Mick przemierzał biuro, wyglądając na nieco otępiałego i przygnębionego. Zmęczenie odbijało się na jego twarzy i w sposobie w jaki stawiał kroki, jakby z trudem unosił własne ciało. Jeden z ludzi Drake’a rzucił w jego kierunku głupią zaczepkę, ale Mick nawet się nie zatrzymał, ignorując ją całkowicie.
- Co z tym dzieciakiem? – mężczyzna zapytał stojącego obok kolegę, zerkając na oddalającego się chłopaka.
- Chuj wie – odpowiedział. – Może szef pieprzył go całą noc i dupa go boli – stwierdził ordynarnie.
Obaj wybuchli śmiechem, ale szybko ucichli, gdy za ich plecami pojawił się Misaki. Jego srogie spojrzenie zmroziło ich natychmiast. Nie powiedział ani słowa, ale sama jego obecność wystarczyła, by obaj odwrócili wzrok i czym prędzej wrócili do swoich zajęć.
Mick tymczasem wszedł do biura Drake’a i odetchnął z ulgą na myśl, że jeszcze przez jakieś dwie godziny nie zobaczy Pana. Ten pojechał do swojego wuja, co dla niego oznaczało chwilę względnego spokoju. Usiadł za własnym biurkiem i spojrzał ponuro na Kaoru, byłego asystenta, który kręcił się w pobliżu bez konkretnego celu, jakby chciał sprawiać wrażenie zajętego, by nikt nie zawracał mu głowy.
- Zrób mi kawę, Kaoru – rzucił do niego Mick, nie podnosząc głowy znad dokumentów, które przeglądał.
Kaoru spojrzał na niego wściekle.
- Nie jestem twoim służącym! – powiedział oburzonym tonem, jakby Mick co najmniej kazał mu zbierać gnój z podłogi.
Mick zmarszczył brwi a w jego zmęczonych oczach błysnął gniew.
- Wypierdalaj po tę kawę! – powiedział ostrzej, nie próbując nawet ukrywać irytacji.
Kaoru zacisnął zęby, ale nie odpowiedział. Wyszedł z biura naburmuszony. W drzwiach minął się z Misakim, który przepuścił go z uniesioną brwią, po czym zwrócił się do Mick’a.
- Widzę, że wziąłeś sobie do serca sugestie Naomi, żeby trzymać Kaoru krótko. To dobrze, ale czy na pewno wszystko gra? – spytał łagodnym tonem.
Mick, wciąż zdenerwowany, posłał mu wymowne spojrzenie.
- Nic nie gra – odburknął, poprawiając obrożę, która uwierała go w szyję.
Poprzedniego wieczoru Drake szarpał go za nią podczas seksu, podduszając, przez co pojawiły się bolesne otarcia. Czuł je niemal przy każdym obróceniu głowy. Misaki oparł się niedbale o biurko, przyglądając mu się badawczo.
- Znów czymś wkurzyłeś szefa? – zapytał z lekkim uśmiechem, który jednak nie sięgał jego oczu.
Mick burknął coś niewyraźnie, po czym spojrzał na ochroniarza z większym zainteresowaniem.
- Uważasz, że to wszystko jest w porządku? – zapytał cicho z wyraźnym napięciem w głosie.
Misaki westchnął, wzruszając ramionami. Odnosił wrażenie, że całkiem niedawno odbyli podobną rozmowę, ale dziś Mick był wyjątkowo przybity.
- Gdyby świat był idealny, wiele rzeczy, które nie są w porządku, nie miałoby miejsca.
Mick uśmiechnął się kwaśno, kręcąc głową.
- Ale nie jest. To chcesz powiedzieć? – skwitował.
- Co poradzić – odpowiedział Misaki, jakby z rezygnacją.
Po chwili spojrzał na sterty papierów na biurku chłopaka i wskazał na nie ruchem głowy.
- Może pomóc ci z tym bałaganem? – spytał.
Mick jęknął cierpiętniczo, patrząc na stos dokumentów, ale pokręcił głową.
- Jakoś sobie poradzę – odpowiedział z westchnieniem.
Misaki przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, po czym skinął głową i ruszył w stronę wyjścia.
- Powodzenia – rzucił, zanim zniknął za drzwiami, zostawiając go samego.
Mick westchnął głęboko, opierając głowę na rękach opartych na biurku. Czekał go jeszcze długi dzień a myśl o kolejnych godzinach pracy nie przynosiła żadnej pociechy, choć zwykle lubił zająć czymś umysł, by zbytnio nie myśleć. Dziś chyba wolałby jednak skorzystać z siłowni, znajdującej się pod posiadłością Akihito, by po prostu wyładować się fizycznie.
Mimo wszystko usiłował skupić się na papierach piętrzących się na biurku i ignorować burkliwe odpowiedzi Kaoru, gdy o coś go pytał. Choć nie omieszkał wywracać oczami, dając wyraz temu, że jego dziecinne zachowanie jest żałosne. Jednak jego myśli szybko odpływały, powracając do tego, co działo się ostatnimi dniami w posiadłości Akihito. Jutro miał być sylwester i zastanawiał się, jak będzie wyglądało świętowanie. Oczywiście ich Panów, bo że wraz z chłopakami zostanie zaproszony do zabawy, nawet się nie łudził. Pewnie od rana zostanie zagoniony do sprzątania albo pomocy Makoto i Lu w przygotowaniach tego wszystkiego. Kompletnie nie miał na to ochoty.
Ostatnie wydarzenia wciąż go męczyły. Po tamtej nocy, gdy niemal rzucił się na Akihito, wszystko się zmieniło. Następnego ranka słyszał, jak Makoto rozmawiał z Kaname, uspokajając go i próbując wybielić w jego oczach Akihito, tłumacząc, że to on sprowokował Pana przez co ten był okrutny. Zasugerował, żeby po prostu ładnie go przeprosił za swoje zachowanie i obiecał, że więcej nie będzie się mu naprzykrzał.
Mick musiał wyjść z pokoju, żeby nie powiedzieć czegoś, czego by potem żałował. Chciało mu się rzygać, słuchając tego. Mako brzmiał, jakby tłumaczył dziecku, dlaczego rodzic miał prawo je uderzyć. W całej tej narracji nie było miejsca na sprzeciw. Ba! Nawet na próbę jakiegokolwiek dialogu. Akihito był Panem i koniec kropka. To on decydował co było dobre a co złe.
W ogóle wszyscy w posiadłości zachowywali się, jakby nic się nie stało. Choć Akihito raz czy dwa dogryzł mu jakimś sugestywnym tekstem, typu „zamierzam dziś przelecieć Makoto. On to lubi, nawet jeśli w trakcie płacze. Wole uprzedzić, żebyś znów nie wystartował na mnie z pięściami”.
No i Drake stał się względem niego bardziej wymagający i czujny. Każdej nocy zabierał go do lustrzanego pokoju i przypominał mu na różne sposoby, gdzie było jego miejsce i kim był. Kazał mu robić upokarzające rzeczy i patrzeć na własne odbicie. Potem zwykle przechodził do seksu, a gdy się zadowolił po prostu go odprawiał.
Bez wspólnej kąpieli w czasie której mógłby zadbać o jego obrażenia i pomóc się wyciszyć, bez żadnego objawu opieki. Traktował go po prostu jak narzędzie i Mick doskonale rozumiał, że była to dalsza część kary. Pan już niejednokrotnie dyscyplinował go w podobny sposób, udowadniając, że to, co Mick uważał za okrutne, wciąż miało w sobie przejawy czułości. Jakkolwiek pokrętnie Drake by jej nie postrzegał. I musiał przyznać, że coś w tym było. Po ostatnich nocach z Panem czuł się niczym gówno. Wczoraj po prostu poryczał się jak dziecko, gdy mężczyzna odepchnął go, gdy chciał się po prostu przytulić, a potem kazał mu spieprzać do pokoju chłopaków.
Mick cieszył się, że nie musiał spać z nim w pokoju gościnnym, ale z drugiej strony, gdy Pan całą uwagę poświęcał Akihito a on sam odsunął się nieco od reszty chłopaków, czuł się w tej sterylnej posiadłości po prostu samotnie.
Westchnął, patrząc na dokumenty przed sobą. Nawet myśl o tym, że jutro zobaczy Lachlan’a, nie cieszyła go tak, jak powinna. Zastanawiał się, czy Drake zgodziłby się, żeby mógł wybrać jakiś prezent dla przyjaciela, ale szybko porzucił tę myśl. Po co pytać, skoro odpowiedź i tak była oczywista. Pan obiecał mu niedawno, że da mu kartę, na którą będzie wpływać niewielkie kieszonkowe, ale od ich powrotu z Seulu nie było o tym mowy. Mick’a zirytowała ta myśl. Z resztą jak wszystko ostatnio.
Z rezygnacją dopił kiepską kawę z automatu i spróbował wrócić do pracy, ale jego spojrzenie uciekało od monitora komputera w stronę okna, za którym prószył grubo śnieg. Wczoraj Makoto i Lu ulepili w ogrodzie bałwana a Akihito pokazał Kaname jak zrobić urocze lampiony ze śniegu. Chłopak tak zapalił się do tej zabawy, że wieczorem Aki zgasił światła zewnętrzne, by mogli podziwiać, jak przeszło trzydzieści śnieżnych domków mieni się od światła świeczek, które do nich powkładali. Mick widział ich blask przez pół nocy, bo okno w pokoju chłopaków zostało odsłonięte a on nie potrafił długo zasnąć. Wszystko to wydawało mu się jakąś pokręconą farsą, w której utknął na dobre.
Sięgnął po telefon, chcąc na chwilę oderwać się od natłoku myśli. Otworzył galerię i odnalazł zdjęcie, które zapisał sobie niedawno ze street view. Jego ojciec koszący trawnik przed domem i matka stojąca w drzwiach, tyłem do kamery, przez co musiał wyobrażać sobie jej twarz.
Wpatrywał się w obraz, czując jak coś ściska go w piersi. Zastanawiał się, co jego rodzina mogła robić w sylwestra. Czy nadal go szukali, czy może już dali sobie spokój? Może postanowili zamknąć ten rozdział swojego życia i po prostu pogodzić się z tym, że już go z nimi nie ma?
Gdyby jednak był pewnie pojechalibyśmy na Florydę do ciotki Charlotte. Nie przepadał za nią. Była dziwna i zbyt zdewociała. Zawsze traktowała go jak niesforne dziecko, które trzeba nawrócić na właściwą ścieżkę. Ale mimo to... dałby wszystko, żeby jeszcze raz ją zobaczyć. Usłyszeć, jak z przesadną powagą gani jego niefrasobliwość, albo jak modli się przy stole przed świątecznym obiadem, sprawiając, że wszyscy kręcili oczami.
Poczucie tęsknoty uderzyło w niego z taką siłą, że przez chwilę nie mógł złapać tchu. Wyprostował się gwałtownie na krześle, szybko przecierając szklące się oczy. Nie mógł sobie pozwolić na słabość, nie tutaj. Nie przy Kaoru, który mógłby to zauważyć i wykorzystać. Wziął kilka głębszych oddechów, by się uspokoić.
Mick wciąż trzymał telefon w dłoni a jego kciuk zawisł nad ekranem. Zamiast odłożyć urządzenie, otworzył aplikację map i wpisał nazwę warsztatu, który prowadził jego ojciec. Na ekranie pojawiło się znajome logo i adres a zaraz obok numer telefonu. Przez chwilę patrzył na cyfry, chcąc wyryć je w swojej pamięci. Myśl o tym, żeby zadzwonić, kiełkowała w jego głowie, rozrastając się, aż nie mógł myśleć już o niczym innym.
Wciągnął głęboko powietrze i niemal kliknął słuchawkę, gdy drzwi otwarły się z hukiem. Do pokoju weszli Naomi i Drake, rozmawiając o czymś żywo. Mick prawie upuścił telefon, ale w ostatniej chwili opanował się i odłożył go na biurko, starając się zachować spokój. Pochylił się nad papierami, udając, że intensywnie nad nimi pracuje. Serce waliło mu jak oszalałe, ale jego twarz pozostała niewzruszona. Drake rzucił mu przelotne spojrzenie a Naomi kontynuowała rozmowę, jakby nic się nie stało.
W myślach Mick wyrzucał sobie własną głupotę. Co on sobie do cholery wyobrażał?! Przecież był w biurze Pana a wszędzie wokół byli jego ludzie. Z resztą, u ojca telefonami zajmowała się Bethany. Suka tak wredna i nieprzyjemna w obyciu, że pewnie zwyzywałaby go, za zawracanie jej głowy nim zdążyłby zebrać się na odwagę i w ogóle odezwać. I co by właściwie powiedział? „Cześć tu Mick, wyjechałem na wakacje życia i jakiś zjeb mnie porwał. Ratuj” ?
Mick wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. Myśl o telefonie pozostała jednak w jego głowie jak cichy, nieustający szept, ale wiedział, że to byłoby szaleństwo. Gdyby Drake się o tym dowiedział, pewnie zabiłby go na miejscu.
Aż podskoczył, gdy Pan gwałtownie zamknął jego laptop.
- Jeśli nie skończyłeś to przekaż to Misaki’emu. Jedziemy zobaczyć ten nowy kontrakt a potem odebrać paczki – oznajmił chłodno.
- Paczki? – Mick powtórzył bezwiednie.
Drake zmarszczył brwi, pochylając się do niego i patrząc mu intensywnie w oczy.
- Ty się w ogóle dziś obudziłeś? – spytał kpiąco. - Jutro sylwester. Zamówiłem kilka prezentów i trzeba po nie jechać – wyjaśnił.
Mick zerwał się z miejsca i natychmiast poszedł założyć kurtkę.
- Przepraszam, sir. Chyba rzeczywiście potrzebuje porządnej kawy – przyznał z zakłopotaniem.
Przecież widział w kalendarzu, że mają to na dziś w planach. Zapinając kurtkę odwrócił się do Drake’a i zamarł, gdy zobaczył, że mężczyzna przegląda jego telefon, który nieopatrznie zostawił na biurku. Pan zmarszczył brwi i po chwili spojrzał na niego wymownie.
- A jednak masz prawidłową wersje planu dnia – stwierdził, rzucając mu urządzenie. – Skup się Mick! To ty masz przypominać mi o spotkaniach, nie ja tobie - skarcił go.
Blondyn ledwo złapał komórkę i ukrył ją na dnie kieszeni.
- Przepraszam, sir. Będę bardziej uważny… - zapewnił, wychodząc za Drake’iem z biura, na drżących nogach.
Drake przeglądał kontrakt po raz ostatni, przekładając kartki w dłoniach, idąc po schodach w posiadłości Akihito. Umowa wydawała mu się podejrzana, a Yamaguchi, choć wydawali się sojusznikami, mieli niepokojącą skłonność do prób przechytrzenia swoich partnerów. Musiał mieć pewność, że Aki rzuci na to okiem, zanim coś podpisze.
Wszedł do biura przyjaciela zamyślony i nie od razu zauważając, co dzieje się w środku. Dopiero dźwięk tłumionego przekleństwa i trzask, jakby ktoś uderzył o biurko, przykuły jego uwagę. Akihito gwałtownie zgiął się w pół, czołem uderzając o blat.
- Nad wyraz miłe, że mi się kłaniasz – Drake rzucił z szerokim uśmiechem. – Czyżbyś wreszcie uznał moją wyższość?
Aki spojrzał na niego wściekle a jednocześnie jego twarz zdradzała niewysłowiony ból. Drake mógłby przysiąc, że jeszcze nigdy nie widział go tak pokonanego i nie bardzo rozumiał co się dzieje. Akihito nie odpowiedział od razu, zamiast tego sięgnął pod biurko i wyciągnął spod niego Kaname. Zamaszyście uderzył chłopaka w twarz, aż ten zatoczył się lekko, po czym wskazał ręką w stronę drzwi.
- Wynoś się! – warknął, a Kaname natychmiast posłuchał, wycierając nadgarstkiem usta i znikając za drzwiami.
Drake odprowadził chłopaka niedowierzającym spojrzeniem, po czym zwrócił się do Akihito, unosząc brew.
- On właśnie…? – zaczął pytanie.
- Owszem! – Akihito przerwał mu zduszonym głosem, kładąc głowę z powrotem na stole. – A teraz przynieś mi kurwa lodu, a nie się śmiej!
Drake wręcz zanosił się śmiechem, ledwie trzymając równowagę, ale ostatecznie odwrócił się i poszedł do kuchni, by spełnić prośbę. Gdy wrócił, Akihito siedział już na kanapie, z ulgą przyjmując worek z lodem, który położył sobie na kroczu.
- Czy trzeba wezwać Kenji’ego? – Drake zapytał, nadal rozbawiony.
Akihito rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Jeszcze nie jest tak źle, żebym chciał pokazywać mu swojego fiuta – warknął.
- Oj przestań, widział go nie raz. Wielka mi afera – Drake odpowiedział bagatelizująco.
W kąciku ust Akihito zamajaczył mimowolny uśmiech, na wspomnienie ich szaleńczych, młodzieńczych lat.
- Pamiętasz, jak Kenji’ego ugryzła ta dziwka w Hong Kongu? – zagadnął Drake. – Bo skomentował, że ma krzywo zrobione cycki? Tam to dopiero polała się krew!
Akihito roześmiał się, choć widać było, że śmiech sprawiał mu ból.
- Upiliśmy go wtedy tequilą, żeby mógł sam sobie założyć szwy – przypomniał. – Jego wacek wyglądał jakby miał antenki!
Obaj śmiali się przez dłuższą chwilę, aż wreszcie Akihito westchnął, upewniając się, że jego dziarski żołnierz nie odniósł poważniejszych obrażeń.
- Z czym przychodzisz? – zapytał w końcu, odkładając lód na bok.
Drake podał mu kontrakt.
- Rzuć na to okiem. Wydaje mi się, że rodzinka Yamaguchi próbuje mnie wyruchać – stwierdził.
Akihito zagwizdał, przeglądając dokument.
- Masz branie, Drake. Ale uważaj z seniorami, są dość leciwi – Aki skomentował, wciąż w doskonałym nastroju.
Drake przewrócił oczami.
- Za to ich spadkobierca jest niczego sobie, chociaż zbyt płochliwy, jak na mój gust – stwierdził od niechcenia.
- A czego ty się spodziewasz? Ile on właściwie ma? Chyba ledwo skończył szkołę – rzucił Akihito, odkładając kontrakt na bok i rozciągając się lekko. – Może mam pokazać mu, kto tu rządzi?
- Może nie zaszkodzi? – Drake bardziej zapytał niż stwierdził. – Niby przejął rodzinny interes, ale widać, że stary Yamaguchi wciąż pociąga za sznurki. Ten kontrakt śmierdzi na kilometr
Akihito pokiwał głową, wciąż rozbawiony, ale w jego oczach pojawiła się iskra powagi, gdy ponownie zerknął na dokument. Przekartkował go, czytając pobieżnie, ale w oczy od razu rzuciło mu się mnóstwo uwag. Od razu przekazał przyjacielowi namiary na świetnego prawnika, który przeredaguje umowę w taki sposób, by żadna ze stron nie poniosła niepotrzebnych strat i by ewentualne niepożądane konsekwencje zostały równomiernie rozdzielone na wszystkich zainteresowanych.
Kiedy to mieli już za sobą, rzucił papiery na biurko z lekkim westchnieniem.
- Zjadłbym pizzę – rzucił w przestrzeń, obracając się w stronę przyjaciela. – Ty też?
Drake pokręcił głową.
- Nie, ale napiłbym się tej tequili – odparł z figlarnym uśmiechem.
Aki roześmiał się.
- Jak zawsze
Wstał i wskazał gestem, by poszli razem do kuchni.
Gdy pizza już się piekła, obaj usiedli na hokerach przy wyspie kuchennej, rozmawiając o niczym. Drake co chwilę sięgał po kieliszek tequili, podczas gdy Aki sprawdzał czas na zegarze piekarnika.
Nagle usłyszał kroki na piętrze. Zmarszczył brwi, odwracając głowę w stronę schodów. O tej porze nikt nie powinien kręcić się po posiadłości. Po chwili na schodach pojawił się Lu a widok chłopaka jeszcze bardziej zaniepokoił Akihito. Już otwierał usta, by skarcić go za złamanie ciszy nocnej, ale ten podszedł bliżej, stając w lepszym świetle. Był wyraźnie roztrzęsiony. Ręce drżały mu tak mocno, że trudno było tego nie zauważyć. Jego oczy błyszczały od łez a usta bezskutecznie próbowały ułożyć wydobywające się z nich dźwięki w słowa.
- Chodź tutaj – Aki powiedział łagodnie, gestem ręki przywołując go bliżej.
Lu posłuchał i niemal natychmiast wtulił się w Pana, drżąc niczym listek na wietrze. Aki bez słowa objął go ramionami, głaszcząc uspokajająco po głowie i plecach. Od razu poznał objawy napadu paniki, podobnego do tego, którego Lu dostał niedawno w galerii handlowej. Wiedział, że teraz niewiele z niego wyciągnie. Chłopak musiał się najpierw uspokoić.
Drake, widząc całą sytuację, zaczął mówić o imprezie sylwestrowej i przekąskach, rzucając jakieś błahe uwagi, jakby nic się nie działo. Miał nadzieję, że w ten sposób pokaże Lu, że nic się nie dzieje, a jednocześnie odwróci jego uwagę od powodów, przez które napad się pojawił.
- Mogę zrobić faszerowane jajka… - Lu odezwał się wreszcie, choć jego głos był ledwie słyszalny.
Akihito uśmiechnął się lekko i spojrzał mu w twarz, gdy chłopak uniósł niepewnie głowę.
- Powiesz mi teraz, dlaczego złamałeś ciszę nocną? – zapytał łagodnie.
Lu otarł załzawione oczy nadgarstkiem i wziął głęboki wdech, jakby próbował zebrać się w sobie.
- Śniło mi się… – zaczął cicho – że wróciłem do szkoły i wszyscy wiedzieli, że rodzina mnie sprzedała. Śmiali się, wytykali mnie palcami, poszturchiwali na korytarzach…
Przerwał na chwilę, próbując uspokoić oddech, który znów zaczął przyspieszać, na myśl o koszmarze.
- W końcu… tamta trójka z galerii… - zająknął się a jego głos zadrżał. – Wepchnęli mnie do szafy w sali biologicznej i zaryglowali drzwi krzesłem. Krzyczałem i waliłem pięściami, ale nie mogłem się wydostać. Tak bardzo się bałem...
Akihito pogładził go uspokajająco po policzku. Jego spojrzenie było miękkie i pełne wyrozumiałości. Nie wyśmiał jego lęków ani nie zbagatelizował ich. Po prostu zapewnił, że jest całkowicie bezpieczny.
- Dlaczego nie obudziłeś Makoto? – zapytał po chwili.
- Mako był dziś tak zmęczony… – Lu wzruszył ramionami. – Nie chciałem go budzić. Wolałem zejść do kuchni i napić się mleka… - przyznał.
- Przepraszam, że opuściłem pokój – zaraz dodał cicho.
- Nic się nie stało – zapewnił Aki. – Posiedź z nami, aż się całkiem uspokoisz. Zjesz pizzę?
Lu pokręcił głową.
- Nie jestem głodny. Tylko mleko…
Aki od razu wyciągnął garnuszek i postawił go na kuchence, nalewając do niego mleka.
- Siadaj – powiedział krótko, wskazując na stołek.
Drake, który przez cały czas przyglądał się scenie, uśmiechnął się z rozbawieniem, ale powstrzymał się od komentarza. Znał słabość przyjaciela względem Lu, przecież właśnie dlatego chciał akurat jego. Wystarczyło jedno spojrzenie tych bursztynowych, mokrych od łez oczu, żeby Aki przepadł.
Noc w posiadłości Akihito płynęła zaskakująco spokojnie, a Lu, wciąż nieco roztrzęsiony, dołączył do Pana i Drake’a w salonie. Włączyli film, którego fabuła była na tyle lekka, że nikt nie musiał się szczególnie na nim skupiać.
Akihito rozsiadł się na kanapie z kolacją na kolanach, zajadając się powoli, podczas gdy Lu wtulał się w jego bok, trzymając w dłoniach kubek z mlekiem. Blondyn sięgnął po kolejny kawałek pizzy, gdy nagle Drake, siedzący z drugiej strony, nachylił się i podebrał mu jeden.
- Ej! – Aki oburzył się, patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem. – Pytałem cię wcześniej, czy chcesz pizzę, a ty nie chciałeś! – oburzył się.
Drake uśmiechnął się z pełnymi ustami.
- Tak opornie ci idzie, że postanowiłem ci pomóc – odparł, przeżuwając.
- Opornie?! – Akihito prychnął, wskazując na Lu. – Mam tu roztrzęsionego szczeniaczka do uspokojenia, a ty mi jeszcze żarcie podkradasz!
Lu spojrzał na swój kubek z wizerunkiem jamnika w zielonym kubraczku i z mikołajową czapką na łebku.
- Jeśli przeszkadzam, mogę wrócić na górę – powiedział nieśmiało, unosząc wzrok na Pana.
Akihito objął go ramieniem, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Nie wygaduj głupot – rzucił spokojnie. – Nikomu tu nie przeszkadzasz – stwierdził stanowczo.
Drake sięgnął po kolejny kawałek, ale Aki uderzył go w dłoń, próbując zapobiec kolejnemu atakowi. Brunet oczywiście zdążył złapać pizzę i z triumfalnym uśmiechem cofnął rękę.
Lu, popijając swoje mleko, przyglądał się ich przekomarzankom z lekkim uśmiechem. Na co dzień Pan napawał go lękiem przez swoją dominującą postawę, ale w takich chwilach, gdy był swobodny i rozbawiony, Lu naprawdę cieszył się z jego obecności.
Drake zauważył spojrzenie chłopaka i mrugnął do niego.
- Uważaj na swojego jamnika – rzucił w stronę Lu, wskazując na jego kubek. – Jeszcze cię obszczeka
Aki wywrócił oczami, odkładając pusty talerz na stół i ignorując, że jego szczeniaczek spalił buraka, odstawiając tak samo kubek, za jego przykładem.
- Skończ już z tymi sucharami, Drake – powiedział z udawaną rezygnacją.
Film trwał dalej a atmosfera w salonie rozluźniła się całkowicie. Lu powoli odpływał w objęciach ciepłych ramion Pana, ciesząc się, że mógł z nimi zostać, zamiast wracać na piętro. Dla niego takie chwile były rzadkie, ale wyjątkowo cenne.
Akihito przeciągnął palcami przez miękkie włosy Lu, uśmiechając się lekko, gdy chłopak zasypiał, wtulony w jego bok. Patrząc na niego, pomyślał o tym, co zasugerował Mick’owi, gdy ten wpadł do kuchni w bojowym nastroju. Że chłopcy są dla niego tylko zabawkami. To była celowa prowokacja, rzucona, by wyprowadzić go z równowagi. W rzeczywistości wcale tak nie było.
Kochał ich na swój sposób, tak jak kocha się przygarniętego z ulicy kota. Każdy, kto kiedykolwiek zaopiekował się takim zwierzęciem, wiedział, ile czasu i energii trzeba było poświęcić, by oswoić stworzenie, które całe życie było dzikie i nieufne. Wymagało to cierpliwości, by nauczyć je zasad pozwalających funkcjonować w domu. Ale w końcu, kiedy ten mały futrzak kładł ci się wieczorem na kolanach i mruczał, patrząc na ciebie pełnym szczęścia i wdzięczności spojrzeniem, cały trud okazywał się tego wart.
Z jego chłopcami było podobnie. No… Może nieco inaczej z Kaname, ale nawet on zdążył zyskać w jego oczach pewną wartość. Nie potrafił sobie wyobrazić, żeby mógł ich stracić. Byli częścią jego życia, częścią jego codzienności. Troszczył się o nich, choć na zewnątrz wolał nie okazywać tego zbyt często. Miłość, jaką do nich czuł, była trudna do zdefiniowania, ale była prawdziwa.
Z rozczuleniem patrzył na śpiącego Lu, jego drobne ciało wtulone w swój bok. W tym momencie poczuł coś, co rzadko dopuszczał do głosu; wdzięczność. Za to, że ci chłopcy byli jego. Za to, że udało mu się stworzyć coś, co mimo wszystko nazywał swoim domem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz