Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

10.08.2025

23.

Hiro trzymał się ręki Lu z desperacją małego dziecka, które boi się zgubić w tłumie, choć ulica, którą szli, była niemal pusta. Jego drobne palce, blade i lekko drżące, zaciskały się na nadgarstku starszego chłopaka, jakby ten był jego jedyną kotwicą w rozedrganym, nieznanym świecie. Hiro dreptał tuż za Lu, jego kroki były krótkie, niepewne, niemal komiczne w swojej gorliwości, by nie stracić kontaktu z przewodnikiem. W jego ruchach było coś z kaczątka, które ślepo podąża za kaczą mamą, nieświadome, dokąd zmierza, ale pewne, że tam, gdzie ona, jest bezpiecznie. Lu, czując ten kurczowy uścisk, stłumił w sobie cichy śmiech, który zrodził mu się w gardle. Porównanie, które przyszło mu do głowy, było tak absurdalnie trafne, że niemal parsknął, ale powstrzymał się, by nie spłoszyć Hiro, którego oczy i tak już błyszczały niepokojem.

Na moment przystanął przed witryną jednego ze sklepów, którego fasada lśniła dyskretną elegancją – szkło i stal w harmonii z ciepłym drewnem. W środku, na aksamitnych poduszkach, spoczywały buty na koturnie, czarne, z rzędami błyszczących ćwieków, które odbijały światło jak małe, zadziorne gwiazdy. Były bezsprzecznie damskie, z delikatnym łukiem podbicia i smukłą linią, ale Lu i tak poczuł, jak jego serce zadrgało z ekscytacji. Jego oczy rozbłysły, a usta uchyliły się w niemym zachwycie, jakby stał przed dziełem sztuki, a nie zwykłym obuwiem. W jego głowie już rodziła się wizja, jak te buty dopełniłyby jego styl – odrobinę buntowniczy, ale z klasą, którą Pan tak lubił podkreślać.

Nie zauważył, kiedy Akihito podszedł bliżej, jego kroki były ciche, niemal kocie, mimo że wysoka sylwetka mężczyzny rzucała długi cień na chodnik. Blondyn nachylił się nad ramieniem Lu, jego oddech musnął ucho chłopaka, ciepły, ale podszyty nutą znudzenia.

– Nie ma mowy – mruknął, a jego głos, choć cichy, miał w sobie tę charakterystyczną stalową stanowczość, która nie znosiła sprzeciwu.

Lu aż podskoczył, zaskoczony bliskością Pana, pewien, że ten oddalił się kilka kroków wcześniej, by podziwiać inną wystawę. Jego policzki zapłonęły lekkim rumieńcem, a usta wygięły się w grymasie naburmuszonego dziecka.

– Ale, Panie... – zaczął, przeciągając słowa w niemal teatralnym skomleniu, jakby liczył, że jego prośba rozmiękczy serce Akihito. – Są idealne! Te ćwieki, ta skóra! – Wskazał dłonią na witrynę, a jego oczy błyszczały nadzieją.

Akihito uniósł brew, a na jego twarzy pojawiło się chłodne, choć podszyte rozbawieniem spojrzenie. Jego ciemne oczy, zwykle nieprzeniknione, teraz lśniły subtelnym błyskiem, jakby bawił go ten mały spektakl.

– Zdaje się, że mieliśmy kupić książki dla Hiro – powiedział stanowczo, akcentując każde słowo, choć kącik jego ust drgnął, zdradzając, że nie jest tak niewzruszony, jak chciałby się wydawać.

Lu westchnął ciężko, teatralnie, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko jego marzeniom. Zerknął na Hiro, który wciąż kurczowo trzymał się jego ręki. Jego drobna sylwetka niemal ginęła w cieniu starszego chłopaka. Oczy Hiro, wielkie i błyszczące, rozglądały się po ulicy z wyraźnym niepokojem, jakby każdy przechodzień, każdy szelest liści na wietrze był potencjalnym zagrożeniem. Lu uśmiechnął się lekko, a jego dłoń, ciepła i pewna, spoczęła na czubku głowy chłopca, gładząc delikatnie jego włosy.

– No już, mały, idziemy dalej – powiedział miękko, a jego głos miał w sobie nutę opiekuńczości, która zdawała się uspokajać Hiro, choć ten wciąż wyglądał, jakby chciał uciec w najbliższe krzaki.

Akihito szedł tuż za nimi, jego kroki były miarowe, spokojne, jakby czas i przestrzeń dostosowywały się do jego rytmu. Wyciągnął telefon, na którym dyskretnie zapisał nazwę sklepu i jego adres, rzucając okiem na witrynę z butami. W jego głowie już układał się plan – wróci tu później, sam, by kupić te koturny dla Lu. Lubił stroić go jak laleczkę, dobierać mu ubrania, które podkreślały jego smukłą sylwetkę i zadziorny charakter. W wyobraźni widział już cały outfit: czarna, obcisła spódnica, skórzana kurtka z subtelnymi przeszyciami i te buty, które dodadzą Lu pewności siebie, jakiej czasem mu brakowało. Może i podkreślą jego wzrost, przez który nawet w dresie rzucał się w oczy, ale przecież lubił się nim chełpić.

Zadowolony z tej myśli, schował telefon do kieszeni i uniósł wzrok ku niebu. Chmury, ciężkie i szare, kłębiły się leniwie, zwiastując deszcz, choć na razie powietrze było suche a wiatr tylko delikatnie muskał ich twarze. Akihito zmarszczył brwi – miał nadzieję, że pogoda nie spłata im żadnego figla.

Zdecydował się zabrać chłopców do tej dzielnicy nie bez powodu. Znał Hiro już na tyle, by wiedzieć, że zatłoczone centra handlowe, pełne hałasu, świateł i ludzkiego zgiełku, przytłoczyłyby chłopca. Hiro, wychowany w izolacji, czuł się nieswojo nawet w jego posiadłości, gdzie obecność innych domowników budziła w nim niepokój. Dlatego wybrał tę spokojniejszą część miasta, gdzie sklepy skierowane były do bardziej wymagających klientów. Fasady budynków były tu eleganckie, ale nieprzesadnie ostentacyjne – szkło i drewno, subtelne neony, dyskretne szyldy. Obsługa w tych miejscach była profesjonalna, niemal niewidoczna, a jednak wszechobecna, gotowa spełnić każde życzenie klienta z uśmiechem i gracją. Akihito rzadko tu bywał, uważając te sklepy za nieco pompatyczne, ale cenił ich atmosferę – cichą, wyrafinowaną, idealną dla kogoś takiego jak Hiro, który potrzebował przestrzeni, by odetchnąć.

Szli więc we trójkę, niespiesznym krokiem, mijając kolejne witryny. Każda z nich kusiła czymś innym – a to ręcznie szytymi torebkami ze skóry, a to delikatnymi porcelanowymi filiżankami, które wyglądały, jakby mogły pęknąć od samego spojrzenia. Hiro, choć wciąż trzymał się Lu jak tonący brzytwy, powoli zaczynał rozglądać się z większą ciekawością. Jego oczy, choć nadal podszyte strachem, łapały błyski kolorów, kształtów, detali. Lu, widząc to, uśmiechnął się pod nosem i lekko szturchnął go ramieniem.

– Widzisz coś ciekawego? – zapytał cicho, a jego głos był ciepły, zachęcający.

Hiro zamrugał, jakby wyrwany z transu, i pokręcił głową, choć jego spojrzenie na moment zatrzymało się na wystawie z kolorowymi, paciorkowatymi bransoletkami, które mieniły się w świetle jak małe witraże. Akihito, idąc za nimi, obserwował tę scenę z lekkim uśmiechem. Cieszył się, że Hiro, choć powoli, zaczynał otwierać się na świat. Może ten spacer nie naprawi wszystkiego, co w chłopaku złamano, ale był krokiem w dobrą stronę. A to już coś.

Akihito położył dłoń na ramieniu Lu, jego palce spoczęły na materiale lekkiej kurtki z pewnością, która nie wymagała słów. Gestem niemal niedbałym, ale pełnym naturalnej władczości, wskazał chłopcom księgarnię na rogu ulicy. Jej witryna, otoczona ramą z ciemnego drewna, lśniła w popołudniowym świetle, a złote litery szyldu obiecywały skarby wiedzy ukryte wśród stronic. Weszli do środka we trójkę, a cichy dzwoneczek nad drzwiami powitał ich melodyjnym brzękiem, jakby zapraszał do innego świata – spokojniejszego, pachnącego papierem i tuszem.

Akihito, nie tracąc czasu, przywołał ekspedientkę lekkim skinieniem głowy. Kobieta, ubrana w ciemną spódnicę i schludną, białą koszulę, podeszła z profesjonalnym uśmiechem, a jej oczy błysnęły uprzejmością, która zdawała się być wyuczona, ale szczera.

– Dzień dobry. Poszukujemy książek do nauki czytania dla dzieci – powiedział Akihito, jego głos był spokojny, ale stanowczy, jak zawsze, gdy wiedział, czego chce.

Kobieta skinęła głową, a jej spojrzenie przesunęło się po trójce, zatrzymując na moment na Hiro, który kurczowo trzymał się ramienia Lu, jakby bał się, że ziemia pod nim rozstąpi się, jeśli puści. Lu, czując jego napięcie, dyskretnie podał mu do ręki koszyk zakupowy – lekki, wiklinowy, z rączką owiniętą bordową wstążką. Hiro chwycił go z wahaniem, jakby nie był pewien, czy zasługuje na coś tak prozaicznego.

– Dla dziecka w jakim wieku? – zapytała ekspedientka, jej ton był uprzejmy, ale rzeczowy, jakby codziennie odpowiadała na podobne pytania.

Hiro skulił się jeszcze bardziej, jego ramiona zadrgały, a policzki zapłonęły rumieńcem wstydu. Oczy, wielkie i błyszczące, spuścił w dół, jakby chciał zniknąć w podłodze. Akihito, nie dając po sobie poznać najmniejszego wahania, spojrzał na kobietę z niezachwianą pewnością.

– Na oko sześć, może siedem lat – odparł gładko, jakby mówił o kimś, kto nie stał tuż obok.

Kobieta tylko skinęła głową, nie drążąc tematu, i poprowadziła ich w głąb księgarni, mijając regały pełne kolorowych okładek i wytłaczanych literami grzbietów.

– Mamy tu książki do nauki czytania, ale także podręczniki i zeszyty ćwiczeń do nauki pisania – dodała, zatrzymując się przy regale, gdzie półki uginały się pod ciężarem starannie ułożonych tomów. – Mogę pokazać kilka polecanych pozycji.

– Dziękuję – odpowiedział Akihito, a jego ton, choć uprzejmy, jasno dawał do zrozumienia, że to koniec rozmowy.

Kobieta skłoniła się lekko i odeszła, pozostawiając ich samych wśród szelestu kartek i delikatnego zapachu druku. Lu, który najlepiej znał poziom umiejętności Hiro, przejął inicjatywę. Jego bystre oczy przesuwały się po tytułach, a palce delikatnie muskały okładki, jakby chciał wyczuć, która książka będzie odpowiednia. W końcu wskazał Akihito kilka pozycji – prosty podręcznik z dużymi znakami, trzy kolorowe bajki z ilustracjami, które wyglądały, jakby mogły przyciągnąć nawet najbardziej nieśmiałe dziecko, oraz dwa zeszyty ćwiczeń z zadaniami do kaligrafii.

Akihito przejrzał wybrane książki, kiwając głową z aprobatą. Wziął do ręki podręcznik, przerzucił kilka stron, a potem dorzucił do koszyka trzy bajki i oba zeszyty ćwiczeń. Lu, nie mogąc się powstrzymać, sięgnął po jeszcze trzy dodatkowe zeszyty oraz paczkę kolorowych długopisów z nakładkami w kształcie zwierzątek – króliczków, pand i misiów, które wyglądały, jakby mogły ożyć w dziecięcych dłoniach. Akihito uniósł brew, spoglądając na niego z lekkim niedowierzaniem, ale Lu tylko uśmiechnął się uroczo, jego bursztynowe oczy błysnęły figlarnie, a kąciki ust uniosły się w niemal niewinnym wyrazie.

– Dla motywacji – powiedział z rozbrajającą szczerością, a jego głos był tak ciepły, że nawet Akihito nie mógł się oprzeć.

Przy kasie mężczyzna wyciągnął portfel i zapłacił za wszystko, a ekspedientka starannie zapakowała zakupy do papierowej torby z logo księgarni. Wręczył ją Hiro, który przyjął ją z wahaniem, jakby nie wierzył, że coś tak cennego może należeć do niego. Zajrzał do środka, a jego oczy rozbłysły – nieśmiałym, ale szczerym zachwytem, jakby w tej torbie krył się skarb większy niż wszystkie bogactwa świata.

– Dziękuję, proszę pana – wyszeptał cicho, a jego głos drżał od emocji.

Kiedy wyszli z księgarni, Hiro niósł torbę przyciśniętą do piersi, jakby bał się, że ktoś mu ją odbierze. Jego kroki były drobne, ostrożne, a dłonie zaciskały się na papierze, który cicho szeleścił przy każdym ruchu. Lu, idąc obok, pogładził go po plecach, a jego dłoń była ciepła i opiekuńcza. Zerknął przez ramię na Akihito, który szedł kilka kroków za nimi, i posłał mu szeroki, ciepły uśmiech. Akihito odpowiedział dyskretnym puszczeniem oka, a w jego oczach zamigotała nuta rozbawienia.

Powietrze na ulicy wypełnił nagle smakowity zapach cynamonowych drożdżówek, unoszący się z cukierni nieopodal. Ciepły, słodki aromat owiał ich jak obietnica chwili wytchnienia. Lu zatrzymał się na moment, a jego bursztynowe oczy, błyszczące jak miód w słońcu, spojrzały na Akihito z niemal bezczelną otwartością. Wskazał głową na cukiernię, a jego usta wygięły się w figlarnym uśmiechu.

– Panie... – zaczął przeciągle, a jego ton był pełen nadziei.

Akihito westchnął w duchu, kręcąc głową z udawaną rezygnacją. Wiedział, że te piękne, bursztynowe oczy Lu kiedyś go zgubią – miały w sobie coś, co sprawiało, że nawet jego stalowe serce miękło.

– No dobrze – mruknął, a kącik jego ust drgnął w ledwie zauważalnym uśmiechu. – Chodźcie, zjemy coś.

Ruszyli w stronę cukierni, a Hiro, wciąż tuląc torbę do piersi, dreptał za nimi, jego oczy błyszczały cichą wdzięcznością. Akihito, idąc z tyłu, rzucił ostatnie spojrzenie na ulicę, upewniając się, że nikt ich nie obserwuje. W tym świecie, gdzie każdy krok mógł być śledzony, nawet chwila spokoju była luksusem. Ale dla tych dwóch chłopców był gotów na chwilę zapomnieć o cieniach przeszłości i po prostu cieszyć się zapachem cynamonu i ich nieśmiałymi uśmiechami.

 

Akihito przekroczył próg domu, niosąc w ręku elegancką torbę z czarnym, błyszczącym logo, w której spoczywał nowy skórzany pasek i rękawiczki – subtelny, acz wyrafinowany dodatek do jego garderoby. Za nim dreptali Lu i Hiro, każdy z własną papierową torbą, szeleszczącą przy każdym kroku. Lu ściskał swoją z lekkim uśmiechem, jakby wciąż rozmyślał o cynamonowych drożdżówkach, które pochłonęli w cukierni, a Hiro tulił swoją torbę z książkami do piersi, jakby bał się, że nastąpiła pomyłka i te jednak nie są dla niego. Dom powitał ich ciszą, przerywaną jedynie odległym szumem wiatru za oknami i delikatnym zapachem jaśminu, unoszącym się z dyfuzora w holu.

Akihito spojrzał na chłopców, a jego brew uniosła się w lekkim rozbawieniu.

– Jak to jest, że kiedy zabieram cię gdzieś, Lu, zawsze wracamy obładowani jak wielbłądy? – zapytał, a jego ton, choć poważny, skrywał nutę żartobliwej rezygnacji.

Lu, zdejmując buty z gracją, która zdawała się niemal wyreżyserowana, zaśmiał się cicho, a jego bursztynowe oczy błysnęły figlarnie.

– Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, Panie – odparł, przeciągając słowa z udawaną niewinnością. – Przecież jestem grzeczniutki.

Akihito parsknął krótkim śmiechem, kręcąc głową, jakby chciał powiedzieć, że nikt w to nie wierzy. Odstawił torbę na konsolę w holu, by zdjąć płaszcz i zawołał:

– Makoto!

Jego głos poniósł się echem po domu, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Zmarszczył brwi, a jego spojrzenie przesunęło się po przestronnym salonie, jakby spodziewał się, że Makoto wyskoczy zza kanapy. Zamiast tego z korytarza prowadzącego do garażu wyłonił się Kaname, taszcząc odkurzacz, którego rura zwisała mu z ręki jak nieposłuszny wąż. Na jego twarzy rozkwitł szeroki uśmiech.

– O, już wróciliście! – zawołał z entuzjazmem, odstawiając odkurzacz z głuchym stukiem. – Co kupiliście ciekawego?

Lu, zdejmując kurtkę, rzucił torbę na podłogę i spojrzał na Kaname z błyskiem w oku.

– Pan kupił sobie elegancki pasek ze skóry i rękawiczki do kompletu – powiedział, a jego głos brzmiał niemal jak przechwałka.

Kaname zamarł na moment, a po jego kręgosłupie przeszedł mimowolny dreszcz. Paski zawsze budziły w nim niepokój, przywołując obrazy, które wolałby wymazać z pamięci. Szybko jednak odepchnął tę myśl, prostując się i spoglądając na Hiro, który stał nieśmiało obok Lu.

– A ty, Hiro? Co masz w swojej torbie? – zapytał, a jego ton był ciepły, niemal braterski.

Hiro, którego twarz rozjaśnił uśmiech tak szczery, że wydawał się niemal obcy na jego zwykle spiętej buzi, uniósł torbę nieco wyżej.

– Książki – powiedział cicho, ale z wyraźną dumą, jakby te kilka tomów było jego największym skarbem.

Akihito, odkładając swoje zakupy na kanapę, znów zawołał:

– Makoto!

Jego głos był teraz ostrzejszy, podszyty nutą irytacji. Cisza, która odpowiedziała, sprawiła, że jego brew uniosła się jeszcze wyżej. Spojrzał na Kaname, który wzruszył ramionami.

– Mako poszedł robić pranie – powiedział, drapiąc się po karku. – Ale trochę długo go nie ma.

Akihito prychnął cicho, a jego oczy zwęziły się w wyrazie lekkiego niezadowolenia. Bez słowa ruszył na piętro, jego kroki były miarowe, ale zdecydowane, jak kogoś, kto nie lubi, gdy coś wymyka się spod kontroli. Chłopcy na dole, nie zważając na jego irytację, rozsiedli się na podłodze w salonie. Lu wyciągnął z torby Hiro jedną z bajek, otwierając ją na pierwszej stronie i wskazując palcem na duże, kolorowe ilustracje. Hiro, krzyżując nogi, pochylił się nad książką, a jego oczy błyszczały ciekawością.

Tymczasem Akihito dotarł do pralni na piętrze. Nie pukał – nigdy tego nie robił, bo i po co? Pchnął drzwi, a te otworzyły się z cichym skrzypnięciem, odsłaniając wnętrze pomieszczenia. Makoto stał przy pralce, z koszem mokrego prania u stóp, a na dźwięk otwieranych drzwi aż podskoczył, jakby przyłapano go na gorącym uczynku. Jego policzki były zarumienione, jakby właśnie zakończył jakiś wysiłek, a w powietrzu unosił się delikatny, lekko słonawy zapach, który nie miał nic wspólnego z detergentem.

Akihito zlustrował go uważnym spojrzeniem, jego oczy były jak dwa ostrza, przecinające fasadę spokoju chłopaka. Zatrzymał się w progu, opierając ramię o framugę.

– Co zajmuje ci tyle czasu? – zapytał, a jego głos, choć spokojny, miał w sobie chłód, który sprawiał, że powietrze w pomieszczeniu stało się cięższe.

Makoto, otwierając klapę pralki z nieco zbyt dużym zaangażowaniem, odpowiedział szybko:

– Pilnowałem prania, Panie. Wstawiłem pańską koszule, tę markową, którą pan tak lubi. Chciałem się upewnić, że wszystko jest w porządku.

Akihito zmrużył oczy, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej przenikliwe, jakby chciał przejrzeć Makoto na wylot.

– Migałeś się od obowiązków? – bardziej stwierdził, niż zapytał, a jego ton był ostry, choć wciąż kontrolowany.

Makoto gwałtownie pokręcił głową, a jego dłonie zadrżały lekko.

– Nie, Panie! – zaprzeczył gorączkowo. – Naprawdę, tylko sprawdzałem, czy cykl prania idzie dobrze. Ta koszula jest droga, nie chciałem, żeby coś się z nią stało.

Akihito prychnął, a jego oczy, zimne jak stal, nie zdradzały ani krzty pobłażliwości.

– Do pokoju uciech – powiedział krótko, a jego głos był jak trzask bata, nieznoszący sprzeciwu.

Makoto przełknął ślinę, głośno, a w jego oczach zamigotała obawa. Nie próbował się tłumaczyć – zimne spojrzenie Pana skutecznie odbierało mu odwagę do jakichkolwiek dyskusji. Odstawił kosz z mokrym praniem na bok, a jego ruchy były mechaniczne, jakby działał na autopilocie. Bez cienia zwłoki ruszył w stronę pokoju uciech, a jego kroki, choć ciche, zdawały się odbijać echem w ciasnym korytarzu.

W pokoju stanął pośrodku, na wyznaczonym miejscu, gdzie podłoga była pokryta ciemnym, aksamitnym dywanem. Wyprostował plecy, ale wzrok wbił w podłogę przed sobą, jakby bał się spojrzeć w oczy Akihito. Mężczyzna wszedł za nim, zamykając drzwi z powolną, niemal teatralną precyzją. Trzask zamka był jak wystrzał w ciszy, a w pokoju zapanowała ciężka, dusząca atmosfera. Ściany, wyłożone ciemnym drewnem, zdawały się pochłaniać światło.

Akihito zatrzymał się kilka kroków od Makoto, jego sylwetka była jak posąg – wysoka, niewzruszona, emanująca aurą władzy, która wypełniała każdy centymetr pomieszczenia. Nie powiedział nic, pozwalając ciszy narastać, aż stała się niemal namacalna, jak gęsty dym, który osiada w płucach. Makoto, stojąc w milczeniu, czuł, jak jego serce bije coraz szybciej, a każdy oddech wymagał większego wysiłku.

Akihito napawał się rosnącym niepokojem chłopaka a jego sylwetka rzucała długi cień na podłogę, gdzie Makoto tkwił w pozycji pełnej napięcia – plecy proste jak struna, ale wzrok wbity w deseń dywanu, jakby tam szukał schronienia przed przenikliwym spojrzeniem Pana. Powietrze było gęste, przesycone oczekiwaniem, a każdy oddech zdawał się jak echo w tej dusznej atmosferze. W końcu Akihito przerwał milczenie, jego głos był spokojny, ale podszyty stalową nutą, która nie znosiła uników.

– Masz mi coś do powiedzenia, Makoto? – zapytał, a słowa zawisły w powietrzu jak groźba. – Od kilku dni zachowujesz się podejrzanie, a teraz spędziłeś dwie godziny w pralni. Co ukrywasz?

Makoto drgnął, jakby te słowa uderzyły go fizycznie, a jego ramiona napięły się jeszcze bardziej. Przełknął ślinę, starając się zebrać myśli, i wykrztusił cicho, unikając wzroku Pana:

– Naprawdę pilnowałem cyklu prania, Panie... Bo koszule...

Akihito przerwał mu gwałtownie, robiąc krok do przodu, a jego oczy zwęziły się w zimnym błysku.

– Nie jestem idiotą – warknął, a jego ton był ostry jak brzytwa. – Jeśli nie powiesz mi, co ukrywasz, przejrzę monitoring i sam to znajdę. Ale wówczas kara będzie gorsza. Znacznie gorsza.

Makoto zagryzł wargi, a jego twarz pobladła, jakby krew odpłynęła z policzków. Wahanie trwało tylko chwilę, po czym wyszeptał, głosem drżącym od napięcia:

– Wykradłem żelki z szafki na słodycze w kuchni... – wyznał.

Akihito wywrócił oczami, a na jego twarzy pojawił się grymas niedowierzania pomieszanego z irytacją. Zanim Makoto zdążył dodać coś więcej, mężczyzna zamachnął się i sprzedał mu liścia – policzek był szybki, ale mocny, zostawiając czerwony ślad na skórze chłopaka.

– Nie o jakieś głupie żelki tu chodzi – syknął, a jego głos ociekał pogardą dla tej próby zmyłki.

Makoto potarł policzek, ale szybko opuścił rękę, starając się zachować pozory opanowania. Usiłował kłamać dalej, jego słowa brzmiały jak desperacka obrona:

– Nie wiem, o co może chodzić... Przykładałem się do pracy tak jak zawsze. Pokoje gościnne są uprzątnięte, gabinet również, Kaname kończy odkurzać, a ja po prostu robiłem pranie...

Akihito nie dał mu dokończyć. Chwycił go za twarz, palce wbiły się w policzki Makoto z siłą, która nie pozwalała na ucieczkę, i zmusił, by spojrzał mu prosto w oczy. Spojrzenie Pana było jak lód – zimne, bezlitosne, penetrujące duszę.

– Masz mnie za głupca? – wysyczał, a jego głos był niski, groźny, pełen tłumionej furii.

Makoto zadrżał pod naporem tego spojrzenia, jego ciało napięło się jak struna, a oczy wypełniły się strachem. W końcu wykrztusił, ledwie słyszalnym głosem :

– Masturbowałem się...

Akihito zamarł na moment, jego dłoń wciąż ściskała twarz Makoto, a w oczach zamigotała burza – tłumił w sobie wybuch furii, siląc się na spokój, choć żyły na szyi napięły mu się od wysiłku. Puścił chłopaka i zrobił krok w tył, oddychając głęboko.

– Jak brzmi dwudziesta zasada w moim domu? – zapytał, a jego ton był lodowaty, kontrolowany, ale pełen napięcia.

Makoto wyrecytował niemal jednym tchem, słowa wypadły z jego ust jak wyuczona mantra, drżące, ale precyzyjne:

– „Zakaz masturbacji – Masturbacja jest absolutnie zakazana. Jeżeli uległy odczuwa nieodpartą potrzebę, musi zgłosić się do Pana i czekać na jego decyzję. Każda próba samodzielnego zaspokojenia będzie uznana za poważne naruszenie zasad.”

Akihito pokiwał głową powoli, a na jego twarzy pojawił się grymas rozczarowania, zmieszany z czymś, co mogło być gniewem.

– Spodziewałem się po tobie więcej powściągliwości – stwierdził, a jego głos był ciężki od zawodu. – W końcu nie jesteś już jakimś rozochoconym nastolatkiem.

Makoto zacisnął wargi, a w jego oczach zamigotało rozżalenie, pomieszane z poczuciem winy. Odpowiedział cicho, głosem drżącym od emocji:

– Pan wraca ostatnio bardzo późno i ciągle zmęczony... Nie śmiałem komunikować tak prozaicznych potrzeb.

Akihito uderzył go znów, tym razem mocniej, a policzek odbił się echem w pokoju. Makoto zachwiał się lekko, ale utrzymał pozycję, choć głowa odskoczyła mu w bok.

– Więc wolałeś złamać jedną z najważniejszych zasad? – warknął Akihito, a jego oczy płonęły zimnym ogniem.

Makoto zamilkł, jego wargi drżały, ale nie wydał z siebie ani słowa. Cisza między nimi stała się jeszcze cięższa, jakby powietrze zgęstniało od niewypowiedzianych oskarżeń. Akihito westchnął, kręcąc głową.

– Zaczekaj tutaj – polecił krótko, a jego ton nie znosił sprzeciwu.

Wyszedł z pokoju, zostawiając Makoto samego z bijącym sercem i rosnącym lękiem. Po chwili wrócił z laptopem w ręku, a na jego twarzy malował się diaboliczny uśmiech – zimny, pełen satysfakcji, jakby właśnie odkrył coś, co czyniło sytuację jeszcze bardziej pikantną. Przejrzał monitoring w pralni, a widząc, jak Makoto pobrudził jego najlepszą koszulę, uśmiech pogłębił się, odsłaniając zęby w grymasie, który przypominał wilczy wyszczerz.

Postawił laptop przed Makoto na małym stoliku w pokoju, otworzył nagranie i włączył je. Ekran ożył, pokazując pralnię w szarych barwach kamery – Makoto, samotny, z twarzą wtuloną w koszulę Pana, a potem ruchy, które nie pozostawiały wątpliwości. Nie tylko zwalił sobie na jego najdroższą, ulubioną koszulę, ale usiłował też zaspokoić się palcami, wpychając je z desperacją w odbyt po trzy-cztery na raz, jakby mogły zastąpić prawdziwy członek.

Makoto zbladł, jakby krew odpłynęła mu z twarzy, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu.

– Ale... wyprałem koszulę, Panie! Nie ma nawet śladu! – natychmiast zaczął się bronić, głosem drżącym od desperacji.

Akihito zaśmiał się zimno, a śmiech ten był jak szron – mrożący krew w żyłach, pozbawiony ciepła.

– Nic mnie to nie obchodzi – stwierdził, a jego oczy błysnęły mroczną satysfakcją.

Rozejrzał się po pokoju uciech, jego spojrzenie przesuwało się po ścianach wyłożonych narzędziami – witkach, paddle'ach, skórzanych pasach, które wisiały jak groźne ozdoby.

– Jak powinienem cię ukarać? Co będzie odpowiednią nauczką za taką niesubordynację? – zastanawiał się na głos, a jego głos był spokojny, niemal rozbawiony, ale podszyty okrucieństwem.

Makoto stał nieruchomo, a jego serce łomotało w piersi, czekając na wyrok, który wisiał w powietrzu jak ostrze gilotyny.

 

Akihito zszedł do salonu z wyśmienitym humorem, jego kroki były lekkie, niemal taneczne, a na ustach błąkał się uśmiech, który zdradzał satysfakcję z dobrze wykonanej lekcji. Salon, zalany popołudniowym światłem sączącym się przez wysokie okna, wypełniały ciche szelesty kartek i przytłumione rozmowy chłopców, którzy rozsiedli się na podłodze, pochyleni nad kolorowymi okładkami książek Hiro. Akihito zatrzymał się na moment, opierając dłoń o balustradę, i spojrzał na nich z uniesioną brwią.

– No, chłopcy, dość tego – rzucił, a jego głos, choć ciepły, miał w sobie nutę nieznoszącą zwłoki. – Za dwie godziny przyjedzie Kaito. Zajmijcie się obiadem.

Hiro, który jeszcze chwilę temu uśmiechał się nieśmiało, przeglądając jedną z bajek, zamarł. Uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca napięciu, które zmieniło jego rysy w maskę niepokoju. Nie odezwał się jednak, tylko pospiesznie pozbierał książki i paczkę kolorowych długopisów z nakładkami w kształcie zwierzątek. Z precyzją godną dziecka układającego swoje skarby, postawił je na szafce przy drzwiach wyjściowych, upewniając się, że nie będą nikomu przeszkadzać. Po czym, z opuszczoną głową, ruszył za Lu do kuchni.

Kaname, który akurat przypomniał sobie o porzuconym w korytarzu odkurzaczu, poderwał się z podłogi z energią małej mróweczki, która nagle odkryła, że ma zadanie do wykonania.

– Ups, odkurzacz! – mruknął pod nosem, pędząc w stronę korytarza, gdzie urządzenie stało osamotnione, a jego rura zwisała smętnie na podłodze. Chwycił je z entuzjazmem i wrócił do przerwanego sprzątania, uwijając się z gorliwością, która niemal rozbawiła Akihito.

Tymczasem Pan domu rozsiadł się na kanapie, jego ciało zapadło się w miękkie poduszki z westchnieniem ulgi. Włączył telewizor, a ekran rozbłysnął kolorami popołudniowego talk-show, którego dźwięki stanowiły jedynie tło dla jego myśli. Wyciągnął z kieszeni mały, czarny pilocik, gładki i chłodny w dotyku, i z leniwym uśmiechem ustawił pokrętło na połowę mocy. W tej samej chwili z góry dobiegł głuchy łoskot, jakby coś ciężkiego przewróciło się na schodach. Akihito nawet nie odwrócił głowy, jego uśmiech jedynie się pogłębił, a oczy błysnęły złośliwą satysfakcją.

Makoto, przytrzymując się poręczy, zszedł ostrożnie na dół, jego sylwetka była lekko przygarbiona, a kroki niepewne, jakby każdy ruch wymagał od niego nadludzkiego wysiłku. Jego policzek wciąż płonął czerwienią od otrzymanych wcześniej ciosów, ale to nie one były źródłem grymasu bólu, który wykrzywiał mu twarz i uginał kolana. Akihito spojrzał na niego przelotnie, unosząc brew.

– Mrożona kawa – rzucił krótko, a jego ton był swobodny, niemal niedbały, choć kryła się w nim nuta władczości.

Makoto skinął głową, a jego ruchy były mechaniczne, jak u marionetki.

– Tak, Panie – mruknął cicho i ruszył do kuchni, stawiając kroki z wyraźnym trudem, jakby każdy z nich był walką z niewidzialnym ciężarem.

Hiro, który kroił warzywa przy blacie, rzucił mu pytające spojrzenie, ale Lu, domyślnie przejmując kontrolę nad sytuacją, wskazał młodszemu chłopcu stos zielonej fasolki szparagowej i nożyk.

– Hiro, skup się zanim odetniesz sobie palec – powiedział spokojnie, po czym zerknął na Makoto, a jego bursztynowe oczy błysnęły ukradkowym pytaniem.

Makoto pokręcił głową, ledwie zauważalnie, dając do zrozumienia, że nie chce rozmawiać. Skupił się na przygotowaniu kawy, jego dłonie poruszały się szybko, choć drżały lekko. Metalowa klatka na jego członku, ciasno opinająca skórę, i rurka w cewce, umożliwiająca oddawanie moczu, były jak niewidzialne kajdany, przypominające o karze. Ale to jajeczko rażące prądem, tkwiące w jego odbycie, było prawdziwym źródłem jego udręki. Nie powodowało bólu w klasycznym sensie – raczej drażniło prostatę, wywołując nieodparte, niemal bolesne podniecenie, które sprawiało, że każdy krok był torturą, a każdy oddech walką o opanowanie.

Uwinął się z kawą w rekordowym czasie, mimo że oddech miał ciężki, a czoło zroszone potem. Zaniósł ją na niewielkiej tacy do salonu, gdzie Akihito wciąż siedział na kanapie, wpatrzony w ekran telewizora. Gdy Makoto zbliżył się, mężczyzna spojrzał na niego, a na jego ustach pojawił się złośliwy uśmiech. Bez słowa przekręcił pokrętło na pilocie na pełną moc. Makoto krzyknął cicho, jego ciało zadrgało, a dłonie zacisnęły się na tacy tak mocno, że knykcie pobielały. Udało mu się jednak usztywnić plecy i nie upuścić tacy, choć jego nogi ugięły się na moment.

Chwiejnym krokiem podszedł do stołu i postawił przed Akihito szklankę z mrożoną kawą. Kostki lodu zabrzęczały przyjemnie o szkło, a mleczna pianka drgała lekko na powierzchni napoju. Akihito uniósł szklankę, przyglądając się jej z aprobatą, po czym upił łyk, nie spuszczając wzroku z Makoto.

– Dokończ pranie – polecił, a jego ton był spokojny, niemal obojętny, choć w oczach błyszczała satysfakcja.

Makoto skinął głową, jego oddech był płytki, a oczy szkliste od wysiłku.

– Tak, Panie – wyszeptał i zniknął na piętrze, a Akihito słyszał, jak wspina się po schodach z trudem, niemal na czworaka.

Każdy jego krok był naznaczony walką z podnieceniem, które jajeczko nieustannie potęgowało. W geście wspaniałomyślności Akihito wyłączył pilocik, a urządzenie zamilkło, dając Makoto chwilę wytchnienia. Mężczyzna upił kolejny łyk kawy, a chłodny napój spłynął mu gardłem, pozostawiając na języku gorzkawy, mleczny posmak, który idealnie współgrał z jego humorem.

W salonie telewizor mruczał cicho, a w kuchni Lu i Hiro przygotowywali obiad, ich ruchy były zgrane, choć podszyte lekkim napięciem. Kaname, w korytarzu, kończył odkurzanie, a odgłos urządzenia mieszał się z szumem codziennego zgiełku posiadłości. Akihito, rozparty na kanapie, czuł się jak król w swoim królestwie, gdzie każdy element – od posłuszeństwa chłopców po smak kawy – był dokładnie taki, jak lubił.

Obiad, choć pachniał wybornie – delikatnym aromatem smażonego łososia, świeżych ziół i ciepłego ryżu – okazał się najgorszym momentem dnia, przesyconym napięciem, które wisiało nad stołem jak burzowa chmura. Samolot, którym leciał Kaito, miał opóźnienie przez silne wiatry, zmuszające maszynę do kołowania wokół lotniska, więc jego miejsce przy stole pozostało puste, a cisza, która powinna być wypełniona jego obecnością, tylko potęgowała ciężką atmosferę

Lu, Hiro i Kaname siedzieli pochyleni nad swoimi talerzami, wbijając spojrzenia w jedzenie, jakby ryż i warzywa były najciekawszym obiektem na świecie. Ich ruchy były mechaniczne, widelce i pałeczki poruszały się w rytmie udawanej koncentracji, choć każdy z nich doskonale czuł napięcie emanujące od Makoto i Akihito.

Blondyn jadł bez pośpiechu, delektując się każdym kęsem. Smak delikatnie przyprawionego łososia, połączony z subtelną nutą sosu sojowego i cytrusów, rozpływał się na jego języku, a on popijał to wszystko chłodnym drinkiem – wysoką szklanką ginu z tonikiem, w której kostki lodu brzęczały cicho przy każdym ruchu. W jednej dłoni trzymał widelec, w drugiej mały, czarny pilocik, którym bawił się z leniwą precyzją, to zmniejszając, to zwiększając moc jajeczka rażącego prądem w ciele Makoto. Nigdy nie wyłączał urządzenia całkowicie, pozwalając, by ciągłe drażnienie prostaty utrzymywało chłopaka na granicy wytrzymałości.

Makoto wierzgał na krześle, jego ciało zdradzało walkę z narastającym podnieceniem. Nogi zaciskał pod stołem, palce kurczowo ściskały krawędź blatu, a oddech stawał się coraz bardziej urywany. W końcu, nie mogąc dłużej znieść tortury, odsunął talerz z niedojedzonym posiłkiem i niemal położył się na stole, przytrzymując jego brzegu, jakby to miało go uchronić przed upadkiem. Jego czoło zrosił pot, a oczy, błyszczące od napięcia, spojrzały na Akihito z błagalnym wyrazem. Nie ośmielił się jednak prosić o łaskę – wiedział, że każde słowo mogłoby tylko pogorszyć jego sytuację. Akihito obdarzył go jedynie złośliwym uśmiechem, a jego zimne, stalowe spojrzenie przeszyło Makoto na wylot, obiecując, że ulga nie nadejdzie szybko.

Wtem ciszę jadalni przerwał ostry dźwięk dzwonka do drzwi, który rozbrzmiał jak wystrzał w spokojnym popołudniu. Akihito uniósł brew, a jego palce na moment zamarły na pilocie.

– Makoto, otwórz – rozkazał, a jego głos był spokojny, ale nieznoszący sprzeciwu.

Lu uniósł zaniepokojone spojrzenie, a jego bursztynowe oczy błysnęły niepewnością. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał zaproponować, że sam otworzy drzwi, ale odwaga opuściła go pod ciężarem spojrzenia Pana. Makoto, z trudem podnosząc się z krzesła, przytrzymał się stołu, a jego dłoń powędrowała instynktownie do bolącego krocza, skrępowanego metalową klatką. Każdy krok był walką – nogi drżały mu, a ciało walczyło z impulsami wysyłanymi przez jajeczko. Ruszył do drzwi, jego sylwetka była przygarbiona, a ruchy powolne, jakby każdy centymetr podłogi był polem minowym.

Gdy otworzył drzwi, Kaito stał na progu, jego ciemny płaszcz lśnił wilgocią od mżawki, która zaczęła padać na zewnątrz. Mężczyzna uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony widokiem Makoto – jego zaczerwienionych policzków, zroszonego potem czoła i drżących rąk.

– Makoto? Masz gorączkę? – zapytał, a w jego głosie brzmiała szczera troska.

Chłopak otarł usta nadgarstkiem, starając się ukryć drżenie.

– To nic takiego – mruknął, a jego głos był cichy, niemal złamany.

Zdjął płaszcz Kaito z wprawą, choć jego dłonie się trzęsły, i odwiesił go do szafy w holu, po czym zaprowadził mężczyznę do jadalni.

– Pan Kaito przyjechał – zakomunikował. – Czy przygotować nakrycie...?

Nie dokończył. Potężny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, a jego oczy wywróciły się w głąb czaszki. Nogi ugięły się pod nim, jakby ktoś podciął mu kolana, i runął na podłogę z głuchym łoskotem, tracąc przytomność. Lu zerwał się z krzesła, gotów rzucić się do pomocy, ale Akihito zatrzymał go stanowczym gestem dłoni, a jego spojrzenie było jak mur – nieprzeniknione i nieustępliwe.

Akihito wstał od stołu niespiesznie, z gracją drapieżnika, który wie, że ma pełną kontrolę nad sytuacją. Przykucnął przy Makoto, sprawdził jego tętno dwoma palcami na szyi, a potem zacmokał z rozbawieniem, kręcąc głową.

– Muszę popracować nad jego kondycją – powiedział, a jego głos był lekki, niemal żartobliwy. – Skoro nie potrafi wytrzymać małej kary.

Kaito uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia zmieszanego z lekkim niepokojem.

– Czy powinienem wiedzieć, co się tu dzieje? – zapytał.

Akihito podniósł Makoto z podłogi, jakby ten ważył nie więcej niż dziecko, i poprawił jego ułożenie w ramionach z niemal niedbałą łatwością.

– Nic szczególnego – odparł z uśmiechem, który nie sięgał oczu. – Makoto dostaje lekcje powściągliwości.

Podrzucił chłopaka lekko, jakby chciał upewnić się, że dobrze leży, i spojrzał na Kaito.

– Dołącz do posiłku – zaproponował.

Lu zareagował natychmiast, jakby wyczuł, że jego rola w tej chwili jest kluczowa. Odsunął dla Kaito krzesło z uprzejmym gestem i ruszył do kuchni, by przygotować dodatkowe nakrycie. Kaito usiadł przy stole, a jego spojrzenie spoczęło na Hiro, który usilnie unikał jego wzroku, wpatrując się w swój talerz, jakby ryż mógł mu zdradzić tajemnicę wszechświata.

– Hiro – powiedział Kaito, a jego głos był miękki, choć kryła się w nim nuta oczekiwania. – Nie przywitasz się ze mną?

Hiro uniósł zalęknione spojrzenie, jego oczy były wielkie, błyszczące, pełne niepokoju. Przełknął ślinę, a jego głos, gdy w końcu się odezwał, był ledwie słyszalnym szeptem:

– Witaj, Panie...

Kaito uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach czaiło się coś, co sprawiało, że Hiro spuścił wzrok jeszcze szybciej, a jego dłonie zacisnęły się na pałeczkach, jakby szukały w nich ratunku. Atmosfera w jadalni zgęstniała, a szum deszczu za oknem tylko podkreślał napięcie, które wisiało nad stołem jak niewypowiedziana groźba.

Tymczasem Akihito, z Makoto w ramionach, wspiął się po schodach z lekką, niemal niedbałą gracją, jakby noszenie nieprzytomnego chłopaka było dla niego codziennością. Jego kroki były pewne, a ramiona, choć napięte od ciężaru, nie zdradzały najmniejszego wysiłku. W pokoju uciech położył Makoto na łóżku, którego ciemna, aksamitna pościel kontrastowała z bladą skórą chłopaka. Bez pośpiechu, z precyzją chirurga, zaczął go rozbierać – najpierw zsunął koszulę, rozpinając guziki z leniwą dokładnością, potem spodnie, które z szelestem opadły na podłogę. Nie wyjął jednak jajeczka rażącego prądem, które wciąż tkwiło w odbycie Makoto, ani nie uwolnił jego członka z metalowej klatki, ciasno opinającej nabrzmiały organ. Zamiast tego sięgnął po skórzane pasy, przypinając nadgarstki Makoto do ramy łóżka nad jego głową, a kostki do nóżek u dołu, rozciągając jego ciało w pozycji bezbronnej, ale estetycznej – jak dzieło sztuki w mrocznej galerii.

Pochylił się nad nim, odgarniając wilgotne kosmyki włosów z jego czoła z zaskakującą delikatnością. Złożył na jego czole krótki, ciepły pocałunek, a jego wargi musnęły skórę niczym muśnięcie pióra.

– Odpocznij, Mako – wyszeptał cicho, a jego głos, choć miękki, niósł w sobie nutę obietnicy. – Kiedy się zbudzisz, dopiero zacznie się zabawa.

Uśmiechnął się z satysfakcją, a jego oczy błysnęły mrocznym rozbawieniem. Następnie wyprostował się, rzucił ostatnie spojrzenie na chłopaka i opuścił pokój, zamykając drzwi z cichym kliknięciem. Zszedł na dół, do jadalni, gdzie atmosfera wciąż była napięta, choć teraz podszyta ekscytacją z powodu przybycia Kaito.

Akihito usiadł z powrotem przy stole, jakby nic się nie stało, i podjął rozmowę z Kaito z taką swobodą, jakby przed chwilą nie wyniósł nieprzytomnego chłopaka na piętro. Popijał gin z tonikiem, a jego palce leniwie bawiły się szklanką, podczas gdy wypytywał Kaito o szczegóły wyjazdu.

– Jak poszło spotkanie z Dawidem? – zapytał, unosząc brew, a jego ton był swobodny, choć oczy bacznie obserwowały rozmówcę.

Kaito, rozparty na krześle, uśmiechnął się lekko, starając się brzmieć naturalnie.

– Całkiem nieźle – odparł. – Dawid był w formie, jak zwykle. Znalazłem też ciekawy sklep z antykami podczas spaceru. Mają tam takie fotele, które wyglądały, jakby pochodziły z pałacu. No i oczywiście załatwiliśmy wszystkie sprawy biznesowe.

Unikał wzmianki o swojej kompromitującej wpadce – chwili, gdy niepożądana erekcja niemal zdradziła jego rozkojarzenie podczas rozmowy z Dawidem. Akihito, choć wyczuł lekkie wahanie w jego tonie, nie drążył tematu, popijając drinka z rozbawieniem.

Gdy posiłek dobiegł końca, Kaito wstał, przeciągając się lekko.

– Mam dla wszystkich prezenty – oznajmił z uśmiechem. – Są w samochodzie, zaraz przyniosę.

Chłopcy, słysząc to, natychmiast zabrali się za sprzątanie stołu. Lu zebrał talerze z precyzją, jakby chciał odwrócić uwagę od wcześniejszego napięcia, Hiro pospiesznie zgarnął sztućce, a Kaname, wciąż z nutą entuzjazmu, pomagał nosić naczynia do kuchni.

Kaito wrócił po chwili, wsparty przez dwóch uczynnych ochroniarzy, którzy nieśli kilka elegancko zapakowanych paczek.

– Dla ciebie, Aki. Od Dawida – powiedział, wręczając mu butelkę wybornego alkoholu, oraz czarny, wełniany płaszcz o prostym, ale wyrafinowanym kroju, który wybrał sam. – A to ode mnie.

Akihito uniósł brew, obracając butelkę w dłoniach, a potem rozwinął płaszcz, by ocenić jego fakturę. Skinął z aprobatą.

– Dobry gust – mruknął, a jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu.

Kaito podszedł do Lu, wręczając mu wiklinowy kosz pełen wysokiej klasy koreańskich kosmetyków – kremów, maseczek i serum, które lśniły w eleganckich opakowaniach.

– To za opiekę nad Hiro i pomoc w jego nauce – powiedział, a jego ton był ciepły, choć kryła się w nim nieco oficjalna nuta.

Lu rozpromienił się, a jego bursztynowe oczy błysnęły radością, gdy zajrzał do kosza.

– Dziękuję, panie Kaito! – rzucił, niemal podskakując z ekscytacji.

Dla Kaname i Hiro Kaito przygotował paczki pełne austriackich słodyczy i słonych przekąsek – czekoladki w błyszczących opakowaniach, wafelki i paczki chipsów o egzotycznych smakach. Kaname, widząc to, aż klasnął w dłonie, a jego oczy rozbłysły jak u dziecka w cukierni.

– O rany, to dla mnie?! – zawołał, już sięgając po paczkę.

Akihito jednak przejął jego prezent, unosząc go poza zasięg chłopaka.

– Ostatnio przesadzasz ze śmieciowym żarciem – powiedział stanowczo, choć w jego oczach błysnęło rozbawienie. – Będę ci to wydzielał.

Kaname zgasł w jednej chwili, jego ramiona opadły, a usta wykrzywiły się w lekkim grymasie. Pokiwał jednak głową pokornie.

– Tak, Panie – mruknął, choć zaraz dodał z nadzieją: – Ale mogę przynajmniej przejrzeć, co tam jest?

Akihito skinął głową, a Kaname z entuzjazmem zagłębił się w zawartość paczki, wyciągając opakowanie chipsów o smaku boczku i oglądając ją jak skarb. Hiro, w przeciwieństwie do niego, przyjął swoją paczkę z wahaniem. Jego dłonie drżały lekko, gdy rozchylił papier, jakby spodziewał się, że coś wyskoczy z wnętrza. Gdy zobaczył kolorowe opakowania austriackich słodyczy – czekoladowych pralin i marcepanu – jego oczy rozbłysły nieśmiałym zachwytem.

– Dziękuję, Panie – wyszeptał, a jego głos był cichy, pełen wdzięczności.

Kaito spojrzał na niego, a jego uśmiech stał się cieplejszy, choć kryła się w nim nuta oczekiwania.

– To wszystko? – zapytał, unosząc brew i wymownie wskazując palcem na swoje usta, puszczając Hiro oczko.

Chłopak zamarł, a jego policzki zapłonęły gorącym rumieńcem. Spojrzał na Kaito bez zrozumienia, a jego oczy, wielkie i zalęknione, zdradzały, że nie wie, czego się od niego oczekuje. Akihito, obserwujący tę scenę, pokręcił głową z lekkim rozbawieniem.

– Kaito, jeśli będziesz dawał mu takie sygnały, nigdy się nie dogadacie – powiedział, a jego ton był pół żartobliwy, pół karcący. Odwrócił się do Hiro, a jego głos stał się prosty i bezpośredni. – Kaito oczekuje od ciebie pocałunku.

Kaito westchnął cicho, przeczesując dłonią włosy.

– Chciałem być bardziej subtelny – mruknął, a w jego oczach zamigotała nuta zażenowania.

Hiro, jeśli to możliwe, zaczerwienił się jeszcze mocniej. Jego dłonie zacisnęły się na paczce ze słodyczami, a spojrzenie powędrowało na podłogę, jakby chciał się w niej zapaść. Atmosfera w salonie zgęstniała, a cichy szum deszczu za oknem tylko podkreślał nieśmiałość chłopaka i subtelne napięcie między nim a jego Panem. Kaito spojrzał na Hiro, a jego oczy błysnęły ciepłem, które jednak miało w sobie nutę oczekiwania.

– No, Hiro, rusz się – ponaglił go z lekkim uśmiechem, wskazując ruchem głowy na przestrzeń między nimi.

Hiro odstawił pudełko ze słodyczami na bok, kładąc je ostrożnie na stole, jakby bał się, że najmniejszy hałas ściągnie na niego zbyt wiele uwagi. Jego ruchy były niepewne, a gdy podszedł do Kaito, jego drobna sylwetka niemal ginęła w cieniu mężczyzny. Uniósł spojrzenie, wielkie, zalęknione oczy błyszczały w świetle popołudniowego słońca wpadającego przez okna. Szybko, jakby chciał mieć to już za sobą, cmoknął Kaito w usta – krótki, nieśmiały pocałunek, który bardziej przypominał muśnięcie skrzydła motyla niż prawdziwy gest bliskości.

Kaito zaśmiał się cicho, a jego śmiech był ciepły, choć podszyty nutą figlarności. Objął Hiro wokół bioder, przyciągając go bliżej z taką łatwością, jakby chłopak ważył tyle co piórko.

– To za mało – mruknął, a jego głos był niski, niemal mruczący.

Zanim Hiro zdążył zareagować, Kaito pochylił się i złączył ich usta w długim, powolnym pocałunku. Hiro zesztywniał, jego ciało napięło się jak struna, ale poddał się, zaciskając mocno powieki, jakby chciał odgrodzić się od świata. W duchu cieszył się jedynie, że Kaito nie wsunął mu języka do ust, poprzestając na delikatnym, choć przedłużonym złączeniu warg. Gdy mężczyzna w końcu się odsunął, jego oddech musnął ucho Hiro, a szept był cichy, niemal intymny:

– Idź po swoje rzeczy.

Wypuścił go z objęć, a Hiro, jakby uwolniony z niewidzialnych kajdan, niemal biegiem popędził na piętro do sypialni. Akihito, obserwujący tę scenę, pokręcił głową z lekką dezaprobatą, a kącik jego ust drgnął w rozbawionym grymasie.

– Musisz już jechać? – zapytał, opierając się o krawędź stołu. – Może zostaniesz na podwieczorek?

Kaito westchnął, przeczesując dłonią włosy, a na jego twarzy pojawił się wyraz lekkiego żalu.

– Niestety, mam jeszcze trochę pracy – odparł. – Ale dzięki za propozycję.

Akihito skinął głową, a jego spojrzenie stało się bardziej dociekliwe.

– Jak idzie remont w twojej willi? – dopytał, unosząc brew.

Kaito wzruszył ramionami, a jego ton stał się swobodniejszy.

– Nie tak sprawnie, jak liczyłem – przyznał. – Przestawianie ścian to nie to samo co ich odmalowanie. Na kilka dni zabiorę Hiro do posiadłości w Kioto. Tam jest spokojniej, a na terenie mam niewielki lasek, więc mogę zabierać go na spacery.

Akihito uniósł brew, a jego oczy błysnęły zainteresowaniem.

– A co z pracą? Otwierasz przecież nową filię – zauważył.

Kaito uśmiechnął się lekko, a jego gest był niemal niedbały.

– Wszystko już praktycznie załatwione – odparł. – Czekam tylko, aż dział prawny dopnie formalności. To daje mi kilka spokojniejszych dni. Idealnie, żeby poświęcić Hiro więcej czasu, tak jak mi zalecałeś.

Akihito pokiwał głową z uznaniem, a na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech.

– Powodzenia – powiedział szczerze.

Kaito zaśmiał się cicho, unosząc dłoń w geście obrony.

– Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć – odparł żartobliwie.

W tym momencie Hiro zszedł po schodach, jego kroki były ostrożne, niemal bezszelestne. W jednej ręce niósł mały plecak, w drugiej ściskał pluszowego szopa, którego puszysty ogon zwisał smętnie. Stanął przed chłopakami, pokłonił się Akihito z szacunkiem, a jego dłonie drżały lekko, gdy żegnał się z Lu i Kaname.

– Dziękuję... za wszystko – wyszeptał niemal, przytulając się na krótki moment do swojego mentora.

Lu posłał mu ciepły uśmiech, a Kaname pomachał mu z entuzjazmem, choć w jego oczach czaiła się nuta smutku. Hiro, na lekko drżących nogach, opuścił posiadłość Księcia, idąc za Kaito do samochodu. Kaito wsiadł na tylną kanapę razem z nim, a drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem. Mężczyzna spojrzał na kierowcę przez szybę oddzielającą kabinę.

– Do posiadłości w Kioto – polecił, a jego głos był spokojny, lecz stanowczy.

Hiro, siedzący obok, ściskając szopa, spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.

– Nie jedziemy do domu? – zapytał cicho, a jego głos zdradzał niepokój.

Kaito uśmiechnął się, a jego oczy błysnęły niczym u lisa w kurniku.

– W głównej willi wciąż trwa remont – wyjaśnił. – Mieszkanie tam nie byłoby zbyt komfortowe. Ale spokojnie, to tylko kilka dni. Będziemy tam tylko my dwaj.

Mówiąc to, położył dłoń na kolanie Hiro, jego palce były ciepłe, ale gest miał w sobie coś zaborczego. Hiro wzdrygnął się, a jego palce zacisnęły się mocniej na pluszowym szopie, jakby ten mógł go ochronić. Myśl o przebywaniu sam na sam z Panem nie napawała go optymizmem – w jego głowie kłębiły się obrazy poprzednich nocy, pełne niepewności i wymagań, których wciąż nie rozumiał.

Kaito, nie zważając na jego reakcję, uśmiechał się szerzej, a jego spojrzenie było ciepłe, choć podszyte nutą drapieżności. Posiadłość w Kioto, choć niewielka, była gustowna – otoczona zadbanym ogrodem, z fasadą z ciemnego drewna i szkła, które odbijało światło księżyca. Służyła mu raczej jako letnia rezydencja lub dyskretne miejsce do igraszek z Akihito i Drake’iem, z dala od ciekawskich oczu. Miała jednak jeden mankament, który w tej chwili Kaito uważał za atut: tylko jedną sypialnię, z ogromnym, królewskim łożem, którego aksamitna pościel zapraszała do odpoczynku... lub czegoś więcej.

Był ciekaw, jak Hiro zareaguje, gdy dowie się, że będą dzielić to łóżko. On sam czuł narastającą satysfakcję na myśl o tym, że będzie miał chłopaka tak blisko siebie – jego drobną sylwetkę, nieśmiałe spojrzenia, ciepło jego ciała.

Samochód ruszył, a Kaito, wciąż z dłonią na kolanie Hiro, spojrzał przez okno na mijane ulice Tokio, pogrążone w szarej mgle deszczu. Hiro, ściskając szopa, wpatrywał się w podłogę, a jego serce biło szybciej, niż chciałby przyznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz