Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

22.08.2025

26.

Nie wiem jak te rozdziały wychodzą takie długie. To się dzieje samo! xD

************

Kaito obudził się z ćmiącym bólem głowy, który pulsował mu w skroniach jak uporczywy rytm niewidzialnego bębna, niezaprzeczalnie świadcząc o tym, że spał zbyt długo. Westchnął głęboko, przewracając się na bok z cichym szelestem pościeli, a jego dłoń instynktownie powędrowała po materacu, szukając komórki na stoliku nocnym. Palce natrafiły na chłodną powierzchnię urządzenia, chwyciły je z lekkim drżeniem i mężczyzna uniósł ekran do oczu, mrużąc powieki przed jaskrawym blaskiem cyfr. Dawno minęła ósma. Słońce będąc już wysoko nad horyzontem sączyło złote promienie przez szczeliny zasłon, malując na podłodze geometryczne wzory ze światła i cienia.

Zirytowany, z gniewem narastającym w piersi, usiadł gwałtownie, pościel zsunęła się po jego torsie w miękkich fałdach, a wzrok padł na górkę pod kołdrą obok siebie. Wybrzuszenie, które powinno być puste, lecz zamiast tego świadczyło o obecności Hiro, wciąż pogrążonego we śnie. Kaito warknął aż nisko, gardłowo, dźwięk wyrwał się z jego ust jak pomruk drapieżnika, pełen frustracji i niedowierzania.

– Wiesz która godzina? Gdzie śniadanie? – zapytał ze złością, odrzucając kołdrę jednym szarpnięciem, by odkryć chłopaka i skonfrontować go z lenistwem.

Ale w tej chwili zamarł, jego ciało napięło się w bezruchu a gniew ustąpił miejsca nagłemu zdumieniu. Hiro leżał skulony, jego skóra lśniła wilgotną warstwą potu, jak pokryta poranną rosą trawa, włosy przykleiły mu się do czoła w mokrych kosmykach a ciało drżało lekko. Delikatne dreszcze przebiegały po jego ramionach i nogach.

Kaito instynktownie dotknął jego ramienia, palce musnęły gorącą, rozpaloną skórę. Bijący od niej żar przeniknął dłoń jak płomień z ogniska, alarmując mężczyznę o chorobie, która czaiła się w drobnym ciele. Chłopak z wysiłkiem zdołał uchylić powieki, rzęsy zatrzepotały słabo a Kaito zobaczył jego szklące się oczy – tęczówki zamglone bólem i gorączką. Lecz te zaraz znów się zamknęły, powieki opadły ciężko, jakby samo utrzymanie przytomności było ponad jego siły.

Mężczyzna zrzucił kołdrę na ziemię w chaotycznym ruchu i wyskoczył z łóżka z nagłą energią, serce biło mu szybciej od mieszanki troski i poczucia winy. Ostrożnie, ale sprawnie wziął Hiro na ręce – drobne ciało było lekkie, lecz gorące jak rozżarzony węgiel – i zaniósł go pod prysznic. Nie zdejmując ubrań z nich obu, piżamy Hiro i własnych spodni, Kaito odkręcił lodowatą wodę. Strumień spadł na nich z sykiem, wypełniając kabinę parą i chłodem.

Hiro poruszył się słabo, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem – słowa zlewały się w bełkotliwy szmer, pełen dezorientacji i dyskomfortu – ale Kaito pogłaskał go uspokajająco po głowie, sunąc palcami po mokrych włosach w kojącym geście, szepcząc ciche słowa pocieszenia, które utonęły w szumie wody.

Spędzili w zimnym strumieniu jeszcze kilka minut, woda spływała po ich skórze w lodowatych kaskadach, zmywając pot i gorączkę, chłodząc rozpalone ciało Hiro, aż dreszcze stały się mniej gwałtowne a oddech chłopaka wyrównał się nieco. Dopiero wówczas Kaito zakręcił kran i rozebrał ich ostrożnie. Wilgotne ubrania zsunęły się na podłogę z cichym plaśnięciem. Owinął chłopaka puchatym szlafrokiem, miękkim i absorbującym wilgoć, jak ochronny kokon z frotte. Przeniósł go z powrotem do sypialni i położył w workowatym fotelu wypełnionym czymś miękkim. Granulki styropianu lub pianki ugięły się pod ciężarem, otulając Hiro jak chmura, chłopak zapadł się w miękkim siedzisku, tonąc w połach szlafroka. Jego sylwetka wydawała się być jeszcze drobniejsza i bardziej bezbronna.

Kaito zajął się zmianą pościeli w łóżku, którą Hiro przemoczył własnym potem. Wilgotne plamy na prześcieradle świadczyły o nocy pełnej walki z gorączką. Dlaczego nie obudził go, gdy tylko źle się poczuł? Zastanawiał się, zerkając co rusz na chłopaka.

Gdy pościel była już przebrana nadszedł czas na Hiro. Kaito wytarł go do sucha, delikatnym ręcznikiem ocierając skórę z resztek wilgoci, po czym ubrał w ciepły kombinezon, piżamę przypominającą śpiochy – miękki, polarowy materiał otulał ciało jak druga skóra, z kapturem i stopkami dla dodatkowego ciepła. Położył go w czystej, pachnącej pościeli i okrył starannie kołdrą.

Po wszystkich tych zabiegach przysiadł na brzegu łóżka, czując chłód na własnej nagiej skórze, przez który przeszedł mu po kręgosłupie dreszcz, przypominając o własnej nagości, z którą też musiałby coś zrobić. Odgarnął jeszcze mokre kosmyki z twarzy Hiro, muskając delikatnie rozpalone czoło, po czym wstał i poszedł do garderoby, by się ubrać. Wciągając na siebie wygodne spodnie i sweter zastanawiał się, co zrobić dalej. Klął przy tym na samego siebie w duchu, bo to przez jego fantazje spędzili wczoraj tyle czasu w ogrodzie. Wystawił Hiro na chłód i wilgoć, co zapewne przyczyniło się do choroby. Poczucie winy paliło go pod skórą. Powinien był przewidzieć jakie będą tego konsekwencje.

Zszedł po schodach z ciężkim westchnieniem, które odbiło się echem od gładkich ścian korytarza, niosąc ze sobą nutę niepokoju i wyrzutów sumienia. Kuchnia, zazwyczaj będąca bastionem uporządkowanej codzienności, teraz wydawała mu się obca. Blaty lśniły sterylną czystością a powietrze przesiąknięte było subtelnym aromatem wczorajszego obiadu, który wciąż czaił się w zakamarkach szafek. Kaito otworzył pierwszą z nich z impetem, aż drzwiczki skrzypnęły cicho, ujawniając rzędy przypraw, puszek i słoików z konserwami, ale żadnej apteczki ani nawet resztek leków.

Przeszukał kolejną, wyciągając pudełka z herbatami i kawami, przesuwając je nerwowo, jakby gdzieś w głębi czaiła się ukryta fiolka aspiryny czy paracetamolu. Nic. Tylko kurz na palcach i rosnąca frustracja, która ściskała mu gardło jak niewidzialna dłoń.

– Jak to możliwe, że w całym tym cholernym domu nie ma nawet podstawowej apteczki? – pomyślał, klnąc w duchu na własną niedbałość.

Jasne, była to tylko posiadłość na przyjemne schadzki, ale skoro zamierzał spędzić tu kilka dni z Hiro powinien był o to zadbać. Nie miał tu nawet głupich plastrów! W końcu, z rezygnacją trzaskając ostatnimi drzwiczkami, sięgnął po telefon leżący na blacie, jego ekran rozbłysnął zimnym światłem, kontrastującym z ciepłym blaskiem porannego słońca wpadającego przez okno.

Wybrał numer kierowcy, przyciskając komórkę ramieniem do ucha, by uwolnić ręce. Sygnał rozbrzmiewał natarczywie w słuchawce, podczas gdy Kaito podszedł do czajnika, nalewając do niego wody z kranu. Strumień pluskał melodyjnie, wypełniając metalowy pojemnik krystaliczną cieczą. Kaito postawił go na płycie indukcyjnej, która cicho zabuczała, budząc się do życia a sam sięgnął po paczkę malinowej herbaty, rozsypując czerwone, suszone owoce do dużego kubka. Zapach malin uniósł się natychmiast, słodki a zarazem kwaskowaty, mieszając się z ostrym aromatem świeżego imbiru, który zaczął kroić w cienkie plasterki. Gdy kierowca wreszcie odebrał, głos w słuchawce brzmiał profesjonalnie, lecz z nutą zaskoczenia wczesną godziną.

– Tak, szefie? – zapytał.

– Jedź natychmiast do najbliższej apteki i kup coś na gorączkę. Paracetamol, ibuprofen, cokolwiek, co obniży temperaturę. I syrop na kaszel, na wszelki wypadek – Kaito wydał polecenie tonem nie znoszącym sprzeciwu, nie tracąc czasu na uprzejmości.

– Jest pan chory? – Takeru spytał rzeczowo, chcąc ustalić dla kogo ma kupić leki.

– Nie, Hiro.

– Rozumiem. Ruch o tej porze jest dość gęsty, ale postaram się przyjechać do godziny, szefie – zapewnił i rozłączył się.

Kaito dodał do kubka łyżkę miodu, złocistego i gęstego, który spłynął leniwie po ściankach, łagodząc ostrość imbiru. Czajnik zagwizdał, woda zawrzała a on zalał nią mieszankę. Para uniosła się kłębami, niosąc kojący zapach. Dopiero wówczas odłożył komórkę na blat i zaczął mieszać łyżeczką w kubku – metal brzęczał cicho o porcelanę, wirując w płynie jak zaklęcie. Mężczyzna spojrzał w stronę schodów, tych krętych, drewnianych stopni prowadzących na piętro, gdzie Hiro leżał bezbronny i rozpalony. Gorączka sama w sobie nie była niczym nadzwyczajnym – ot, kaprys organizmu, reakcja na przemarznięcie i wysiłek wczorajszego dnia – ale chłopak wyglądał naprawdę źle. Jego skóra była blada jak pergamin, oczy zamglone, ciało drżące w bezsilnej walce. Poczucie winy znów ścisnęło serce Kaito. To przez jego zachcianki, przez tę perwersyjną zabawę na świeżym powietrzu, Hiro teraz cierpiał.

By nie tracić czasu, Kaito szybko przygotował grzanki. Włożył kromki chleba do tostera, który brzęknął po chwili, wyrzucając złociste, chrupiące kromki. Natarł je czosnkiem, miażdżąc ząbki nożem, aż ostry zapach wypełnił kuchnię, a potem posmarował kremowym serkiem śmietankowym, którego delikatna słodycz miała złagodzić gorzkawy, ostry smak. Ułożył wszystko na tacy, obok kubka z parującą herbatą, i ruszył na piętro.

W sypialni Hiro wciąż leżał skulony, kołdra okrywała go szczelnie a jego oddech był płytki i przyspieszony. Kaito postawił tacę na stoliku nocnym i delikatnie pomógł chłopakowi usiąść. Podciągnął go ostrożnie, czując pod palcami gorącą skórę, po czym sam usiadł za nim na łóżku, opierając plecy Hiro o swój tors. Ciało chłopaka było ciężkie od zmęczenia, jak marionetka z przeciętymi sznurkami, ale Kaito objął go ramieniem, stabilizując w tej pozycji.

Sięgnął po kubek z herbatą, dmuchnął na łyżeczkę wypełnioną malinowym naparem – para wirowała w powietrzu, niosąc słodki zapach – i podał ją do ust Hiro. Chłopak przełykał bezwiednie, gardło poruszało się mechanicznie, jakby instynkt przetrwania przejmował kontrolę nad otępiałym ciałem, a krople herbaty spływały mu po brodzie, zostawiając wilgotne ślady.

Z grzankami było trudniej – Hiro marszczył brwi, próbując żuć, ale jego szczęki poruszały się leniwie, jak w zwolnionym tempie. Kaito cierpliwie rozdzierał pieczywo na drobne kawałeczki, krusząc palcami chrupiącą skórkę i wkładał je delikatnie do ust chłopaka, pilnując, by się nie zadławił. Smak czosnku był ostry, drażniący podniebienie jak niewidzialne igły, ale kremowy serek łagodził go, dodając aksamitnej słodyczy, która czyniła całość znośniejszą.

Hiro zjadł ledwie jedną kromkę, resztki okruszków walały się po pościeli, a jego oczy, zamglone gorączką, błąkały się bez celu. Kaito odpuścił, nie chcąc męczyć go dalej. Położył go z powrotem na poduszce, okrywając kołdrą z troską, po czym zszedł na dół, słysząc wibrację telefonu. Kierowca napisał mu, że zaraz będzie. Kaito otworzył drzwi wejściowe, wpuszczając chłodny powiew poranka, i niecierpliwie wyszedł na podjazd, czując, jak niepokój ściska mu żołądek.

Tymczasem Hiro leżał w łóżku, wodząc sennym, rozmazanym spojrzeniem wokół sypialni. Ściany zdawały się falować, meble rozmazywać w abstrakcyjne kształty a światło zza zasłon, choć łagodne, raziło jego oczy. Nie poznawał miejsca, w którym się znajdował. Wszystko było obce, jak fragmenty snu, który nie chciał się skończyć. Ciało bolało go tępo, mięśnie pulsowały słabym, uporczywym dyskomfortem a w rękach brakowało sił. Próby uniesienia dłoni kończyły się drżeniem, jakby kości wypełniała woda zamiast szpiku. Czując narastające parcie na pęcherz, ostre i natarczywe jak szpilka wbijająca się w podbrzusze, spróbował się podnieść. Jego ramiona napięły się słabo a kołdra opadła z nich z szelestem. Ale jedyne, co zdołał osiągnąć, to zsunięcie się z krawędzi łóżka. Jego ciało opadło bezwładnie na podłogę z głuchym uderzeniem, owijając się przy tym kołdrą jak kokonem z materiału, który stłumił ból upadku, lecz nie ulgę w sercu. Leżał tam, splątany i bezradny, z sercem bijącym chaotycznie, czekając na ratunek, którego nie potrafił wezwać.

Kaito stał w drzwiach, czując chłód porannego powietrza wdzierający się do holu jak nieproszony gość, gdy dostrzegł samochód na końcu ulicy. Takeru, jego wierny kierowca zaraz wjechał na podjazd i wysiadł z pojazdu, trzymając w dłoni papierową torbę z logo pobliskiej apteki. Zapach wilgotnego asfaltu i spalin wymieszał się z subtelnym aromatem leków, gdy podał ją Kaito z lekkim skinieniem głowy.

– Proszę, szefie – powiedział, głosem spokojnym, lecz naznaczonym nutą pośpiechu, który zdradzał, że ominął kilka czerwonych świateł po drodze. – Paracetamol, ibuprofen i syrop na kaszel, jak pan prosił.

Kaito skinął głową z wdzięcznością, biorąc torbę i czując pod palcami szorstkość papieru.

– Dziękuję, Takeru. Doceniam, że tak szybko się uwinąłeś.

Kierowca uniósł brew, zerkając kątem oka na samochód, jakby wahając się, czy odejść. Jego oczy, bystre i czujne, przesunęły się po twarzy Kaito, dostrzegając cień zmęczenia i niepokoju.

– Czy może potrzeba czegoś jeszcze, szefie? Może jakieś zakupy, albo kogoś zawiadomić? Wygląda pan na zmartwionego.

Kaito pokręcił głową, uśmiechając się blado, lecz stanowczo.

– Nie, to wystarczy. Poradzimy sobie. Wracaj do swoich obowiązków, Takeru. I jeszcze raz dziękuję.

Kierowca skinął posłusznie, cofając się ku drzwiom z lekkim ukłonem, po czym wsiadł do auta i zniknął w porannym blasku, zostawiając Kaito samego z torbą w dłoni. Mężczyzna wszedł do domu i zamknął drzwi, odcinając się od świata zewnętrznego, i ruszył schodami na piętro. Jego kroki dudniły cicho na drewnianych stopniach. W drodze do sypialni wyciągnął ulotkę z opakowania paracetamolu – cienki papier szeleścił pod jego palcami, a drobny druk rozmywał się nieco w jego oczach, gdy próbował odczytać dawkę i przeciwwskazania. Słowa tańczyły przed nim: dawkowanie, ostrzeżenia o interakcjach z innymi lekami i tym podobne. Zmarszczył brwi, skupiony na tekście, jakby to była mapa do zbawienia Hiro.

Gdy pchnął drzwi sypialni, ulotka niemal wyślizgnęła mu się z dłoni a torba zachwiała się niebezpiecznie – mało brakowało, by wszystko rozsypało się po podłodze. Serce Kaito zamarło na moment, gdy jego wzrok padł na Hiro. Chłopak leżał na dywanie, splątany w kołdrę jak w sieci rybackiej, z twarzą bladą jak śnieg i oczami półprzymkniętymi w otępieniu. Kołdra owijała go nieregularnie, tworząc groteskowy kokon z materiału a jego drobna sylwetka drżała lekko od wysiłku i chłodu podłogi.

– Co się stało? – wykrzyknął Kaito, głosem ostrym od zaskoczenia i troski, rzucając torbę i ulotkę na prześcieradło w pośpiesznym geście.

Lekarstwa potoczyły się po łóżku z cichym brzękiem a on sam podbiegł do Hiro, klękając obok i podnosząc go delikatnie, lecz pewnie. Ramiona chłopaka były ciężkie od słabości, skóra gorąca pod dotykiem gdy objął go, unosząc z podłogi jak kruche trofeum. Hiro uniósł głowę z wysiłkiem, jego oczy, zamglone i szkliste, spotkały się ze wzrokiem Kaito. Chwilę wodził spojrzeniem po jego twarzy, jakby nie pojmował, kogo ma przed sobą.

– Chciałem... do toalety – wyszeptał cicho, zachrypniętym głosem, który brzmiał jak szelest suchych liści na wietrze, przerywany chrapliwym świstem oddechu.

Kaito westchnął głęboko, mieszanka ulgi i irytacji ścisnęła mu pierś.

– Mogłeś zawołać albo poczekać na mnie – mruknął łagodnym tonem, lecz z nutą nagany, jakby mówił do dziecka, które nieświadomie wpakowało się w tarapaty. – Nie jesteś w stanie sam sobie poradzić w takim stanie.

Podtrzymując Hiro za rękę – palce splatały się z jego dłonią, czując drżenie słabości – Kaito poprowadził go do łazienki. Kroki chłopaka były chwiejne, jak marynarza na wzburzonym morzu. W przestronnym pomieszczeniu, wyłożonym chłodnymi kafelkami o marmurowym połysku, pomógł mu się załatwić. Podtrzymywał go delikatnie, dbając o dyskrecję i stabilność, aż parcie na pęcherz ustąpiło, pozostawiając Hiro jeszcze bardziej wyczerpanego. Zaraz potem, z troską w geście, odprowadził go z powrotem do łóżka, układając w miękkiej pościeli jak w ochronnym gnieździe.

Podając leki, wyłuskał tabletki paracetamolu z opakowania, ich biała powierzchnia lśniła w dłoni, Kaito patrzył, jak Hiro popija je resztką stygnącej herbaty ze śniadania. Malinowy napar, teraz letni i nieco gorzki od imbiru, spływał po gardle chłopaka w małych łykach a on przełykał z wysiłkiem, powieki drżały mu od zmęczenia.

– Muszę zająć się pracą – powiedział Kaito miękko, siadając na brzegu łóżka i gładząc włosy Hiro palcami. – Ale będę obok.

Wyszedł tylko na chwilę, schodząc po schodach z cichym echem kroków, by przynieść laptopa z salonu – urządzenie zdawało mu się być zbyt ciężkie a ekran czernił się obietnicą obowiązków. Usadowił się w fotelu blisko łóżka, z laptopem na kolanach i skupił się na pracy. Jego palce tańczyły po klawiaturze, oczy przesuwały się po linijkach kodu i raportach, umysł nurzał się w labiryncie liczb i strategii, ale co jakiś czas zerkał na Hiro. Chłopak spał niespokojnie, jego oddech pozostawał płytki i nierówny, a przez sen mamrotał coś cicho, niewyraźne słowa splatające się w bezładny szmer, jak echo odległych wspomnień lub gorączkowych marzeń. Kaito czuł ukłucie troski za każdym razem, gdy słyszał ten szept, dzieląc uwagę między ekranem a łóżkiem, gdzie Hiro walczył z chorobą w objęciach snu.


Kaito, z laptopem wciąż otwartym na kolanach, gdzie ekran pełen raportów i arkuszy kalkulacyjnych migotał zimnym, niebieskawym blaskiem, poczuł nagły przypływ determinacji, by zakończyć obowiązki jak najszybciej. Kajdany, które sam na siebie nałożył, przejmując firmę, dziś wydawały mu się cięższe niż kiedykolwiek, pełne liczb, analiz i dyskretnych poleceń, wymagających skupienia, którego nie mógł w pełni poświęcić. Jego palce tańczyły po klawiaturze z mechaniczną precyzją, zamykając okna jedno po drugim, wysyłając lakoniczne odpowiedzi na zaległe wiadomości i aprobując transakcje bez głębszego namysłu, jakby jego umysł był już gdzie indziej, przy łóżku Hiro, gdzie choroba czaiła się jak niewidzialny drapieżnik.

Zakończył ostatnią notatkę – suchy raport o transporcie, pełen eufemizmów – i zatrzasnął pokrywę laptopa z cichym kliknięciem, odkładając go na stolik obok fotela z westchnieniem ulgi, które echem odbiło się od ścian sypialni. Wstał, rozprostowując zdrętwiałe mięśnie i podszedł do łóżka, gdzie Hiro leżał w półśnie, kołdra unosiła się i opadała w rytmie jego płytkiego oddechu a skóra na czole wciąż lśniła od cienkiej warstwy potu.

Nachylając się nad chłopakiem, Kaito delikatnie dotknął jego czoła grzbietem dłoni. Skóra nadal parzyła jak rozżarzony węgiel, gorączka nie odpuszczała, wręcz zdawała się nasilać, pulsując w ciele Hiro z upartą zaciętością, ignorując leki i odpoczynek. Serce Kaito ścisnęło się w piersi pod mieszanką troski i bezsilności.

– To nie może tak trwać, powinno już mu się poprawiać – pomyślał Kaito, wyciągając komórkę z kieszeni spodni.

Ekran rozbłysnął, ikony aplikacji zamigotały a on obracał urządzenie w palcach, wahając się, do kogo zadzwonić. Lista kontaktów przewijała mu się przed oczami, nazwiska i numery jak potencjalni sprzymierzeńcy w tej walce. Ostatnio powiedział Aki'emu, by się nie wtrącał, te słowa wciąż wisiały w powietrzu jak gorzki posmak, pełne dumy i uporu. Jak wyglądałoby więc, gdyby teraz do niego zadzwonił, prosząc o pomoc? To byłoby przyznaniem się do słabości, kapitulacją przed starszym, który zawsze wiedział lepiej. Wzdychając ciężko, z rezygnacją w oddechu, Kaito wybrał numer, ale nie do Akihito a do Kenji'ego, lekarza, którego fachowa wiedza była tym czego potrzebował.

Sygnał w słuchawce przeciągał się irytująco, monotonne bip-bip jak tykanie zegara odmierzającego sekundy niepokoju, ale nikt nie odbierał. Cisza po drugiej stronie była głucha, frustrująca, jakby Kenji celowo ignorował wezwanie. Kaito odłożył na chwilę telefon, chodząc po sypialni nerwowymi krokami, podłoga skrzypiała cicho pod jego stopami, po czym spróbował jeszcze raz, a potem kolejny, z tym samym rezultatem. Sygnał urywał się w pustce, pozostawiając go z rosnącą irytacją.

– No kurwa, Kenji! – słowa wyrwały się z gardła jak grom, ich echo odbiło się od ścian a Hiro odpowiedział mu cichym jękiem, słabym i żałosnym, jakby nawet ten wybuch zakłócił jego półsen.

Komórka w ręce Kaito zawibrowała nagle, drżąc w dłoni jak żywe stworzenie, a na ekranie wyświetliły się znaki układające w imię i nazwisko lekarza. Mężczyzna odebrał od razu, przyciskając telefon do ucha z ulgą, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Kenji ochrzanił go ostrym tonem, pełnym irytacji i zmęczenia:

– Czego do cholery ode mnie chcesz? Przeszkadzasz mi w urlopie!

Kaito zdziwił się, brwi uniosły mu się w łuk niedowierzania a głos zadrżał lekko od zaskoczenia.

– Urlopie? Nie powinieneś był wrócić w poniedziałek? – zapytał dla pewności.

Kenji odchrząknął po drugiej stronie, dźwięk był chrapliwy i zdradzał pewne zakłopotanie, po czym odpowiedział szybko, defensywnym tonem:

– Nie, coś ci się pomyliło. Jestem jeszcze na wakacjach. Co się dzieje? Mów szybko, bo nie mam czasu na pogaduszki – rozkazał szorstko.

Kaito opisał zwięźle sytuację, słowa płynęły z niego jak strumień: gorączka Hiro, leki, które nie działają i słabość chłopaka – wszystko to malowało obraz bezradności, której nie mógł sam pokonać. Ale jedynie co zyskał, to porady, suche i oczywiste, jak z podręcznika dla początkujących.

– Podaj mu leki na zbicie gorączki i rób zimne okłady. Pilnuj żeby dużo pił i odpoczywał.

Tyle to on sam wiedział, te rady brzmiały jak echo jego własnych myśli, ale żadna z tych rzeczy nie przynosiła pożądanych efektów – gorączka uparcie trzymała się ciała Hiro, jak pasożyt nie chcący puścić ofiary. Rozłączył się z westchnieniem frustracji, obracając komórkę w dłoni. Jego palce sunęły po gładkiej powierzchni jak po talizmanie, rozważając inną opcję, tę, której unikał. W końcu zagryzł wargi a grymas bólu i rezygnacji wykrzywił mu twarz. Chowając dumę do kieszeni wybrał numer do Akihito, sygnał zabrzmiał w słuchawce jak wyrok.

– No proszę, Kaito – Aki odebrał z nonszalancją, głosem leniwym i pełnym drwiny, jak kot bawiący się z myszą. – Cóż mój drogi podopieczny może ode mnie chcieć? Może znowu opierdolić Lu za pomoc małemu Hiro? Albo narzekać na moje wtrącanie się?

Kaito skrzywił się, czując ukłucie wstydu, ale przełknął je i przeprosił szybko, choć słowa z trudem formowały mu się na języku:

– Przepraszam za tamto, Aki. Byłem... zdenerwowany. Ale dzwonię, bo Hiro jest chory. Gorączka nie spada, leki nie pomagają a on ledwo kontaktuje. Nie wiem już co robić… – przyznał.

Aki od razu spoważniał, drwina wyparowała z jego głosu jak mgła w słońcu, zastąpiona nieco szorstką troską.

– Skąd ta choroba? Opisz objawy – rozkazał.

Kaito powtórzył szczegóły, a Aki polecił natychmiast:

– Dzwoń do Kenji'ego. On jest lekarzem, pomoże.

Kaito zaśmiał się gorzko.

– Już to zrobiłem. Twierdzi, że jest na wakacjach i dał mi te same rady, które dostałbym w aptece – powiedział z goryczą.

Aki zmarszczył brwi po drugiej stronie, choć Kaito nie mógł tego zobaczyć, ale głos blondyna wibrował od irytacji.

– Jak to na wakacjach? – spytał z niedowierzaniem. –Od dwóch dni powinien być w kraju. Co on odpierdala? Dowiem się, o co chodzi, zaczekaj.

Rozłączyli się, cisza w słuchawce była ciężka jak ołów a Aki, siedzący w swoim gabinecie w domu, gdzie powietrze przesiąknięte było zapachem kawy i papieru, z zimną determinacją wybrał numer do lekarza. Tym razem Kenji odebrał od razu, najwyraźniej nie patrząc na wyświetlacz, bo warknął głosem pełnym gniewu:

– Kto znów zawraca mi dupę? Mam urlop do kurwy nędzy!

Aki uśmiechnął się zimno, jego usta wykrzywiły się w grymasie, który nie sięgał oczu.

– Nikt ważny. Tylko twój pierdolony szef – powiedział na pozór spokojnym tonem, w którym jednak czaiło się coś groźnego.

Natychmiast kazał mu wyjaśnić, dlaczego nie ma go w Japonii, zmieniając ton na ten przeznaczony do pracy, zimny i oschły, jak ostrze noża przy gardle. Kenji od razu spuścił z tonu, jego głos zmiękł, pełen zakłopotania.

– N-no wiesz… – zająknął się aż. – Nad Japonią przechodziła wichura, odwołali loty. Nie mogłem wrócić – tłumaczył się pospiesznie.

Aki odchylił się na krześle, które skrzypnęło cicho pod jego ciężarem i spojrzał w stronę okna, za którym świeciło słońce a niebo było błękitne jak ocean, bez śladu burzy czy wichury.

– Żadnej wichury nie widzę – odpowiedział z przekąsem.

Coś zatrzeszczało w słuchawce, przypominając szelest szarpaniny i nieoczekiwanie po drugiej stronie odezwał się Lachlan, głosem pełnym rozpaczy i lekkiej paniki, drżącym od emocji

– To moja wina, panie Akihito! Ja chciałem zostać dłużej, proszę, nie gniewać się na Kenji'ego. On nie miał z tym nic wspólnego, to ja go namówiłem! – chłopak niemal krzyczał.

Aki pomasował nasadę nosa palcami, wzdychając ciężko ze zmęczeniem, ale i irytacją, jakby ciężar całego świata spoczywał na jego barkach.


Kaito, z troską malującą się na twarzy jak cienie na zmarszczonym czole, sięgnął po miękki ręcznik wiszący na zagłowiu łóżka. Materiał był chłonny i delikatny, przesiąknięty wilgocią z wcześniejszego przygotowania, gdy zanurzył go w misce z lodowatą wodą stojącą na stoliku nocnym. Wyżął go lekko, po czym delikatnie przetarł nim czoło Hiro. Chłopak drgnął słabo pod dotykiem, jego skóra parzyła jak rozgrzany piec, a Kaito sunął ręcznikiem po czole w powolnych, okrężnych ruchach, zmywając cienką warstwę potu, która perliła się na bladej skórze jak rosa na liściach w porannym słońcu. Woda spływała po skroniach Hiro w leniwych strumykach, niosąc choć chwilową ulgę. Jego oddech, płytki i nierówny, zdawał się na moment uspokoić. Po chwili Kaito odłożył ręcznik i sięgnął po chłodzący, żelowy kompres z szafki. Prostokątny plaster o niebieskawej powierzchni, zimny i elastyczny, przykleił na czole chłopaka z precyzją chirurga, żelowa masa przylgnęła do skóry z lekkim cmoknięciem, uwalniając falę chłodu, która miała walczyć z wewnętrznym żarem gorączki.

W tej właśnie chwili komórka Kaito zawibrowała na stoliku nocnym, ekran rozbłysnął zimnym blaskiem, przerywając ciszę sypialni. Sięgnął po nią, odczytując wiadomość od Akihito: „Kenji jest poza zasięgiem. Mam w domu mocniejsze leki. Zaraz ci je przywiozę”. Słowa wisiały na ekranie jak obietnica ratunku a Kaito odetchnął z lekką ulgą, napięcie w jego ramionach nieco zelżało, jakby ciężar odpowiedzialności na moment się zmniejszył. Szybko wystukał odpowiedź: „Dziękuję, Aki. Czekam”, po czym odłożył telefon, czując, jak serce bije mu nieco spokojniej, choć niepokój wciąż czaił się w tle jak cień.

Aki rzeczywiście zjawił się w oka mgnieniu. Drzwi wejściowe otworzyły się z rozmachem a jego kroki zadudniły na schodach, niosąc ze sobą aurę zdecydowania i pośpiechu, jakby sam czas uginał się przed jego wolą. Wszedł do sypialni bez pukania, jego sylwetka wypełniła framugę drzwi a wzrok natychmiast padł na Hiro, leżącego bezbronnie w pościeli. Najpierw obejrzał chłopaka z fachową precyzją, jakby robił to już nie raz. Dotknął jego czoła, zmierzył temperaturę termometrem leżącym na nocnej szafce, po czym skinął na Kaito, by pomógł przebrać Hiro w suchą piżamę.

Razem, w milczącym porozumieniu, zdjęli z niego wilgotne ubranie, materiał przylepiony do skóry od potu zsunął się z cichym szelestem, a świeży, bawełniany komplet – miękki i luźny, o bladoniebieskim odcieniu – otulił ciało chłopaka jak ochronna powłoka. Dopiero wówczas Akihito podpiął mu kroplówkę z płynami i lekiem. Hiro mruknął coś niewyraźnie, nie otwierając oczu, a blondyn poklepał go delikatnie po ramieniu, zanim zeszli z Kaito na parter, gdzie powietrze było chłodniejsze, przesiąknięte zapachem drewna i odległego deszczu za oknem.

W przestronnym salonie, gdzie światło wpadało przez wysokie okna, rysując złote pasy na dywanie, Akihito zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, jego sylwetka rzucała długi cień na polerowaną podłogę, a powietrze zdawało się gęstnieć od napięcia. Odwrócił się do Kaito z miną, która nie znosiła sprzeciwu – oczy miał zmrużone w skupieniu, ramiona napięte pod elegancką marynarką.

– Teraz sobie porozmawiamy – powiedział spokojnym choć ostrym tonem, zatrzymując młodszego mężczyznę w pół kroku. – Wyjaśnij mi, co doprowadziło Hiro do takiego stanu. I nie próbuj kręcić, Kaito. Widzę po tobie, że coś ukrywasz.

Twarz Kaito wykrzywiła się w grymasie niechęci, jakby samo wspomnienie paliło go od środka – usta zacisnęły się w cienką linię a wzrok uciekł na bok, na abstrakcyjny wzór na dywanie. Westchnął ciężko, ramiona opadły mu w geście rezygnacji, i niechętnie opowiedział o zabawie, którą wczorajszego dnia zafundował chłopakowi. O spacerze po ogrodzie na czworakach, o kocich uszach i ogonie, o wilgotnej trawie i chłodzie wiosennego wiatru, który smagał skórę Hiro jak bicz, o perwersyjnych elementach, które miały być wyrazem dominacji, ale skończyły się na wystawieniu delikatnego ciała na kaprysy pogody. Słowa wypływały z niego jak ciężkie krople deszczu, przerywane pauzami pełnymi wstydu a w jego głosie czaiła się defensywna nuta, jakby próbował usprawiedliwić swoje kaprysy.

Aki słuchał, choć jego brwi były bliskie spotkania się tuż nad jego nosem, świadcząc o narastającej w nim irytacji. W końcu odwrócił się do Kaito z miną surowego mentora.

– Jak mogłeś zabrać Hiro do ogrodu w taką pogodę? – od razu zaczął swą tyradę. – Chłód, wilgoć, wiatr. Czy ty w ogóle myślisz o konsekwencjach? To nie jest zabawa, Kaito, to czyjeś zdrowie, czyjeś życie! Jesteś za niego odpowiedzialny, a zachowujesz się jak dziecko, które nie przewiduje skutków swoich kaprysów! – ochrzaniając go z góry na dół – głosem ostrym jak brzytwa, pełnym rozczarowania i troski.

Słowa padały jak ciosy, ciężkie i trafne a Kaito stał przed nim z opuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. Jego ramiona były zwieszone w geście pokory, przyjmując zasłużone słowa krytyki bez słowa sprzeciwu, czując, jak wyrzuty sumienia gryzą go od środka jak ostre zęby.

Aki westchnął wreszcie, tonąc w ciszy, która zapadła po burzy słów, i spytał łagodniej, z nutą autentycznej troski:

– A ty? Sam dobrze się czujesz? Wyglądasz słabo.

Kaito wzruszył ramionami, gestem pełnym apatii i zmęczenia.

– Kiepsko spałem... – przyznał cicho. – I jeszcze nic dziś nie jadłem. To nic takiego.

Aki pokręcił głową z dezaprobatą, brwi zmarszczyły mu się w linii irytacji, po czym spojrzał na zegarek. Wskazówki tykały nieubłaganie, odmierzając czas do spotkania, które wisiało w jego kalendarzu. Ale miał jeszcze dość czasu, by założyć ręce na tors i przybrać postawę pełną autorytetu, mówiąc:

– Mamy do omówienia jeszcze jedną sprawę. Książki, które kupiłem dla Hiro.

Kaito odwrócił wzrok, jego oczy uciekły ku oknu, gdzie za szybą kołysały się gałęzie drzew, jakby chciał uciec od tego tematu, schować się w cieniu własnych myśli. Policzki zaczerwieniły mu się lekko od zakłopotania, a dłonie zacisnęły się w pięści na brzegu swetra. Aki, niezrażony jego postawą, kontynuował.

– Kupiłem mu je, bo tak zadecydowałem – wygłosił monolog, głosem spokojnym, lecz nieustępliwym, pełnym logiki i lekkiej ironii. – Widziałem, że chłopak potrzebuje czegoś, co pomoże mu się rozwijać, coś prostego i dostosowanego do jego poziomu. Ale skoro masz o to pretensje, skoro uważasz, że wtrącam się nieproszony, to tu masz rachunek. Możesz zwrócić mi pieniądze, skoro tak cię to ubodło.

Aki wyciągnął z kieszeni marynarki zmięty świstek papieru – fakturę, pokrytą drobnym drukiem i cyframi – i podał ją Kaito, gest był swobodny, lecz pełen wyzwania. Kaito przyjął ją, choć palce drgnęły mu lekko. Gdy rozwinął papier jego brwi uniosły się w łuk zaskoczenia a oczy rozszerzyły się na widok wysokości kwoty – suma błyszczała na kartce jak oskarżenie, wyższa niż się spodziewał.

– Czy te zeszyty są ze złota, że takie drogie? – spytał z niedowierzaniem, głosem podszytym irytacją i zdumieniem, podnosząc wzrok na Aki'ego.

Może i pieniędzy mu nie brakowało, ale uważał taką rozrzutność za wręcz nieodpowiednią. Aki uśmiechnął się zaczepnie, kąciki jego ust uniosły się w drapieżnym grymasie. Swobodnie wzruszył przy tym ramionami, jakby to była drobnostka.

– Dorzuciłem laptop, który Hiro zniszczył. Wiesz, ten, który poszedł w diabły przy waszych… igraszkach w moim pokoju przyjemności – wyjaśnił.

Kaito oburzył się lekko, policzki zapłonęły mu rumieńcem, a głos podniósł się o oktawę:

– To przecież był wypadek. Nie zrobił tego celowo – zauważył.

Wzrok Akihito momentalnie stał się zimny, niewspółmierny do uśmiechu, który niezmiennie zdoił mu twarz.

– Mogłeś nie krzyczeć na Lu – stwierdził, jakby było to najoczywistsze na świecie.

Kaito podrapał się po głowie, wplatając palce we włosy w geście zakłopotania, spojrzeniem znów uciekając w bok.

– Przepraszam... Masz rację – przyznał. – Zapłacę za to wszystko, obiecuję – zapewnił.

Akihito tylko skinął lekko głową i znów1) zerknął na zegarek.

– Muszę już jechać – stwierdził. – Dbaj o niego… i o siebie też.

Kaito odprowadził go do drzwi, kroki obu mężczyzn dudniły po holu, i podziękował za pomoc szczerze, głosem pełnym wdzięczności:

– Dzięki, Aki. Naprawdę doceniam, że przyjechałeś.

Gdy jednak sięgnął do klamki, by otworzyć drzwi, nogi ugięły się pod nim nagle, jak podcięte nożem. Przed oczami zagościły mu czarne plamy, świat zakręcił się w wirze ciemności a ciało osunęło się bezwładnie. Zaskoczony Akihito złapał go w ostatniej chwili, ramiona zamknęły się wokół Kaito w żelaznym uścisku, powstrzymując upadek.

– Kaito! – zawołał. – Co się dzieje? – Jego głos drżał od niepokoju a oczy rozszerzyły się w szoku.

Położył go ostrożnie na podłodze i sprawdził tętno, przyciskając palce do jego nadgarstka, czując przyspieszone uderzenia i ciepło, które biło od ciała jak od rozgrzanego pieca. Zaklął bezgłośnie, wargi poruszyły się w milczącym przekleństwie, po czym wziął Kaito na ręce. Ciężar jego ciała był zaskakująco lekki w tym stanie – i zaniósł na kanapę w salonie, układając go na miękkim siedzisku, pod głowę podkładając poduszką. Dla pewności jeszcze raz dotknął jego czoła, przesuwając palcami po skórze, wyczuwając gorączkę, która paliła jak ukryty ogień.

– Co ja mam teraz z tobą zrobić? – spytał półgłosem, bardziej siebie niż nieprzytomnego.

Spojrzał na zegarek – do spotkania zostały dwie godziny, wskazówki tykały nieubłaganie, ale nie mógł zostawić Kaito w takim stanie, gdy Hiro też wymagał opieki, leżąc na piętrze w półśnie. Samego spotkania też nie mógł odwołać – to było zbyt ważne, splot interesów i sojuszy, które nie znosiły zwłoki. Nie zastanawiając się dłużej, sięgnął po komórkę. Palce wystukały numer Drake’a z determinacją, a gdy połączenie się nawiązało, wyłuszczył szybko sytuację, napiętym głosem:

– Drake, Kaito zemdlał, ma gorączkę, Hiro też jest chory. Potrzebuję, żebyś przyjechał i zajął się nimi na kilka godzin, dopóki nie wrócę ze spotkania – oznajmił.

Drake słuchał go uważnie, cisza po drugiej stronie była ciężka, ale nagle parsknął śmiechem, w którym na próżno było szukać wesołości. Dźwięk był gorzki, ironiczny, pełen dawnych urazów.

– Sorry Aki, ale nie da rady. Mam dziś napięty grafik – wymigał się.

Aki aż warknął, irytacja wybuchła w nim jak podpalony lont.

– Zdaje się, że mieliście się pogodzić – przypomniał mu.

Drake uśmiechnął się złośliwie, co było słychać w jego głosie, zimnym i ostrym:

– Zrobiliśmy to, przynajmniej na oficjalnej płaszczyźnie. Ale wiesz… nie jestem jego niańką – oznajmił, po czym rozłączył się, urywając sygnał jak cięty nożem.

– Co za kutas! – Aki wyzwał go cicho pod nosem, sycząc słowa przez zaciśnięte zęby, pełne frustracji i rozczarowania, po czym popatrzył na bladą twarz Kaito, leżącego na kanapie w bezbronnej pozie.

Odgarnął mu z twarzy kosmyki włosów, delikatnie sunąc palcami po jego czole, a potem pogłaskał po policzku, niemal czułym, pełnym nostalgii gestem. Kogo mógł jeszcze wezwać, gdy Kaito nie miał dobrych kontaktów z rodziną, ani żadnych przyjaciół czy znajomych, poza nim i Drake’iem?

– Jesteś bardziej samotny niż ja byłem, zanim poznałem tego dupka... – wyszeptał, głos drżał mu od emocji i echa dawnych wspomnień.

Westchnął ciężko, pierś uniosła się i opadła w rezygnacji, po czym wstał, przykładając komórkę do ucha. Miał jeszcze jeden pomysł, który był jedynym wyjściem z sytuacji – numer wybrał się automatycznie a serce biło mu szybciej, gdy sygnał zaczął dzwonić w słuchawce.


Kaito powoli otworzył oczy, jego powieki drżały jak liście na wietrze a świat wokół niego falował w mglistym chaosie dezorientacji. Kolory sypały się przed jego wzrokiem jak rozmyte plamy farby na płótnie, a głowa pulsowała tępym bólem, jakby ktoś wbił mu w nią metalowy pręt. Leżał na kanapie w salonie, otulony lekkim kocem o miękkiej, wełnianej fakturze, która łagodnie przylegała do jego ciała, niosąc ze sobą subtelny zapach lawendowego płynu do płukania.

Zdezorientowany, uniósł się na łokciach z wysiłkiem, mięśnie protestowały słabo, a wzrok padł na postać siedzącą obok niego na fotelu – Lu, z jego łagodnym uśmiechem i spokojnymi, bursztynowymi oczami, które błyszczały jak zachodzące słońce. Chłopak, zauważając przebudzenie gospodarza, uśmiechnął się szerzej, kąciki jego ust uniosły się w ciepłym geście, i delikatnie odłożył czytaną książkę na stolik kawowy. Tomik o wytłaczanej okładce, pełen zaznaczonych stron, spadł z cichym szelestem, dołączając do rozrzuconych gazet i pilota od telewizora.

– Co tu robisz, Lu? – wymamrotał Kaito chrapliwym głosem, siadając ostrożnie, a świat zakręcił mu się lekko przed oczami.

W tej samej chwili zdał sobie sprawę z odległych dźwięków dochodzących z kuchni – brzęku naczyń, szumu wody i cichego śmiechu, który przeplatał się z aromatem gotowanego mięsa, unoszącym się w powietrzu jak kojąca mgiełka.

Lu wstał płynnie, jego ruchy były pełne gracji, jak u kogoś, kto przywykł do służby z elegancją, i podał Kaito kubek herbaty. Parujące naczynie z delikatnej porcelany, wypełnione złocistym naparem o zapachu mięty i cytryny, który natychmiast wypełnił nozdrza Kaito orzeźwiającą nutą.

– Pan przywiózł nas tu, bo sam miał ważne spotkanie i nie mógł zostać – wyjaśnił Lu spokojnie, głosem miękkim jak aksamit, siadając z powrotem i obserwując, jak Kaito przyjmuje kubek drżącymi dłońmi. – Wiedział, że nie dasz rady sam się wszystkim zająć, zwłaszcza w takim stanie.

Kaito rozglądnął się po salonie, oczy przemknęły mu po znajomych meblach – regałach z książkami, kominku z zimnym popiołem i wysokich oknach, za którymi drzewa kołysały się leniwie na wietrze.

– Jak to „was”? – zapytał, z nutą zdziwienia.

Słowo zawisło w powietrzu, pełne niepewności a w tej samej chwili z kuchni wyłoniła się sylwetka Kaname, szczupła i energiczna, z uśmiechem rozświetlającym twarz jak promień słońca. Chłopak pomachał do niego wesoło ręką, palce zatańczyły w powietrzu w geście powitania, a w drugiej dłoni trzymał drewnianą łyżkę, ociekającą bulionem, który kapał na podłogę.

Lu skinął mu głową, z lekką przyganą wskazując mokre ślady. Chłopak pisnął i zniknął na chwile w odmętach kuchni, wracając z papierowym ręcznikiem, którym dokładnie zebrał rozchlapany płyn.

– Sam nie poradziłbym sobie przy zajmowaniu się waszą dwójką – Lu wyjaśnił dalej, głosem pełnym praktycznej logiki. – Więc Pan wziął też Makoto.

Kaito upił łyk herbaty, gorący napar spłynął mu po gardle jak balsam, łagodząc suchość i budząc go nieco bardziej, po czym dopytał, unosząc brew:

– A Kaname?

Pytanie zawisło między nimi z lekkim zdziwieniem, a Lu nachylił się do niego bliżej, tak, że jego twarz znalazła się zaledwie centymetry od twarzy mężczyzny.

– Lepiej nie zostawiać go samego w domu. Wiesz, jak to z nim jest. Zawsze znajdzie sposób, by wpakować się w kłopoty – wyjaśnił konspiracyjnym szeptem, pełnym dyskretnego humoru.

Kaito uśmiechnął się mimowolnie, kąciki ust uniosły mu się w rozbawionym grymasie, a śmiech zakołysał mu się w piersi jak cicha fala. Absurdalność sytuacji rozproszyła na moment chmury niepokoju. Ale zaraz spoważniał.

– A co z Hiro? Jak on się czuje? – spytał z troską w głosie.

Lu wyprostował się, siadając wygodniej i odpowiedział uspokajająco:

– Nie musisz się martwić – zapewnił. – Już się obudził i nawet zjadł rosołu. Makoto go nakarmił a teraz siedzi z nim na górze i pilnuje, by odpoczywał.

Spojrzał przez ramię w stronę kuchni, gdzie Kaname mieszał coś w garnku, i zawołał głośniej:

– Kaname, idź na górę po naczynia, to puścimy zmywarkę! – A potem, wracając się do Kaito, dodał: – Napisz do Pana, że już wstałeś. Martwił się o ciebie.

Kaito skinął głową, wciąż nieco oszołomiony i sięgnął po komórkę leżącą na kawowym stoliku. Kaname tymczasem entuzjastycznie pokiwał głową do Lu, jego włosy zakołysały się w ruchu, i pobiegł na piętro. Kroki zadudniły po schodach jak szybki rytm bębna, pełen młodzieńczej energii. Nie pomyślał, by zapukać – po prostu wparował do sypialni, otwierając drzwi z impetem a jego sylwetka wypełniła framugę.

Zastana scena sprawiła, że zatrzymał się w pół kroku a serce zabiło mu szybciej. Makoto stał przy łóżku ze ściągniętą gniewem twarzą, brwi miał zmarszczone w surowej linii, oczy błyszczące jak ostrza. Hiro zaś siedział w pościeli, jego drobna sylwetka była skulona, a na widok Kaname zamrugał szybko. Jego powieki zatrzepotały jak skrzydła motyla, po czym dyskretnie wytarł załzawione oczy rękawem koszulki. Wilgotne ślady łez zniknęły w materiale, pozostawiając jedynie czerwone obwódki wokół oczu.

Kaname poczuł się jak intruz, policzki zapłonęły mu rumieńcem wstydu i spuścił wzrok na podłogę, wbijając stopy w dywan, jakby chciał się w nim schować.

– Przyszedłem po naczynia – wymamrotał cicho, głosem drżącym lekko od zakłopotania, nerwowo splatając dłonie przed sobą.

Makoto rozejrzał się w ich poszukiwaniu po pokoju, jego gniew nieco zelżał, twarz wygładziła się w spokojniejszą maskę, i podał Kaname tacę z pustą miseczką i kubkiem. Naczynia brzęknęły cicho, gdy przechodziły z rąk do rąk. Hiro kaszlnął sucho, dźwięk rozdarł ciszę jak szarpnięcie struny.

– Czy... czy mój Pan już się obudził? – spytał nieśmiało.

Kaname podniósł wzrok, kiwając głową.

– Tak, właśnie wstał. Wygląda lepiej.

Hiro zerknął bojaźliwie na Makoto, oczami pełne niepokoju, po czym wymamrotał:

– Pójdę po herbatę.

I nim starszy zdążył go zatrzymać, do czego wyraźnie się szykował, bo jego ramiona napięły się w geście protestu a usta otworzyły w pół słowa, Hiro wyskoczył z łóżka z zaskakującą energią. Szybko wsunął stopy w puchate kapcie stojące obok i wybiegł z pokoju, trącając lekko Kaname barkiem w pośpiechu, jak spłoszone zwierzę uciekające przed cieniem zagrożenia.

Kaname popatrzył za nim na korytarz, gdzie kroki Hiro oddalały się echem, po czym przeniósł wzrok na Makoto, pytając z nutą niepewności, jakby nie był pewien, czy rzeczywiście chce znać odpowiedź:

– Co mu zrobiłeś? Wyglądał, jakby płakał.

Makoto prychnął lekceważąco a nos zmarszczył mu się w grymasie.

– Nic takiego – odpowiedział tonem pełnym pewności siebie. – Tylko wyjaśniłem mu kilka rzeczy, skoro najwyraźniej nikt inny nie zrobił tego do tej pory. Musi zrozumieć, jak działa ten świat.

Kaname skrzywił się lekko i nie chcąc ciągnąć dalej tej rozmowy wyszedł na korytarz, niosąc naczynia do kuchni, gdzie brzęk szkła mieszał się z jego cichym westchnieniem, pełnym współczucia.

– Biedny Hiro... – wymruczał pod nosem.

Hiro zbiegł po schodach w pośpiechu, stopy w puchatych kapciach dudniły cicho po drewnianych stopniach a jego drobna sylwetka kołysała się lekko od słabości, jakby ciało wciąż walczyło z grawitacją. Serce biło mu jak oszalały bęben, popychając naprzód mimo protestów płuc, które paliły od wysiłku. Każdy krok był wyzwaniem, bo otaczające go powietrze zdawało się być gęste i lepkie, trudne do zaczerpnięcia.

Gdy znalazł się na dole, w przestronnym salonie, zatrzymał się gwałtownie pośrodku pomieszczenia, dysząc ciężko. Nagle napad kaszlu wstrząsnął jego ciałem – suchy, urywany, jakby ktoś szarpał za struny w jego gardle. Chłopak zgiął się wpół, zaciskając dłonie na piersi, a kaszel przetoczył się przez niego falami, wyrywając z gardła chrapliwe dźwięki, które echem odbiły się od ścian, mieszając się ze stukotem naczyń z kuchni.

Kaito, który właśnie wyszedł z kuchni w towarzystwie Lu – chłopak nalewał mu rosół do głębokiej miseczki, para unosiła się kłębami, niosąc zapach warzyw i mięsa – zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony widokiem Hiro. Twarz mężczyzny wykrzywiła się w grymasie niepokoju a brwi zmarszczyły w linii troski.

– Co się dzieje? – zapytał ostrym tonem, pełnym zdumienia, widząc jak ciało chłopaka wciąż drży od ataku kaszlu a policzki stają się zaczerwienione od wysiłku, zaś oczy szkliste od łez, które napływały pod powiekami.

Hiro podniósł wzrok, patrząc na Kaito chwilę niepewnie. Oczy miał rozszerzone jak u spłoszonego zwierzęcia, wargi drżące od emocji, które kłębiły mu się w piersi jak burzowe chmury. Choroba osłabiała go, czyniąc świat wokół rozmazanym i wrogim, a słowa Makoto wciąż paliły w umyśle jak rozżarzone węgle, podsycając poczucie bezradności i strachu. Podszedł w końcu, choć jego kroki były chwiejne i nieśmiałe, a gdy znalazł się blisko, nie potrafił już powstrzymać płaczu. Łzy spłynęły mu po policzkach w gorących strumieniach, szloch wstrząsnął drobnym ciałem, mieszając się z resztkami kaszlu.

– Makoto... powiedział mi dziwne rzeczy – wymamrotał przez łzy, głos załamywał mu się jak kruchy lód, pełen dziecięcej bezbronności i bólu, który choroba tylko potęgowała, czyniąc wszystko ostrzejszym, bardziej dotkliwym.

Kaito, z sercem ściśniętym współczuciem, pogłaskał go delikatnie po głowie. Jego palce wplotły się w miękkie, wilgotne od potu włosy chłopaka. Gest był łagodny, uspokajający, jak dotyk ojca do syna w chwili słabości. Hiro wtulił się w niego instynktownie, drobne ramiona oplotły tors mężczyzny, twarz schował w fałdach jego koszuli, wdychając znajomy zapach, który w tej chwili był jak kotwica w trakcie sztormu.

Może i na co dzień obawiał się Pana, jego władzy i kaprysów, które kształtowały ich relację jak rzeźbiarz glinę, ale w takich chwilach, gdy świat wirował od gorączki i słów, które raniły głębiej niż choroba, wiedział, że Kaito jest jedyną osobą, przy której paradoksalnie czuł się bezpiecznie. W jego ramionach strach ustępował miejsca ochronie, jak w schronie podczas najgorszej burzy, gdzie wiatr szaleje na zewnątrz, ale wewnątrz panuje cisza.

Kaito przytulił go mocniej, ramiona zamknęły się wokół chłopaka w ochronnym uścisku, i uspokoił szeptem, głosem niskim i kojącym jak szum rzeki:

– Już wszystko dobrze, Hiro. Ciii, nie płacz. Jestem tu.

Wiedział, że powinien był iść na górę, skonfrontować się z Makoto, zorientować w sytuacji, być może wyciągnąć względem któregoś z chłopaków jakieś konsekwencje – kary, słowa nagany, coś, co przywróciłoby porządek. Ale zwyczajnie nie miał na to siły. Zmęczenie i własna słabość, podszyta gorączką, która wciąż czaiła się w jego ciele, czyniły go bezsilnym. Podprowadził więc Hiro do kanapy, kroki obaj stawiali powoli, chłopak wciąż drżał w jego ramionach, i usiedli tam razem. Kaito oparł się o poduszki a Hiro przytulił się do jego boku, szukając ciepła i pociechy.

Lu, który dokończył nalewanie zupy – złocisty rosół parował w miseczce, pełen kawałków marchewki i mięsa – zaniósł ją mężczyźnie, stawiając ostrożnie na stoliku kawowym przed nimi. Naczynie brzęknęło cicho o drewnianą powierzchnię a aromat wypełnił powietrze kojącą nutą. Lu dostrzegł wyraz twarzy Kaname, który właśnie wrócił z naczyniami. Chłopak stał w progu kuchni z tacą w dłoniach, brwi miał zmarszczone w linii współczucia, zaś oczy pełne pytań.

– Przepraszam, ale muszę sprawdzić coś na górze – Lu przeprosił na moment, głosem spokojnym, lecz zdecydowanym i ruszył schodami w górę, niosąc ze sobą aurę determinacji.

Odnalazł Makoto w zaciemnionej sypialni. Pokój tonął w półmroku bo zasłony filtrowały światło dnia w delikatne smugi, a starszy chłopak stał przy oknie, zerkając na zewnątrz przez lekko uchyloną zasłonę. Jego sylwetka była napięta jak struna. Lu zamknął za sobą drzwi cicho, lecz stanowczo, odcinając ich od świata na dole. Kliknięcie zamka zabrzmiało jak pieczęć tajemnicy. Od razu, bez ogródek, zatrzymał się przed Makoto i spytał ostrym tonem, pełnym oskarżenia:

– Co znowu nawyrabiałeś, Mako? Czemu Hiro płacze?

Makoto, wciąż odwrócony plecami, parsknął gorzkim śmiechem – dźwięk był szorstki, pełen cynizmu, jak zgrzyt metalu o metal.

– A co, dzieciak pobiegł się poskarżyć? – spytał złośliwie, odwracając się powoli, jego oczy błyszczały czymś, co trudno było jednoznacznie określić i nazwać.

Lu zacisnął pięści aż knykcie pobielały mu od napięcia a głos zadrżał od powstrzymywanej złości.

– Rozumiem, że wciąż coś cię boli po ostatniej karze, że źle się czujesz, a Pan przywiózł nas tu i kazał zająć się Hiro. Ale to nie znaczy, że możesz się na nim wyładowywać.

Makoto odwrócił się do niego całkowicie, ukazując twarz wykrzywioną w kwaśnym grymasie i oczy pełne pogardy.

– Sam jest sobie winien. Nie rozumie świata, w jakim żyjemy my wszyscy. Tylko rozwiałem mrzonki, którymi się karmił. To wyjdzie mu na dobre, zobaczysz.

Lu zmarszczył brwi, postąpił krok bliżej.

– Co takiego wyjdzie mu na dobre? – spytał z naciskiem. – Mów jasno.

Makoto wzruszył ramionami swobodnie, gest był lekceważący, a głos stwierdził gładko, pełen obojętności:

– Im szybciej Hiro przestanie pyskować a zacznie rozkładać przed Kaito nogi, tym lepiej. Ile można się nad sobą użalać? Ten świat nie jest dla słabych.

Lu poczuł falę gniewu, która przetoczyła się przez niego jak burza, przelewając czarę goryczy. Jego oczy zabłyszczały furią. Podszedł do Makoto w kilku szybkich krokach i zamachnął się, zaciskając usta w wąskie linie. Jego dłoń dosięgła twarzy przyjaciela z głośnym plaśnięciem, sam nie wiedział kiedy. Uderzenie było instynktowne, pełne nagromadzonej frustracji. Makoto stał przed nim zszokowany, z oczami rozszerzonymi w niedowierzaniu, unosząc dłoń do piekącego miejsca, zakrywając je ochronnie, a cisza w pokoju zgęstniała jak mgła, pełna niewypowiedzianych oskarżeń i żalu.

Lu westchnął cicho, głosem miękkim, lecz podszytym troską, która przebijała się przez gniew.

– Nie wiem, co się ostatnio z tobą dzieje, Mako – przyznał. – Nie poznaję cię. Zawsze byłeś dla nas wszystkich opoką, tym, który trzymał wszystko w ryzach, a teraz? Co to za wersja ciebie, która rani słabszych, żeby poczuć się lepiej?

Makoto powoli opuścił rękę, odsłaniając piekące miejsce na policzku a jednocześnie jego ramiona zwisły bezwładnie wzdłuż ciała, jakby ciężar własnych emocji przygniatał go do ziemi. Nnie patrzył na przyjaciela, wzrok utkwił w jakimś odległym punkcie na podłodze, gdzie cienie tańczyły w bladym świetle sączącym się przez zasłonę.

– Wiele się zmieniło... Wszystko się zmieniło – wymamrotał jedynie, głosem stłumionym i ochrypłym od wewnętrznego zamętu.

Lu zmarszczył brwi, przechylając głowę lekko na bok a jego oczy błysnęły mieszanką zdziwienia i frustracji.

– Co się zmieniło? Chyba tylko twoje zachowanie. Zawsze byłeś tym stabilnym, a teraz... jesteś jak tykająca bomba.

Makoto nagle zacisnął pięści, knykcie pobielały mu od napięcia, a on spojrzał na Lu otwarcie, oczami pełnymi gniewu, który płonął jak rozżarzone węgle, ale też czegoś jeszcze – głębokiego, ukrytego smutku, który czaił się w głębi źrenic jak cień w mroku.

– Tak, ja się zmieniłem. Bo za chwilę stuknie mi trzydzieści lat. Trzydzieści, Lu. Rozumiesz to? – odparł ostrzej, głosem drżącym od emocji, które ledwo powstrzymywał.

Lu zdziwił się, brwi uniosły mu się w łuk niedowierzania a usta rozchyliły lekko w geście zaskoczenia. Pokręcił głową powoli, tonąc w konsternacji.

– Nie rozumiem– przyznał. – Co ma do tego twój wiek? To tylko liczba.

Makoto zaśmiał się gorzko, dźwięk był szorstki i pusty, jak echo w opuszczonej jaskini, pełen rezygnacji i bólu. Potrząsnął głową, odwracając znów spojrzenie ku oknu, gdzie za szybą świat toczył się obojętny na ich los.

– Pewnie, że nie rozumiesz. Bo tobie zostało jeszcze kilka lat. Masz czas, by się łudzić.

Na Lu nagle spłynęło olśnienie, jak zimny strumień wody oblewający rozgrzaną skórę. Ten niepokojący mrok w oczach przyjaciela, który tak usilnie starał się ukrywać pod maską złości i cynizmu, był strachem, czystym, pierwotnym lękiem, który gryzł duszę od środka. Potarł łokieć w geście zamyślenia, a potem wypowiedział na głos obawy Makoto, głosem miękkim, lecz pewnym, jakby wyciągał na światło dnia ukrytego demona.

– Boisz się, że Pan się ciebie pozbędzie. Że nie będziesz mu już potrzebny, bo... bo się starzejesz.

Makoto skulił ramiona, jego sylwetka zgarbiła się w geście kapitulacji a on przytaknął skinieniem głowy. Ruch był powolny i ciężki, jakby przyznanie się do prawdy kosztowało go resztki sił. Westchnął głęboko.

– Pan traci mną zainteresowanie już od jakiegoś czasu. Nie jestem głupi, widzę to. Poświęca mi coraz mniej czasu, coraz mniej uwagi…

Lu uniósł brwi w zdumieniu, a potem parsknął krótkim, ale nie złośliwym śmiechem. Dźwięk był raczej nerwowy, jak zawór bezpieczeństwa uwalniający napięcie, reakcja na absurdalność sytuacji, która graniczyła z tragikomedią. Potarł łokieć Makoto, gest był przyjazny, próbujący przebić się przez mur.

– Czy chodzi o to, że Pan zaczął poświęcać też więcej czasu mnie? Że dzielimy jego uwagę?

Makoto przytaknął znów, oczy błysnęły mu potwierdzeniem, pełnym goryczy.

–To początek końca dla mnie…

Lu westchnął ciężko, westchnienie było długie i pełne empatii, a potem objął Makoto wokół ramion, przytulając go mocno. Ramiona zamknęły się w ochronnym uścisku, ciała zetknęły się w geście braterskiej bliskości, niosącym pociechę w chaosie emocji.

– Jeśli uważasz, że nasz Pan jest tak płytki, że patrzy tylko na wiek czy urodę, to jesteś idiotą wyszeptał mu do ucha, głosem ciepłym i przekonującym, jak balsam na ranę. – Poważnie, Mako. W końcu tylko ty możesz spać w sypialni Pana. No, może jeszcze pan Drake, ale to co innego.

Makoto oparł czoło na ramieniu Lu, skóra dotknęła materiału koszulki, a on mrugał szybko, by odgonić napływające do oczu łzy. Wilgotne krople czaiły się pod powiekami, grożąc erupcją.

– To nic nie znaczy... – wyszeptał cicho, głosem drżącym od wzruszenia. – Nie mam złudzeń. Przez ostatnie lata Pan odbierał mi przywileje i obowiązki. Za chwilę nie będę mu potrzebny do niczego.

Lu pokręcił głową, nie zgadzając się, i pogłaskał go po plecach, palce sunęły w kojących, okrężnych ruchach, niosąc ukojenie.

– Pan zrobił to, żebyś się nie przemęczał. Widział, jak się poświęcasz i chciał cię odciążyć. To troska, nie odrzucenie.

– To był wygodny pretekst. Nic więcej – Makoto stwierdził kwaśno, głosem pełnym sceptycyzmu, który maskował ból.

– Nie wiem, jak do ciebie dotrzeć, Mako – Lu przyznał cicho, tonąc w rezygnacji, ale nie tracąc nadziei. – Ale może warto po prostu porozmawiać o tym z Panem? Ukrywanie przed nim czegokolwiek nigdy nie kończy się dobrze. Wiesz to lepiej ode mnie.

Makoto objął go nagle, ramiona zamknęły się mocniej wokół Lu, przytulając z desperacją, jakby bez jego podpory mógł się przewrócić.

– Proszę, nie rób tego – błagał. – Nie mów mu nic. Nie chcę, żeby wiedział.

Lu westchnął znów, ale powiedział łagodnie:

– Nie zrobię tego, obiecuję. Ale ty powinieneś. To jedyny sposób, by to rozwiać.

Makoto milczał przez chwilę, tuląc się mocniej, a potem wyszeptał, głosem pełnym wahania, ale też iskierki nadziei:

– Może... może rzeczywiście powinienem. Ale jeszcze nie teraz… Wytrzymasz jeśli jeszcze przez chwilę będę dupkiem…?

Lu uśmiechnął się mimowolnie.

– Taa, ale tylko przez chwilę, okej?


Lu zszedł po schodach z cichym westchnieniem, kroki jego stóp w miękkich pantoflach ledwie szeleściły po drewnianych stopniach, niosąc ze sobą echo niedawnej konfrontacji w sypialni. Napięcie wciąż czaiło się w jego ramionach, lecz twarz wygładziła się w maskę spokoju, gdy wkroczył do salonu. Pomieszczenie tonęło w ciepłym, popołudniowym blasku, który sączył się przez częściowo zaciągnięte zasłony, malując na dywanie złociste plamy jak rozlany miód. Powietrze przesiąknięte było aromatem rosołu, subtelnie wymieszanym z nutą herbaty i świeżo wypranego koca.

Kaname siedział na dywanie, oparty plecami o jedną z kanap. Jego drobna sylwetka była zgarbiona w swobodnej pozie, nogi skrzyżowane po turecku a wzrok utkwiony w ekranie telewizora, gdzie leciało anime. Jaskrawe kolory postaci migały w dynamicznych scenach walki, dźwięki wybuchów i okrzyków wojowników wypełniały przestrzeń cichym, rytmicznym tłem.

Na drugiej kanapie leżał Kaito, okryty lekkim, wełnianym kocem o pastelowym odcieniu, który falował delikatnie w rytm jego oddechu. Na jego torsie spoczywał Hiro, drobne ciało chłopaka wtulone było w mężczyznę jak w ochronny bastion. Głowę miał opartą o klatkę piersiową Pana a z ust wydobywało się ciche pochrapywanie, spowodowane zatkanym nosem. Pogrążony był w spokojnym śnie, w którym gorączka wreszcie ustąpiła miejsca odpoczynkowi.

Lu uśmiechnął się mimowolnie, widząc tę scenę. Ciepło w jego piersi rozlało się jak miód w herbacie, rozpraszając resztki irytacji po rozmowie z Makoto. Podszedł cicho i usiadł w wcześniej zajmowanym fotelu, tapicerka westchnęła pod jego ciężarem a on oparł łokcie na podłokietnikach, czując, jak napięcie powoli opuszcza mięśnie. Kaito uniósł lekko głowę, oczy miał zamglone snem, ale czujne.

– Wszystko gra? Co z Makoto? – zapytał cicho, by nie zbudzić Hiro.

Lu skinął głową, uśmiechając się uspokajająco, choć w oczach czaił się cień troski.

– Chyba tak... Ale Mako potrzebuje być chwilę sam, jeśli to nie problem – odparł miękko, głosem pełnym dyplomatycznej ostrożności.

Kaito mruknął cicho w odpowiedzi, dźwięk był leniwy i zgadzający się, po czym delikatnie poprawił koc na ramieniu Hiro. Jego palce przesunęły się po materiale, układając fałdy z troską, jakby chronił kruche stworzenie przed najmniejszym podmuchem wiatru.

Lu przez chwilę oglądał z nimi anime. Ekran migał scenami pełnymi magii i przygód, postacie skakały w powietrzu z mieczami w dłoniach, a on pozwolił sobie na moment relaksu, śledząc akcję bez większego zainteresowania fabułą. Ale wkrótce jego wzrok powędrował ku komodzie stojącej pod ścianą, gdzie leżały zeszyty Hiro. Stosik kolorowych okładek, pełnych ilustracji i prostych ćwiczeń, lśnił w promieniu słońca jak zapomniany skarb.

– A te zeszyty... – spytał z wahaniem, głosem niepewnym, jakby stąpał po cienkim lodzie. – Wciąż jesteś o to na mnie zły? Nie chciałem cię urazić.

Kaito zerknął na zeszyty, mrużąc oczy w zamyśleniu i westchnął cicho. Westchnienie było ciężkie, pełne refleksji. Jego pierś uniosła się i opadła pod ciężarem Hiro.

– Może za bardzo się uniosłem – przyznał szczerze, głosem podszytym skruchą, patrząc na Lu z lekkim uśmiechem, który załagodził napięcie.

Lu skinął głową, ulga rozlała się po jego twarzy jak ciepła fala.

– Po prostu wiem, jak czasem trudno jest poprosić o coś Pana... To różnie się kończy, zależnie od nastroju. Nie chciałem nic złego, tylko pomóc Hiro – odparł spokojnie, tonem pełnym empatii.

Kaito pokiwał głową a jego oczy błysnęły zrozumieniem.

– Wiem. Nie przejmuj się tym już, Lu. To przeszłość.

Lu uśmiechnął się szerzej, kąciki jego ust uniosły się w autentycznej radości, i spytał, wciąż z nutą niepewności:

– Więc między nami jest okej?

– Jak najbardziej. Wszystko w porządku – zapewnił go Kaito, odwzajemniając uśmiech.

Przy czym spojrzał na pustą miseczkę stojącą na stoliku kawowym. Resztki zupy lśniły na dnie a w nich spoczywał kawałek marchewki.

– Rosół był pyszny – pochwalił szczerze Lu. – Dawno nie jadłem czegoś tak dobrego.

Chłopak skinął głową z zadowoleniem a oczy błysnęły mu dumą.

– Zostawię Hiro przepis. Na pewno mu się przyda.

Spojrzał na śpiącego chłopca, drobną sylwetkę wtuloną w Kaito, i przypomniał sobie o czymś. Jego twarz nabrała wyrazu lekkiego wahania, jakby ważył słowa.

– A tak w ogóle... – zaczął niepewnie, nieco klucząc. – Czy nie miałbyś nic przeciwko, gdyby Pan kupił nam po tablecie? Żebyśmy mogli do siebie dzwonić, gdyby Hiro potrzebował wsparcia w kuchni. To by ułatwiło sprawy.

Kaito zmarszczył brwi, patrząc na leżącą na stole miseczkę, i stwierdził sucho:

– Jestem już dłużny Akihito wystarczającą sumę pieniędzy. Nie chcę powiększać długu.

Lu odchrząknął odrobinę zakłopotany, policzki zaczerwieniły mu się lekko a wzrok uciekł w bok. Kaito dostrzegł to i zmrużył oczy.

– Pominęliście mnie w kręgu decyzyjnym? – zgadł trafnie. – Te tablety już zostały kupione, co?

Kąciki ust Lu uniosły się w nieco łobuzerskim uśmiechu.

– Być może... – przyznał.

Kaito pokręcił głową z rezygnacją, ale zamilkł nagle, bo Hiro zaczął wiercić się na jego torsie. Drobne ciało drgnęło niespokojnie, jakby zbyt głośna rozmowa zakłócała jego sen. Jego brwi zmarszczyły się lekko we śnie a oddech przyspieszył. Kaito pogłaskał go po włosach delikatnie, przesuwając palcami po miękkich kosmykach.

– Niech już będzie... – szepnął do Lu. – Potrzebuję jeszcze trochę snu. To wszystko mnie wykończyło – dodał, głosem pełnym zmęczenia.

Odwrócił się trochę na bok, przez co kanapa skrzypnęła cicho pod jego ciężarem, i wtulił nos we włosy obejmowanego Hiro. Zapach chłopaka, mieszanka mydła i delikatnego potu, otuliły go jak kojąca mgiełka. Zamknął oczy, powieki opadły mu ciężko, i oddał się w objęcia przyjemnego snu, gdzie świat zewnętrzny rozpłynął się w cichych odgłosach telewizora a ciepło ciała Hiro stało się jedynym punktem odniesienia w tej chwilowej ucieczce od rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz