Mick wrócił na swoje miejsce, gdy już trochę ochłonął. Starał się zrelaksować, ale jego myśli wciąż błądziły wokół tego, co mogło go czekać po lądowaniu. Chciał zapytać Drake'a, dokąd lecą, ale Pan wyglądał na zajętego. Przez większą część podróży grzebał w laptopie i odbierał telefony od swoich podwładnych. Nawet nie tknął kawy, którą podała mu stewardessa. Mick wolał mu więc nie przeszkadzać. Już i tak miał przesrane, za ostatnie wybryki. Usiłował odrobinę się przespać, ale dzwoniąca co kilka minut komórka skutecznie go wybudzała. Poddał się więc w końcu i tylko obserwował niebo za oknem.
Po kilku godzinach stewardessa poinformowała ich, że za chwilę rozpoczną lądowanie. Mick zapiął pas i przyglądał się miastu, które zbliżało się z dużą prędkością. Metropolia była imponująca, ale nie potrafił jej rozpoznać. Ot zwykłe centrum miasta z masą wieżowców. Mogli być dosłownie wszędzie. Choć, sądząc po czasie i kierunku podróży, nie opuścili Azji. Ale mógł się oczywiście mylić.
Gdy samolot okrążył lotnisko, ustawiając się do lądowania, poczuł znajome uczucie w żołądku. Znów zbierało go na wymioty, ale zdołał je stłumić, zamykając oczy. Może jednak miał jakąś chorobę lokomocyjną? Ale wcześniej latał bez problemu tak wiele razy. Nie, to musiał być wynik nadmiernego stresu. Aż pisnął, gdy samolotem wstrząsnęły niewielkie, ale nagłe turbulencje.
Odetchnął dopiero, gdy znaleźli się na ziemi. Jeden z ochroniarzy wysiadł pierwszy, za nim podążył Drake, dając Mick'owi oszczędny gest ręką, by ruszył za nim. Ich dziwny kordonik zamykał Misaki, rozglądając się wokół czujnie, jakby spodziewał się ataku.
Mick potknął się na ostatnim stopniu schodów, widząc napis na terminalu lotniska. Nogi wręcz odmówiły mu posłuszeństwa a serce zamarło w piersi. Gdyby Misaki go nie przytrzymał upadłby. Dlaczego przylecieli akurat tutaj? Czy Drake miał tu jakieś interesy do załatwienia? Napis głosił bowiem: Seoul Incheon International Airport.
To miasto powinno przywoływać zabawne wspomnienia z wakacji, ale stało się wstępem do koszmaru, który zmienił jego życie na zawsze. To w Seulu stracił wolność, nie ze swojej winy. Przerażenie ściskało mu żołądek a myśli zaczęły błądzić w niebezpieczne rejony. Dlaczego Pan zabrał go akurat tutaj? Próbował sobie przypomnieć, czy Drake wspominał coś o interesach w Korei Południowej, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Przecież nie dzielił się z nim tego typu informacjami. Może to jakiś nowy biznes? A może... chciał go tu zostawić? Może był nim rozczarowany? W końcu sprawiał mu tak wiele kłopotów. Był nieposłuszny i pyskaty. Kto chciałby mieć takiego... takiego...
Nie potrafił się nazwać. Czym był dla Drake'a? Pupilkiem? Zabawką? Niewolnikiem? Przecież był człowiekiem, do cholery! Kiedyś był też wolny, mógł sam decydować o sobie, nie musiał słuchać niczyich rozkazów. Ale ten czas wydawał mu się tak odległy, że niemal nierealny. Wręcz nie potrafił przypomnieć sobie jak to było, myśleć samodzielnie. Czy teraz nie było prościej? Nie musiał się niczym martwić i przejmować. To Drake podejmował za niego decyzje. To on wskazywał mu kierunek.
- Wsiadaj – polecił mu właśnie, więc zrobił to bez słowa.
Wsiadł na tylnie siedzenie czarnego, luksusowego samochodu i zapiął pas. To było takie proste. Przecież wystarczyło, żeby podążał za wskazówkami Pana i wszystko będzie w porządku. Nie miało znaczenia, gdzie się znajdowali. Najważniejsze, że Pan był obok, by go prowadzić. Ale co, jeśli rzeczywiście przyjechali tu, by go zwrócił?
Zrobiło mu się słabo, na samą myśl. Zwłaszcza, że zdawał się poznawać okolicę, którą jechali. Czy Drake rzeczywiście mógł być tak okrutnym, żeby po prostu oddać go komuś innemu? O czym on w ogóle myślał? Przecież to był Drake! Oczywiście, że mógł to zrobić! Choćby dla chorej satysfakcji, gdy będzie oglądać jego przerażoną twarz. Mick nie potrafił znieść myśli o powrocie do podziemi kasyna, miejsca, które było początkiem jego niewoli. Czy znowu zostanie zamknięty w podziemiach, w zimnej, ciasnej celi? Znowu będzie musiał znosić upokorzenie, strach i ból? Jak długo będzie czekał na nowego właściciela i kto nim będzie? Może tym razem okaże się nim jakiś obleśny, zboczony staruch, który będzie wykorzystywał go do swoich perwersyjnych fantazji? Drake przynajmniej był przystojny.
Ale czy śmiecie z odzysku w ogóle były ponownie sprzedawane? Przecież psułyby renomę sprzedawcy. Może od razu oddadzą go do jakiegoś podrzędnego burdelu, gdzie będzie dawał dupy każdemu, kto się nawinie. Ile czasu minie nim zarazi się jakimś paskudztwem albo uzależni od narkotyków, którymi będą go faszerować, żeby mógł pracować dzień i noc.
Ta myśl była nie do zniesienia. Wolałby umrzeć niż skończyć w ten sposób. Zerknął na Drake'a zapatrzonego w ekran swojego telefonu. Może jeśli go poprosi to będzie na tyle łaskawy, by po prostu zastrzelić go gdzieś na obrzeżach miasta? Może jeśli padnie przed nim na kolana i zacznie błagać?
- Będę rzygał... - wykrztusił z trudem.
Drake spojrzał na niego zaskoczony. Mick był biały jak kartka papieru a jego czoło lepkie od potu. Kazał kierowcy natychmiast zjechać na pobocze. Wyciągnął chłopaka na zewnątrz i obserwował z niedowierzaniem jak, po raz kolejny, opróżnia żołądek.
- Strułeś się czymś? – spytał.
- Nie miał czym, nie zjadł śniadania – Misaki zauważył przytomnie, wysiadając za nimi.
Podał chłopakowi butelkę wody i chusteczki. Mick przyjął je z wdzięcznością i wypłukał usta z ohydnego posmaku. Jego dłonie drżały, ale wiedział, że to może być jedyna szansa, nim dotrą do celu. Musiał coś zrobić, cokolwiek. Byle odwieść Drake'a od pomysłu zwrócenia go. Popatrzył na niego błagalnie i upadł na kolana, tak jak stał. Butelka wody potoczyła się gdzieś obok.
- Proszę Panie, nie oddawaj mnie – wyszeptał z rozpaczą w głosie. – Zrobię wszystko, tylko nie oddawaj mnie tam z powrotem... Nie zniosę powrotu do tamtego miejsca... - jego głos łamał się a oczy napełniały się łzami.
Drake spojrzał na niego z niechęcią, a może z cieniem czegoś, czego Mick nie potrafił odczytać. Nieliczni przechodnie zaczęli na nich zerkać, co wywołało w mężczyźnie napad gniewu. Ściągnął brwi, nie ukrywając wściekłości.
- Wstań! – warknął, próbując unieść Mick'a za ramiona, ale ten uczepił się jego spodni w jakiejś dziwacznej panice. – Powiedziałem, wstań! – powtórzył polecenie, bliski furii.
Przyciągali zbyt dużą uwagę. Dopiero przy pomocy Misaki'ego udało mu się odczepić od siebie chłopaka i siłą wrzucić go do samochodu. Tam, za zaciemnionymi szybami i z dala od ciekawskich oczu, spoliczkował go dotkliwie, żeby opanować jego histerię.
- Nie zamierzam cię oddawać, imbecylu! – syknął, trzymając go za obrożę, żeby mu się nie wyrwał. – Przestań robić sceny!
W samochodzie zapanowała cisza, przerywana jedynie cichym szlochem chłopaka.
- Nie zamierza pan? – spytał z niedowierzaniem.
Jego oczy, pełne łez, powoli wracały do normalności. Zupełnie, jakby wybudzał się z dziwnego letargu.
- Nie, nie zamierzam – Drake oznajmił kolejny raz, chcąc dać mu pewność.
Puścił obrożę i pozwolił blondynowi wtulić się w swój bok. Jego nagła potrzeba bliskości była zarówno zaskakująca jak i irytująca. Czy naprawdę wystarczyło ledwo kilka tygodnie, żeby aż tak zniszczył jego psychikę? Czy Mick mógł być aż tak słaby? A może był to opóźniony efekt tresury, której został poddany? Czymkolwiek jego zachowanie było spowodowane, nie podobało mu się to. Nie chciał mieć u boku trzęsącej się kupy gówna!
Mick uspokoił się na szczęście po kilku minutach. Wydmuchał nos i odkleił się od niego, przepraszając cicho za swoje zachowanie. Zaczął trząść się na nowo dopiero, gdy dojeżdżali do kasyna, w którym go kupił. Drake wiedział, że to miejsce może nie być dobrym wyborem, ale chciał się trochę zabawiać uczuciami chłopaka. Teraz widział jednak, że z zabawy nic nie będzie. No chyba, że chciał zniszczyć go do końca. Mógł odwołać rezerwację, ale gdzie mieliby szukać noclegu na ostatnią chwilę? Nie miał ochoty krążyć po mieście w poszukiwaniu innego hotelu. Z resztą, właściciel kasyna też nie byłby zadowolony z takiej decyzji.
Z resztą, co on w ogóle rozważał? Naprawdę przejmował się opinią tego cholernego chłopaka, którego kupił dla czystego kaprysu, żeby spełniać swoje fantazje? Mick był jego własnością a on Panem. To on decydował o tym, gdzie mieli nocować i jak spędzać dni!
Wściekły wysiadł z samochodu, gdy dojechali na miejsce. Wszedł do budynku wejściem dla Vip'ów i od razu udał się do apartamentu, który wykupił. Pokoje znajdowały się na najwyższym piętrze, z którego roztaczał się piękny widok na Seul. Drake lubił wysokość. Lubił to uczucie, gdy patrzył na otwartą przestrzeń.
Ochroniarze otrzymali pokój obok, ale wnieśli jeszcze ich bagaże, upewniając się, że apartament jest bezpieczny i nie ma w nim żadnych podsłuchów. Gdy zostali sami Drake przyjrzał się swojemu chłoptasiowi. Mick stał pośrodku apartamentu, wyraźnie roztrzęsiony i zagubiony.
- Będziemy spać razem, sir? – spytał właśnie, nieco nieśmiałym głosem. – Jest jedno łóżko... - wskazał na nie.
Rzeczywiście, w apartamencie znajdowało się tylko królewskie łoże, zasłane aksamitną pościelą. Drake posłał mu zimne spojrzenie. Wciąż był zirytowany sceną, którą dzieciak urządził pośrodku drogi.
- Jeśli ci nie odpowiada możesz spać na podłodze – odpowiedział sucho, krzyżując ręce na torsie.
Mick spojrzał w róg pokoju, jakby rzeczywiście rozważał tę opcję i szukał odpowiedniego miejsca do rozłożenia posłania. Pokiwał pokornie głową i przysiadł na klęczkach przy fotelu, który stał niedaleko pokaźnego telewizora. Drake prychnął na to z pogardą.
- Odśwież się i przebierz – rozkazał, bardziej po to, żeby chłopak na chwilę zniknął mu z oczu, niż z rzeczywistej potrzeby.
Mick posłusznie zamknął się w łazience, biorąc szybki prysznic. W międzyczasie Drake zamówił im obiad, bo dochodziła czternasta a on nie miał zamiaru schodzić do restauracji. Nie, dopóki nie ogarnie zachowania Mick'a. Choć wypadałoby iść się przywitać z właścicielem tego przybytku. Nie mógł odkładać tego w nieskończoność, zwłaszcza, że chciał zawrzeć z nim pewien kontrakt.
Kiedy oboje posilili się wykwintnym posiłkiem i nieco odświeżyli Drake wezwał Hatoru i trójką udali się do piwnic wystawnego kasyna. Mick wiedział, że podziemia będą najgorszym miejscem, do jakiego mogli się udać. Każdy kolejny krok wypełniał jego serce strachem. Gdy zjeżdżali windą na najniższy poziom, jego dłonie były mokre od potu, a oddech stał się płytki i urywany. Powracające wspomnienia wręcz go obezwładniały.
Gdy drzwi windy się otworzyły, Mick poczuł, jakby ziemia usuwała mu się spod nóg. Ciasne korytarze o słabym oświetleniu, duszny zapach wilgoci i strachu, kraty oddzielające poszczególne segmenty. Wszystko to było mu aż nazbyt dobrze znane. Jego umysł zalewały obrazy przeszłości: bicie, krzyki, ciemność. Z każdym krokiem jego serce biło szybciej, aż prawie mógł usłyszeć jego echo w głowie.
Mimo wszystko szedł grzecznie dwa kroki za Panem, mając za plecami ochroniarza o postawnej budowie. Gdy minęli część więzienną i weszli do gabinetu ze szklanym biurkiem, był bliski omdlenia. Pobladł na widok wysokiego mężczyzny w garniturze, będącego właścicielem kasyna. Aż skurczył się w sobie a jego oczy napełniły się łzami. Przełknął je z trudem i spuścił wzrok na podłogę, by nie musieć na niego patrzeć.
Właściciel kasyna uśmiechnął się złośliwie, gdy tylko ich zobaczył.
- No, no, cóż za niespodzianka – odezwał się głosem wręcz kipiącym od pogardy. – Widzę, że pięknie udało się panu oswoić tego niesfornego kundla – powiedział, odpalając papierosa i kierując paczkę w stronę rozmówcy, chcąc go poczęstować.
Drake wyjął jeden z nich i wsunął go między wargi. Hatoru odpalił mu papieros zapalniczką na benzynę, którą miał ukrytą w kieszenie kurtki. Mick poczuł jak każde słowo wbija mu się w serce niczym nóż. Głos, który wypowiadał słowa, pojawiał się nie raz w jego koszmarach. Zdążył już do niego przywyknąć. Nauczył się go ignorować. To były tylko słowa. Mógł oddzielić je od swojej osoby i uczynić nieważnymi. A przynajmniej starał się to zrobić. Zacisnął pięści i wbił wzrok w podłogę.
- No proszę, nawet nie piśnie. Muszę przyznać, że ma pan talent do układania niewolników, panie Nakamura – mężczyzna przyznał z zimnym i bezlitosnym śmiechem.
- Nie przyjechałem tu, by słuchać wątpliwych komplementów – oznajmił Drake.
W Micku zaczęła gotować się wściekłość, mieszając się z paraliżującym strachem. Zaciskał dłonie tak mocno, że paznokcie tworzyły krwawe ślady na skórze. Wiedział, że nie może zrobić nic, by zmienić swoją sytuację, powinien trwać cicho u boku Pana, ale gniew wzbierał w nim jak fala. Chciał krzyczeć, chciał rzucić się na tego człowieka, który odebrał mu wolność i udusić go gołymi rękoma. Wiedział, że to nie było możliwe. Pan powstrzymałby go, nim w ogóle by zaczął. A nawet jeśli nie, to zrobiliby to ochroniarze właściciela kasyna. Musiał więc przełknąć gorycz upokorzenia i pokornie wbijać wzrok w podłogę, stojąc tuż za plecami Pana. Był zbyt słaby by się przeciwstawić. Ta niemoc doprowadzał go do szału!
Pogrążył się we własnym gniewie, gdy Drake prowadził rozmowę. Nawet niespecjalnie rejestrował ich dyskusję. Równie dobrze mogli negocjować jego zwrot, Mick nie rozróżniał słów. Słyszał jedynie dźwięk ich głosów i szum własnej krwi w uszach. Wiedział, że sprzeciw okazany w tej chwili, mógł kosztować go życie. Milczał więc przykładnie, choć wspomnienia pobytu w tym miejscu wręcz go przytłaczały.
Gdy wyszli na korytarz a on dostrzegł rudego chłopaka, w podobnym do siebie wieku, coś w nim pękło. Mówiono tu o nim jak o rzeczy, jak o przedmiocie, którym można było rozporządzać wedle własnego uznania. A przecież był człowiekiem takim samym jak oni. Był osobą! Tylko przez idiotyczne wybory wątpliwego przyjaciela skończył w taki sposób. To wszystko było winą Kyleb'a! Nigdy nie powinien się tu znaleźć!
Nim zdążył pomyśleć dopadł do rudzielca i wymierzył mu kilka ciosów pięścią, prosto w twarz. Ochroniarze obydwu stron byli tak zaskoczeni, że nie dążyli zareagować w porę. Hatoru odciągnął go, wciąż młócącego rękami w powietrzu.
- To Twoja wina, ty chuju! – Mick wrzeszczał w niebogłosy.
Kara jaką otrzyma za ten wybryk nie miała teraz znaczenia. Liczyła się tylko zemsta! Kyleb zniszczył mu życie i musiał za to oberwać. Właściciel kasyna wyszedł na korytarz, zwabiony hałasem. Widząc zastaną scenę aż wstrzymał oddech.
- Co ten gówniarz wyprawia?!- wrzasnął wściekły.
Mick otrzeźwiał w jednej chwili. Chłopak, którego miał przed sobą miał piękną, kobiecą twarz. Znaczy... zanim napotkał jego pięść. Obecnie krwawił z nosa, zawodząc żałośnie, jakby co najmniej zarzynano go niczym prosie. Jego skroń zdobiło głębokie pęknięcie, z którego również ściekała krew. Na widok tej zmasakrowanej facjaty zrobiło mu się niedobrze. To nie był Kyleb...
- On był wart majątek! Był na specjalne zamówienie! – właściciel kasyna zawodził nad pobitym chłopakiem, który łkał niczym podrzędna ciota.
Drake prychnął z pogardą, wyjmując z kieszeni elegancki, skórzany portfel.
- Odkupie go od ciebie – rzucił jakby kilkumilionowy wydatek nie robił na nim żadnego wrażenia.
Drugi z mężczyzn wydawał się wciąż zirytowany, ale taki układ zdawał się go satysfakcjonować. Wrócili na moment do jego biura, by podpisać odpowiednie dokumentu. Mimo umowy zakupu Drake stanowczo odmówił zabrania drugiego chłopaka. Uznał, że ten incydent był w pełni winą jego ludzi, którzy nie zareagowali w porę. Właściciel kasyna przystał na to, zadowolony, że może sprzedać rudzielca jeszcze raz, oczywiście, kiedy już doprowadzi go do porządku.
Mick, trzymany za ramię i prowadzony przez otyłego ochroniarza podążył za Panem do ich apartamentu. Gdy tylko przekroczyli jego prób Drake chwycił go za krtań i przyszpilił do ściany.
- Czy ciebie kompletnie pojebało?! – warknął mu prosto w twarz.
Hatoru stał z boku, zupełnie nie wiedząc co powinien zrobić. Może lepiej było się stąd ewakuować? Ale co jeśli szef będzie potrzebował pomocy przy chłopaku? Mick przecież właśnie pokazał, jak potrafi być niebezpieczny, mimo wątłości swojego ciała. Blondyn usiłował bezradnie wyrwać się z uścisku Drake'a, ale wyraźnie nie miał na to szans.
- Myślałem..., że to Kyleb – wychrypiał z trudem.
Drake puścił go nagle, aż upadł na podłogę.
- Kto kurwa?!
Mick potrzebował chwili, by złapać oddech. Kiedy już wykaszlał swoje, spojrzał na Pana gniewnie. Czy on w ogóle mógł zrozumieć jego sytuację?
- To przez tego skurwiela tak skończyłem... - powiedział mimo wszystko.
Drake uniósł brew. Wyglądał jakby ten wątek, w jakiś dziwny sposób, go zainteresował. Podobał mu się ogień, który widział w zielonych oczach blondyna. Nie dostrzegał go już tak dawno a przecież to tego pragnął. Uwielbiał ten pazur, który blondyn ostatnio stracił. Ale kim do kurwy był Kyleb?! I dlaczego Mick bił z jego powodu obcych ludzi?! Jednak, czy to miało jakieś większe znaczenie?
- Co byś zrobił, gdybyś rzeczywiście spotkał jego? – zapytał, ciekaw.
Mick aż cały się zjeżył, niczym wściekły, dziki kot. Drake poczuł mrowienie w kroku. Właśnie takim go pragnął.
- Zatłukę go gołymi pięściami! – Mick odpowiedział bez najmniejszego wahania. – A potem naszczam na jego zwłoki – dodał, podnosząc się z podłogi.
Drake parsknął śmiechem.
- Jednak lubisz złoty deszcz, co? – skwitował, poważnie rozważając odnalezienie i kupno chłopaka, o którym mówił Mick, tylko po to, żeby zobaczyć to przedstawienie.
Niemal od razu stwierdził jednak, że była to gra niewarta zachodu. A z pewnością nie teraz, gdy był na świeczniku. Adwokat może i pozbył się służb, ale nie zmieniało to faktu, że byli nim zainteresowani. Ich naloty stały się na tyle uciążliwe, że jego wuj zdecydował o likwidacji nowego szefa policji. Stąd jego wyjazd za granicę. Musiał mieć alibi na ten czas. Kamery w kasynie były wręcz niepodważalnym dowodem na jego brak związku z przyszłym morderstwem. Kłopotliwa była jedynie obecność Mick'a. Musiał jakoś zmienić jego wizerunek. Może wystarczy farba do włosów i soczewki? W najgorszym wypadku po prostu zamknie go w pokoju i nie będzie nigdzie ze sobą zabierał. To było nudne, ale zawsze było to jakieś rozwiązanie.
Z zaskoczeniem stwierdził, że już nie jest na niego wściekły. Mimo pokaźnej kwoty, jaką przyszło mu zapłacić... Wściekłość Mick'a nawet mu się podobała. Choć jego technika pozostawiała tak wiele do życzenia.
Ujął właśnie jego dłoń i obejrzał ją dokładnie. Kostki były poranione, tak jak się spodziewał. Może i przywalił ostro przeciwnikowi, ale cóż z tego, skoro sam nieźle przy tym ucierpiał?
- Zrobiłeś sobie więcej krzywdy niż jemu – stwierdził, ciągnąc go w stronę łazienki.
Tam opłukał jego dłonie pod strumieniem zimnej wody i zaczął bandażować poranione kostki chłopaka. Mick, choć nadal zdenerwowany, pozwolił mu na to, wpatrując się w jego ruchy. Dotyk Drake'a był zaskakująco delikatny, mimo brutalności, jaką wcześniej okazał.
- Gdy uderzasz – Drake zaczął, nie podnosząc wzroku – musisz blokować nadgarstek. Nie wystarczy tylko walić na ślepo.
Mick patrzył na Pana z mieszanką zakłopotania i ciekawości. Czuł się jakby został zbesztany i pochwalony jednocześnie. Czy to mogło cokolwiek zmienić w ich relacji...?
- Czy mógłby pan... nauczyć mnie boksować, sir? – spytał nieśmiało.
Przecież w siłowni w apartamencie Drake'a wisiał worek treningowy. Mógłby na nim ćwiczyć. Po co? Sam nie był pewien. Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie.
- Chcesz obić mi pysk? – spytał ze śmiechem, tym większym, że Mick wydawał się wstrząśnięty jego sugestią.
- Nie, nigdy bym...!- usiłował się bronić, ale natychmiast zrozumiał, że był to żart.
Zaśmiał się cicho, oglądając opatrunek na jednej z rąk, podczas gdy Pan, owijał bandażami jego drugą dłoń.
- Czuje się... słaby, sir. Chciałbym być silniejszy – wyznał, zaskoczony własną szczerością.
Drake związał ostatni supełek i pokiwał głową, zadowolony z efektu. Zlustrował Micka, jakby oceniał jego możliwości. Kiedy poważniej zastanowił się nad jego propozycją uznał, że z chęcią zobaczyłby go w walce. Może nawet zorganizuje mu jakieś mordobicie z jednym ze swoich ludzi? To była myśl! W jego głowie zaczął rodzić się plan. Trenowanie Mick'a mogło przynieść mu nie tylko rozrywkę, ale i pewne korzyści. Chłopak rzeczywiście był teraz słaby a każda zabawa z nim przypominała rzucanie zdechłą rybą po pokoju. Gdyby nabrał nieco mięśni i był w stanie jakkolwiek mu się przeciwstawić...
Drake'a aż przeszedł przyjemny dreszcz. Kupił chłopaka dla rozrywki, ale mógł przecież uczynić z niego użyteczne narzędzie. Tak jak zrobił z Misaki'm. Tak, ten wydatek mógł mu się pięknie zwrócić. Mick mógł wnieść w jego życie ten pierwiastek nieprzewidywalności, którego tak mu brakowało.
- Dobrze, jeśli tylko znajdę na to czas – zgodził się, opłukując ręce w umywalce.
Ledwo powstrzymywał uśmiech, który mimowolnie wykwitł mu na twarzy. Widząc swoje odbicie w lustrze stwierdził, że wygląda jak psychopata. Oczy wręcz błyszczały mu podekscytowaniem. Jednak, gdy odwrócił się do chłopaka, wyglądał na opanowanego i pełnego dystansu.
- Zaczniemy zaraz po powrocie. Tymczasem oczekuje od ciebie należytego zachowania – obwieścił, opuszczając łazienkę.
Mick pozostał w niej, nieco oszołomiony. Czy Pan naprawdę zamierzał nauczyć go walczyć? Chciał dać mu siłę, by... No właśnie, by co? Czas miał odpowiedzieć mu na to pytanie. Tymczasem musiał zmierzyć się z bólem, który pojawił się nieoczekiwanie, gdy poziom adrenaliny zaczął spadać. Obtarte kostki piekły niemiłosiernie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz