Drake zadziałał szybciej niż mógł pomyśleć. Jego dłonie sięgnęły do zamka bluzy chłopaka. Rozpiął ją jednym szarpnięciem a potem rozdarł cienką koszulkę, odsłaniając jego klatkę piersiową. Sam na moment stracił oddech, gdy zobaczył co skrywała. Zbyt długo siedział w tym brutalnym półświatku, by nie poznawać śladów pobicia. A raczej skopania. Brzuch Mick’a był upstrzony zadrapaniami i czerwonymi śladami kształcie półksiężyca, od czubka buta, które podbiegały krwią. Widok ten, w połączeniu ze stanem blondyna, wywołał w nim falę gniewu, która niemal go obezwładniła.
- Kurwa! - warknął przez zaciśnięte zęby, pochylając się niżej.
Nie przewidział, że mogli go aż tak poturbować. Gumowa kula miała tylko wyglądać przekonująco a teraz obawiał się, że strzał mógł rzeczywiście go zabić, jeśli doprowadził do krwawienia jakiegoś ważnego narządu. A może złamał mu żebro i to przebiło płuco? Liczył jednak na to, że był to tylko wstrząs pourazowy. Ale nie było czasu teraz tego rozważać.
Nachylił się nad Mick’iem, jedną ręką odchylając jego głowę do tyłu a drugą zatykając mu nos. Przymknął oczy na ułamek sekundy, zanim szczelnie przyłożył swoje usta do ust chłopaka i wdmuchnął w nie powietrze.
Odsunął się, obserwując, czy klatka piersiowa chłopaka uniosła się. Tętno było wyczuwalne, co dawało mu cień nadziei, że masaż serca nie będzie konieczny. Gdyby jeszcze miał połamać mu przy nim żebra… Chociaż zawsze byłoby to lepsze niż śmierć.
Wdmuchnął powietrze po raz drugi a potem trzeci. Przerwał na chwilę, czując, jak jego własne serce bije boleśnie szybko. Kakofonia, która rozgrywała się wokół w ogóle nie pomagała.
- No dalej, Mick! Oddychaj! – irytował się w myślach.
Nabrał powietrza i wrócił do przerwanej czynności. Po kilku powtórzeniach klatka piersiowa blondyna nagle drgnęła a ten sam wciągnął gwałtownie powietrze. Jego ciało zgięło się w spazmatycznym ruchu, jakby próbował wyrwać się z otchłani, ale zaraz znów znieruchomiało. Tym razem jednak nie pozostawało całkowicie bezwładne a falowało delikatnie w rytm słabego oddechu.
Drake odetchnął z ulgą, siadając obok chłopaka na zimnej podłodze. Poklepał go lekko po ramieniu, choć jego dłoń wciąż drżała z napięcia.
- Dbasz, żeby nie brakowało mi w życiu adrenaliny, co – powiedział z nutą irytacji i ulgi w głosie.
Po chwili Mick zamrugał kilka razy, odzyskując świadomość. Jego zamglone spojrzenie wędrowało bez ładu po otoczeniu, aż w końcu skupiło się na twarzy Drake’a. Był zdezorientowany, jakby nie do końca rozumiał, co się dzieje.
- Panie...? – wychrypiał słabo, ledwie słyszalnym głosem.
- Spokojnie, jestem tutaj – odpowiedział Drake, przytrzymując go za ramię, by nie próbował się podnieść. – Leż. Jeszcze nie czas na heroiczne występy
Mick zamknął oczy na chwilę, ale jego oddech stopniowo się wyrównywał. Drake patrzył na niego z mieszanką złości, ulgi i czegoś, czego nigdy nie chciałby nazwać troską. Ale czas było wrócić do otaczającej ich rzeczywistości.
Drake rozejrzał się wokół. W fabryce panował chaos, ale było jasne, że sytuacja zmierzała ku końcowi. Policjanci obezwładnili Miyazaki’ego i zakuli w kajdanki. Jego twarz, zwykle spokojna i chłodna, wyrażała teraz istną furię. Kilku jego ludzi leżało powalonych na ziemi, inni byli już eskortowani na zewnątrz.
Mimo to kilku udało się zbiec. Drake zmrużył oczy, widząc przez otwarte wrota fabryki sylwetki swoich ludzi, którzy wprowadzali do środka trzech mężczyzn – uciekinierów złapanych na zewnątrz. Wyglądali na wyczerpanych i pobitych, ale ich twarze zdradzały, że wiedzą, iż ich sytuacja jest beznadziejna.
Jedną z osób wprowadzających był Misaki, którego widok przyniósł Drake’owi prawdziwą ulgę. Mężczyzna o krótko ostrzyżonych włosach i groźnym spojrzeniu zbliżył się do niego, wyciągając przed siebie rękę, by pomóc mu wstać.
- Sytuacja opanowana – zameldował. – Miyazaki nie ucieknie a tymi, którzy próbowali, zajmuje się Naomi z małą grupą
Drake przyjął jego rękę i wstał z gracją, mimo zmęczenia. Spojrzał na ochroniarza z uznaniem a kącik jego ust uniósł się w cieniu uśmiechu. Wiedział, że jeśli robotą zajęła się ta wiecznie znudzona kobieta, to nikt nie ujdzie z życiem.
- Dobra robota – powiedział chłodno, ale z wyczuwalną wdzięcznością.
W tym czasie inny z ludzi Drake’a podszedł do Mick’a i pomógł mu usiąść, podpierając go delikatnie, by nie sprawić mu więcej bólu. Blondyn wyglądał jak wrak – obity, zakrwawiony, z poszarpaną koszulką, ale przytomny. Jego wzrok był nieco zamglony, jakby jeszcze do końca nie rozumiał, co się dzieje, ale oddychał już spokojniej.
Drake rzucił szybkie spojrzenie w stronę chłopaka, upewniając się, że jego stan się nie pogarsza. Najważniejsze było, że oddychał. Że wciąż żył.
- Zajmijcie się nim – polecił swoim ludziom, wskazując na blondyna. Potem wrócił spojrzeniem do Misaki’ego. – A jak reszta planu? – dopytał dyskretnie.
- Wykonana – ochroniarz odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
Drake uśmiechnął się lekko, choć jego spojrzenie było lodowate. Obława dobiegała końca, ale wiedział, że to był dopiero początek. Miyazaki przegrał tę rozgrywkę, ale ludzie, którzy za nim podążali, wciąż mogli być zagrożeniem. Dlatego zawczasu przedsięwziął pewne kroki.
Podczas gdy funkcjonariusze zajmowali się strzelaniną i obławą, jego grupa weszła do budynku drugim wejściem, pod pretekstem odcięcia ewentualnej drogi ucieczki. W rzeczywistości ich zadaniem było coś zupełnie innego – wnieśli nielegalną broń, kilka sfałszowanych dokumentów oraz dowody, które jednoznacznie wskazywały Miyazaki’ego jako winnego najgłośniejszego od lat przestępstwa w kraju. Zabójstwa szefa policji oraz przemytu broni, którym służby interesowały się coraz bardziej. Teraz dostali swojego winowajcę na srebrnej tacy.
Kiedy Miyazaki zauważył Drake’a stojącego na uboczu z zuchwałym uśmieszkiem, szarpnął się w rękach funkcjonariuszy.
- Myślisz, że to coś zmieni?! – krzyknął, jego głos pełen był gniewu i desperacji. – Wiesz dobrze, że za chwilę i tak wyjdę z więzienia!
Drake podszedł do niego powoli, nonszalancko, jakby chciał przeciągnąć chwilę triumfu. Położył dłoń na jego ramieniu, nachylając się tak blisko, że mężczyzna mógł poczuć jego oddech na uchu.
- Nie jesteś dla mnie żadnym przeciwnikiem – wyszeptał z lodowatym spokojem. – Życzę ci miłego dożywocia. Już ja się o to postarałem – przyznał z przekąsem.
Na chwilę Miyazaki zamarł a na jego twarzy pojawił się cień przerażenia. Drake był zbyt pewny siebie, zbyt spokojny. Co zrobił? Miyazaki próbował zamaskować strach, prostując się dumnie, choć skute ręce trochę to utrudniały.
- Przywitają mnie tam jak króla! – zawołał.
Drake wyprostował się, patrząc na niego z lekceważeniem i jawną kpiną.
- Nie cieszy mnie to, ale może i tak będzie. Jednak obawiam się, że to będzie bardzo krótka monarchia – rzucił z wyraźną groźbą, która zawisła w powietrzu.
Miyazaki zacisnął szczęki a jego twarz stężała w zaciętym wyrazie. Zrezygnował z dalszych słów, pozwalając wyprowadzić się funkcjonariuszom, choć jego spojrzenie wciąż mówiło o wściekłości i nienawiści. Drake nie zamierzał go powstrzymywać, gdy wiedział, jak skończy w więzieniu. Przecież w takich miejscach śmierć czyhała na każdym kroku. Porachunki gangów sięgały nawet tam. A zawsze też mógł zdarzyć się po prostu nieszczęśliwy wypadek.
Teraz jednak musiał zająć się kimś innym. Było oczywistym, że od Takedy niczego by się nie dowiedział – był zbyt wyniosły, by zdradzić jakiekolwiek informacje. Ale jego mały piesek... to już inna sprawa.
Drake podszedł do grupy funkcjonariuszy, którzy właśnie podnosili z klęczek Kaoru. Młodzieniec wyglądał jak kłębek nerwów, choć próbował przybrać buńczuczny wyraz twarzy.
- Ten zostaje z nami – Drake obwieścił bez ogródek.
Dowódca oddziału, rosły mężczyzna z surowym wyrazem twarzy, zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem.
- Zostaje aresztowany. Wszyscy tutaj są zatrzymani – sprzeciwił się.
Drake podszedł bliżej, patrząc dowódcy prosto w oczy.
- Tylko dzięki mnie złapaliście grubą rybę – powiedział cicho, ale stanowczo. – Płotki są moje. Tak się umawialiśmy z księciem Ryunosuke – oznajmił.
Mężczyzna skrzywił się, widząc pewność siebie Drake’a. Było widać, że ten rozejm był mu nie w smak. Po chwili jednak skinął głową.
- Zabieraj go – powiedział niechętnie a jego ton zdradzał, że nie zamierza tego zapomnieć.
Drake posłał mu krótki uśmiech, po czym skinął na swoich ludzi, by zajęli się Kaoru. Były asystent nie odezwał się ani słowem, gdy wyprowadzano go z hali, ale Drake widział, jak z każdą chwilą z jego postawy uchodzi pewność siebie.
Tymczasem on podszedł do Mick’a, który siedział na drewnianej skrzynce, uwolniony od więzów, trzymając w rękach plastikową butelkę z wodą. Chłopak wyglądał na wyczerpanego, ale mimo to w jego oczach tliła się iskra złości. Drake kucnął przed nim, opierając łokcie na kolanach i spoglądając na niego uważnie.
- Jak się czujesz? – zapytał cicho, choć jego ton zdradzał więcej troski, niż zamierzał.
Mick wzruszył ramionami, robiąc łyk wody, zanim odpowiedział.
- Gównianie – przyznał, spoglądając ponad ramieniem Drake’a, na plecy Kaoru. – Dokąd go zabieracie? – spytał, nagle ożywiony.
Drake zerknął przez ramię a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Nie przejmuj się nim – odparł, jakby cała sprawa była już rozwiązana.
Mick zmarszczył brwi, gniewnie potrząsając głową.
- Jak mam się nie przejmować?! Ten chuj mnie skopał! Chcę mu oddać! – jego głos podniósł się, zdradzając frustrację i wciąż buzującą w nim adrenalinę. – Tam dalej jest pokój, którego używali do przesłuchań
Wskazał ręką na korytarz. Drake spojrzał na niego z zaciekawieniem, unosząc brew. Lustrował chłopaka przez chwilę, jakby coś oceniał. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki, niemal drapieżny uśmiech.
- Pokój przesłuchań, mówisz? – rzucił, odwracając się do swoich ludzi. – Zaprowadźcie Kaoru tam, gdzie mówi Mick! – zawołał za nimi spokojnym tonem, który jednak wyraźnie sugerował, że to rozkaz.
- Misaki – przywołał też ochroniarza. – Chodź z nami. Mick też. Reszta wypierdalać – oznajmił.
Mick patrzył na niego z lekkim zdziwieniem, ale szybko wstał, ignorując ból, który promieniował z każdego miejsca na jego ciele. Misaki skinął tylko głową, podążając za swoim szefem z chłodną obojętnością.
Kiedy weszli do pokoju przesłuchań, Kaoru, prowadzony przez ludzi Drake’a, niemal od razu cofnął się pod najbliższą ścianę. Jego oczy biegały po pomieszczeniu a postawa zdradzała panikę. Ciało trzymał przykurczone, jakby próbował wtopić się w tło i uciec przed tym, co miało nadejść.
Drake wszedł spokojnie, lustrując pokój nieco znudzonym spojrzeniem. Jego wzrok zatrzymał się na plamach świeżej krwi na podłodze – zbyt dobrze wiedział, że to najpewniej krew Mick’a. Na jego twarzy pojawił się cień a oczy przymknęły się w grymasie, którego nie pozwolił sobie jednak w pełni okazać. Gdy otworzył oczy, uśmiechnął się sztucznie i wskazał na krzesło, to samo, na którym jeszcze kilka godzin temu siedział jego blondasek.
- Siadaj – powiedział lodowatym tonem, który wyraźnie wskazywał, że to nie była propozycja. – Utnijmy sobie małą, przyjacielską pogawędkę
Kaoru spojrzał na niego przerażony, ale widząc, że nie ma wyboru, powoli ruszył w stronę krzesła. Każdy jego ruch był pełen niepewności a cicha atmosfera pomieszczenia zdawała się go dusić. Drake stał w miejscu, spokojny, choć napięcie w powietrzu było niemal namacalne.
Mick zrobił ledwie kilka kroków by tu dotrzeć, ale to wystarczyło, by jego nogi odmawiały posłuszeństwa, przez co musiał wesprzeć się na pobliskiej szafce. Oparł się ciężko o zimną, metalową powierzchnię, próbując wyrównać oddech. Każdy ruch przypominał mu o obitym ciele i bólu, który wciąż pulsował w każdym mięśniu. Mimo to nie spuścił wzroku z Drake’a i Kaoru, wsłuchując się w rozmowę, która zaczęła się od spokojnych, niemal kpiących tonów.
- Naprawdę jestem pod wrażeniem – zaczął Drake, krzyżując ręce na torsie. – Ktoś w ogóle pomyślał, że nadajesz się na wtykę? Przecież wystarczy spojrzeć na ciebie, żeby wiedzieć, że pękniesz przy pierwszym nacisku
Kaoru zacisnął zęby a na jego twarzy pojawiła się mieszanka gniewu i urażonej dumy.
- Nawet po tym wszystkim wciąż masz mnie za nic – syknął. – Nie zauważyłeś, jak podkopywałem wasze działania przez miesiące. Nie zauważyłeś NICZEGO!
Drake zaśmiał się krótko, z kpiną w głosie.
- Ach, masz na myśli te akcje, przez które straciłeś paluszki?
Jego ton był lodowaty a uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, mroził krew w żyłach. Kaoru w odpowiedzi splunął w jego stronę. Ślina nie dosięgnęła celu, ale to wystarczyło, by wyzwolić gniew. Drake wymierzył mu szybki cios w twarz, aż głowa Kaoru odskoczyła do tyłu.
- Wszystko, co masz, zawdzięczasz mnie – mężczyzna wycedził, głosem pełnym wściekłości. – I tak mi się odpłacasz?
Kaoru uniósł głowę a w jego oczach pojawiły się łzy – z bólu lub gniewu, trudno było powiedzieć.
- Zawdzięczam ci tylko upokorzenie! Nic więcej! – wybuchł jednak, nie mogąc powstrzymać emocji.
Drake uderzył go ponownie, tym razem mocniej. W pokoju przesłuchań zapanowała napięta cisza. Mick, stojąc z boku, obserwował to z rosnącym zaciekawieniem. Jego Pan wyraźnie nie zamierzał się zatrzymywać. A może uznał, że ten zdrajca nie jest mu jednak do niczego potrzebny? Chwycił Kaoru za żuchwę i zmusił, by ten spojrzał mu prosto w oczy, przyciągając go bliżej.
- Gdyby nie dług, który miałem u twojego ojciec, i gdyby nie to, że musiałem cię przygarnąć, kiedy wypuścili cię z domu dziecka, zdechłbyś pod mostem – syknął. – Zaćpany jak twoja matka!
Kaoru zaczął się szarpać, próbując wyrwać się z uścisku, ale bezskutecznie.
- Może i tak, ale nawet to byłoby lepsze niż płaszczenie się przed tobą każdego dnia! – wykrzyknął histerycznie.
Drake warknął, odpychając go na krzesło tak mocno, że Kaoru niemal z niego spadł.
- Niewdzięczny bachor – warknął z obrzydzeniem. – Ale takie już jest to wasze młode pokolenie – stwierdził, jakby sam był nie wiadomo jak stary.
Odwrócił się do Misaki’ego, który czekał w gotowości, wskazując na Kaoru gestem dłoni.
- Zmiękcz go trochę – rzucił chłodno. – Niech nauczy się pokory
Ochroniarz, nie mrugając nawet, podszedł do Kaoru. Wyprostował ramiona a potem uniósł pięść. Gdy opadła na twarz chłopaka, rozległ się głuchy dźwięk uderzenia, który wwiercił się w umysł Mick’a. Pięść Misaki’ego opadała raz za razem w jednostajnym rytmie, jakby był beznamiętną maszyną wykonującą rozkaz.
Krew zaczęła tryskać na podłogę i na ściany a nos Kaoru rozpadł się pod siłą ciosów. Mick nie mógł odwrócić od tego wzroku. Stał tam, opierając się o szafkę a jego ciałem wstrząsały dreszcze. Dźwięk łamanych kości i odgłos pięści rozbijających tkankę wwiercały mu się w mózg, ale jego oczy pozostały nieruchome, chłonąc ten makabryczny widok. Czy jeszcze chwilę temu nie chciał zrobić tego samego własnymi rękoma? Odpłacić za ból i upokorzenie, których tu doświadczył?
Kaoru próbował unieść ręce, by osłonić twarz, ale Misaki nie przestawał a Mick stał w miejscu, nieruchomy, obserwując tę scenę z pustką w swoim wnętrzu. Nie czuł strachu, gdy przemoc nie była kierowana w niego. Płomień gniewu też jakby przygasł. Pozostała jedynie zimna obojętność.
Niespodziewanie poczuł ciepłą dłoń Pana na karku, w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się obroża. To dziwne, jak znajome i jednocześnie niepokojące było to uczucie. Mimowolnie odwrócił wzrok od ochroniarza, który wciąż metodycznie okładał Kaoru pięściami, i spojrzał na Drake’a. Jego uśmiech był nietypowy – prawie łagodny a jednak w oczach błyszczało coś, co przyprawiło Mick’a o ciarki.
- Wiem, że chciałeś się odpłacić Kaoru – powiedział cicho Drake, jakby rozumiał dokładnie, co Mick czuł. – Ale ledwo stoisz – stwierdził.
Chłopak skinął głową, nie spuszczając z niego wzroku. Po chwili spojrzał znów na Misaki’ego, którego pięść raz za razem trafiała w twarz Kaoru.
- Nic nie szkodzi – przyznał chłodno. – Tak też jest dobrze
Drake przyglądał mu się uważnie, dostrzegając w jego oczach coś, co na pierwszy rzut oka mogłoby wyglądać na pustkę, ale było czymś zupełnie innym. Nie była to rezygnacja ani ból, jak wtedy, gdy Mick bywał przybity. O nie. To było coś znacznie bardziej mrocznego, znajomego. Może to adrenalina podsycała ten osąd, ale nagle coś przyszło mu do głowy.
- Misaki – rzucił spokojnie. – Przestań. Odsuń się
Ochroniarz natychmiast wykonał rozkaz, cofając się bez słowa. Kaoru, nie mogąc utrzymać się w pionie, runął na podłogę, jęcząc i rzężąc. Z ust wypuszczał bąbelki krwi, próbując nabrać oddechu.
Drake wyciągnął pistolet spod marynarki, sprawdził magazynek a następnie go załadował i odbezpieczył z precyzją i spokojem kogoś, kto robił to setki razy.
- Powiedz mi, Mick’i – zaczął, przenosząc wzrok na blondyna. – Co właściwie ci zrobił, że tak bardzo chciałeś się odegrać?
Mick patrzył na wijącego się na podłodze Kaoru, jego twarz wykrzywioną w bólu. W końcu się odezwał i choć jego głos był cichy, to pobrzmiewała w nim determinacja.
- Bił mnie. A kiedy traciłem świadomość – cucił, żeby znowu bić. Kiedy nie miałem siły stać, zaczął mnie kopać. Dopiero ktoś z ludzi Miyazaki’ego go odciągnął – przyznał, zatrzymując się na moment, jakby ważył, czy powiedzieć więcej. – Potem splunął na mnie i powiedział, że powinienem zostać zabawką dla ich ludzi. Że skoro ty trzymasz mnie tak długo, to pewnie jestem świetną dziwką…
Drake ściągnął brwi a jego szczęka zacisnęła się ledwo zauważalnie.
- Ktoś cię tknął? – zapytał, głosem zimnym jak stal, wypranym z wszelkich emocji.
- Nie. Takeda w końcu przyjechał – Mick mówił cicho, jakby każde słowo ważyło zbyt wiele.
Drake objął go ramieniem, przyciągając do siebie w sposób, który mógłby uchodzić za czuły, gdyby nie okoliczności. Pomógł mu podejść bliżej Kaoru, którego ciało drżało z bólu i strachu.
- Powiedz mi, Mick’i – zaczął, nachylając się bliżej. – Co czułeś, kiedy myślałeś, że cię zgwałcą?
Mick spojrzał na niego, a jego oczy zamgliły wspomnienia sprzed kilku godzin.
- Bałem się – przyznał.
- A co czułeś, kiedy cię bili? – Drake dopytywał dalej, jego głos był zadziwiająco spokojny, niemal hipnotyczny.
- Wściekłość, bezsilność – odpowiedział Mick, spuszczając wzrok. – Nie mogłem nic zrobić. Miałem związane ręce
Drake uśmiechnął się lekko.
- Kaoru też ma teraz związane ręce - zauważył. – Myślisz, że się boi? – spytał szepcząc blondynowi do ucha.
Mick skinął głową, wydając z siebie cichy pomruk potwierdzenia. Drake spojrzał mu w oczy, ich twarze były blisko siebie.
- Myślisz, że Kaoru zasługuje na karę? Za to, że pomógł cię porwać, za to, jak cię traktował, za to, że zdradził?
Mick zawahał się, jakby szukał odpowiedzi gdzieś głęboko w sobie. Drake pochylił się bliżej a jego szept stał się niemal intymny. Niczym trucizna wlewająca się chłopakowi do ucha.
- Przypomnij sobie, jak się bałeś. Co by było, gdyby Miyazaki nie przyjechał. Oni użyliby cię jak zwykłej zabawi... Jak w podziemiach kasyna Choi…
Mick zadrżał a brunet poczuł to przez ramię, którym wciąż go obejmował. Wiedział, że trafił w czuły punkt.
- Takie śmiecie zasługują na karę – szeptał dalej, naciskając.
Mówiąc to, wsunął pistolet w dłoń blondyna. Chłopak spojrzał na niego a w jego oczach pojawiła się mieszanka wahania i dziwnego zrozumienia.
- Tak, Panie – powiedział cicho, zaciskając palce na rękojeści broni.
Drake położył rękę na jego dłoni, pewnie ją prowadząc.
- Nakieruję twoją rękę – powiedział niemal łagodnie. – Ale to ty musisz pociągnąć za spust, jeśli naprawdę chcesz zemsty – zaznaczył.
Mick zapatrzył się na Kaoru, który leżał na podłodze, też patrząc na niego przez półprzymknięte, opuchnięte oczy. Był zaskoczony własnymi odczuciami – a raczej ich brakiem. Spodziewał się, że w tej chwili jego serce będzie walić jak szalone, że ręce zaczną mu się trząść. Ale nie czuł nic. Może to przez to, co wydarzyło się wcześniej? Może, kiedy go bili, uszkodzili mu coś w mózgu? A może był w szoku?
Spojrzał na pistolet w swojej dłoni, jakby trzymał w niej widelec – zwykły przedmiot, który powinien budzić zupełnie inne emocje. Jedynie jego ciężar, nienaturalnie duży jak na tak mały przedmiot, przypominał mu, że to coś więcej.
Mimo to, ciepła dłoń Pana wspierała go. Czuł, jak Drake trzyma jego rękę pewnym, ale nienachalnym uściskiem. Czuł jego oddech na swoim policzku, słyszał jego cichy szmer, który dodawał mu dziwnej pewności siebie. Drake był tak blisko, że Mick mógł poczuć jego silne, stabilne ciało, o które mógł się oprzeć.
Przeniósł wzrok na Kaoru. Ten wił się na podłodze niczym robak – tak, jak nazwał go kilka godzin wcześniej, kiedy role były odwrócone. Ile razy wówczas go kopnął? Mick nie umiał zliczyć.
Twarz Kaoru, rozorana pięścią Misaki’ego, była ledwie rozpoznawalna. I choć Mick wiedział co widzi, to jednak ta kupa mięsa nie wydawała mu się niczym znajomym. Kaoru był teraz tylko obrazem porażki, nie osobą.
Blondyn wypuścił powietrze z płuc, jakby zrzucał z siebie niewidzialny ciężar i położył palec na spuście. Drake, wciąż trzymając jego dłoń, wolną ręką delikatnie zasłonił mu choć jedno ucho, podczas gdy Misaki odsunął się o krok w bok, jakby wiedział, co ma nadejść.
Mick nacisnął spust.
Huk rozległ się w pomieszczeniu, odbijając grzmiącym echem od metalowych ścian. Przez chwilę wydawało się, że czas stanął w miejscu. Widok rozbryzganego mózgu, który pokrył podłogę i ścianę za Kaoru, był niczym z makabrycznego obrazu. Zapach krwi wypełnił powietrze, ciężki i metaliczny, ale Mick tylko na chwilę uniósł brew.
Czy to źle, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia? Zastanawiał się, wpatrzony w ciało przed sobą. Nieruchome, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, anonimowe, choć paradoksalnie doskonale mu znane.
Drake powoli wysunął pistolet z jego dłoni, chowając go do kabury pod marynarką, unosząc kącik ust w czymś na wzór zadowolenia.
- Nieźle, Mick’i – przyznał z aprobatą.
Misaki starannie wytarł zakrwawione ręce w szmatę znalezioną na stole obok. Jego ruchy były rutynowe, jakby nie robił tego pierwszy raz. Podniósł wzrok na Drake’a, który wciąż podtrzymywał chłopaka, jakby ten miał się zaraz przewrócić.
- Szefie, mam jakoś konkretnie pozbyć się ciała? – zapytał.
Drake spojrzał na nieruchome zwłoki Kaoru, beznamiętnym spojrzeniem zimnych oczu.
- Porzućcie go w Roppongi – powiedział, z nutą wyrachowania w głosie. – Niech będzie ostrzeżeniem dla tych, którzy mieliby pomysł, by z nami zadrzeć
Misaki skinął głową i zaraz zajął się tym zadaniem, podczas gdy Drake objął Mick’a w talii, prowadząc go delikatnie do wyjścia z pokoju przesłuchań. W jego ruchach była stanowczość a jednocześnie coś przypominającego troskę. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i delikatnie otarł kilka kropli krwi, które znalazły się na policzku blondyna.
Mick pozwolił prowadzić się przez korytarze fabryki, czując, jak przy każdym kroku napinały się i rozluźniały jego mięśnie. Rozglądał się dookoła, widząc krzątające się służby policyjne i ludzi Pana. Obrazy wydawały mu się nierzeczywiste, jakby patrzył na sen, który w każdej chwili mógł się rozwiać. Może naprawdę dostał w głowę o jeden raz za dużo?
Słyszał, jak Drake rozmawia z dowódcą oddziału i innymi ludźmi, ale jego słowa były jak niezrozumiały bełkot. Nie potrafił wyłowić z nich sensu. Wszystko było jak zamazane tło a on sam tkwił w jakimś dziwnym odrętwieniu, które nie chciało go opuścić.
Dopiero kiedy wsiedli do samochodu, poczuł, jak napięcie opuszcza jego ciało. Westchnął ciężko, opierając głowę o zagłówek siedzenia. Wtedy wszystko, co wydarzyło tego się dnia, spadło na niego jak lawina. W ciele eksplodował ból – stłuczone żebra, obita twarz, napuchnięta skroń. Każdy centymetr skóry przypominał mu o brutalności ostatnich godzin.
W wyobraźni zobaczył obraz mózgu Kaoru rozbryzganego na ścianie a żołądek podszedł mu do gardła. Poczuł mdłości, ale udało mu się powstrzymać przed wymiotami. Zabił człowieka. Ta myśl uderzyła go jak młot. Zabił człowieka... Czy zza tej linii był jeszcze powrót?
Kiedy Drake wsiadł do auta i zajął miejsce obok niego, Mick siedział nieruchomo. Dopiero po chwili mężczyzna zauważył, że jego ramiona drżą spazmatycznie, a drobne, niemal niezauważalne łzy, spływają mu po policzkach.
Drake spojrzał na niego z zaskoczeniem a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt konsternacji. Może jednak zbyt wcześnie zaangażował go w coś tak brutalnego? Może źle odczytał mrok, który dostrzegł w jego oczach? A może wcale go tam nie było? Może dostrzegł w jego spojrzeniu jedynie odbicie własnej fascynacji, własnych krwawych żądz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz