Promienie porannego słońca przeciskały się przez świetlik w suficie, kreśląc na pościeli ciepłe, złote pasy. Mick powoli uniósł powieki, czując, jak rzeczywistość wraca do niego leniwie, krok po kroku. Pierwsze, co zarejestrował, to rytmiczny oddech Drake’a, głęboki i spokojny, a zaraz potem ciepło jego ciała pod własnym policzkiem. Leżał na jego torsie, wsłuchując się w równomierne bicie serca. Jego własne ciało było zmęczone, przyjemnie obolałe, jakby każdy mięsień przypominał mu o intensywności nocy. Mimo delikatnego pulsowania w dolnych partiach czuł... ulgę. Spokój. Jakby ten ból był dowodem na coś głębszego, jakby niósł za sobą potwierdzenie przynależności, rytuał oddania, którego nie dało się nazwać zwykłymi słowami.
Błądził palcem po torsie mężczyzny, wyrysowując niewidzialne linie, jakby szukał sensu. Rozmyślał o punkcie, w którym obaj się obecnie znaleźli. Kim właściwie dla siebie byli? Kochankami? Przecież taki układ zakładał, że obydwie strony są równe a w ich relacji absolutnie tak nie było, o czym przypominała mu obroża, wciąż obecna na szyi. Obecnie była dość cienka i przypominała bardziej choker z czarnej skóry, ale wciąż miała w sobie to elektryczne ustrojstwo, które mogło razić go prądem. Choć nie pamiętał kiedy ostatnio Pan użył tego na nim. Nie było takiej potrzeby bo był posłuszny wszelkim zasadom, które również ewoluowały przez ostatnie miesiące, czyniąc granice bardziej płynnymi.
Mimo całej swobody jaką otrzymał wciąż nie był w pełni wolny. Tylko czy to w ogóle jeszcze mu przeszkadzało? Nie czuł się uwięziony. Może kiedyś i owszem. Może na początku przerażała go ta zależność. Ale teraz? Chyba po prostu przywykł, że to Drake ma ostateczne zdanie na większość dotyczących go kwestii. Ale gdy bardzo chciał, mógł w ten czy inny sposób, negocjować pewne sprawy. Czy nie wyglądało to podobnie w zwykłych związkach? Czy każda ze stron nie musiała nieco się ugiąć, dostosować pod drugą? Tylko, że w ich układzie to Drake dominował i tyle. Czy w ogóle musiał jakoś nazywać tę relację, szufladkować ich w społecznych normach, które nijak miały się do świata, w którym oboje żyli?
Wszystko to mieszało się w jego głowie, a odpowiedź wydawała się tak niemożliwa, jakby zbudowana z mgły. Przekręcił się lekko, wsłuchując w oddech mężczyzny pod sobą i przymknął znowu oczy. W tej chwili nie potrzebował odpowiedzi. Wystarczyło mu tylko ciepło, bliskość i cisza, w której nie musiał niczego udowadniać, w której mógł trwać, wiedząc, że w razie potrzeby będzie mógł ukryć się przed światem w silnych ramionach Pana.
Senność ogarniała go ponownie niczym ciepła fala, przyjemna i ciężka, jak koc narzucony na zmysły. Ale zanim zdążył całkiem odpłynąć, poczuł, jak coś ciepłego i znajomego owija się wokół jego dłoni. Otworzył leniwie oczy. Drake półprzytomny, z lekko zjeżdżającą z bioder kołdrą, chwycił jego palce i złożył na nich czuły, senny pocałunek.
– Dzień dobry, Mick’i – mruknął ochryple, a kąciki jego ust uniosły się w oszczędnym uśmiechu.
To jedno zdanie sprawiło, że w piersi blondyna zakwitło przyjemne, miękkie ciepło. Przylgnął do niego mocniej, niczym kociak, który odnalazł idealne miejsce na poranne przeciąganie i dalsze nicnierobienie. Przymknął oczy, wtulony w pościel, mrucząc zmęczonym szeptem:
– Musimy już wstawać?
Drake zaśmiał się cicho i pogłaskał go wolną ręką po nagim ramieniu.
– Jeszcze nie, możemy poleżeć, ale maksymalnie godzinę. Spodziewam się dziś nieproszonych gości – oznajmił.
Mick westchnął teatralnie, nieco zbyt dramatycznie jak na tę godzinę i zmarszczył nos.
– Kenji z Lachlan’em wrócili już z wakacji? – zapytał.
– Pokłóciłeś się z Rakuran’em? – spytał Drake podejrzliwie, unosząc brew.
Chłopak łypnął na niego jednym okiem.
– Nie. Ale dziś każdy gość będzie nieproszony – stwierdził.
Drake parsknął rozbawiony i przesunął dłonią po jasnych włosach Mick’a, głaszcząc go czule, trochę jakby głaskał rozkapryszonego szczeniaka.
– Jednak odklej się ode mnie, chyba że chcesz prysznic ze złotego deszczu.
Mick momentalnie odsunął się, przewracając na plecy z jękiem.
– Nastrój poszedł się jebać... – zamarudził pod nosem.
Drake wstał z łóżka, przeciągając się powoli, nagi i swobodny jak pan własnego królestwa, którym w istocie był. Kierując się w stronę łazienki zerknął na chłopaka przez ramię.
– Przecież zaraz wrócę i będziesz mógł dalej się łasić – rzucił beztrosko.
Blondyn sięgnął po poduszkę, którą chwilę wcześniej miał pod głową i zakrył nią twarz, jakby światło go raziło.
– To nie będzie to samo... – burknął niewyraźnie. – Już odechciało mi się spać.
– To idź zrób kawę – rozkazał Drake, przystając na progu łazienki.
Mick z głośnym sapnięciem cisnął w jego stronę poduszką. Trafiłby idealnie, gdyby nie ten refleks Pana, który uchylił się w ostatniej chwili.
– Idź se sam zrób – zawołał z irytacją, ale jednocześnie z uśmiechem na twarzy.
Drake, śmiejąc się bezgłośnie, stanął wreszcie przed sedesem i załatwiając sprawę, myślał o tym, jak dziwnie przyjemne stały się dla niego te poranki. Te małe momenty bez planu, bez sztywnej roli, bez presji. Po prostu pełne beztroski. Tak jak i noce spędzone wspólnie w jego sypialni, nawet jeśli nie pieprzyli się do nieprzytomności. Czasem wystarczyło, że spali razem, w tym samym łóżku, dzieląc się wzajemnym ciepłem i czułościami. Chyba za bardzo przy nim zmiękł, ale czy w zaciszu jego własnego apartamentu było w tym coś złego? Zrozumiał też jednocześnie co Akihito widział w zapraszaniu do sypialni Makoto i chciał czy nie, podzielał jego pogląd. I to tyle jeśli chodziło o jego postanowienie by „nie wpuszczać psa na kanapę”.
Spuścił wodę, umył ręce ochlapując jednocześnie twarz zimną wodą i stanął w progu łazienki, opierając się barkiem o framugę drzwi. Przyglądał się jak jego blondynek usiłuje wyplątać się z pościeli, narzekając na ból w tyłku i szczypanie w cewce moczowej, po tym cholernym dilatorze. Ślady na biodrach chłopaka, po jego własnych dłoniach, perliły się czerwienią, która zapewne w najbliższym czasie zmieni się w zasinienia, by w końcu zniknąć, a wówczas pokryje jego ciało nowymi oznakami jego posiadania. Po chwili zlitował się nad nim, podszedł i pchnął go z powrotem na łóżko, gdy już z niego wstawał. Zielone oczy Mick’a spojrzały na niego z zaskoczeniem i prowokacyjną iskierką, gdy instynktownie wsunął się głębiej na łóżko i zachęcająco rozłożył przed nim nogi. Nawet jeśli nie zrobił tego celowo, w lędźwiach Drake’a zapłonął ogień. A chciał tylko zatrzymać go w łóżku i zaproponować, że sam pójdzie przygotować tę nieszczęsną kawę.
Mick kończył właśnie lekką serię na worku treningowym, jego ramiona były rozgrzane, ale ciało wciąż domagało się wysiłku. Pot spływał mu po karku, a choć oddech był przyspieszony, to nie palił go w płuca jak zazwyczaj. Taki właśnie miał być ten dzień – przeznaczony na regenerację, bez forsowania się, bardziej dla ciała niż dla wyników.
Rozciągnął ramiona i odetchnął głęboko, zastanawiając się co ugotować na obiad. Może coś lekkiego z ryżem? Albo makaron z warzywami i tofu? Albo... po prostu zamówią ramen, tak jak ostatnim razem, kiedy żaden z nich nie mieli ochoty nic gotować. Przeszedł do końcowego rozciągania, myśląc, że chyba jednak namówi Pana na tę opcję. A może nawet na jakiś spacer po posiłku. Wiosna była co prawda wyjątkowo chłodna tego roku, ale dziś przynajmniej nie padało.
Rozmyślania przerwał mu dźwięk dzwonka do drzwi. Mick spojrzał w tamtą stronę, przypominając sobie, że Drake wspominał rano o gościach. Odwinął taśmy bokserskie z dłoni i przewiesił ręcznik przez kark, wycierając nim twarz. Usłyszał stłumione głosy – głębokie, poważne tony, które zdecydowanie nie należały do nikogo z ich kręgu znajomych. Ciekaw kto mógł to być skierował się do kuchni.
Drake już otworzył drzwi, wpuszczając na przedsionek dwoje poważnych mężczyzn, ubranych w cywilne ciuchy, ale legitymacje policyjne trzymane w dłoniach mówiły wszystko. Ich obecność działała na niego jak płachta na byka, nawet jeśli nie dał tego po sobie od razu poznać i został uprzedzony.
– Przyszliśmy zabrać pana na komisariat, panie Nakamura. Proszę się nie niepokoić – powiedział starszy z nich z udawaną uprzejmością. – Chcemy tylko dopełnić wszelkich formalności odnośnie przesłuchania.
O tym Ryu nic mu nie powiedział a Drake nazbyt dobrze pamiętał, co się wydarzyło, gdy podobnemu przesłuchaniu na komendzie został poddany jego świętej pamięci wuj. Prawnicy zawsze powtarzali, że lepiej jest współpracować, ale nie miał zamiaru niczego im ułatwiać.
– Czy to absolutnie konieczne? – spytał, nie kryjąc irytacji. – Chyba powinniście najpierw przysłać mi oficjalne wezwanie.
Policjant sięgnął do kieszeni wewnątrz marynarki i podał mu kopertę z pieczątką komendy głównej.
– To jest pańskie wezwanie. Przekazuję je osobiście, żeby przyspieszyć procedury. Wiemy, że to spora niedogodność, ale im szybciej pan z nami pojedzie, tym szybciej wszyscy będziemy mieć to z głowy.
Drake westchnął, poirytowany i już miał odpowiedzieć coś zgryźliwego, gdy Mick przeciął ich pole widzenia, kierując się do kuchni jakby nigdy nic. Rzucił krótkie spojrzenie w stronę funkcjonariuszy, bardziej z ciekawości niż z niepokoju. Miał nadal wilgotne włosy od potu, a ręcznik przewieszony przez kark sprawiał, że wyglądał jak sportowiec po treningu.
– A ten to kto? – rzucił nagle młodszy policjant, który do tej pory milczał, wskazując głową w stronę blondyna.
Drake uniósł jedną brew, obrzucając go lodowatym spojrzeniem.
– Nie zamierzam się tłumaczyć z obecności kogokolwiek we własnym domu – odpowiedział zimnym tonem.
– Nie chodzi o to, tylko… wygląda na cudzoziemca. Czy możemy prosić o jego dokument tożsamości? – młodzik nie odpuszczał.
– Po jaką cholerę? – warknął Drake.
Starszy funkcjonariusz odchrząknął, chcąc ratować sytuację, ale wyglądał na równie zaciekawionego obecnością blondyna o zachodniej urodzie.
– Mamy ostatnimi czasy spory problem z nielegalną emigracją. To tylko rutynowa kontrola, proszę się nie denerwować – wyjaśnił polubownie.
– Znajdujemy się w prywatnym mieszkaniu, nie w przestrzeni publicznej. Nie macie do tego prawa – Drake prychnął, uśmiechając się wymuszenie.
– Czyżby miał pan coś do ukrycia, panie Nakamura? – wtrącił młodszy z funkcjonariuszy, tym razem wyraźnie próbując go sprowokować. – Przecież im szybciej to załatwimy, tym szybciej się rozejdziemy.
Brunet spojrzał na niego z chłodem, który mógłby zamrozić ognisko.
– Bardzo wygodne podejście do prawa… Ale niech wam będzie. Niemniej zgłoszę to nadużycie przełożonym – uprzedził. – Mikael, przynieś swój dowód tożsamości.
Mick zatrzymał się na moment w pół kroku, nie kryjąc lekkiego zaskoczenia. To brzmiało… zbyt formalnie. Ale widząc minę Pana nie zamierzał dyskutować.
– Jasne, już idę… – mruknął pod nosem, odstawiając na blat opróżnioną szklankę po wodzie.
Odwrócił się na pięcie i ruszył prędko po schodach na piętro, nie siląc się na większą uprzejmość wobec gości w przedsionku. W jego głowie kotłowały się pytania i domysły, ale z doświadczenia wiedział, że Drake nie znosi, gdy wtrąca się bez potrzeby. W gabinecie szybko odnalazł właściwą szufladę biurka. Papiery były uporządkowane, jak wszystko, co dotyczyło życia pod dachem Nakamury. Wziął dowód osobisty i paszport, jeszcze przez sekundę gapiąc się na swoje zdjęcie, jakby miało mu podpowiedzieć, co powiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji. Choć przerabiał kiedyś z Panem pewien scenariusz, na wypadek tego typu zdarzeń.
Zszedł po chwili na dół i wrócił do miejsca, gdzie Drake wciąż twardo blokował wejście, nie pozwalając funkcjonariuszom zrobić choćby kroku dalej. Mick podał dokumenty młodszemu z nich, który natychmiast zajął się ich przeglądaniem, marszcząc brwi z nadmiernym skupieniem.
– Nazwisko i data urodzenia? – spytał chłodno, nie podnosząc wzroku.
– Mikael Turner. 12 czerwca dwa tysiące trzeciego – odparł Mick spokojnie, prostując się nieco i splatając ręce z tyłu.
Policjant kiwnął głową, ale nie zamierzał na tym poprzestać.
– Wiza studencka. Gdzie pan studiuje?
Mick westchnął, zniecierpliwiony, ale nadal opanowany.
– Zacząłem medycynę na uniwersytecie w Kyoto, ale… no, to chyba nie moja bajka. Zrobiłem sobie przerwę. Teraz pracuję u Drake’a w jego biurze. Nie chcę być darmozjadem – zaśmiał się. – A na wiosnę planuję pójść na jakiś kierunek administracyjny. Może nawet dostanę się na uniwersytet Tokijski.
Funkcjonariusz uniósł brew i oddał mu dokumenty, ale gdy Mick wyciągnął po nie rękę, policjant nieco je przytrzymał, wbijając w niego wzrok.
– A co pana łączy z panem Nakamurą? – zapytał, bez cienia skrępowania.
– Tego już za wiele – warknął wściekle Drake, zbliżając się do nich z błyskiem w oku, który zwykle poprzedzał bardzo złe decyzje.
W jednej chwili wyrwał dokumenty z rąk funkcjonariusza i stanął tuż przy nim, napierając całym sobą.
– Wynocha z mojego domu. Natychmiast. Jeśli chcecie mnie przesłuchać, kontaktujcie się z moim prawnikiem – wysyczał wręcz.
Policjanci cofnęli się, zaskoczeni nagłą zmianą tonu. Mick stał obok, milczący, z napiętym ciałem i wzrokiem wbitym w podłogę. Drake z impetem zatrzasnął drzwi przed nosem gości. Jeszcze przez chwilę było słychać dzwonek i nawoływania, żeby otworzył i nie pogarszał swojej sytuacji, ale zaraz potem przez ściany przebiły się głosy ochroniarzy, którzy nie bawili się w dyplomację. Po prostu dobitnie wskazali intruzom windę a potem wyjście z budynku.
W mieszkaniu zapanowała duszna cisza. Mick spojrzał na Drake’a ostrożnie, badając wyraz jego twarzy.
– Nie będzie z tego jakichś problemów? – spytał ostrożnie.
Drake rzucił mu lodowate spojrzenie i wepchnął dokumenty w jego ręce.
– Lepiej zniknij mi z oczu – warknął przy tym.
To nie był rozkaz, to było ostrzeżenie mogące ocalić jego skórę. Mick nie odezwał się więcej. Westchnął tylko ciężko i ruszył w stronę swojego pokoju, zostawiając za sobą pełną napięcia atmosferę. Wziął długi prysznic w swojej łazience, starając się zmyć z siebie to nieprzyjemne uczucie, które zostawiła ta sytuacja. Potem uwalił się na łóżko i przez resztę dnia leżał bez celu, wpatrując się w telewizor, który grał dla samego dźwięku. Nawet jeść jakoś mu się odechciało.
Drake chodził tam i z powrotem po swoim gabinecie jak dzikie zwierzę w klatce, zostawiając za sobą smużki dymu z papierosa, którego palił z taką intensywnością, jakby chciał wciągnąć w płuca sam żar. Twarz miał ściągniętą z irytacji a w uchu dudnił mu głos Akihito, wypluwany słowa z prędkością karabinu maszynowego.
– Naprawdę, Drake? Naprawdę nie byłeś w stanie zrobić jednej cholernej rzeczy?! – syczał Aki. – Wystarczyło współpracować. Daj im to cholerne oświadczenie, pokiwaj głową, odbębnij sprawę i byłby spokój! Ale nie, ty musiałeś się unieść dumą, honorem i tym swoim pieprzonym ego, bo co? Bo zapytali o Mick’a?
Drake otworzył usta, ale nie zdążył nawet wtrącić słowa.
– Trzeba było im powiedzieć, że go pieprzysz i spytać, czy mają ochotę na demonstrację, to może by zamknęli mordy!
– Daj spokój, Aki… – warknął w końcu Drake, przerywając mu i strzepując popiół z papierosa prosto do popielniczki. – Nic wielkiego się nie stało. Dostanę oficjalne wezwanie pocztą, poczekają kilka dni i tyle.
Po drugiej stronie zapadła złowroga cisza. A potem…
– W tej chwili jestem twoim szefem, więc zwracaj się do mnie należycie, Nakamura. – ton Akihito był lodowaty. — I nie chodzi o śledztwo, tylko o twój ośli upór. Teraz Mick też będzie miał wezwanie. Dla zasady. Ryu dostał szału i jedzie po mnie od godziny. Powiedział wprost, jeśli sprawa Mick’a się rypnie, on nie zamierza ci pomagać. Skończył się dzień dobroci.
Drake przewrócił oczami i skrzywił się, jakby właśnie ugryzł coś kwaśnego.
– Chłopak nic nie wygada, nie ma się o co martwić. Wymieniliśmy się sake, więc jest oficjalnie członkiem mojej grupy.
Po drugiej stronie słuchawki rozległ się kpiący śmiech Akihito.
– Naprawdę sądzisz, że to coś dla niego znaczy? Nie jest Japończykiem, nie ceni naszej kultury i nie szanuje przysiąg.
Drake z nadmierną siłą zgasił papierosa w popielniczce, aż popiół rozprysnął się na blat wraz z iskrami.
– Ręczę za niego – zapewnił stanowczo.
Aki westchnął z rezygnacją.
– Obyś się tylko nie mylił.
Zapadła cisza. Przez kilka długich sekund żaden z nich się nie odzywał. W końcu to Drake odezwał się pierwszy, z nieco lżejszym tonem.
– Dobra, skoro skończyłeś mnie już opieprzać, szefie… to możemy pogadać o czymś przyjemniejszym?
Nie mógł go widzieć, ale znał Akihito wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że się uśmiechnął. Cichy pomruk zgody potwierdził jego przypuszczenia.
– Mogę porwać cię dziś na kolację? – zapytał spokojnym już głosem.
– To zależy. Co dobrego zjem? Może ty wystawisz się jako przystawka?
Drake roześmiał się szczerze, pierwszy raz tego wieczoru.
– Niech to zostanie niespodzianką. Bądź gotowy na dwudziestą, przyjadę po ciebie.
Rozłączył się. Wsunął telefon do kieszeni i ruszył w stronę pokoju Mick’a. Chciał tylko go uprzedzić, że wychodzi… Ale gdy wszedł do środka, zastał chłopaka śpiącego na łóżku, rozwalonego jak kociak, wciąż w koszulce z lekko wilgotnymi po prysznicu włosami, telewizor cicho bzyczał w tle.
Drake podszedł, wyłączył go i ostrożnie przykrył Mick’a kocem, jakby bał się go obudzić. Nachylił się i delikatnie odgarnął blond kosmyk z jego czoła. Na moment zatrzymał dłoń w powietrzu, a potem szepnął:
– Wrócę późno.
Odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Jego kroki cichły na schodach a po chwili zamek w drzwiach wejściowych zazgrzytał cicho.
Kiedy cisza znów ogarnęła mieszkanie, Mick otworzył oczy. Przez chwilę leżał bez ruchu, wpatrując się w okno. Potem usiadł powoli na łóżku, patrząc w zamyśleniu na panel przy wejściu do pokoju. Zielone światło świeciło się jak latarnia... Tak samo jak od paru miesięcy wszystkie w tym apartamencie.
Restauracja, do której Drake zabrał Akihito, była dyskretna i luksusowa. Była jednym z tych miejsc, które miały więcej ciszy niż stolików a obsługa pojawiała się jak duchy, zanim jeszcze gość zdążył pomyśleć, że czegoś potrzebuje. Drake zarezerwował prywatny pokój z przesuwanymi panelami i nastrojowym światłem, idealnym na rozmowy, które nie miały prawa opuścić tych ścian.
– Więc teraz tak to wygląda, co? Szef porywany przez własnego podwładnego. Przynajmniej dobrze mnie nakarm, zanim oddasz mnie za okup – mruknął Akihito, kiedy kelnerka z gracją postawiła przed nimi pierwszy zestaw przystawek.
Drake tylko się uśmiechnął, szczodrze nalewając im obu sake.
– Nie dramatyzuj. Po prostu postanowiłem uratować cię przed wieczorem z Ryunosuke. On i jego kazania o reputacji to gorzej niż zamach stanu.
– Ale wiesz, że jeśli Ryu dowie się, że tu jesteśmy, to do za chwilę zaroi się tu od antyterrorystów? W maskach, z paralizatorami i nakazem twojego aresztowania za porwanie cesarskiego syna.
Drake parsknął śmiechem.
– Nie wydaje mi się, żebyś stawiał specjalny opór, kiedy wsiadałeś do mojego samochodu. Ale przynajmniej wreszcie coś by się działo. Ta rutyna jest dobijająca. Kiedy ostatnio gdziekolwiek wyskoczyliśmy? – poskarżył się.
– Mów za siebie. Ja lubię rutynę. Zwłaszcza jak wiąże się z ciszą, porządkiem i nie nasyłaniem ochrony na funkcjonariuszy prawa — skwitował Aki, unosząc wymownie brew i stukając pałeczkami w bok miseczki.
Brzmiał nad wyraz poważnie, ale w jego brązowych oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Drake aż przewrócił własnymi.
– Znowu zaczynasz?
– Dobra, dobra, już nie marudzę. Powiedz mi lepiej, słyszałeś, że Kenji się chajtnął?
Drake zatrzymał się z pałeczkami w połowie drogi do ust.
– Taaa z Rakuran’em…
Akihito pokiwał głową, jakby sam nie potrafił jeszcze w to uwierzyć.
– Czemu nie powiedział nam o tym wcześniej, tylko zrobili to cichacze? – spytał, autentycznie się nad tym zastanawiając.
Drake udał, że się zamyśla, ale doskonale zna odpowiedź.
– Może dlatego, że ledwo zgodziłeś się żeby wziął tydzień urlopu? – zasugerował z rozbawieniem w głosie. – Gdyby powiedział ci o miesiącu miodowym to w ogóle nie wypuściłbyś go z kraju.
– Nie rób już ze mnie takiego tyrana. Przecież jesteśmy przyjaciółmi – oburzył się Aki. – Nie stawałbym na drodze jego szczęściu. Nawet jeśli moim zdaniem głupio wybrał.
– Taaa jasne – Drake przyznał z powątpiewaniem i polał im następną kolejkę. – Kenji zawsze był miękki. Wiedziałem to odkąd pierwszy raz zobaczyłem, jak płacze przy Królu Lwie.
– Nie wierzę, że to pamiętasz – zaśmiał się Aki.
– Raczej nie zapomina się widoku jak prawie dwumetrowy facet zalewa się łzami jak dziecko, bo Mufasa spadł z klifu – stwierdził Drake z rozbawieniem. – Ale z drugiej strony… Może to i dobrze. Rakuran jest spokojniejszy. Utemperuje go trochę i postawi do pionu. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy niewiele już brakowało żeby rzucił tę robotę. A jest nam potrzebny.
Akihito wzruszył ramionami, zmieniając ton na trochę bardziej poważny.
– Też zauważyłeś, że zaczął się łamać? Mówiłem, że nie nadaje się do tej roboty, ale ty się uparłeś.
– A co, miałem zostawić go w pierdlu? – spytał Drake z lekkim oburzeniem w głosie, marszcząc brwi. – Dobrze wiesz, że cały jego proces to była jedna wielka farsa, bo nadopiekuńcza mamuśka przeraziła się skaryfikacją, którą zrobił na plecach tamtej dziwce ze swojego roku.
– Nie. Sam bym go wyciągnął, gdybyś ty tego nie zrobił. Po prostu… Pogadaj z nim czasem, co? Może w wielu sprawach mam inne zdanie niż on, ale wciąż uważam go za przyjaciela…
Drake westchnął ciężko, kołysząc dzbanuszkiem z ciepłym winem ryżowym, by sprawdzić ile zostało w nim alkoholu. Zdecydowanie zbyt mało na tak poważne rozmowy, które przecież nie były ich celem. Chcieli zrelaksować się tym wypadem, odpocząć od męczącej rzeczywistości a zagłębiali się w przeszłości, której żaden z nich nie miał ochoty wspominać.
– Jeśli przyjadą z Australii i zaczną mówić tym swoim slangiem, to zamierzam nie rozumieć absolutnie nic i udawać, że nie mam pojęcia, kim są – zagadnął Akihito, chcąc rozładować atmosferę.
– To brzmi jak plan – Drake wychylił sake i wskazał na dzbanek. – Jeszcze jeden? – zapytał retorycznie.
– Dopóki nie zamierzasz wyciągać jakichś ślubnych rewelacji, to jasne – zażartował blondyn.
– A co, boisz się, że też ci się tu oświadczę? – Drake podjął zabawę.
Akihito zmarszczył brwi.
– Tu? – rozejrzał się wokół. – Nieee. Znam cię zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, że jesteś gruboskórnym nosorożcem, który nie ma pojęcia czym jest romantyzm. Gdybyś wywiózł mnie do jakiegoś zapyziałego bunkra i podarował przywiązanego do krzesła gościa, który na studiach uczył nas mikrobiologii. Tak, wtedy zacząłbym się przejmować.
Drake zaśmiał się, przypominając sobie owego jegomościa, którego kiedyś zamknęli w składziku na miotły, dlatego, że rozdzielił ich podczas ćwiczeń, bo podobno rozsiewali atmosferę terroru i zastraszali uczniów. Wykładowca chyba nie potrafił pojąć czym jest zarządzanie zasobami ludzkimi. A że byli przy tym dość apodyktyczni… no co poradzić? Siła władczych charakterów.
Reszta wieczoru upłynęła im w podobnym tonie. Żartowali, przekomarzali się jak to oni i zajadali wyśmienitym saskimi, wspominając studenckie czasy. Chyba obaj potrzebowali takiego beztroskiego wieczoru, gdzie mogli w pełni się zrelaksować i choć na chwilę przestać udawać twardych i niewzruszonych niczym mafiosów.
Gabinet pogrążony był w półmroku, ledwie rozświetlany zimnym blaskiem ekranu laptopa. Mick siedział pochylony nad biurkiem Drake’a, z łokciem opartym o blat i dłonią podpierającą brodę. Na stole leżała otwarta teczka – ta sama, którą Drake otrzymał w kasynie Choi, gdy uiścił za niego opłatę.
Mick patrzył teraz na jej zawartość z niemym, prawie gorzkim rozbawieniem. Nazbyt dobrze pamiętał jak był wówczas przerażony. Jak trząsł się, gdy został posadzony przed czarnowłosą poważną a wręcz wyniosłą Koreanką, która przeprowadzała z nim wywiad, chcąc ustalić jego umiejętności i przydatność dla potencjalnego kupca. Gdyby wtedy nie dał się przekonać, gdyby nie zaczął mówić… może skończyłby jak Kyleb.
Zacisnął palce na teczce i zamknął ją jednym płynnym ruchem. Wsadził do odpowiedniej szuflady, wsuwając ją głęboko, jakby chciał zakopać część siebie. Potem, już spokojny, wrócił spojrzeniem do ekranu laptopa. Skrolował mechanicznie wyświetlaną stronę, znużonym wzrokiem przeskakując po grafikach i nagłówkach. Kiedy już miał kliknąć w jakiś link, usłyszał cichy zgrzyt drzwi.
– Cisza nocna zaczęła się dwie godziny temu – odezwał się Drake z progu, opierając się ramieniem o framugę. Jego rozwichrzone włosy i niedbale zapięta koszula, wskazywały na to, że dobrze się bawił i wypił sporo tej nocy. – Czemu nie śpisz?
Mick podniósł na niego wzrok, ale nie wyglądał na przestraszonego, jakby został przyłapany na czymś niewybaczalnym. Nawet wzruszył lekko ramionami w beztroski sposób.
– W przyszłym miesiącu moi rodzice mają rocznicę ślubu – powiedział spokojnie, jakby to było najoczywistsze wyjaśnienie świata. – Szukam czegoś, co mógłbym im wysłać.
Drake zmarszczył brwi. To nie było dokładnie to, o co pytał, ale nie naciskał. Podszedł bliżej, zerkając przez ramię chłopaka na ekran. Wyświetlał się na nim jakiś skandynawski sklep internetowy z działem „prezenty dla par”.
– I co chciałbyś im kupić? – spytał, jakby to była zwykła rozmowa o zakupach.
Mick westchnął cicho.
– Nie mam pojęcia. Oni lubią praktyczne rzeczy, wiesz? Ale przecież nie wyślę im opiekacza do chleba albo nowej wiertarki dla ojca z dopiskiem „Zniknąłem na dwa lata, ale smacznych grzanek i powodzenia przy borowaniu dziur w ścianach”. – odpowiedział nieco bardziej zgryźliwie, niż zamierzał.
Drake parsknął pod nosem i spojrzał na niego uważniej, jakby coś rozważał.
– A może... po prostu byś do nich zadzwonił? – zapytał po krótkim namyśle.
Mick zesztywniał. Powoli odwrócił głowę w jego stronę, marszcząc czoło w niezrozumieniu.
– Mówisz poważnie? Mógłbym…?
Drake uśmiechnął się lekko, kładąc mu dłoń na ramieniu w pokrzepiającym geście.
– Jak najbardziej. Oczywiście jeśli jesteś na to gotowy.
Mick odwrócił wzrok, milcząc przez chwilę. Wargi mu zadrżały, aż musiał je przygryźć, by przestały. W jego jasnych oczach pojawił się cień, coś ciężkiego i trudnego do nazwania. Czy był gotowy? To zdanie brzmiało jak wyrok i wybawienie jednocześnie. Pytanie, które tłukło mu się po głowie już od dawna… ale teraz, wypowiedziane głośno, nabrało zupełnie innego wyrazu.
Co by im powiedział? Czy mieliby do niego pretensje, że nie odzywał się tak długo? Czy w ogóle chcieliby z nim rozmawiać? Czy zasypaliby go niewygodnymi pytaniami, na które nie chciałby odpowiadać?
Spojrzał na Pana z tak wyraźną niepewnością i strachem, że ten pogładził go po głowie, uśmiechając się łagodnie.
Na komisariacie panowała cisza tak gęsta, że niemal dzwoniła w uszach. Mick siedział przy metalowym stole w pokoju przesłuchań, jedną nogę zarzucił na drugą, a palcami stukał o blat w powtarzalnym, monotonnym rytmie. Czuł się jak statysta w kiepskim serialu kryminalnym. Rozejrzał się leniwie po pomieszczeniu. Szare ściany, dwa krzesła po drugiej stronie stołu, zimna lampa nad głową.
Dopiero po dłuższej chwili zauważył coś, co przykuło jego uwagę. Niewielką, niemal idealnie wkomponowaną w róg sufitu kamerę. Uśmiechnął się pod nosem. Potem przeniósł wzrok na lustro po prawej stronie i już wiedział. Weneckie. Klasyka gatunku.
– Co to kurwa, Tango i Cash? – pomyślał, ziewając ostentacyjnie.
W końcu drzwi zaskrzypiały i do środka weszli dwaj funkcjonariusze, których twarze Mick rozpoznał od razu. Spotkał ich już wcześniej, kiedy bezskutecznie próbowali zaciągnąć Drake’a na przesłuchanie. Ten wyższy, starszy, z wiecznie zmęczoną miną i krótko ostrzyżonymi włosami, spojrzał na niego bez cienia sympatii. Młodszy wyglądał, jakby dopiero co skończył akademię, ale trzymał się sztywno jakby połknął kij od miotły.
– Nazwisko i data urodzenia? – rzucił starszy, bez zbędnych uprzejmości.
Mick przewrócił oczami, ale odpowiedział zgodnie z dokumentami. Nikt się nie zorientował, że dane są fałszywe. Drake miał dobrych ludzi od papierów. Nie przedłużając, starszy funkcjonariusz zadał pytanie, które najwyraźniej było głównym powodem całej tej komedii:
– Co robił pan w dniu śmierci komendanta głównego policji? – spytał, podając również dokładną datę i godzinę wypadku.
Mick uniósł brew i oparł się wygodniej, udając, że się zastanawia.
– Siedziałem z zegarkiem w ręku i patrzyłem w kalendarz. Wie pan, na wypadek gdyby ktoś później zapytał... – zażartował lekkim tonem.
Starszy westchnął i przywołał go do porządku spojrzeniem, które nauczyciel rezerwował dla najgorszego ucznia w klasie.
– To nie żarty, panie Turner.
Mick zachichotał, ale odchrząknął i wyprostował plecy.
– Dobra, dobra... Byłem wtedy w Korei. W Seulu, dokładnie rzecz ujmując – urwał na moment i spojrzał na nich z lekkim uśmiechem. – Drake załatwiał swoje interesy, a ja... cóż, przepuszczałem jego kasę w kasynie. Szaleństwo w stylu Vegas.
Policjanci zapisali coś w notatkach. Padło jeszcze kilka standardowych pytań – daty, godziny, lokalizacje. Mick odpowiadał bez stresu, z niegasnącym rozbawieniem. I wtedy nadeszło pytanie, na które wszyscy czekali. Oczywiście zadane przez młodszego z funkcjonariuszy, który najwyraźniej żywił niezdrową ciekawość w kwestii relacji Mick’a z Drake’iem.
– Co pana łączy z panem Nakamurą?
Mick uniósł wzrok i bezczelnie uśmiechnął się do niego, posyłając mu figlarne oczko.
– Jestem jego utrzymankiem – wyznał dramatycznym tonem. – Daję mu dupy w zamian za mieszkanie w tym jego wypasionym wieżowcu. Asystent to tylko przykrywka, żeby mieć pretekst i się dziwczyć.
Młodszy policjant aż zaniemówił, czerwieniąc się po uszy. Starszy natomiast zamknął oczy i pomasował nasadę nosa z miną człowieka, który właśnie stracił ostatnią nadzieję w ludzkość.
– Prosiłem o powagę – przypomniał ze zmęczeniem w głosie.
Mick uniósł ręce w obronnym geście, udając oburzonego.
– Ależ ja jestem śmiertelnie poważny!
Po chwili jednak parsknął śmiechem.
– Dobra, okej. Tak naprawdę... jestem jego dalekim krewnym, od strony ojca. Tyle że to raczej temat, o którym w rodzinie się nie rozmawia.
Młodszy policjant przekartkował szybko akta i zmarszczył brwi.
– Ojciec pana Nakamury... to nie był ten amerykański wojskowy? Od tego skandalu sprzed lat? – zapytał domyślnie.
– No, ten sam – Mick odparł już rzeczywiście poważniej. – Wujek był chujem, ale krwi się nie wybiera – rzucił z taką nonszalancją, jakby komentował pogodę.
Policjanci wymienili między sobą ciężkie spojrzenia. W końcu starszy zamknął teczkę i podsunął mu dokument do podpisu, streszczający jego zeznania. Mick wnikliwie go przeczytał, wytykając kilka błędów i podpisał go, dopiero, gdy zostały one poprawione.
– Nie mamy więcej pytań. Może pan iść.
– Wreszcie.
Mick wstał ochoczo i ruszył do wyjścia, rzucając ostatnie spojrzenie przez ramię. Wychodząc z pokoju przesłuchań uśmiechnął się szeroko do młodszego funkcjonariusza, który zaraz odwrócił wzrok, wyraźnie zarumieniony. O to chodziło blondynowi. Lubił wprawiać ludzi w zakłopotanie swoją otwartością i szczerością. Chichocząc ukradkiem, skierował się do windy i zjechał nią na parter, biorąc głęboki oddech, gdy tylko opuścił ten smętny budynek. Dzisiejszy dzień był pełen słońca a delikatny wiatr niósł zapach wiosny, obiecując więcej ciepła.
Ten moment był jak oddech po długim nurkowaniu, może i krótki, ale zbawienny. Nie minęła minuta, gdy tuż przed nim zatrzymał się elegancki, lśniący czernią samochód. Okno po stronie kierowcy powoli się opuściło, odsłaniając przystojną twarz, którą zdobił delikatny uśmiech na granicy bezczelności i rozbawienia.
– Ile bierzesz za godzinę? – rzucił osobnik, opierając łokieć o krawędź okna i zerkając na niego spod okularów przeciwsłonecznych.
Mick teatralnie się zastanowił, marszcząc brwi i kręcąc głową, jakby kalkulował skomplikowaną transakcję giełdową.
– W jenach? To będzie jakieś... trzynaście milionów za godzinę. [około 350 tyś. zł] – powiedział w końcu z pokerową miną.
– Co? – mężczyzna aż uniósł brwi. – Za tyle to można wynająć apartament królewski w najlepszym hotelu w Stanach! I to na całą dobę!
Mick wzruszył ramionami z nonszalancją godną księcia.
– Nie jestem tani, ale wart swojej ceny. Jeśli cię nie stać, to przykro mi, biedaku – rzucił i bezceremonialnie wsiadł do środka, zajmując miejsce pasażera.
Drake wybuchł śmiechem, zamknął okno i ruszył spod komendy z piskiem opon, przyciągając spojrzenia przechodniów.
– Jak poszło? – spytał, nie odrywając wzroku od drogi.
– Chyba dobrze. Powiedziałem to, co ustaliliśmy. Gliniarze raczej wszystko kupili.
– Dobrze – mruknął Drake, zerkając na niego kątem oka.
Przez chwilę jechali w milczeniu, aż Drake znów się odezwał.
– Odwołałeś dzisiejsze spotkanie z Keiko? – zapytał.
Mick, zapatrzony za okno, gdzie miasto mieniło się kolorami reklam i kwitnących wiśni, skinął głową.
– Tak, z samego rana. Ale pani Keiko zażądała spotkania jeszcze w tym miesiącu – oznajmił.
Drake zacisnął dłonie na kierownicy i westchnął ciężko, ledwo powstrzymując się przed komentarzem. W głowie aż huczało mu od myśli. Czego ta kobieta jeszcze od niego chciała?
W testamencie wuj pozostawił wszystkie swoje firmy i frakcje nowemu Oyabun, kimkolwiek by nie był. Zapewne spodziewał się, że to on przejmie po nim schedę, ale tak się nie stało. Akihito był cholernie wielkoduszny, odstępując jej połowę własnych udziałów, by nie została z niczym. Wielu członków głównej gałęzi Yakuzy szanowało Keiko jak Matkę. Nie tylko z powodu jej przeszłości i wżenienia się w ród Nakamura, ale też z powodu nieustępliwego, stalowego charakteru. Nawet w żałobie potrafiła rozstawiać wszystkich po kątach samym spojrzeniem. Ale co, do ciężkiej cholery, mogła jeszcze od niego chcieć? Przecież nie rozmawiali ze sobą od pogrzebu.
Korzystając z tego, że zatrzymali się na światłach, Drake odwrócił się w stronę Mick’a.
– Umów ją na piątek i miejmy to z głowy. Jeśli będzie oponować, powiedz, że to jedyny mój wolny termin aż do jesieni – oznajmił.
Chłopak wyciągnął komórkę z kieszeni bluzy i od razu wybrał numer. Nie lubił odkładać tak przykrych obowiązków na później. Wolał mieć je z głowy jak najszybciej, zerwać jak plaster, jednym stanowczym pociągnięciem.
Gdy tylko dojechali do apartamentu a drzwi zamknęły się za nimi, Drake zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie najbliższego krzesła. Nim zdążył zdjąć buty zobaczył, jak Mick z głową w lodówce szpera wśród półek w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Musiał być głodny, bo rano nieco zaspali, przez nocne figle, i nie zdążyli zjeść śniadania. Ale to nie ta myśl zaprzątała mu głowę. Wiszący na drzwiach lodówki kalendarz wskazywał zakreśloną na czerwono datę z malunkiem serduszka, które Mick nakreślił kilka dni temu.
– Przemyślałeś już kwestię zadzwonienia do rodziców? – rzucił z pozoru lekko, choć jego głos zdradzał autentyczne zainteresowanie.
Mick wyprostował się z puszką napoju i kabanosem wystającym z ust, spoglądając na niego przez ramię, po czym usiadł na kanapie. Otworzył puszkę z głośnym syknięciem i odgryzł pierwszy kęs kiełbaski.
– Tak. Chcę zadzwonić – odpowiedział bez cienia wahania.
Drake skinął głową bez słowa, podszedł do niego i zabrał mu komórkę, z wprawą przestawiając w niej jakieś opcje, wpisując nieznane blondynowi kody. Oddał mu ją po chwili i usiadł obok na białej kanapie.
– Gotowe. Teraz możesz dzwonić za granicę – powiedział, z niemal symboliczną powagą.
Mick wytarł dłonie w spodnie i podniósł urządzenie. Wyszukał w sieci numeru do rodzinnego domu i zatrzymał się, gapiąc w ekran z nagłym stresem, gdy rząd cyferek ułożył się w całość i w jednej chwili przyszła świadomość tego co ma zamiar zrobić. Unosił palec nad zieloną słuchawką, ale nie mógł się przemóc. Dosłownie zamarł w zawieszeniu.
Musiał zaczerpnąć głęboko powietrza, wypełniając nim płuca po brzegi, by wreszcie opuścić palec. Potrzebował całej siły woli, by wykonać, zdawać by się mogło, tak prozaiczną czynność. Drżącą ręką przystawił telefon do ucha, usiłując utrzymać przyspieszający oddech w ryzach.
Wtedy niespodziewanie poczuł, jak dłoń Drake’a delikatnie spoczywa na jego własnej, tej, którą nerwowo trzymał na kolanie, skubiąc bezwiednie materiał. Ciepły, zdecydowany dotyk wypełnił go nieoczekiwanym spokojem i poczuciem ulgi.
Mick zerknął na mężczyznę a ich spojrzenia się spotkały. Drake uśmiechał się lekko, bez słów, ale z całą siłą wsparcia. Blondyn odwzajemnił ten uśmiech, nieco drżący, ale prawdziwy. W słuchawce zapiszczał sygnał oczekiwania a już po chwili ktoś odebrał połączenie. Oczy Mick’a napełniły się łzami, gdy usłyszał ciche „halo”.
– Mamo… – był w stanie wymówić tylko tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz