Drake wyszedł na chłodny i słabo oświetlony parking podziemny. Jego kroki odbijały się echem, a w powietrzu unosił się zapach oleju silnikowego i wilgoci. W głowie nadal huczały mu słowa Kaito, po ich udawanym spotkaniu. Była to idealna okazja by wyciągnąć z niego nieco informacji o tym, co właściwie Akihito planował względem niego. I jak doszło do tego, że połączyła ich ta dziwna, seksualna relacja. Chłopak był zawstydzony, ale opowiedział mu jak wyglądało ich pierwsze spotkanie. Drake musiał przyznać, że młody Yamaguchi był znacznie bardziej naiwny niż sądził do tej pory, gdyż uważał, że Akihito wspiera go w przejęciu rodzinnego biznesu i odsunięciu ojca od rzeczywistej władzy, wyłącznie z dobroci serca. Chyba wciąż za mało go poznał, a może zbyt krótko był jeszcze w ich światku albo też ojciec trzymał go do tej pory pod kloszem. Ale to nie miało teraz znaczenia.
Drake zmrużył oczy, próbując wyciszyć się i skupić na najbliższych chwilach. Był czujny, wyczulony na każdy szmer, każdy cień. Wiedział, że opuszczenie budynku mogło być najniebezpieczniejszym momentem wieczoru. Na dachach pobliskich budynków mógł czekać snajper. Byłaby to najprostsza metoda, by go wyeliminować. Dlatego nie zaparkował na ulicy i wziął dziś samochód z przyciemnianymi, wytrzymalszymi szybami. Nie były całkowicie kuloodporne, ale zawsze dawały jakąś ochronę. Zastanawiał się tylko, jak jego ludzie złapaliby takiego napastnika. Pojedynczy strzał trudno byłoby od razu zlokalizować. Z resztą miał przy sobie jedynie szóstkę najbardziej zaufanych ochroniarzy, czego oczywiście nie było widać na pierwszy rzut oka.
Odsunął te rozważania na bok. Szedł szybkim krokiem, niemal nie wydając dźwięku. Otworzył drzwi swojego samochodu, wsiadł za kierownicę i zamknął je natychmiast, włączając automatyczne blokady. Przez chwilę nasłuchiwał, czy nie usłyszy odgłosu kroków lub silnika zbliżającego się pojazdu. Nie sądził, że napastnicy spróbują zaatakować go w budynku jego kontrahenta, ale nigdy nic nie wiadomo. Wszystko wydawało się jednak spokojne, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Drake już miał odpalić silnik, gdy ekran jego telefonu zaświecił się powiadomieniem. Westchnął zirytowany, spodziewając się kolejnej nieistotnej wiadomości od jednego ze swoich ludzi. Sięgnął po urządzenie, odblokował ekran i zastygł. Zdjęcie, które ujrzał, sprawiło, że czas na chwilę zwolnił a grunt niemal usunął mu się spod nóg.
Nieznany numer przysłał mu fotografię Mick’a – jego Mick’a! Związany, zakneblowany, leżący w bagażniku samochodu. Jego zielone oczy, szeroko otwarte, były wypełnione czystym przerażeniem. Zdjęcie było wykonane z bliskiego kadru, więc nie miał pojęcia, gdzie zostało zrobione. Zaraz po nim przyszła kolejna wiadomość. Adres. Krótki, precyzyjny. Bez dodatkowych komentarzy.
Jego serce zaczęło bić szybciej, jakby nagle czas wrócił do swojej pierwotnej formy. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy a w żyłach zaczyna pulsować czysta adrenalina. Drake zacisnął szczęki, niemal miażdżąc telefon w dłoni. W jego oczach pojawiła się dzika furia, tak obca, że nawet on sam ledwo ją rozpoznał.
Rzucił urządzenie na siedzenie pasażera i odpalił silnik. Głęboki pomruk maszyny wypełnił przestrzeń parkingu, odbijając się od betonowych ścian. Wyjechał z miejsca postojowego z piskiem opon, niemal uderzając w pobliski filar.
Droga na powierzchnię wydawała się nie mieć końca. Drake trzymał kierownicę tak mocno, że skóra na jego knykciach zdawała się niemal pękać. Myśli tłoczyły się w jego głowie jak potłuczone szkło, które wbijało się w umysł z każdą sekundą.
Jego wrogowie nie chcieli go zabić a upokorzyć. Włamali się do jego budynku, jego apartamentu! Tyle dobrze, że ani w biurze, ani w mieszkaniu nie było już papierów, które mogliby wykorzystać przeciwko niemu. Problemy z policją nauczyły go ostrożności. Wszystkie dokumenty, plany i wrażliwe dane były teraz przechowywane w miejscach, o których wiedział tylko on, Misaki i jeszcze troje najbliższych mu ludzi.
Tylko gdzie do kurwy nędzy byli jego ludzie? Przecież nie zostawili siedziby całkiem pustej. Kiedy ustalał zasady dzisiejszej akcji, jasno określił, że budynku mają pilnować osoby, które na pewno nie były zamieszane w spisek i grupka wynajętych ochroniarzy z zewnętrznej, niezależnej firmy. Co musiało się tam wydarzyć, że nie podniesiono alarmu? Że system zabezpieczeń jego apartamentu nie powiadomił go o włamaniu?
Ktoś z jego podwładnych ewidentnie im w tym pomógł. Ta myśl paliła go od środka jak żrący kwas. Zdrajca wpuścił ich do siedziby, wyłączył systemy zabezpieczeń, poprowadził ich plątaniną korytarzy aż do apartamentu, gdzie znajdował się Mick. Musieli wiedzieć, że tam będzie! Celowo uderzyli w jego czuły punkt, uprowadzając chłopaka. To nie był przypadek. Jego wróg doskonale wiedział, co robi. Ten ruch miał zmusić go do działania pod presją. Ktoś chciał, by pojechał w wyznaczone miejsce, oczywiście, że prosto w zasadzkę.
Mimo tej świadomości nie zamierzał zwlekać. Wyjechał wreszcie z parkingu, wprost na zalaną deszczem ulicę. Krople zadudniły o dach auta a Drake warknął, włączając wycieraczki. Nogi drżały mu na pedałach a przez gniew i frustrację ledwo panował nad prędkością. Na skrzyżowaniu niemal doprowadził do stłuczki, kiedy przejechał przez nie na czerwonym świetle, mijając o centymetry dostawczy van. Klakson rozdarł powietrze, ale miał to gdzieś.
Furia kotłowała się w nim niczym ogień. Ktoś śmiał wtargnąć na jego teren i położyć łapy na Mick’u. Na jego własności! Jeden z jego ludzi, a może i kilku, zdradziło go. Wzgardziło tym, co im podarował, przygarniając pod swoje skrzydła!
Nagle nacisnął hamulec i wjechał w boczną, ślepą uliczkę. Opony zapiszczały na mokrym asfalcie. Samochód zatrzymał się gwałtownie. Drake zgiął się w pół, opierając czoło na kierownicy i łapiąc oddech z wysiłkiem, jakby płuca odmawiały mu posłuszeństwa.
Musiał się uspokoić, inaczej nie zdoła dojechać na miejsce w jednym kawałku. Zacisnął powieki, starając się wyciszyć emocje, ale obraz związanego chłopaka w bagażniku wracał do niego raz za razem. Jak mógł do tego dopuścić?! Zawsze był ostrożny, dbał o bezpieczeństwo swoich bliskich, publicznie trzymając ich na dystans. A teraz Mick stał się narzędziem w rękach wroga. Czy jednak jego wuj mógł mieć rację, że przywiązanie może być tak zgubne?
Wziął głęboki wdech i wyprostował plecy. Musiał działaś. Myśleć logicznie. Sięgnął po telefon, który przez jego szaleńczą jazdę ulicami Tokio, spadł na podłogę. Przeczytał jeszcze raz adres wysłany w drugiej wiadomości. To była przemysłowa dzielnica na obrzeżach miasta, znana z opuszczonych magazynów i nielegalnych interesów. Idealne miejsce na wymuszenia, tortury czy do wykonania egzekucji i pozbycie się ciała.
Zacisnął wargi w cienkie linie i włączył listę kontaktów, wpatrując się w nią jakby coś rozważał. Nazwisko, które ostatecznie wybrał, wywołało kwaśny grymas na jego twarzy.
Ciemność w bagażniku była gęsta i przytłaczająca. Mick leżał na zimnej, twardej powierzchni, czując, jak kajdanki wrzynają mu się w nadgarstki przy każdym gwałtowniejszym ruchu samochodu. Ta sytuacja przywołała wspomnienie, gdy Drake go kupił. Wówczas też przewoził go w bagażniku, choć wtedy Mick był nieprzytomny. Chyba wolałby, żeby i teraz tak było. Przynajmniej nie czułby pulsującego, tępego bólu w ramieniu, który był skutkiem szamotaniny, która poprzedziła tę podróż.
Nie zamierzał być grzeczną zdobyczą – walczył, szarpał się, uderzał na oślep, byle tylko utrudnić swoim oprawcom zadanie. Ale było ich zbyt wielu. Mocne ręce pchnęły go do wnętrza pojazdu z siłą, od której aż zabrakło mu tchu. W głowie wciąż miał obraz twarzy oprawcy, który rozcinał mu obrożę. Ostrze noża przecięło nie tylko materiał, ale też jego skórę, pozostawiając piekącą ranę na szyi.
Podskoczył gwałtownie, gdy samochód najechał na wybój. Metaliczny dźwięk kajdanek uderzających o blachę zmieszał się z jego cichym jękiem. Jak długo jeszcze będą jechać? Gdzie go wiozą? Myśli kłębiły się w jego głowie, potęgując narastający strach. Powoli zaczynał czuć, jak panika próbuje przejąć nad nim kontrolę.
Kręciło mu się w głowie od kilku ciosów, które dostał na uspokojenie. Zaś knebel ranił go w kąciki spierzchniętych warg. A co, jeśli zwymiotuje? Wyobraził sobie, jak dusi się własnymi wymiocinami a jego porywacze, po otwarciu bagażnika, znajdują tylko jego martwe ciało. Nie. Zacisnął powieki, zmuszając się do uspokojenia. Nie mógł umrzeć w tak żałosny sposób. Nie tutaj. Spróbował skoncentrować się na oddechu, powoli i miarowo wciągając powietrze przez nos. To zadziałało. Mdłości ustąpiły a jego ciało, choć trochę się rozluźniło.
Zdołał nawet przekręcić się ostrożnie na plecy, wykorzystując odrobinę przestrzeni, którą miał w bagażniku. To sprawiło, że zorientował się, że nie jest wieziony zwykłą osobówką. Sposób, w jaki samochód pokonywał wyboje, też mówił mu, że raczej jadą jakąś terenówką. Czy dzięki temu będą łatwiejsi do namierzenia? W końcu, ile tego typu samochodów jeździło po ulicach Tokio?
Ale czy Drake już wiedział, że został uprowadzony? Czy ktokolwiek w ogóle zamierzał go szukać? Czy Pan przejmował się nim na tyle? Gdyby porwano Akihito, Drake rzuciłby się mu na ratunek, niezależnie od okoliczności, ale on? Zastanawiał się nad tym gorączkowo, czując pewną gorycz, jakby jego umysł znał odpowiedź, ale nie zamierzał wygłaszać jej głośno.
Przeszył go kolejny wstrząs, gdy auto wpadło w dziurę na drodze. Głowa uderzyła o podłogę a pulsujący ból w ramieniu przypomniał o swoim istnieniu. Mick zacisnął zęby na kneblu, starając się i nim nie myśleć. Łzy zalśniły w jego oczach, ale powstrzymał ich wypływ. Nie chciał dać się złamać tym draniom. Nie chciał dać im tej satysfakcji. Powtarzał to sobie w kółko, jak mantrę. Ale w głębi duszy nie mógł odpędzić strachu, że Drake może nie zdążyć na czas. Ba, że może w ogóle go nie szukać, zbyt zajęty wtargnięciem wroga do swojego budynku.
Po czasie, który dłużył mu się niemiłosiernie, samochód zaczął zwalniać. Mick poczuł to po rytmicznych szarpnięciach, jakby kierowca ostrożnie kluczył, szukając odpowiedniego miejsca. Stukanie kamyków pod oponami ucichło a szum silnika powoli zamierał. Po chwili w kabinie zapanowała cisza, przerywana jedynie jego przyspieszonym oddechem i szumem krwi w uszach.
Drzwi samochodu otwarły się z trzaskiem. Usłyszał głosy, choć były zbyt przytłumione, by rozróżnił w nich słowa. Kiedy klapa bagażnika została gwałtownie otwarta, strumień ostrego światła uderzył go w twarz. Zacisnął powieki, czując piekący ból oczu, przyzwyczajonych do mroku. Nie zdążył jednak zareagować, bo brutalne ręce chwyciły go za ramiona i wyciągnęły z bagażnika. Pozbawiony podpory, runął na ziemię jak długi.
Upadek na beton był bolesny. Chłodna, chropowata powierzchnia otarła mu skórę na brodzie. Mick jęknął cicho, starając się podnieść, ale mógł tylko wić się bezradnie. Nad nim rozległ się szyderczy śmiech.
- Wygląda jak pieprzona glista – ktoś skomentował z ironią w głosie.
Mick zamarł. Znał ten głos. Uniósł głowę na tyle, na ile pozwalały mu bolące ramiona i spętane kajdankami ręce. Knebel poluzował się i wypadł mu z ust, pozwalając mu wreszcie przemówić.
- Ty jebany zdrajco! – warknął, wbijając w Kaoru gniewne spojrzenie. – Jak mogłeś?! Sprzedałeś nas! Sprzedałeś Drake’a, ty skurwysynie!
Kaoru, stojąc nad nim w triumfalnej pozie, oparł rękę na biodrze i patrzył na niego z wyższością, jakby był zadowolony z wywołanej reakcji.
- Och, Mick – westchnął teatralnie, uśmiechając się z politowaniem. – Nie jesteś w pozycji, żeby mnie oceniać
Nie przejmując się jego wyzwiskami, Kaoru odwrócił się do jednego z mężczyzn.
- Zabierzcie go do sali przesłuchań. Ja zadzwonię do szefa, żeby przekazać dobre wieści – polecił, tonem, w którym pobrzmiewała lekka wesołość, jakby właśnie wygrał jakąś błahą potyczkę.
Mick rzucił mu jeszcze jedno spojrzenie pełne wściekłości, zanim dwóch uzbrojonych mężczyzn chwyciło go pod ramiona i podniosło z ziemi. Próbował się wyrwać, ale miał już zbyt mało sił. Nogi ledwo go niosły, więc po prostu zawleczono go w stronę jednego z korytarzy.
Mimo słabości rozglądał się, starając się zapamiętać otoczenie. Znajdowali się w starej fabryce – wysokie sufity, rzędy zardzewiałych rur, betonowe ściany. Czuł znajomy metaliczny zapach, który przypominał mu warsztat jego ojca. Nie rozumiał, dlaczego pomyślał w tej chwili właśnie o tym.
Wreszcie dotarli do pomieszczenia, które wyglądało jak sala tortur. Widok rzeźniczych haków zwisających z sufitu i łańcuchów wystających ze ścian wywołał u niego przejmujące dreszcze. Podłoga była upstrzona plamami, które miały rudą barwę. Wiedział, że to nie zwykły brud, tylko krew, której było tak dużo, że nie można już było jej domyć. Jego spojrzenie spoczęło na odpływie pośrodku pomieszczenia. To tutaj wszystko spływało... Poczuł jak do gardła napływa mu żółć.
Mężczyźni posadzili go na krześle, które stało pod jedną ze ścian. Próbował poprawić ułożenie ciała, ale jeden z nich wycelował w niego pistolet.
- Lepiej, żebyś siedział grzecznie. Mam dość użerania się z tobą – powiedział tonem, w którym nie było miejsca na żarty.
Mick nie miał wyboru. Kiwnął głową na znak, że rozumie i wbił wzrok w podłogę. Plamy krwi zdawały się krzyczeć w ciszy, tak jak myśli w jego głowie. Modlił się, żeby Drake albo ktokolwiek, przyszedł mu na ratunek.
Po kilku minutach do pokoju wszedł Kaoru a jego obecność natychmiast przykuła uwagę Mick’a. W dłoni miał pistolet, który trzymał luźno, jakby był bardziej ozdobą niż zagrożeniem. Skinął głową w stronę mężczyzn.
- Zostawcie nas. Do przyjazdu szefa sam się nim zajmę – powiedział pewnym tonem.
Mężczyźni wymienili spojrzenia, wyraźnie sceptyczni.
- Będziemy za drzwiami – odparł jeden z nich, zanim obaj wyszli z pomieszczenia, zamykając za sobą ciężkie metalowe drzwi.
Kaoru podszedł do stojącego pod ścianą krzesła i przeciągnął je na środek pokoju. Usiadł na nim okrakiem, tyłem do przodu, przewieszając ręce przez oparcie. Uśmiech złośliwie wykrzywił jego twarz, gdy spojrzał na blondyna, siedzącego na drugim krześle.
- Niesłychane – zaczął, patrząc na niego, jakby go oceniał. – Żeby ktoś taki jak ty, takie nic, było dla Drake’a aż tak ważne
Mick prychnął, rzucając mu pełne kpiny spojrzenie.
- Chyba przeceniasz moją wartość – odparł z sarkazmem. – Drake trzyma mnie tylko dla mojej zgrabnej dupy – przyznał.
Kaoru pokręcił głową z udawanym rozczarowaniem, jakby Mick właśnie powiedział coś niezwykle naiwnego.
- Owszem, miał wielu takich jak ty. Ale chyba nie zauważyłeś, jak na ciebie patrzy
Słowa te uderzyły w chłopaka mocniej niż chciał przyznać.
- Jak na mnie patrzy? – powtórzył w myślach.
To pytanie zasiało w nim wątpliwości. Czy rzeczywiście mógł znaczyć dla Pana coś więcej? Przygryzł wnętrze policzka, starając się odpędzić tę zgubną nadzieję, która zaczynała w nim kiełkować.
Kaoru, widząc jego reakcję, roześmiał się głośno, wywołując w nim nową falę gniewu.
- Nie licz na szczęśliwe zakończenie – powiedział, wciąż się śmiejąc. – Bo w tej historii nie przewidujemy takiego
Mick zmusił się do opanowania złości, która zaczęła go ogarniać i odpowiedział spokojnie, choć z wyczuwalną ironią.
- Aż tak boli cię degradacja, że aż zdecydowałeś się pomóc w zniszczeniu Drake’a? Tylko, komu? – zapytał.
Kaoru uśmiechnął się złośliwie, unosząc brew.
- Myślisz, że zdradzę ci, dla kogo pracuję? – spytał retorycznie. – Ale przekonasz się, kiedy szef tu przyjedzie. Chociaż wtedy ta wiedza i tak na nic ci się nie zda
Mick parsknął śmiechem, potrząsając głową.
- No tak, przecież sam nie byłbyś w stanie uknuć czegoś takiego. Jak zawsze musiałeś się podczepić pod kogoś, kto zrobi to za ciebie. Jak pijawka
Słowa te wyraźnie dotknęły Kaoru. Jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, choć próbował udawać, że go to nie ruszyło.
- Nie muszę być silny, żeby bawić się pionkami na szachownicy – odparował, unosząc brodę z wyzywającą pewnością.
Tym razem to Mick roześmiał się w głos.
- Naprawdę sądzisz, że jesteś graczem w tej rozgrywce? Jesteś takim samym pionkiem jak ja. Może nawet mniej znaczącym – skwitował.
Kaoru zmrużył oczy a jego ton stał się ostrzejszy.
- Ty nawet nie widzisz szachownicy – syknął, a jego złość zaczęła wreszcie przebijać się przez maskę spokoju.
Mick wywrócił oczami z udawaną rezygnacją.
- Wiesz, te szachowe metafory naprawdę nie dodają ci charyzmy – stwierdził. – Jesteś tak nieudolny, że nie potrafiłeś nawet zadbać o biuro Drake’a. Dlatego straciłeś stanowisko. A teraz... nawet nie umiesz mnie dobrze zastraszyć. Jesteś tylko rozkapryszonym kundlem, któremu odebrano miejsce przy nodze Pana
Kaoru zacisnął szczęki a jego ręka, trzymająca pistolet, zadrżała. Przez chwilę w pokoju zapanowała cisza, przerywana jedynie odległymi dźwiękami kropli wody kapiących gdzieś w fabryce. Kaoru jednak zmusił się, by zachować pozory spokoju, choć jego złość była aż nadto widoczna. Przeciągnął ręką po włosach, jakby chciał dać upust frustracji, ale szybko wrócił do swojej pozornie swobodnej pozycji na krześle. Jego spojrzenie wbijało się w Mick’a, pełne irytacji, ale też z ledwo skrywaną satysfakcją.
Mick ciągnął tę niedorzeczną rozmowę, wyraźnie grając na czas, choć sam nie był pewien, co właściwie odwleka. Czego od niego chciano? Przecież dopiero co wszedł w przestępczy światek Pana i nie były mu udzielane żadne znaczące informacje. Jednak musiał przyznać, że dokuczanie Kaoru było dość zabawne i odganiało strach, mimo, że ten trzymał pistolet. Może, jeśli dobrze go podejdzie, dowie się czegoś wartościowego?
- No, więc? – spytał, opierając się wygodniej na krześle, mimo kajdanek. – Jak to się stało, że ktoś tak beznadziejny znalazł się w pobliżu Drake’a? Dawałeś mu dupy, żeby go przekupić, czy jak?
Kaoru zareagował niemal natychmiast, jego twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu.
- Nie jestem dziwką, tak jak ty – odparował ostro, z naciskiem na obelgę, jakby chciał wbić Mick’owi szpilę.
Blondyn tylko parsknął śmiechem. Po wszystkim, co przeszedł w podziemiach kasyna Choi a potem u boku Drake’a, podobne słowa nie robiły już na nim wrażenia.
- Jeśli o to chodzi, to chyba powinieneś spróbować. Może gdybyś potrafił dobrze obciągać, Drake pozwoliłby ci zachować stanowisko. Ale cóż, przepadło, prawda? – zakpił.
Te słowa były niczym cios prosto w ego Kaoru. Jego twarz poczerwieniała ze złości a palce zacisnęły na broni. Bez ostrzeżenia wstał i uderzył blondyna kolbą w twarz. Głowa Mick’a odskoczyła w bok a z jego wargi natychmiast popłynęła krew. Zanim chłopak zdążył zareagować, Kaoru chwycił go za włosy i brutalnie odchylił mu głowę do tyłu, zaś lufa pistoletu znalazła się w jego ustach.
- Chcesz mi obciągnąć, że tak się napraszasz? – warknął, głosem drżącym od wściekłości.
Mick zamarł na moment, czując zimny metal pistoletu na języku. Strach przemykał gdzieś na granicy jego świadomości, ale albo przestał bać się śmierci po tym, co przeżył u Pana albo po prostu stracił rozum, bo spojrzał na Kaoru wyzywająco a jego zielone oczy, jak stal wbiły się w oczy przeciwnika.
- Masz tam w ogóle coś, co można possać? – wychrypiał przez wypełnione usta, niewyraźnie, ale wystarczająco jasno, by ostatecznie doprowadzić go do białej gorączki.
Wściekłe warknięcie Kaoru odbiło się echem od ścian, zanim ponownie uderzył Mick’a, tym razem tak mocno, że krzesło, na którym siedział blondyn, przewróciło się na podłogę. Mick wylądował z hukiem na betonie. Chyba miał niebywałe zdolności do wyprowadzania ludzi z równowagi.
Kaoru patrzył na niego z góry, trzymając pistolet w ręce i ciężko oddychając. W jego oczach widać było walkę. Wściekłość mieszała się z chęcią dalszego pastwienia się nad Mick’iem. Przez chwilę wydawało się, że rzeczywiście rozepnie rozporek i sprawdzi umiejętności chłopaka. Ale wtedy drzwi do pomieszczenia otwarły się gwałtownie.
Do środka wszedł jeden z mężczyzn, którzy wcześniej opuścili pokój. Widząc zastaną scenę, zatrzymał się na chwilę, by ocenić sytuację a potem ruszył prosto do Kaoru, odpychając go na bok.
- Co ty wyprawiasz? – warknął, zabierając mu pistolet. – Chłopak miał być możliwie nietknięty a ty go bijesz bez powodu! – skarcił go ostro.
- Bez powodu?! – Kaoru niemal krzyknął, wskazując na Mick’a. – Ten gnój mnie obrażał!
Mężczyzna uniósł brew z wyraźnym powątpiewaniem. Na podłodze, z zakrwawioną twarzą, Mick roześmiał się, przerywając napięcie w pokoju.
- Widzisz, Kaoru? – powiedział z kpiną w głosie, spluwając krwią gdzieś w bok. – Taki z ciebie gracz, że nawet nie możesz się ze mną zabawić
Jego głos nagle zmienił się na poważniejszy a spojrzenie nabrało ostrego, wyzywającego charakteru.
- Masz być grzecznym pieskiem i nie gryźć, kiedy Pan ci nie pozwala – rozkazał chłodno.
Słowa ledwo opuściły jego usta, kiedy Kaoru wyprowadził kopnięcie wprost w jego twarz. Cios był na tyle mocny, że blondyn stracił przytomność a jego ciało zwiotczało na zimnej, zakrwawionej podłodze.
- Idiota – mężczyzna rzucił w przestrzeń, nie precyzując, kogo ma na myśli, przewracając przy tym oczami, ale nie zrobił nic więcej.
Drake podjechał pod fabrykę, gasząc silnik daleko od widoku głównego wejścia. Wysiadł z samochodu i rozejrzał się, oceniając teren. Opuszczone budynki, rdzewiejące maszyny i pokryte brudem szyby wyglądały jak wymarłe szczątki dawnej świetności. Idealne miejsce na zasadzkę. Mimo ciszy, czuł na karku czyjeś spojrzenie – ukrytych obserwatorów, którzy czekali na każdy jego ruch.
Kierując się w stronę jedynego hangaru, w którym paliły się światła, poruszał się powoli i czujnie. Gdy dotarł pod otwarte na oścież, wielkie drzwi, przystanął. Wziął głęboki oddech, przybierając chłodny, pewny siebie wyraz twarzy a następnie nonszalancko wszedł do środka.
Wnętrze hangaru oświetlały migoczące jarzeniówki, rzucające zimne światło na grupę uzbrojonych mężczyzn. Wszyscy trzymali broń w gotowości. Drake nawet nie mrugnął, tylko ruszył przed siebie powolnym, spokojnym krokiem, jakby nie zwracał uwagi na lufy mierzące w jego kierunku.
- Co jest tak niecierpiącego zwłoki, że ściągnęliście mnie tutaj tak desperacko? – rzucił z ironią, zatrzymując się w odpowiedniej odległości. – Miałem być na rocznicy ślubu mojego wuja a zamiast tego spędzam wieczór z wami. Doceniam towarzystwo, ale jednak wolałbym nie musieć się tu fatygować
Żołnierze wymienili spojrzenia a po chwili rozstąpili się. Spomiędzy nich wyszedł wysoki, przystojny mężczyzna o starannie przystrzyżonym zaroście i pewnej siebie postawie.
- Drake – Takeda Miyazaki przywitał go gładkim głosem.
Drake zmrużył oczy a na jego twarzy pojawił się uprzejmy, choć lodowaty uśmiech.
- Miyazaki – odpowiedział chłodno. – Miło cię widzieć
Miyazaki zatrzymał się kilka kroków od niego, bezczelnie wkładając ręce do kieszeni marynarki.
- Próbowałem dojść z tobą do porozumienia. Usiłowałem załatwić sprawę po dobroci, dając ci wybór – powiedział, jakby wygłaszał jakąś moralną lekcję.
Drake parsknął z rozbawieniem.
- Gówniany wybór. Bo widzisz, ty po prostu nie nadajesz się na przywódcę yakuzy – stwierdził bez ogródek.
W oczach Takedy błysnęło coś na kształt gniewu, choć jego głos pozostał spokojny.
- Na szczęście nie ty będziesz o tym decydujesz. To głowy rodów mają ostatnie słowo
Drake uniósł brew, jakby poddawał w wątpliwość każde słowo rozmówcy.
- Ach, głowy rodów. Masz w ogóle ich poparcie? Bo z tego, co się orientuję, to ja jestem najbardziej pożądanym kandydatem
Miyazaki skrzywił się, ale szybko odzyskał swój spokojny ton.
- Zdobędę je, kiedy udowodnię klanom, jak jesteś nieporadny. Słaby. Pozwalasz wtargnąć na swój teren z taką łatwością. I kiedy już ostatecznie cię usunę...
Drake przewrócił oczami, znużony.
- Bardzo ambitny plan – przerwał mu kpiąco. – Może powiesz mi jeszcze, kto ci pomagał? Skoro i tak zamierzasz mnie zabić
Jak na zawołanie zza pleców Miyazaki’ego wyszedł Kaoru. Jego zacięta twarz zdradzała determinację, ale gdzieś w oczach kryło się coś na kształt urazy.
- To ja – przyznał. – Współpracuję z panem Takedą już od kilku miesięcy – zdradził.
Drake spojrzał na niego z rozbawieniem a kącik jego ust drgnął w oszczędnym uśmiechu.
- Żałosne – powiedział, kręcąc głową. – Kilka miesięcy intryg a jedyne, na co było was stać, to wysadzenie kilku klubów i mojego samochodu. – jego ton stał się bardziej chłodny. – Teraz rozumiem, czemu akcja na parkingu była tak spartolona. – Przeniósł spojrzenie na Miyazaki’ego. – Czy wiesz, że wtedy mało nie zabiliście syna cesarza?
Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraźny grymas, ale wzruszył ramionami z udawaną nonszalancją.
- Pewna wpadka – przyznał. – Cóż, tak bywa, kiedy zostawia się poważne sprawy gówniarzom
Kaoru spojrzał na Takedę niepewnie, jakby krytyka kolejnego szefa zraniła jego dumę. Drake zauważył to i pokręcił głową z politowaniem.
- Skoro już mowa o gówniarzach – rzucił. – to gdzie jest mój chłopaczek?
Miyazaki uśmiechnął się chłodno i pstryknął palcami. Po chwili jeden z drabów przyprowadził Mick’a. Chłopak był obity, ale przytomny. Szarpnął się na widok Drake’a, ale brutalne ręce powaliły go na kolana.
Drake spojrzał na niego obojętnie, choć jego uwadze nie umknęły żadne ślady przemocy, jakie zostawiono na jego ciele.
- W swej wspaniałomyślności – zaczął Miyazaki – jestem skłonny wypuścić twojego ulubieńca i ciebie, jeśli publicznie zrezygnujesz z roli następcy przywódcy yakuzy – zaproponował. – Otarta wojna nie jest na rękę żadnemu z nas
Drake uśmiechnął się zimno, powoli sięgając do kabury pod marynarką.
- Naprawdę sądzisz, że jakaś dziwka jest tak ważna, że ze wzgląd na jej bezpieczeństwo zrzeknę się spuścizny swojej rodziny? – zapytał głosem bez wyrazu.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyciągnął pistolet i oddał strzał. Mężczyzna trzymający Mick’a odskoczył a chłopak padł na podłogę. Spod jego ciała zaczęła wypływać krew.
W pomieszczeniu zapanowała cisza, jakby wszyscy wstrzymali oddech. Ich najlepsza karta przetargowa została właśnie usunięta z gry. Drake uśmiechnął się psychopatycznie, twarz Kaoru zbielała z przerażenia a ciemne oczy Miyazaki’ego rozszerzyły się w zaskoczeniu.
[Chciałam tu skończyć, ale chyba macie dość Polsatów xD]
Nagły huk wyrwał ich wszystkich z osłupienia. Drake zdążył zasłonić oczy przedramieniem, ale i tak, wybuch błyskowo-hukowego grantu niemal go ogłuszył. Instynktownie upadł na ziemię, zasłaniając rękoma głowę, gdy nad jego plecami posypała się salwa kul z obydwu stron.
Do fabryki wpadły służby policyjne, uzbrojone po zęby. Nawet on nie był tak lekkomyślny, by pakować się w zasadzkę bez wsparcia. I choć może prośba o pomoc wystosowana do Ryunosuke, przy której nie obyło się bez kilku gorzkich słów, godziła w jego ego, to nie był tak zadufany w sobie, by nie umieć się ukorzyć, gdy sytuacja tego wymagała.
Ubrani w czarne mundury, z karabinami szturmowymi gotowymi do użycia, funkcjonariusze przemieszczali się błyskawicznie, zajmując strategiczne pozycje. Ich precyzyjne ruchy zdradzały przygotowanie i determinację, by skończyć tę operację w możliwie krótkim czasie.
Drake słyszał jedynie pisk w uszach, więc widziane sceny wydawały mu się groteskowe. Miyazaki i jego ludzie reagowali kompletnie chaotycznie. Niektórzy próbowali uciekać, inni wyciągali broń, gotowi na desperacką walkę. Kaoru uniósł ręce i kucnął, piszcząc niczym panienka na wydaniu, czego nie mógł słyszeć, ale panika w jego oczach mówiła wszystko.
Drake leżał spokojnie, jakby był tylko widzem całego tego przedstawienia, podczas gdy funkcjonariusze obezwładniali jednego po drugim z bandy Miyazaki’ego. Obserwował to wszystko z chłodnym spokojem, maskując wszelkie emocje, które mogły go zdradzić. W rzeczywistości wciąż myślał o Mick’u, który leżał nieruchomo na podłodze. Czy nie powinien się już choć poruszyć? Oberwał co prawda gumową kulką z kapsułką ze sztuczną krwią w splot słoneczny, co przekonująco powaliło go na ziemię jak martwego, ale jego brak reakcji trwał trochę zbyt długo. Czy mógł chybić i trafić w jakiś ważny narząd? A może jednak pomylił magazynki i użył ostrej amunicji?
Każda sekunda, w której Mick pozostawał nieruchomy, wydawała mu się wiecznością. Wiedział, że musi poczekać. Obława jeszcze trwała a przypadkowy ruch mógł kosztować go życie, jeśli oberwałby jakąś zbłąkaną kulą. Może i miał na sobie kamizelkę kuloodporną, ale na głowie nie miał żadnej osłony.
Jednak jego cierpliwość miała granice. Zignorował wszechobecny rozgardiasz, dając ponieść się wyrzutowi adrenaliny i zaczął czołgać się w stronę chłopaka. Poruszał się ostrożnie, korzystając z osłon rzędów beczek i skrzyń, by nie znaleźć się na linii ognia. Serce waliło mu w piersi a w uszach szumiała krew.
Gdy wreszcie dotarł do Mick’a, odwrócił go delikatnie na plecy, dotykając splamionego krwią miejsca. Kulka nie przebiła jego bluzy, więc użył właściwej amunicji. Jednak blondyn był blady a jego klatka piersiowa pozostawała nieruchoma. Drake nachylił się do jego twarzy, starając się wyczuć oddech na policzku. Nic. Mick nie oddychał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz