Lubię kiedy rozdział sam się pisze xD
************
Lu wrócił do willi Kaito z naręczem zakupów, które tym razem uparł się nieść razem z Takeru. Może i wyglądało to trochę komicznie, gdy szczupły chłopak zginał się w pół pod ciężarem ledwo dwóch siatek, dzierżąc przy tym jedną papierową torbę z logo butiku obuwniczego, ale duma aż z niego kipiała. Z energią wkroczył do rezydencji, w samą porę, by minąć się w drzwiach z ekipą sprzątającą.
Grupka minęła ich w milczeniu, poruszając się niemal jak jedno ciało. Kobiety, wszystkie ubrane w identyczne turkusowe uniformy, niosły mopy, puste wiadra i skrzynki z detergentami. Większość z nich była w wieku, który pozwalałby im być matkami, a nawet babkami Lu. Szły z głowami pochylonymi nisko i z oczami wbitymi w posadzkę, unikając kontaktu wzrokowego. Tylko jedna z nich – młoda dziewczyna, może niewiele starsza od Lu – zerknęła nieśmiało spod równo przyciętej grzywki. Ich spojrzenia spotkały się na krótki ułamek chwili. Lu uśmiechnął się odruchowo, ciepło, może odrobinę zaczepnie. Dziewczyna aż drgnęła i spuściła głowę, rumieniąc się żywo. Zniknęła za drzwiami, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek.
Lu z trudem powstrzymał chichot i ruszył do kuchni. Położył zakupy na blacie i odetchnął głęboko. Czuł się trochę jak bohater, który wrócił z wyprawy. Takeru ustawił resztę siatek obok.
– Pójdę dać znać panu Kaito, że już wróciliśmy – mruknął obojętnym tonem.
Nie czekając na odpowiedź, opuścił pomieszczenie. Lu rzucił mu jeszcze krótkie spojrzenie przez ramię, po czym bez zwłoki wyjrzał na korytarz. Upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, ruszył cicho na palcach po schodach, ciągnąc ze sobą torbę z butami i małą reklamówkę z kosmetykami. Dotarł na piętro w kilku zgrabnych susach i delikatnie otworzył drzwi do pokoju Hiro. Zawiasy zaskrzypiały cicho, ale wystarczająco, by chłopak na łóżku poderwał się jak rażony prądem. Usiadł sztywno, z bijącym sercem i szeroko otwartymi oczami. Wyraz ulgi zalał jego twarz, gdy dostrzegł wchodzącego Lu.
– Długo cię nie było – powiedział cicho, ale z wyraźną nutą zawodu, jakby naprawdę liczył, że to Pan przyszedł go wreszcie wypuścić.
– Wiem, wiem – odparł Lu pospiesznie i skierował się od razu do łazienki. – Miałam drobne opóźnienia w misji zaopatrzeniowej – zażartował.
Szybko odstawił nowe kosmetyki do swojej szafki, starannie ustawiając je obok pozostałych. Po chwili klęknął przy łóżku Hiro i wsunął pudełko z butami pod spód, jakby składał je na tajemniczym ołtarzu.
– Co tam chowasz? – zapytał zaskoczony Hiro, wychylając się z materaca.
– Buty – odparł Lu, nadal na kolanach.
Hiro aż przysłonił usta dłonią.
– Kupiłeś je za pieniądze Pana?! – zapytał zszokowany.
– Nie – zachichotał Lu, wstając zgrabnie i poprawiając włosy. – Potem ci powiem, dobra? Tylko nic nie mów panu Kaito!
Zanim Hiro zdążył odpowiedzieć, Lu już był przy drzwiach. Uśmiechnął się jeszcze raz do chłopaka, po czym wybiegł na korytarz, jakby absolutnie nic się nie wydarzyło. Z powrotem w kuchni zabrał się do wypakowywania zakupów. Rozkładał produkty na blacie, starając się je pogrupować tematycznie: warzywa, produkty suche, chłodzone. Ale gdy sięgnął do jednej z szafek, zmarszczył brwi widząc w niej talerze. W dolnej szafce, tuż obok kuchenki, gdzie spodziewał się garnków, znalazł porcelanę i miski deserowe. Przekręcił głowę, jakby próbując zrozumieć logikę tej decyzji. Otworzył kolejną – bliżej lodówki. Zamiast przypraw, makaronu i puszek odkrył środki czystości. Cały zestaw: płyny, gąbki, ściereczki. Lu potarł kark, wyraźnie zrezygnowany.
– Kto to projektował? Jakiś złośliwy chochlik?
Spojrzał jeszcze raz w głąb kuchni, potem zerknął w stronę korytarza. Miał ochotę już zacząć układać wszystko od nowa. Logicznie. Ergonomicznie. Tak, by potem z łatwością móc pokazać Hiro, gdzie co jest. Ale czy wypada? Czy mógł ot tak przeorganizować kuchnię pana Kaito? Zawahał się, marszcząc brwi. Może najpierw powinien zapytać o pozwolenie?
Wyjrzał znów na korytarz, niepewnie. Myśl o tym, że miałby znowu podejść do Kaito z jakąś drobną prośbą, przeszkodzić mu w pracy po całym tym dzisiejszym zamieszaniu, była trochę paraliżująca. Ale z drugiej strony... Kaito lubił porządek. Na pewno doceniłby dobrą organizację.
Lu westchnął cicho i podszedł do drzwi, gabinetu mężczyzny, zastanawiając się, czy nie posłać najpierw jakiegoś zwiadowcy. Ale nie miał nikogo pod ręką. Już unosił rękę, by zapukać do drzwi gabinetu, gdy coś go tknęło. Przecież to Takeru miał właśnie zameldować się panu Kaito. Minęło już jednak sporo czasu a kierowca wciąż nie wracał. Lu zawahał się i zadarł głowę, jakby chciał coś usłyszeć, po czym zrobił krok bliżej. Przyłożył ucho do drzwi, niemal się o nie opierając.
Z wnętrza dobiegał przytłumiony szmer rozmowy, ledwo słyszalny przez solidne, dębowe skrzydło. Musiał mocno się skupić, by wyłowić cokolwiek z plątaniny niskich tonów. Gabinet musiał być świetnie wyciszony, co zupełnie nie dziwiło Lu, biorąc pod uwagę, jak bardzo pan Kaito cenił sobie prywatność. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że pan Kaito mówił podniesionym głosem. Brzmiał na zirytowanego a może wręcz wściekłego. Trudno było dokładnie ocenić, ale ton był wystarczająco napięty, by Lu poczuł, że jego żołądek nagle się zaciska, gdy usłyszał swoje imię. Pojawiło się w kontekście zakupów, co nie pozostawiało wątpliwości, że pan Kaito został poinformowany o całej sytuacji. Lu przygryzł dolną wargę. Cóż, nie było się co dziwić, że mężczyzna był zagniewany. Pewnie pan Akihito nie przebierał w słowach. Niewolnik zostawiony bez opieki w centrum handlowym – to naprawdę źle wyglądało.
Głos Takeru był niższy, bardziej powściągliwy. Zdawał się tłumaczyć, że polecenie brzmiało wyraźnie: zawieźć chłopaka na zakupy. Ani słowa o pilnowaniu go jak dziecka, czy wchodzeniu za nim do sklepu. Lu zmarszczył brwi. W jego świecie to było dziwne. Myślał, że taki kierowca to ktoś w rodzaju człowieka od wszystkiego – przynieś, podaj, pozamiataj. Tak działali na przykład ludzie pana Drake’a. Ale może umowa z panem Kaito nie obejmowała takich obowiązków? Może Takeru był po prostu kierowcą. Tylko i aż.
Kolejne słowa były trudniejsze do wychwycenia. Lu usłyszał coś o pieniądzach. Kwoty. Wspomniano coś o dodatku, albo potrąceniu. Albo jednym i drugim. Nie był pewien. Zatrudnianie ludzi i ustalanie im wynagrodzenia to były dla niego pojęcia równie abstrakcyjne co fizyka kwantowa. Tak się zasłuchał, że dopiero w ostatniej chwili zarejestrował zbliżające się kroki. Odkleił się od drzwi w panice, w jednej sekundzie prostując się i unosząc rękę, udając, że właśnie miał dopiero zapukać. Gdyby ktokolwiek go teraz zobaczył, wyglądałby idealnie naturalnie. Prawie.
Drzwi otworzyły się nagle od środka i Takeru niemal na niego wpadł. Ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie, przez moment obaj zamarli, zaskoczeni.
– Przepraszam… – powiedział Lu cicho, cofając się płynnie, niemal z gracją.
Takeru rzucił mu krótkie, zmrużone spojrzenie, ale nie skomentował jego obecności. Odsunął się na bok, pozwalając mu przejść. Lu przytrzymał drzwi, które zaczęły się domykać i zajrzał niepewnie do środka.
– Panie Kaito...? Czy mogę o coś zapytać?
Kaito siedział za biurkiem, oparty wygodnie w swoim skórzanym fotelu, ale napięcie czaiło się w liniach jego sylwetki. Oczy miał zmrużone, a na nosie opierały się cienkie okulary, które właśnie zsunął, by potrzeć nasadę nosa w wyrazie zmęczenia. Odłożył je na blat i spojrzał na Lu chłodnym, trudnym do odczytania spojrzeniem. Przez moment nie powiedział nic. Potem wykonał ręką niedbały, lecz wyraźny gest.
– Wejdź – mruknął przy tym niechętnie.
Lu przełknął cicho ślinę i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi jak ktoś, kto wie, że może nadepnąć na minę i że to, czy wybuchnie, zależy wyłącznie od tego, jak się poruszy.
Tymczasem Hiro siedział na łóżku, nerwowo skubiąc brzeg kołdry, który z każdą minutą zaczynał przypominać poszarpaną wstążkę pełną wystających nitek. Czuł się, jakby siedział na tykającej bombie, która mogła eksplodować w każdej chwili i nawet nie wiedział, ile zostało do końca odliczania. Nie mógł przestać myśleć o tych przeklętych butach.
Dlaczego, na wszystkie możliwe miejsca, Lu musiał schować je akurat pod jego łóżkiem? Przecież w korytarzu była ogromna szafa z przesuwnymi drzwiami – pełna pudeł, pledów, niepotrzebnych zapasów pościeli. Nikt nawet nie mrugnąłby okiem, widząc tam parę nowych trampek. A tu? Pod jego łóżkiem? To wyglądało jak pułapka. Hiro nie był dobry w kłamaniu. Ba, nie był w tym nawet przeciętny. Był beznadziejny. Jeśli Pan tylko zająknie się o jakichkolwiek butach, na pewno wszystko wyśpiewa. Do ostatniego sznurowadła.
Przechylił się w bok i zajrzał ostrożnie pod łóżko. Nic nie dostrzegł. Lu musiał wepchnąć pudełko naprawdę głęboko. Tak, żeby nawet przypadkiem się nie ujawniło. Sprytne. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk opadającej klamki. Hiro podskoczył jak rażony a serce zabiło mu szybciej. Już miał wstać na baczność, gdy w drzwiach stanął… Lu.
– Chodź na dół. Pomóż mi ogarnąć kuchnię – rzucił od razu, tonem pełnym luzu, jakby prosił go o przyniesienie mleka z lodówki, a nie o złamanie zasad.
Hiro zmarszczył brwi.
– Pan mówił, że nie wolno mi stąd wychodzić, dopóki nie przyjdzie po mnie osobiście – przypomniał spokojnie, ale z wyraźnym napięciem.
Lu uśmiechnął się łagodnie, uspokajająco, jakby próbował delikatnym słowem nakłonić dzikiego, przestraszonego kota do podejścia do miski z jedzeniem.
– Właśnie z nim rozmawiałem. Kazał mi cię przyprowadzić.
Brzmiało to zbyt gładko. Zbyt dobrze. Zbyt podejrzanie. Hiro nie drgnął nawet o centymetr. Patrzył na Lu podejrzliwie, jak na kogoś, kto mógł mieć ukryte w rękawie ostrze i tylko czekał, aż ofiara sama wystawi gardło. Może to była prowokacja? Widział takie rzeczy. W klubie Takenaki manipulacje były chlebem powszednim. Fałszywe przyjaźnie, pozorne akty dobroci, drobne testy lojalności kończące się karą, jeśli ktoś uwierzył za szybko. Tam nikt nie był tym, za kogo się podawał. Żadnych szczerości, żadnych sentymentów. Każdy tylko patrzył, jak się wybić, jak się przypodobać, jak ugrać dla siebie jak najwięcej. Czemu tutaj miałoby być inaczej?
Lu jakby coś wyczuł, a może tylko stracił cierpliwość, bo nagle jego uśmiech zgasł, zastąpiony czymś bardziej stanowczym. Podszedł do łóżka i po prostu chwycił Hiro za ramię. Nie mocno, nie szorstko. Wręcz przeciwnie, jego dłoń była ciepła a gest ostrożny, ale nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Zdecydowany, miękki nacisk popchnął Hiro w stronę drzwi.
– No dalej – powiedział. – Nie mamy całego dnia. Trzeba jeszcze zrobić obiad.
Hiro pozwolił się wyciągnąć z pokoju, ale szedł sztywno, nie stawiając nawet kroku z własnej woli. Czuł się, jakby wędrował na własne ścięcie i nawet jeśli część jego chciała wierzyć, że to tylko kuchnia, tylko obiad, tylko nauka… druga część szeptała, że to początek jakiejś gry, której zasad nie rozumie.
Zeszli razem po schodach, mijając nowoczesne obrazy, tafle czarnego szkła w ramach, które chyba miały pełnić role luster i bezdźwięczne zegary z marmuru. W kuchni czekało ich nowe zadanie, ale Hiro nie potrafił się jeszcze nad nim skupić. Nie wtedy, gdy każdy gest Lu wydawał mu się jednocześnie szczery i niebezpiecznie przekonujący. I nie wtedy, gdy pod jego łóżkiem nadal leżały tamte buty.
Mimo że wszystko w nim krzyczało, by wrócić do pokoju i zamknąć drzwi na cztery spusty, Hiro wykonywał polecenia Lu. Nawet jeśli nie rozumiał ich sensu. Nawet jeśli każde jego działanie wydawało mu się złamaniem zasad, które jeszcze rano traktował jak świętość.
Klęczał na podłodze kuchni, obok wieży garnków, i z ostrożnością godną zegarmistrza wyciągał z szafek porcelanę i naczynia. Talerzyki deserowe odkładał na prawo, obok nich pucharki na lody. Głębokie talerze na zupę układał w stosy z obiadowymi. Szklanki sortował według kształtu, a kieliszki do wina zostawił osobno, nie bardzo wiedząc, do czego się zaliczają.
W kuchni zapanował istny chaos. Doskonały, symetryczny i co najważniejsze, zorganizowany przez Lu rękami Hiro. Podłoga dosłownie pokryła się porcelaną, szkłem i metalem. Nie było już miejsca, by postawić stopę bez ryzyka nadepnięcia na coś cennego. Hiro odłożył właśnie ostatni garnek i wstał z kucek, przeciągając się nieco. Rozejrzał się, przerażony ogromem całego tego zamieszania. Lu stał po drugiej stronie kuchennej wyspy, z rękami opartymi o blat i wzrokiem błądzącym po meblach. Wyglądał, jakby w myślach układał plany o precyzji szwajcarskiego zegarka. Wszystko rozrysowane. Każda szafka miała mieć swoje przeznaczenie, każda półka logiczne uzasadnienie.
Hiro otworzył usta, by zapytać, co ma robić dalej, ale nagle zdrętwiał. W progu kuchni stał Kaito. Chłopak zamarł, pobladł a oczy rozszerzyły mu się ze strachu. Mężczyzna spojrzał na cały ten bałagan, na kuchnię rozbebeszoną jak po nalocie, z wyraźnym niesmakiem. Zmarszczył brwi, skrzywił się delikatnie a potem jego wzrok padł na Hiro. Oczy Kaito zmrużyły się lekko, zimne i oceniające. Hiro aż wstrzymał oddech, serce zaczęło bić mu nawet w uszach. Był pewien, że zaraz usłyszy podniesiony głos, że Pan zareaguje gniewem. Przecież miał siedzieć w pokoju, dopóki nie zostanie osobiście wezwany. A teraz stał tu, jak winowajca przyłapany na gorącym uczynku.
W ułamku sekundy zdał sobie sprawę z tego, że Lu jednak go oszukał. Przyprowadził go tu tylko po to, by sprowadzić na niego gniew Pana. Może chciał, by został ukarany, by zdobyć względy Kaito? Już otwierał usta, by rzucić się do przeprosin, gotów paść na kolana, ale nawet na to nie było miejsca. Wszędzie stały naczynia. Został więc nieruchomo, osłupiały, oczekując najgorszego.
– W dzbanku jest jeszcze kawa? – zapytał Kaito.
Hiro mrugnął, nie rozumiejąc.
– Kawa – powtórzył Kaito, tym razem wyraźnie zniecierpliwionym tonem. – Jest tam jeszcze kawa, czy muszę sam sprawdzić?
Hiro drgnął, zerknął odruchowo w stronę ekspresu. W szklanym dzbanku z drewnianą rączką zostało jeszcze pół jego zawartości.
– T-tak – wydusił, odwracając się znów do Kaito.
Mężczyzna westchnął ciężko.
– To nalej – jego ton sugerował, że samo powiedzenie tego było zbędnym wysiłkiem.
Lu podszedł od razu i odebrał mu z ręki filiżankę, którą Kaito cały czas trzymał. Nachylił się przez wyspę i podał ją Hiro.
– Przepraszamy za ten rozgardiasz – powiedział z uśmiechem. – Jak skończymy, kuchnia będzie rajem – zapewnił swobodnie, jakby rozmawiał z kolegą.
Kaito skrzyżował ramiona na torsie i parsknął cicho.
– Bardzo jestem tego ciekaw.
Hiro napełnił filiżankę, nieco drżącą ręką. Kawa była zimna. Chciał podać ją z powrotem Lu, ale ten skinął głową w stronę mikrofali. Hiro zawahał się, nie rozumiejąc sygnału.
– Podgrzej – powiedział Lu, miękko, ledwo słyszalnie.
– Ah – odmruknął Hiro i posłusznie umieścił filiżankę w mikrofalówce.
Gdy kawa była gotowa, ostrożnie podał ją Lu, który z kolei wręczył ją Kaito. Mężczyzna nie powiedział ani słowa. Po prostu obrócił się i zniknął za ozdobną ścianką oddzielającą kuchnię od salonu. Hiro odetchnął. Naprawdę odetchnął, jakby ktoś zdjął jego barków kilkutonowy kamień. Lu posłał mu lekki i pełen niewymuszonego ciepła uśmiech, jakby przed chwilą nie zdarzyło się nic godnego uwagi. Usiadł na wysokim stołku przy wyspie i zabrał się do układania przypraw w przezroczystym pojemniku z przegródkami.
– Patelnie daj na dół, koło kuchenki – powiedział, nie patrząc na niego. – Naczynia do zapiekania bliżej piekarnika. Wazę i miski na sałatkę daj obok zlewu, na górę, jedna szafka w prawo.
Hiro skinął głową i zajął się wskazanym zadaniem. Z każdą minutą czuł, jak serce mu zwalnia. Oddech się normuje a spokój, subtelny i cichy jak wiosenny deszcz, otula go powoli, wypełniając wnętrze bezpiecznym, niemal błogim ciepłem. Lu jednak mówił prawdę i nie chciał mu zaszkodzić. Przynajmniej tym razem.
Po około godzinie Hiro odstawił pustą szklankę po wodzie na blat i przetarł czoło wierzchem dłoni. Wilgotne pasma włosów przykleiły mu się do skroni a kosmyki opadły na oczy. Mimo że kuchnia była przestronna i dobrze wentylowana, wysiłek i napięcie całej sytuacji dały mu się we znaki. Lu rozglądał się jeszcze po wnętrzu, jakby układał w myślach ostatni element układanki. Otworzył kilka szafek, sprawdzając ich zawartość, porównując ją z zapamiętanym układem. Patelnie na dole. Garnki tam, gdzie powinny być. Porcelana, szkło, przyprawy – wszystko w idealnym porządku. W końcu skinął głową z wyraźnym zadowoleniem.
– No. Teraz możemy wreszcie zabrać się za obiad – oznajmił z uśmiechem, odwracając się do Hiro.
Chłopak uniósł nieśmiało wzrok, wciąż nie do końca pewien, czy to wszystko działo się naprawdę.
– A co… co przygotujemy? – zapytał ostrożnie.
– Coś prostego. Udon z warzywami i kurczakiem – odpowiedział Lu, ruszając do lodówki. – Nie mamy wiele czasu, więc użyjemy mrożonek. Wyjmij z lodówki piersi z kurczaka, proszę.
– Dobrze – odparł Hiro i już po chwili na blacie leżały wszystkie potrzebne im składniki: makaron udon, worek mrożonych warzyw, piersi z kurczaka owinięte w folię i kilka przypraw.
Lu włączył palnik i ustawił dużą patelnię na ogniu, wlewając na nią odrobinę oleju. Zajął się smażeniem warzyw a w tym czasie Hiro miał pokroić mięso. Chłopak przez chwilę zmagał się z opakowaniem, szarpiąc folię, aż w końcu udało mu się je otworzyć. Z wyraźnym niezadowoleniem wziął jedną pierś dwoma palcami i przeniósł ją pospiesznie na deskę, jakby trzymał coś obrzydliwego. Lu zaśmiał się, widząc to, ale w jego głosie nie było szyderstwa ani kpiny.
– Hiro… ten kurczak już dawno nie żyje. Nie podziobie cię – zapewnił żartobliwie.
Hiro skulił ramiona, zawstydzony uwagą.
– Ja po prostu… nie lubię dotykać surowego mięsa – przyznał.
– To może rękawiczki? – zaproponował Lu, mieszając warzywa. – Są pod zlewem, w tej dolnej szafce.
Hiro pokręcił jednak głową.
– Nie trzeba… dam radę.
Lu nie naciskał. Odłożył drewnianą łyżkę na spodek i podszedł do niego. Chwycił jeden z większych noży i pokazał, jak oczyścić mięso, co odciąć i które części od razu wyrzucić. Mówił spokojnie, powoli, z cierpliwością.
– Tego noża użyj – powiedział, wskazując ostrze. – I zacznij od tej strony. Najpierw wzdłuż, potem w kostkę.
Hiro przytaknął, wydawał się skupiony, jego wzrok śledził każdy gest Lu. Ale gdy podniósł nóż, jego ręka delikatnie zadrżała. Lu nie skomentował tego a uśmiechnął się tylko lekko, jakby chcąc dodać mu otuchy, nim wrócił do patelni.
Hiro, już sam, odwrócił mięso tak, jak mu pokazano, przyłożył nóż i na moment wstrzymał oddech. Nacisnął. Ostrze przeszło przez mięso z zaskakującą łatwością a deska przesunęła się na blacie z cichym szurnięciem. Hiro chwycił ją w ostatniej chwili nim spadła z drugiej strony, ale nóż wymsknął mu się z palców i upadł z głośnym brzękiem na podłogę.
Lu obejrzał się natychmiast, zaskoczony. Hiro posłał mu przepraszający uśmiech, niepewny i trochę przerażony, jakby właśnie zniszczył pół kolacji.
– Przepraszam… – szepnął, sięgając po deskę.
– Nic się nie stało. Opłucz tylko nóż – powiedział łagodnie Lu.
Hiro przysunął deskę z powrotem i wrócił do krojenia, tym razem ostrożniej i z większą kontrolą. Ręce miał wciąż lekko spięte, ale cięcie za cięciem szło mu coraz lepiej. Lu patrzył na niego kątem oka, nadal mieszając warzywa, które zaczęły pachnieć sezamowym olejem i imbirem. W kuchni zapanował przyjemny rytm. Ruch, dźwięk, ciepło. A w sercu Hiro coś zaczęło się rozluźniać. Być może po raz pierwszy od bardzo dawna czuł, że nie jest oceniany, nie jest testowany, tylko po prostu uczy się czegoś nowego. I że nikomu nie zależy na tym, by się potknął.
Po chwili Lu wziął niewielką ceramiczną miseczkę i zaczął mieszać w niej przyprawy: łyżeczka cukru, szczypta imbiru, odrobina chili, cynamonu i wielu innych składników, a na koniec spora porcja ciemnego sosu sojowego. Wszystko to zamieszał energicznie pałeczkami, aż składniki połączyły się w lśniący, gęsty płyn o głębokim aromacie. Gdy wlał mieszankę na patelnię, rozległo się soczyste skwierczenie, które rozniosło się echem po kuchni jak radosny pomruk. Zapach natychmiast wypełnił pomieszczenie – ciepły, korzenny, lekko pikantny. Lu nachylił się nad kuchenką, zaciągając się tym zapachem z zamkniętymi oczami, aż oblizał się nieświadomie, jakby sam aromat wystarczył, by poczuć smak dania.
W posiadłości Akihito obiady podawano wcześniej niż tutaj, więc zdążył już porządnie zgłodnieć. Na szczęście do końca zostało niewiele. Kurczak – to ostatni krok przed połączeniem wszystkiego w całość. Makaron udon potrzebował zaledwie trzech minut we wrzątku, więc zostawią go na sam koniec. Zmniejszył ogień pod patelnią, by warzywa powoli dusiły się w sosie i przeszedł na drugą stronę blatu, by sprawdzić, jak poradził sobie Hiro.
Zaskoczony, zauważył, że chłopak już skończył. Przed nim stała miseczka z pokrojonym mięsem – garstką drobniutkich kawałków, niemal identycznych, przesadnie starannie uformowanych sześcianików. Lu zamrugał.
– Gdzie reszta piersi? – zapytał z niepokojem.
Hiro rozejrzał się po blacie, jakby naprawdę jej szukał. Potem spojrzał na Lu z miną pełną autentycznego braku zrozumienia.
– Skrawki wyrzuciłem do kosza. Tak jak kazałeś – oznajmił
Lu aż potarł twarz dłonią, powstrzymując jęk.
– Hiro... – westchnął. – Chyba nie wziąłeś terminu „pokroić w kostkę” dosłownie, co?
Chłopak przygryzł wargę i zgarbił się lekko, jakby ktoś go właśnie skrzyczał. Jego spojrzenie mówiło wszystko, już wiedział, że zrobił coś źle. Lu pochylił się obok i zajrzał do kosza. Faktycznie wśród śmieci leżały skrawki piersi z kurczaka. Odrzucone. Jakby nic nie warte.
– Nie możesz marnować tyle jedzenia – powiedział surowiej niż zamierzał. – Kostka to po prostu… małe kawałki, Hiro. Nie literalne kostki do gry.
Wyciągnął z kosza to, co dało się uratować, ostrożnie oddzielając czyste kawałki od resztek. Wrzucił je do zlewu, opłukał dokładnie pod bieżącą wodą a potem osuszył papierowym ręcznikiem. Dodał mięso do miski z przygotowanymi już kostkami, mieszając je razem. Hiro spuścił głowę, zawstydzony i cichy.
– Przepraszam… – wymamrotał.
Lu spojrzał na niego przez ramię, a potem uśmiechnął się lekko, rozbrajająco.
– Spokojnie, nic się nie dzieje. Ale… nie bierz moich słów aż tak dosłownie, dobra? – poprosił.
Sięgnął do szafki i wyjął opakowanie cytrynowego pieprzu, po czym podał je chłopakowi.
– Posyp tym mięso. Nie za dużo – uprzedził zawczasu.
Hiro przytaknął i wykonał polecenie bez słowa. Jego ruchy były bardziej ostrożne, ale już nie tak niepewne jak wcześniej. Lu przypatrywał mu się kątem oka. Daleka droga przed nimi, to prawda. Ale Hiro nie wyglądał na beznadziejny przypadek. Wręcz przeciwnie – po prostu był zbyt spięty, zbyt skupiony na tym, by niczego nie zepsuć. Przypominał mu Kaname z pierwszych tygodni w rezydencji. Też był ostrożny jakby wszystko wokół było z kruchej porcelany. A mimo to z czasem nauczył się gotować kilka prostych dań… i przynajmniej nie wysadzał już kuchni przy każdej próbie użycia ryżo waru. Choć dla bezpieczeństwa i tak trzymali go z Mako z dala od palników.
Rozbawiony tą myślą, Lu zerknął do patelni i zamieszał warzywa. Aromat był jeszcze intensywniejszy. Czas działał na ich korzyść.
– Hiro, otwórz makaron – rzucił przez ramię, nie przerywając mieszania.
Chłopak kiwnął głową i pośpiesznie umył ręce pod kranem, starając się zmyć z palców ślady surowego mięsa. Woda tryskała, a mydło ślizgało się między jego palcami, tworząc pianę, której nie zdążył nawet dokładnie spłukać, zanim sięgnął po pierwsze opakowanie makaronu. W powietrzu unosił się już zapach nadchodzącego obiadu – ciepłego, pachnącego, domowego. Pierwszego, który tworzyli razem. Hiro czuł się odrobinę dumny, że miał w nim swój udział, choć tak niewielki i okraszony pewnym wpadkami.
Ale wracając do makaronu. Jego mokre dłonie nie chciały współpracować. Próbował rozedrzeć perforację, ale plastik uparcie trzymał się w całości, jakby kpił sobie z jego wysiłków. Westchnął sfrustrowany i zerknął na deskę, gdzie wciąż leżał duży nóż. Chwycił go bez zastanowienia, wbił czubek w opakowanie i zamaszystym ruchem przeciągnął ostrze wzdłuż plastiku. Folia rozpadła się z satysfakcjonującym szelestem. Nabrawszy wprawy, sięgnął po drugie. Powtórzył manewr. Potem trzecie.
Tymczasem Lu, widząc, że warzywa są już miękkie i sos zgęstniał, zdjął patelnię z ognia i odstawił ją na bok, dając jej chwilę na przestygnięcie. Sięgał właśnie do szafki, by wyjąć talerze, kiedy nagle rozległ się pisk – przeszywający, pełen paniki – i mokry plask czegoś miękkiego, co upadło na blat.
Odwrócił się gwałtownie. Hiro zrobił to samo i stał z otwartymi ustami i szklącymi się oczami.
– Skaleczyłem się... – wyjąkał z bólem, unosząc dłoń.
Lu spojrzał odruchowo. Przez chwilę nie rozumiał, co widzi. Dopiero cienka, jaskrawoczerwona linia przecięcia na palcu chłopaka i krew wypływająca powoli, gęstymi kroplami, sprawiły, że jego nogi zmiękły natychmiast. Cofnął się o krok i wsparł dłonie o blat za sobą, próbując utrzymać równowagę. Zamrugał szybko i odwrócił wzrok, czując jak jego żołądek podskakuje gdzieś aż gardła. Nie cierpiał widoku krwi. Nawet niewielka ranka potrafiła zamienić go w roztrzęsioną galaretę.
Wziął drżący oddech, próbując się opanować. Tymczasem Hiro wsadził palec do ust i ssał go niezdarnie z cierpiętniczym wyrazem twarzy i oczami pełnymi łez.
– W szufladzie nie było przypadkiem plastrów? – zapytał niewyraźnie.
Lu przycisnął dłoń do ust, wstrzymując odpowiedź. Pokręcił głową nieznacznie.
– N-nie wiem…
Hiro, nie czekając na wyjaśnienie, podszedł do wyspy i sam otworzył szufladę. Przekopał jej zawartość, ale nie znalazł żadnych opatrunków. Wyjął więc palec z ust, przyjrzał się bliżej rozcięciu i delikatnie rozchylił skórę, chcąc ocenić głębokość rany. Krew trysnęła na nowo. Lu zarejestrował to ledwie kątem oka, ale to wystarczyło. Świat zawirował, powietrze zrobiło się ciężkie, dźwięki rozlały się jak pod wodą. Ostatkiem sił odepchnął się od blatu i wybiegł z kuchni chwiejnym krokiem, dopadając do drzwi gabinetu Kaito w kilku susach.
– H-Hiro… się pociął… – wydyszał z trwogą w głosie, chwytając się framugi.
Kaito poderwał się z fotela, w pierwszym odruchu chcąc ruszyć w jego stronę, ale nie zdążył. Lu osunął się na kolana a potem padł bezwładnie twarzą w gęsty, miękki dywan przy biurku. Na sekundę Kaito zamarł, rozdarty między dwoma dramatami naraz, nie wiedząc, którym zająć się najpierw. Zaklął pod nosem i ruszył do kuchni jak burza, zostawiając Lu bez życia, a przynajmniej bez przytomności.
Wpadł do kuchni gwałtownie jak huragan. Dobrze, że pomieszczenie nie posiadało drzwi, bo pewnie wyrwałby je z zawiasów. Hiro, który właśnie trzymał rękę pod kranem, aż podskoczył. Pisnął krótko, przestraszony bardziej hałasem niż własną raną.
– Co tu się, do cholery…? – Kaito nie dokończył.
Obaj – i Hiro, i on – spojrzeli na siebie w pełnej konsternacji, zupełnie jakby znaleźli się w środku sztuki teatralnej, której nikt im wcześniej nie pokazał. Chłopak wyglądał na bliskiego płaczu, z sfatygowaną paczką wygrzebanych z podziemi plastrów w jednej ręce i palcem drugiej w strumieniu wody. Kaito zacisnął szczękę, jeszcze niepewny, czy chce się wściec, czy po prostu wrócić do biura i udawać, że nic z tego nie widział.
– Zaczynam żałować, że nie zamówiliśmy jednak tego obiadu… – mruknął półgłosem, po czym ruszył w stronę zlewu.
Pół godziny później cała trójka siedziała przy długim stole w jadalni, w zaskakującej ciszy, przerywanej jedynie delikatnym stukaniem pałeczek o porcelanę. Przed każdym z nich parowała miska z udonem, którego zapach unosił się niemal w całej willi, choć gotowanie już dawno się skończyło. Kaito grzebał w swoim talerzu z niechętną dokładnością. Chwytał pojedyncze nitki makaronu, rozdzielał warzywa, obracał kawałki kurczaka, jakby szukał wśród nich czegoś wartego uwagi. W rzeczywistości jedzenie było pyszne – zaskakująco dobre jak na tak proste danie – od razu wyczuł w nim znajomą rękę Lu. Problemem nie był smak a raczej cała otoczka towarzysząca temu posiłkowi.
Łypnął spode łba na chłopaka siedzącego naprzeciwko. Lu jadł w ciszy z nosem niemal w talerzu, jakby próbował zniknąć za miską. Przy skroni trzymał chłodzący kompres owinięty w kuchenny ręcznik, który przesiąkł już wilgocią.
– Nie uderzyłeś się zbyt mocno? – zapytał chłodno Kaito.
Lu nie podniósł wzroku.
– Nie jest tak źle – odparł cicho. – Dywan był miękki.
Kaito kiwnął głową z oszczędnym zadowoleniem, jakby właśnie to chciał usłyszeć. Odłożył pałeczki i spojrzał teraz na Hiro, który siedział naprzeciwko niego nie mniej skulony niż Lu. Przypominał dziecko po długiej, wyczerpującej reprymendzie.
– Zapamiętasz, że do otwierania czegokolwiek używa się nożyczek? – spytał tonem, który mógłby zamrozić ocean.
Hiro natychmiast pokiwał nieśmiało głową.
– Zapamiętam… – powiedział cicho, po czym uniósł wzrok i dodał niepewnie – Ale... jedzenie wyszło chyba całkiem smaczne.
Lu uniósł lekko głowę, jakby nie do końca pewien, czy wolno mu się odezwać.
– I kuchnia też jest uporządkowana – dorzucił szybko, jakby szukając punktów na swoją korzyść.
– No właśnie – zawtórował mu Hiro.
Na twarzy Kaito pojawił się grymas, który początkowo można by uznać za cierpienie. Dopiero po chwili okazało się, że jeden kącik jego ust drga zdradliwie, zupełnie jakby walczył z uśmiechem. Westchnął przeciągle.
– Wolałbym więcej mięsa – ponarzekał, dla zasady. – Ale… nawet ujdzie. Jak na pierwszy raz, przynajmniej nikt nie zginął.
Lu wyprostował się nieco, odkładając kompres na stół. Skroplona woda zostawiła po nim ciemny ślad na drewnie.
– Jeśli mogę zapytać… – odezwał się, wskazując głową w stronę salonu, gdzie na niskim stoliku wciąż stała rozłożona apteczka – skąd właściwie ma pan tak wypasioną apteczkę?
Obok leżały puste opakowania po plastrach, bandażach i jednorazowych rękawiczkach. Zestaw wyglądał jak coś z kliniki, nie z prywatnego domu. Kaito wzruszył ramionami.
– Rakuran mi ją dał jak zabrałem Hiro na badania. Nie chciałem jej w sumie przyjąć, ale nalegał. Powiedział, że się przyda. – Zrobił krótką pauzę, jakby właśnie ocenił, jak absurdalnie prorocze były słowa pielęgniarza. – Nie sądziłem, że tak szybko.
– Rakuran wie, co najlepsze – przyznał Lu, z ledwie słyszalnym rozbawieniem.
Zapanowała chwila ciszy, spokojna i zaskakująco niekrępująca. Wszyscy jedli powoli, nieco ostrożniej niż zazwyczaj, jakby bali się, że nagle pałeczka wbije się komuś w oko, a stół przewróci sam z siebie. Ale atmosfera się rozluźniała. W końcu Lu znów podniósł głowę.
– To… omurice wieczorem wciąż aktualne? – rzucił swobodnie.
Kaito spojrzał na niego karcąco, wyraźnie niezadowolony z pytania.
– Nie przeginaj – mruknął ostrzegawczo.
Chłopak tylko uśmiechnął się figlarnie, jakby właśnie na tę reakcję czekał.
– Dobrze, dobrze… zapytam po deserze.
– Mamy deser? – zainteresował się mężczyzna.
– Em… – Lu spojrzał niepewnie w stronę kuchni. Przecież doskonale wiedział, że nie przygotował nic poza makaronem. – Coś sklecę – stwierdził jednak, z pewnym zakłopotaniem, ale i rozbawieniem.
Kaito tylko pokręcił głową, nie wiedząc już, czy ma się śmiać z całej niedorzeczności tego dnia, czy po prostu załamać nad nim ręce. Jedno było jednak pewne. Z tymi dwoma chodzącymi kłopotami w najbliższych dniach z pewnością nie będzie się nudził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz