, do diabła, dzieje? – spytał z nutą drwiny w głosie. – Ryunosuke, następca tronu, ścigający się w grze wideo z moim chłopcem?
Ryunosuke zamrugał, jakby dopiero teraz uświadamiał sobie niestosowność całej sytuacji. Odchrząknął, zmieszany i wygładził niedbale marynarkę, poważniejąc w sekundę.
- Cóż... Musiałem czymś zabić czas, skoro kazałeś na siebie czekać – przyznał.
Kaname, wciąż stojąc na kanapie, schował pada za siebie i spuścił głowę, próbując wyglądać na skruszonego. Lu i Makoto wymienili nerwowe spojrzenia.
- Panie, my... – Lu odezwał się pierwszy.
Akihito podniósł rękę, uciszając go jednym gestem, a następnie rozejrzał się po salonie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
- Gdzie jest obiad? – zapytał spokojnie, choć w jego głosie brzmiała nuta groźby.
Chłopcy zamarli a ich oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. W całej tej szaleńczej zabawie zapomnieli o posiłku. Na całe szczęście choć przystawki czekały porzucone na kuchennym blacie.
- Zaraz... to znaczy... już się za to zabieramy, Panie! – rzucił Lu, niemal biegnąc w stronę kuchni.
Makoto skinął szybko głową i również ruszył za nim, nawet nie patrząc na Pana, by przypadkiem nie napotkać jego spojrzenia.
Blondyn założył ręce na torsie, a jego spojrzenie przesunęło się na Kaname, który powoli schodził z kanapy, jakby sądził, że powolne ruchy zamaskują jego obecność.
- Ty też do kuchni – Aki rzucił lodowato.
Kaname drgnął, szybko skinął głową i ruszył za pozostałymi, nie odważając się nawet unieść spojrzenia. Kiedy chłopcy zniknęli, Akihito spojrzał na następcę cesarskiego tronu, który wzruszył lekko ramionami, jakby nie wiedział, jak wybrnąć z sytuacji.
- Ciekawi są, muszę przyznać – powiedział z cieniem rozbawienia w głosie.
- Ciekawi, owszem – Akihito odparł chłodno. – Ale czasem wymagają więcej pracy niż bym chciał – przyznał.
Usiadł na kanapie, zerkając na wyłączony telewizor.
- Skoro już tu jesteś, Ryu, wypada żebym zaprosił cię na obiad – dodał po chwili.
- Nie spodziewałem się, ale z chęcią skorzystam z zaproszenia – rzucił kurtuazyjnie Ryu, uśmiechając się lekko.
Akihito zmierzył brata nieco niechętnym spojrzeniem.
- Co właściwie robisz tu tak wcześnie? Umawialiśmy się na piątą – zauważył chłodno.
Ryu wzruszył ramionami, odkładając pada na stół.
- Przyjechałem wcześniej, bo chciałem porozmawiać – przyznał.
Akihito parsknął cicho a na jego twarzy pojawił się cień znudzenia.
- Jeśli znów zamierzasz nagabywać mnie, żebym przeniósł się do pałacu cesarskiego, to przypomnę, że już kategorycznie odmówiłem
Ryunosuke westchnął ciężko i przesunął dłonią po twarzy, jakby zbierał cierpliwość, której już dawno zaczęło mu brakować.
- Jesteś tak cholernie uparty, Aki – stwierdził z rezygnacją.
Akihito uśmiechnął się lekko, opierając się wygodnie.
- Vice versa, braciszku – zripostował.
Ryu westchnął raz jeszcze, tym razem ciszej.
- Dobrze, że chociaż zgodziłeś się na tę ochronę – przyznał niechętnie. – Ale dlaczego wszyscy stoją na zewnątrz?
Akihito prychnął z niesmakiem.
- Bo zniszczyliby mi trawnik w ogrodzie tymi swoimi wojskowymi buciorami – odparł.
Ryunosuke przewrócił oczami, jakby nie mógł uwierzyć w priorytety swojego brata.
- A Drake? – zapytał po chwili. – O której będzie?
- Tak jak się umawialiśmy – odpowiedział Akihito. – O piątej
Odwrócił się w stronę kuchni.
- Co z obiadem?! – zawołał donośnie.
Lu i Makoto wymienili zrezygnowane spojrzenia, a ich tempo pracy jeszcze bardziej przyspieszyło.
- Jeszcze dwadzieścia minut, Panie. Ale możemy już podać przystawki – Mako oznajmił.
W tym czasie Kaname kończył nakrywać do stołu, poruszając się ostrożnie, jakby każdy ruch wymagał od niego nadludzkiego skupienia. Starannie układał sztućce, szklanki i talerze, uważając, by niczego nie potłuc. Ryunosuke przez chwilę przyglądał się chłopakowi, rozsiadając się wygodnie na kanapie.
- To tego dostałeś od Tsuyoshi'ego? – spytał w końcu z pozorną obojętnością, wskazując na Kaname skinieniem głowy.
Akihito westchnął teatralnie.
- Owszem – odpowiedział. – Jeśli nasz brat sprzedaje towar podobnej jakości, to dziwi mnie, że wciąż utrzymuje się na rynku – dodał po chwili, z nutą złośliwości.
Ryunosuke rzucił rozbawione spojrzenie w jego stronę.
- Muszę przyznać, że jego maniery rzeczywiście są kiepskie – zauważył z wyczuwalnym przekąsem.
Aki machnął ręką.
- Gdyby chodziło tylko o maniery... – stwierdził chłodno.
Kaname, mimo że starał się skupić na nakrywaniu do stołu, słyszał każde słowo. Jego ramiona lekko opadły a na twarzy pojawił się wyraz przygnębienia. Jednak zamiast poddać się, wziął głęboki oddech i zmotywował się, by dokończyć pracę z jeszcze większą starannością.
W końcu, gdy wszystko było na swoim miejscu, wyprostował się i spojrzał na zastawę. Chciał, żeby wszystko było idealne. Ostatnimi dniami Pan uczył go seksu oralnego, ale nie mógł poszczycić się w tej kwestii specjalnymi sukcesami. Liczył na to, że może choć w ten sposób uda mu się udowodnić swoją wartość. W końcu w czymś musiał być dobry, prawda? Prawda...?
Siedemnasta wybiła prędzej niż ktokolwiek się spodziewał. Chłopcy zostali odesłani do swojego pokoju, zabierając swoje porcje posiłku. Natomiast w posiadłości Akihito zaroiło się od niepożądanej obecności ochrony. Zarówno tej należącej do brata jak i pracujących dla Drake'a. Wszyscy przenieśli się do gabinetu pana domu i zasiedli przy kawowym stoliku, na którym wylądowały wszelkie dokumenty. Choć wnętrze było luksusowe, atmosfera z pewnością nie należała do przyjemnych.
Akihito, Drake i Ryunosuke zajęli miejsca na eleganckiej kanapie z haftowanymi wzorami i dwóch fotelach, ustawionych naprzeciw siebie. Już od początku rozmowy napięcie było aż nadto wyczuwalne. Ryunosuke, jak zawsze elegancki i opanowany, jednak z lodowatą nutą w głosie, nie szczędził słów krytyki.
- Twoi ludzie są kompletnie nieudolni, Drake. Wciąż nie wiecie, kto podłożył bombę w twoim samochodzie ani kto skasował nagranie z kamer w twoim budynku – grzmiał.
Drake, siedzący na drugim końcu stołu, uniósł brew i oparł łokieć na podłokietnikach fotela, przyglądając się Ryu z ironicznym uśmiechem.
- Pragnę zauważyć, że twoje ulubione służby również niczego nie ustaliły – odparł z jawną drwiną.
Ryunosuke zmrużył oczy i nachylił się nieco do przodu, nie tracąc opanowania, choć w jego tonie pojawiła się chłodna riposta.
- Może gdybyś nie zatajał przed nimi informacji i nie podkładał im kłód pod nogi, śledztwo posunęłoby się do przodu – stwierdził z przekąsem.
Drake parsknął, odchylając się nonszalancko na oparcie fotela.
- Ostatnia próba współpracy ze służbami skończyła się tym, że mój wuj o mało nie zszedł z tego świata. Przypomnieć ci, kto wtedy dowodził akcją? – rzucił, wyzywająco mrużąc oczy.
Książe zmarszczył brwi a jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej surowy.
- To było karygodne nadużycie – przyznał, choć niechętnie. – Odpowiedzialni za to ludzie zostali już zwolnieni – oznajmił.
Drake pokręcił głową z sarkastycznym uśmiechem.
- Gdyby mój wuj zmarł, bo zwlekali z wezwaniem pogotowia, to zwolnienie odpowiedzialnych za to bydlaków bardzo by go obeszło – odparł chłodno, wbijając w Ryu zimne spojrzenie swoich szarych oczu.
Ryunosuke zamilkł a napięcie w pomieszczeniu jeszcze bardziej wzrosło. Akihito, siedzący pośrodku, obserwował tę bezproduktywną wymianę zdań z wyrazem znudzenia. Oparł brodę na dłoni zwiniętej w pięść, patrząc to na brata, to na przyjaciela. W końcu westchnął ciężko.
- Zdajecie sobie sprawę, jak dalece odbiegliśmy od tematu? – zapytał, spoglądając na nich obu z lekko uniesioną brwią, sugerując samą swoją postawą, że jest ponad tym dziecinnym sporem.
Ryunosuke odchylił się na fotelu, próbując odzyskać swój stoicki spokój, a Drake, choć nieco zirytowany uwagą Akihito, rzucił ostatnie ostre spojrzenie w stronę księcia, zanim również wyciszył swoje emocje.
- Więc wróćmy do rzeczy – powiedział Akihito, poprawiając mankiety swojego garnituru. – Nie przyszliśmy tu, żeby rozdrapywać rany, tylko rozwiązać problem, zanim sytuacja eskaluje
Ryu parsknął kpiącym, krótkim śmiechem, dalece odbiegającym od wesołości.
- Nie sądzisz, że już eskalowała? – spytał wzburzony.
Drake uniósł się z fotela, ale gest ręki przyjaciela go zatrzymał. Akihito pomasował nos między oczami. Miał wrażenie, że usiłuje opanować bójkę między dwoma przedszkolakami.
Ryunosuke sięgnął po cienką teczkę leżącą na stole i wyciągnął z niej raport z oględzin miejsca wybuchu. Przesunął dokumenty w stronę Drake'a, wskazując na jedną ze stron z zamieszczonym zdjęciem.
- Zabezpieczono zapalnik – powiedział chłodnym tonem. – Jego budowa jest dość charakterystyczna
Drake nachylił się nad dokumentem a jego spojrzenie natychmiast się zmieniło. Na krótką chwilę z jego twarzy zniknął obojętny wyraz, zastąpiony przez coś bardziej niepokojącego. Mimo że szybko odzyskał opanowanie, Akihito od razu zauważył tę subtelną zmianę.
- Drake – odezwał się ostrzejszym tonem, splatając ręce na piersi. – Jeśli coś wiesz, mów. Ukrywanie informacji jeszcze nikomu nie pomogło
Brunet odsunął od siebie raport i spojrzał na przyjaciela z wyraźnym rozdrażnieniem.
- Czasem zbyt dobrze mnie znasz – mruknął, wzdychając ciężko. – W porządku, powiem
Ryunosuke uniósł brew z zainteresowaniem spoglądając na rozmówców.
- Wiem kto sprzedaje takie zapalniki – zaczął Drake, oklepując kieszenie marynarki w poszukiwaniu papierośnicy. – Mogę załatwić listę jego kupców – oznajmił, gdy ochroniarz stojący mu za plecami, wręczył mu papierosa, którego zaraz odpalił.
Ryunosuke natychmiast się ożywił, niemal wchodząc mu w słowo.
- Świetnie. Wyślę tam służby i...
Drake wybuchnął ironicznym śmiechem, przerywając mu.
- Naprawdę myślisz, że jakikolwiek przestępca aż się pali do współpracy z policją? Wyślesz tam swoich ludzi a gość rozpłynie się w powietrzu szybciej niż zdążą zapukać do drzwi – stwierdził.
Akihito, który dotąd milczał, skinął głową.
- Drake ma rację, Ryu – powiedział spokojnie. – To jego teren a sprzedawca jest częścią podziemnego światka. Twoje służby nie mają tam wstępu
Ryunosuke zmrużył oczy, wyraźnie niezadowolony.
- W porządku – przyznał z niechęcią. - Oddaję tę kwestię Drake'owi, ale oczekuję rezultatów – zaznaczył dobitnie.
- Oczywiście – Drake odparł z cieniem triumfu w głosie.
Akihito spojrzał na niego uważnie.
- Kiedy możesz się z nim rozmówić? – dopytał.
Drake odchylił się na fotelu i spojrzał przez ramię na Misaki'ego, który stał za jego plecami, wyprostowany jak struna.
- Misaki? – rzucił pytająco.
- Najpóźniej jutro znajdziemy Matsumoto – ochroniarz odpowiedział spokojnie, z lodowatą pewnością w głosie.
Książę prychnął, opierając się wygodniej na siedzisku, ale tym razem nie dodał żadnego komentarza. W gabinecie zapadła chwilowa cisza, podczas której Akihito przesunął spojrzeniem po obu mężczyznach.
- W takim razie – zaczął – mam nadzieję, że jutro będziemy mieli więcej konkretów. Te spotkania robią się coraz bardziej męczące – stwierdził z irytacją.
Drake uniósł brew, ale uśmiechnął się lekko, jakby bawiła go złość przyjaciela. Ryunosuke natomiast rzucił bratu szybkie, niezadowolone spojrzenie, ale w jego oczach było widać nutkę ciepła, jakby fakt, że choć w takich okolicznościach, może zobaczyć brata, napawał go radością.
Spotkanie dobiegło końca. Nadprogramowa ochrona niespiesznie opuszczała posiadłość Akihito, eskortując swoich pracodawców do ich samochodów, które tym razem nie powinny eksplodować. Drake wyglądał przy tym wszystkim na zadowolonego, wiedząc, że kwestia wyrównania pewnych rachunków została teraz w jego rękach. Pożegnał się z przyjacielem i w posiadłości Akihito znów zapanował względny spokój.
Aki zanotował sobie w pamięci, by nigdy więcej nie użyczać tej dwójce swojej prywatnej przestrzeni do rozwiązywania ich konfliktów. Całe szczęście, że Drake'a i Ryu dzielił stół a za ich plecami stała cała banda uzbrojonych ochroniarzy. Inaczej, kto wie, jak skończyłoby się ich spotkanie.
Akihito przeczesał włosy palcami i z zadowolonym uśmiechem udał się do pokoju swoich chłopców, by zdyscyplinować ich po popołudniowej wpadce z posiłkiem. Był ciekaw, czy w ich pokoju znajdzie jeszcze jakieś niedopatrzenia i kolejne powody do wymierzenia im jakiejś wymyślnej kary. Liczył na to, że tak. Po dzisiejszym dniu potrzebował się wyżyć. Żałował, że młody Kaito okazał się być tak słaby fizycznie i gdy go dziś pieprzył, chłopak po prostu zemdlał. Musiał popracować również nad jego kondycją.
Kiedy Drake wrócił do apartamentu późnym wieczorem, starał się zachowywać możliwie cicho, wiedząc, że Mick położył się już spać. Cisza w mieszkaniu była niemal namacalna, przerywana jedynie delikatnym szumem wentylacji i lodówki. Drake miał przez chwilę wrażenie, że znów mieszka tu sam. Salon był zimny i pusty, pogrążony w półmroku.
Jednak, gdy wszedł do kuchni od razu zauważył zapakowany w folię obiad, zostawiony na stole. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Te drobne gesty świadczyły o cichej obecności Mick'a, którą tak sobie cenił. Nie czuł jednak głodu. Po długim i męczącym dniu jedzenie było ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. Otworzył lodówkę i wsunął talerz na jedną z półek, zamykając drzwi niemal bezgłośnie.
Następnie skierował się na górę, idąc miękko, niemal bezszelestnie. Otwarł drzwi do pokoju chłopaka i przez chwilę stał w progu, pozwalając oczom przyzwyczaić się do mroku.
Mick leżał na łóżku, owinięty kołdrą niczym kokonem a jego oddech był spokojny i miarowy. Drake podszedł bliżej, stając przy łóżku i przez chwilę mu się przyglądał. Twarz blondyna wyglądała spokojnie, ale drobne napięcie wokół ust i zmarszczone brwi zdradzały, że sen nie przynosił pełnego ukojenia a ból wciąż mu doskwierał.
Mężczyzna westchnął cicho, sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął opakowanie z lekiem przeciwbólowym i postawił je na szafce nocnej, upewniając się, że Mick odnajdzie je rano. Pochylił się jeszcze delikatnie nad blondynem, odgarniając mu włosy z czoła i przez krótką chwilę wyraz jego twarzy złagodniał, jakby wbrew jego woli.
- Odpoczywaj, Mick'i. Jutro czeka nas dużo pracy – mruknął cicho, choć wiedział, że chłopak go nie usłyszy.
Wyprostował się, jeszcze raz spojrzał na śpiącego i bezszelestnie wyszedł z pokoju, zamykając drzwi z największą ostrożnością.
Zmęczenie i jemu zaczynało dawać się we znaki, więc skierował się do swojej sypialni. W głowie miał jeszcze myśli o spotkaniu, zapalniku i jutrzejszych rozmowach, ale obraz śpiącego Mick'a dziwnie rozpraszał ten chaos, wprowadzając cichy spokój. Lubił ten stan.
Wykąpał się szybko i położył do łóżka, rozważając jeszcze, czy może nie pójść po chłopaka i nie przynieść go tutaj, by mógł obejmować go w trakcie snu i zbudzić się rano u jego boku. Uznał jednak, że łóżko jest zbyt wygodne, by znów z niego wstawać. Przewrócił się na bok i zamknął oczy, zasypiając niemal natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz