Hiro siedział na łóżku ze splecionymi w skrzyżnym siadzie nogami i zeszytem na kolanach. Nie był to pierwszy lepszy notatnik a rozpiska zasad, jakie panowały w domu jego właściciela. Teraz, po całym popołudniu emocji, jego dłoń sunęła miękko po papierze, dorysowując szczegóły do jednej z wcześniejszych stron.
W rogu znalazł się niewielki szkic głowy z samurajskim koczkiem, na który niezdarnie nasunięta była czapka kucharska. To miał być Lu, a przynajmniej według Hiro. Uśmiechnięte oczy, wystające uszy i nonszalancko wystylizowana fryzura nadawały postaci nieco zawadiackiego charakter. Obok, jak dla kontrastu, Hiro narysował samego siebie w dwóch wersjach: jedna przedstawiała uśmiechniętą buzię z rumieńcami i serduszkiem nad głową, a druga patyczkowatego ludzika pochylonego w głębokim ukłonie. Miało to oznaczać, że powinien być miły dla Lu i odnosić się do niego z szacunkiem. To była jedna z tych zasad, których nie musiał zapisywać, ale po prostu potrzebował rozluźnić się i odreagować zamieszanie, które towarzyszyło obiadowi. Chciał też zwyczajnie odpocząć po sprzątaniu po posiłku.
Dorysował jeszcze kilka drobnych kwiatów na marginesie i zapatrzył się na błękitny plaster na palcu. Misie z parasolkami uśmiechały się do niego jak z bajki dla dzieci. Nie potrafił powstrzymać cichego śmiechu. Myśl o tym, że jego Pan – poważny, dystyngowany, ubrany zawsze w perfekcyjnie skrojone marynarki i pachnący drogimi perfumami– trzymał w apteczce coś tak uroczo infantylnego jak dziecięce opatrunki, rozgrzewała Hiro od środka.
Jeszcze milsze było to, że Pan sam pomógł mu założyć plaster. Nie musiał przecież tego robić. Hiro nie odciął sobie ręki a jedynie powierzchownie skaleczył, co w jego mniemaniu niewarte było nawet wzmianki. A mimo to Kaito zajął się nim z nieoczekiwaną delikatnością. Gdyby to zdarzyło się w klubie Takenaki… cóż, nie byłoby misiów. Byłyby krzyki, a może nawet pas. Za zrobienie bałaganu. Za zmarnowany czas i dezorganizację pracy. Za wszystko.
Tutaj było jednak inaczej. Hiro uśmiechnął się jeszcze szerzej. Może to zasługa Lu, a może po prostu tego miejsca. Czuł się trochę jak ktoś, komu właśnie pozwolono pierwszy raz w życiu swobodnie oddychać. Już miał wrócić do rysowania, kiedy drzwi do pokoju uchyliły się cicho. Do środka zajrzał właśnie Lu. Włosy miał już nieco potargane a na skroni wciąż był różowawy ślad po lodowym kompresie, albo bliskim spotkaniu z dywanem w gabinecie Kaito. A może tym i tym. Hiro nie miał ochoty się nad tym zastanawiać.
Uniósł tylko wzrok znad zeszytu i lekko się uśmiechnął, widząc Lu w drzwiach. W jego uśmiechu była jeszcze odrobina rezerwy, ostrożność właściwa komuś, kto dopiero zaczyna rozpoznawać, komu można zaufać. Niemal bezwiednie zmienił pozycję, podciągając nogi bliżej siebie i odchylając zeszyt tak, by ukryć rysunki przed wzrokiem gościa.
Lu nie wydawał się tym przejęty. Podszedł, jakby miał coś ważnego do powiedzenia, ale zamiast tego zsunął się nagle na kolana, a potem niemal wpełznął pod łóżko. Hiro uniósł brwi, nie bardzo wiedząc, co się dzieje, ale milczał. Całkiem zapomniał, co chłopak tam ukrył, a widząc jak po chwili wyłonił się z przestrzeni pod łóżkiem z pudełkiem w rękach aż wstrzymał oddech. Lu otwarł je z dziecięcą ekscytacją, jakby właśnie znalazł skarb. Wyjął brzoskwiniowe trampki i uniósł je wysoko, obracając w mętnym świetle pochmurnego popołudnia.
– Są jeszcze ładniejsze, niż pamiętałem – westchnął, głaszcząc materiał palcami. – Ten kolor… cudo.
Jego radość lekko przygasła, gdy spojrzał na buty z nowej perspektywy.
– Szkoda tylko, że nie mam tu nic, co by do nich pasowało – dodał z cieniem zawodu. – Pewnie założę je dopiero w domu.
Hiro kątem oka zerknął na trampki, które wyglądały teraz jak coś bardzo cennego. Wiedział, że Lu zdobył je w nie do końca jasnych okolicznościach i wolał udawać, że ich nie widzi. Zajął się więc prostowaniem rogu poduszki, jakby właśnie to wymagało jego pełnej uwagi. Lu tymczasem wstał z podłogi, otrzepał kolana i podszedł do szafy, najwyraźniej z zamiarem odłożenia butów we właściwe miejsce. Otwarł skrzydła drzwi i zamrugał, zastanawiając się, gdzie je upchnąć.
– Szkoda, że dałeś mi tylko jedną półkę… – stwierdził nieco bezwiednie.
Odwrócił się w stronę Hiro z miną pełną konsternacji. Zanim zdążył dodać cokolwiek więcej, chłopak rzucił zeszyt na bok i zerwał się z łóżka jak oparzony.
– Już, zaraz zrobię więcej miejsca! – zapewnił pospiesznie, jakby jego życie od tego zależało.
Lu aż zamrugał, zaskoczony tak gwałtowną reakcją i od razu zastopował go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Hej, spokojnie – powiedział łagodnie. – Nic się nie stało. Jakoś się zmieszczę – zapewnił z uśmiechem.
Hiro zamarł, potem kiwnął głową i cofnął się o krok, pozwalając Lu zająć się reorganizacją w swojej części szafy. Przysiadł z powrotem na brzegu łóżka, z boku, żeby nie przeszkadzać i z uwagą obserwował, jak starszy chłopak wyciąga z półki kolejne ubrania i składa je w inny sposób – jedno po drugim, w nieskończonym ciągu. Koszule, swetry, t-shirty, spodnie, miał nawet oddzielny worek na bieliznę. Wszystko układał z wyczuciem, ale półka szybko przestała wystarczać. Lu zaczął więc upychać rzeczy na sąsiedniej półce, nieznacznie przesuwając ubrania Hiro, jak zawodowiec od pakowania walizek.
Hiro patrzył na to z coraz większym niedowierzaniem. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś w ogóle może posiadać tyle ubrań, a co dopiero zabrać je na kilkudniowy pobyt. Jego własne rzeczy mieściły się w kilku szufladach – choć i tak uważał, że Pan kupił mu ich za dużo – i nie wymagały planu logistycznego. Ale nie skomentował tego. Po prostu siedział cicho, z palcem owiniętym w dziecięcy plaster z misiami przytkniętym do dolnej wargi, jakby patrzył na egzotyczne zjawisko. A Lu po prostu dalej rozgaszczał się w jego szafie, z miną kogoś, kto czuje się tu jak u siebie, ale nie w ten wyniosły sposób, mający dawać do zrozumienia, że nie szanuje czyjejś przestrzeni. Wręcz przeciwnie. Starał się jak najmniej dotykać ubrać Hiro a nawet kilak razy spytał, czy nie przeszkadza mu że przeniesie jedną rzecz tu a drugą tam.
Po dłuższym czasie Lu wreszcie klasnął w dłonie z teatralnym zadowoleniem, kiedy ostatnia sztuka odzieży w końcu znalazła swoje miejsce. Odetchnął głęboko, jakby właśnie zakończył wymagający etap życiowego projektu. Na jego twarzy pojawił się uśmiech – ciepły, zmęczony, ale zadowolony z rezultatu swojej pracy. Zamknął szafę i z głośnym uff usiadł obok Hiro na łóżku, delikatnie opierając się o krawędź materaca.
– Trochę się rozepchałem, przepraszam – powiedział z rozbawieniem, zerkając ukradkiem na chłopaka.
Hiro siedział sztywno, zaciskając dłonie na kolanach, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami, oczami ani samym sobą.
– N-nic nie szkodzi – odpowiedział cicho, niemal szeptem.
W pokoju zapanowała cisza. Dla Hiro była niezręczna, zbyt długa, za gęsta. Nigdy nie był dobry w relacjach towarzyskich. Zwłaszcza z kimś, kto zdawał się być tak pewny siebie. Za to Lu zdawał się w ogóle nie przejmować ciszą. Rozglądał się powoli po pokoju, jakby analizował jego klimat. W jego oczach było coś oceniającego, ale łagodnego i pozbawionego kpiny.
– Trochę tu szaro… – mruknął bardziej do siebie niż do niego. – Ale pewnie to się zmieni jak się rozgościsz. Jakieś obrazki na ścianach, świeczki, może kolorowy koc... Będzie przytulniej.
Hiro nie odpowiedział. Nie wiedział, jak, ani czy w ogóle powinien. Lu obejrzał się przez ramię i zauważył coś leżącego na pościeli – otwarty zeszyt. Jego wzrok przykuł rysunek głowy z czapką kucharską i samurajskim koczkiem. Wyciągnął rękę i chwycił zeszyt.
– Hej... to ja? W tej czapce? – zapytał, parskając cicho śmiechem.
Hiro zamarł, pąsowiejąc aż po czubki uszu i niemal wyrwał zeszyt z jego rąk. Zatrzasnął go szybko i przycisnął do piersi, jakby było to coś wyjątkowo intymnego. Lu zamarł, jego ręka nadal wisiała w powietrzu, ale bez zeszytu.
– Przepraszam – powiedział po chwili, spokojnie. – Chyba to coś ważnego dla ciebie. Nie powinienem był zaglądać.
Hiro przygryzł wargę. Wiedział, że jego reakcja była przesadzona. To był tylko rysunek. Ale jednocześnie... nie chciał, by Lu śmiał się z jego sposobu zapamiętywania zasad.
– To zasady Pana… – mruknął w końcu, spuszczając wzrok.
– Ach tak – skomentował lekko Lu. – U nas w domu jest tablica z trzydziestoma trzema zasadami. Musimy znać je wszystkie na pamięć. Więc taki wesoły zeszycik z obrazkami to naprawdę fajna odmiana – stwierdził zwyczajnie.
Hiro spojrzał na zeszyt w swoich dłoniach. Nigdy nie uważał go za „fajny”. Dla niego był po prostu praktyczny, pomagał mu porządkować rzeczywistość. Ale zrozumiał, dlaczego Lu tak to widzi. Obrazki, kolory, prostota – to faktycznie nadawało wszystkiemu ludzkiego wymiaru. Nie przypominało ponurej, oficjalnej tablicy z mrowiem słów, które brzmiały złowrogo jak rozkazy i od których aż cierpła skóra. W jego głowie pojawiła się jednak nowa myśl. Spojrzał nieśmiało na starszego chłopaka, wahając się, czy wypowiedzieć ją na głos.
– Musicie? Czyli… – zaczął, po czym ugryzł się w język, orientując, że może to źle zabrzmieć. Chciał zapytać czy jest tam więcej takich jak on, ale zdał sobie sprawę z tego, że teraz sam był „takim jak on” i trochę się zakłopotał.
– To znaczy… – poprawił się szybko – jest was więcej? W domu waszego Pana? – z trudem wybrnął z impasu, w który sam się wkopał.
Lu zerknął na niego kątem oka, udając, że nie usłyszał wcześniejszego potknięcia.
– Tak. Jest nas troje – przyznał z lekkim uśmiechem. – Makoto jest najstarszy. Odpowiada za pilnowanie porządku w domu. Trochę jak główny zarządca. Ja skupiam się raczej na gotowaniu. A jest jeszcze Kaname… pewnie z nim najlepiej byś się dogadał. Jesteście w podobnym wieku.
Hiro pokiwał głową, zaintrygowany. Trójka... czyli nie był sam. To było dziwne, trochę przerażające, ale też w pewien sposób pocieszające. Może ten nowy świat miał więcej warstw, niż się spodziewał? I może... nie wszystko w nim było takie straszne? Lu nie wyglądał na zastraszonego, czy bojaźliwego. Nie przypominał osoby, którą gnębiono. Choć poranek, gdy został tu przywieziony przez przystojnego blondyna, sprawiał nieco odmienne wrażenie. Ale może Lu naprawdę był wtedy zmęczony, tak jak sam twierdził? Hiro chyba nie miał ochoty dłużej nad tym dumać.
– Pewnie jest u was wesoło… – powiedział, próbując zabrzmieć lekko. – Tak w większym gronie.
Nie dodał, że równie dobrze mogło być też trudno. Że przy większej liczbie ludzi trzeba było uważać, co się mówi, jak się porusza, komu patrzy się w oczy. Że trzeba było walczyć o uwagę, o przywileje, czasem nawet o podstawowe rzeczy jak prawo do kąta do spania, do jedzenia, do odpoczynku. Tego nauczyło go dzieciństwo. I utwierdziło w tym miejsce, gdzie później przyszło mu „pracować”, by spłacić cudze winy.
Lu zauważył, jak twarz Hiro na moment posmutniała, jak jego spojrzenie zgasło, jakby zapadał się w sobie. Postanowił więc zmienić temat, zanim chłopak znów zniknie za obronnym murem.
– Wiesz co – rzucił, zerkając na zegarek – dochodzi szesnasta. Może trochę się zrelaksujemy, zanim pan Kaito skończy pracę i znów będzie czegoś od nas chciał? – zaproponował.
Wstał z łóżka i skinął głową w kierunku łazienki. Hiro spojrzał na niego niepewnie, po czym szybko schował zeszyt pod materac i podniósł się z łóżka, ostrożnie ruszając za Lu. Nie miał pojęcia, co ten miał na myśli. Relaks mógł oznaczać wszystko.
Lu wszedł pierwszy i otworzył szufladę pod umywalką. Wyciągnął z niej plik kolorowych saszetek z owocowymi obrazkami – truskawki, mango, kiwi, ogórek, grejpfrut – pachnące, soczyste, mokre.
– Zrobimy sobie maseczki na twarz – oznajmił z entuzjazmem, rozkładając saszetki na blacie.
Hiro spojrzał na nie jak na zestaw artefaktów z innego świata.
– Nigdy... nie używałem czegoś takiego – przyznał szczerze.
– To nic trudnego – uśmiechnął się Lu i wskazał na rozłożone opakowania. – Wybierz sobie jedną. Którą chcesz?
Hiro przez dłuższą chwilę wpatrywał się nieufnie w kolorowe saszetki. Ostatecznie wyciągnął rękę i wskazał palcem na tę z wielką, apetyczną truskawką na froncie. Lu parsknął cichym śmiechem.
– O nie, ta ma peeling enzymatyczny. Jak na pierwszy raz może być za mocna i podrażnić ci skórę. Lepiej weź tę nawilżającą – polecił.
Hiro niepewnie wycofał rękę i sięgnął po inną, tę leżącą najbliżej z lewej i z nadrukowanymi limonkami na opakowaniu.
– Ta z kolei jest rozświetlająca. Z witaminą C. Lepsza na noc – ocenił Lu, patrząc z ukosa.
Hiro odsunął dłoń i zmieszał się jeszcze bardziej, wręcz garbiąc lekko plecy i pocierając nerwowo ramię w wycofanej postawie.
– Nie znam się na tym… – przyznał, czując, jak rumieńce rozlewają się po jego policzkach.
Lu spojrzał na niego z łagodnym uśmiechem, ale w jego oczach było coś więcej – miękka, spokojna czułość i coś na kształt współczucia, ale bez upokarzającej litości. Zdawał się widzieć więcej, niż mówiły jego usta.
– W porządku. Pomogę ci – powiedział spokojnie i sięgnął po odpowiednią maseczkę. – Ta z maliną będzie odpowiednia.
Podał mu opakowanie, a potem zaczął tłumaczyć krok po kroku, jak używać maseczki.
– Najpierw umyj twarz, osusz dokładnie ręcznikiem, a potem otwórz opakowanie i wyjmij płachtę– instruował go krok po kroku. – Rozłóż ją i dopasuj do twarzy. Jakbyś zakładał maseczkę z papieru ryżowego. Tylko pachnie lepiej.
Hiro, starając się jak najwierniej naśladować każde działanie Lu, umył twarz chłodną wodą, osuszył delikatnie ręcznikiem i z trudem otworzył opakowanie. Maseczka była mokra i chłodna w dotyku a jej struktura przypominała coś między wilgotnym pergaminem a cienką tkaniną. Pachniała delikatnie – malinami, melonem i kosmetykiem.
Nałożył ją, jak pokazał Lu, dopasowując otwory na oczy, nos i usta. Gdy uniósł wzrok i spojrzał w lustro, zobaczył... szopa. Z wielkimi, czarnymi obwódkami wokół oczu i uroczymi uszkami nadrukowanymi nad brwiami.
Lu odwrócił się z uśmiechem a na jego twarzy siedział tygrysek z różowym pyszczkiem i pręgowanym czołem a nawet wąsami na policzkach. Obaj spojrzeli na siebie i po chwili wybuchli cichym, tłumionym śmiechem.
– Wyglądamy absurdalnie – powiedział Lu przez chichot.
– Kompletnie... – zgodził się Hiro, a jego głos pierwszy raz od dawna był wolny od napięcia.
Może właśnie tego obaj potrzebowali. Odrobiny normalności. Szopa i tygryska pachnących owocami. Chwili, w której mogli być kimś innym niż tym, kim kazano im być.
Po kilku minutach chłopcy wrócili do pokoju, obaj wciąż w maseczkach, w których wyglądali jak postacie z kreskówek w domowym Spa. Usiedli z powrotem na łóżku, starając się zachować twarze nieruchomo – Lu z przyzwyczajenia, Hiro z ostrożności.
– Musimy trzymać je jeszcze piętnaście minut – poinformował starszy, zerkając na zegarek na nocnej szafce, jakby ustawiał w głowie niewidzialny timer.
Hiro uniósł dłoń i zaczął wachlować nią twarz, czując jak skóra pod maską robi się ciepła. Spojrzał niepewnie na starszego chłopaka.
– Na pewno aż tyle? – zapytał z lekkim niepokojem.
Lu uniósł brwi, ale odpowiedział z przekonaniem:
– Zawsze tyle trzymam. To normalne. Chociaż... – zatrzymał się w pół zdania, widząc jak Hiro się wierci, niespokojnie przesuwając palcami po kolanach. – Coś się dzieje?
Hiro zerknął na niego niepewnie i pokiwał głową.
– Trochę mnie piecze… – przyznał. – Właściwie piekło od początku, jak tylko nałożyłem.
Lu usiadł prosto jak struna, z miejsca poważniejąc.
– Czemu nic nie mówiłeś?! – zapytał z przejęciem.
Hiro wzruszył ramionami, spuszczając wzrok.
– Myślałem, że tak powinno być. Moja siostra zawsze mówiła, że trzeba cierpieć, żeby być piękną...
Lu parsknął śmiechem, mimo całej sytuacji. Szybko jednak odzyskał rezon.
– No to niech twoja siostra cierpi za nas obu – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zdejmuj to natychmiast i leć umyć twarz, zanim ci odpadnie!
Ostatnie słowa miały być żartem, ale Hiro wcale nie zareagował śmiechem. Wręcz przeciwnie, jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Zerwał się z miejsca jak oparzony i wybiegł do łazienki, jakby naprawdę wierzył, że za chwilę skóra zacznie mu odpadać płatami. Lu skrzywił się niezręcznie, przykładając dłoń niemal do twarzy, ale pamiętając o maseczce.
– No brawo, Lu, świetna robota... – skarcił się w myślach.
Nie chciał go nastraszyć. Naprawdę nie. Przez kilka chwil siedział w ciszy, nasłuchując odgłosów lejącej się wody. Ale dźwięk trwał zbyt długo, był zbyt intensywny. W końcu wstał i poszedł za nim. Stanął w progu łazienki, opierając się ramieniem o framugę.
– No i jak tam? – zagadnął, próbując znów obrócić wszystko w żart. – Nos na miejscu? Brwi nie spłynęły?
Hiro stał przy lustrze, właśnie wycierał twarz ręcznikiem. Kiedy go opuścił, Lu na moment wstrzymał oddech. Twarz chłopca była czerwona jak dojrzały pomidor. Skóra wyglądała na napiętą, rozpaloną a powieki zaczynały niepokojąco puchnąć. Nie wyglądał bardzo tragicznie, ale gdy zobaczył swoje odbicie w lustrze jego oczy napełniły się łzami a wargi zacisnęły, usiłując powstrzymać ich wypływ.
– O nie... – szepnął Lu i zaklął cicho pod nosem.
Rzucił się do szuflady, w której wcześniej schował swoje kosmetyki.
– Spokojnie, spokojnie, wszystko będzie dobrze – zapewniał, w pośpiechu przeszukując zawartość. – Mam aloes, łagodzący. Zaraz ci ulży.
Wyciągnął tubkę chłodzącego żelu i odkręcił ją jednym ruchem. Była całkiem nowa, więc otwór przebił kciukiem, wyciskając odrobinę jasnozielonej, półprzezroczystej substancji na palce.
– Usiądź – nakazał, wskazując toaletę. – Prawdopodobnie masz uczulenie na któryś składnik. Albo po prostu twoja skóra jest zbyt wrażliwa. Trzeba to schłodzić.
Hiro posłusznie usiadł, nieco oszołomiony, a Lu delikatnie nałożył chłodny żel na jego policzki, omijając okolice oczu. Działał sprawnie, ale ostrożnie, z troską w każdym geście i zmartwieniem wypisanym na twarzy, którego nie mógł ukryć nawet wesoły tygrysek.
– Przepraszam – powiedział cicho, bez ironii i wcześniejszej wesołości. – Mogliśmy najpierw zrobić próbę na ręce. Nie pomyślałem…
Hiro nie odpowiedział, ale jego ramiona lekko się rozluźniły. Szczypanie ustępowało w miarę jak ładne, długie palce Lu wsmarowywały mu w skórę łagodzący żel. Nie miał żalu o to co się stało, ale było mu trochę przykro, że nie może uczestniczyć w zabawie a tylko znów sprawia kłopoty. Obawiał się też nieco, że Lu może mieć pretensje, że zmarnował jego maseczkę i że może się to stać kością niezgody, która ich poróżni, gdy ledwo zaczęli budować jakąkolwiek relację. Widywał już konflikty między dziewczętami w klubie, które wybuchały przez znacznie bardziej błahe sprawy.
Jednak kiedy łagodny dotyk zniknął a Hiro uniósł wzrok pełen obaw i nadziei jednocześnie, zobaczył z zaskoczeniem, że młody mężczyzna był jeszcze bardziej przejęty i zmartwiony od niego. Nie było w nim ani krzty złości, czy poczucia jakiejkolwiek urazy. Jedynie troska i łagodny uśmiech, którym usiłował zamaskować zakłopotanie, a może nawet i poczucie winy zaistniałą sytuacją.
Kaito zdjął okulary i powoli odłożył je na biurko, delikatnie, niemal z namaszczeniem, jakby ważyły więcej, niż na to wskazywało. Przymknął oczy i uniósł palce do twarzy, przecierając piekące, zmęczone powieki. Czoło zmarszczyło mu się w grymasie, który nazbyt jasno zdradzał, że odczuwa pulsowanie w skroniach, zwiastujące ból głowy. Nie przywykł do tak długiego siedzenia przy komputerze. Zazwyczaj jego praca wymagała ruchu, obecności w terenie, spotkań twarzą w twarz. Biuro traktował raczej jak punkt przesiadkowy, jak miejsce do przeglądania maili, kontrolowania faktur, podpisywania umów i robienia notatek. Nie jak klatkę, w której spędzał całe godziny. Ale dziś było inaczej. Jedyną pociechą, niewielką ale zawsze jakaś, było to, że znajdował się w swoim domu a nie w siedzibie firmy.
Wszystkie te rewelacje, które spadły na niego z impetem, od wizyty w klubie tego starego zboczeńca, nadwyrężyły jego cierpliwość i siły. Miał ochotę wziąć tydzień wolnego i wyjechać gdzieś daleko, z dala od całego tego pierdolnika. Ale doskonale wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Zbyt wiele spraw wymagało jego uwagi i to nie tylko w firmie.
Kaito westchnął cicho, zrezygnowany. Jego życie może i nigdy nie było w pełni spokojne – Aki potrafił w jednej chwili wywrócić wszystko do góry nogami swoim kolejnym pomysłem lub emocjonalnym manewrem. Drake z kolei czerpał prawdziwie perwersyjną radość z siania chaosu i wpychania się w każde pęknięcie ich relacji, jakby tylko czekał, aż zgrzyt zamieni się w katastrofę. Ale mimo tego wszystkiego miał rutynę i rytm w którym funkcjonował. Przestrzeń dla siebie. Czas na oddech. Teraz nie miał żadnej z tych rzeczy.
Wyłączył komputer i powoli wstał z fotela, przeciągając się krótko, tylko na tyle by rozprostować zastane kości. Ciało zaprotestowało napięciem w krzyżu. Zdecydowanie za długo siedział dziś w tym cholernym, skórzanym fotelu. Gdy go kupował wydawał mu się wygodniejszy.
Wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem, z zamiarem znalezienia czegoś małego do przegryzienia. Czegokolwiek co wypełniłoby mu żołądek do kolacji, która miała być dopiero za kilka godzin. Marzył o chwili ciszy. O samotności. O tym, by usiąść przy wyspie kuchennej, może nalać sobie herbaty i po prostu pobyć z własnymi myślami. Ale marzenia są po to, by pękały jak mydlane bańki.
Zanim dotarł do kuchni, usłyszał głosy. Dwa. Jeden należał do Lu, drugi bez wątpienia do Hiro. Najwyraźniej chłopcy zabierali się powoli za przygotowanie kolacji. Kaito przystanął na moment za ozdobną ścianką, oddzielającą salon od kuchni i przysłuchiwał się rozmowie. Początkowo miał ją zignorować, ale jedno zdanie, które padło z ust Hiro, zadziałało na niego jak iskra opadła na rozlaną benzynę.
– Musimy jeść pastę z pstrąga? Widziałem tam kiełbaski.
Nie było w tym nic szczególnie złośliwego. Było w tym raczej narzekanie i odrobina obrzydzenia, jakby ryba była oślizgłym robakiem wyłowionym z błotnistej kałuży. Ale dla Kaito, który liczył choć na odrobinę wdzięczności po wszystkim, co dla niego zrobił, zabrzmiało to jak afront. Wszedł do kuchni bezszelestnie, ale jego obecność momentalnie odbiła się milczącym ciężarem w pomieszczeniu, niczym uderzenie głazu o spokojną taflę jeziora. Uniósł z dumą głowę, wyprostował barki a jego spojrzenie stało się lodowate.
– Jeśli pstrąg ci nie pasuje, to możesz w ogóle nie jeść – powiedział chłodno.
Hiro, który stał właśnie przy blacie obok lodówki, aż zesztywniał. Jego ramiona skuliły się odruchowo, jakby spodziewał się ciosu, który mógł zaraz nadejść. Nie miał odwagi się odwrócić. Ale nie musiał tego robić, żeby wiedzieć, kto za nim stoi. Czuł tembr tego głos w całym ciele, jakby rozchodził się po kuchni falami i rezonował z otoczeniem.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Ciężka. Niewygodna. Zawieszona między trzema osobami jak kruchy kieliszek kołyszący się na brzegu stołu nad betonową posadzką. Nieoczekiwanie odgłos zamykanej lodówki rozciął napięcie jak cienki nóż zatapiający się w skórkę jabłka. Był zwyczajny, domowy, niemal czuły, a jednak Hiro drgnął tak, jakby w jego bezpośrednim sąsiedztwie pękł balonik. Odwrócił lekko głowę, ale wciąż nie na tyle, by spojrzeć swojemu Panu w oczy. To Lu odwrócił się w stronę Kaito, uśmiechając się z łagodną neutralnością. Jego wzrok był spokojny, nieco uważniejszy jednak niż zwykle.
– Skończył pan już pracę? – zapytał tonem, który miał za zadanie wypchnąć emocje z pomieszczenia jak przeciąg wywiewający dym.
Kaito odpowiedział tylko lekkim, nieco zdystansowanym skinieniem głowy, ale to w żaden sposób nie zraziło Lu.
– To może ma pan ochotę na małą przekąskę? Bo z tego, co mówił mi Hiro, kolacja ma być dopiero o dwudziestej pierwszej…
Na dźwięk własnego imienia Hiro drgnął znów, jakby obawiał się, że samo jego wypowiedzenie sprowadzi na niego kolejną falę gniewu Pana. Ale Kaito nie wyglądał już tak lodowato jak wcześniej. Jego twarz złagodniała – może dlatego, że to nie Hiro a Lu do niego mówił. A może po prostu ból głowy powoli opadał, wraz z napięciem.
– Zwykle jem tak późno, kiedy pracuję normalnie i wracam późno do domu – odpowiedział spokojniej. – Ale dziś możemy zjeść wcześniej.
Lu skinął głową i rzucił krótkim spojrzeniem na kuchnię.
– Wystarczy, że zrobimy grzanki i trochę pasty. Będziemy mogli siadać do stołu za pół godziny – stwierdził. – Hiro – dodał, już zwracając się do młodszego – wyciągniesz ości z ryby? Ja w tym czasie zaparzę herbatę.
– Zieloną – rzucił Kaito, zanim Lu zdążył zapytać. – Z cytryną.
– Oczywiście – Lu odpowiedział z uśmiechem i od razu zabrał się za napełnienie czajnika.
Hiro ostrożnie wziął od niego półmisek z rybą i wreszcie, odwracając się od blatu, spojrzał na swojego Pana. I wtedy mężczyzna to dostrzegł. Czerwoną jak dojrzałe jabłko twarz chłopaka. Oczy miał lekko podpuchnięte, jakby dopiero co płakał albo coś je podrażniło. A do tego włosy miał spięte dwiema spineczkami z żółtymi pszczółkami, dumnie sterczącymi nad jego czołem niczym dziecięca korona.
Kaito uniósł lekko brwi, zaskoczony. Hiro natychmiast spuścił głowę, jakby próbował się w ten sposób schować, choć wiedział, że to nic nie da i kolorowe spinki wciąż będą dumnie odznaczać się na czubku jego głowy jak wstydliwe chorągiewki.
Lu, stojący obok czajnika, zauważył to spojrzenie i uśmiechnął się przepraszająco, jakby chciał powiedzieć:
– To nie tak jak wygląda, ale też trochę dokładnie tak jak wygląda.
Kaito powoli uniósł dłonie w górę w geście poddania, westchnął ciężko i odwrócił się na pięcie.
– Nawet nie chcę wiedzieć, co się stało – mruknął, wychodząc z kuchni.
Zostawił za sobą chłopców – jednego rumianego i zawstydzonego, drugiego powstrzymującego parsknięcie śmiechem – wśród zapachu wędzonej ryby i odgłosów gotującej się wody. I choć nie powiedział tego na głos, widok pszczelich spineczek w ciemnych włosach jego pupila, nieco go rozbawił.
Tymczasem rozsiadł się na kanapie w salonie z westchnieniem, które nie miało konkretnego adresata, ale niosło w sobie całodniowe zmęczenie i potrzebę chwili wytchnienia. Pilot od telewizora leżał na stoliku, więc sięgnął po niego leniwie i włączył ekran, przełączając na kanał informacyjny. Głos prezentera mówił coś o notowaniach giełdowych i przetasowaniach w rządzie, ale Kaito nie potrafił się skupić. A może nawet nie chciał.
Jego uwaga – choć wzrok był utkwiony w ekranie – błądziła gdzie indziej. Do jego uszu docierały ciche rozmowy z kuchni, spokojne odgłosy krzątania się, szelest foliowej torebki, szczęk sztućców, dźwięk noża rytmicznie uderzającego o deskę. I ten głos. Głos Lu. Nie głośny, nie nachalny a raczej miękki, przyjemnie melodyjny, niosący w sobie coś kojącego. Jakby wszystko, co mówił, miało sens. Jakby świat za ścianą był prostszy i lepiej zorganizowany niż ten, który czekał na Kaito w dokumentach, komputerach i wśród konfliktów podziemnego światka Japonii. Lu mówił właśnie o przyprawach.
– …trzeba uważać, żeby nie przesadzić z czosnkiem, bo może zdominować delikatny smak ryby. Lepiej dodać tylko odrobinę. Albo sok z cytryny – tłumaczył z pasją, ale bez zadęcia. – Majonez pomaga połączyć wszystko w gładką masę… No i można dodać gotowane jajka, jeśli chcesz, żeby smak był łagodniejszy. Dziś tak właśnie zrobimy. Ale jeśli chcesz bardziej wytrawnie to kapary sprawdzą się idealnie. Tylko nie za dużo…
Kaito przymknął oczy. Nie spał, nie do końca. Bardziej zawisł między jawą a płytką drzemką. Głos Lu, spokojny i rzeczowy, rozbrzmiewał w tle jak radiowy program kulinarny. Pomyślał, że chłopak brzmiał jak ekspert, choć nie popadał w ton mentora. Tłumaczył tak, że nawet Hiro był w stanie zrozumieć i, o dziwo, słuchać. I to właśnie było w tym najdziwniejsze. Kaito nigdy nie przypuszczał, że można tak inspirująco mówić o czymś tak prostym jak pasta rybna. A tym bardziej, że da się ją przygotować na tyle różnych sposobów.
Musiał chyba przysnąć, bo drgnął lekko, z nagłym wdechem, gdy tuż obok rozległ się subtelny dźwięk porcelany stawianej na stoliku. Otworzył oczy i zamrugał, wracając do rzeczywistości. Najpierw wyostrzył mu się obraz a potem poczuł przyjemny zapach. Przed nim, pochylony jeszcze lekko, stał Lu. W bursztynowych oczach chłopaka było coś miękkiego, wyrozumiałego, jakby rozumiał wszystko – i to, że Kaito przysnął, i to, że chciał choć na moment przestać być „Panem tego domu”. Lu uśmiechnął się delikatnie. Nic nie powiedział. Po prostu odwrócił się i cicho wrócił do kuchni, zostawiając po sobie tylko zapach zielonej herbaty.
Kaito spojrzał w dół i rzeczywiście, na stoliku stała elegancka filiżanka, parująca lekko, z pływającym plasterkiem cytryny. Aromat był łagodny, ledwo słodkawy, z nutką goryczy. Idealnie taki, jak lubił. Sięgnął po naczynie, uchwycił je za ucho i ostrożnie uniósł do ust. Upijając łyk, pomyślał z żalem, że Hiro nie jest nawet w jednej czwartej tak sprawny i kompetentny jak Lu. Nie chodziło nawet o gotowanie czy herbatę. Chodziło o wyczucie. O ten rodzaj cichej obecności, która potrafi zrównoważyć nawet najgorszy dzień.
Mimo to miał nadzieję, że może kiedyś chłopak zdoła mu dorównać. Że uda mu się go wychować, wyszkolić. Tak, jak Aki poradził sobie z własną gromadką. Był przecież cierpliwy. Ale liczył na to, że nie zajmie mu to kilku lat, jak Księciu. Bo jeśli nie, to osiwieje jeszcze przed trzydziestką. Przetarł dłonią twarz, odstawiając filiżankę i skupił się na wiadomościach, mrugając intensywnie, by znów nie odpłynąć.
Tymczasem Hiro smarował rybną pastą ostatnią, lekko jeszcze ciepłą grzankę, którą przed chwilą Lu zdjął z patelni. Chleb był chrupiący, pachniał lekko czosnkiem i masłem, a pasta – choć nadal pachniała zbyt intensywnie jak na gust chłopca – miała aksamitną konsystencję. Odkładając grzankę na drewnianą deskę do reszty, spojrzał na niezgrabny stosik z lekkim zwątpieniem. Kanapki wyglądały domowo. Trochę przypadkowo. Nieestetycznie. Jak coś, co się je, ale się tym nie chwali. Lu, który właśnie wrócił z dzbankiem zielonej herbaty i postawił go obok, zerknął na niego kątem oka. Na jego ustach nadal błąkał się uśmiech.
– Wyglądają jakby ktoś układał je łokciem, co? – rzucił wesoło, bez cienia drwiny.
Hiro zerknął na niego, niepewny, czy może się uśmiechnąć, czy powinien przeprosić. Ale Lu już kontynuował:
– Spokojnie. Pokażę ci magiczną sztuczkę.
Sięgnął do szafki i wyjął z niej większy, porcelanowy półmisek o matowym wykończeniu i lekko podniesionych brzegach. Postawił go z cichym stukiem na blacie, po czym otworzył lodówkę i sięgnął po główkę sałaty rzymskiej. Oberwał kilka dużych, jędrnych liści i z wprawą ułożył je na krawędziach półmiska – zielone, świeże, błyszczące wilgocią wyglądały jak ozdobna falbana.
Następnie przeniósł grzanki z deski na półmisek, układając je jedna obok drugiej, lekko pod kątem, tak by każda opierała się delikatnie o następną. Ten prosty gest sprawił, że kanapki nie tylko zyskały strukturę, ale zaczęły wyglądać jak elementy przemyślanej kompozycji. Ale Lu nie poprzestał na tym.
Sięgnął po pęczek szczypiorku, który chwilę później drobno posiekał z dźwiękiem rytmicznego tch-tch-tch noża na desce. Zielona posypka wylądowała na grzankach, nadając im świeżości i koloru. Potem wyjął z miseczki kilka gałązek pomidorków koktajlowych – krótko sparzonych, ich skórka już marszczyła się od ciepła, gotowa, by ją zdjąć i odsłonić soczystą, jędrną zawartość. Ułożył je z boku półmiska, jakby od niechcenia, ale idealnie symetrycznie.
Hiro obserwował każdy jego ruch z uwagą. A potem aż oblizał wargi. Nie z głodu, lecz przez nieświadome wrażenie, jakie wywoływał w nim widok tych prostych a zarazem apetycznych dodatków. Grzanki, które chwilę temu wyglądały jak coś, co podaje się na szybko w szkolnej stołówce, teraz przypominały przystawkę z przyzwoitej kawiarni.
Lu sięgnął po mały, ręczny młynek do pieprzu i zgrabnym, wyuczonym ruchem nadgarstka rozsypał nad potrawą kilka ziarenek, które z miękkim trzaskiem mechanizmu spadły na pastę.
– I voilà – powiedział cicho, jakby kończył występ w programie kulinarnym. – Można jeść.
Hiro aż westchnął. Mógłby patrzeć całymi dniami, jak Lu gotuje. W każdym jego ruchu była pewność, naturalność, a jednocześnie coś pięknego. Jakby cały świat na moment stawał się prostszy i bardziej uporządkowany, gdy tylko chłopak przejmował stery w kuchni. A przecież zaniżał swoje standardy, by nauczyć go naprawdę prostych, podstawowych przepisów. Hiro doskonale to wiedział. Lu gotował przecież dla członka rodziny cesarskiej.
W domu jego Pana pewnie pojawiały się potrawy, których nazw nawet nie potrafiłby zapamiętać. Orientalne pardwy, buraczane risotto, steki wagyu o marmurkowatej strukturze, a może i pełne ceremonii Kaiseki-ryōri – całe zestawy degustacyjne. Hiro znał tylko nazwy, zasłyszane od klientów klubu albo przeczytane w jakimś kolorowym magazynie. A mimo to Lu gotował z nim jakby to było ważne. Jakby to też się liczyło.
I właśnie dlatego Hiro czuł nie tylko dumę, ale też coś znacznie silniejszego. Respekt i jednocześnie lęk, że może nie sprostać oczekiwaniom. Że zawiedzie. Ale nie powiedział tego na głos. Po prostu patrzył, jak Lu ustawia na tacy dzbanek herbaty i urocze, niskie szklaneczki z podwójnym dnem, należące do tego samego kompletu, i uśmiecha się lekko – jakby nie wiedział, że dla Hiro właśnie zaserwował coś znacznie więcej niż kolację.
Chłopcy ostrożnie zanieśli półmisek z kanapkami, dzbanek herbaty oraz filiżanki do jadalni. Lu szedł pierwszy, stawiając naczynia z wprawą kogoś, kto robił to już setki razy. Hiro dreptał za nim, starając się niczego nie rozlać, nie potknąć się, nie zrobić niczego niewłaściwego. Gdy tylko rozłożyli wszystko na stole i poprawili serwetki, Lu zerknął na niego przez ramię.
– Pójdziesz zawołać pana Kaito? – poprosił, choć raczej było to polecenie.
Hiro niemal niezauważalnie się wzdrygnął, niechęć malowała się wyraźnie na jego twarzy, choć nie wypowiedział ani słowa sprzeciwu. Wiedział przecież, że Lu nie będzie tu wiecznie. Za kilka dni zostanie sam z obowiązkami a wtedy nikt nie wyręczy go w czymś tak prostym a jednocześnie trudnym, jak zawołanie gospodarza na kolację.
Westchnął cicho i opuścił jadalnię. W progu salonu przystanął na moment, jakby chciał upewnić się, że naprawdę musi to zrobić.
– Panie? – zawołał cicho, by zwrócić na siebie uwagę.
Kaito spojrzał na niego niechętnie, odrywając wzrok od telewizora.
– Kolacja gotowa – powiedział Hiro niemal szeptem, patrząc gdzieś w bok, na róg dywanu, podłokietnik fotela, cokolwiek innego.
– Zaraz przyjdę – odburknął mężczyzna.
Nie patrzył już na chłopca. Zawiesił znów spojrzenie na ekranie, jakby jego obecność nie miała żadnego znaczenia. Kątem oka zauważył jednak, jak Hiro niemal w popłochu znika z powrotem w jadalni. Mógłby pójść od razu. Mógłby wstać i przejść za nim, ale to on tu ustalał zasady. On decydował, kiedy zaczyna się posiłek.
Dopiero gdy prezenter zakończył omawiany temat, Kaito wyłączył telewizor i wstał z kanapy, przeciągając się leniwie. Ruszył w stronę jadalni, czując już w powietrzu delikatny zapach pieczywa, ryby i cytryny.
Z zadowoleniem odnotował, że chłopcy siedzieli już przy stole i grzecznie czekali. Lu z wyprostowanymi plecami, Hiro skulony nieco, jakby spodziewał się reprymendy za przedwczesne dotknięcie sztućców. Kaito usiadł i omiótł spojrzeniem przygotowaną kolację. Zaskoczenie przemknęło przez jego twarz, ale nie dał temu wyrazu. Półmisek wyglądał jak coś rodem z restauracji. Chrupiące grzanki, starannie ułożone, obsypane szczypiorkiem, z dodatkiem pomidorków koktajlowych i listków sałaty... Było w tym coś z wyczucia estetyki, coś profesjonalnego. Ręka Lu.
Kaito sięgnął po jedną z kanapek, ułożył ją sobie na osobnym talerzyku i wgryzł się powoli w pierwszy kęs. Pasta była delikatna, idealnie doprawiona. Pieprz dodawał charakteru, ale nie tłumił smaku ryby. Kaito uniósł lekko kącik ust w mimowolnym uśmiechu. Nie miał nic przeciwko prostym daniom o ile były dobrze zrobione. A to danie było więcej niż dobre. Niestety jego zadowolenie nie trwało długo.
Naprzeciwko niego Hiro właśnie z trudem wpychał sobie grzankę do ust z miną, jakby za chwilę miał się rozchorować. Żuł bardzo długo, bez przekonania a potem popił wszystko herbatą, niemal gasząc nią niedoszły kryzys. Kaito poczuł, jak coś się w nim napina.
– Mógłby chociaż spróbować okazać wdzięczność. U Takenaki żarłby suchy ryż – przemknęło mu przez myśl.
Zaraz potem chłopak spróbował kolejnego kęsa i znów się skrzywił.
– Dość – Kaito warknął w myślach.
Niespodziewanie uderzył dłonią w blat stołu. Głośno. Mocno.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz wybrzydzać, to będziesz jadł z podłogi – rzucił ostrym, zimnym tonem.
Hiro aż podskoczył. Grzanka wypadła mu z dłoni i spadła z miękkim plaśnięciem na talerz. Chłopak skulił się na krześle, jakby chciał zniknąć pod stołem. Nawet Lu zamarł, ręka z grzanką zatrzymała mu się w pół drogi do ust. Spojrzał na Kaito z mieszaniną zaskoczenia i lekkiego niedowierzania. Przecież Hiro jadł. Może trochę się krzywił, ale nie grymasił i jadł w ciszy, usiłując poradzić sobie z potrawą, której najwyraźniej nie lubił.
Zaciśnięte usta Kaito i jego zmarszczone czoło świadczyły o tym, że może i wiedział, że przesadził, ale nie zamierzał się z tego tłumaczyć. W jego świecie wybrzydzanie przy stole było oznaką braku szacunku. I choć wiedział, że Hiro ma trudności dziś po prostu nie miał już cierpliwości. Atmosfera przy stole stężała, jakby powietrze zgęstniało od niedopowiedzianych emocji. I tylko filiżanka z herbatą, którą Lu ostrożnie uniósł do ust, zdawała się być pozostałością jakiegoś ciepłego świata, który jeszcze chwilę wcześniej zdawał się całkiem realny.
Lu zerknął kątem oka na Kaito, którego twarz wciąż była chłodna i nieprzystępna, a potem przeniósł spojrzenie na Hiro. Chłopak pochylał się nad swoim talerzykiem, zgarbiony jak liść zawinięty pod naporem deszczu. Ramiona drżały mu lekko, gdy sięgał drżącymi palcami po upuszczoną wcześniej grzankę, ostrożnie odklejając ją od naczynia, jakby to mogło sprawić, że wszystko wróci do normy.
Wrócił do jedzenia. Wolno, mechanicznie. Przełykał kęsy, jakby były ciężkimi, niestrawnymi kamieniami. Twarz miał nieruchomą jak maskę, ale oczy szkliły mu się od wstrzymywanych łez, błyszcząc w przygaszonym świetle jak szkliwiona porcelana, która lada moment mogła pęknąć.
Lu westchnął w myślach i spuścił wzrok, skupiając się na własnym talerzu. Nagle zbyt znajome uczucie ścisnęło mu żołądek. Znał to napięcie, tę ciszę między jednym słowem a kolejnym wybuchem, ten stan, w którym chodziło się na palcach nie z szacunku, ale z lęku, by nie rozlać na wszystkich gniewu osoby, która ma władzę absolutną. Dokładnie tak było w ich domu, kiedy Pan wracał wściekły z pracy. Nagle nawet najlżejszy hałas stawał się zagrożeniem. Każdy ruch był ryzykiem. A jedyne, co można było zrobić, to wtopić się w tło i udawać, że cię nie ma.
Zerknął znów na Kaito i poczuł, jak coś twardnieje w jego wnętrzu. Najwyraźniej mężczyzna nauczył się tej dynamiki aż za dobrze. Być może to właśnie te wspólne lata z Akihito zbudowały w nim tę szorstkość. Tę nieprzystępną powagę. Zimno, które kryło się za jego pewnością siebie.
Lu chciałby umieć panować nad napływem niechcianych wspomnień, tak jak umiał to robić Makoto. Ale nie umiał. Obrazy przeszłości wróciły jak echo, miękkie i ciepłe, wbrew jego woli. Te pierwsze dni ich znajomości kiedy Kaito był całkiem inny. Młodszy, mniej pewny siebie. Miły. Trochę nieporadny i pełen nieśmiałości. Czasem aż rozbrajająco nieświadomy własnego uroku. Lubił wtedy przesiadywać w kuchni i bez zaproszenia wtrącać się do gotowania. Przynosił niepasujące składniki i zadawał pytania, które wytrącały z rytmu, ale jakoś Lu nigdy się na niego nie złościł.
Zdarzało się, że razem gotowali w nocy rosół, bo Pan miał gorączkę i nie mógł zasnąć. Albo przebierali się w idiotyczne stroje, bo Pan miał taki kaprys – raz pielęgniarek, raz bokserów w satynowych szlafrokach, innym razem króliczków z puchatymi ogonkami przyczepionymi do zatyczek analnych. Śmiali się wtedy do łez, a Kaito… Kaito miał wtedy w oczach coś, czego dziś już Lu nie dostrzegał. Znikało to powoli. Na tyle, że nie zauważył tego wcześniej. Dopiero teraz, gdy różnica była tak wstrząsająca.
Teraz siedział obok Lu jak ktoś zupełnie obcy. Zimny. Ostry. Nieprzewidywalny. Przerażający jeśli nie znało się jego drugiego oblicza. I choć Lu wiedział, że ono wciąż gdzieś tam jest, głęboko schowane, już dawno przestał liczyć, że kiedyś powróci w pełni. Prawda była prosta: tamtego Kaito już nie było.
Lu poczuł, jak spinają mu się ramiona, jak kręgosłup prostuje się instynktownie. Upomniał się w myślach, że nie powinien zapominać o tym, gdzie jest jego miejsce. Kaito nie był jego Panem, to prawda, ale był przyjacielem Pana. To wystarczało, by Lu wiedział, kiedy milczeć, kiedy się wycofać, kiedy odwrócić wzrok. To Kaito był tu gospodarzem. To jemu należał się szacunek. I to przed nim należało się korzyć.
Lepiej, by zapomniał o tych wspólnych wieczorach przy konsoli. O tym, jak grając w wyścigi samochodowe, Kaito wpadał w nieco dziecinną frustracje, bo Lu zawsze go ogrywał. Lepiej, by przestał wspominać jego chrapliwy śmiech, gdy coś go rozbawiło, albo sposób, w jaki kiedyś przegonił z kuchni samego Akihito, by nie przeszkadzał, „bo teraz gotują niespodziankę”. To wszystko było wtedy. Teraz było teraz.
I Kaito, który siedział tuż obok, władczy i nieprzystępny, nawet jeśli czasem pozwalał Lu mówić do siebie po imieniu – nie był tamtym chłopakiem, nie był jego kolegą. A Lu nie był już tym naiwnym dzieciakiem, który myślał, że lojalność jest czymś, co działa w obie strony. Nie tutaj. Nie w tym świecie.
Kaito odsunął krzesło i wstał od stołu, sięgając po filiżankę z resztką herbaty. Upity łyk był niemal symbolicznym podsumowaniem posiłku, który wbrew prostocie okazał się wyjątkowo dobrze przyrządzony.
– Dzięki za kolację – rzucił do Lu, ocierając usta serwetką. – Hiro, sprzątasz. Sam – zaznaczył ostro, po czym odwrócił się i wyszedł z jadalni, zostawiając za sobą echo swoich słów, które zawisły w powietrzu jak ciężka kotara.
Lu opuścił wzrok i odłożył grzankę, której nie zjadł do końca. Wreszcie mógł przestać udawać, że ma apetyt. Hiro zrobił to samo, z tym, że wypił jeszcze kilka łyków herbaty, jakby chciał zmyć z języka nie tylko rybny posmak, ale i całą duszną atmosferę, która otuliła stół. Dopiero potem zabrał się za wyznaczone mu zadanie.
Przez kilka minut Lu po prostu siedział i patrzył, jak chłopak krząta się cicho wokół stołu. Gdy Hiro zbliżył się do krawędzi blatu, Lu zauważył, że coś zostało.
– Hej – rzucił cicho, niemal szeptem. – Zostawiłeś widelczyk. I… pomidorek ci spadł. Tam, obok krzesła.
Hiro spojrzał tam odruchowo a potem skinął głową, nie mówiąc ani słowa. Był wyraźnie wdzięczny, że Lu mu pomaga, choćby tylko czujnym okiem i spokojnym tonem. To było coś. Niewielka rzecz, ale dla Hiro miała znaczenie. Bo mało kto traktował go w ten sposób. Gdzie indziej spodziewałby się raczej podstawionej nogi, albo przynajmniej poniżającego szturchania w ramię.
Gdy stół był już pusty i przetarty wilgotną szmatką, obaj opuścili jadalnię. Hiro od razu zniknął w kuchni, by zająć się zmywarką, a Lu przystanął w salonie, przez moment wahając się, co zrobić. Z jednej strony widział Kaito siedzącego z pozoru spokojnie w fotelu, z nogą założoną na nogę, wpatrującego się w ekran telewizora, jakby nic się nie stało. Jakby nie wiedział nawet, że właśnie rozłożył chłopaka na części pierwsze samą siłą głosu. Z drugiej widział Hiro kucającego przy zmywarce, w której układał naczynia, jak ukradkiem przeciera oczy nadgarstkiem. Małym, niezdarnym ruchem. Jak ktoś, kto nie chce, by ktokolwiek to zauważył, ale daleko mu do dyskrecji, gdy władają nim emocje. Lu przełknął ślinę i westchnął w duchu.
– To nie twój dom. Nie twój Pan. Nie twój problem – usiłował przekonać sam siebie.
Ale wiedział doskonale, jak kończy się zamiatanie emocji pod dywan. Jak rośnie napięcie, aż w końcu nie ma już powrotu i dochodzi do eskalacji. W domu Akihito z Mako wypracowali sposoby, by uprzedzać podobne momenty. Rozpraszać gniew Pana. Przełamywać chłód, którym się otaczał. Czasem ktoś musiał się poświęcić. Czasem bolało. Ale to była cena za względny spokój.
Czy naprawdę miał teraz poświęcać własny tyłek dla dzieciaka, którego znał od wczoraj? Zerknął jeszcze raz w stronę Hiro. Wystarczyło mu jedno spojrzenie. Tak. Miał.
Bo Hiro nie miał nawet instynktów, które mówiłyby mu, jak się bronić. Nie wiedział, kiedy milczeć, kiedy mówić, kiedy się uśmiechnąć a kiedy schować pod stół. Nie miał żadnych sztuczek. Żadnych nawyków. Niczego. Lu powinien mu to pokazać. Bo ktoś musiał do cholery. A jeśli nie on, to kto? Przecież Hiro nie miał tu nikogo, na kim mógłby się wzorować, u kogo mógłby szukać wsparcia.
Z tą myślą Lu wszedł swobodnie do salonu i bezceremonialnie opadł na kanapę. Rozciągnął nogi, oparł się wygodnie i spojrzał na leżący na stoliku pilot.
– Mogę? – rzucił, wskazując na urządzenie.
Kaito wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od ekranu. Lu sięgnął więc po pilota i zaczął przeskakiwać po kanałach. Nie dlatego, że chciał coś obejrzeć, raczej szukał pretekstu, by być. By zająć przestrzeń. W końcu trafił na jakiś film. Nawet nie wiedział, co to było. Ważne, że coś się ruszało i mówiło, dźwięczało w tle. I że przez chwilę obaj patrzyli w ekran, udając, że rozumieją, o co chodzi, choć wpadli w sam środek fabuły.
– Ciężki dzień, co? – Lu odezwał się po paru minutach, niby od niechcenia.
Kaito nie spojrzał na niego, ale westchnął ciężko. Prawdziwie.
– Owszem – odpowiedział tylko.
– Może… – Lu odezwał się po chwili ciszy, nie odrywając wzroku od ekranu – masz ochotę na kakao? Pomogłoby ci zasnąć po tak intensywnym dniu.
Mężczyzna pokręcił lekko głową.
– Nie, wystarczy herbata – stwierdził.
– Okej – mruknął Lu bez nacisku i znów zamilkli, wpatrując się przez chwilę w film, którego fabuła wydawała się już całkiem oderwana od rzeczywistości.
– Zastanawiam się… – po kilku minutach Lu ponownie się odezwał, tym razem nieco lżejszym tonem. – może to omurice lepiej zrobić jutro rano. Śniadanie z jajkami i ryżem brzmi całkiem dobrze. Chyba wystarczy nam tej kolacji. Poza tym objadanie się na noc to najprostsza droga do zgagi – wygłosił półżartem.
– Yhym – odburknął Kaito z głębi fotela, nie odrywając wzroku od ekranu.
Lu skrzyżował ramiona na torsie, zerknął na niego kątem oka i odważył się na drobną uszczypliwość, jednak podszytą ostrożnym, łagodnym uśmiechem.
– Jesteś dziś wyjątkowo rozmowny – stwierdził.
Kaito westchnął przeciągle.
– Po prostu jestem zmęczony.
W tym samym momencie z kuchni wychyliła się nieśmiało znajoma głowa. Hiro, który skończył sprzątanie, zerknął w stronę salonu z niepewną miną, jakby czekał na werdykt. Lu spojrzał na niego znacząco, unosząc lekko brew i dyskretnie ruchem głowy dał mu do zrozumienia, że lepiej, jeśli teraz się wycofa. Hiro zrozumiał natychmiast. Kiwnął głową niemal niezauważalnie i zaraz zniknął w korytarzu, kierując się po schodach na górę. Lu cicho westchnął, jakby ulga rozlała się po jego ramionach, kiedy wreszcie zostali sami.
– Wiesz… – zaczął cicho, przybierając z pozoru beztroski ton – kąpiel z lawendą dobrze robi na nerwy. Serio. U nas działa za każdym razem.
Kaito wreszcie przeniósł na niego wzrok a jedna z jego brwi uniosła się lekko w górę w czymś, co prawie przypominało rozbawienie.
– Chyba już gdzieś to słyszałem – mruknął i nagle pstryknął palcami. – A, no tak. Aki. Mówił coś takiego kiedy przytargał mi czterdzieści kilo soli lawendowej. Cały bagażnik mu nią śmierdział.
Lu chrząknął cicho i przesunął się nieco na kanapie, prostując plecy, z nerwowym uśmiechem odwracając wzrok gdzieś w bok.
– O… czyli to u ciebie wylądowała część tej soli – rzucił lekko, jakby rozmawiali o pogodzie.
– Część? – Kaito zmrużył oczy podejrzliwie.
Lu westchnął, jak ktoś, kto zaraz wyzna drobną, acz wstydliwą zbrodnię.
– Noo… Jakoś tak wyszło, że zamówiliśmy 100kg – przyznał.
Na twarzy Kaito pojawił się cień niedowierzania.
– Na co wam tyle? Aki zamierza otworzyć SPA? – zapytał.
Lu zaśmiał się cicho, opierając głowę o kanapę.
– Zamówiłem ją przez ten sklep, który ci pokazałem. Tylko że kratki tam są takie malutkie, że… no, zamiast dziesięciu kilo wpisałem przez pomyłkę zero więcej. I przyszło… sto – zdradził.
Kaito uniósł kąciki ust. Tym razem uśmiech był już pełniejszy, bardziej szczery, i co ważniejsze sięgnął także jego oczu. Zmarszczki w kącikach świadczyły o prawdziwym rozbawieniu.
– A Makoto nie miał kiedyś podobnej przygody, tylko że z ryżem? – spytał.
Lu parsknął śmiechem, przypominając sobie, jak zbierali ryż z podjazdu, bo big bag, w którym go przywieziono pękł. Wtedy nawet Pan zgiął kark i zbierał ziarenka na kolanach. Wszak nie tolerował marnowania jedzenia.
– Ale to było dawno i nieprawda – przyznał z rozbawieniem chłopak.
Wreszcie poczuł się autentycznie rozluźniony, jakby wydarzenia z kolacji nie miały miejsca i nie rzucały się cieniem na ich relację. Ich spojrzenia na moment się spotkały, pełne wspomnień, ulgi i cichego zrozumienia. I choć rzeczywistość nie była wcale prostsza niż kiedyś, przez tych kilka chwil wydawało się, że jest lżejsza.
– A może jednak… – zaczął Lu nieco zaczepnie – napiłbyś się tego kakao?
Kaito zmrużył lekko oczy, jakby ważył odpowiedź, po czym pokręcił głową z delikatnym grymasem.
– Nie jesteśmy dziećmi, żeby pić mleko przed snem – zauważył.
Rzucił przy tym okiem na zegarek na przegubie, sprawdzając mimowolnie, czy przypadkiem nie zrobiło się już bardzo późno. Ale dochodziła raptem dwudziesta.
– Napiłbym się czegoś dla dorosłych – dodał, zerkając teraz na Lu z lekko uniesioną brwią.
Chłopak spojrzał na niego podejrzliwie.
– Co masz na myśli? Jeśli whisky, to od razu ci mówię, że tego nie przełknę. – Skrzywił się teatralnie, jakby już czuł smak gorzkiego alkoholu na języku.
Kaito tylko uniósł kącik ust w ledwo zauważalnym uśmiechu.
– Bez obaw. Nie mam ochoty na nic aż tak mocnego. Ale w lodówce jest piwo. Przywiozłem niedawno parę butelek z Osaki. Rzemieślnicze. Podobno całkiem niezłe.
Oczy Lu rozbłysły, jakby właśnie usłyszał, że wygrał na loterii.
– O, no to w takim razie… jedno mogę. Ale ostrzegam, że mam słabą głowę. Wypije tylko jedno dla towarzystwa – zaznaczył, unosząc ostrzegawczo palec, choć uśmiech na jego ustach zdradzał, że zbytnio się tym nie przejmuje.
– Spokojnie. Ja też nie zamierzam dużo pić. Jutro mam robotę. – Kaito rozsiadł się wygodniej w fotelu. – Po jednym piwie. Na dobry sen.
Lu już był na nogach. Skierował się w stronę kuchni z lekkim podskokiem w kroku, jakby myśl o piwie rzeczywiście go ucieszyła. Tymczasem Kaito wstał powoli i przeszedł do barku w kącie salonu. Otworzył elegancką szafkę, z której wydobył dwie wysokie szklanki z grubym dnem. Odruchowo uniósł je pod światło, oceniając czystość szkła a potem odstawił na stolik przed kanapą.
Lu wrócił chwilę później z dwiema butelkami, chłodnymi od lodówki, na których etykiety w odcieniach indygo i złota sugerowały coś bardziej wyszukanego niż zwyczajne sikacze z konbini. Usiadł obok Kaito i postawił butelki na blacie.
– Tylko jedno – przypomniał, jakby chcąc już teraz ustalić granice.
– Jasne – przytaknął Kaito z cieplejszym niż wcześniej tonem.
Było coś niemal domowego w tej chwili. Spokojnego. Cichego. Jakby cały ciężar tego dnia – z krzywymi spojrzeniami, presją, upomnieniami i błędami – chwilowo rozpuścił się w powietrzu między nimi i w szklankach pełnych złotego płynu z kremową pianką.
Akihito poruszył się nieznacznie przez sen, odruchowo zarzucając ramię na leżącego obok niego Makoto. Ten, nawet nie budząc się w pełni, westchnął cicho i instynktownie przysunął się bliżej, wtulając się w jego pierś jak kot szukający ciepła. Aki zmarszczył brwi, bo coś wyrywało go z fazy głębokiego snu, jakiś niepokojący dźwięk. Coś powtarzało się uporczywie, raz, drugi, trzeci.
Mężczyzna w końcu jęknął i przewrócił się na plecy, z ciężkim westchnieniem wbijając wzrok w sufit. Czy naprawdę choć raz nie mógł przespać całej nocy bez żadnych atrakcji? Kolejne „pling” rozdarło ciszę sypialni i tym razem aż warknął, podpierając się na łokciu i sięgając po telefon ze zniecierpliwieniem.
Wyświetlacz jarzył się niebieskawym światłem. Aki zmrużył oczy, chroniąc się przed oślepieniem i zerknął na ekran. Widniało na nim pięć wiadomości. Odblokował ekran i uniósł brwi, widząc, że wszystkie przysłał Kaito.
Na sekundę stanęło mu serce, z zimnym ukłuciem paniki. Czy coś mogło stać się Lu? Albo Kaito? Już miał w głowie wizję wypadków, porwań i eksplozji, gdy zatrzymał się w pół myśli. Gdyby to było coś poważnego, dzwoniłby. Na pewno by dzwonił. Prawda? Wywrócił oczami sam do siebie.
– Boże, chyba naprawdę jestem jeszcze zaspany, skoro przychodzą mi do głowy takie idiotyzmy – pomyślał.
Palcem odblokował ekran i już miał zajrzeć do wiadomości, kiedy telefon znów zabulgotał melodyjką obwieszczając jeszcze jedną wiadomość.
– Czy pan Kaito znowu ma jakąś nocną awarię…? – wymamrotał cicho Makoto, przesuwając się bliżej i opierając głowę na ramieniu Aki’ego. Jego głos był stłumiony, senny, ale zawierał znajomą nutkę cierpliwego rozbawienia.
– Mam nadzieję, że nie – odpowiedział Akihito równie cicho, by nie burzyć nocnej ciszy.
Otworzył wreszcie wiadomości i zmarszczył brwi w grymasie pozbawionym jakiegokolwiek zrozumienia. Na ekranie wyświetliło się coś, co wyglądało jak zlepek przypadkowych znaków, ale po chwili Aki zorientował się, że to miało być zdanie. Przynajmniej w teorii.
„Mój Książę, pragnę zasłużyć na twoje wybaczenie.” – brzmiała wiadomość, choć nie dałby sobie za to ręki uciąć.
Akihito zmrużył oczy, przekręcił ekran w bok, jakby to miało poprawić gramatykę wiadomości.
– Co do…? – mruknął.
Ale nie to było najgorsze. Kolejne wiadomości okazały się filmikami. Krótkimi i sądząc po miniaturkach pełnymi chaosu. Kliknął pierwszy. Makoto uniósł głowę z jego ramienia, widząc szok na twarzy Pana. A potem obaj, niczym zsynchronizowany duet, wytrzeszczyli oczy i zamarli w absolutnym osłupieniu.
– …czy on… tańczy? – zapytał Mako z niedowierzaniem, nachylając się bliżej ekranu.
– Zdecydowanie… – odparł Aki powoli, jakby wciąż nie dowierzał własnym oczom.
Na ekranie pierwszego z filmików Kaito obszedł fotel tanecznym krokiem i usiadł na podłokietniku fotela, ubrany… no cóż, Aki potrzebował sekundy, by ogarnąć, co właściwie widzi. Czerwona, koronkowa bielizna opinająca jego uda i pośladki nie pozostawiała wiele wyobraźni. Mężczyzna wykonywał rytmiczne, wyjątkowo sugestywne ruchy biodrami, w takt jakiejś cicho grającej muzyki w tle, jakby właśnie prezentował się jurorom w konkursie na najseksowniejszy koci taniec salonowy. Albo może przedstawiał gwałt na meblu?
Kaito przesadził z entuzjazmem – biodra wychyliły się za bardzo, pośladki straciły kontakt z podłokietnikiem i z rozpędu runął z głośnym łup na podłogę. W tle rozległ się niepowstrzymany, przepełniony śmiechem chichot Lu a wideo urwało się gwałtownie.
Na kolejnym kadr był nieostry. Skrawek wzorzystego dywanu, stopa Kaito w czarnej szpilce, która właśnie z niej spadła i potoczyła się gdzieś poza kadr. Głos Lu rozległ się znowu, tym razem pełen śmiechu i lekkiej bezradności.
– Jesteś za ciężki! No nie podniosę cię, błagam! – wołał.
Kolejne dwa nagrania były jak relacja z pobojowiska. Salon Kaito wyglądał jakby wybuchła w nim bomba konfekcyjna – ubrania, koronkowe stringi i biustonosze o tak cudacznych formach, że Aki nie potrafił nawet przypisać im przeznaczenia. Tu leżała różowa podwiązka, tam korona z piór. Na stole stało całe mrowie pustych butelek po piwie, jakby Kaito testował cały asortyment jednego z ich rodzimych browarów. Jedna ze szklanek była przewrócona a jej zawartość wciąż leniwie sączyła się po krawędzi blatu na podłogę, zostawiając mokry ślad.
Akihito zawahał się przed ostatnim nagraniem. Palec zawisł mu nad ekranem. W głowie rozbrzmiały mu sygnały ostrzegawcze, ale zanim zdążył się wycofać, Makoto już sięgnął do telefonu i kliknął play.
Tym razem nagranie było bardziej… statyczne. Kaito i Lu siedzieli obok siebie na kanapie. Obaj wyglądali na wstawionych, byli rumiani od śmiechu, wysiłku i alkoholu. Kaito spojrzał prosto w obiektyw.
– Mój Książę… – zaczął nieco bełkotliwie. – Ja cię bardzo przepraszam. Wiem, że naraziłem Lu… to było głupie. Będę bardziej… rozsądny. Obiecuję. Nie gniewaj się już.
Obok niego Lu nachylił się do ekranu, próbując zmieścić się w kadrze.
– Tak właśnie… – dodał od siebie. – Znaczy tak jak mówi Kai...
Nie dokończył, bo chyba telefon wyślizgnął mu się z ręki. Obraz nagle zachybotał, ukazując przez moment ich kolana, potem dywan, a na koniec zgasł zupełnie. W pokoju zapadła cisza.
Makoto zerknął niepewnie na twarz Akihito, którą w półmroku sypialni oświetlała jeszcze łuna ekranu. Nie wiedział, czego się spodziewać. Złości? Irytacji? Groźnego milczenia? Ale Aki tylko przysłonił oczy dłonią i… parsknął śmiechem. Cichym, głębokim, szczerym. Był to taki śmiech, który wymyka się z człowieka pomimo zmęczenia, znużenia i wszystkiego, co miało być poważne. Wyciszył telefon na wypadek kolejnych nagrań z piekła rodem, odłożył go na nocną szafkę i przyciągnął Mako do siebie, obejmując go z czułością.
– To miłe – powiedział z rozbawieniem – że Lu tak otworzył się przy Kaito.
– Mhmm… – Makoto ułożył się wygodnie przy jego boku, ziewając przeciągle. – Ostatnio był trochę bardziej wycofany. Fajnie znowu go takim widzieć.
Zapadła chwila ciszy. Senny spokój znów rozgościł się w sypialni. Aki poczuł, że z powrotem wciąga go zmęczenie, przyjemne i miękkie. Ale nagle Makoto podniósł głowę.
– A może następnym razem to ja pojechałbym do pana Kaito, żeby pomóc uczyć tego jego chłopaka… czegokolwiek? – zapytał z entuzjazmem.
Aki otworzył jedno oko. Potem drugie. Zmierzył go spojrzeniem.
– Ty chyba sobie jaja robisz – mruknął i bezceremonialnie zakrył głowę Makoto kołdrą.
– No naprawdę! – dochodziło spod materiału. – Jakby była potrzeba, to jestem chętny!
Aki zaśmiał się gardłowo.
– Lepiej śpij, bo rano wcześnie wstajemy – przypomniał nieco gderliwie.
Mako wyswobodził głowę z pościeli i wzdychając cicho ułożył się na powrót na torsie mężczyzny. Nie widział tego, przez mrok panujący w sypialni, ale był pewien, że Pan właśnie się uśmiechał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz