Poranek wtoczył się do willi nie jak łagodne świtanie, ale jak pijany wujek na weselu – głośny, nieproszony i zbyt jasny. Już od samego początku dawał znać, że nie zamierza się patyczkować z nikim, kto miał nieszczęście przegiąć poprzedniego wieczoru. A było ich dwoje.
Lu zwymiotował tuż po śniadaniu. Nie dlatego, że jajecznica była źle przyprawiona, ani że boczek był zbyt tłusty i za mało chrupki. Po prostu kac nie pozwalał mu przyjąć żadnej formy jedzenia, która nie była lodowatą herbatą. Obecnie spał w sypialni Hiro, zawinięty w kołdrę jak w kokon. Jego twarz, lekko zarumieniona i wciąż z grymasem godnym męczennika, spoczywała na poduszce tylko częściowo. Brodę opierał o brzeg miski, którą obejmował jedną ręką. Miska była na wszelki wypadek – taktyczna i, jak pokazała historia ostatnich godzin, absolutnie niezbędna.
Kaito natomiast zalegał w salonie, na kanapie, której miękkość była obecnie jego jedynym ratunkiem. Sączył niewyobrażalne ilości soku pomarańczowego – jakby próbował wyleczyć kaca witaminą C podawaną doustnie w ilościach przemysłowych. Laptop spoczywał na jego brzuchu, wyświetlając dokumenty, które mężczyzna próbował przejrzeć, ale palce zawodziły go z każdą minutą coraz bardziej a oczy piekły. W końcu zrezygnowany odłożył urządzenie na stolik, pozwolił powiekom opaść i odpłynął w stan półświadomości, dryfując między drzemką a próbą zebrania sił na resztę dnia.
Tymczasem Hiro krzątał się po willi na paluszkach, z tą samą ostrożnością, z jaką archeolog odkrywa starożytne ruiny – nie chcąc naruszyć żadnej kruchej struktury. Wszyscy byli skacowani. Wszyscy cierpieli. A on, jako jedyny trzeźwy i wyspany, nie wiedział, co ze sobą począć. Nie mógł zaszyć się w pokoju, jak zrobiłby to każdego innego poranka, bo jego pokój był chwilowo okupowany przez śpiącego Lu. Nie chciał też siedzieć w kuchni, zbyt blisko zasięgu wzroku Pana, który narzekał przy śniadaniu, że jedzenie jest zbyt słone a kawa za gorzka, choć przecież pił herbatę.
Zrezygnowany Hiro poszedł więc do pralni. Tej cichej, zapomnianej przez świat przestrzeni obok garażu, która nie wzbudzała niczyich podejrzeń. Czuł się tam bezpiecznie. I był przekonany, że nikt go tam nie znajdzie. Zabrał się do sortowania brudów z tą samą precyzją z jaką chirurg dzieli tkanki. Białe osobno. Ciemne osobno. Kolory oddzielił ostrożnie i z namysłem. Dla bezpieczeństwa zdecydował się zacząć właśnie od nich. Wlał odpowiednie detergenty, pilnując, by żaden mililitr nie trafił w niewłaściwą przegrodę. Zamknął klapę pralki z godnością technika laboratoryjnego i wtedy przyszedł moment prawdziwej próby. Panel sterowania.
Hiro długo wpatrywał się w układ przycisków, starając się przypomnieć sobie, których guzików użył ostatnio Pan, pokazując mu codzienny tryb prania, do mało zabrudzonych rzeczy. Przypomniał sobie, że było tam coś z symbolem chmurki. Albo listka. A może jednak fale? Już sam nie był pewien.
W końcu wcisnął odpowiednią kombinację – przynajmniej miał taką nadzieję – i usiadł na niskim stołeczku, który stał przy ścianie. Stołek był raczej podnóżkiem, używanym do sięgania po zapasowe płyny do płukania z górnej półki. Ale Hiro pasował do niego idealnie. Podkulił nieco nogi, oparł ramię o szafkę i patrzył, jak pranie kręci się w bębnie. Z boku wyglądałby teraz jak porcelanowa laleczka, będąca personifikacją melancholii. Cicha, delikatna, z oczami utkwionymi w wirującej bawełnie.
Westchnął bezgłośnie. Miał zamiar przesiedzieć tak cały cykl prania. Bo było to lepsze, niż siedzenie samotnie w kuchni i słuchanie dźwięków chrapiącego Pana. Lepsze niż ciągłe donoszenie mu soku pomarańczowego i świadomość, że za każdą cichą minutą w salonie czai się kolejny niezręczny moment. A już na pewno lepsze niż znoszenie spojrzenia, które, choć zamglone kacem, potrafiło wywołać w nim uczucie, że znów zrobił coś nie tak – mimo że po prostu oddychał.
W pralni było chociaż bezpiecznie. Tu nikt nie miał wobec niego oczekiwań. Nikt go nie oceniał. Nikt nie jęczał, że jego mruganie jest zbyt głośne. Pralka szumiała, spokojnie i równomiernie, w rytm własnego mechanicznego serca. A Hiro siedział i patrzył, jak świat wiruje, układając się w coś, co chociaż przez chwilę było przewidywalne i proste. Lecz już po chwili powieki zaczęły ciążyć mu jakby były z ołowiu a głowa coraz częściej opadała mu na ramię. Pranie wirowało hipnotyzującym rytmem a delikatne, jednostajne buczenie urządzenia działało jak kołysanka. Ciepło, cisza, monotonia – to wszystko sprawiło, że Hiro zaczął odpływać.
Już prawie zasnął, gdy z oddali dobiegł go stłumiony głos. Niezrozumiały, ale stanowczy. Wzdrygnął się i wyprostował gwałtownie, mrugając zdezorientowany, wytężając słuch. Przez chwilę myślał, że mu się przesłyszało, ale dźwięk się powtórzył. Tym razem wyraźniej. Ktoś wypowiadał jego imię.
Hiro wyjrzał z pralni, wychylając ostrożnie głowę jak dziecko z kryjówki. Na końcu korytarza, w lekkim półcieniu, stał Kaito. Opierał się nonszalancko o framugę, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i z niecierpliwością malującą się w jego spojrzeniu.
– Co ty tam w ogóle robisz? – rzucił tonem, który sugerował, że szukał go od dłuższej chwili. – Wołałem cię.
Hiro odwrócił głowę przez ramię, patrząc na terkoczącą pralkę, która pracowała w najlepsze. Potem znów spojrzał na Pana.
– Robię pranie – odpowiedział zwyczajnie, jakby to było oczywiste.
Kaito nie skomentował tego od razu. Wzrokiem powędrował po chłopaku jak po jakimś niezrozumiałym równaniu, marszcząc brwi.
– Przynieś mi kawę do gabinetu – zażyczył sobie, odwracając się na pięcie i kierując do wzmiankowanego pokoju.
– Chce pan pracować w takim stanie? – słowa same opuściły usta Hiro, nim ten zdołał ugryźć się w język.
W jednej chwili powietrze między nimi zgęstniało a chłopak zrozumiał swój błąd. Kaito zatrzymał się w pół kroku, powoli obrócił głowę i spojrzał na niego z nie skrywaną niechęcią, jakby miał przed sobą brudnego szczeniaka z jakiejś szemranej dzielnicy. Spojrzenie było ostre, jak nóż wsuwany między żebra z chirurgiczną precyzją.
– Pewnie tego nie wiesz – rzucił chłodno, z niemal kpiącym przeciągnięciem słów – ale rachunki nie płacą się same.
Hiro przełknął ślinę i przygryzł wargę, jakby to mogło powstrzymać łzy, które na szczęście nie napłynęły mu do oczu, choć słowa zapiekły go gdzieś głęboko. W odpowiedzi skinął lekko głową.
– Już… już przynoszę kawę – mruknął też cicho.
Zamknął się jeszcze na chwilę w pralni, czując jak napięcie opada z jego ramion, niczym ciężki płaszcz. W ciszy zebrał pozostałe brudne rzeczy, które wcześniej starannie posegregował na kupki na podłodze. Teraz z mniej pieczołowitą troską wrzucił je do kosza na pranie i wytarł dłonie o kolana. Dopiero wtedy wyszedł i skierował się do kuchni, zerkając ukradkiem przez ramię, by upewnić się, że Kaito zniknął już w gabinecie a droga jest wolna.
Ekspres do kawy stał na blacie kuchennym niczym relikt obcej cywilizacji. Olśniewający chrom, podświetlane panele, błyszczące przyciski – przypominał Hiro bardziej kombajn rolniczy niż urządzenie do przygotowania napoju. Przerażał go bardziej niż pralka. A jednak… był zaskakująco prosty w obsłudze. Może dlatego, że przyciski miały nie tylko napisy, ale też obrazki? Jeden przedstawiał malutką filiżankę, z której unosiła się para. Hiro westchnął z ulgą. Espresso. Znał to słowo. Nacisnął guzik.
Zaskakująco szybko maszyna zawarczała i zaczęła sączyć napój do delikatnej filiżanki. Kiedy proces dobiegł końca Hiro postawił ją ostrożnie na tacy, dołożył łyżeczkę i serwetkę, i ruszył w stronę gabinetu. Zatrzymał się przed drzwiami, zapukał cicho, a gdy usłyszał „wejdź”, wszedł, niosąc tacę ostrożnie, jakby dźwigał coś znacznie cenniejszego niż tylko kawa. Postawił filiżankę na biurku, skłonił się lekko, ale zanim zdążył się wycofać, usłyszał:
– A gdzie woda? – mężczyzna zapytał cierpko.
Hiro zamarł.
– Woda…? – powtórzył głucho.
Kaito spojrzał na niego z czymś pomiędzy rozbawieniem a cierpliwą irytacją.
– Espresso przepija się wodą. Dla oczyszczenia podniebienia. Tak jak robi się z imbirem między kawałkami sushi – wyjaśnił.
– Nie wiedziałem, przepraszam… Zaraz przyniosę – powiedział cicho chłopak, i obrócił się na pięcie, niemal biegiem wracając do kuchni.
Wrócił po chwili z wysoką szklanką wody, którą postawił obok filiżanki. Zastanawiał się, czy powinien teraz odejść. Czy może jeszcze coś zrobić. Zostać? Czekać? Pójść? Przez chwilę po prostu stał przy biurku, niepewnie, w milczeniu, a w jego głowie kłębiły się dziesiątki potencjalnych scenariuszy. W końcu zdecydował się odezwać.
– Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze? – zapytał cicho, jakby każde słowo było uformowane z wątpliwości i ostrożności.
Kaito podniósł na niego wzrok znad klawiatury. Zlustrował go powoli, uważnie, jakby po raz pierwszy naprawdę przyglądał się temu, co stoi przed nim. I wtedy, niespodziewanie, odezwał się.
– Rozbierz się – rozkazał.
Słowa padły cicho. Bez emocji. Bez uprzedzenia. Jakby były tak zwyczajne, jak polecenie „podaj dokumenty” czy „zamknij drzwi”. Ale nie dla Hiro. On wciągnął gwałtownie powietrze i wytrzeszczył oczy, kompletnie zdezorientowany. Przez długą, długą chwilę nie był pewien, czy dobrze usłyszał. A może coś źle zrozumiał? Może to był tylko żart? Albo może jakiś pokrętny test? Ale twarz Pana nie drgnęła nawet o milimetr. Mężczyzna wpatrywał się w niego z niecierpliwym wyczekiwaniem, jakby naprawdę oczekiwał, że stanie przed nim nagi.
Lu obudził się z głośnym mlaśnięciem, którym sam siebie zaskoczyło. Czuł w ustach smak jakby ktoś przez sen wypełnił mu je szarym papierem toaletowym i suszonym czosnkiem. A przecież po wymiotach dokładnie umył zęby. Nawet użył mentolowej płukanki do ust. A mimo to wciąż czuł na języku pozostałości śniadania, które zawróciły ze swojej zwyczajowej drogi w układzie pokarmowym.
Na samą myśl o tym wszystkim aż poczuł żółć podchodzącą mu pod gardło, więc podniósł się do siadu, by powstrzymać mdłości. Wyciągnął rękę po stojącą na nocnej szafce butelkę wody i opróżnił ją do dna w trzech dużych haustach. Gdy przechylił się, by postawić pustą butelkę z powrotem, kątem oka zerknął na cyfrowy budzik. Dochodziła trzynasta. Oczy zrobiły mu się nieco większe. Wprawdzie nadal bolała go głowa, ale zawroty minęły, a i żołądek nie próbował już wydostać mu się przez przełyk. Mógł więc zaryzykować pionizację. Poza tym… ktoś musiał ogarnąć coś na obiad. Hiro był jeszcze zielony, więc przynajmniej musiał dać mu wskazówki, bo inaczej na ich talerzach wylądują jakieś okropności. A i sam Kaito lepiej, żeby nie odważył się dziś wejść do kuchni, robić im obiecanego omurice. Jeszcze by coś podpalił.
Lu zwlókł się z łóżka, gramoląc jak leniwiec po zbyt długim zimowym śnie. Znalazł gdzieś swoją koszulkę, spodnie dresowe i zszedł na dół, czując się jak bohater tragiczny we własnej epopei o zgonie dnia następnego. Kręcił się chwilę po willi, ale ani śladu Hiro, ani Kaito. Zajrzał do kuchni, jadalni, nawet do salonu, gdzie spodziewał się trafić na Kaito rozciągniętego jak zdechły lew na kanapie. Pusto.
Dopiero gdy znów przeciął korytarz, chcąc szukać w miej racjonalnych miejscach, dobiegł go znajomy, metaliczny stukot dochodzący z gabinetu. Zmarszczył brwi i skręcił w tamtą stronę.
– Chyba oszalał – mruknął do siebie, zbliżając się do drzwi. – Pracuje na kacu?
Już miał zapukać, gdy drzwi otworzyły się z impetem i niemal trafiły go w nos. Przez chwilę poczuł déjà vu, ale wrażenie szybko go opuściło. Z gabinetu dosłownie wypadł Hiro. Wyglądał jakby dopiero co widział ducha. Albo gorzej – jakby go dotknął. Był cały czerwony, wzrok miał rozbiegany, a do tego jego koszulka była wywinięta na lewą stronę. Widząc Lu, aż odskoczył, jakby ten stał tam co najmniej z tasakiem w dłoni.
– Co się stało? – zawołał Lu, unosząc brwi zaniepokojony, choć ton miał jeszcze zaspany i zmęczony.
Hiro pokręcił głową, zbyt szybko, zbyt energicznie. Przełknął ślinę i wyjąkał:
– Pan… zdjął ze mnie miarę. Żeby… zamówić mi więcej ubrań – wyznał, odrobinę zbyt roztrzęsiony, jak na coś tak błahego. Popatrzył na Lu z rozpaczą, oczami wciąż okrągłymi ze wstrząsu, jak jelonek, który ledwo uniknął potrącenia przez rozpędzonego tira, przemykając przez drogę na drugą stronę lasu.
– Po co mi więcej ciuchów? – spytał jeszcze z rozpaczą. – To co już mam wystarczy…
Lu patrzył na niego chwilę, jakby jego nadwyrężony umysł potrzebował więcej czasu niż zazwyczaj, by poukładać sobie to wszystko w rozsądną całość, po czym roześmiał się nieco zbyt głośno. Co przypłacił bólem w skroniach, przez który aż zmrużył oczy.
– Ładnych fatałaszków nigdy za wiele – powiedział lekko, przejeżdżając dłonią po włosach chłopaka, czym próbował rozładować atmosferę.
Chwycił go zaraz za ramię i poprowadził łagodnie w stronę kuchni, oddychając ukradkiem z ulgą. Ale nim skręcili w korytarz, Lu zerknął jeszcze przez ramię na drzwi gabinetu Kaito, zastygając na ułamek sekundy.
Wiedział, że to, co pomyślał w pierwszej chwili – że Kaito wyrządził Hiro krzywdę o wiele poważniejszą niż nadmiar ciuchów w garderobie – kiedyś i tak się wydarzy. Przecież znał jego upodobania. Z pewnością nie kupił Hiro tylko po to, żeby sprzątał mu i gotował. Lu miał tylko nadzieję, że to nie zdarzy się zbyt prędko, i że kiedy ten dzień nadejdzie, on sam będzie już daleko. Najlepiej z powrotem w rezydencji swojego Pana, gdzie nie będzie musiał nikogo pocieszać. Bo nigdy nie był w tym szczególnie dobry. Zwłaszcza w tak delikatnej materii.
Pamiętał dokładnie, jak wyglądała próba pocieszania Kaname po jednej z ostrzejszych nocy z ich Panem. Chciał dobrze. Pogłaskał go po włosach, rzucił jakiś żart o tym, że pewnie teraz będzie chodził dwa dni jak kaczka... i dostał poduszką w twarz. A potem płaczący Kaname zwinął się w precelek scalony z kołdrą i tylko Makoto zdołał rozsupłać go słowami, które Lu nawet nie przyszłyby do głowy. On co najwyżej przyniósł chusteczki i paczkę słodyczy.
I choć teraz szedł przez kuchnię, prowadząc przed sobą Hiro jak starszy opiekun przedszkolaka, w środku czuł się jeszcze bardziej zagubiony niż chłopak. Kac był jedną sprawą – nieprzyjemną, ale znośną. Ale może to przez niego zaczął się nad sobą użalać? To, co naprawdę mu ciążyło, miało znacznie głębsze źródło. Tęsknota. Za rutyną, którą wpajano mu latami. Za własnym łóżkiem. Za chłopakami, którzy byli mu bliżsi niż rodzina z krwi. Makoto, Kaname, a nawet Księżniczka i jej maluchy, po których ciągle musieli sprzątać z ogrodu martwe polne myszy.
Lu sądził, że wakacje u Kaito będą chwilą wytchnienia od całego tego pierdolnika w posiadłości Pana. Czymś zabawnym, nowym, może nawet odrobinę ekscytującym. Ale chyba trochę się przeliczył. Tam miał wsparcie w zwykle poważnym Mako, a nawet w pewnych aspektach w Panu. A tutaj? Tu sam musiał być dla kogoś filarem. Tym, który zna odpowiedzi, których często przecież sam szuka. Który właściwie wskaże drogę, ukrywając, że nie zna kierunku. Hiro, choć był uroczy i wdzięczny, ledwo raczkował w świecie, w którym on żył już tak wiele lat. Był jeszcze całkiem… nienaruszony. A Lu, mimo że przywykł do wielu ról, nie czuł się gotowy grać opiekuna. Zwłaszcza nie tu. Nie sam.
Zatrzymał się przed ekspresem, zerknął na stojącego obok chłopaka, wpatrzonego w niego jak w jakaś wyrocznię, i westchnął w duchu. Jeden dzień. No, góra dwa licząc dzisiejszy poranek. A już czuł się jakby postarzał się o dwa lata. Miał tylko nadzieję, że z tego stresu nie przyjdzie mu osiwieć. Chociaż może wtedy Pan pozwoliłby mu pofarbować włosy? Zastanawiając się, jak wyglądałby w popielatym brązie z jaśniejszymi końcówkami, usiadł przy kuchennej wyspie i dyrygował młodszym chłopakiem, wymieniając jakie składniki ma przygotować. Tylko na tyle było go dziś stać.
Tymczasem Kaito siedział przy biurku w swoim gabinecie, z palcami opartymi lekko na klawiaturze, jakby jeszcze łudził się, że uda mu się skupić na pracy. Ale kac był bezlitosny. Każdy dźwięk komputera rozbrzmiewał w jego głowie niczym wystrzał z armaty, a słowa na ekranie falowały i rozmywały się niczym ulotny dym. Dokumenty finansowe, raporty i wykresy zdawały się równie zrozumiałe co pismo klinowe.
Z westchnieniem zrezygnowania przeniósł kursor na nową kartę przeglądarki i otworzył swój ulubiony sklep internetowy. Nie minęło wiele czasu, nim świat korporacyjnych kolumn Excela został wyparty przez pastele, falbanki i puszyste bluzy z uszkami na kapturze. Kaito przyglądał się kolejnym elementom garderoby, klikając z mechaniczną precyzją „dodaj do koszyka”, jakby układał puzzle, w których Hiro był głównym obrazkiem.
Zaczął od jasnych, kremowych sweterków, z delikatnymi lamówkami i guzikami w kształcie kwiatków. Niektóre z nich przypominały szkolne mundurki i nie był to przypadek. Miał słabość do tej estetyki od lat. Było w niej coś uporządkowanego, niewinnego i bezpiecznego.
Potem trafił na spodnie z mnóstwem kieszeni i ozdobnych paseczków, rodem z teledysków, które kiedyś puszczano w MTV o drugiej w nocy. Nosili je skejci i dzieciaki, które chciały wyglądać na groźne, ale w rzeczywistości nadal grały w nagegoma i piły truskawkowe mleko. Uznał, że Hiro będzie wyglądał w nich jak zagubiony członek boysbandu Naniwa Danshi w wersji chibi.
Do tego dorzucił bluzy – celowo zbyt duże, żeby tonął w ich objęciu. Jedna miała misia z opaską na oku. Inna puszystego kota trzymającego balonik w kształcie serca. Przy trzeciej, różowej jak wata cukrowa z festiwalu lata i ozdobionej wyszywaną truskawką z oczkami, parsknął śmiechem. Dodał ją do koszyka bez cienia wahania.
W końcu wszedł w koszyk, żeby sprawdzić, czy niczego nie pominął. Otworzył zakładkę z bielizną i dodatkami i nie wytrzymał. Roześmiał się, choć zaraz tego pożałował, czując ból w głębi czaszki, za oczami. Zakupy wyglądały jak szafa przedszkolaka. Pastelowe skarpetki, majtki z delikatną gumką i wzorkiem w śpiące jeżyki, czapka z daszkiem w króliczymi uszami, zestaw spinek z owadami. I to wszystko przez tę nieszczęsną pszczółkę. Tę jedną, jaskrawożółtą spineczkę, którą Hiro miał we włosach, gdy Kaito zajrzał do jego pokoju nocą i zastał go skulonego z szopem w objęciach.
Ten widok nie chciał go opuścić. Delikatna twarz Hiro wydawała się wtedy tak spokojna. Wręcz niewinna. Z rozrzuconymi włosami, rumianymi policzkami i ustami lekko rozchylonymi w śnie. Było w nim coś porażająco łagodnego, bezbronnego. Coś, co nie pasowało do tego świata. A już na pewno nie pasowało do Kaito. Musiał przyznać, że chłopak miał naprawdę ładne rysy twarzy. Jakby dojrzewanie wzięło sobie urlop i ominęło go łukiem. Żadnych ostrych linii, żadnych typowo męskich szczegółów. Tylko miękkość, kruchość i spojrzenie, które przypominało sarnę tuż przed tym, jak potrąci ją ciężarówka na drodze.
Właśnie takie miał oczy, gdy Kaito kazał mu się rozebrać. Mógł przecież zdjąć z niego miarę i w ubraniach, ale nigdy nie lubił niedokładności. Zresztą… to był dobry pretekst, żeby wreszcie obejrzeć, co właściwie kupił. Uśmiechnął się krzywo. Ironicznie. To było zabawne i irytujące zarazem, że dopiero teraz miał chwilę, by naprawdę mu się przyjrzeć. Zbyt długo zajmowały go sprawy, które narosły wokół tego „zakupu” – jakby chłopak nie był tylko kaprysem losu, a detonatorem z opóźnionym zapłonem.
To przypomniało mu jeszcze jedną rzecz. Uniósł brew i przesunął kursor na pasek narzędzi u dołu. Jeszcze nie sprawdził działania nowego systemu monitoringu w willi. Kamery miały działać z pełną integracją, ale nie miał okazji tego zweryfikować. Nim jednak to sprawdził potwierdził jeszcze płatność za cały koszyk – łącznie z kilkoma kompletami pościeli, rzecz jasna dopasowanymi tematycznie do nowych piżamek Hiro: z motywami owieczek, misiów i żabek. Dopiero po tym mógł zając się kamerami.
Aplikacja zadziałała błyskawicznie. Jedno kliknięcie i obraz z parteru pojawił się na ekranie. Kaito rozsiadł się wygodniej w skórzanym fotelu, spijając ostatni łyk espresso ze swojej ulubionej filiżanki.
– No to sprawdźmy co porabiają chłopcy – mruknął sam do siebie.
W końcu, jeśli już miał bawić się w opiekuna to lepiej, żeby nic mu nie umknęło. Liczył tylko na to, że dziś obejdzie się bez krwawych ekscesów i nikt nie straci palca. Obraz z kamer pojawił się na ekranie z lekkim opóźnieniem, ale wystarczająco płynnie, by Kaito mógł bez problemu przyjrzeć się wszystkiemu, co działo się na parterze. Spojrzał na kuchnię. Widok był dość sielankowy.
Lu siedział przy kuchennej wyspie, oparty łokciem o blat, obierając coś niedbale, ale z wprawą. W zasięgu jego ręki stała szklanka wody z plasterkiem cytryny, więc zapewne walczył z ostatkami kaca, udając, że wszystko ma pod kontrolą. Głowę miał lekko pochyloną, a co jakiś czas poruszał nią nieznacznie w stronę Hiro, który uwijał się w kuchni z zaskakującym zapałem.
Na pierwszy rzut oka chłopak wyglądał, jakby doskonale wiedział, co robi. Mieszał coś w garnku, doprawiał mięso na patelni i w międzyczasie rozkładał naczynia na blacie, przygotowując miejsce do podania obiadu. Sprawiał wrażenie zorganizowanego i skupionego. Gdyby nie to, że Kaito znał go już na tyle, by zrozumieć, że cały ten ład i logika były tylko cieniem wskazówek podsuwanych mu przez Lu, który rzucał kolejne instrukcje, dopełniając je skinieniami głowy, wskazującymi kierunek. Dyskretna choreografia w kuchni, w której to Lu był dyrygentem, a Hiro bardzo starającym się uczniem.
Kaito parsknął cicho pod nosem. Przez chwilę przyszło mu do głowy, że gdy odda Lu z powrotem Aki’emu – co przecież było kwestią czasu – Hiro zostanie sam i z pewnością nie będzie już taki sprawny, gdy zabraknie cichych podpowiedzi. Ale to była w miarę odległa pieśń przyszłości. Na razie pozostawało mu cieszyć się posiłkami, które choć zbliżały się do poziomu strawności, i mieć nadzieję, że Hiro wyniesie z tych lekcji cokolwiek więcej niż tylko umiejętność nieprzypalania mleka.
Sięgnął po komórkę, żeby zsynchronizować aplikację i mieć dostęp do podglądu również w telefonie, ale zanim zdążył uruchomić tryb łączenia, urządzenie zawibrowało nagle w jego dłoni. Aż drgnął, zaskoczony, jakby ktoś przyłapał go na podglądaniu własnego domu. Pokręcił głową z politowaniem nad sobą samym. Jeszcze chwila, a będzie się wzdrygał na dźwięk mikrofalówki.
Odblokował ekran i w moment ledwie widoczny rumieniec wpełzł mu na policzki, rozchodząc się leniwie jak rozlany atrament, gdy zobaczył co Akihito do niego napisał.
Muszę przyznać, że dobrze wyglądasz w tej męskiej bieliźnie. Filmik w sam raz do prywatnej kolekcji.
Kaito zmarszczył lekko brwi, ale uśmiech przemknął mu przez usta. Chyba Aki nie był aż tak zły za te nocne ekscesy, jak mógłby. Odetchnął, po czym odpisał.
Chyba już trochę wyrosłem z koronek. Dosłownie. W to twoje ulubione grafitowe body nawet nie mogłem się wbić.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Telefon zawibrował po kilkunastu sekundach.
W takim razie chyba czas na wspólne zakupy.
Kaito parsknął cicho, unosząc kącik ust, ale zaraz jego wyraz twarzy spochmurniał. Wpisał odpowiedź z większą dozą chłodu, niż zamierzał.
Nie mam na to czasu. Jestem do tyłu z robotą.
Odłożył telefon i wypił resztę wody ze szklanki. Westchnął cicho, przeciągając się na krześle, po czym znów pochylił się nad laptopem i otworzył arkusz wydatków do zatwierdzenia. Kolumny liczb i skróty kont bankowych zaczęły przewijać się przed jego oczami, monotonne i powtarzalne. Skupienie wracało powoli, a z każdą minutą Kaito zapominał, że czekał jeszcze na wiadomość od Aki’ego. Dlatego podskoczył lekko na krześle, gdy telefon znów zawibrował głośno, przesuwając się na gładkim blacie biurka.
Sięgnął po niego natychmiast, jakby w obawie, że wiadomość zaraz zniknie. Gdy przeczytał treść, aż przygryzł dolną wargę. Był to odruch, który od lat próbował w sobie wykorzenić, bez większego sukcesu jak widać.
Zobaczę, co da się zrobić.
Zwykłe zdanie. Krótkie. Ale w ustach Akihito brzmiało jak obietnica albo zapowiedź kłopotów. Kaito miał ochotę odpisać coś jeszcze, coś uszczypliwego, może prowokującego, ale nim zdążył w ogóle dotknąć klawiatury, ekran laptopa rozbłysnął i rozległ się znajomy dźwięk powiadomienia. Wideo konferencja.
Na śmierć zapomniał, że dziś mają krótkie spotkanie zarządu. Z westchnieniem cierpiętnika, który właśnie musiał odłożyć kieliszek wybornego alkoholu przed pierwszym łykiem, kliknął „dołącz” i szybko, bez większych ceregieli, wysłał Aki’emu jeszcze pojedyncze serduszko.
Odchrząknął, poprawił się na krześle, wygładził kołnierzyk i przybrał chłodny, rzeczowy wyraz twarzy. Monitoring, chłopcy, pszczółki i koronki musiały poczekać. Czas na udawanie, że był dorosłym i poważnym prezesem, który wcale nie ma słabości do uroczych chłopców w szkolnych mundurkach.
Poranek zastał Lu w stanie, który najtrafniej można by określić jako „czysta niechęć do istnienia”. Leżał na futonie, który z pozoru wyglądał jak miękka, puszysta chmurka, ale w rzeczywistości był twardszy niż beton na chodniku. Każda kość w jego ciele zdawała się pamiętać każde źle przespane kilkadziesiąt sekund nocy. Leżał więc, wpatrując się martwym wzrokiem w sufit, z miną człowieka, który o piątej rano myśli o swojej egzystencji jak o błędzie systemu.
Z łazienki dobiegał dźwięk lejącej się wody. Hiro mył się i ubierał a echo tego porannego rytuału niosło się przez willę, zbyt wyraźne, drażniąc narząd słuchu Lu, który nie miał najmniejszej ochoty wstawać. Czuł w sobie tę cichą, podstępną odmianę zmęczenia, która nie potrzebuje konkretnych powodów. Niewypowiedziana niechęć do wszystkiego – do ludzi, do światła, do własnego odbicia w lustrze. Nawet mruganie wydawało mu się dziś zbyt ambitne. Zacisnął więc powieki i naciągnął kołdrę na głowę, jakby chciał odciąć się od świata niczym ślimak chowający się w skorupie z miękkiego puchu. I być może zasnąłby ponownie, może los dałby mu te dodatkowe dwadzieścia minut zawieszenia w niebycie, gdyby nie to, że po kilku minutach ktoś szturchnął go lekko w ramię.
– Lu… musimy już wstać. Spóźnimy się… – Głos Hiro był cichy, uprzejmy, może nawet odrobinę zaniepokojony.
Lu jęknął przeciągle, dramatycznie, jakby został właśnie wezwany na ścięcie. Ale mimo to podniósł się powoli i z niechęcią, ruchem przypominającym animację z bardzo niską liczbą klatek na sekundę. Odrzucił niedbale kołdrę i nie trudząc się choć zasłaniem futonu – ruszył do łazienki, by przemyć twarz zimną wodą.
– Boli cię coś…? – usłyszał ciche, nieśmiałe pytanie tuż za plecami.
Spojrzał przez ramie na Hiro wzrokiem, który w subtelny, lecz wymowny sposób przekazywał jedną prostą informację: lepiej dziś do mnie nie podchodź. Hiro aż zająknął się, cofnął pół kroku i przełknął nerwowo ślinę. Lu nie zaszczycił go już większą uwagą i po prostu zaszył się w łazience.
Chłopak stał jeszcze chwilę w miejscu, po czym westchnął cicho i wymknął się z pokoju. Korytarz, przez który musiał przemykać, przyprawiał go o ciarki, jak zawsze. Zbiegając cicho po schodach, nerwowo poprawiał rękaw bluzki, a w jego głowie kłębiły się myśli. Może wczoraj powiedział coś nie tak? Może Lu był zły o przypalone grzyby, przez które kolacja stała się gorzkawa? Przecież przeprosił… A może chodziło o coś zupełnie innego? Może Lu się po prostu źle czuł albo się nie wyspał?
Bez względu na przyczynę, Hiro postanowił dziś wyjątkowo uważać. Nie zamierzał ryzykować kolejnego niezadowolonego spojrzenia. Wolałby zjeść śniadanie z ogrem niż znosić ten chłodny, pełen wyrzutu ton Lu, który potrafił sprawić, że człowiek czuł się jak pies z podsiniaczoną duszą.
Tymczasem Lu, już pod prysznicem, odkręcił gorącą wodę i pozwolił jej lać się na swoje ciało z siłą, która zmywała nie tyle brud, co resztki jego entuzjazmu do życia. Było mu jeszcze bardziej sennie niż wcześniej. Zawsze tak było po gorącym prysznicu – rozluźniał, otulał, ale nie budził. Kiedy wyszedł spod wody, przetarł twarz ręcznikiem i założył na siebie pierwsze lepsze ubrania, które znalazł w szufladzie. Zwykle starannie dobierał odzież, ale dziś nawet nie zauważył, że bluza ma wyciągnięty rękaw, a spodnie są z innego kompletu. Nikt nie miał dziś prawa go oceniać. Z resztą, komu miał się tu niby podobać?
Zszedł do kuchni z miną skazańca i natychmiast włączył ekspres, przygotowując gorzką kawę, bez cukru, bez mleka – jak życie. Gdy tylko uniósł filiżankę do ust, język niemal mu zdrętwiał od goryczy, ale przynajmniej poczuł, że nadal żyje. A to było już coś.
Dołączył do Hiro, który już krzątał się przy blacie. Wspólnie wzięli się za przygotowanie śniadania. Proste danie – jajka, grzanki, warzywa. Nie miał dziś sił na nic bardziej wyrafinowanego. A mimo to zajęło im to więcej czasu, niż powinno. Masło na patelni nieco się przypaliło, gdy Hiro wyławiał z miski skorupki jajek, które powpadały tam gdy zbyt mocno rozbił jajko o brzeg miski. Solniczka też nie chciała współpracować i tylko refleks Lu uchronił roztrzepane jajka przed wpadnięciem do nich całej jej zawartości, gdy źle przykręcone denko odpadło. Jednym słowem, poranek był niekończącym się tańcem chaosu, którego Lu miał serdecznie dosyć. Może to przez to był tak gderliwy, gdy wreszcie usiedli do stołu?
– Śniadanie o szóstej rano to jakieś nieporozumienie – narzekał, wgniatając jajecznicę widelcem w grzankę. – Skoro wychodzisz do biura w południe to świat się nie zawali jeśli pośpimy godzinę dłużej i zjemy o siódmej.
Hiro spuścił głowę, nie wiedząc, czy zapaść się pod ziemię, czy lepiej od razu uciekać. Kaito natomiast popatrzył na Lu z niedowierzaniem, nie poznając go.
– A kolacja po dwudziestej? – ciągnął chłopak, jakby nie dostrzegał, że niebezpiecznie zbliża się do granicy, której nie powinien przekraczać. – To cholernie niezdrowe. Dobrze ci się śpi z pełnym żołądkiem?
Kaito, siedzący naprzeciwko, uniósł brew, a w jego spojrzeniu zabłysło coś ostrego.
– Może już zapomniałeś, bo byłem względem ciebie zbyt pobłażliwy – powiedział chłodno. – ale wciąż jesteś gościem w moim domu. Nie chciałbym musieć przypominać ci twojego miejsca w szeregu, Lu – ostrzegł stalowym tonem.
Chłopak wydawał się skurczyć na krześle, mimowolnie garbiąc plecy i kuląc ramiona, a przecież gospodarz nawet nie podniósł na niego głosu. Mimo to zdołał unieść nieco głowę i uśmiechnąć się krzywo.
– Przepraszam proszę pana – powiedział, z pewnym przekąsem akcentując ostatnie dwa słowa. – Po prostu pół nocy bolał mnie brzuch po tych grzybach… – skłamał.
Kaito przez moment tylko patrzył na niego, jakby ważył, czy warto odpowiedzieć. W końcu tylko westchnął i zajął się czytaniem wiadomości w telefonie. Lu spuścił wzrok i wgryzł się w grzankę z grymasem. Wiedział, że na zbyt wiele sobie pozwolił, ale nie potrafił powstrzymać myśli przed wydostaniem się ich na język. Odetchnął, upominając się, by trzymać go za zębami. Teraz może udało mu się wyłgać złym samopoczuciem, ale kolejnej szansy od losu mógł już nie dostać, a dzień dopiero się zaczął.
Sprzątanie kuchni po śniadaniu zawsze miało w sobie coś terapeutycznego. Pewna rutyna ruchów, porządek, który należało przywrócić po chaosie przygotowań, dla Lu było to jak cichy reset. Przesuwał talerze, wrzucał sztućce do zlewu, przecierał blat wilgotną szmatką, ignorując nadal nieprzyjemne pulsowanie pod czaszką i ogólną ociężałość ciała. Czuł się trochę lepiej. Trochę mniej jak wrak. Ale wciąż był drażliwy.
Zbyt wiele emocji buzowało tuż pod powierzchnią jak woda, która jeszcze się nie zagotowała, ale już zaczyna drżeć. Więc gdy Hiro, w zbytnim pośpiechu, potrącił jedną ze szklanek, która z trzaskiem rozbiła się o posadzkę, to wystarczyło by ten delikatny spokój pękł jak bańka.
– Czy ty możesz chociaż przez pięć minut uważać?! – ryknął Lu, odwracając się gwałtownie.
Ton jego głosu był ostry, nieprzyjemny, wrzynający się Hiro w skórę niczym drzazga. Chłopak aż się skulił jakby spodziewał się, że zaraz oberwie nie tylko słownie.
– Przepraszam… ja nie chciałem, to… to samo… – wyjąkał, ale Lu już go nie słuchał.
Jego złość nie była proporcjonalna do przewinienia. Ale przecież nie o szklankę chodziło. Była tylko zapalnikiem. Zbyt dogodnym pretekstem, by go nie wykorzystać. Może i kontynuowałby wyżywanie się na chłopaku, ale jego podniesiony ton zwabił do kuchni Kaito. Pojawił się w progu bezszelestnie, jak to miał w zwyczaju. Stał przez chwilę, przyglądając się całej scenie, w oczach mając chłód, ramiona skrzyżowane na piersi a brew uniesioną w niemym pytaniu. Nie wyglądał na zadowolonego.
Już otwierał usta, żeby wziąć Lu w obroty, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Kaito obejrzał się przez ramię, tak jak i pozostała dwójka, w tym zaskoczony jego obecnością Lu.
– Jeszcze do tego wrócimy – warknął przez zęby i zniknął, zostawiając po sobie obietnicę kary.
Lu niemal fizycznie poczuł, jak napięcie spływa mu po karku, gdy został sam z Hiro w kuchni. Odetchnął cicho, ale ulga była ulotna jak aromat parzonej kawy. Chwilę później jego ciało zesztywniało. Z kuchni był widok na hol, a z niego na drzwi wejściowe. Kiedy się otworzyły, w progu stanął Akihito.
W jednej ręce trzymał kilka papierowych toreb z eleganckim logo ekskluzywnego sklepu z bielizną. Drugą obejmował Kaito, przyciągając go do siebie w swobodnym, znajomym geście. Lu na chwilę stracił grunt pod nogami a w jego uszach rozbrzmiał wysoki pisk, jakby świat nagle stracił ostrość, a zmysły odmówiły współpracy. Nie słyszał rozmowy, którą prowadzili. Patrzył tylko, bez mrugania, bez ruchu, jak zaklęty. I już wiedział. Już czuł, głęboko, instynktownie, że Kaito powie Panu o wszystkim. Że nie zostanie mu darowana dzisiejsza opryskliwość. I że poniesie za to konsekwencje.
Ale mimo tego jego ciało niemal wyrywało się do przodu. Nieopanowanie. Jakby miał w środku sprężynę, która właśnie została naciągnięta do granic możliwości. Musiał złapać się krawędzi blatu, bo wszystko w nim – skóra, mięśnie, kości – chciało podbiec. Wtulić się w bok Pana. Wsunąć głowę pod jego ramię. Poczuć dłoń, która go pogłaszcze, może przytrzyma władczo za kark. Poczuć jego zapach. Jego ciepło.
To było niedorzeczne. Głupie. Niedopuszczalne. A jednak… Może chodziło o ten brak? Tamto pierwsze zbliżenie po przyjeździe – szybkie, ostre, niemal obojętne. Bez rytuałów. Bez lawendowej kąpieli. Bez opieki, której nieodzownym aspektem była też pewna doza czułości. Po wszystkim otrzymał tylko prysznic, krótki i chłodny, oraz odruchowo zaaplikowaną porcję maści na otarcia i zdawkowe polecenie, by być grzecznym, by nie przysparzać Kaito kłopotów. Nic więcej. A przecież zwykle było inaczej.
Zawsze potem następowało coś więcej. Ciepło i troska. Zasłużony odpoczynek w ramionach Pana. Bliskość, która była jak plaster, nawet jeśli najpierw bolało. A teraz? Teraz został z niczym. Tylko z zimnym rozkazem i masą obowiązków na głowie. Czy to naprawdę możliwe, że właśnie ten brak tak bardzo go rozbił?
Zamrugał, wracając do rzeczywistości i dopiero wtedy zorientował się, że Kaito coś do niego mówi. Stał też bliżej a jego spojrzenie znowu przybrało ten wyraz, jakby przed czymś go ostrzegał. Lu uniósł wzrok, odklejając go z wysiłkiem od sylwetki Pana.
– Przepraszam… Słucham? – wymamrotał nieskładnie. Głos miał niższy niż zwykle, chrapliwy, jakby od emocji spłynął mu do gardła i ugrzązł w nim niczym haczyk.
Kaito westchnął. Nie z gniewem, raczej z niecierpliwością człowieka, którego plan dnia właśnie zaczyna się rozsypywać.
– Mówiłem żebyście zajęli się dziś z Hiro sprzątaniem składziku i garażu i zniknęli mi z oczu.
Słowa były chłodne, konkretne. Jak cięcie nożem przez miękki chleb. Lu tylko skinął z pokorą głową, nie podnosząc wzroku. Tak, jakby sam fakt, że nie został zrugany bardziej, był już formą łaski.
Akihito przez cały ten czas stał z boku, przyglądając się Lu z uwagą. Przesunął po nim spojrzeniem, które dla obcych mogłoby wydawać się zwykłym zerknięciem, ale Lu znał je aż za dobrze. Aki potrafił dostrzegać rzeczy, których nikt inny nie widział. Zbyt luźno zawiązana bluza, źle dobrane spodnie, matowe spojrzenie, które nawet nie próbowało udawać radości. Wszystko to mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa.
Ale Aki postanowił niczego nie komentować. Od dawna starał się, by Lu sam nauczył się mówić głośno o swoich potrzebach i obawach. Więc teraz zadał tylko jedno, pozornie obojętne pytanie.
– Lu sprawia problemy? – spytał, jakby była to zwykła formalność.
Chłopak zesztywniał w jednej sekundzie. Jak pies, który spodziewa się kopniaka. Ręce mu drgnęły, barki napięły się w obronnym odruchu, jakby czekał na wyrok. Na chłodne „tak, odstawił szopkę, jest niewdzięczny”. Na to, że Aki odczyta jego stan jako porażkę, jako kolejne rozczarowanie. Ale Kaito tylko wzruszył ramionami.
– To nic wielkiego. Chyba wszyscy kiepsko dzisiaj spaliśmy – wyjaśnił niedbale.
Lu nie wierzył własnym uszom. Uniósł wzrok, ostrożnie, jakby bał się, że to pułapka. Aki spojrzał na niego raz jeszcze, ale tym razem z błyskiem w oku. Przesunął się bliżej i objął Kaito wokół bioder, przysuwając się do niego z charakterystycznym zawadiackim uśmiechem.
– W takim razie może przenieśmy się do łóżka i to nadrobimy? – zaproponował z rozbawieniem.
Kaito parsknął śmiechem.
– Kusząca perspektywa – odparł i objął go ramieniem. – W sumie… czemu nie.
Ruszyli na górę, a przechodząc obok Lu, Kaito rzucił mu jeszcze krótkie, znaczące spojrzenie. Nie było w nim złości a raczej ostrzeżenie. Lu skinął lekko głową, niemal niezauważalnie, dziękując mu bez słów. Może i Pan coś przeczuwał, może domyślił się więcej, niż chciał pokazać, ale nie powiedział nic. Kaito uchronił go przed najgorszym i za to Lu był mu szalenie wdzięczny.
Zaraz potem poczuł też wstyd. Głupio mu było, że przy śniadaniu zachował się tak niegrzecznie, że podniósł głos. Przeniósł spojrzenie na Hiro, który wciąż stał przy zlewie, zbierając rozbite szkło z posadzki jakby chciał udawać, ze wcale go tam nie ma.
– Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem – powiedział Lu miękko, z autentyczną skruchą. – Nie powinienem. To nie była twoja wina.
Hiro spojrzał na niego zaskoczony a potem tylko skinął głową. Nic nie powiedział, ale lekko się rozluźnił. Razem dokończyli sprzątanie kuchni, tym razem w ciszy, lecz nie było już w niej napięcia. Była cicha współpraca. Zgranie, które nie wymagało słów.
Lu zbierał talerze, Hiro ścierał blaty. Kiedy pozmywali i wytarli ostatni widelec, gdy zniknęły okruszki a podłoga znów była czysta, coś wyraźnie się zmieniło. Jakby wraz z tym bałaganem zniknęło też coś z Lu. Twarz mu się wygładziła, brwi przestały być zmarszczone a w kącikach ust pojawiła się znajoma życzliwość. To był ten wyraz, który Hiro znał. Ten, przy którym czuł się bezpiecznie.
Po uporaniu się z kuchnią chłopcy mogli wreszcie zabrać się za kolejne zadanie – sprzątanie składziku. Choć Hiro, przyglądając się wnętrzu niewielkiego pomieszczenia obok garażu, miał ochotę nadać mu zupełnie inną nazwę. To była istna graciarnia! Ale ugryzł się w język.
Zaczęli od wyciągania wszystkiego na korytarz. Ruchy były im już dobrze znane – zupełnie jak wtedy, gdy reorganizowali kuchnię. Tamto doświadczenie zaskakująco się przydało. Co prawda najpierw powstał chaos, ale Hiro wiedział już, że zaraz znajdą w nim ład i porządek. Pudełka, worki, luźne narzędzia, pudła z kablami, obce części urządzeń i rzeczy, których zastosowania Hiro nie byłby w stanie zgadnąć, nawet mając wiedzę studentów politechniki, walały się wszędzie wokół. Lu segregował to wstępnie na śmieci i rzeczy, które powinny zostać. Hiro był pełen podziwy, bo on miałby ogromne trudności z określeniem kryteriów. Nie wiedział, skąd Lu potrafił to tak bezbłędnie ocenić. Nie biegał do Kaito z każdą niejasną rzeczą, nie dopytywał. Wystarczyło jedno spojrzenie, krótki dotyk, by wiedział, co zachować. Hiro pomyślał z podziwem, że wyglądał jak ktoś, kto już nie raz porządkował podobną graciarnię i postanowił w tej materii całkowicie zdać się na niego.
Najważniejsze jednak było to, że znów mogli ze sobą rozmawiać. Hiro nie musiał się już pilnować, ważyć każdego słowa czy spojrzenia, jakby przemykał przez pole minowe. W powietrzu czuć było coś na kształt ulgi, nawet jeśli nie wypowiedzianej na głos. Kiedy natrafili na samotną ramę roweru, pokrytą cienką warstwą kurzu, ale wciąż połyskującą metaliczną czerwienią, Lu zaśmiał się i zażartował:
– Może Kaito jest niespełnionym kolarzem?
Hiro uniósł brew, niepewny, czy to żart, czy sugestia.
– Albo jego rodzice kazali mu dojeżdżać do szkoły rowerem, żeby nauczyć go życia, więc teraz go nienawidzi i rozłożył go na części zaraz po skończeniu nauki – Lu kontynuował z rozbawieniem.
Hiro uśmiechnął się nieśmiało, choć tak naprawdę nie zrozumiał kontekstu. On sam chodził do szkoły na piechotę. Oczywiście zanim jeszcze jego mama zniknęła a on w ogóle uczęszczał do szkoły. Kiedy jej zabrakło znacznie ważniejsze od nauki stało się przetrwanie samo w sobie.
Lu zerknął na niego kątem oka, ale nie skomentował jego milczenia. Hiro trochę zważył się humor, ale oczy rozbłysły mu, gdy Lu wydobył z odmętów składziku długi kawałek drewna
– Yumi… – szepnął, dotykając palcami delikatnie zmatowiałego drewna.
Tradycyjny łuk do kyūdō był piękny mimo swojego zaniedbania. Lakier już nie błyszczał, a cięciwa była postrzępiona i nieco krucha, ale wciąż miał w sobie coś szlachetnego.
– Myślisz, że Kaito trenował kyūdō w liceum? – zapytał Lu. – Pasowałoby do niego.
Nie czekał na odpowiedź. Odłożył delikatnie łuk na bok i kontynuował porządkowanie, rozważając na głos:
– Ciekawe, czy był popularny w szkole.
Hiro, który wciąż patrzył na yumi z lekkim zachwytem, odezwał się nieśmiało:
– Pan jest przystojny. Pewnie miał powodzenie u dziewczyn.
Lu spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym parsknął śmiechem. Przysiadł obok Hiro na klęczkach, zbliżając się konspiracyjnie.
– Gdybyś widział go z cztery lata temu… – szepnął. – Był bardziej nieśmiały niż ty – zdradził.
Hiro aż wytrzeszczył oczy.
– Niemożliwe! – zawołał śmiesznie szeptem.
– A jednak – odparł Lu z teatralnym westchnieniem. – Mój Pan tak działa na ludzi. Spodobało mu się coś w Kaito i pomógł mu rozwinąć skrzydła.
Hiro przemyślał to, kiwając powoli głową.
– To… właściwie całkiem miłe – stwierdził cicho.
Na te słowa Lu zareagował skrzywieniem – bardzo lekkim, ledwo dostrzegalnym. Jakby słodycz tej wizji zostawiła mu dziwny posmak. Potem jednak klaśnięciem dłoni o uda zakończył rozmowę i wstał energicznie.
– Dobra, nie mamy czasu na sentymenty. Jeszcze masa gratów do ogarnięcia – zakomenderował.
I znów wrócili do pracy. Ale coś w powietrzu było lżejsze. Jakby łuk, śmiech i ciche wyznania zdążyły trochę odkurzyć nie tylko składzik, ale i między nimi.
– Miłe? – pomyślał Lu z lekkim uniesieniem brwi.
Nie, to zdecydowanie nie jest słowo, jakiego użyłby do opisania Aki’ego. Nie żeby Pan był dla swoich partnerów w interesach zimny, czy okrutny... Ale „miły” sugerowało coś łagodnego, ciepłego, przyjemnego jak kubek kakao pod kocem w zimową noc. Aki był raczej jak dobry koniak – mocny, intensywny, i nieco ostry przy pierwszym łyku. Ale przecież nie zamierzał tłumaczyć tego Hiro. Chłopak miał swoją perspektywę. Na razie.
Lu zostawił tę myśl dla siebie i skupił się na tym, co od dłuższej chwili krążyło mu po głowie. Może to właśnie był dobry moment, by porozmawiać z Panem? Kiedy już oczywiście skończy zabawiać się z Kaito – bo przecież nie łudził się, co tam dzieje się teraz na piętrze. Może będzie w dobrym humorze? Wtedy byłby łatwiej zacząć rozmowę. Łatwiej powiedzieć to wszystko, gdy nie będzie wisiała nad nim groźba, że jedno źle dobrane słowo rozjuszy go jak rozwścieczonego boga. A może… może Pan zostanie też na obiedzie? Ta myśl zapaliła w nim cichy płomyk mobilizacji.
Jeśli zostanie, to z Hiro przygotują najlepszy posiłek, na jaki będzie ich stać. Nawet jeśli oznaczałoby to, że młodszy chłopak niczego się dziś nie nauczy poza krojeniem marchewki w milczeniu. Trudno. Pewne dni wymagały ofiar. Ale najpierw musieli skończyć porządkowanie. Jeśli miał powstać wystawny obiad, nie mogli zmarnować ani minuty.
Składzik poszedł im zaskakująco szybko, aż Lu sam był tym zaskoczony. Teraz został jeszcze garaż i tu nie wiedział, czego się spodziewać. Fakt, Kaito nigdy nie był fanem luksusowych aut jak Aki, który mógłby urządzać pokazy detailingu na podjazdach, ale i tak istniało ryzyko, że w środku trzyma pokaźną flotę, którą będą musieli wyczyścić we dwójkę. Z pewną rezygnacją nacisnął klamkę i otworzył drzwi. I zdębiał.
W garażu stały raptem dwa samochody – schludne, dyskretnie nowoczesne, ale absolutnie nie robiące wokół siebie zamieszania. Cała przestrzeń wokół była… sterylna. Dosłownie pedantycznie uporządkowana. Narzędzia wisiały równo, jakby mierzone linijką. Każda śruba miała swoje miejsce. Żadnych plam oleju. Żadnych kartonów, rupieci, paprochów. Lu zmarszczył brwi, rozglądając się podejrzliwie.
– Czy kierowca też ma w obowiązkach utrzymywanie garażu w czystości? – zastanawiał się. – A może to jakiś podstęp?
Z rozmyślań wyrwał go pisk.
– Aaa! – Hiro aż podskoczył, a Lu poczuł, jak serce zamiera mu w piersi.
Odruchowo zrobił krok w jego stronę, gotów bronić go przed szczurem, pająkiem albo czymś równie niedorzecznym, gdy podążył za jego wzrokiem i zrozumiał co się dzieje. Na jednej ze ścian wisiały trzy nowiutkie łuki, każdy delikatnie innego kształtu, z innym zdobieniem, jakby dostosowane do różnych technik. Obok stały starannie ustawione tarcze strzeleckie. Wszystko wyglądało na regularnie używane.
– No proszę – Lu mruknął z uśmiechem. – A jednak trenuje. Pewnie w ogrodzie, za domem.
Hiro stał nieruchomo z roziskrzonymi oczami. Patrzył na łuki tak, jak dzieci patrzą na witrynę z ciastkami. Wyraźnie bał się ich dotknąć, ale wręcz pożerał je wzrokiem. Był zachwycony. Lu poczuł, że udziela mu się ten entuzjazm – choć z zupełnie innych powodów.
Zamknął na chwilę oczy i pozwolił wyobraźni wyrwać się spod kontroli. Zobaczył pod powiekami Kaito, w ciemnej hakamie, z nagą, połyskującą od potu piersią. Napięte od wysiłku mięśnie odznaczały się pod jego skórą, gdy naciągał cięciwę łuku do strzału. Jego ciemne oczy były w pełni skupione, chłodne, pewne siebie. Cisza przed strzałem zawisła w powietrzu.
Lu aż przeszedł dreszcz, ale taki, który wcale nie jest nieprzyjemny. Kyūdō... tak. Ten sport naprawdę pasował Kaito. Precyzyjny. Cichy. Wymagający opanowania i absolutnej kontroli. A jednocześnie nieprzenikniony, jak sam właściciel willi. Lu potrząsnął głową, przeganiając wizję.
– Dobra – mruknął. – Czas wracać do rzeczywistości.
Bo niezależnie od tego, jak estetyczna wizja zagościła w jego głowie, oni nadal mieli garaż do „posprzątania”. Nawet jeśli nie bardzo było co tu ogarniać. Łuków woleli nie ruszać, nie wiedząc jak o nie zadbać, ale samochody mogli umyć i wyfroterować. Choć Hiro trochę kręcił nosem, nienawykły do takiej dawki wysiłku.
Tymczasem na piętrze willi rozgrywała się zupełnie inna scena – daleka od kartonów, kurzu i zapachu środków czystości. Dzięki częściowo zaciągniętym zasłonom w sypialni Kaito panował przyjemny półmrok, który zmiękczał kontury mebli i tonował kolory tkanin. Atmosfera była leniwa, duszna i przepełniona obietnicą.
Akihito siedział na łóżku, przyciągając Kaito ku sobie pewnym ruchem, jakby ten był już dokładnie tam, gdzie powinien być. Kaito, w świeżo przebranej bieliźnie – jedwabistej, ciemnej, z prostym, ale sugestywnym krojem – opierał się o jego tors, z rozchylonymi ustami i ciężkim oddechem. Jego ciało zdawało się już niemal rozpływać pod pieszczotliwym dotykiem Aki’ego.
Blondyn sunął palcami po jego skórze – po udzie, po talii, po napiętych mięśniach brzucha – jak artysta po znanym płótnie. Każde muśnięcie precyzyjnie trafiało w czułe punkty. Pochylił się, zostawiając na jego szyi pojedynczy pocałunek, potem kolejny, aż wreszcie ich usta się spotkały. Pocałunek był głęboki, pełen ciepła, najpierw łagodny, ale zaraz zaborczy i zachłanny. Ich westchnienia mieszały się z cichymi pomrukami, a dłonie nie przestawały badać nawzajem znanych terenów, jakby czas nagle przestał istnieć.
W pewnej chwili Aki oderwał się od jego ust z cichym śmiechem i spojrzał na niego z błyskiem w oku.
– Tak szybko się podnieciłeś? – mruknął zaczepnie, czując jak coś twardego i wilgotnego ociera się o jego podbrzusze. – Czyżby aż tak brakowało ci przyjemności?
Kaito prychnął pod nosem, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Westchnął, opierając głowę o ramię Aki’ego.
– Mam ostatnio sporo stresu – przyznał cicho, zaskakująco szczerze. – Za dużo rzeczy do ogarnięcia, za mało czasu… nie mam jak tego rozładować. Więc się nie dziw.
Akihito nie odpowiedział od razu. Zamiast tego po prostu objął go mocniej, przysuwając ciało Kaito bliżej do siebie. Jego dłoń przesunęła się wzdłuż kręgosłupa mężczyzny, zatrzymując się w dolnej partii pleców.
– No to dobrze, że jestem – szepnął, uśmiechając się leniwie. – Pozwól, że trochę ci w tym pomogę.
I rzeczywiście zamierzał pomóc. Na swój sposób. Cierpliwie. Starannie. Aż Kaito zapomni o stresie, dokumentach i całym świecie poza tym łóżkiem. Choćby na chwilę. Lekko ale stanowczo pchnął go na łóżko, z wprawą kogoś, kto znał jego ciało aż nazbyt dobrze, i doskonale wiedział, jak wydobyć z niego każdą reakcję. Tkanina pościeli szeleściła cicho pod jego plecami, chłodna w kontraście do gorąca, które w nim buzowało. Kaito spojrzał na niego z dołu, spojrzeniem ciężkim od oczekiwania.
Aki zawisł nad nim, opierając się na przedramionach, blisko, ale jeszcze nie dostatecznie. Zawładnął przestrzenią wokół Kaito całkowicie, jakby nawet powietrze podporządkowało się jego obecności. Pochylił się i musnął ustami jego szczękę, potem linię szyi, obojczyki. Każde miejsce z premedytacją obok tego, którego Kaito pragnął najbardziej. Dłonie Aki’ego sunęły leniwie po jego skórze, badając, drażniąc, plącząc się na rozpalonym ciele, ale wciąż starannie omijając oczywiste miejsca. Prześlizgiwały się po bokach żeber, muskały wewnętrzną stronę ramienia, zatrzymywały się na biodrze, tylko po to, by zaraz się cofnąć. Złośliwie. Uwodzicielsko. Metodycznie.
Kaito wił się pod nim, z twarzą napiętą i zarumienioną. Każde muśnięcie przeszywało jego ciało elektryzującym dreszczem, nieznośnie wręcz przyjemnym. Nie potrafił się już kontrolować. Nawet nie próbował. Czuł, jak napina mięśnie, jak jego ciało wyrywa się do przodu, jak biodra same unoszą się, szukając ulgi, której Aki uparcie mu odmawiał.
– Aah… – przeciągłe westchnienie wymknęło mu się z ust, gdy po raz kolejny palce Akihito prześlizgnęły się zbyt blisko, ale nie tam, gdzie powinny.
Blondyn zaśmiał się nisko, gardłowo, tuż przy jego uchu, czując, jak napięcie w jego własnym ciele niemal przekracza już granice rozsądku. W jego spodniach robiło się ciasno. Bardzo ciasno.
– Ty mały desperacie – mruknął z rozbawieniem, patrząc mu bez skrępowania w oczy.
Już miał zsunąć z Kaito tę seksowną bieliznę – jedyne, co jeszcze osłaniało jego ciało – gdy nagle powietrze przeciął znajomy dźwięk. Ostry, wyraźny, nie do zignorowania. Telefon. Melodia była zbyt charakterystyczna, zbyt dobrze zakodowana w ich wspólnych doświadczeniach, by ją pomylić. Kaito aż zamknął oczy z cichym jękiem.
– Nie teraz – warknął z frustracją, jakby samo życie miało czelność przerwać to, na co czekał od tygodni.
Ale Aki już się odsuwał. Zmarszczył brwi i sięgnął po telefon leżący na szafce nocnej. W jednej sekundzie atmosfera uległa zmianie. Ulotne ciepło bliskości ustąpiło miejsca napięciu innego rodzaju. Bo on znał tę melodię i wiedział, że jeśli ktoś dzwoni z tamtego numeru to nie robi tego bez powodu. Odebrał połączenie niemal z duszą na ramieniu, jakby sama melodia sygnalizowała, że coś jest nie tak. Przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha a w jego spojrzeniu pojawiła się nagła czujność, której jeszcze przed chwilą nie było.
Kaito, który jeszcze przed minutą zdawał się dryfować w przyjemnym letargu, natychmiast zorientował się, że coś się zmieniło. Usiadł powoli, oparł przedramię na kolanie i obserwował Aki’ego w milczeniu. Z telefonu dobiegł przejęty, kobiecy głos. Znajomy. Zbyt znajomy, by go zignorować, a jednak Kaito nie potrafił przypisać go do konkretnej twarzy. Pamiętał ten ton. Pamiętał emocje, które ze sobą niósł. Ale to było jak echo sprzed lat. Tymczasem Aki zbladł.
– Wyślij mi adres. Zaraz przyjadę – powiedział szybko do słuchawki, już wstając z łóżka.
Zanim Kaito zdążył zareagować, Aki rozłączył się i zaczął pośpiesznie ubierać, z nieładem, który zupełnie nie pasowała do jego zwykle dopracowanego stylu.
– Co się stało? – spytał Kaito, nadal siedząc na pościeli, zaniepokojony tym nagłym pośpiechem.
– Ryu zasłabł na jakimś spotkaniu. Jest w szpitalu – Akihito rzucił przez ramie, zapinając guzik spodni.
Kaito zamrugał, zaskoczony.
– Jechać z tobą? – zaproponował.
– Nie trzeba – odpowiedział Aki, sięgając po koszulę. – Odezwę się wieczorem.
I zanim Kaito zdążył cokolwiek dodać, Akihito już wybiegł z sypialni, zostawiając za sobą zapach perfum, pośpiech i pustkę. Kaito westchnął ciężko, przysuwając dłoń po skroni. Wiedział, że Ryu jest dla Aki'ego ważny, może nawet najważniejszy, i że sprawa, która wyciągnęła go z łóżka bez cienia wahania, nie mogła czekać. A mimo to... Spojrzał w dół.
– Naprawdę? – pomyślał z irytacją.
Członek, wciąż twardy, dumnie domagał się tego, co mu obiecano. Niby mógł ulżyć sobie własnoręcznie, ale przecież nie o to chodziło. Nie tego się spodziewał, nie to w nim rozbudzono. Opadł z powrotem na poduszki i przysłonił oczy przedramieniem, zrezygnowany. Westchnienie, które wydobyło się z jego ust, było godne aktora dramatu.
Tymczasem na dole Aki zbiegł po schodach, zarzucając byle jak kurtkę na ramiona. Buty włożył w biegu, nie zważając na niezawiązane sznurowadła i kierując się do drzwi. Lu wyszedł właśnie z bocznego korytarza, z ręką wzniesioną, jakby chciał go zatrzymać.
– Panie! – zawołał zaskoczony.
Ten nawet na niego nie spojrzał.
– Nie teraz! – rzucił krótko, niemal bez tchu i zniknął za drzwiami wejściowymi.
Lu zamarł z ręką w powietrzu, która po chwili opadła bezradnie wzdłuż ciała. Podszedł powoli do drzwi i uchylił je, zerkając na podjazd. W samą porę, by zobaczyć, jak samochód Akihito odjeżdża z piskiem opon, znikając za bramą jak cień. Lu przez chwilę po prostu stał. Niewzruszony. Milczący. A potem westchnął cicho i zamknął drzwi, przekręcając zamek. Nie zdążył z nim porozmawiać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz