Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

16.03.2025

94.

Poranek wydawał się być leniwy i spokojny. W sypialni Akihito panował półmrok – zasłony były częściowo rozsunięte, wpuszczając do wnętrza rozproszone światło wczesnego dnia. W tle cicho grał telewizor a na ekranie przewijały się ujęcia z miejsca wypadku – zniszczone samochody, migające światła karetek, porozrzucane szczątki metalu na asfalcie.

Spikerka mówiła wyraźnym, wyważonym tonem, ale nawet ona nie była w stanie ukryć jak opisywana sytuacja nią wstrząsnęła. W Japonii rzadko zdarzały się tego typu rzeczy.

Do tragicznego wypadku doszło dziś w nocy w centrum miasta. Pijany kierowca, jadąc z nadmierną prędkością, stracił panowanie nad pojazdem, taranując kilka samochodów i pieszych, zanim wjechał na skrzyżowanie i spowodował ogromny karambol. Wśród kilku ofiar śmiertelnych znajduje się znany przedsiębiorca, Hideki Nakamura.

Akihito słuchał tego bez większego poruszenia, jedną ręką leniwie głaszcząc włosy Makoto, który leżał na jego torsie, przysypiając jeszcze po intensywnej nocy.

Nakamura, choć oficjalnie prowadził działalność w sektorze nieruchomości, od dawna był podejrzewany o bycie jednym z kluczowych przywódców yakuzy. Policja jednak podkreśla, że wypadek nie miał charakteru porachunków gangów i był wynikiem czystej, tragicznej lekkomyślności.

Powieka Akihito lekko drgnęła. Przypadek. Oczywiście. Potrzeba było tak niewiele, by odebrać komuś życie. Komuś kogo brak może doprowadzić do chaosu, który ogarnie całą Japonię, jeśli odpowiednie służby zawczasu nie zapobiegną eskalacji konfliktu.

Zanim spikerka zdążyła przejść do kolejnych informacji, rozległ się dźwięk telefonu. Aki sięgnął po komórkę z nocnej szafki, ale nie musiał nawet patrzeć na ekran, żeby wiedzieć, kto dzwoni. Odebrał bez pośpiechu, przykładając telefon do ucha.

- Już o wszystkim wiem – uprzedził rozmówcę.

Makoto poruszył się lekko, czując wibracje jego głosu pod swoim policzkiem. Nieznacznie uniósł głowę i nawet w półśnie wyłapał znajomy, poważny ton Ryunosuke.

Wojna między frakcjami jest nieunikniona. Musisz ją opóźnić jak tylko się da, zanim zorganizuję procedury zaradcze.

Akihito westchnął cicho. Dlaczego jego brat zawsze musiał być tak poważny i oficjalny? Nie mógł powiedzieć czegoś w stylu „Przekaż Drake’owi moje kondolencje”? Chociaż tyle.

- Jeśli Tsuyoshi usiądzie w spokoju na dupie i przestanie mącić, zdołam zapobiec niepotrzebnemu rozlewowi krwi – zapewnił spokojnie.

W jaki sposób?

Akihito uśmiechnął się unosząc kącik ust.

- Od razu chciałbyś wszystko wiedzieć. Pozwól się zaskoczyć braciszku – stwierdził, nie tłumacząc nic więcej.

Rozłączył się i odłożył telefon, wracając do swojego wcześniejszego zajęcia – powolnego, metodycznego przeczesywania palcami włosów Makoto. Chłopak spojrzał na niego pytająco, ale Akihito tylko ucałował go czule w skroń. Najwidoczniej miał już jakiś plan.


Deszcz padał jednostajnie, ciężkimi kroplami rozpryskując się na czarnym lakierze limuzyny. Gdy tylko samochód zatrzymał się przed wrotami posiadłości, Misaki bez zbędnej zwłoki otworzył drzwi i rozłożył parasol nad głową swojego szefa.

Drake wysiadł z auta w milczeniu, ubrany w czarny, nienagannie skrojony garnitur i długi, sięgający łydek płaszcz w tym samym kolorze. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po otoczeniu, puste, pozbawione emocji.

Posiadłość jego wuja nie zmieniła się ani odrobinę. Tradycyjna japońska rezydencja, otoczona starannie wypielęgnowanym ogrodem, który w deszczu zdawał się niemal nierzeczywisty. Dachy budynków pokrywała ciemna, wypalona dachówka, a ściany z bielonego drewna i papierowe panele shōji odbijały rozmyte światło lampionów. Wszędzie panował ten sam uporządkowany, harmonijny spokój, który w dzieciństwie tak go przytłaczał.

Nie zatrzymał się nawet na moment. Nie było to miejsce, które źle by wspominał, ale nie chciał wracać tu w takich okolicznościach. Jednak wybór nie należał do niego.

Służba rozsunęła przed nim drzwi wejściowe, kłaniając się nisko, gdy przechodził przez próg. Jeden z lokajów zdjął z jego ramion ciężki płaszcz, ale Drake nawet na niego nie spojrzał. Ruszył długim korytarzem a z każdym kolejnym krokiem wspomnienia zaczęły przesączać się do jego umysłu – niechciane, ale nieuniknione.

To tu, w tym korytarzu, jako dziecko biegał z patykiem zamiast miecza i przewrócił zabytkową zbroję samuraja. Winę za to zrzucił na nową służącą, młodą dziewczynę, która miała odpracować dług rodziny, służąc w posiadłości. Nie widział jej już nigdy więcej. Wówczas nie był świadomy, że prawdopodobnie tym wybrykiem skazał ją na śmierć.

To tutaj, pod jednym z filarów, klęczał ze skulonymi plecami, gdy wuj po raz pierwszy nauczył go, co znaczy słowo „dyscyplina” i jak przełykać łzy goryczy w ukryciu, by nie dostrzegli ich jego wrogowie.

To w jednym z tych pomieszczeń, przy rozżarzonej kadzielnicy, usłyszał, że jego matka była słaba, a on, jeśli chce tu przetrwać, musi być inny.

Wuj nie był względem niego okrutny, choć może wówczas uważał inaczej. Teraz wiedział, że tylko dzięki niemu był dziś tym kim był. Że miał w sobie siłę, by zbudować imperium, które mogło chronić nie tylko jego samego, ale też całe rzesze ludzi, którzy postanowili pójść za nim.

Drake zacisnął szczękę, wygaszając w sobie te obrazy, zanim zdążyły całkowicie przejąć nad nim kontrolę.

W końcu dotarł do głównego pomieszczenia. Drzwi przesunęły się na boki, ukazując salę oświetloną ciepłym, złotawym blaskiem świec i lampionów. Pośrodku, na podwyższeniu, znajdowała się prosta trumna a w niej, okryte białym prześcieradłem, obłożone lodem spoczywało ciało wuja.

Wokół niego, z twarzami zastygłymi w maskach powagi i żałoby, czekali najbliżsi podwładni, wręczając prezenty dla rodziny zmarłego. A obok nich, w tradycyjnym, czarnym kimonie, stała Keiko – jego żona. Jej spokojne, czujne spojrzenie natychmiast odnalazło Drake’a. Chyba po raz pierwszy zobaczył w jej oczach coś więcej niż niechęć. Smutek, wręcz rozpacz… łzy. Nie uchodziło wątpliwości, że naprawdę kochała swojego męża.

Czuwanie, tsuya, przebiegało w atmosferze przytłumionych rozmów, lekkiego posiłku, piwa i sake, które rozgrzewały zgromadzonych, lecz nie rozwiewały ciężaru, jaki zawisł nad posiadłością.

Wszyscy szeptali. Wspominali wuja, jego młodość, twardą rękę, żyłkę do interesów i nieugiętość. Mówiono o jego sprawiedliwości, o tym, jak prowadził swoich ludzi, nigdy nie rzucając słów na wiatr. Ale pomiędzy słowami można było wyłapać niepokój.

Nikt nie odważył się powiedzieć tego głośno, ale wszyscy zerkali na Drake’a, jakby oczekiwali jakiejś deklaracji, jakiegoś gestu, który rozwiałby ich obawy o przyszłość yakuzy po śmierci dotychczasowego przywódcy.

Ale Drake milczał. I choć sake wlewało się do kieliszków, a zapach jedzenia unosił się w powietrzu, on nie czuł ani smaku, ani ciepła alkoholu.

W końcu musiał wyjść do ogrodu, by zapalić. Chłód nocy, wilgotne powietrze i cichy szum liści były bardziej kojące niż duszna atmosfera czuwania. Wypuścił dym w powietrze, patrząc w dal, gdzieś poza mury posiadłości. Tak wyglądała cała noc.


Następnego dnia przyszła pora na właściwą ceremonię pogrzebową – kokubetsu-shiki. Drake przywdział więc czarne kimono, na plecach którego lśnił herb rodu Nakamura. Zaś ciało zabrano do zakładu pogrzebowego, gdzie goście mogli złożyć ostatnie pamiątki dla zmarłego. Keiko, ubrana w ceremonialne kimono żałobne, delikatnie położyła na piersi męża niewielką książkę, z której wystawała gałązka kwiatu. Drake wsunął pod ramię wuja paczkę jego ulubionych papierosów, choć ten nie palił od wielu lat.

Kiedy trumna wjechała do pieca kremacyjnego, wszyscy patrzyli w milczeniu. Drake zerknął na Keiko. Ocierała łzy chusteczką, ale jej twarz pozostawała spokojna, jedynie drżenie palców zdradzało prawdziwe emocje. A on? On nie czuł nic. Nie potrafił uronić ani jednej łzy.

Ceremonia trwała dalej, niosąc za sobą powagę i ciężar, który przytłaczał bardziej niż samo pożegnanie. Kremacja mogła trwać nawet dwie godziny, dlatego żałobnicy przeszli do innej sali na posiłek. Nikt jednak nie miał ochoty na dłuższe rozmowy. Tam, gdzie poprzedniego wieczoru rozbrzmiewały ciche szepty, pełne wspomnień i obaw, teraz panowała nienaturalna wręcz cisza.

Drake również milczał. Jadł mechanicznie, nie zwracając uwagi na to co właściwie wkłada do ust. Nie słuchał ludzi, którzy nadal co jakiś czas zerkali na niego, jakby czekali, aż powie coś, co rozwieje ich wątpliwości. Nie zamierzał tego robić. Już dawno temu zdecydował, że nie przejmie schedy po wuju i nie stanie na czele yakuzy. Nawet jeśli miał patrzeć jak rodzina, stworzona pod skrzydłami rodu Nakamura płonie.

Niedługo później pracownik zakładu pogrzebowego wrócił, zapraszając rodzinę zmarłego z powrotem do sali kremacyjnej. Tym razem wstali tylko Drake i Keiko i ruszyli korytarzem za mężczyzną, nie wymieniając ani jednego słowa.

W sali kremacyjnej, na wysokim stole, spoczywały już szczątki zmarłego – bezosobowe kawałki kości wystające z szarego prochu. To, co zostało z człowieka, który kiedyś rządził całym podziemiem. Keiko cicho pociągnęła nosem. Pochlipywała, ale bez głośnego szlochu, bez histerii. Była spokojna, niemal zimna, zamknięta w swoim smutku.

Drake sięgnął po długie, specjalne pałeczki. W milczeniu, pomagając sobie nawzajem, przenosili razem kości do urny. Od stóp, aż do czaszki. Drake mimo, że uczestniczył w tym procesie, to czuł się całkowicie oderwany od własnych emocji. To był rytuał jak każdy inny, po prostu coś, co należało zrobić. Nie niosło to ze sobą żadnego głębszego znaczenia. Przynajmniej dla niego. A mimo to...

Przez ułamek sekundy poczuł ukłucie niepokoju. Nie dlatego, że widział przed sobą szczątki człowieka, który go wychował. Ale dlatego, że nie czuł nic. Nawet szczypty żalu, czy smutku. Przecież wuj był najważniejszą osobą w jego życiu. Podarował mu tak wiele, pokazał jak przeżyć w tym okrutnym świecie. A mimo to jedyne co czuł to pustka. Jakby świadomość jego śmierci jeszcze do niego nie dotarła.

Zamknął jednak te myśli w sobie i skupił się na dokończeniu zadania, które okazało się nie być tak łatwe jak sądził na początku, bo ręce Keiko mocno drżały, gdy podawała mu kolejne kawałki kości, które miał umieścić w urie.

Gdy wszystko było skończone, pracownik zabrał urnę, by przewieźć ją do posiadłości rodziny. Tam miały odbyć się kolejne spotkania, pełne pustych kondolencji i ludzi, którzy mieli czelność udawać, że ich to obchodzi. Drake miał już tego dość. Dość poklepywania po ramieniu. Dość ukłonów pełnych fałszywej troski. Dość kopert z biało-czarnymi wstążkami.

Odwrócił się do Keiko, ucałował jej dłoń w krótkim pożegnaniu i wymknął się bocznym wyjściem. Deszcz ustał, ale powietrze nadal było przesycone zimnem i wilgocią. Na szczęście Misaki czekał już w samochodzie, zupełnie jakby dysponował szóstym zmysłem i przewidział jego wcześniejsze ulotnienie się z pogrzebu.

Drake otworzył drzwi i usiadł na miejscu pasażera. Wsunął dłoń pod płaszcz, sięgając po paczkę papierosów, ale zaraz zrezygnował i rzucił ją na deskę rozdzielczą. Misaki spojrzał na niego przelotnie.

- Dokąd?

Drake wpatrywał się przez chwilę w przestrzeń przed sobą, jakby jego umysł nie do końca wrócił jeszcze do rzeczywistości. A potem, ledwo słyszalnie, odpowiedział:

- Do domu. Jedź do domu…


Drake wrócił do posiadłości, otwierając drzwi niemal bezgłośnie. W salonie cicho brzęczał telewizor, rzucając drgające światło na ściany. Zdjął płaszcz i odwiesił go na szafce przy drzwiach, nie dbając o to, czy materiał ułoży się równo, by się nie pogniótł. Rozsznurował eleganckie buty, które przez cały dzień piły go w kostki, ale dopiero teraz to odczuł. Każdy ruch wydawał się spowolniony, jakby jego ciało odczuwało zmęczenie, którego umysł nie był jeszcze do końca świadomy.

Mick podniósł się z kanapy. Jego oczy błyszczały lekkim niepokojem, jakby zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, czy lepiej milczeć. Zrobił dwa kroki w stronę Pana, uchylił usta, ale nie wypowiedział ani słowa. Zamarł, gdy zobaczył spojrzenie Drake’a. Nie było w nim nic znajomego. Żadnej surowości. Żadnej złości. Żadnej satysfakcji.

Drake patrzył na niego pustym wzrokiem, jakby zastanawiał się, kim on w ogóle jest i co robi w jego domu. Nie chciał jednak znać odpowiedzi na te pytania. Nie zatrzymał się, nie powiedział nic, tylko po prostu wyminął chłopaka i poszedł prosto do swojej sypialni.

Tam usiadł na skraju łóżka. Zegar na ścianie tykał cicho, ale ledwo go słyszał. Wpatrywał się w swoje dłonie, jakby widział je po raz pierwszy. Mocne, pewne, przyzwyczajone do sprawowania kontroli. Gdy nieoczekiwanie na ich powierzchnię spadło kilka kropel jego własnych łez.

Nie wiedział, jak długo tak siedział. Minuty, godziny? Mętne światło wpadające przez świetlik szarzało stopniowo, aż w końcu otoczyła go całkowita ciemność. Cisza stała się ciężka, niemal namacalna, ale nie przytłaczająca. Otulała go raczej niczym puchaty, ciepły koc.

Wtedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Nie zdążył odpowiedzieć a te już uchyliły się i do środka wszedł Akihito. Nie wypowiedział ani słowa. Nie musiał. Po prostu usiadł obok niego na łóżku i objął go jedną ręką wokół ramion. Drake oparł się o niego z pewną ulgą, pozwalając by owładnęło go zmęczenie. Wspólne milczenie z przyjacielem pośród ciemności niosło więcej ukojenia niż jakiekolwiek gesty, czy słowa pełne współczucia.


Trzy tygodnie. Tyle minęło od pogrzebu starego Nakamury. W tym czasie Mick zdążył wrócić do starej rutyny, choć wciąż czuł się, jakby coś w nim i wokół niego zmieniło się w sposób, którego nie potrafił uchwycić.

Śnieg stopniał, odsłaniając wilgotny asfalt i pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny. W powietrzu zaczęła unosić się woń ziemi, drzew i świeżo rozwijających się pąków, choć w chłodniejszych porankach czuć było jeszcze echa zimy.

Wiele rzeczy wróciło na dawne tory. Znowu pracował w biurze, spędzał czas na archiwizowaniu dokumentów, odbieraniu telefonów i pilnowaniu, by harmonogram Drake’a pozostawał nienagannie uporządkowany. Ale wiele też się zmieniło.

Drake, po kilku dniach żałoby, wrócił do dawnej wersji siebie – tej, którą wszyscy znali. Twardy. Zdeterminowany. Z pozoru taki sam. Ale Mick widział więcej. Zauważał, jak mężczyzna stawał się nerwowy, jak odpływał myślami w najmniej spodziewanych momentach. Jak przyglądał się ścianie, nie dostrzegając jej. Jak dłoń zaciskała mu się mimowolnie, gdy ktoś wypowiedział nazwisko Nakamura.

Mick nie miał odwagi pytać, co jest tego przyczyną. Poza tym, sam miał swoje frustracje. Przez te trzy tygodnie prawie nie uprawiali seksu. To nie tak, że Drake go unikał. Po prostu… nie inicjował niczego. A Mick wolał nie być tym, który zrobi to pierwszy. Bał się, że wyciągnie rękę i obudzi w nim coś, czego nie będzie w stanie zatrzymać. Bał się, że Pan wyładuje na nim cały ten tłumiony gniew, jak już kilka razy zdarzało się w przeszłości. Więc czekał i udawał, że mu to nie przeszkadza, choć w środku aż go skręcało. Teoretycznie mógł ulżyć sobie masturbacją, ale to nie było to samo.

Dzień treningu na strzelnicy był jednym z tych, które wypełniały pustkę i pozwalały mu odgonić te natarczywe myśli. Mick wyjął właśnie magazynek i zabezpieczył broń, zanim oddał ją do składu. Zawsze czuł dziwny spokój po strzelaniu, choć wciąż daleko było mu do doskonałości.

Hatoru czekał już na niego zewnątrz, opierając się nonszalancko o maskę samochodu. Mick wsiadł na miejsce pasażera, czując lekki ból w palcach. Ostatnie ćwiczenia mocno dały mu się we znaki a niedawno połamane knykcie wciąż lubiły się odzywać.

- Dziś nawet trafiałeś w tarczę – Hatoru skomentował z zadowoleniem, przekręcając kluczyk w stacyjce.

Mick przewrócił oczami, zapinając pasy.

- Ha ha. Bardzo śmieszne – odpowiedział nieco zgryźliwie

Nie uważał, by poszło mu tak świetnie. Owszem, mógł trafić w tarczę, kiedy miał czas, by odpowiednio się ustawić i wymierzyć. Ale przy nagłym zrywie wszystko szło do diabła. Strzały były niestabilne, trafiały nie tam, gdzie powinny. Zaczął się nawet zastanawiać, czy gość wydający mu broń nie podłożył mu jakiegoś zwichrowanego modelu, który zmieniał trajektorię pocisku. Przecież kiedy trenował z Akihito, szło mu zdecydowanie lepiej.

Mick zerknął na Hatoru, gdy ten nagle zmienił temat.

- Jak trzyma się szef? – zapytał.

Głos mężczyzny był pozornie swobodny, ale w jego tonie czaiło się coś więcej. Mick przez chwilę się nie odzywał. Więc nie tylko on to zauważył? Wzruszył ramionami.

- Chyba w porządku – odpowiedział niechętnie.

Hatoru westchnął.

- Dzisiaj mają debatować nad wyborem nowego lidera.

Mick uniósł brwi.

- To za wcześnie – Hatoru prychnął z pogardą. – Ledwo pochowali ojca.

Mick westchnął cicho i odwrócił wzrok w stronę okna.

- To przez naciski rodziny cesarskiej – powiedział to takim tonem, jakby czytał z kartki. – Boją się, że syndykat się rozpadnie i dojdzie do zamieszek i walk o władzę między frakcjami.

Hatoru uśmiechnął się krzywo, ale w jego oczach nie było śladu rozbawienia.

- Najlepiej by było, gdyby to szef przejął władzę. Przecież jest jedynym spadkobiercą rodu Nakamura – skwitował.

Mick nie odpowiedział tylko odwrócił się z powrotem do okna, obserwując mijane ulice. Nie był taki pewien, że byłoby to najlepsze rozwiązanie.


Sala herbaciarni była ogromna, ale wypełniała ją ciężka, dusząca atmosfera. Drake siedział na miękkiej poduszce, opierając przedramiona na kolanach, podobnie jak pozostali liderzy klanów, zebrani wokół niskich, drewnianych stoliczków. Każdy z nich trzymał w dłoni czarkę sake, ale niewielu rzeczywiście piło. Ich twarze były napięte, groźne lub maskowane pozorną obojętnością.

Wszyscy zgodzili się na dzisiejsze spotkanie jednogłośnie. Nie oznaczało to jednak, że było ono przyjazne. Drake nie miał złudzeń. Zgoda nie wynikała wyłącznie z rozsądku. To był efekt nacisków – zarówno ze strony Ryunosuke, jak i wpływów Akihito. Jedno było jednak pewne. Musieli wybrać nowego przywódcę, a jeśli nie zrobią tego poprzez debatę, czeka ich krwawa walka na ulicach. Starszyzna nie mogła kontrolować interesów organizacji w nieskończoność.

Mimo że sam uważał, iż powinni poczekać jeszcze tydzień, nie wyraził dezaprobaty. Z prostego powodu. Wiedział, że jeśli on nie będzie oponować, reszta również się na to zgodzi. Powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Nieprzeniknione maski. Zaciśnięte szczęki. Oczy czujne jak u drapieżników, gotowych rzucić się na swoją ofiarę. Ale jeden człowiek odstawał od reszty.

Tsuyoshi. Starszy brat Akihito siedział jakby od niechcenia, rozparty na poduszce z leniwym, rubasznym uśmiechem. W jednej dłoni trzymał czarkę sake, którą opróżniał zbyt szybko, a drugą nonszalancko opierał o kolano. Dzbanuszek alkoholu na jego stoliczku musiał być stale uzupełniany prze obsługę. Mężczyzna wyglądał, jakby całe to spotkanie było dla niego jednym, wielkim żartem.

Drake nie mógł się temu nadziwić. Jak to możliwe, że synowie cesarscy byli tak skrajnie różni od siebie? Ryunosuke był poważny, stoicki. Ideał w oczach mas, wzór doskonałego następcy tronu. Przynajmniej publicznie. Tsu był natomiast bezczelny, jakby kpił z całego świata. Wbrew woli rodziny wszedł w struktury yakuzy i zajął się handlem ludźmi – dla czystej zabawy. I wreszcie Akihito. Zepchnięty na margines już w chwili narodzin. Nie miał widoków na tron. Nie oczekiwano od niego niczego. A jednak udowodnił wszystkim, że nie pozwoli się stłamsić i przejął kontrolę nad całym tym pierdolnikiem podziemia, wkupując się w łaski klanów nie przymilnymi sowami a twardą ręką, którą trzymał wszystkich za jaja.

Drake spuścił wzrok na swój stoliczek, gdzie stała czarka sake i drobna przekąska. Nie miał jednak na nie najmniejszej ochoty. Łudził się, że spotkanie to będzie przynajmniej częściowo merytoryczne. Nie miał złudzeń co do tego, że przebiegnie w spokoju, ale liczył chociaż na pozory profesjonalizmu. Ależ się pomylił.

Gdy tylko starszyzna oficjalnie przywitała zgromadzonych i wyłożyła powód spotkania, rozpętało się istne piekło. Każdy próbował przekrzyczeć innych. Każdy forsował własną kandydaturę na przywódcę. Głowy klanów zaczęły wyrzucać z siebie argumenty – jedni rozsądne, inni zupełnie oderwane od rzeczywistości. Sala wypełniła się wrzawą.

Z każdą kolejną minutą napięcie rosło. Ochrona, która towarzyszyła liderom, spięła się wyczuwając zbliżające się zagrożenie. Niektórzy ludzie zaczęli najeżać się na siebie nawzajem, a ich palce ślizgały się po rękojeściach noży ukrytych w fałdach eleganckich garniturów, czy tradycyjnych kimon. Katastrofa była już o krok.

W całym tym chaosie tylko dwóch mężczyzn pozostawało milczących. Drake i Tsuyoshi. Pierwszy cierpliwie analizował sytuację, drugi… Drugi wyglądał, jakby oglądał fantastyczne przedstawienie. Tsu uniósł czarkę sake do ust, oczyma pełnymi rozbawienia obserwując ten żałosny spektakl.

Gdy nagle rozległ się głośny trzask bo drzwi sali rozsunęły się z impetem. Wszystkie rozmowy urwały się jak nożem uciął. Każdy wstrzymał oddech. Drake również. Bo oto w drzwiach stał Akihito.

Wkroczył do sali z niepodważalnym majestatem, ubrany w czarne, lejące się niczym atrament kimono, na którego jedwabiu sploty złotych smoków wiły się wokół jego stóp. Jego krok był pewny. Jego postawa – doskonała. Jego aura – przytłaczająca, miażdżąca maluczkich.

Gdy przechodził przez salę, wszystkie spojrzenia podążały za nim w milczeniu – pełne podziwu, szacunku, a u niektórych... strachu. Nikt nie śmiał się odezwać. Drake nie spuszczał go z oczu, nie mogąc powstrzymać podziwu.

Akihito – ten, którego rodzina spisała na straty. Ten, który miał nigdy nie mieć znaczenia. Teraz stawiał stopy w samym centrum podziemnego świata, jakby był jego królem. Jakby właśnie przyszedł po to, co od zawsze mu się należało.

Akihito dotarł do podwyższenia i usiadł na zaszczytnym miejscu przeznaczonym dla przywódcy. Z nonszalancją odrzucił rękaw kimona, który mu zawadzał. Jego spojrzenie przebiegło powoli po zgromadzonych. Władcze. Niepodważalne. A potem, głośnym, czystym tonem oznajmił:

- Yakuza należy teraz do mnie.

Jego słowa wypełniły salę, wbijając się w uszy zgromadzonych niczym ostrze. Cisza, która zapadła, stała się gęsta niczym mgła.

Jeśli ktoś ma coś przeciw niech teraz zabierze głos.

W sali nie rozległ się nawet najcichszy szmer. Wszyscy trwali w osłupieniu, jakby nie byli pewni, czy właśnie byli świadkami przejawu niewiarygodnej odwagi, czy też skrajnej głupoty. Nikt się nie poruszył.

Aż w końcu Drake wstał.

Zrobił to powoli, z pełną świadomością, że każdy ruch, każdy gest, każda sekunda, w której pozostali wciąż siedzieli nieruchomo, była niczym ostrze wbite w napięcie tej chwili. Niespiesznie, ale zdecydowanie, ruszył do przodu. Jego kroki odbijały się echem w ciszy.

Gdy dotarł do Akihito, nie zawahał się ani przez moment. Opadł przed nim na kolana, pochylając się nisko, aż jego czoło niemal dotknęło maty tatami. Był pierwszy, ale nie ostatni. Po krótkiej chwili, powoli, niczym fala rozchodząca się po wodzie, inni zaczęli go naśladować. Głowy klanów jedna po drugiej pochylały się przed nowym przywódcą. Nawet Tsuyoshi. Nikt nie śmiał protestować.

Po pewnym czasie Drake wyprostował się powoli. Jego oczy spotkały się ze spojrzeniem Akihito. I w tym spojrzeniu igrały wesołe iskierki. Blondyn usiłował zachować powagę, ale kąciki jego ust nieznacznie uniosły się w pełnym rozbawienia uśmiechu.

Drake odwzajemnił ten gest. Tyle że jego płonął czymś zupełnie innym. Pożądaniem. Nigdy wcześniej nie widział Akihito w tak majestatycznej pozie. Blondyn siedział z łokciem nonszalancko wspartym o kolano postawionej w zgięciu nogi, z twarzą wyrażającą absolutną pewność siebie. Emanował władczością, która zwalała z nóg. Czarne kimono, zdobione złotymi smokami, jedynie wzmacniało ten efekt.

Akihito wyglądał jak cesarz. Nie. Był jak sam bóg.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz