Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

27.09.2024

28.

Mieszkanie u Kenji'ego sprawiło, że Mick całkiem się rozleniwił. Misaki przejął wszystkie domowe obowiązki, takie jak sprzątanie, pranie, gotowanie. Z początku chłopak czuł się z tym niezręcznie, przyzwyczajony, że tego typu prace należały jednak do jego obowiązków, ale ochroniarz kategorycznie zabronił mu sobie pomagać.

- To ja jestem odpowiedzialny za to, żebyśmy nie sprawiali kłopotów Kenji'emu – powtarzał, nie dając mu pola do dyskusji.

Mimo to Mick wielokrotnie usiłował zaproponować swoją pomoc. Za każdym razem był jednak odprawiany z kwitkiem. W końcu postanowił się poddać i po prostu cieszyć słodkim nic nierobieniem. Mógł wreszcie wysypiać się do woli, oglądać telewizję do upadłego, leżąc na kanapie, zaczytywać się w książkach, które znalazł w salonie. A jedynym zmartwieniem był rodzaj mięsa, podany na obiad. Znaczy, chciałby, żeby tak właśnie było.

Zniszczony telefon okazał się wspaniałą wymówką, żeby nie kontaktować się z Drake'm w żaden sposób, choć jego Pan dzwonił do Misaki'ego każdego wieczoru. Zazwyczaj Mick udawał wtedy, że już zasnął albo akurat, dziwnym trafem, był na długim posiedzeniu w łazience. Wiedział doskonale, że ten stan nie potrwa wiecznie. Że nie zdoła unikać Drake'a do końca świata. Mimo to chciał się łudzić, że Pan nie przyjedzie po niego jeszcze jeden, kolejny dzień.

Niepokój narastał w nim każdego wieczoru. W nocy przebudzał się gwałtownie, zrywając z futonu przez koszmary, które go prześladowały. Widywał w nich Drake'a ze smyczą i puszką psiej karmy, albo z elektryczną pałką czy batem. Czasem lądował w klatce a czasem w ciasnej, ciemnej skrzyni. Czwartej nocy śnił o tym, że Drake wparował do domu Kenji'ego jak burza, wywlekł go na zewnątrz za włosy i wrzucił do swojego eleganckiego samochodu, pełnego igieł. Mimo, że w pewien sposób, przestał się ich bać to obudził się zlany potem, zaplątany w pomiętą pościel. Tego było już za wiele. Miał tu odpocząć a przez tego cholernego sadystę nie potrafił nawet w spokoju się wyspać!

Wściekły wyplątał się z kołdry i wybiegł z pokoju. Dochodziła dopiero szósta, ale wiedział, że zastanie Misaki'ego w kuchni, przygotowującego im śniadanie. Łoskot jego bosych stóp na drewnianej podłodze niósł się echem w ciszy poranka, ale nie zwracał na to uwagi.

- Misaki, kiedy ten chuj raczy wreszcie po mnie przyjechać?! – zawołał nim dotarł do pomieszczenia, z którego dochodził przyjemny zapach świeżo parzonej kawy i piekących się grzanek.

Gniew narastał w nim z każdym słowem. Emocje wręcz w nim kipiały. Nie mógł dłużej znieść tego oczekiwania w napięciu. Misaki musiał przecież coś wiedzieć. Musiał znać choć przybliżony termin, kiedy sam będzie mógł wrócić do swojego życia i zwyczajowych obowiązków. Przecież jak długo mógł pracować 24h na dobę?

Mick wpadł do kuchni jak huragan. Zmierzwione włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach a koszulka, w której spał zawinęła się i odsłaniała prawe biodro i bieliznę. Już chciał wrzeszczeć po Misaki'm, że ten nie odpowiada, jednak widok, jaki zastał, sprawił, że stanął jak wryty, jakby zderzył się ze ścianą. Przy kuchennym stole, spokojnie popijając kawę, siedział Drake. Jego zimne oczy spojrzały na Mick'a znad filiżanki kawy z wyraźnym zadowoleniem.

Drake powoli wstał, odkładając filiżankę na spodek z delikatnym stuknięciem. Kąśliwy uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy oznajmił:

- Ten chuj właśnie przyjechał.

Wstrząs, jaki poczuł Mick, był paraliżujący. Serce rozszalało się w jego piersi, a w ustach wyschło na wiór. Przez chwilę miał wrażenie, że śni na jawie, że to kolejny koszmar, z którego zaraz się obudzi. Ale zimny wzrok Drake'a był zbyt realny, zbyt znajomy, żeby mógł to być sen.

Mick poczuł, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa, jakby cały jego świat nagle runął. W głowie miał mętlik, nie wiedząc, co robić, co powiedzieć. Strach i niepewność sparaliżowały go, przypominając o wszystkim, czego doświadczył przez ostatnie miesiące. W jego umyśle przewijały się obrazy pokoju zabaw, ogrodu na dachu i białej kanapy. Czuł w nozdrzach zapach trawy cytrynowej i ostrych perfum Pana. Przypominał mu o bólu i poniżeniu. Wszystko to wróciło w jednej chwili, gdy stanął twarzą w twarz z Drake'em.

Drake podszedł powoli bliżej, a Mick instynktownie cofnął się o krok.

- Co, Mick? – zapytał cicho, z uśmiechem drapieżnika. – Tęskniłeś za mną?

Chłopak nie mógł wydobyć z siebie słowa. Wszystkie jego obawy, które próbował ignorować, teraz stały się rzeczywistością. Wiedział, że nie ma ucieczki, że Drake znowu ma nad nim władzę. Czuł, jak jego wolność rozpływa się w powietrzu, jakby każdy dzień spokoju był tylko chwilowym złudzeniem.

Misaki stał w milczeniu, obserwując sytuację z kamienną twarzą. Mick wiedział, że gdyby Drake miał ochotę zatłuc go tu na środku tej przeklętej kuchni to ochroniarz nie kiwnąłby nawet palcem, żeby mu pomóc. I nie zrobiłby tego z obojętności, ale z poczucia obowiązku względem swojego szefa. Może jedynie odwróciłby wzrok?

Drake podszedł jeszcze bliżej, aż ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Mick czuł jego oddech na swojej skórze, czuł ten charakterystyczny zapach, który zawsze kojarzył mu się z bólem i strachem. Perfumy Drake'a miały intensywny i wyrazisty zapach, z dominującymi nutami piżma i tytoniu. Wyczuwalne były również subtelne akcenty paczuli i czarnego pieprzu, które nadawały mu drapieżnego, niemalże agresywnego charakteru. Był to zapach, który zostawał w powietrzu jeszcze długo po tym, jak Drake opuścił pomieszczenie, wypełniając je aurą mrocznej elegancji.

- Doprowadź się do porządku i spakuj rzeczy, wyjeżdżamy – Drake syknął, wyjmując z paczki papierosa i odpalając go, jakby nigdy nic.

Jakby nie miał przed sobą rozdygotanego, bladego do granic możliwości blondyna.

Mick był w stanie jedynie skinąć głową, był niezdolny do jakiegokolwiek sprzeciwu. Odwrócił się i machinalnie poszedł w kierunku pokoju, w którym sypiał. Oczy zaszły mu łzami, których nie potrafił powstrzymać, przez co zdawał się nie zauważyć Kenji'ego, z którym się minął. Nie odpowiedział mu nawet na mrukliwe, czyli zwyczajne w jego wykonaniu, przywitanie. Mężczyzna obejrzał się za nim, ale musiał od razu zrozumieć co było przyczyną jego stanu. Wszedł do kuchni ciężkim krokiem i rzucił przyjacielowi zirytowane spojrzenie.

- Mógłbyś chociaż uprzedzać, że przyjedziesz. To wciąż MÓJ dom – powitał intruza nieprzyjemnym tonem.

Mick zamknął się w pokoju i powoli pakował swoje ciuchy. Myśli kotłowały mu się w głowie, aż robiło mu się od tego niedobrze. A może jednak dlatego, że nie zjadł śniadania? Wyciągał z szafy ubrania, które Misaki przeprał ledwo dzień wcześniej i układał je na podłodze. Czy ochroniarz mógł wiedzieć, że Pan dziś się po niego zjawi? Pewnie wiedział.

Mick poruszał się jak automat, jakby jego umysł odciął się od rzeczywistości. Wyjmował pojedynczą rzecz i kładł ją na odpowiednią kupkę, nim zaczął pakować wszystko do torby. Starał się skupić na czymś konkretnym, na tym co teraz, żeby jego umysł nie wpadł w wir niepotrzebnych myśli, pełnych obaw o to co będzie się działo, gdy wrócą do apartamentu. Zauważył więc jak przyjemna była w dotyku granatowa bluza, czy jedne ze spodni. Jakim ciepłym dźwiękiem był odgłos zapinanego zamka błyskawicznego, gdy torba była już pełna. Jak wpadające przez uchylone okno słońce powoli pełzło po podłodze w jego kierunku.

Dokończył w ten sposób paskowanie i usiadł na posłaniu w skrzyżnym siadzie, ściskając torbę w rękach. Sądził, że ktoś po niego przyjdzie, ale czas mijał a on wciąż był sam. Może powinien jednak pójść do Pana i dać znać, że już skończył? Potrzebował jeszcze kilku minut, by zebrać siły na to, co miało nadejść. Wiedział, że odwlekanie tego mogło jedynie bardziej rozzłościć Drake'a a w obecnym, wątpliwym stanie, chyba nie dałby rady znieść wynikających z tego konsekwencji.

Z ciężkim sercem wstał więc i zarzucił pasek torby na ramię, wychodząc z pokoju. Kierowany odgłosami rozmowy zaszedł tym razem do salonu, gdzie pierwszej nocy odbywała się ich libacja. Nim zorientował się, co właściwie słyszy, stał już w progu, nie było już odwrotu. Stał się niemym świadkiem czegoś, czego chyba nie powinien słyszeć.

- Ile razy mam powtarzać, że nie chcę od ciebie takich przysług?! – uniesiony głos lekarza aż zadźwięczał mu w uszach.

Drake zaciągnął się papierosem, jakby wybuch przyjaciela nie zrobił na nim wrażenia.

- Już dawno powinieneś sprzedać tę ruderę. Znajdę ci kupca, który sporo zapłaci – stwierdził nonszalancko.

- Wychowałem się w tym domu! Dla ciebie to może nic nie znaczyć, ale... - Kenji zamilkł, widząc stojącego w drzwiach chłopaka.

Mick wyglądał na skrępowanego. Ile usłyszał? Drake zerknął na niego przez ramie bez większego zainteresowania.

- No w końcu. Masz wszystko? – spytał, dopalając papierosa i wyrzucając go do ogrodu, przez rozsunięte drzwi.

Mick skinął głową i spojrzał na Kenji'ego, jakby szukał w nim ratunku. Tak bardzo nie chciał jechać nigdzie z Drake'em. Twarz mężczyzny, dotąd pełna gniewu, nagle złagodniała. Wyraźnie był wstrząśnięty tym co widział. Gdzie podział się ten wesoły dzieciak, z którym grał w karty minionego wieczoru? Z którym śmiał się i śpiewał przy butelce? Mick wyglądał teraz jak przerażone szczenię, aż coś zakłuło go w piersi. Było mu go cholernie żal, ale czego właściwie od niego oczekiwał? Nie miał przecież ani środków, ani pozycji, by postawić się Drake'owi, by wyrwać go od niego tym bardziej. Mógł jedynie odwrócić wzrok, tak jak robił wielokrotnie i udawać, że niczego nie widzi.

Misaki zabrał ich bagaże i załadował je do samochodu. Usiadł na tylnej kanapie razem z Mick'iem, który gapił się tępo przed siebie, i cierpliwie czekał aż jego szef pożegna się z przyjacielem. Hatoru, który robił dziś za kierowcę, obrócił się do tyłu ze swoim zwyczajowym uśmiechem i kwiecistą kurtką, której chyba nie zdejmował nawet do snu.

- Jak tam wakacje? – spytał ze śmiechem, który jednak nie udzielił się nikomu.

Misaki posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Mick nie potrzebował jego szyderczych żarcików, nawet jeśli nie były celowo złośliwe. Hatoru po prostu zdawał się nie być zaznajomiony z pełnią sytuacji. Dla niego Mick był pewnie tylko kolejnym utrzymankiem ich szefa.

- Daruj sobie żarciki – warknął, jak nie on.

Mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście.

- Dobra już. Rany... Nie wyspałeś się? – spytał nie oczekując odpowiedzi.

Odpalił silnik, gdy Drake wsiadł i ruszył, zerkając we wstecznym lusterku na Kenji'ego, który stał na podjeździe, odprowadzając ich zasępionym spojrzeniem. Czy wszyscy mieli dziś jakiś zły dzień?

Lekarz westchnął ciężko, gdy samochód przyjaciela zniknął na końcu ulicy. Zastanawiał się, czy naprawdę nie mógł zrobić nic więcej dla tego nieszczęśliwego dzieciaka. Niby mógł zawiadomić służby, ale zniszczyłby w ten sposób życie wielu ludzi a przy okazji również sobie. Co czekało kapusia? Pewna kulka w łeb i żadna ochrona by mu tu nie pomogła.

Zrezygnowany zdeptał papierosa, którego skończył palić i chciał wrócić do środka, gdy zauważył coś dziwnego na płocie, który otaczał jego posesję. Ktoś namalował czerwoną farbą w sprayu napis „zboczeniec" i „świr" wielkimi, koślawymi literami. Kenji zaklął pod nosem i wszedł do domu. Może i wściekłość przysłoniła mu rozum, ale miał dość. Ile lat miał jeszcze pokutować za to, co się wydarzyło, gdy był na studiach? Odbębnił przecież swój wyrok, a przynajmniej jego część, dzięki uprzejmości Drake'a. Oddał społeczeństwu to czego chciało, mimo, że oskarżenia były kompletnie bezpodstawne.

Znalazł komórkę w sypialni i napisał do Drake'a, żeby jednak znalazł kupca na ten parszywy dom. Miał serdecznie dość tej okolicy. Zbyt wiele osób go tu znało i kojarzyło. Zmywał z płotu te pieprzone pseudo graffiti przynajmniej raz w miesiącu. Ile można?!


Tymczasem Mick wtulał się w drzwi po swojej stronie, wpatrując się w mijany krajobraz. Wyglądał na śpiącego, nawet oczy nieco mu się kleiły, ale usilnie starał się nie zasnąć. Wciąż odganiał od siebie myśli o karze, jaka czekała go zapewne, gdy tylko wrócą do apartamentu. Próbował liczyć mijanych ludzi, ale zgubił się po czterdziestu. Przerzucił się na czytanie szyldów, ale japońskie znaki zbyt szybko migały mu przed oczami, by zdążył je rozszyfrować. Pozostał więc przy biernej obserwacji.

Dopiero po niemal godzinie zorientował się, że jadą już wyjątkowo długo a mijana zabudowa nie przypomina centrum Tokio. Poczuł dziwną mieszankę ulgi, ale i nową falę niepokoju. Dokąd właściwie zmierzali? Zastanawiał się, czy może Pan nie chce zabrać go na jakieś śniadanie do wykwintnej restauracji poza miastem, ale czy wtedy by mu o tym nie powiedział? Po co było robić z tego taką tajemnicę? Zaniepokojony zerknął na Misaki'ego, a ten jedynie pokręcił przecząco głową, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że nie powinien robić nic głupiego. Zacisnął więc dłonie na pasie, którym był przypięty i czekał w napięciu.

W końcu samochód skręcił na drogę prowadzącą do Chōfu Airport. Mick zauważył znak wskazujący na lotnisko i serce zabiło mu szybciej. Wjechali na teren portu lotniczego, mijając kolejne hangary i pasy startowe. Prywatne samoloty stały w równych rzędach, gotowe do lotu. Widok ten przyprawił Mick'a o jeszcze większy strach. Czyżby mieli opuścić Japonię? Dlaczego? A może Mick źle rozumiał sytuację i dopowiadał do niej to co chciał? Może Drake chciał tylko skontrolować swoją flotę?

Misaki, siedzący obok, wyciągnął telefon i zaczął coś w nim pisać. Hatoru również milczał, zajęty prowadzeniem. Drake, który dotychczas sprawiał wrażenie obojętnego, nagle obrócił się do tyłu.

- Masz owsiki, że tak się wiercisz? – spytał, zirytowany nagłym poruszeniem, jakie zapanowało na tylnej kanapie.

Mick natychmiast znieruchomiał, słysząc jego ton. Rzeczywiście zaczął kręcić się jak płochliwa wiewiórka, usiłując dojrzeć przez okna cokolwiek więcej. Zdenerwowanie Pana utwierdziło go jednak w przekonaniu, że nie są tu z żadnego błahego powodu. Tylko dlaczego, do cholery, nikt mu nic nie mówił?!

Zatrzymali się przy jednym z prywatnych hangarów, gdzie czekał na nich niewielki odrzutowiec. Misaki i Hatoru wysiedli pierwsi, pomagając załadować bagaże na pokład. Mick czuł, jak serce bije mu coraz mocniej. Drake również wysiadł, ale nie wydał mu żadnego polecenia a jedynie odpalił papierosa, opierając się o drzwi auta. Mick mógł obserwować przez szybę jak, najpewniej ich, samolot wytacza się na płytę startową. Dopiero gdy zajął pozycję Drake zgasił kiepa i otwarł drzwi po jego stronie.

- No chodź Mick'i – polecił z pozoru łagodnym tonem, nawet wyciągając rękę w jego stronę, by mu w tym pomóc.

Chłopak wysiadł jednak o własnych siłach i pozwolił zaprowadzić się do odrzutowca. Misaki trzymał go nieco boleśnie za ramie, jakby obawiał się, że spróbuje uciec na otwartej przestrzeni. Mick ostatni raz spojrzał na ziemię, którą miał za chwilę opuścić. Cokolwiek miało się stać, nie mógł już tego powstrzymać. Był w pułapce, z której nie było ucieczki.

Wszedł na pokład, gdzie czekały na niego luksusowe fotele i cicha, elegancka atmosfera. Misaki usadził go na odpowiednim miejscu i sam siadł naprzeciw niego. Drake, bez słowa, zajął miejsce obok i zagłębił się w swoim telefonie. Ciężka atmosfera zdawała się ciążyć w powietrzu, aż blondynowi zaczęło robić się gorąco.

Tylko Hatoru zdawał się nie zauważać podłego nastroju swojego pracodawcy. Zniknął na chwilę gdzieś z przodu samolotu, zapewne sprawdzając, czy na pokładzie są tylko oni, piloci i urocza stewardessa, z którą zamienił kilka zalotnych zdań. Usiadł jednak wreszcie na swoim miejscu i mogli ruszać.

Mick zapiął pasy i oparł głowę o oparcie fotela. Nie miał nic przeciwko lataniu, ale chciałby wiedzieć, dokąd się udają. Grubszy z ochroniarzy żartował wcześniej o wakacjach. Może więc lecą na jakąś egzotyczną wyspę? Zerknął na Drake'a z powątpiewaniem. Ten człowiek nie wyglądał na kogoś, kto lubiłby wypady na Hawaje, czy inne Seszele. Nie umiał wyobrazić go sobie w kąpielówkach, leżącego bezczynnie na leżaczku, wysmarowanego kremem z filtrem i w kapeluszu, sączącego drinki z palemką.

Odetchnął, gdy odrzutowiec zaczął kołować na pas startowy. Zamknął oczy, gdy oderwali się od ziemi a obraz Tokio został daleko za nimi. Miał jedynie nadzieję, że podróż nie potrwa długo. Jeśli nie dowie się prędko, dokąd zmierzają, chyba zrzyga się z niepewności, której miał ostatnimi dniami zdecydowany nadmiar. Już czuł jak nic, które miał w żołądku, podjeżdża mu do gardła. Starał się oddychać głęboko, żeby temu zapobiec, ale nic nie pomagało. Gdy znaleźli się na odpowiedniej wysokości i mógł już rozpiąć pasy, natychmiast wybiegł do toalety, nie zatrzymywany przez nikogo. Drake tylko na to prychnął, uśmiechając się złośliwie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz