Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

14.03.2025

93.

Poranek w posiadłości był pełen chaosu, bo przez wczorajsze wydarzenia chłopcy zaspali bardziej, niż powinni. Mick w pośpiechu składał futon, próbując upchnąć go w kącie pokoju tak, by nie wyglądało, że jeszcze chwilę temu spał na podłodze. Lu w tym czasie usiłował ogarnąć Kaname, który zaspany i kompletnie rozczochrany błądził po pokoju, szukając swojej koszuli, jednocześnie próbując założyć spodnie tyłem do przodu.

- Na litość boską, Kaname, ogarnij się! – warknął Lu, przekładając mu przez głowę koszulkę i wkładając ręce w rękawy.

Mick tylko przewrócił oczami z ledwo skrywanym rozbawieniem. Wyglądało to zupełnie jakby Lu próbował ubrać dziecko do szkoły.

Gdy w końcu dotarli do kuchni, cała trójka wzięła się ostro do pracy, wiedząc, że nie mogą pozwolić sobie na najmniejsze opóźnienie. Śniadanie musiało być większe niż zwykle – nie tylko z powodu gości, ale też dlatego, że Pan wraz z Kaito wracali. Aki lubił, gdy po podróży czekał na niego porządny posiłek.

Każdy z nich uwijał się jak w ukropie. Kaname rozkładał zastawę, Lu pilnował gotujących się potraw, a Mick przygotowywał kawę, czując, jak pot zaczyna zbierać mu się na karku. Stres dodawał im energii – ale jednocześnie sprawiał, że byli nieco niezdarni. Mimo to udało im się przygotować wszystko dosłownie na ostatnią chwilę.

Gdy kończyli nakrywać do stołu, z zewnątrz dobiegł ich dźwięk parkującego na podjeździe samochodu. Kaname zamarł z łyżką w dłoni. Mick zaklął pod nosem, stawiając na stole dzbanek z czarnym napojem bogów. Natomiast Lu wyprostował się niczym struna, gdy drzwi otwarły się a w progu stanął Akihito. Za nim wszedł Kaito – wyraźnie zaspany, z nieco przydługimi włosami opadającymi na twarz.

Lu natychmiast podbiegł do Pana, gotów go obsłużyć. Z wprawą zdjął mu płaszcz i odebrał bagaż, trzymając go z niemal nabożnym szacunkiem. Akihito przyglądał mu się przez moment chłodnym spojrzeniem, jakby czegoś w nim szukał. Potem uśmiechnął się nieznacznie, wyraźnie zadowolony, gdyż wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.

Nie odpowiedział nic, tylko ruszył dalej, a Lu opuścił głowę i cofnął się na bok, by nie przeszkadzać. Z góry właśnie zszedł Kenji, przecierając kark dłonią, jakby nie do końca obudził się jeszcze po krótkiej nocy.

- Nie mieliście problemów z lądowaniem? Strasznie wieje – powiedział na powitanie, ziewając.

- Były małe turbulencje, ale jak widać wylądowaliśmy – odpowiedział mu oszczędnie Aki.

Wszyscy zasiedli do śniadania, a rozmowa naturalnie zeszła na temat Makoto. Kenji zapewnił, że jego stan poprawił się od wczoraj, choć oczywiście wciąż wymagał odpoczynku i regeneracji. Jego głos był spokojny, rzeczowy, nie pozostawiał miejsca na emocje, ani nie budził wątpliwości co do szczerości słów.

Wtedy jego spojrzenie padło na Kaito, którego głowa kiwała się niebezpiecznie nad talerzem, w którym chłopak grzebał niemrawo.

- Co z nim? – zapytał, unosząc brew.

Akihito sięgnął po filiżankę kawy i wsunął ją w dłonie Kaito.

- Trochę źle zniósł lot i zmianę czasu – Uśmiechnął się lekko. – Jeśli nie jesteś głodny, możesz się położyć – zwrócił się do chłopaka.

Kaito spojrzał na niego z wdzięcznością, ciesząc się, że nie musi silić się na uprzejmość i uczestniczyć w posiłku.

- Z przyjemnością – mruknął tylko.

Już miał wstać od stołu, kiedy nagle drzwi posiadłości otworzyły się ponownie. Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę wejścia. Do środka wszedł Drake. Zatrzymał się na moment, rozejrzał po zgromadzonych i zagwizdał cicho, unosząc brew.

- Więcej was matka nie miała? – rzucił zaczepnie.

Mick wytrzeszczył oczy, kompletnie zaskoczony, ale chwilę później jego twarz rozjaśnił uśmiech.

- Sir… – wymruczał cicho, wyraźnie szczęśliwy na widok swojego Pana.

Czego nie można było powiedzieć o Kenji’m. Właściwie od momentu, gdy zobaczył Drake’a w progu, jego twarz momentalnie straciła resztki ciepła. Zacisnął usta w wąską linię i skrzyżował ramiona na piersi, mierząc go chłodnym spojrzeniem.

- A ty tu po co? – spytał nieco oschle.

Drake uśmiechnął się rozkładając lekko ręce.

- Po to żebyś mógł głupio pytać – odpowiedział z finezją.

Akihito stłumił śmiech i odprowadził spojrzeniem Kaito, który przywitał się z nowo przybyłym jedynie skinieniem głowy i udał się do swojego pokoju, by odespać lot.

- Siadasz z nami do śniadania czy tylko zabierasz Mick’a i uciekasz? – zapytał, wskazując na suto zastawiony stół.

Mick, słysząc to, niemal wbił palce w kolana, by powstrzymać się przed natychmiastowym zerwaniem się z miejsca. Gdyby tylko mógł, już byłby na górze, pakując swoje rzeczy z prędkością światła. Serce rozszalało mu się w piersi z ekscytacji i wizji powrotu do apartamentu Pana.

Drake jednak spokojnie zdjął płaszcz, odwiesił go przy drzwiach i usiadł obok Kenji’ego na zwolnionym przez Kaito miejscu.

- Chętnie zjem coś normalnego – zdecydował z westchnieniem. – Przez ostatni tydzień żywiłem się kanapkami z automatu.

Akihito aż skrzywił się z niesmakiem.

- Plugastwo.

Lu, nie czekając na polecenie, od razu wymienił nakrycie po Kaito na czyste.

Gdy wszyscy wrócili do przerwanego posiłku, rozmowa naturalnie zeszła na temat podróży Akihito.

- Jak tam Stany? – zagaił Drake, nalewając sobie kawy do filiżanki.

Akihito wzruszył ramionami, sięgając pałeczkami po jakieś warzywo.

- Spodziewałem się, że będzie gorzej, ale ostatecznie… bawiłem się całkiem nieźle. Choć sama wystawa była dość nudna.

Drake uniósł lekko brew, a Kenji prychnął pod nosem.

- No tak, nigdy nie potrafiłeś docenić dobrej sztuki – stwierdził.

- Wole pewniejsze lokaty – Akihito uśmiechnął się półgębkiem. – Ale zyskałem kilka nowych znajomości, a jedna z nich zaowocuje dostawą naprawdę zajebistego alkoholu.

Kenji zainteresował się nieco bardziej.

- Zdradzisz coś więcej, czy mamy zgadywać? – spytał Drake.

- Czterdziestoletni szkocki Macallan – Aki nie dał się prosić.

Kenji aż zakrztusił się kawą.

Mick odruchowo przesunął swój talerz, widząc, jak lekarz prawie rozsiewa brunatny napój po całym stole, przez co jego Pan aż się roześmiał, klepiąc przyjaciela po plecach. Po chwili lekarz otarł usta wierzchem dłoni i spojrzał na Akihito z niedowierzaniem.

- Ile butelek?

Blondyn uśmiechnął się leniwie.

- Na razie jedną – przyznał.

- Na razie?! – powtórzył Kenji, wypuszczając powietrze przez nos, jakby musiał sobie przypomnieć, że oddychanie jest kluczowe do przeżycia nie tylko tej rozmowy, ale tak w ogóle do samego życia.

Wyciągnął komórkę i poszperał w Internecie, chcąc poznać dokładną cenę tego unikatowego napitku. Widząc kwotę przekraczającą dwa miliony jenów (ponad 56 000 zł) mało nie osiwiał.

- Ty serio nie masz co robić z pieniędzmi? Oddałbyś trochę na jakieś hospicjum, albo coś – zaproponował, nie potrafiąc wyjść z szoku.

Aki tylko wzruszył ramionami z rozbawieniem.

- Dostałem ją w prezencie, więc nic mnie nie kosztowała – przyznał.

Drake pochylił się nieco do przodu, uśmiechając się lekko.

- Masz już plany co do tej butelki, czy będziesz się z nią obnosił jak z trofeum? – zapytał.

Akihito podniósł filiżankę do ust i spojrzał na niego znad krawędzi porcelany.

- Zastanawiam się, czy nie zachować jej na jakąś szczególną okazję.

- Na przykład?

Akihito zastanowił się przez chwilę, po czym uśmiechnął się znacząco, widząc jak ktoś zagląda przez płot do ogrodu i oświetla go latarką, gdyż pora była jeszcze wczesna a na zewnątrz dopiero wstawało słabe, zimowe słońce. Krzątająca się w pobliżu kotka wygięła grzbiet w łuk, jeżąc futerko i sycząc na intruza, jakby broniła własnego terenu.

- Na moment, w którym na przykład w końcu pozbędę się tej cholernej ochrony – Aki odpowiedział spokojnie, choć w jego głosie pobrzmiewała irytacja. – Jeszcze straszą kota, tak poważnie – warknął już bardziej otwarcie, jakby rzeczywiście martwił się o zwierzę, które w popłochu pobiegło schronić się w swoim domku, a nie denerwował go sam fakt naruszania przez ochronę jego osobistej przestrzeni.

Kenji tylko pokręcił głową, za to Drake zaśmiał się sucho.

- To lepiej nie wyciągaj jeszcze szklanek, bo zdaje się, że Ryu tak łatwo ich nie odpuści – uprzedził.

Mick starał się skupić na rozmowie, ale wizja wyjazdu przesłaniała mu wszystko. Już za chwilę, jeszcze tylko ten cholerny posiłek i w końcu się stąd wyniesie. Z dala od Akihito, jego surowych zasad, niekończących się oczekiwań, okrutnych kar i całego tego szamba z Makoto. Czekał na ten moment tygodniami, a teraz kiedy był już w zasięgu ręki, coś tak trywialnego jak śniadanie stawało mu na drodze.

Mężczyźni dobrze bawili się w swoim towarzystwie, zrelaksowani, swobodni, bez pośpiechu rozprawiając o… O czym w ogóle? Mick przestał ich słuchać już jakiś czas temu. Nie bardzo wiedział o czym była mowa i nie bardzo go to obchodziło. Każda sekunda, którą musiał tu jeszcze spędzić, wydawała mu się nieznośnie rozciągnięta w czasie.

Musiał włożyć sporo wysiłku w to, by wrócić do rzeczywistości i udawać zainteresowanie czymkolwiek wokół siebie, kiedy najchętniej już teraz zerwałby się od stołu i pobiegł na górę, by się spakować.

Kaname wyglądał na podobnie zamyślonego. Rozbudził się już co prawda, ale jego myśli wciąż krążyły wokół czegoś, co usłyszał minionej nocy. Nie rozumiał do końca, dlaczego tak bardzo go to męczyło, ale nie mógł przestać o tym myśleć. To było niezrozumiałe, dziwne, a jednocześnie nie pozwalało mu się skupić na niczym innym.

Co jakiś czas zerkał to na Lachlan’a, to na pana Kenji’ego, jakby próbował coś sobie dopasować, coś zrozumieć, ale nic nie chciało wskoczyć na swoje miejsce.

W końcu rozmowa zeszła na temat problemów podczas lotu i niekompetentnej stewardessy. W tym momencie Kaname dostrzegł swoją szansę. Przecież Pan tyle razy powtarzał mu, że jeśli czegoś nie rozumie, to powinien pytać, by z jego niewiedzy nie wynikły niepotrzebne problemy. A to było właśnie czymś, czego nie rozumiał.

- Panie…? – zagaił nieśmiało, spoglądając na Akihito, który uniósł brew w niemym zachęceniu.

Kaname przełknął ślinę zerkając na rudowłosego.

- Dlaczego Lachlan przeleciał pana Kenji’ego? Też byli na wycieczce? – spytał z rozbrajającą naiwnością.

Cisza, jaka zapadła w pomieszczeniu, była wręcz ogłuszająca. Wszystkie oczy momentalnie zwróciły się ku niemu, wybałuszone, jakby właśnie powiedział coś wstrząsającego.

Lachlan zesztywniał blady niczym trup. Kenji zakrztusił się powietrzem. Mick upuścił widelec, który z brzękiem uderzył o talerz. Akihito zatrzymał filiżankę w połowie drogi do ust, jakby nagle całkowicie zapomniał, że miał zamiar się napić. Drake zagryzł wargi, tłumiąc wzbierający w sobie śmiech, jakby nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. Zaś Lu przewrócił szklankę z resztką soku, a płyn rozlał się po obrusie, ale nikt nie rzucił się do jego wycierania.

Kaname spojrzał po wszystkich, nie rozumiejąc ich reakcji. Czyżby znów powiedział coś głupiego?

Kenji natomiast zacisnął zęby, wiedząc, że to nie skończy się dobrze. Akihito i Drake już patrzyli na niego z błyskiem rozbawienia w oczach, jak dwa wilki, które wywęszyły smakowitą ofiarę.

- Kenji, Kenji… – westchnął teatralnie Drake, rozkładając ręce. – Od kiedy to zmieniłeś drużynę?

- Zawsze latałeś za laskami, a tu proszę – dodał Akihito, opierając się łokciem o stół i patrząc na lekarza z udawaną powagą. – Sam nadstawiłeś mu tyłek, czy czymś cię odurzył? Może wrzucił ci do piwa pigułkę gwałtu?

Kenji poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Drake parsknął śmiechem, ale zaraz potem przekrzywił głowę, jakby naprawdę się nad czymś zastanawiał.

- Ale żeby z Rakuran’em? Mrugnij dwa razy, jeśli ma na ciebie jakieś haki, mocniejsze niż trupy w piwnicy i padłeś ofiarą szantażu.

- To się nazywa plot twist – podsumował Akihito, dopijając kawę jednym łykiem, by nie zadławić się od śmiechu.

Drake spojrzał na rudzielca, który był już czerwony jak burak i wyglądał, jakby chciał zapaść się pod ziemię.

- Ale w ogóle Kenji, wiesz jak ten układ powinien wyglądać? – dodał z fałszywą troską w głosie. – To Rakuran miał rozkładać przed tobą nogi, nie odwrotnie.

Akihito pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Co kto lubi – stwierdził.

Kenji uderzył pięścią w stół, sprawiając, że filiżanki podskoczyły.

- Odpierdolcie się! – warknął, mierząc obu wściekłym spojrzeniem. – Nie wasza sprawa, kogo mam w łóżku i w jakiej konfiguracji!

Drake niemal zalał się łzami śmiechu.

- Ależ my tylko usiłujemy ustalić, jak do tego doszło! – wydusił między kolejnymi wybuchami chichotu.

- Czysta ciekawość, naprawdę – dodał Akihito z udawaną niewinnością, choć jego usta wykrzywiał majaczący w jego głosie śmiech.

Spojrzał na Kaname, który był sprawcą tego wesołego zamieszanie i wychylił się z krzesła, by sięgnąć jego ramion i objąć go wokół nich, przytulając lekko.

- Moja mała skarbnica rozbrajających pytań… – mruknął z czułością. – Może chcesz się dowiedzieć czegoś jeszcze, hm?

Kaname zmarszczył brwi, próbując przetworzyć, co właśnie się dzieje. Aki pochylił się do niego konspiracyjnie, nie wypuszczając go z objęć.

- Na przykład tego, czy Lachlan’owi było dobrze w tyłku Kenji’ego? – podsunął mu.

Chłopak jeszcze bardziej się zmieszał, nie rozumiejąc, czemu Pan i jego przyjaciel nie przestawali chichotać. Spojrzał niepewnie na rudowłosego, potem na lekarza, którego twarz przybrała niezdrowy odcień purpury. W końcu przeniósł wzrok na Mick’a, który tylko przetarł twarz dłonią i westchnął ciężko, jakby modlił się o siłę, by wytrwać do końca posiłku.

Kaname nie miał pojęcia, co się właśnie wydarzyło, ale jedno było pewne – nie chciał zadawać żadnych więcej pytań. Wtulił się więc w bok Pana i ukrył twarz w jego koszuli, speszony równie mocno co obiekt naigrywania się dwójki mężczyzn.


Mick zasunął zamek walizki i przeciągnął dłonią po włosach, starając się zapanować nad falą ulgi, która go zalała. To już. Wreszcie. Po tylu tygodniach opuszczał tę cholerną posiadłość i wracał do apartamentu Pana – tam, gdzie nie musiał funkcjonować według absurdalnych reguł Akihito, gdzie każda jego decyzja nie była oceniana a najmniejszy błąd karany. Jego myśli krążyły wokół Drake’a, wokół tego, jak cudownie będzie nie tyle znów być u jego boku, co w samym miejscu i rzeczywistości, które dobrze znał. Ale zanim zdążył oddać się w pełni temu wyobrażeniu, drzwi łazienki uchyliły się i wyszedł z niej Lachlan.

Rudzielec przemył twarz zimną wodą, co nieco ostudziło jego policzki, choć wciąż był lekko zarumieniony – na szczęście już nie czerwony niczym dojrzała piwonia, jak jeszcze kilka minut temu w jadalni. Skończył wycierać się niedbale ręcznikiem i rozejrzał po pokoju, zatrzymując spojrzenie na blondynie. W przeciwieństwie do niego, Lachlan wydawał się odrobinę rozbawiony sytuacją, ale Mick czuł się nieco winny. Przetarł dłonią kark i westchnął, gdy tylko ich oczy się spotkały.

- Słuchaj… przepraszam – rzucił, krzyżując ręce na piersi.

- Za co? – spytał rudzielec, zamykając za sobą drzwi łazienki.

Mick wzruszył ramionami, nieco zrezygnowany.

- Za mój niewyparzony język. Gdybym się nie odezwał, Kaname by tego nie usłyszał i nie palnął tego, co palnął.

Lachlan parsknął cicho i przewrócił oczami.

- Mick, serio, nic się nie stało. Wcześniej czy później i tak by się dowiedzieli. Może teraz trochę się pośmieją, ale w końcu im przejdzie.

Mick westchnął ciężko i opadł na krawędź łóżka Makoto.

- Taa, tylko żeby wcześniej Kenji nie dokonał na nich mordu.

Rudzielec zaśmiał się krótko a w jego oczach zatańczyły figlarne iskierki.

- Spokojnie, wiem, jak go uspokoić, więc może nie będę musiał pomagać mu w ukryciu ciał – stwierdził.

Mick odwzajemnił uśmiech, choć tylko na chwilę, bo zaraz ich rozbawienie przygasło. Lachlan zerknął na walizkę stojącą na podłodze i lekko przechylił głowę.

- Masz już wszystko? – zapytał.

Mick rozejrzał się po pokoju, jakby chciał się upewnić, że niczego nie zostawia. Nie miał zamiaru tu wracać, nie było takiej opcji, ale i tak pozwolił sobie na ostatnie spojrzenie na miejsce, które – jakkolwiek niechętnie – było jego tymczasowym domem przez ostatnie tygodnie. W końcu skinął głową.

- Tak… – odpowiedział, ale wciąż się nie ruszył.

Lachlan zmarszczył brwi, spoglądając na niego pytająco.

- Więc chyba powinniśmy zejść już na dół – zauważył.

Mick potarł kark, jakby sam nie do końca był pewien, czemu tak ociąga się z wyjściem, ale po chwili wstał i ruszył do drzwi.

- Tylko pożegnam się z chłopakami – rzucił przez ramię, opuszczając pokój.

Znalezienie Kaname i Lu nie było trudne – o tej porze istniała ograniczona ilość miejsc, w których mogli się znajdować. Tak jak się spodziewał, zastał ich w gościnnym pokoju, w którym noc spędził Kenji. Byli w trakcie sprzątania – Lu zmieniał pościel a Kaname zamiatał podłogę, kręcąc się po pomieszczeniu z poważnym wyrazem twarzy, jakby to zadanie wymagało od niego najwyższej koncentracji.

Mick oparł się ramieniem o framugę i przez moment po prostu się im przyglądał. Z jakiegoś powodu nie mógł zebrać się na to, by przerwać im pracę. Ale nie mógł też przeciągać tego w nieskończoność.

- Hej chłopaki – odezwał się w końcu.

Obaj unieśli głowy i spojrzeli na niego. Lu od razu odłożył poszewkę poduszki na bok i podszedł bliżej.

- To już? – bardziej stwierdził niż spytał.

Mick kiwnął głową. Nie był dobry w tego typu momentach. Nie lubił pożegnań. Nawet jeśli przez większość pobytu tutaj marzył o tym, by się stąd wyrwać. Nawet jeśli wiedział, że pewnie niedługo i tak znów pojawi się tu z Drake’iem, to jednak pozostawienie osób, z którymi dzielił trudy ostatnich dni było po prostu trudne. Kaname podszedł nieco bliżej, ale nie odezwał się, tylko spojrzał na blondyna szeroko otwartymi oczami, jakby oczekiwał wielkiego wydarzenia, wyczuwając wiszące w powietrzu napięcie.

Ale pożegnanie Lu i Mick’a nie było ani pompatyczne, ani przesadnie rzewne. Chłopaki uśmiechnęli się jedynie do siebie i przytulili się na krótki moment, w uścisku pełnym braterskiej troski.

- Przekaż Mako, żeby… – Mick zawahał się, szukając odpowiednich słów.

"Trzymał się" brzmiało zbyt płytko. Nie oddawało w nawet najmniejszym stopniu tego, co chciałby mu przekazać. Ale Lu nie potrzebował słyszeć nic więcej. Odsunął się od Mick’a i skinął głową.

- Wiem – odpowiedział ze smutkiem w oczach, choć jego usta się uśmiechały.

- W takim razie, będę się zbierał – rzucił Mick.

Poczochrał jeszcze włosy Kaname i poszedł po walizkę, by zejść z nią na dół, gdzie czekał na niego nie tylko Drake, ale też Akihito, Kenji i Lachlan. Mick nie spodziewał się, że będzie miał tak dużą widownie, ale zdecydował się zrobić coś o czym myślał odkąd usłyszał, że wreszcie wróci do apartamentu Pana.

- Proszę pana… – odezwał się, by zwrócić na siebie uwagę, a gdy Akihito spojrzał na niego z zainteresowaniem Mick pochylił się w głębokim, japońskim ukłonie. – Mimo wszystkich nieprzyjemności, dziękuje za lekcję, sir – powiedział, ku zdziwieniu wszystkich obecnych.

Akihito uniósł brew, ale jego spojrzenie zdawało się złagodnieć, gdy odpowiedział chłopakowi uprzejmym skinieniem głowy i ledwo widocznym uśmiechem. Mick’owi tyle wystarczyło, bo wyprostował się, wciągnął buty na stopy i kurtkę na plecy, po czym wyszedł na podjazd, taszcząc za sobą torbę z rzeczami.

Mężczyźni również pożegnali się oszczędnie, wsiedli do swoich samochodów i odjechali. Akihito, stojąc na progu, zaczekał aż ich pojazdy znikną mu z pola widzenia a potem wrócił do środka, zamykając za sobą drzwi. Jego posiadłość znów stała się cicha i spokojna, wracając do dawnej rutyny. No, może nie licząc śpiącego na piętrze Kaito i skutego łańcuchem niczym psa Makoto w jego sypialni, nad którym zamierzał jeszcze popracować.


Mick oparł głowę o zagłówek i w milczeniu wpatrywał się w mijane za oknem krajobrazy. Droga uciekała pod kołami samochodu, oddalając go coraz bardziej od posiadłości Akihito, a on czuł, jak z każdym kilometrem napięcie w jego ciele powoli opada.

Jego myśli przerwał niski, spokojny głos Pana.

- Za jaką lekcję dziękowałeś Aki’emu? – Drake zapytał ciekawsko.

Mick nie odwrócił głowy, wciąż śledząc wzrokiem mijane latarnie.

- Zabrał mnie na strzelnicę.

Mężczyzna tylko kiwnął głową.

- Ach tak – mruknął pod nosem.

Mick w końcu spojrzał na niego i ostrożnie podjął temat, który chodził mu po głowie od kilku dni.

- Mogę kontynuować te lekcje? – zapytał, uważnie obserwując jego reakcję. – Już prawie opanowałem strzelanie z beretty.

Drake spojrzał na niego przelotnie a na jego twarzy odmalował się wyraźny sceptycyzm. Chłopak od razu podjął inną taktykę, widząc co się święci.

- Jeśli nie ma pan czasu, może Misaki mógłby mnie uczyć? – spytał.

Drake parsknął śmiechem, kręcąc głową.

- Życie ci nie miłe?

Mick zmarszczył brwi.

- Dlaczego?

- Bo jakikolwiek trening z Misaki’m to pewna śmierć – wyjaśnił Drake.

Blondyn zmrużył oczy, nie do końca rozumiejąc, co Pan miał na myśli, ale nie chciał odpuszczać.

- To może Hatoru? – zaproponował.

Drake rzucił mu krótkie spojrzenie, zanim znów skupił się na drodze.

- Po co ci to w ogóle?

Mick spoważniał, spuścił wzrok na swoje dłonie i przez chwilę milczał.

- Nie chcę być więcej bezbronny – Jego głos brzmiał twardo, choć mówił cicho. – Budynek został zaatakowany. Wtargnęli nawet do apartamentu.

Zacisnął dłonie w pięści, choć trzy palce lewej ręki wciąż nie chciały go w pełni słuchać.

- A ja nie mogłem nic zrobić – dokończył myśl.

Drake przez chwilę milczał z nieruchomą twarzą nie zdradzającą niczego.

- Z bronią też niewiele byś zdziałał – skwitował.

- Może i nie – Mick odpowiedział, niechętnie przyznając mu tym samym rację. – Ale mógłbym przynajmniej próbować – dokończył, unosząc wzrok i patrząc na mężczyznę z determinacją.

Przez chwilę jechali w ciszy, słuchając szumu silnika i miarowego rytm kół sunących po asfalcie. W końcu jednak Drake westchnął ciężko i skinął głową.

- No dobrze. Ale będziesz musiał zapytać o to Hatoru sam – zgodził się.

Mick od razu się ożywił, w jego oczach rozbłysło podekscytowanie a twarz nabrała zdrowszego koloru. Drake zerknął na niego kątem oka i zmienił temat.

- Jak tam palce? – zapytał.

Chłopak spojrzał na swoją dłoń i poruszył ostatnimi trzema palcami. Ledwo się zginały a ich ruchy były powolne i sztywne. Wywoływały ćmiący ból sięgający nadgarstka. Skrzywił się.

- Tak średnio – przyznał, wzruszając ramionami. – Ale pracuję nad tym. Kenji pokazał mi wczoraj, jak mam je rehabilitować.

Drake skinął głową, ale nie powiedział nic więcej. Znów skupił się na drodze, pozostawiając Mick’a z jego myślami.


Gdy tylko Mick wszedł do apartamentu, odetchnął głęboko, czując, jak napięcie powoli opuszcza jego ciało. Było coś kojącego w znajomym zapachu tego miejsca – mieszance drewna, skóry i jakiejś subtelnej nuty orientalnych przypraw, która jasno sugerowała, że niedawno była tu pani Chen i najwyraźniej wypastowała podłogi, bo świeciły się jak nowe. Chłopak zdjął kurtkę i odwiesił ją na haczyk przy drzwiach. To było miejsce, do którego należał.

Automatycznie rozejrzał się wokół, ciekawy zmian. Remont rzekomo objął cały apartament, więc spodziewał się, że po powrocie zastanie niemal inne mieszkanie. Ale im dłużej przesuwał wzrokiem po pomieszczeniu, tym bardziej wzrastało w nim uczucie rozczarowania. Tak naprawdę niewiele się zmieniło.

Nowy stół i krzesła w części jadalnianej – solidne, z ciemnego drewna, o prostym, eleganckim designie. Może też kwietnik pod jedną ze ścian był inny, bo zamiast ciężkiej metalowej konstrukcji stał tam teraz delikatniejszy model z drewna, bardziej pasujący do reszty wnętrza. Poza tym… wszystko wyglądało znajomo.

Mick skrzywił się lekko, czując się trochę oszukanym. Drake spojrzał na niego z rozbawieniem, dostrzegając jego minę.

- Zawiedziony? – spytał zaczepnie.

Chłopak wzruszył ramionami, ale nie odpowiedział.

- Idź się rozpakować – polecił Drake, wskazując ręką schody. – Może znajdziesz na górze coś bardziej interesującego.

Mick ruszył więc ciekawy w kierunku swojego pokoju. Nie spodziewając się wiele, ale gdy tylko przekroczył próg, stanął jak wryty. Tutaj było inaczej. Zupełnie inaczej.

Żółcie i szarości, które do tej pory dominowały w jego sypialni, zostały zastąpione bielą i butelkową zielenią, co nadawało wnętrzu więcej elegancji, ale też spokoju. Ściany zdawały się mniej przytłaczające, a całość wyglądała o wiele bardziej harmonijnie. Meble były nowe. Porządna szafa, solidne biurko, wygodniejsze łóżko z grubszym materacem. Wszystko wykończone dębem w miodowym odcieniu.

Ale to nie tylko kolorystyka sprawiła, że Mick poczuł przyjemne ciepło w piersi. Tym, co naprawdę go ucieszyło był niewielki telewizor na komodzie i stojąca obok konsola do gier. Obiecano mu ją przecież na Nowy Rok, ale wtedy nie dostał jej z powodu „niewłaściwego zachowania”. Był pewien, że ten temat został zamknięty i nigdy więcej do niego nie wrócą. A tu proszę.

Uśmiech automatycznie pojawił się na jego twarzy, ale zaraz jego spojrzenie padło na parapet, przez co zmarszczył brwi. Nie było tam draceny. Rozejrzał się jeszcze raz, ale nigdzie jej nie dostrzegł. Zniknęło też terrarium z pająkiem, tym z nieparzystą liczbą odnóży.

Mick odwrócił się do Drake’a, który stał oparty o framugę drzwi i przyglądał mu się z pobłażliwą miną.

- Gdzie Henry i pająk? – zapytał bez wstępów.

Drake uniósł brew, orientując się, że imię które padło zostało nadane palemce, którą przeniósł kilka miesięcy temu do pokoju, który miał zostać przeznaczony dla jego zwierzaczka, bo w salonie miała zbyt mało światła. Trochę go to rozbawiło, ale zachował uśmiech dla siebie.

- Terrarium, podobnie jak prawie połowa mieszkania, zostało zniszczone – przyznał.

Mick zesztywniał. Mógł spodziewać się przecież, że Kaoru, mając okazję, zniszczy wszystko co było mu drogie w tym miejscu.

- Pająk nie przeżył? – spytał dla pewności.

Drake skinął głową.

- Nie.

Blondyn przez chwilę tylko patrzył na niego bez słowa. Wiedział, że nie powinien się tym przejmować. To był tylko pająk. Nie był nawet jakiś szczególny – ot, zwykły siedmionogi dziwak, który przeżył więcej, niż powinien. Ale mimo wszystko… Nie lubił, kiedy rzeczy wokół niego znikały bezpowrotnie. Jeszcze w takich okolicznościach. Uniósł niepewny wzrok na Pana.

Drake, widząc, co się szykuje, podniósł stopująco dłoń.

- Ni cholery nie kupię ci nowego – uprzedził zawczasu.

Mick otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Drake zmrużył ostrzegawczo oczy.

- Zapomnij. A jeśli kupisz go sobie sam to przysięgam, że nauczy się latać – ostrzegł, wskazując na okno.

Mick westchnął, starając się nie wyglądać na oburzonego.

- Dobra – mruknął niechętnie, usiłując się jakoś z tym pogodzić.

W końcu rzucił okiem na pusty parapet.

- A mógłbym chociaż wziąć jakąś roślinkę z salonu? – poprosił. – Tak tu łyso bez niczego.

Drake przewrócił oczami, ale machnął ręką.

- Bierz co chcesz, tylko nie zapomnij podlewać.

Mick pokiwał głową, odnotowując w myślach, że jeszcze dziś coś wybierze i postawi na swoim parapecie. Tymczasem mężczyzna przeciągnął się leniwie i odepchnął od framugi.

- Na razie cię zostawię. Muszę iść do biura – oznajmił.

Blondyn podniósł na niego wzrok.

- Kiedy wrócisz, sir?

- Na kolację – Drake ruszył w stronę korytarza. – Zjadłbym coś konkretnego. Jakieś mięso – rzucił jeszcze przez ramię, nim wyszedł.

Mick przeciągnął palcami po obroży na swojej szyi, czując pod opuszkami znajome ciepło skóry. Odwrócił głowę i spojrzał na panel przy drzwiach, na cyfrowy wyświetlacz pokazujący status zabezpieczeń mieszkania, który świecił się na zielono, co pozwalało mu poruszać się po apartamencie bez przeszkód. Uśmiechnął się lekko, zadowolony, że wrócił do starej rutyny i do miejsca, które tak dobrze znał.

Wszystko tutaj było znajome, przewidywalne, wręcz oswojone. Budziło w nim spokój i ulgę, jakich nie czuł od tygodni. Było coś niemal kojącego w tym, że mógł znów funkcjonować według ustalonych zasad, że nie musiał już balansować na cienkiej linie cierpliwości Akihito i skłaniać przed nim głowy. Cieszył się, że tu wrócił.

A może nawet Pan pozwoli mu wrócić do pracy jako swój asystent? Miał taką nadzieję. Prace domowe były w porządku, ale wiedział, że szybko się nimi znudzi. Potrzebował czegoś więcej – czegoś, co wymagałoby od niego skupienia, co dawałoby mu poczucie, że naprawdę ma jakieś znaczenie.

Musiał też zapytać Hatoru o naukę strzelania. Nie zamierzał tego odpuścić. O samą biurową robotę się nie martwił. Z pewnością nie czekały na niego stosy dokumentów, bo Misaki na pewno zajął się wszystkim pod jego nieobecność. Był w tym o niebo lepszy niż on sam, dokładniejszy, bardziej zorganizowany, a przede wszystkim – niezawodny.

Mick przeszedł do łazienki, zaniósł szczoteczkę do zębów i pastę, odkładając je na swoje miejsce w kubeczku przy umywalce. Jego wzrok powędrował do lustra. Uśmiechał się a jego oczy błyszczały od ekscytacji. A potem…

W ułamku sekundy uświadomił sobie swoje realne położenie. Uśmiech zamarł mu na twarzy. Był tu wbrew swojej woli. Drake był jego oprawcą. To on go złamał. To on krzywdził go i gwałcił. Kiedy zdążył o tym zapomnieć? Kiedy przywiązał się do niego tak bardzo? Kiedy zaczął cieszyć się na jego widok? Kiedy zaczęło sprawiać mu radość to, że może być dla niego użyteczny?

Mick zamrugał. Jego serce zabiło mocniej, ale nie pozwolił, by objęła go panika. Odwrócił się na pięcie i wrócił do pokoju, spychając te myśli i uczucia na samo dno świadomości. Zajął się oddzielaniem ciuchów przeznaczonych do prania od tych, które należało schować do szafy, poruszając się niczym automat. Na jego ustach wciąż gościł uśmiech. Tylko że teraz… drgał nieznacznie.


Drake wrócił do apartamentu późnym wieczorem, zmęczony, ale w zaskakująco dobrym nastroju. To był długi dzień – pełen spotkań, papierkowej roboty i uporczywego rozwiązywania cudzych błędów. Nic nowego. Ale teraz, stojąc w progu własnego mieszkania, odczuł ulgę, której nie doświadczył od dawna.

Wreszcie nie był to hotelowy pokój. Nie sterylne, bezosobowe wnętrze, w którym buczała klimatyzacja a pościel pachniała dziwnym płynem do płukania tkanin, który kręciło w nos. Był u siebie.

Już na wejściu uderzył go zapach kolacji – intensywny, przyjemnie rozgrzewający, w którym bez trudu wyczuł aromat bulionu i przypraw. I oczywiście zobaczył swojego chłopca. Mick krzątał się po kuchni, poruszając się z wprawą, której Drake’owi brakowało przez ostatnie tygodnie, kiedy zmuszony był żywić się byle czym. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu tego widoku.

Mick wyczuł jego obecność i spojrzał w jego stronę, uśmiechając się lekko.

- Kolacja zaraz będzie gotowa – poinformował go. – Już nakładam. Chyba że chcesz się najpierw odświeżyć?

Drake nie odpowiedział od razu. Podszedł do niego, płynnie skracając dystans i zanim Mick zdążył się odsunąć, objął go od tyłu, zamykając go w uścisku. Jego ręce oplotły się luźno w talii chłopaka, a on sam pochylił się nieco, by oprzeć brodę na jego ramieniu. Spojrzał na garnki, oddychając głęboko zapachem kolacji, ale i subtelną nutą blondyna – znajomą, domową.

- Co dobrego dziś zjemy? – zapytał, mówiąc ciszej niż zwykle.

Mick zadrżał ledwo dostrzegalnie, jego ciało na moment zesztywniało, ale zaraz potem odetchnął i rozluźnił się w jego ramionach.

- Lu nauczył mnie robić ramen z łososiem – powiedział z dumą w głosie.

Drake mruknął z aprobatą.

- Brzmi pysznie – przyznał.

Przez chwilę jeszcze trwał w tej bliskości, ciesząc się ciepłem chłopaka, jego zapachem, spokojem tej chwili. Ale w końcu oderwał się od niego powoli, przesuwając dłonie po jego biodrach, zanim sięgnął do kołnierza własnej koszuli i rozpiął kilka guzików, uprzednio rozwiązując krawat.

- Może rzeczywiście najpierw wezmę prysznic – zdecydował.

Mick kiwnął głową, nie odwracając się do niego. Drake rzucił mu ostatnie spojrzenie i ruszył w stronę schodów. Kiedy tylko zniknął na piętrze, Mick został sam w kuchni, czując, jak ciepło, które zostawił na nim Drake, powoli ulatnia się, zastępowane czymś trudnym do nazwania. Wiedział, że nie powinien czuć się w ten sposób, ale nie mógł na to nic poradzić.

Przygryzł lekko wnętrze policzka i spojrzał w stronę schodów. Zbyt długo. Potem odwrócił wzrok i skupił się na nakładaniu posiłku.

Drake wziął szybki, odświeżający prysznic, zmywając z siebie zmęczenie całego dnia. Ciepła woda rozluźniła spięte mięśnie, ale nawet kiedy wyszedł spod strumienia i otarł skórę ręcznikiem, jego myśli wciąż krążyły wokół chłopaka czekającego na niego na dole. Mick wrócił. Był tu, tak, jak powinien.

Ubrał się w coś swobodniejszego – ciemne spodnie dresowe i luźniejszą koszulkę, a potem zszedł na kolację. Zapach smażonego łososia sprawił, że jego ślinianki zaczęły intensywniej pracować. Kiedy usiadł przy stole i zanurzył pałeczki w misce, szybko stwierdził, że ramen jest naprawdę wyśmienity. Smak był głęboki, wyważony, doskonale doprawiony. Ale to nie jedzenie przyciągało jego uwagę, tylko Mick.

Chłopak siedział naprzeciwko niego, pochylony lekko nad stołem, całkowicie skupiony na swoim posiłku. Miał na sobie luźną, wyraźnie za dużą koszulkę, której Drake nie przypominał sobie, by mu kupował. Skąd ją miał? Może zabrał ją przez pomyłkę od kogoś z posiadłości Akihito? Może od Makoto? Nie było to jednak najważniejsze.

Najważniejsze było to, co Drake widział za każdym razem, gdy Mick pochylał się do miski, by siorbnąć makaron. Materiał koszulki opadał, odsłaniając fragment jego obojczyka, gładką skórę na klatce piersiowej, a czasem – przy odpowiednim ruchu – nawet brodawki sutków.

Drake zmrużył lekko oczy. Jak długo nie uprawiali seksu? Próbował to policzyć, ale ostatecznie doszedł do prostszego wniosku. Zbyt długo. Jego dłoń zacisnęła się na krawędzi stołu, gdy poczuł znajome napięcie, znajomy głód, który narastał w nim stopniowo, ale nieubłaganie.

Mick nie zauważył jego spojrzenia – był zbyt zajęty jedzeniem. Ale zaraz drgnął lekko, gdy Drake nagle odsunął krzesło, nie dokończywszy swojej porcji. Mocnym ruchem pchnął oparcie krzesła Mick’a, odsuwając go od stołu, zanim ten zdążył zareagować.

Dłoń zacisnęła się na jego ramieniu – mocniej, niż to było konieczne. Mick uniósł na mężczyznę szerokie, zaskoczone oczy, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Drake postawił go na nogi i popchnął w stronę salonu.

- Pokój zabaw. Już – padł krótki, twardy rozkaz.

Blondyn zamarł na ułamek sekundy. To jedno krótkie słowo sprawiło, że zabrakło mu powietrza w płucach. Ale zaraz skinął głową i posłusznie ruszył na górę. Pokonując kolejne stopnie słyszał kroki tuż za sobą, świadczące o tym, że Drake był tuż za nim. Mick doskonale wiedział, że nie ma innego wyboru, niż dać mu to, czego chciał. Sprzeciw wobec Pana nigdy nie kończył się dobrze.

Zatrzymał się przed drzwiami pokoju zabaw, wpatrując się w panel obok framugi. Przez ułamek sekundy wstrzymał oddech, gdy czerwone światło zmieniło się na zielone, sygnalizując, że drzwi są odblokowane. Nie było już odwrotu.

Uniósł dłoń, lekko drżącą, choć sam nie był pewien, czy z napięcia, czy z czegoś głębszego, trudniejszego do nazwania. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Zapach trawy cytrynowej wwiercił mu się w nozdrza. Był intensywny, znajomy i przytłaczający. Przynosił ze sobą cały bagaż wspomnień – tych, które nauczył się spychać w najciemniejsze zakamarki swojego umysłu. Teraz jednak wszystko wróciło w jednej chwili.

Mick przysłonił dłonią nos, jakby mógł w ten sposób odeprzeć falę wspomnień, ale zanim panika zdążyła go pochłonąć, silne ramiona objęły go od tyłu, przyciągając do siebie stanowczo, ale nie brutalnie. Drake był tuż za nim i świadomie bądź też nie, utrzymał go w całości, nie pozwalając się rozpaść pod naporem wspomnień, których przecież sam był sprawcą.

Mick odwrócił się powoli, przesuwając dłońmi po jego torsie. Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy, nie wypowiadając ani jednego słowa. Wszystko, co było do powiedzenia, wisiało już między nimi. A potem…

Ich usta się spotkały. Nie było w tym nic delikatnego – to było zachłanne, surowe, wręcz dzikie. Mick czuł, jak dłonie Drake’a wkradają się pod jego koszulkę, jak materiał unosi się coraz wyżej, by w końcu zniknąć całkowicie. On sam nie był zdolny do takiej subtelności. Zamiast tego chwycił za koszulkę mężczyzny i jednym, brutalnym ruchem rozerwał ją na pół. Tkanina rozdarła się z cichym trzaskiem, ale Mick nie zwrócił na to uwagi – już wpijał się w usta Drake’a na nowo, spragniony, głodny tej bliskości, której sam nie potrafił do końca zrozumieć.

Dopiero kiedy upadli na łóżko, jego umysł na chwilę się otrzeźwił. Drake zawisł nad nim, przyglądając się jego twarzy, dotykając jej obiema dłońmi, jakby chciał zapamiętać każdy jej szczegół. W oczach mężczyzny błyszczało coś więcej niż tylko podniecenie. To była wręcz pierwotna potrzeba. Pragnienie. I Mick doskonale wiedział, że nic już tego nie powstrzyma.


Mick leżał na plecach, wciąż z wysiłkiem łapiąc oddech, jakby jego ciało nie do końca zdążyło wrócić do normalności. Wciąż drżał lekko, wstrząsany echem przyjemności, która stopniowo wygasała, pozostawiając po sobie uczucie dziwnej pustki i satysfakcji jednocześnie.

Ramiona miał zdrętwiałe. Nieprzyjemne mrowienie przechodziło przez jego ręce, przypominając o tym, jak długo musiał trzymać je nad głową, gdyż Drake przykuł je do ramy łóżka. Biodra bolały go lekko tam, gdzie palce mężczyzny zacisnęły się zbyt mocno, zostawiając ślady, które zapewne jutro zamienią się w sine odciski. Czuł też ciepło rozchodzące się po swoim wnętrzu i spływające po pośladkach. Westchnął cicho i odchylił głowę do tyłu, wpatrując się w sufit.

Seks był intensywny, surowy, ale nie bolesny. Nie tak, jak większość doświadczeń, których zaznał w tym pokoju. Nie tak, jak wtedy, kiedy czuł się rozrywany na kawałki, jakby jego ciało należało do kogoś innego. Teraz było inaczej.

Drake wciąż był między jego nogami, ciężko dysząc. Otarł właśnie spocone czoło dłonią, zaczesując wilgotne włosy na tył głowy i spojrzał na Mick’a z zadowolonym, niemal leniwym uśmiechem. Chłopak odwzajemnił ten gest – drobnym, ledwo widocznym uśmiechem.

Przez chwilę trwali w ciszy, pozwalając, by ich oddechy się wyrównały a temperatura ciał powoli opadła. A potem Drake zmarszczył brwi i zerknął w stronę pobliskiej szafki, skąd dochodziły uporczywe wibracje. Ktoś od dobrych kilku minut dobijał się do niego telefonem.

- Kurwa, kto tym razem? – warknął z irytacją, przeciągając się i sięgając po komórkę.

Mick tylko przymknął oczy, wsłuchując się w rytm własnego oddechu, gdy Pan przysiadł na brzegu łóżka. Drake za to uniósł brew, widząc na wyświetlaczu nazwisko Yukaty, asystenta swojego wuja.

- Słucham – mruknął, odbierając połączenie.

Mick spojrzał w stronę Pana dopiero po chwili, wyczuwając dziwną zmianę w jego zachowaniu. Jeszcze pół minuty temu był rozluźniony, zmęczony, ale zadowolony. Teraz jednak coś się zmieniło. Stał się cichy, zbyt cichy. Jego plecy napięły się, jakby nagle cały ciężar świata osiadł na jego barkach.

Mick słyszał tylko niewyraźne, ledwo słyszalne słowa płynące w słuchawce, którym nie potrafił dopasować znaczenia. W czasie całej rozmowy z ust Drake’a padły jeszcze tylko dwa słowa.

- Jak to…?

I tyle. Żadnych pytań. Żadnej furii. Żadnego napięcia, które zwykle towarzyszyło mu, gdy coś szło nie po jego myśli. Mick aż poczuł się dziwnie nieswojo.

Drake rozłączył się zaraz, opuszczając rękę z telefonem na kolano, ale nie poruszył się nawet o milimetr, jakby zamarł. Jakby coś w nim pękło. Mick przełknął ślinę.

- Drake? – zawołał ostrożnie, próbując przywołać go do rzeczywistości.

Nie otrzymał jednak żadnej reakcji.

- Sir? – spróbował ciszej, tym razem niemal błagalnie.

Wciąż nic. Chciał go dotknąć, w jakiś sposób wyciągnąć go z tego dziwnego letargu, ale jego nadgarstki wciąż były skute. Z wysiłkiem przekręcił się więc na bok i musnął go kolanem. Drake odwrócił się do niego powoli i wtedy Mick zobaczył jego szare oczy.

Puste. Pozbawione wyrazu. Nieprzeniknione.

Chłopak aż wstrzymał oddech, czując nagły chłód przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Przestraszył się. Nie wiedział, co takiego usłyszał Drake, ale pierwszy raz w życiu zobaczył go w takim stanie.

Bez złości. Bez uśmiechu. Bez niczego. Jakby wewnątrz nie było człowieka.

Drake nachylił się nad nim a Mick automatycznie napiął całe ciało, spodziewając się wszystkiego – wybuchu gniewu, jakiegoś brutalnego gestu, czegokolwiek. Ale mężczyzna tylko sięgnął do kajdan, uwalniając jego nadgarstki i nie mówiąc przy tym ani słowa.

Nie spojrzał na niego ponownie. Po prostu wstał i wyszedł z pokoju zabaw. Mick zamarł. Coś było bardzo, bardzo nie w porządku. Zaraz zerwał się do siadu, myśląc, że Drake go tu zamknie, jak zdarzało się wcześniej, ale szybko dostrzegł, że panel przy drzwiach wciąż świecił na zielono. Mógł więc wyjść. Ale nawet to nie wyciszyło jego niepokoju.

Co mogło sprawić, że Drake zareagował w taki sposób? Czyżby… ktoś umarł? Mick parsknął cicho, jakby chciał wyśmiać własną myśl, ale kiedy przypomniał sobie ten pusty, martwy wzrok… Może wcale nie był tak daleki od prawdy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz