Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

6.06.2025

1.

Ciemne drewno ścian pochłaniało światło jak grzech – cicho i bezlitośnie. Ekskluzywny klub w Roppongi był jednym z tych miejsc, gdzie przemoc kryła się pod warstewką elegancji, zapachem perfum i drogimi alkoholami. Dźwięki muzyki jazzowej sączyły się z głośników, tłumiąc rozmowy, w których nieraz ważniejsze było milczenie niż słowa.

Kaito Yamaguchi siedział w prywatnej loży, lekko odchylony w fotelu z miękkiej skóry, w dłoni trzymając szklankę z whisky, która kosztowała więcej niż miesięczny czynsz przeciętnego Tokijczyka. Jego garnitur był idealnie dopasowany, choć sam wydawał się zupełnie obojętny wobec tego, jak wygląda. Od kilku lat występował w tej roli zbyt często, by jeszcze robiło to na nim wrażenie. Może i był młody, ale jednak był prezesem świetnie prosperującej firmy, partnerem mafii, kochankiem najmłodszego syna cesarza. Jednym słowem – był człowiekiem z wpływami a jego nazwisko było rozpoznawalne w środowisku podziemnego półświatka Japonii. Może nawet cenione, choć nie miał w sobie na tyle arogancji, by samemu tak twierdzić.

Mężczyzna naprzeciwko – właściciel tego przybytku, siwy, z twarzą pooraną zmarszczkami, ale z błyskiem niebezpiecznej żywotności w oczach – mówił powoli. O dziełach sztuki. O małej wystawie jego osobistej kolekcji w Kioto. O gratisowych „pakietach", które miały przyjechać razem z transportem obrazów. Kaito słuchał go uważnie, notując w pamięci najważniejsze punkty rozmowy, ale jego spojrzenie, mimo woli, uciekało gdzieś w bok.

Jego uwagę przykuwał kelner, który obsługiwał ich stolik, donosząc alkohol i opróżniając popielniczkę, gdy znalazł się w niej choć jeden kiep. Był niewysoki, drobny, może nie starszy niż siedemnaście lat. Kaito przymrużył oczy. Chłopak był wyraźnie spięty, jakby każdy krok kosztował go więcej niż powinien. Był zbyt młody jak na to miejsce. Zbyt delikatny. Poruszał się ostrożnie, niemal lękliwie, z tacą w dłoniach, na której balansowały cztery szklanki i butelka whisky. Jego dłonie lekko drżały pod dyskretnym, ale czujnym okiem właściciela. Ledwo zauważalnie, ale Kaito dostrzegł to bez trudu. Przez sekundę pomyślał nawet, że chłopak zaraz coś upuści.

W tej jednej chwili poczuł coś... znajomego. To drżenie. Ten lęk przed popełnieniem błędu, który może kosztować zbyt wiele. Widział go kiedyś w lustrze. Ale szybko odsunął od siebie te niedorzeczne myśli. Umowa była ważniejsza. Przecież to dla niej i pieniędzy, które może dzięki niej zyskać, był tu dzisiejszego wieczoru i rozmawiał z tym parszywym starcem, którego miał przed sobą.

Nie przepadał za Masahisą Takenaka i to nie tylko przez jego odpychającą powierzchowność, która nazbyt przypominała mu ojca. A raczej przez interesy, w jakich maczał palce. Podobno jego grupa miała największą skuteczność, jeśli chodzi o ściągalność długów. Stosowali przy tym wątpliwe moralnie techniki, znacznie wykraczające poza standardowe metody Yakuzy. Między innymi porywali dzieci dłużników, by sprzedawać je bóg jeden wie gdzie. Kaito miał nadzieję, że maluchy kończyły za granicą w nielegalnych adopcjach, ale nie miał złudzeń. Pewnie lądowały w łapach zboczeńców, gdzieś na zachodzie, a może i nawet w ich własnym kraju.

Niedawno nawet rozmawiał o tym z Akihito, gdy ten dowiedział się, z kim zamierza robić interesy i ostrzegł go przed tym człowiekiem. Wówczas Kaito traktował te rewelacje z pewnym przymrużeniem oka, sądząc, że książę nieco przesadza. Ale dziś, gdy znalazł się w elitarnym klubie należącym do Takenaki i na własne oczy zobaczył to i owo, poczuł jak flaki zawiązują mu się w supeł. I nie chodziło tu już tylko o młodego kelnera.

Przy stoliku nieopodal ich loży, z obleśnie uśmiechającym się mężczyzną, siedziała jedna z dziewczynek, ładnie nazywanych tu hostessami. Wszystkie nosiły ostry makijaż, buty na wysokim obcasie i skąpe stroje, które miały dodawać im wizualnie lat, ale w rzeczywistości tworzyły z nich karykatury kobiet. Już na pierwszy rzut oka było widać ich wiek i żaden sąd nie dałby wiary w krótkowzroczność tutejszych klientów.

Kaito odpalił papierosa i zaciągnął się nim głęboko, zastanawiając się, co on tu kurwa w ogóle jeszcze robi. Przecież jeśli Aki wiedział o praktykach Takenaki to nie było możliwości, by i służby porządkowe nie miały o tym pojęcia. Rodzina cesarska nigdy nie pozwoliłaby na tego typu interesy na terenie kraju. Co jeśli planowali nalot policji i Kaito zostałby zatrzymany wraz z tutejszymi zbokami? Jego nazwisko było na tyle znane, że na pewno zaraz wypłynęłoby do opinii publicznej. Taki skandal mógłby go zniszczyć i żadne koneksje nie pomogłyby tego zatuszować.

Jednak było już nieco za późno, żeby się z tego wycofać. Najlepszym rozwiązaniem było sfinalizować umowę jak najszybciej i ulotnić się stąd w te pędy. Dopalił papierosa, zgasił go pospiesznie w popielniczce i wrócił spojrzeniem do rozmówcy, jakby cała sytuacja nie miała żadnego znaczenia.

– Dwa obrazy Moreau będą wymagały dodatkowego ubezpieczenia – rzucił spokojnie, wracając do meritum rozmowy. – Nawet jeśli mamy swoje trasy i sprawdzonych ludzi – lepiej zabezpieczyć się przed niepotrzebnymi problemami. Zwłaszcza, że transport pańskiej kolekcji z Europy będzie dość spory.

Mężczyzna naprzeciwko uniósł brew, jakby rozbawiony tą grą słów, ale skinął głową, doskonale rozumiejąc, że mowa o dodatkowych łapówkach dla urzędników, którzy wystawiali pozwolenia na wjazd dzieł sztuki do kraju, poza oficjalnymi punktami granicznymi.

– Rozumiem, że w tej sytuacji zmniejszy pan swoją marżę o dziesięć procent – Takenaka bardziej stwierdził niż spytał.

Kaito uniósł nieznacznie brwi, przesuwając palcem po krawędzi szklanki, jakby ta czynność mogła pomóc mu przełknąć rosnące obrzydzenie.

– A z jakiegoż to powodu? – powtórzył, przeciągając słowa z udawaną uprzejmością. – Już i tak zszedłem sporo z ceny, przez wzgląd na pańską znajomość z jednym z członków zarządu i na pańską wyraźną prośbę. Nie sądzi pan, że dostatecznie idę panu na rękę?

Takenaka uśmiechnął się pod nosem – bezwstydnie, jak człowiek, który nigdy nie nauczył się znaczenia słowa „dość".

– Inflacja – rzucił lekko, wzruszając ramionami. – Poza tym, sytuacja polityczna w Europie się zmienia. Cła, podwyżki, nieprzewidziane kontrole... Na naszym rynku trzeba sprawnie reagować na wszelkie niedogodności, panie Yamaguchi.

Kaito nie odpowiedział od razu. Przechylił lekko głowę, przyglądając się rozmówcy z tym samym spokojem, z jakim entomolog przygląda się trującemu owadowi zamkniętemu pod szkiełkiem. W jego oczach nie było już uprzejmości. Tylko kalkulacja, która pozwoliła mu szybko podjąć jedyną słuszną decyzję.

– Dziękuję – powiedział z nutą chłodu. – W takim razie myślę, że musimy przełożyć finalizację umowy na inny termin. Najwyraźniej nie jesteśmy jeszcze wystarczająco zgodni co do warunków.

Takenaka zmarszczył czoło, mrużąc oczy.

– Nie rozumiem...

– Myślę, że rozumie pan doskonale – przerwał mu Kaito spokojnym, ale twardym tonem. – Ta rozmowa miała dotyczyć szczegółów transportu, nie amatorskich prób wyciągania dodatkowych pieniędzy. A skoro zaczynamy grać nieczysto, to znaczy, że coś poszło nie tak już na etapie zaufania.

Przez ułamek sekundy na twarzy starszego mężczyzny pojawiło się coś, co mogło uchodzić za cień irytacji.

– Panie Yamaguchi, rozumiem, że wciąż jest pan młody i może brakować panu doświadczenia w negocjacjach... – zaczął, tym razem wyraźnie mniej rozluźniony. – Ale nie chciałbym, by nieporozumienie zniszczyło tak obiecującą współpracę. Dlatego dam panu czas na przemyślenie swojej decyzji.

Kaito odstawił szklankę na stół. Spokojnie. Z taką elegancją z jaką inni rzucają rękawicę.

– Mój ojciec wiele razy skłaniał głowę przed większymi od siebie, w imię obiecującej współpracy w przyszłości. Skończyło się to długami, które musiałem spłacić osobiście. Nie mam zamiaru powielać jego błędów.

Przez chwilę zapadła cisza. Tylko jazz sączył się z głośników, gęsty jak dym, który zawisł nad ich lożą. Takenaka w końcu odchylił się w fotelu, jakby zrezygnował z dalszej gry. Ale w jego oczach błyszczało coś niepokojącego.

– Szkoda – mruknął. – Myślałem, że młode pokolenie będzie bardziej... elastyczne.

Kaito uśmiechnął się. Nie z radości, raczej zimno, ale z nutką triumfu w spojrzeniu.

– Elastyczność to coś, czego wymagam od moich kontrahentów. Nie odwrotnie – skwitował.

Wstał od stolika z zamiarem niezwłocznego opuszczenia klubu. Zapiął guzik marynarki szybkim ruchem i skierował się w stronę wyjścia, nawet nie oglądając się na Takenakę. Nie miał ochoty na kurtuazyjne pożegnania. Chciał tylko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, od tego człowieka i wszystkiego, co reprezentował.

Nie zauważył jednak, że tuż przed nim ktoś się pojawił. Chłopak. Ten sam drobny kelner, którego wcześniej obserwował kątem oka. Niósł tacę z nową porcją szkła, zapewne dla sąsiedniego stolika. Szklanki nie dźwięczały, bo drżały razem z jego dłońmi. Ich zderzenie było szybkie i nieuniknione.

Zawartość tacy wystrzeliła w powietrze. Szkło i płyn rozprysnęły się z łoskotem. Część trafiła prosto w przód garnituru Kaito, pozostawiając na drogim materiale mokrą, lepką plamę whisky i pokruszonych odłamków. Huk rozbijanych szklanek zdusił rozmowy w sali. Przez ułamek sekundy czas jakby zwolnił by wystrzelić ze zdwojoną szybkością.

Kelner zamarł jak zwierzę przyłapane na ucieczce. Jego oczy rozszerzyły się w panice. Zgiął się natychmiast i rzucił na kolana, zaczynając gorączkowo zbierać kawałki szkła, nie zwracając uwagi na to, że kaleczy sobie palce. Krew zabarwiła biel skóry, tworząc na dłoniach okropne czerwone linie. Kaito kucnął tuż obok niego bez zastanowienia i złapał chłopaka za nadgarstek.

– Przestań– powiedział cicho, niemal miękko.

Ich spojrzenia się spotkały. Tylko na chwilę. Ale wystarczyło. Te oczy... były jak ocean przed burzą. Ciemne, błyszczące, rozdygotane. Przerażone do szpiku kości, z jakąś dziką iskrą desperacji. Zanim zdążyli powiedzieć choćby słowo więcej, zareagował ktoś inny.

Ochroniarz Takenaki pojawił się niemal znikąd, jak pies spuszczony ze smyczy. Potężny, ogolony na łyso mężczyzna chwycił kelnera brutalnie za ramię i pociągnął go w górę, aż chłopak zawisł na palcach, sycząc z bólu.

– No to masz, kurwa, przejebane – wycedził przez zęby z paskudnym uśmiechem.

Kaito również wstał, prostując się z opanowaną elegancją. Dopiero teraz poczuł, jak mokra i lepka jest jego koszula. Zaskoczony spojrzał w dół, jakby dopiero dotarła do niego fizyczna konsekwencja całej sytuacji. Ale zaraz odsunął to na bok bo Takenaka powstał z drugiej strony loży i podszedł powoli, rozkładając teatralnie ręce.

– Och, najmocniej przepraszam za to całe zamieszanie – powiedział z grzecznością tak cienką, że aż prześwitującą. – Naprawdę żałuję, że musiał pan tego doświadczyć, panie Yamaguchi. Choć – dodał z błyskiem złośliwej satysfakcji w oczach – mam wrażenie, że ten mały sam się prosił o problemy.

– To nic – powiedział chłodno Kaito. – To ja wstałem zbyt gwałtownie.

Takenaka parsknął sztucznym rozbawieniem.

– Jest pan zbyt uprzejmy. Zwłaszcza dla takiego... śmiecia – splunął niemal przez zęby, pogardliwie wskazując podbródkiem na chłopaka, który właśnie próbował wyrwać się z żelaznego uścisku ochroniarza.

Kelner roztrzęsiony, bliski płaczu, zaczął gorączkowo przepraszać, jąkając się i niemal nie mogąc złapać tchu.

– Prze... przepraszam, ja nie chciałem, to był... to był wypadek, ja... bardzo, bardzo prze...

Zanim zdążył dokończyć, potężna dłoń ochroniarza zamachnęła się i uderzyła go z otwartej ręki w policzek. Głośny plask rozdarł ciszę jak bat.

– Zamknij się – warknął mężczyzna. – Jeszcze jedno słowo, a pożałujesz.

Chłopak zatoczył się, ale nie upadł, tkwiąc w uścisku bezwzględnych rąk mężczyzny. Stał, chwiejny, z oczyma pełnymi łez i krwią na ustach. Kaito zmrużył powieki. Widział, jak Aki czasem dyscyplinuje swoich chłopców. Czasem nawet z podobnie błahych powodów. Ale tutaj nie było kontroli. Nie było elegancji. Była tylko... agresja. Pogarda. I coś jeszcze – coś znacznie gorszego. Wręcz zwierzęca satysfakcja z faktu, że komuś działa się krzywda.

Takenaka wyprostował się, ze znudzeniem poprawiając mankiet .

– Zabierz go do piwnicy – powiedział do ochroniarza tonem, jakim inni zamawiają wino. – Wyciągnę z tego zdarzenia należyte konsekwencje.

– Konsekwencje... – Kaito powtórzył to słowo pod nosem, jakby go nie rozumiał.

Patrzył, jak chłopak jest brutalnie ciągnięty przez pół sali. Jego roztrzęsione ciało niemal leciało za ochroniarzem, a mokra plama na posadzce i kawałki szkła połyskiwały w nikłym świetle klubu jak ostrzeżenie. Drzwi na zaplecze uchyliły się i chłopak zniknął za nimi. Zanim się zamknęły, Kaito dostrzegł coś jeszcze – cień. Zimny. Betonowy. Niepokojąco cichy. A potem był tylko jazz. I zapach whisky na jego garniturze.


Wnętrze samochodu pachniało skórą, dymem papierosowym i echem wieczoru, który Kaito najchętniej wymazałby z pamięci. Siedział nieruchomo na tylnej kanapie, opierając łokieć o podłokietnik i wpatrując się w ciemne miasto za szybą. Tokio migało mu przed oczami świetlnymi smugami – czerwone światła, niebieskie neony, duchy ludzi przemykających po chodnikach. Wszystko wydawało się rozmazane, nierealne.

Z tyłu głowy wciąż dudniły mu echa rozmowy z Takenaką. Chłodne słowa, paskudne uśmiechy, przemoc przemycana pod pozorem uprzejmości. I jego własna twarz. Odbita w oczach tamtego człowieka. Kaito skrzywił się mimowolnie. Pozwolił mu zobaczyć za dużo. Za długo patrzył na tego chłopaka. Za bardzo się przejął. A Takenaka był zbyt bystry, by tego nie zauważyć. I jak wąż, który wyczuwa ciepło ciała – od razu wsunął się w szczelinę, wbił zęby.

– Jest pan zbyt uprzejmy. Zwłaszcza dla takiego... śmiecia – drwiący głos starca zabrzęczał mu w uszach.

Musiał się zgodzić z tym stwierdzeniem, ale chyba obaj mieli na myśli zupełnie innego „śmiecia".

Kaito przetarł oczy palcami i westchnął. Nie miał siły dalej tego analizować. Odwrócił głowę i spojrzał na drugą stronę kanapy. Chłopak siedział przyklejony do drzwi, skulony, jakby próbował się w nich rozpuścić. Ramiona miał podkulone, kolana przyciągnięte do klatki piersiowej, spojrzenie wbite gdzieś w podłogę.

Wyglądał jak ktoś, kto tylko czeka na moment nieuwagi, by szarpnąć za klamkę i wyskoczyć na ulicę. Na szczęście drzwi były zablokowane. Kaito poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Może to był żal. Może obrzydzenie do samego siebie. A może zwykłe zmęczenie.

W całym tym zamieszaniu nawet nie zapytał go o imię. Pewnie padło. Może w momencie, gdy negocjował spłatę długu chłopaka, i ostatecznie jego kupno, z tym obrzydliwym starcem, którego głos miał konsystencję jadu. Ale nie pamiętał. Nie słuchał, zbyt zapatrzony w przerażone oczy chłopca, wciąż tkwiącego w niedźwiedzim uścisku przerośniętego ochroniarza.

Odchrząknął cicho. Chłopak podskoczył, jakby w kabinie wybuchł granat. Spojrzał na Kaito z przerażeniem, sztywny jak struna. Nie był nawet pewien, czy wolno mu patrzeć.

– Jak masz na imię? – Kaito zapytał cicho, nie chcąc bardziej go straszyć.

Ton miał niepewny. Jakby sam się zdziwił, że w ogóle mówi. Chwila ciszy była długa. Nieprzyjemna. Kaito już sądził, że nie dostanie odpowiedzi. Nie zamierzał naciskać. Rozumiał milczenie. Czasem było najbezpieczniejsze. Ale wtedy, niemal niesłyszalnie, padło jedno drżące słowo.

– Hiro.

To jedno imię przecięło ciszę jak cienka igła. Kaito odetchnął, prawie niezauważalnie. Nie powiedział już nic więcej. Nie dopytywał. Po prostu przyjął informację do wiadomości i zostawił go w spokoju.

Całą resztę drogi milczeli. Kaito patrzył w ciemność za szybą, wciąż nie mogąc zrozumieć, co do cholery właściwie zrobił. Po co go kupił? Jasne – nie mógł pozwolić, by Takenaka zatłukł go w tej cholernej piwnicy na śmierć. Ale przecież... były inne sposoby. Milion lepszych rozwiązań! Mógł zapłacić za szkody, mógł zagrozić czymkolwiek, mógł zabrać chłopaka tylko na chwilę. Nie musiał...

Ale zrobił to. Impulsywnie. Instynktownie. Więc mleko już się rozlało. Teraz musiał żyć z tym, co zrobił. I stawić czoła konsekwencjom – tym razem własnym.

Samochód w końcu zatrzymał się płynnie przed nowoczesnym, dyskretnie oświetlonym budynkiem w jednej z bardziej prestiżowych dzielnic Tokio. Kierowca wysiadł pierwszy i okrążył auto, by otworzyć tylne drzwi od strony pasażera. Kaito wysiadł niemal bez słowa. Garnitur był już prawie suchy, choć materiał koszuli nadal nieprzyjemnie kleił mu się do skóry. Nocne powietrze było chłodne, pachniało zroszonym wilgocią betonem i odległym kwitnieniem jaśminu.

Za nim, wciąż skulony na tylnym siedzeniu, siedział Hiro – maleńki cień człowieka, jeszcze bardziej skulony niż wcześniej, choć wydawało się, że to już fizycznie niemożliwe. Jego drobne ramiona drżały a klatka piersiowa unosiła się spazmatycznie, jakby nie umiał złapać powietrza.

Kiedy Kaito zaczął okrążać samochód, Hiro przycisnął się plecami do siedzenia, jakby próbował się z nimi zlać w jedną całość. Panika narastała w nim z każdą sekundą. Spodziewał się, że ten elegancki mężczyzna chwyci go za ramię i wywlecze na chodnik siłą. Przecież tak właśnie traktowano go w klubie Takenaki. Tam nie było miejsca na delikatność. Byli tylko ci, którzy rozkazywali i ci, którzy słuchali. A on... On był od słuchania. Od milczenia. Od znoszenia wszystkiego.

Jak w ogóle skończył w samochodzie tego bogacza, który kupił go jak cukierki w sklepie? Przecież miał tylko pracować jako kelner w klubie, by spłacić długi swojego ojca. Może i był przy tym niezdarny, może obawiał się gości, ale na szczęście ci byli bardziej zainteresowani hostessami niż nim. Sądził, że spędzi w tym okropnym miejscu tylko kilka lat, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Spłaci nie swoje długi a potem zostanie uwolniony. Ale to? Czy naprawdę przez jedną głupią wpadkę, przez własną niezdarność i nieuwagę, zaprzepaścił całe swoje życie?

Odskoczył od drzwi, gdy te zostały otwarte, jeżąc się niczym wściekły kociak, gotów na ból, który o dziwo nie nadszedł. Jego właściciel pochylił się, by zajrzeć do wnętrza samochodu. Wyglądał inaczej niż kilka minut wcześniej – już nie jak władczy prezes, tylko jak ktoś... zmęczony. Poważny. Jego ciemne oczy przygaszone były spokojem, który był obcy całemu światu Hiro.

Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie. Nie był to szeroki, wymuszony uśmiech, którym klienci w klubie częstowali hostessy przed tym, jak kazali im klękać przy kanapach. To był uśmiech niemal... ludzki.

– Chodź – powiedział cicho, wyciągając do niego rękę.

Hiro nie poruszył się ani o milimetr. Nie zamierzał dać się nabrać na ten teatrzyk. Nasłuchał się w klubie zbyt wielu opowieści, jak klienci potrafili mamić hostessy słodkimi słówkami, czy delikatnymi gestami, by w zaciszu prywatnych pokoi na piętrze klubu czynić im rzeczy tak bestialskie, że nie wyśniłby ich w najgorszych koszmarach. Wpatrywał się więc w tę dłoń jak w pułapkę. Jakby miała zaraz zmienić kształt, chwycić go za szyję jak wąż i nie puścić, aż wyciśnie z niego resztki życia.

Kaito westchnął z rezygnacją. Głośno, ciężko, jakby miał nadzieję, że to westchnienie coś zmieni. Nie zmieniło.

– Przepraszam – mruknął cicho, bardziej do siebie niż do chłopaka.

Pochylił się głębiej do wnętrza samochodu i zanim Hiro zdążył się jeszcze bardziej odsunąć, chwycił go za nogę, zdecydowanym, choć wciąż nie brutalnym ruchem. Chłopak zareagował jak porażony prądem. W jego ciele nie było już śladu bezwładności – tylko czysta panika, napięcie mięśni i wrzask, który wyrywał się z jego gardła z siłą wodospadu.

– Zostaw mnie! Puść! Nie! Nie! Proszę...!

Szarpnął się z takim impetem, że Kaito ledwo zdołał utrzymać go na miejscu. Przeklął pod nosem i obejrzał się przez ramię.

– Takeru! Pomóż mi, do cholery! – zawołał.

Kierowca, dotąd stojący w pewnej odległości, natychmiast ruszył do samochodu. Bez słowa chwycił chłopaka za ramiona, próbując zapanować nad jego dzikimi ruchami, podczas gdy Kaito pociągnął go za nogi. Wspólnym wysiłkiem zdołali wyciągnąć Hiro z auta i zaciągnąć do drzwi rezydencji, choć przypominało to bardziej ujarzmianie dzikiego zwierzęcia niż prowadzenie człowieka.

Hiro wrzeszczał. Szarpał się. Wierzgając kopnął Takeru w udo, uderzył łokciem Kaito w żebra. Paznokciami rył po ramieniu kierowcy, próbując się zaczepić o cokolwiek, co mogłoby dać mu szansę ucieczki.

Kaito dziękował w duchu Akihito, że doradził mu, by kupić posiadłość na uboczu z dala od sąsiadów, od ciekawskich spojrzeń i niechcianych interwencji. Bo gdyby to była dzielnica mieszkalna krzyki Hiro ściągnęłyby tu policję z całego pieprzonego Tokio.

Ledwo zamknęli drzwi willi za sobą, gdy chłopak wyrwał się z ich uścisku jak piskorz. Uderzył barkiem w ścianę przy holu, odbił się i bez wahania ruszył przed siebie, rozglądając się rozpaczliwie, jakby szukał wyjścia z pułapki.

Najpierw rzucił się do okien. Próbował je otworzyć, ale nie znalazł klamek. Gładka tafla szkła nie reagowała na jego rozpaczliwe uderzenia. System automatycznego otwierania wymagał panelu dotykowego ukrytego w ścianie – zbyt zaawansowanego dla kogoś, kto nawet nie znał tej przestrzeni. Potem rzucił się do drzwi prowadzących na taras, ale te również okazały się zamknięte. Szarpnął za klamkę raz, drugi i trzeci, ale ta nie ustępowała.

– Hiro! – zawołał Kaito, ruszając za nim. – Proszę... nic ci nie zrobię!

Ale chłopak już znikał za zakrętem korytarza, jak cień, biegnąc w stronę pralni. Kierowca spojrzał pytająco na Kaito, wciąż lekko dysząc po szamotaninie.

– Mam zostać? – zapytał, uprzejmy jak zawsze, ale z cieniem troski w oczach.

– Nie. Poradzę sobie – stwierdził Kaito, kręcąc głową.

Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego, ale nie śmiał podważać polecenia szefa. Skinął głową, odłożył kluczyki samochodu do szafki przy drzwiach i zniknął, zamykając za sobą drzwi wejściowe z cichym stuknięciem. Kaito został sam.

Z westchnieniem przeciął salon, zrzucił poplamioną marynarkę na oparcie jednej z kanap i przez moment po prostu stał, patrząc w przestrzeń z wyrazem twarzy człowieka, który właśnie zaczął rozumieć, w co się wpakował. Potem ruszył w stronę korytarza, z którego przed chwilą uciekł jego nowy nabytek.

– Hiro! – zawołał. – Nie chcę cię skrzywdzić, naprawdę.

Jego głos był spokojny, miękki, ale w środku czuł... coś więcej. Zmieszanie. Winę. Bezradność. A może nawet tlącą się pod skórą irytację.


Trwało to ponad dziesięć minut. Bieganie po willi – tej eleganckiej, nowoczesnej przestrzeni zaprojektowanej z myślą o ciszy i równowadze – zamieniło się w chaotyczny pościg, pełen tupotu bosych stóp i stłumionych okrzyków. Kaito nie sądził, że może się aż tak spocić we własnym domu. Hiro był jak cień – mały, zwinny i piekielnie szybki. Przemykał przez korytarze, wskakiwał na schody, znikał za rogiem i pojawiał się po drugiej stronie pomieszczenia, zanim Kaito zdążył złapać oddech. W końcu jednak stracił cierpliwość.

– Nie będziemy się, kurwa, bawić w berka całą noc! – ryknął za nim z irytacją, której nie zdołał już dłużej tłumić.

Hiro podskoczył, jakby słowa Kaito były rzuconym w jego stronę kamieniem, ale to go nie zatrzymało. Wciąż uciekał. Wciąż szukał wyjścia z tej, jego zdaniem, pułapki. Mężczyzna zdołał go zagonić na piętro. Słyszał, jak stopy Hiro uderzają o drewniane schody, jak sapie i dyszy, gdy pot ścieka mu po karku.

Zagonił go do ślepego korytarza. Hiro wpadł na zamknięte drzwi i próbował je otworzyć – bezskutecznie. Klamka ani drgnęła. Jego oddech przypominał szloch, dłonie ześlizgiwały się z mosiężnego uchwytu. W panice rzucił się do najbliższego pokoju i... zatrzymał się jak wryty.

Sypialnia. Przestronna, jasna, nowoczesna. Duże łóżko, białe prześcieradła, ciężkie zasłony. I cisza skąpana w złowrogim mroku. Dla Kaito pewnie było to zwykłe pomieszczenie, jak każde inne. Ale dla chłopaka trafienie akurat tu było gorsze, niż gdyby znalazł pokój tortur. Jego spojrzenie zamarło na łóżku, potem powędrowało ku drzwiom.

Tam stał Kaito. Wysoki, zdyszany, z rozwichrzonymi włosami, wciąż łapiący oddech, ale z uśmiechem – tym zmęczonym, ironicznym, jakby właśnie złapał coś, na co długo polował. Zgarnął dłonią wilgotne pasmo z czoła i westchnął głośno.

– Skoro już jesteśmy w sypialni, to może... skończymy tą dziecinadę i po prostu pójdziemy spać, co? – zapytał pomiędzy oddechami.

Nie powiedział tego groźnie ani rozkazująco. Ale to było kompletnie bez znaczenia, bo strach, który buzował w Hiro wypaczył jego słowa i przyniósł zupełnie inne zrozumienie. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Zrobił krok w tył. Potknął się o dywan, a może o własne nogi, i runął na pośladki, wydając z siebie krótki pisk. Zwinął się w sobie, podkulił nogi pod klatkę piersiową i objął głowę ramionami. Z jego gardła wydobył się głuchy, niekontrolowany szloch. Prawdziwy. Potworny. Rozrywający od środka.

Kaito cofnął się pół kroku, porażony tym widokiem. W pierwszym odruchu chciał podejść, objąć Hiro, uspokoić go. Chciał go dotknąć, uklęknąć przy nim, powiedzieć coś miękkiego. Ale wszystko w nim krzyczało, że jego bliskość może tylko pogorszyć sprawę. Zatrzymał się więc pośrodku pokoju, bezradny. Po raz pierwszy od lat nie wiedząc, co ma zrobić.

Ale przecież był ktoś, kto mógłby mu pomóc. Ktoś, na kogo zawsze mógł liczyć, gdy świat zdawał się walić mu na głowę. Akihito. Kaito sięgnął po telefon z kieszeni spodni. Wzrok wciąż miał wbity w płaczącego chłopaka w kącie pokoju, jakby nie wierzył, że to dzieje się naprawdę.

Prędko odszukał znajomy numer. Godzina była późna, zdecydowanie nieodpowiednia na towarzyskie rozmowy. Ale to nie była jakaś błahostka, która mogłaby zaczekać do rana. Zdecydowanie miał tu sytuację niecierpiącą zwłoki. Więc bez większego wahania nacisnął zieloną słuchawkę. Trzymał telefon przy uchu, słuchając pierwszego sygnału i poczuł, jak ściska go w gardle.

Co właściwie miał powiedzieć? „Hej, słuchaj Aki, wiem, że jest trzecia nad ranem, ale kupiłem sobie chłopaka. Teraz siedzi mi na podłodze, roztrzęsiony i zapłakany jak dziecko, którego nikt nigdy nie nauczył ufać"? Nim zdążył to przemyśleć połączenie zostało odebrane.

– Halo? – usłyszał jak Akihito warknął chrapliwie, zaspany.

– Aki...? – odezwał się cicho, napiętym tonem. – Przepraszam, że dzwonię o tej porze... ale... możesz do mnie przyjechać...?


Kaito stał pośrodku salonu, nerwowo skubiąc krawędź obicia kanapy, jakby palcami próbował rozładować to, czego nie potrafił z siebie wydusić słowami. Wzrok miał wbity w podłogę. Pokorny. Milczący. Nie odważył się spojrzeć Aki'emu w oczy. Ten krążył po pomieszczeniu powoli, rytmicznie, jak drapieżnik. W dłoni trzymał papierosa, którego dopalał bez pośpiechu i bez żadnej przyjemności. Cisza między nimi była ostra. Ciężka. Wręcz duszna.

W końcu Akihito zatrzymał się przy kominku. Zamaszystym ruchem zgasił niedopałek w szklanej popielniczce, jakby miała udźwignąć całą jego frustrację i odezwał się głosem ciężkim od tłumionego gniewu.

– Mam nadzieję, że nie muszę ci tłumaczyć, jak idiotyczne było to, co zrobiłeś.

Kaito skinął głową. Powoli. Bez słowa. Jak uczeń przyznający się do rozpoczęcia bójki przed nauczycielem, którego boi się zawieść bardziej niż rozzłościć. Może i widział już wielokrotnie wściekłego Akihito, ale ten gniew nigdy nie był skierowany w niego. A teraz czuł go każdą komórką ciała.

Głos Aki'ego był jak stal – ostry i złowrogi, jak klinga miecza. Nogi Kaito drżały, mimo że stał nieruchomo. Teraz już rozumiał, dlaczego niektórzy pośrednicy, przekazujący informacje między głową Yakuzy a poszczególnymi grupami cierpieli na chroniczne bóle żołądka. Jego własny zdawał się właśnie jednocześnie zwinąć w supeł i zmienić w akrobatę, fikającego koziołki. To nie był stres. To był Akihito.

– Ile właściwie za niego zapłaciłeś? – zapytał blondyn.

Kaito uniósł lekko wzrok, z trudem.

– Prawie trzy miliony jenów... – odpowiedział prawie szeptem.

Aki uniósł brwi.

– Trzy miliony?! – powtórzył z niedowierzaniem. – Dwadzieścia tysięcy dolarów?!

Kaito kiwnął głową, już nie tak pewnie. Książe zmarszczył czoło, jakby ktoś plunął mu w kawior.

– No kurwa świetnie! – Aż wyrzucił ręce w górę. – Dzieciak pewnie ma HIV, kiłę albo ćpa. Bo niby dlaczego ktoś sprzedałby go za grosze? Jak ta cena nie wzbudziła twoich podejrzeń?!

Kaito zacisnął usta. W końcu spojrzał mężczyźnie prosto w oczy, po raz pierwszy od początku ich rozmowy.

– Cena wynikała z tego – zaczął ostrożnie, ale z coraz większą stanowczością – że Takenaka twierdził, że chłopak ciągle coś tłucze. Że robi więcej strat niż jest wart. Tylko dlatego był tak tani.

Akihito przeczesał włosy palcami, w geście irytacji tak znajomym, że Kaito niemal słyszał echo jego westchnień z przeszłości.

– Kaito, jesteś tak cholernie naiwny – syknął. – Takenaka wcisnął ci śmiecia, żeby nie musiał samemu się go pozbywać. To stara sztuczka. Pakujesz gówno w ładny papierek i wypychasz go komuś jak pyszny cukierek.

– Hiro nie jest śmieciem – Kaito wyrzucił z siebie nieoczekiwanie, głośniej, niż zamierzał. – Możemy zabrać go do Kenji'ego. Niech go zbada.

Aki spojrzał na niego, jakby właśnie usłyszał największą bzdurę tego roku.

– A jak niby chcesz to zrobić? – zapytał chłodno. – Ledwo wniosłeś go do domu i jak się to skończyło?

Kaito zamilkł, garbiąc się nieładnie. Wyglądał, jakby w jednej chwili uleciało z niego całe powietrze.

– Nie mam pojęcia... – przyznał drżącym od emocji głosem.

Czuł się wściekły i bezradny jednocześnie. Kompletnie zdany na łaskę i niełaskę księcia, który bezlitośnie punktował jego nieudolność, godząc w jego ego. Akihito zaklął pod nosem, po czym z rozmachem opadł na fotel, głośno wydychając powietrze.

– Czy ja naprawdę muszę wszystko robić sam?


Hiro wciąż siedział w kącie sypialni, skulony, z ramionami zaciśniętymi wokół kolan jak pancerz. Oczy miał czerwone, podkrążone a policzki mokre od łez, które zdawały się nie mieć końca. Mimo to nie płakał już głośno, tylko cicho pociągał nosem, co jakiś czas wstrząsany dawnym szlochem, jakby chciał schować w sobie wszelkie dźwięki.

Musiał zachować ciszę, by nasłuchiwać szeptów, odgłosów kroków na korytarzu. Był jak czujne zwierzę – napięty do granic możliwości, gotowy zerwać się i biec... choć dokąd niby miał uciec? Był jak szczur w klatce. Otarł nadgarstkiem załzawione oczy. Musiał widzieć. Cokolwiek miało się wydarzyć, musiał to widzieć.

Nagle aż wstrzymał oddech, gdy zobaczył jak klamka w drzwiach opada a te powoli się otwierają. Sądził, że zobaczy w nich swojego właściciela, ale do sypialni wszedł ten drugi mężczyzna. Przerażający blondyn o jasnej cerze i rysach tak zaskakująco harmonijnych, że wyglądał wręcz nierealnie, niemal jakby został żywcem wycięty z magazynu o modzie.

Hiro od razu napiął wszystkie mięśnie. Był gotów walczyć, gryźć, drapać i krzyczeć. Ale mężczyzna spojrzał na niego tak, jakby wcale go nie widział. Przeszedł obojętnie przez pokój, podszedł do szafki nocnej, zapalił lampkę i usiadł na brzegu łóżka, tyłem do niego, jakby lekceważył potencjalne zagrożenie z jego strony, lub pokazywał mu w ten sposób, że ufa, iż nie rzuci się na niego z pięściami, czy innym groźnym przedmiotem, który mógł tu przecież znaleźć. To nieco wytrąciło Hiro z równowagi.

Cisza przeciągała się nienaturalnie długo, gdy wreszcie blondyn zerknął na niego przez ramie, jakby chciał upewnić się, że wciąż tam jest. Uśmiechnął się przy tym, ale w tym uśmiechu nie było nawet krzty ciepła, czy życzliwości. Chłopak spodziewał się, że mężczyzna będzie mamił go słodkimi słówkami, ale stało się zupełnie na odwrót.

– Nie dziwię się, że się boisz – stwierdził – Zostałeś sprzedany jak mebel. W najlepszym razie jak ładna figurka na półkę. A ten, który cię kupił... to bogaty dupek, który stoi ponad prawem i może zrobić z tobą cokolwiek.

Hiro nie odpowiedział, ale jego oddech znów przyspieszył. Akihito odczekał chwilę, pozwalając słowom osiąść w powietrzu, nim znów podjął swój monolog. Wiedział, że to co mówi jest okrutne, ale uważał, że szczere przedstawienie sytuacji lepiej trafi do przestraszonego chłopaka, który zna tylko tę okrutną stronę świata.

– To, że jesteś tutaj nie jest twoją winą. Nie jest też twoją decyzją. Straciłeś prawo do decydowania o sobie i im szybciej to zaakceptujesz, tym będzie ci łatwiej – wyjaśnił, odchylając się nieco w bok, by móc widzieć dzieciaka.

– Pewnie i tak będziesz próbował walczyć – zagaił. – Zdziwiłbym się, gdybyś tego nie robił. To naturalny odruch. Musisz się tym zmęczyć, żeby odpuścić...

Akihito spojrzał na zegarek na nadgarstku i zastukał paznokciem w szkiełko, kiwając głową.

– Skoro o tym mowa – już prawie piąta. Nie jesteś zmęczony? – zapytał bez cienia troski w głosie. – Bo ja padam na twarz i wolałbym być teraz gdzie indziej – stwierdził otwarcie.

Wstał niespiesznie z łóżka i nie zbliżając się do chłopaka wskazał ręką na drzwi prowadzące na korytarz.

– Daje ci tylko jedną szansę chłopcze – uprzedził stanowczo. – Możesz zostać tu i płakać leżąc na podłodze do rana – a możesz też pójść ze mną. Pokaże ci gościnny pokój, gdzie będziesz mógł przespać się w wygodnym łóżku tyle ile będziesz potrzebował. Nikt nie będzie cię poganiał ani niepokoił. Zejdziesz na dół kiedy będziesz gotowy.

Aki odczekał moment, pozwalając Hiro przemyśleć propozycję. Chłopak wyglądał na wykończonego równie fizycznie co psychicznie. Sen z pewnością dobrze by mu zrobił, nawet jeśli nie byłby zbyt spokojny. W końcu, na jakiej podstawie miał mu zaufać, widząc go pierwszy raz na oczy i nie mając pojęcia kim jest, ani jakie są jego zamiary.

– Jednak im szybciej porozmawiasz ze swoim Panem, tym lepiej dla ciebie – dodał. – Nie traktuj tego jako groźby. To raczej dobra rada. Uważam, że łatwiej jest wiedzieć, na czym się stoi, niż trwać w zawieszeniu, pełnym strachu. Prawda?

Hiro drgnął nieznacznie, uparcie tkwiąc w ciszy. Jednak w jego spojrzeniu coś się zmieniło. Wciąż obecna była w nim panika, ale przykryło ją zmęczenie i rezygnacja. Poruszył się. Delikatnie. Jakby z trudem podnosił ciało z dna jakiegoś zimnego jeziora. Nie odpowiedział nic, ale wstał z podłogi, choć nogi mu drżały.

Wciąż miał rozszerzone strachem oczy a ciało napięte, jakby spodziewał się ciosu z każdej strony. Ale pozwolił Akihito wyprowadzić się na korytarz. Bez słowa. Z bardzo ograniczoną dozą zaufania. Ale też bez objawów dalszej walki. I to już było coś.

– Spokojnej nocy, Hiro – powiedział Akihito cicho, niemal bez emocji, jakby życzenie snu było bardziej informacją niż gestem troski.

Zamknął drzwi gościnnej sypialni, upewniając się, że zatrzasnęły się bezszelestnie. Jeszcze przez moment nie ruszył się z miejsca. Oprał czoło o chłodną powierzchnię drewnianych drzwi, czując, jak zmęczenie spływa na niego falą, której nie zdoła już zatrzymać. Teraz to on miał dość. Całościowo.

Westchnął ciężko. Nie miał już siły być przerażający, nie miał siły być czuły. Nie miał nawet siły się zirytować – ale to nie oznaczało, że odpuści. Odsunął się od drzwi i ruszył w stronę schodów. Powrót do domu o tej porze był pozbawiony sensu. I tak rozpoczynał dzień pracy przed świtem, więc równie dobrze mógł zacząć go już teraz. O tak. Miał tu przecież pewnego wyjątkowo upartego i nierozsądnego podopiecznego do wyedukowania.

Schodząc powoli, stopień po stopniu, rozpiął klamrę skórzanego paska. Metal stuknął cicho, jak pierwsza nuta w niepokojącej symfonii. Na jego twarzy zagościł zimny, nieprzyjemny uśmiech zwiastujący bolesną lekcję.

W salonie panował półmrok. Kaito siedział na kanapie, z ramionami opartymi na kolanach i wzrokiem wbitym w podłogę, jakby próbował z niej wyczytać przyszłość. Na odgłos kroków uniósł głowę, a gdy zobaczył Akihito ściągającego pasek, przełknął z trudem. Nie musiał pytać, co będzie dalej, bo doskonale wiedział. Wiedział, że kara za dzisiejszy wieczór jest nieunikniona. Że naraził zarówno siebie jak i Akihito na kompromitację, zmusił go do interwencji, dał Takenace broń do ręki, którą ten może wykorzystać przeciw niemu w każdej chwili. Wiedział też, że zasłużył na to co nastąpi. I był na to gotów. Chyba...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz