Akihito rzadko miał okazję na błogie lenistwo, tak jak dziś. Tym bardziej irytowało go zakłócanie wieczoru, który miał być tylko dla niego i Drake'a. Widząc w drzwiach jego chłopaka aż zmarszczył brwi. Czy Makoto nie uprzedził go, że o tej godzinie nie powinien pałętać się po posiadłości a już na pewno przychodzić do jego sypialni? Jeśli przyszedł z jakąś bzdurą, to każe przyjacielowi go wychłostać a sam z chęcią na to popatrzy.
Mick'a wyraźnie zaskoczył ich widok, gdy leżeli tak jeden na drugim w dwuznacznej sytuacji. Może nawet odrobinę się zakłopotał, bo jego blade policzki odzyskały nieco koloru. Ale gdy bliżej przyjrzał się tym zielonym, dużym oczom, dostrzegł w nich gniew zmieszany z pewnym rozczarowaniem. Aki musiał przyznać, że ich wyraz nieco go zaintrygował.
- P-przepraszam sir, że przeszkadzam... - chłopak odezwał się wreszcie, nieco bojaźliwie, co ciekawie kontrastowało z jego rozognionym spojrzeniem. – Ale czy...
Mick zaciął się, jakby nie wiedział, jak ma się do niego zwrócić. No tak, przecież Drake nie zawierał znajomości z innymi Panami, więc jego chłopaczek nie miał wprawy w tego typu kontaktach. Ten brak ogłady tym bardziej zirytował Akihito, ale czego mógł się spodziewać po wychowanku Drake'a? Przecież ten sam nie zwracał uwagi na tego typu konwenanse.
- Czy pan Akihito może podejść do pokoju... em... chłopaków? Jest... Znaczy... - Mick usiłował inaczej ubrać swoje myśli w słowa, ale ostatecznie się poddał. – Zdarzył się wypadek – przyznał w końcu.
Drake, dotąd w dobrym nastroju, natychmiast spoważniał a Akihito zszedł z niego, wstając z łóżka. Nie trzeba było im mówić nic więcej. Natychmiast ruszyli za chłopakiem do pokoju niewolników Akihito.
Mick stał w progu łazienki, opierając się o framugę drzwi i obserwując z troską Kaname, który zgięty nad muszlą klozetową, niemal zwracał żołądek. Jego chude ciało drżało od wysiłku, a twarz była mokra od potu i co chwilę zmieniała barwę z białej od nudności, po czerwoną z wysiłku, który wyduszał z niego oddech. Biedak co chwilę jęczał cicho, między kolejnymi falami torsji.
Makoto klęczał obok niego, delikatnie wycierając mu usta skrawkami papieru toaletowego i co jakiś czas podając mały łyk wody. Był równie przejęty stanem chłopaka co reszta, ale usilnie skrywana w oczach panika, zdradzała, że myśli już o dalszych konsekwencjach. Natomiast Lu trzymał się z boku i tylko zgryźliwie dogadywał.
- Mówiłem, że nie powinien tyle jeść – prychnął właśnie z wyrzutem, choć w jego tonie można było wyczuć nutę zmartwienia.
Sytuacja ciągnęła się już od niemal godziny i wszyscy zdawali sobie sprawę, że z Kaname jest coraz gorzej. Chłopak opadał z sił, ale wymioty nie ustawały.
- Rzyga już samą żółcią, więc żołądek jest pusty. To nie kwestia przejedzenia... - zauważył Mick, zerkając z roztargnieniem na zegarek.
Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy kolejna fala nieczystości spłynęła kanalizacją.
- Musimy powiedzieć waszemu Panu – stwierdził to co powinno być powiedziane już dawno temu.
- Nie, nie możemy! Będziemy mieli przesrane! – Mako błagał z desperacją w głosie. – Byłem tak głupi, że pozwoliłem mu to wszystko zjeść... Co mnie podkusiło?
Lu prychnął, unosząc brew.
- Też się nad tym zastanawiam – rzucił sarkastycznie, ale sam wyglądał na przestraszonego.
Wszyscy troje spojrzeli na Kaname, który wisiał nad toaletą, łkając cicho między kolejnymi falami, które nim wstrząsały. Jego małe, wątłe ciało wydawało się jeszcze bardziej kruche, przez co sam jego widok bolał. Makoto pochylił się do niego i odgarnął mu włosy, które kleiły się do jego mokrej od potu i łez twarzy i wpadały mu w oczy.
- Nie możemy dłużej czekać... - Mick niemal wyszeptał.
Lu, siedząc na brzegu swojego łóżka, z frustracji potarł twarz dłońmi. Widok cierpiącego Kaname był trudny do zniesienia, ale perspektywa niepokojenia Pana, jeszcze w tak ważny dla niego dzień, wydawała mu się nie do pomyślenia. Sama wizja jego gniewu przyprawiała go o ciarki na plecach. Kiedy Akihito się dowie, co zmalowali, wpadnie tu niczym rozszalałe tornado. I co zastanie?
Spojrzał na piknik na podłodze. Oczami wyobraźni widział, jak Pan wpycha mu do gardła pozostałe tam resztki. Makoto pewnie zrobiłby lewatywę z wina albo coś równie okropnego. Nie, nie mogli mu powiedzieć. To nie wchodziło w grę! Zanim Pan wstanie zdążą posprzątać, a jeśli Kaname nie dojdzie do siebie, to zawsze mogą powiedzieć, że zaszkodziło mu śniadanie. Pan zezwolił, żeby zjedli bez niego, więc mogli podać najmłodszemu grzanki. Pan sam karmił go nimi dwa dni temu.
- Trwa cisza nocna – odezwał się w końcu. – A poza tym u Pana jest pan Drake. Nie możemy im przeszkadzać – oznajmił stanowczo.
Mick aż wytrzeszczył oczy. Jego twarz momentalnie zmieniła się pod wpływem gniewu.
- A co, Drake to jakaś pieprzona królowa Angielska? – zakpił ze złością.
Lu aż zdębiał. Gdyby podobna bezczelność padła z ust któregokolwiek z nich, przez resztę dnia leżeliby związani w lustrzanym pokoju, całując Pana po stopach i błagając o wybaczenie. Może nawet Akihito natarłby ich języki szarym mydłem, żeby pękały i krwawiły.
- Ja pierdolę! – Mick aż zaklął. – Nie będę stał bezczynnie i patrzył jak ten dzieciak wypluwa wnętrzności! – wykrzyczał kierując się w stronę drzwi.
Lu zareagował nim zdążył pomyśleć. Doskoczył do blondyna i złapał go za ramię, zatrzymując.
- Nie możesz tam iść! – syknął. – Nie wiesz co nas czeka, jeśli Pan się o tym dowie!
Mick prychnął pogardliwie, patrząc na niego z obrzydzeniem i wyszarpując rękę.
- Więc on ma cierpieć, bo ty boisz się o własną dupę? – warknął. – Nasze decyzje mają konsekwencje! – wycedził mu prosto w twarz, uświadamiając sobie, że kiedyś Drake użył względem niego identycznych słów, nim wymierzył mu karę.
Lu wykorzystał moment jego zawahania i złapał go mocno za bluzę na torsie. Mick usiłował przez chwilę zdjąć z siebie jego ręce, ale widząc, że to nic nie daje po prostu wymierzył mu cios pięścią w twarz. Nie zrobił tego jednak specjalnie mocno. Po prostu chciał go odepchnąć, ale sytuacja natychmiast wymknęła się spod kontroli. Wypity przez nich alkohol tylko ich podburzał. Szarpiąc się i kotłując przetoczyli się po pokoju. Lu ciągnął Mick'a za włosy a ten kopał go wściekle po piszczelach. Makoto stał bezradnie w drzwiach łazienki, nie wiedząc jak ich powstrzymać. Nie chciał włączać się do bójki, bo choć podzielał zdanie ich gościa, to wolałby stanąć po stronie przyjaciela.
Nagle Mick potknął się o koc, przy którym świętowali i poleciał do tyłu, ciągnąc za sobą zaskoczonego Lu. Głośny huk odbił się echem w pokoju, w którym nagle zapanowała śmiertelna cisza. Kaname zdołał obejrzeć się przez ramię, by zobaczyć jak dwa ciała leżą pośród odłamków szkła. Na ścianie, gdzie chwilę temu wisiała ramka z zasadami i ekran z planem dnia, zionęła dziwna pustka.
Mick usiadł z trudem i syknął, gdy podpierając się ręką, skaleczył się w dłoń. Odruchowo wyrwał odłamek szkła z rany i krzywiąc się zacisnął na niej drugą, by zminimalizować krwawienie. Lu nie miał niestety tyle szczęścia. Nim upadł szkło zdążyło się już rozsypać i wylądował na nim kolanami. Jęcząc, odwrócił się na bok a spodnie jego piżamy zabarwiały się powoli czerwienią krwi.
Makoto musiał przytrzymać się framugi, widząc ogrom zniszczeń, do którego doprowadzili.
- Pan nam nie daruje... - wydusił z siebie, mimo zaciśniętego gardła.
Mick rozejrzał się wokół siebie. Bezwiednie sięgnął po ekran, który z bliska wyglądał jak zwykły telewizor i spróbował go włączyć. Chwilę wciskał guziki na oślep, nawet nim potrząsnął, ale to nic nie dało. Ekran pozostał czarny a przez jego środek przebiegała istna tęcza z kolorowych, krzywych kresek.
Zrezygnowany odłożył go obok siebie i spojrzał na Lu, który ostrożnie gramolił się z podłogi. Usiadł na swoim łóżku i krzywiąc się, wydłubywał z kolan odłamki szkła. Wszyscy milczeli kilka niemożliwie długich chwil. Nawet Kaname na moment powstrzymał się od wymiotów, jakby jego żołądek rozumiał beznadzieję sytuacji.
- To co robimy? – chłopak o bursztynowych oczach odezwał się pierwszy.
Mick westchnął cicho, rozważając możliwości.
- Pójdę do nich... - zdecydował, nieustępliwie. – Powiem, że to moja wina. W końcu to ja mogłem przynieść wino. Nikt inny nie musi za to obrywać
Makoto i Lu spojrzeli po sobie a później na gościa z pewnym pobłażaniem.
- U nas to tak nie działa... - przyznał starszy z nich.
Podszedł do całego tego bałaganu i podniósł z podłogi tabliczkę z zasadami, strząsając z niej odłamki. Nie tylko punkt o odpowiedzialności zbiorowej przykuwał jego spojrzenie. Podpunkty o przywilejach i kłamstwie, również. Doskonale wiedział, co muszą zrobić. Nie wyglądał już na przerażonego ani zmartwionego. Raczej, jakby pogodził się z tym co ich czeka.
Drake opierał się ramieniem o framugę drzwi w pokoju chłopców przyjaciela. Usiłował zachować srogi wyraz twarzy, ale rozbawienie samo wykrzywiało jego usta w uśmiechu. Mick wręcz kulił się ze strachu, gdy tłumaczył im jak doszło do sytuacji, którą zastali. Znał go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że przynajmniej w części zeznań mija się z prawdą, ale nie zamierzał psuć sobie zabawy. Jeśli uda mu się zamydlić oczy Akihito, będzie mógł wytykać mu, że dał się oszukać zwykłemu niewolnikowi. Albo dręczyć Mick'a wyjawieniem prawdy. Jeśli nie, cóż, obserwowanie jak Mick stara się, by ocalić tyłki reszcie chłopaków, samo w sobie było zabawne. Chyba nie rozumiał jak te rzeczy funkcjonowały w posiadłości Akihito.
- Nie mam już do nich siły... – Aki mruknął.
Oparł przy tym czoło o ramię Drake'a, jakby był potwornie zmęczony.
- To się dzieje naprawdę, czy mi się kurwa śni? – zapytał, zmarnowany.
- Dzieje się. Chyba, że obaj śnimy to samo – Drake przyznał z ledwo utrzymywaną powagą.
- Panie... - Makoto odważył się odezwać, nieopatrznie.
Akihito wyprostował się nagle a jego oblicze nabrało surowości. Wyglądał jakby w moment wytrzeźwiał od gniewu, który nim zawładnął.
- Zamknij się Makoto, dobrze ci radzę – warknął lodowatym tonem.
Chłopak zamarł a jego twarz straciła wszelkie kolory. Tylko brązowe oczy wpatrywały się w mężczyznę, pełne strachu, graniczącego z paniką.
- Kolejny raz zawodzisz mnie na całej linii. Pozwoliłem wam na odrobinę zabawy, a ty co?
Akihito podszedł bliżej, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
- Miałeś tylko pilnować reszty. Nawet tego nie potrafisz zrobić dobrze. Pozwoliłeś, żeby mój dom zamienił się w chlew. Żeby jeden z was skończył półżywy z głową w kiblu. Żeby został zniszczony sprzęt wart więcej niż byłoby kiedykolwiek warte twoje cholerne życie!
- Panie, ja... - Mako znów otworzył niemądrze usta.
Aki zdzielił go otwartą dłonią w twarz z taką siłą, że nawet Drake się wzdrygnął. Nie mówiąc już, że pozostała dwójka chłopaków podskoczyła. Lu natychmiast opuścił głowę, nerwowo przygryzając dolną wargę.
- Nie przerywaj mi! Nie skończyłem! – Akihito ryknął wściekle. – Kurwa, dać wam tylko palec! Rozumiesz w ogóle co znaczy pilnować?! Żadnych ekscesów, żadnych burd! Od dwóch godzin powinniście spać! A tymczasem co?! Pozwoliłeś się im upić, samemu chlejąc w najlepsze! Kto w ogóle przyniósł to wino?!
Mick przełknął z trudem i niepewnie uniósł drżącą dłoń, niczym uczniak w szkole.
- J-ja, proszę pana... - przyznał od razu.
Akihito zmierzył go szorstkim spojrzeniem i prychnął z pogardą.
- Nic nie wkurwia mnie tak jak kłamstwo, więc uważaj sobie, chłopcze – przyznał, chwytając Mako za koszulkę i przyciągając go do siebie. – Nie przypominam sobie, żebym udostępnił wino na przyjęciu. Ta butelka pochodzi z moich prywatnych zapasów – wysyczał mu prosto w twarz.
Mako cały dygotał, usiłując ustać w miejscu, choć instynkt podpowiadał obronę, ucieczkę. Jego wargi poruszały się jakby wypluwał z siebie nieme słowa przeprosin i błagań jednocześnie. Wiedział, że rozsądniej było milczeć, dopóki Pan nie udzieli mu prawa głosu.
- Nie dość, że trzymam pod swoim dachem bandę niewdzięcznych darmozjadów, to jeszcze złodzieja!
Pod Makoto aż ugięły się nogi, przez co zawisł bezwładnie w żelaznym uścisku Pana. Kręcił bezradnie głową, gdy jego oczy napełniały się łzami. Nie był to już płacz wywołany strachem a raczej bezsilnością i beznadzieją. Zawiódł zaufanie Pana jak nigdy dotąd. Jeszcze wieczorem sądził, że będzie to jedynie niewinna zabawa, małe nagięcie zasad. Komu mogło to zaszkodzić? Pan miał się przecież nigdy o tym nie dowiedzieć. Kiedy to wszystko przybrało tak zły obrót?
Drake odchrząknął cicho, co zwróciło na niego wściekły wzrok Akihito.
- Zamierzasz coś w ogóle zrobić? Twój blondas zdewastował mój sprzęt, pobił Lu! – mówiąc odepchnął Mako i zwrócił się do przyjaciela.
Drake uśmiechnął się kącikiem ust.
- Nie, bo świetnie się bawię – przyznał, zakładając Aki'emu kosmyk niesfornych włosów za ucho. – Może inny blondas powinien złapać oddech i odłożyć te bzdury do rana? Zajmiemy się nimi jutro a tymczasem, mamy ciekawsze rzeczy do roboty – zasugerował z rozbawieniem.
Akihito powiódł wzrokiem za jego oddalającą się dłonią i odetchnął, nieco się uspokajając. Drake miał odrobinę racji. Sami, mimo wszystko, byli pijani a wymierzanie kar w tym stanie mogło źle się skończyć. Spojrzał na stojących przed nim chłopaków jeszcze raz. Mick kucał przy Mako, który upadł, gdy tylko go puścił. Głaskał go po plecach, usiłując uspokoić. Lu natomiast skubał nerwowo szew koszulki, uparcie wbijając spojrzenie w podłogę. Natomiast Kaname...
Aki westchnął ciężko. W całym tym szale zapomniał o najmłodszym ze swoich nabytków. Chłopak opierał policzek o brzeg sedesu, praktycznie na nim zasypiając. Pocieszające było jedynie to, że przestał wymiotować.
Już całkiem opanowany podszedł do niego i dotknął jego ramienia. Nie otrzymując żadnej reakcji wziął go ostrożnie na ręce i przysiadając na brzegu jego łóżka, ułożyło na swoich kolanach.
- Przynieś z kuchni jego krople żołądkowe – rzucił do Lu, który niczym strzała wybiegł z pokoju.
Czekając na jego powrót Aki zdjął z chłopca przepoconą koszulkę i wytarł mu nią usta z resztek plwocin. Kaname wtulał się w niego, instynktownie szukając ciepła. Aż żal było go budzić, by podać mu lek. Gdy go wypił, ułożył go w łóżku, na boku. Zrolował kołdrę z drugiego posłania i włożył mu ją między nogi i jedną rękę, by utrzymał się w tej pozycji i nie zachłysnął, przy ewentualnym powrocie dolegliwości. Upewniając się, że znów zapadł w sen, wyczerpany, Aki odwrócił się do pozostałej trójki.
- Nie myślcie, że kara was ominie – uprzedził, spoglądając na Mako, który zdążył się już ogarnąć, choć jego szczęka wciąż podskakiwała, jakby był gotów znów się rozpłakać od byle podniesionego głosu.
- Mick, za kłamstwo będziesz pilnował Kaname do rana – oznajmił, zerkając na Drake'a, czy wyraża na to zgodę.
Ten skinął mu głową.
- A wy – zwrócił się do swoich niewolników. – skoro nie potraficie docenić tego co wam daję, dzisiejszą noc spędzicie w garażu. Możecie zabrać ze sobą jeden koc. Nie należą się wam jutro żadne posiłki – zaznaczył dobitnie.
Chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie, ale nie odważyli się odezwać słowem. Za to pokłonili się głęboko w wyuczony sposób.
- To tylko na początek. Zawiodłem się na tobie Makoto – Akihito dodał z czymś na wzór żalu.
Widząc, że oczy Mako napełniają się znów łzami machnął na niego zniecierpliwiony ręką, żeby zniknął mu już z pola widzenia. Zirytowany pomasował nos między oczami i wymijając przyjaciela, opuścił zdewastowany pokój. Drake ruszył za nim.
- Nie sądzisz, że zareagowałeś zbyt gwałtownie? – spytał dopiero, gdy znaleźli się w sypialni.
- Nie, nie sądzę – Aki odpowiedział mu z nutą kpiny.
- Pamiętasz co my robiliśmy w ich wieku?
- Dobrze wiesz, że to nie to samo.
- Oczywiście, ale przynajmniej nie pojechali na miasto twoim porsche – Drake uśmiechnął się z rozbawieniem, na samo wspomnienie ich własnych ekscesów.
- No wielkie mi pocieszenie. Teraz wykradli tylko wino z piwniczki, ale kto wie co będzie następne – Aki zauważył smętnie.
- Może kiedyś wrócisz i zastaniesz gołe ściany. Przehandlują wszystko za koks i dziwki – Drake zażartował.
Akihito usiłował utrzymać maskę złego Pana, ale złamał się i uśmiechnął. Wyobraził sobie Lu w burdelu. Przecież ten chłopak peszył się na sam widok kobiet. Gdyby któraś się przed nim rozebrała, ukazując swe wdzięki, to padłby trupem na miejscu.
Tymczasem Mick, gdy został już sam w pokoju, zajął się sprzątaniem. Był zmęczony tym wieczorem, zarówno emocjonalnie jak i fizycznie. Najchętniej położyłby się spać. Futon wyglądał tak zachęcająco. Ale wiedział, że nie może. Dlatego potrzebował zajęcia.
Zamiótł szkło, ramkę z zasadami i strzaskany ekran odstawił na bok. Zgarnął resztki jedzenia na jeden talerz, żeby rano je wyrzucić i wraz z innymi naczyniami postawił na biurku. Wytrzepał koc, który imitował im stolik i odłożył go na jedno z wolnych łóżek, starannie poskładany. Nawet ogarnął łazienkę, by usunąć z niej wszelkie ślady tego parszywego wieczoru.
Dopiero kiedy usiadł przy Kaname dopuścił do siebie myśl o konsekwencjach, które odczuje na własnej skórze. Na samą myśl o pokoju zabaw i stojących w nim urządzeniach robiło mu się niedobrze. Czego tym razem może użyć Pan? Bo że go ukarze, po powrocie do domu, nie miał wątpliwości. Może i przy przyjacielu twierdził, że dobrze się bawi, ale w jego szarych oczach tliło się coś groźnego.
Mick nagle uświadomił sobie, coś dziwnego. Czy on właśnie nazwał apartament Drake'a domem? Nieco wzburzony tym odkryciem poczuł nieodpartą potrzebę by się poruszać. Ruch nie pozwalał mu myśleć. Poszedł więc do łazienki i zmoczył ściereczkę, którą znalazł pod zlewem. Uznając, że Kaname wygląda na rozpalonego, więc potrzebuje zimnego okładu. Zaraz potem uklęknął na podłodze i opuszkiem palca, wyginając się pod każdym możliwym kontem, zbierał z niej wyimaginowane okruszki szkła, których nie zebrał miotłą.
W międzyczasie Lu i Makoto kulili się w rogu garażu, gdzie znaleźli w miarę dogodne miejsce, by choć spróbować zasnąć. Zwykle lubili tu przychodzić, bo to oznaczało lekką i przyjemną pracę. Zazwyczaj mycie i polerowanie drogich samochodów należących do Pana. Modeli, których w najśmielszych snach nie wyobrażali sobie nigdy zobaczyć a co dopiero móc ich dotknąć, albo usiąść w środku na, zazwyczaj, skórzanych siedzeniach. Czasem wizyta w garażu oznaczała też wycieczkę. Wbrew pozorom Pan często zabierał ich ze sobą na zakupy, czy różne spotkania albo po prostu spacery. Była to forma nagrody za dobre zachowanie, więc ostatnio rzeczywiście było ich nieco mniej.
Teraz jednak marzli w nieogrzewanym wnętrzu, usiłując przytulić się na tyle ciasno by niewielki koc opatulił im ramiona i lodowate stopy. Jakby samo ułożenie się na twardej podłodze nie stanowiło dostatecznego wyzwania.
Mako już całkiem się uspokoił, po tym jak Pan wyładował na nim swój gniew, ale wciąż pociągał nosem, wycierając go w rękaw bluzy. Nie pomyśleli, by zabrać ze sobą chusteczki albo chociaż kawałek papieru toaletowego, gdy schodzili do garażu, odprowadzani gniewnym spojrzeniem Pana.
- Przepraszam... - Mako odezwał się wreszcie, choć jego głos był cichy, słaby.
Odkąd opuścili swój pokój, nie wypowiedział ani słowa. Lu westchnął cicho, pocierając ich dłonie o siebie, by choć trochę się rozgrzali. Minęła pewnie zaledwie godzina. Nie miał pojęcia jak wytrzymają tu do rana.
Musiał przyznać, że z początku był zły na przyjaciela, ale cokolwiek się wydarzyło, tkwili w tym bagnie razem i jeśli straciliby oparcie w sobie nawzajem to nie byłoby już dla nich ratunku. Ale jedna kwestia nie dawała mu spokoju.
- Więc Pan pozwolił nam na świętowanie jego urodzin? – zapytał wprost.
- Tak... Każdego roku pozwalał...
Lu zastanowił się nad tym chwilę, przypominając sobie poprzednie lata. Pan zawsze odprawiał ich z przyjęcia dość wcześnie, bo rzekomo nawet w ten dzień obowiązywała ich cisza nocna. Po około godzinie, gdy towarzystwo było już nieźle zrelaksowane trunkami, zakradali się do kuchni i podkradali przekąski. Od biedy zaczepiali któregoś z zatrudnionych na ten czas kelnerów, żeby coś im przyniósł. Pamiętał dobrze pierwszy raz, gdy to robili. Serce waliło mu wówczas tak głośno, że sądził, że wszyscy ich usłyszą. Mako nawet ujechał wtedy na schodach i narobił hałasu, który jednak zginął pośród odgłosów muzyki i rozmów. Śmiali się wówczas a przyjaciel straszył go na żarty, że rano Pan policzy sajgonki i odkryje, że zjedli cały tuzin. Lu autentycznie się wówczas bał, ale z perspektywy czasu, zdawało mu się to całkiem zabawne.
- Więc okłamywałeś mnie cały ten czas? – spytał, niepewny, czy chce znać odpowiedź.
- Nie – Mako odpowiedział natychmiast. – Znaczy... Trochę tak... Pomyślałem, że to będzie fajne chociaż udawać, że robimy coś niedozwolonego. Że mamy sekret, który jest tylko nasz i Pan o niczym nie wie... - wyznał z żalem w głosie.
Uniósł głowę, patrząc na przyjaciela załzawionymi oczami.
- Wszystko zniszczyłem. Pan nigdy więcej mi nie zaufa. Myślałem, że naprawdę możemy zrobić coś zakazanego – przyznał zrozpaczony.
Lu chuchał zawzięcie w ich dłonie, jakby to mogło pomóc na dłużej niż ułamek chwili.
- Zawsze tak dramatyzujesz a potem wszystko i tak się jakoś układa i wraca do normalnego rytmu – usiłował pocieszyć Mako, choć sam wątpił w swoje słowa.
- Nie tym razem. Widziałeś jaki Pan był wściekły. Gdyby nie pan Drake właśnie wylibyśmy z bólu w lustrzanym pokoju... - starszy zauważył z goryczą.
Lu skrzywił się, ale musiał przyznać mu rację. Obaj wiedzieli, że na nocy w zimnie i dniu głodówki się nie skończy.
- Taa... - odburknął niechętnie. – Ale może nie myślmy o tym na razie, co? Spróbujemy się trochę przespać? – bardziej zaproponował niż spytał.
Makoto uśmiechnął się smutno.
- Może położymy się w tej nowej Corvetcie? Będzie trochę cieplej – zaproponował żartobliwie.
Lu sprzedał mu kuksańca w żebra.
- Nie dość mamy już kłopotów? – zapytał z uśmiechem i wtulił się mocniej w przyjaciela.
Kamera, która brzęczała cicho w rogu sufitu, odwróciła się obiektywem w ich stronę i przez resztę nocy nie spuszczała ich z oka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz