Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

30.08.2025

28.

Akihito wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Kenji’m, ich oczy spotkały się na ułamek sekundy w tej szarej, zimnej celi, gdzie powietrze gęste było od napięcia i echa niedawnego śmiechu, który teraz wydawał się odległym wspomnieniem. Lekarz skinął niepewnie głową, dając wątłe przyzwolenie, ramiona drgnęły mu lekko, jakby ważył konsekwencje tego gestu. Twarz blondyna momentalnie przybrała ostry wyraz pełen irytacji, brwi zmarszczyły się w łuk gniewu, oczy zwęziły w szparki lodowatego chłodu a usta zacisnęły w cienką linię, jakby gryzł niewypowiedziane słowa.

Pochylił się gwałtownie, zaciskając dłoń na rudych włosach Lachlan’a. Palce wpiły się w kosmyki z brutalną siłą, szarpiąc go w górę jak marionetkę na sznurkach. Rudzielec jęknął cicho, ból przeszył mu skalp jak ostry kolec, mimo, że stanął na drżących nogach. Kolana ugięły mu się lekko pod ciężarem własnego ciała i emocji, które wirowały w nim jak burza. Załzawionymi oczami szybko zerknął na męża, szukając w twarzy Kenji’ego kotwicy, pocieszenia, ale lekarz stał nieruchomo, z miną pełną zakłopotania.

– Jak tu w ogóle wszedłeś? – warknął Aki, głosem niskim i ostrym jak cięcie noża, twarz zbliżył na tyle blisko, że Lachlan poczuł ciepły oddech na skórze. – Zamknąłem drzwi, do cholery!

Rudzielec przełknął ślinę, gardło ścisnęło mu się boleśnie, łzy spływały po policzkach w gorących strumieniach, mieszając się z potem.

– Kenji... nauczył mnie otwierać zamki – wyszeptał drżącym głosem, słowa potykały mu się na języku jak kamienie na wyboistej drodze, pełne strachu i poczucia winy.

Akihito spojrzał na lekarza z niedowierzaniem, brwi uniosły mu się wysoko, twarz wykrzywiła w grymasie zaskoczenia wymieszanego z irytacją, oczy błysnęły oskarżycielsko. Kenji tylko wzruszył ramionami, zakłopotany, dłoń przesunął po karku, masując napięte mięśnie, jakby próbował zetrzeć z siebie ten ciężar.

– Nigdy nie wiadomo, kiedy mu się to przyda – mruknął, głosem pełnym defensywy, ale bez prawdziwego żalu, uciekając oczami w bok.

Aki warknął głucho i pchnął chłopaka w stronę drzwi, dłoń uderzyła w plecy Lachlan’a z siłą, która zachwiała jego równowagą.

– Wynoś się stąd! – ryknął, tonem nieznoszącym sprzeciwu, echo rozniosło się po gabinecie jak grom.

Rudzielec potknął się o własne nogi, kolana ugięły mu się pod siłą pchnięcia, i znów wylądował przed nim na kolanach. Jego dłonie zacisnęły się na dywanie, palce wbiły w miękki materiał jak szpony w ziemię. Łzy kapały na podłogę, tworząc małe, wilgotne plamy, a on uniósł głowę, patrząc na niego wzrokiem pełnym desperacji.

– Proszę, niech pan daruje mu ten wybryk! – błagał, gdy ramiona drżały mu od emocji, które ściskały pierś jak imadło. – To moja wina, ja go namówiłem...

Aki stał nad nim z zimnym spojrzeniem, jego sylwetka górowała jak cień kata, oczy były lodowate, bez krzty litości, twarz stężała w maskę surowego autorytetu.

– Nie masz tu prawa głosu, Rakuran – powiedział wreszcie, głosem twardym jak stal, przesiąkniętym pogardą. – Kenji doskonale wiedział, jakie będą konsekwencje. A jeśli jeszcze raz nam przerwiesz, to ciebie również wychłoszczę.

Rudzielec aż wstrzymał oddech, pierś zamarła mu w bezruchu, oczy rozszerzyły się w panice, łzy zawisły na rzęsach jak krople rosy a serce podeszło mu do gardła. Aki odwrócił się na pięcie i wrócił do pokoju, gdzie wymierzał kary członkom organizacji, którzy byli tak głupi, by mu się sprzeciwić bądź zawieść go – tej szarej celi, przesiąkniętej wilgocią i echem dawnych cierpień, z betonową podłogą i kratką odpływową gotową pochłonąć ślady krwi.

Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, odcinając Lachlan’a od środka, a Aki westchnął ciężko z frustracji, oczy zmrużyły mu się w zamyśleniu.

– Przez ciebie wychodzę na tyrana – stwierdził, głosem pełnym rezygnacji wymieszanej z irytacją, patrząc oskarżycielsko na lekarza.

Kenji uśmiechnął się, kąciki ust uniosły mu się w cynicznym łuku, i wzruszył ramionami, jakby zrzucał z siebie ten ciężar.

– Co poradzić – mruknął lekkim tonem.

Aki rozwinął bat wciąż trzymany w dłoni, skórzany splot spłynął na podłogę z charakterystycznym dźwiękiem, szelestem ocierającej się o siebie skóry, jak wąż rozwijający się do ataku.

– Przestań się szczerzyć i nadstaw plecy – rozkazał twardo, głosem nieznoszącym sprzeciwu, mrużąc oczy w skupieniu. – O ile dni przedłużyłeś urlop? Trzy? – ciągnął, kalkulując w myślach, bat drgnął mu w dłoni jak żywy. – W takim razie dostaniesz trzydzieści razów w trzech seriach.

Kenji wywrócił oczami, teatralnie wzdychając, twarz wykrzywiła mu się w grymasie udawanej rezygnacji, ale wrócił do pozycji, kładąc dłonie na ścianie dla wsparcia. Palce oparły się o beton, choć wiedział, że ta pozycja odbierze mu możliwość uginania się pod ciosem, przez co bat będzie głębiej wgryzał się w skórę, tnąc ciało ostrzej, boleśniej. Nie przeszkadzało mu to jednak – w jego oczach błysnęła ta sama perwersyjna iskra, co w spojrzeniu Akihito, gotowa na ten taniec bólu i bliskości, który łączył ich od lat.

Aki zważył bat w dłoni, ciężar skórzanego splotu osiadł mu na palcach jak znajomy ciężar władzy, rękojeść był ciepła od uścisku, a on uniósł ramię, mierząc odległość z precyzją kogoś, kto znał ten taniec na wylot. Zamachnął się płynnie, powietrze zadrżało od ostrego świstu zwieńczonego głośnym trzaskiem, gdy rozdwojona końcówka wgryzła się w plecy Kenji’ego. Lekarz jęknął cicho, dźwięk wyrwał mu się z gardła jak stłumione westchnienie, ciało zadrżało pod uderzeniem, ale nie ugięło się.

Kenji wypuścił głośniej powietrze, pierś uniosła mu się i opadła w kontrolowanym oddechu a kąciki ust uniosły się w cynicznym uśmiechu, oczy błysnęły perwersyjną satysfakcją, jakby ból był tylko preludium do czegoś głębszego. Dwa kolejne uderzenia spadły na niego w równych odstępach, dając mu na tyle czasu, by na nowo wypełnił płuca powietrzem. Wyrównał oddech, choć skóra paliła go już ogniem.

Akihito oblizał górną wargę, muskając językiem skórę w geście podświadomej żądzy, oczy błysnęły mu mrocznym blaskiem. Zamachnął się ponownie a bat przeciął powietrze ze świstem.

– Uważasz, że nie otrzymasz prawdziwej kary? – zapytał niskim, chrapliwym głosem, przesiąkniętym nutą rozbawienia wymieszanego z irytacją, słowa padły jak ciosy, synchronizując się z rytmem bata.

Lekarz obejrzał się przez ramię, twarz wykrzywiła mu się w grymasie ciekawości, oczy spotkały się ze spojrzeniem Akihito na ułamek sekundy, a ręka blondyna zastygła w powietrzu. Bat zawisł jak groźba, napięty i gotowy. Aki podszedł bliżej i trącił go boleśnie rękojeścią bata w żuchwę, metalowa końcówka wbiła się w skórę z tępym bólem, zmuszając głowę do opadnięcia.

– Stój prosto – warknął, głosem twardym jak stal, przesiąkniętym karcącą nutą. – Jeszcze trafię cię w twarz, idioto.

Kenji odwrócił się znów do ściany, dłonie zacisnęły się na betonie, palce pobielały od uścisku, i spytał, głosem drżącym lekko od bólu, ale wciąż silnym:

– Co masz na myśli z tą karą?

Aki wrócił na miejsce i wymierzył kolejny cios. Bat świsnął ostro, trzask rozniósł się echem, wgryzając się w skórę.

– Może i pokłóciliśmy się przy Lachlanie dla zachowania pozorów – wyjaśnił zimno, słowa padły jak wyrok, przerywane rytmicznym oddechem. – Ale zrobiłeś sobie samowolkę i tego akurat nie ukartowaliśmy.

– Daj temu spokój, Aki – mruknął Kenji, krzywiąc się nieznacznie.

Nagle krzyknął cicho, dźwięk wyrwał mu się z gardła jak stłumiony jęk, bo kolejne uderzenie było znacznie mocniejsze. Bat wgryzł się głębiej, zaskakując go siłą, skóra zapiekła ogniem, mięśnie zadrżały pod falą bólu. Aki zaśmiał się zimno, oczy błysnęły mu lodowatym blaskiem a twarz stężała w maskę autorytetu.

– W tej kwestii nie jestem twoim przyjacielem a szefem – powiedział twardo, głosem nieznoszącym sprzeciwu. – I zdaje się, że to akurat już sobie wyjaśniliśmy.

– Odebrałem sobie zaległy urlop, co w tym złego? – zażartował lekarz.

Aki zamachnął się batem jeszcze mocniej. Splot świsnął w powietrzu jak wściekły a rozdwojona końcówka przecięła skórę z ostrym trzaskiem. Z rany leniwie wypłynęło trochę krwi, czerwona strużka spłynęła po plecach jak łza zdrady, ciepła i lepka.

– Dziesięć – Aki obwieścił koniec serii i na chwilę przełożył bat do lewej ręki, rozluźniając palce i dając odpocząć dłoni. – To tak nie działa, Kenji – stwierdził, tonem pełnym rezygnacji, ale z nutą rozbawienia.

Dając przyjacielowi chwilę przerwy, zaczął spacerować po pokoju. Jego kroki odbijały się echem od betonowych ścian, ręce miał splecione za plecami a bat dyndał luźno.

– Jaka kara będzie odpowiednia? Fizyczna odpada, bo jak widać, po prostu cię to jara – zastanawiał się na głos. – Pewnie już ci stanął? – spytał z rozbawieniem, ale autentycznie ciekaw.

Kenji zerknął na swoje spodnie.

– Jeszcze nie, ale jest blisko – przyznał bezwstydnie, najwyraźniej w świetnym humorze.

Akihito pokręcił głową, westchnienie wyrwało mu się z piersi, oczy zmrużyły się w niedowierzaniu wymieszanym z rozbawieniem.

– Tylko ty potrafisz zmienić chłostę w coś tak perwersyjnego – mruknął.

Lekarz zaśmiał się a dźwięk przetoczył się przez pokój jak odległy grom. Tak odmienny od dźwięków jakie zazwyczaj pochłaniały tutejsze ściany.

– Nie robicie czegoś podobnego z Drake’iem? – zapytał zaczepnym tonem.

– Może w młodości, kiedy dopiero zaczęliśmy fascynować się takimi praktykami – Aki przyznał, wzruszając ramionami z uśmiechem błąkającym się na ustach. – Ale obecnie znacznie ciekawiej jest dzierżyć bat a nie czuć go na plecach. Ale nie zmieniaj tematu!

Kenji stłumił w sobie kolejną dawkę śmiechu, gardło ścisnęło mu się w wysiłku, by nie wybuchnąć, ramiona zadrżały lekko od tłumionego rozbawienia, ale twarz spoważniała stopniowo a oczy straciły ten figlarny błysk, zastąpiony cieniem kalkulacji.

– No dobra, to co z tą karą? – zapytał, już spokojniejszym tonem.

Aki uniósł brew, kąciki ust drgnęły mu w ironicznym uśmiechu, oczy błysnęły zimnym blaskiem, bat dyndał luźno w dłoni jak groźba na uwięzi.

– Brak kasy znacznie bardziej cię zaboli – stwierdził chłodno, słowa padły jak wyrok, przerywając ciszę pokoju tortur. – Na najbliższe miesiące obcinam ci pensję o połowę, żebyś poczuł konsekwencje.

Kenji aż się odwrócił, jego sylwetka napięła się jak struna, oczy rozszerzyły w mieszance zaskoczenia i irytacji a twarz wykrzywiła w grymasie niedowierzania.

– Jaką pensję masz na myśli? – warknął gniewnie. – Ten ochłap, który rzuca mi Yakuza? Powinienem dostać podwyżkę a nie cięcia!

Aki posłał mu ironiczny uśmiech.

– Odważna propozycja jak na kogoś w twoim położeniu – stwierdził, tonem przesiąkniętym sarkazmem.

Kenji skrzywił się, ramiona napięły mu się jeszcze bardziej, skóra paliła od wcześniejszych uderzeń.

– To tylko chwilowe niedogodności – mruknął, głosem pełnym rezygnacji, ale z nutą buntu.

Aki uniósł bat szybkim i stanowczym gestem, końcówka wskazała na ścianę jak oskarżycielski palec.

– Odwróć się z powrotem – rozkazał twardo.

Lekarz zrobił to bez słowa sprzeciwu, ramiona opadły mu, dłonie znów wsparły się o betonową ścianę, palce wbiły w chłód powierzchni, choć w oczach tliła się iskra irytacji. Aki westchnął, bat opadł luźniej, ale jego sylwetka pozostała napięta.

– Za pół roku możemy pogadać o kwestiach finansowych – stwierdził, kończąc dyskusję.

Kenji wyraźnie chciał coś dodać bo uchylił już usta a słowa czaiły się na końcu języka, ale pierwszy cios drugiej serii spadł z impetem na jego plecy. Bat świsnął w powietrzu, wgryzając się w jego plecy z siłą, która niemal wbiła go w ścianę. Zaskoczony sapnął głośno a kolana ugięły mu się lekko. Od razu poprawił ustawienie nóg, nieco odsuwając się od ściany, by dać sobie przestrzeń na ruch, na ugięcie pod kolejnymi uderzeniami.

Akihito najwyraźniej skończył się bawić a zaczął traktować ich grę poważnie, bo twarz stężała mu w maskę skupienia a oczy błysnęły mrocznym blaskiem. Bat świsnął ponownie, tnąc powietrze z precyzją zawodowego kata. W końcu Kenji sam prosił, by zostawił mu ładne blizny.

– Jeśli tak dalej pójdzie, to sam wyłączysz mnie z pracy – sapnął lekarz, nieco chrapliwym głosem. Plecy paliły go żywym ogniem a mięśnie protestowały przy każdym ruchu. – Nie będę w stanie nawet stać o własnych siłach.

– Boisz się? – wyszeptał Aki, tonem pełnym drwiny, pochylając się do jego ucha.

Kenji chciał się zaśmiać, ale następny cios spadł z hukiem, bat wgryzł się w skórę z brutalną siłą i wyrwał z jego gardła kolejny krzyk, a nie śmiech. Dźwięk rozniósł się echem po pokoju, jego ciało wygięło się w łuk bólu a łzy mimowolnie napłynęły mu do oczu, mieszając się z potem spływającym po twarzy.


Lachlan, pozostawiony sam sobie w gabinecie, gdzie powietrze wciąż drżało od napięcia jak po burzy, wstał na drżących nogach, kolana uginały się pod nim jak pod ciężarem niewidzialnego jarzma. Chwiał się lekko, dłonie zacisnął na krawędzi biurka dla oparcia, a serce łomotało mu w piersi jak oszalały bęben. Podszedł do drzwi tego straszliwego pokoju, kroki stawiał ostrożnie, jakby podłoga mogła się pod nim rozstąpić i przyłożył do nich dłonie. Palce rozpostarł na chłodnym drewnie, czując pod opuszkami delikatne słoje. Nadstawił ucho, przycisnął policzek do powierzchni, wstrzymując oddech w nadziei na choć cień dźwięku.

Pomieszczenie było idealnie wyciszone, grube ściany pochłaniały wszystko jak czarna dziura, ale mimo to zdawał się słyszeć pojedyncze słowa wypowiadane przez Akihito – ostre, stanowcze, tnące powietrze jak sztylety – oraz krzyki męża, stłumione, ale rozdzierające duszę, pełne bólu, który rezonował w jego własnej piersi. Zagryzł wargi, które zadrżały mu od kolejnej dawki płaczu, dławiącej go w gardle jak gorzki eliksir, łzy napływały mu do oczu, gorące i niepowstrzymane. Czuł się tak cholernie winny. To uczucie gryzło go od wewnątrz jak żrący kwas, rozlewając się po całym ciele.

Przecież to on chciał zostać dłużej za granicą, by wziąć jeszcze kilka lekcji nurkowania, zafascynowany widokiem raf koralowych – te barwne podwodne ogrody, pełne życia, pulsujące kolorami jak żywe malowidło, które budziło w nim dziecięcą radość. Oparł czoło o drewno, zamknął oczy, z których spłynęło jeszcze kilka łez, wilgotnych i słonych, ściekających po policzkach jak deszcz po szybie. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy katowanego mężczyzny – tego, który nauczył go, jak na nowo odnaleźć się w świecie, pokazał mu, czym jest wolność, jak przyjemna może być bliskość i wreszcie obdarzył go czymś tak cudownym i wspaniałym jak miłość, czysta i bezwarunkowa, jak światło latarni w mroku.

Lachlan popatrzył na obrączkę na swoim palcu, krążek z białego złota lśnił matowo w bladym świetle gabinetu, symbol ich więzi, a z jego ust wyrwało się łkanie, ciche i zduszone, jak westchnienie wiatru. Obiecał sobie w duchu, że już nigdy nie złamie zasad, nie sprzeciwi się panu Akihito, bo nawet jeśli nie należał do Yakuzy, to wiedział, że Kenji będzie ponosił odpowiedzialność za jego głupie pomysły, za te kaprysy, które teraz paliły jak rozżarzone węgle. Z rozpaczą pogładził drzwi, opuszkami sunąc po powierzchni jak po skórze ukochanego, i chciał znów do nich przylgnąć, gdy zamek przeskoczył z ostrym kliknięciem a te otwarły się gwałtownie, z impetem, który odrzucił go w tył.

Lachlan odskoczył jak oparzony, serce podskoczyło mu do gardła, oczy rozszerzyły się w panice, i natychmiast przejął od Akihito podtrzymywanie ledwo trzymającego się na nogach Kenji’ego. Lekarz chwiał się, jego twarz była blada a oczy zamglone bólem.

– Zabieraj go – Aki burknął tylko, głosem chrapliwym i pełnym zniecierpliwienia.

Lekarz usiłował jakkolwiek utrzymać równowagę, ale Lachlan musiał niemal wywlec go z gabinetu, owijając ramiona wokół torsu męża, czując pod dłońmi wilgotną skórę i ciepło krwi. Zerknął na jego rozorane batem plecy tylko raz, ale o dziwo nie poczuł guli w gardle a treść żołądka nie wypełniła mu ust. Jego umysł od razu wskoczył w ten zadaniowy tryb, jak w pracy, chłodny i precyzyjny, blokując emocje za murem profesjonalizmu.

Wsiadając do windy już układał w głowie plan działania. Rozłoży fotel dla pasażera, by położyć na nim mężczyznę. W bagażniku mieli dobrze wyposażoną apteczkę. Zabezpieczy rany na czas drogi i poda mu środki przeciwbólowe, by złagodzić ten palący ból. Gdy dojadą do kliniki, zabierze go na salę operacyjną, gdzie będzie mógł oczyścić rany i pozszywać te najgorsze. Nie przyjrzał się najlepiej, ale liczył na to, że nie będą zbyt głębokie, że skóra nie rozeszła się jak rozdarty materiał odsłaniając mięso, a blizny z czasem zblakną, choć wspomnienie pozostanie.


Tymczasem w Kioto, w przestronnej posiadłości Kaito, gdzie powietrze przesiąknięte było jeszcze resztkami choroby – mieszanką ziół, potu i gotującego się wywaru – mężczyzna stał przy blacie kuchennym, podgrzewając w rondelku rosół, który ugotował im Lu. Złocisty bulion bulgotał leniwie na palniku, niosąc aromat marchewki, cebuli i delikatnego mięsa, który drażnił nozdrza, budząc apetyt mimo osłabienia. Kaito mieszał go drewnianą łyżką, krople pary skraplały się na krawędzi garnka, a on sam, oparty o blat, przeglądał maile na telefonie, pociągając nosem co chwilę. Katar wciąż męczył go uporczywie, jak natrętny cień choroby, która nie chciała ustąpić. Ekran komórki lśnił zimnym światłem, palec sunął po liście wiadomości, aż zatrzymał się na tej od adwokata. Otworzył ją szybkim ruchem, jego oczy przebiegły po linijkach tekstu a twarz stężała mu w grymasie irytacji. Odłożył telefon na blat z głośnym trzaskiem, nie przejmując się, że może stłuc ekran – szkło zadzwoniło ostro, ale wytrzymało, choć w jego umyśle coś pękło.

Hiro, który wszedł właśnie do kuchni, niosąc stos brudnych kubków i talerzy, aż podskoczył na ten dźwięk, ramiona zadrżały mu instynktownie a naczynia zachwiały się w dłoniach, grożąc upadkiem. Jego piwne oczy rozszerzyły się w lęku, twarz pobladła, a on stał tam na progu, drobny i niepewny, jak cień.

– Czy... czy coś się stało, Panie? – spytał cicho, ledwie słyszalnie.

Kaito spojrzał na niego gniewnie, brwi zmarszczyły mu się w łuk furii, oczy błysnęły ostrym blaskiem, ale widząc kulące się ramiona chłopaka – te drobne barki, które zdawały się chować w sobie jak pod ostrzałem – od razu złagodniał, gniew rozpłynął się jak dym. Westchnął głęboko i przesunął palcami po zmęczonej twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej ciężar dnia.

– Nic takiego – mruknął zmęczonym, ale łagodnym głosem. – Czemu wstałeś? Miałeś leżeć pod kocem, odpoczywać.

Hiro zarumienił się lekko, policzki nabrały delikatnego różu, oczy uciekły w bok, na podłogę, gdzie stał w piżamie, boso, choć z puchatymi skarpetkami na stopach.

– Przyniosłem naczynia do mycia – wymamrotał, unosząc lekko stos w dłoniach, kubki zachwiały się cicho. – Sporo się ich nazbierało na stoliku i... no... chciałem iść do toalety. – Zerknął na Pana ukradkiem, oczami pełnymi niepewności, jak dziecko czekające na pozwolenie. – Mogę?

Kaito odebrał od niego kubki i talerze, muskając skórę chłopaka przy lekkim kontakcie ich dłoni, przy czym skinął głową.

– Oczywiście, że tak – odparł, tonem pełnym łagodności, bez cienia irytacji. – Nie musisz o to pytać, Hiro. Idź.

Powkładał wszystko do zmywarki, naczynia brzęknęły cicho, układając się w koszu, a on słyszał, jak Hiro zniknął biegiem w korytarzu. Jego drobne stopy dudniły lekko po drewnianej podłodze a drzwi łazienki zamknęły się z cichym kliknięciem. Kaito westchnął znów, ciężar opadł mu na ramiona jak niewidzialny płaszcz, i zerknął na komórkę leżącą na blacie, ekran wciąż świecił a wiadomość od adwokata kłuła go w oczy jak oskarżenie. Skrzywił się i wrócił do mieszania zupy, łyżka wirowała w bulionie, pary unosiły się jak duchy. Nie miał dziś sił, by rozmyślać o rozprawie, której termin wyznaczono za kilka dni. Te sądowe korytarze, prawnicy w garniturach, ojciec siedzący naprzeciwko z tą pogardliwą miną. Musiał skupić się na zdrowieniu, by jak najszybciej wrócić do pracy, do biura, gdzie czuł się panem sytuacji, a nie ofiarą własnego ciała.

Dziś rano, z ogromnym wysiłkiem i pomimo wewnętrznego sprzeciwu rozdysponował część swoich obowiązków po innych pracownikach. Akihito ciągle powtarzał mu, że musi w końcu zacząć komuś ufać w tej firmie, bo jeśli wszystko będzie chciał robić samodzielnie, to się wykończy. Te słowa przyjaciela dzwoniły mu w uszach jak mantra, irytująca, ale prawdziwa. W chwilach takich jak te, gdy jedyne, na co miał siłę, to leżeć w łóżku i użalać się nad sobą, zdjęty chorobą, która osłabiała go jak trucizna, chciał czy nie, musiał przyznać mu rację. Co prawda po przejęciu firmy wymienił w niej praktycznie wszystkich pracowników i część zarządu, chcąc ograniczyć wpływy ojca do zera, ale wciąż czuł obawę, że zostanie przez kogoś zdradzony, że jakiś szpieg czai się w cieniu, gotów podać rękę staremu. Ojciec wciąż kopał pod nim dołki, nawet jeśli trzymał go z dala od interesów, te plotki, naciski, kłamstwa rozpuszczane po rynku. Pokłosiem tego była właśnie rozprawa, która irytowała go do granic – te papiery, zeznania, oskarżenia o malwersacje, które były tylko zemstą za urażone ego.

Jakby ten stary dziad nie mógł zostawić go w spokoju! Przecież spłacił wszystkie jego długi w ramach ugody, po przejęciu tej cholernej, upadającej firmy – miliony wyłożone, by oczyścić nazwisko, by zacząć od zera. Założył jemu i matce fundusz na ogromną sumę, by mogli zestarzeć się bez martwienia o przetrwanie. Czego jeszcze od niego oczekiwał? Bo on nie chciał od niego już niczego, nawet nazwiska.

Wściekły sięgnął do metalowej rączki rondla, ale w ostatniej chwili Hiro, wyrastając jak spod ziemi, chwycił go za nadgarstek i zatrzymał w porę. Drobne palce zacisnęły się na jego ręce z zaskakującą siłą. Jego piwne oczy rozszerzyły się w wyrazie zaskoczenia i lęku, bo dotknął Pana tak bezczelnie, bez pozwolenia. Twarz mu pobladła, a on puścił rękę mężczyzny jak oparzony.

– Przepraszam – wyszeptał natychmiast, drżącym głosem.

Kaito zmarszczył brwi, zdziwiony, i dopiero zauważył, że rosół w garnku wrzał, bulgocząc złowrogo. Mógł poparzyć się o metal nie na żarty. Spojrzał na chłopaka i uśmiechnął się do niego lekko, z wdzięcznością. Jego oczy złagodniały a gniew rozpłynął się jak mgła. Sięgnął po ścierkę wiszącą na haczyku, owinął rączkę i zdjął rondel z palnika, odstawiając go na korkową podkładkę z cichym stuknięciem. Zaśmiał się przy tym lekko rozładowując napięcie.

– Chyba poczekamy z obiadem – stwierdził żartobliwym tonem a oczy błysnęły mu rozbawieniem. – Ten rosół przepali nam gardła jak lawa.

Hiro pokiwał powoli głową, ostrożnie, jakby nagła wesołość Pana wywołała w nim niepewność. Kaito przygarnął go do siebie, owijając ramię luźno wokół drobnych barków chłopaka i wyprowadził go z kuchni delikatnym, ale stanowczym ruchem. Hiro wtulił się w jego, jakby szukał w nim schronienia przed światem. Powietrze w korytarzu było chłodniejsze, niosąc echo ich oddechów, przerywanych lekkim pociąganiem nosem – resztki choroby wciąż czaiły się w ich ciałach jak niechciani goście.

Wrócili na sofę w salonie, gdzie w chaotycznym stosie piętrzyły się poduszki a porozrzucane koce, splątane i pomięte, tworzyły przytulne gniazdko. Zakopali się w nim na nowo, wtulając w siebie nawzajem, dzieląc ciepłem, które promieniowało od skóry do skóry, łagodząc chłód dnia. Hiro sięgnął po chusteczkę z pudełka stojącego na stole – papier zaszeleścił delikatnie pod jego palcami – i wydmuchał nos a zużytą chusteczkę zgniótł w dłoni, jakby mogła być mu jeszcze potrzebna. Kaito podniósł leżący na podłodze pilot i zaczął skakać po kanałach. Obrazy migały na ekranie jak ulotne wspomnienia – wiadomości, reklamy, jakiś film – na żadnym z nich nie zatrzymał się na dłużej.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio pozwolił sobie na tak leniwy dzień, bez pośpiechu, bez presji terminów i decyzji, tylko ta błoga próżnia, wypełniona ciszą i bliskością. Bezwiednie przeczesał palcami włosy leżącego na nim chłopca. Kosmyki były miękkie, sunęły pod jego opuszkami jak jedwabne nici, nadal lekko wilgotne od porannej kąpieli. Hiro oparł brodę na jego torsie, wciskając podbródek w materiał koszulki, i chwilę przyglądał się jego twarzy. Oczy błądziły mu po liniach czoła, policzków, szukając w nich oznak gniewu, który dostrzegł w kuchni – tej nagłej burzy, która przetoczyła się przez rysy Pana. W ciemnych oczach Kaito dostrzegł jedynie zamyślenie, głębokie jak studnia, bez śladu burzy. Odważył się więc spytać, głosem cichym, niepewnym, jak szept podczas wichury:

– Panie... czy może moglibyśmy zrobić na kolację naleśniki z dżemem i bitą śmietaną?

Kaito uśmiechnął się na to nieznacznie.

– Wraca ci apetyt? – zapytał, tonem pełnym oszczędnego rozbawienia.

Hiro pokiwał głową. Ruch był drobny, ale zdecydowany, choć jego policzki nabrały rumieńców, jakby wstydził się własnej śmiałości. Kaito zaś stwierdził, głosem cieplejszym, jak muśnięcie słońca:

– W takim razie usmażymy całą górę naleśników. Dla ciebie na słodko, z dżemem i bitą śmietaną, a dla mnie zrobię nadzienie z sera pleśniowego.

Hiro skrzywił się z niesmakiem, marszcząc nieco nos i mrużąc oczy w wyrazie dezaprobaty, ale zaraz przypomniał sobie sytuację z krewetkami, gdy Pan rozrzucił je ze wściekłością po podłodze, gdy wybrzydzał. Natychmiast ukrył twarz w torsie mężczyzny, wciskając policzek w materiał, ściskając mocniej chusteczkę w dłoni. Kaito, zauważając jego reakcję, pogładził go po plecach.

– Nie każę ci tego jeść, spokojnie – zapewnił.

Hiro zerknął na niego jednym okiem, unosząc brew w niepewności.

– Na pewno? – spytał, głosem cichym, ale z nutą nadziei.

Kaito przytaknął skinieniem głowy, unosząc kącik ust wyżej.

– Na pewno – potwierdził, ale zaznaczył: – Chyba że będziesz chciał, to możesz spróbować.

– Może się skuszę... bo w sumie nigdy nie jadłem pleśniowego sera – stwierdził Hiro.

– Jest pyszny, słony, kremowy i z lekką orzechową nutą. Idealny do naleśników – Kaito zapewnił go, głosem pełnym entuzjazmu, wracając do gładzenia go po plecach, z zadowoleniem zauważając, że chłopak nie uciekał już przed zwykłą bliskością, jaką chciał go obdarzać.

– Brzmi dobrze... – przyznał nieco niepewnie. – Chociaż przez ten katar nie bardzo czuję smak – poskarży się, pociągając nosem, w którym znów poczuł napływającą wilgoć.

Kaito zawtórował mu, pociągnął nosem w odpowiedzi.

– Ja również – stwierdził. – Nienawidzę chorować.

Obaj westchnęli unisono a ich oddechy zmieszały się w powietrzu. Nieco zmarnowani skupili się na telewizji, gdzie ekran migał obrazami a dźwięki programów tworzyły tło dla ich wspólnego cierpienia, gdzieś pomiędzy stertami poduszek a miękkością kocy.


Niewiele później w klinice, gdzie powietrze przesiąknięte było ostrym zapachem antyseptyków i lekką nutą krwi, Lachlan odłożył zestaw do szycia do metalowej kuwety. Igła i nić lśniły jeszcze wilgocią po dezynfekcji, a pęsety brzęknęły cicho przy zderzeniu z powierzchnią. Zdjął rękawiczki z głośnym trzaskiem lateksu, zrzucając je do kosza na odpady medyczne a potem maseczkę z twarzy. Materiał opadł na szyję, odsłaniając zmęczoną twarz z lekkim rumieńcem wysiłku. Rudowłosy ocenił swoje dzieło, stojąc nad stołem operacyjnym, gdzie leżał Kenji. Plecy jego małżonka wyglądały naprawdę dobrze, rany były zszyte równymi, precyzyjnymi szwami, skóra pozostała napięta, ale nie naciągnięta, bez śladu infekcji. Obrażenia okazały się dość powierzchowne, zaledwie nacięcia, które nie sięgały głębiej niż naskórek i tkanka podskórna, choć krwawiły obficie podczas transportu.

Na szczęście mężczyzna odpłynął po silnych lekach przeciwbólowych, które mu zaaplikował. Dzięki temu mógł pracować w spokoju, bez jęków i szarpnięć, które zawsze komplikowały procedurę. Nie lubił zszywać przytomnych ludzi, którzy wiercili się i podskakiwali przy każdym wkłuciu igły, jakby co najmniej przebijał ich harpunem. Te drgawki, grymasy bólu, które wydłużały wszystko w nieskończoność napawały go frustracją. Posprzątał sprawnie salę – narzędzia zniknęły w autoklawie z metalicznym szczękiem a blaty przetarł środkiem dezynfekującym, zapach alkoholu rozniósł się po pomieszczeniu jak ostry powiew. Potem przewiózł Kenji’ego do gabinetu obok, stanowiącego coś w rodzaju pozabiegówki, gdzie mógł spać w spokoju, na wygodnym łóżku z poduszką pod głową. Nie założył mu dodatkowych opatrunków, żeby rany mogły przeschnąć a powietrze osuszyło je naturalnie, zapobiegając wilgoci, która sprzyjała infekcjom.

Sam poszedł wziąć prysznic, zmywając z siebie napięcie i zapach krwi. Po czym przebrał się w świeże ubrania – luźną koszulkę i dresowe spodnie. Gdy skończył, zaczął rozglądać się za komórką, bluzą i plecakiem, błądząc oczami po półkach i blatach, przetrząsając każdy kąt. Nie znajdując ich nigdzie, zaszedł do samochodu na parkingu, otwierając drzwi z tyłu z tym charakterystycznym skrzypnięciem, które tak go irytowało. Od miesięcy próbował przekonać Kenji’ego, że powinni kupić nowy samochód, ale on uparł się na tego grata, bo był duży i funkcjonalny. Lachlan odnalazł jedynie bluzę na tylnym siedzeniu, materiał był zmięty i chłodny, ale reszty nie było. Zaklął pod nosem, słowa wyrwały się cicho z jego ust, pełne frustracji, gdy uświadomił sobie, że musiał zostawić plecak w biurze pana Akihito, zapominając o nim w całym tym chaosie.

Przygryzając zgięty palec w wyrazie frustracji, obszedł samochód, zastanawiając się, co ma zrobić. Jechać odebrać swoje rzeczy po tym wszystkim? Nie miał ochoty widzieć tego sadysty na oczy, wspomnienie bata i krzyków paliło go w umyśle jak świeża rana. Jęknął aż, dźwięk wyrwał mu się z gardła jak przyznanie się do porażki, i wsiadł za kółko – silnik zawarczał cicho po przekręceniu kluczyka. Pal licho plecak i drobiazgi, które w nim miał – portfel, zapasowe klucze, jakieś notatki – ale na komórce miał całe albumy zdjęć z wyjazdu, te słoneczne kadry plaż, raf koralowych, uśmiechniętej twarzy Kenji’ego, i inne, nieco pikantniejsze ze spędzonych z nim nocy, intymne momenty uchwycone w blasku lampy, pełne czułości i namiętności.

Oparł czoło o kierownicę i westchnął ostatni raz, dając upust rezygnacji. Wrzucił bieg, skrzynia zazgrzytała lekko, i wyjechał z parkingu pod kliniką, kierując się z powrotem w stronę, której miał zamiar unikać przez najbliższe tygodnie, ale życie jak zawsze wyśmiało jego plany.


Lachlan pokonał znaną sobie trasę nad wyraz szybko, wciskając pedał gazu niemal do oporu, przez co silnik warczał głośno, a ulice Tokio migały za szybą w rozmazanych smugach świateł i cieni, jakby miasto samo przyspieszyło, by dopasować się do jego pośpiechu. Zaparkował w podziemiach budynku z piskiem opon, betonowe ściany garażu odbiły echo, a on wyskoczył z auta, trzaskając drzwiami. Serce łomotało mu w piersi jak werbel. Wsiadł do windy i modlił się w duchu, by zastał w biurze już tylko Yutake – tego chłodnego asystenta, który przynajmniej nie budził w nim strachu – albo najlepiej nikogo. Wtedy mógłby zabrać plecak i ulotnić się stąd bez niczyjej wiedzy.

Winda zabrzęczała obwieszczając, że dotarł na miejsce, więc odetchnął głęboko, próbując uspokoić nerwy i wysiadł, z duszą na ramieniu. Kroki stawiał ostrożnie, jakby podłoga mogła go zdradzić. Przemierzył długi korytarz a nie widząc przy biurku asystenta Akihito podszedł do drzwi biura i zapukał w nie delikatnie. Skrzywił się, słysząc pozwolenie na wejście, wydane dobrze znanym mu głosem.

Uchylił drzwi i zajrzał do środka, ostrożnie wsuwając głowę i błądząc oczami po pomieszczeniu. Yutaka odebrał od mężczyzny jakieś dokumenty i wyszedł, wymijając go w drzwiach z chłodnym spojrzeniem. Akihito natomiast uniósł brwi, nieco zaskoczony wizytą. Jego sylwetka napięła się za biurkiem, ale ciekawość błysnęła w oczach. Rudzielec wszedł niepewnie do środka i rozejrzał się dyskretnie, sunąc wzrokiem po meblach i podłodze, szukając znajomego kształtu plecaka, ale nigdzie go nie dostrzegł. Serce zamarło mu na chwilę. Czyżby jednak się pomylił?

– Co cię tu sprowadza, Rakuran? – Aki spytał wreszcie, głosem przesiąkniętym lekką irytacją, bębniąc palcami o blat biurka.

Rudzielec przełknął ślinę, gardło ścisnęło mu się boleśnie, i powiedział prawdę:

– Chyba... chyba zostawiłem tu coś swojego. Plecak, z komórką i... innymi rzeczami – słowa potykały mu się na języku.

Blondyn pochylił się na moment i sięgnął po coś, a gdy usiadł znów prosto w jego rękach zwisał zielony plecak z breloczkami przypiętymi do zamków, przez co przez biuro poniósł się melodyjny grzechot.

– To masz na myśli? – zapytał, tonem neutralnym, ale z nutą rozbawienia, podając mu torbę.

Chłopakowi aż zaświeciły się oczy, ulga rozlała mu się po twarzy jak światło, i podszedł szybko, odbierając swoją własność. Otworzył plecak i zajrzał do środka, szybko przebiegając wzrokiem po zawartości a widząc, że wszystko jest na miejscu, aż odetchnął głęboko. Aki uśmiechnął się zaczepnie, widząc tę reakcję.

– Niczego ci nie ukradłem, spokojnie – zażartował.

Lachlan zarumienił się lekko i pokłonił w podziękowaniu. Ruch był płynny, ale pełen szacunku, gdy głowa opadła mu nisko. Prostując się, zerknął na Akihito, oczami pełnymi wahania, i stwierdził, głosem cichym, ale zdecydowanym:

– Właściwie... mogę nie mieć lepszej okazji… Chociaż okoliczności nie są najlepsze, ale jeśli nie spróbuję, to ciągle będę myślał, że a może jednak... – kluczył.

Akihito wywrócił w końcu oczami, pełen zniecierpliwienia.

– Mów, o co chodzi, Rakuran – rozkazał. – Nie mam całego wieczoru.

Rudzielec zagryzł wargi, wbijając zęby w miękką skórę, milknąc na chwilę, by ułożyć słowa w głowie w sensowną całość, choć myśli wirowały jak liście na wietrze, szukając porządku.

– Za... za miesiąc Kenji ma urodziny – wydukał w końcu, jakby słowa utykały mu w gardle jak kolce.

Oczy uciekły mu przy tym w bok a palce zacisnęły się na pasku plecaka. Knykcie pobielały mu od uścisku a serce łomotało w piersi jak oszalały ptak w klatce. Aki tylko skinął głową, brwi uniosły mu się lekko w geście, który mógł być zaskoczeniem, ale twarz pozostała obojętna.

– Wiem – przyznał, tonem przesiąkniętym nutą zniecierpliwienia, splatając ręce na piersi. – I co w związku z tym?

Rudzielec zacisnął mocniej dłonie na plecaku i nagle wręcz wystrzelił, słowa wylały się z niego jak potok:

– Czy mógłby pożyczyć mi pan trochę pieniędzy? Chcę zabrać Kenji’ego na romantyczną kolację. – Twarz mu poczerwieniała, oczy rozszerzyły się w panice, jakby sam nie wierzył, że to powiedział, a powietrze w gabinecie zgęstniało od napięcia.

Aki aż parsknął śmiechem, dźwięk przetoczył się przez pokój jak grom, ramiona zadrżały mu od wybuchu wesołości, zaś oczy błysnęły figlarnie.

– Pracujesz w klinice, Rakuran – zauważył, wciąż chichocząc nieco drwiąco pod nosem. – Masz pensję. Chyba że Kenji jest aż taką sknerą, że nie pozwala ci wydawać własnych pieniędzy.

Policzki chłopaka nabrały głębszego rumieńca, oczy rozszerzyły się w mieszance złości i wstydu, ale zapanował nad sobą, przełykając ślinę.

– Nie o to chodzi – wymamrotał. – Dobrze zarabiam, ale... to wciąż jego kasa. Nie powinienem robić mu za nią prezentu. Chcę, żeby to było ode mnie, naprawdę.

Aki pokręcił głową, westchnienie wyrwało mu się z piersi, oczy zmrużyły się w rozbawieniu, ale z nutą sceptycyzmu.

– Idź do dorywczej pracy – zaproponował, tonem lekkim, jakby to było oczywiste rozwiązanie.

– Próbowałem... – Lachlan przyznał, wahając się chwilę. – Ale klinika to robota na pełny etat. Wezwania mogą zdarzyć się nawet w nocy. Zresztą, Kenji raczej zauważy, że znikam na kilka godzin dziennie.

Akihito rozsiadł się wygodniej w fotelu, splatając swobodnie dłonie na brzuchu i spytał, głosem przesiąkniętym ciekawością:

– To co proponujesz? Bo jeśli pożyczę ci kasę, będziesz ją oddawał z pracy w klinice. To traci sens, nie?

Lachlan westchnął cicho, bawiąc się nerwowo jedną z zawieszek na plecaku – mała muszelka zakołysała się pod palcami, brzęcząc cicho – i zaproponował, głosem pełnym desperacji:

– Mógłbym odpracować dług... na przykład sprzątając, albo myjąc pana samochody. Cokolwiek.

– Mam w domu trzech chłopców, którzy robią to wszystko – odparł Aki, tonem pełnym ironii. – Po co mi kolejny?

Rudzielec rozejrzał się wokół przesuwając wzrokiem po regałach z dokumentami.

– A Mako czy Lu sprzątają panu też biuro? – spytał nieco śmielej, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.

– To akurat robi sprzątaczka – Aki przyznał, wciąż rozbawiony tą groteskową sytuacją.

Lachlan aż sapnął, zniecierpliwiony.

– W takim razie... mogę robić za gońca, albo chłopaka na posyłki. Cokolwiek, byle dał mi pan te pieniądze – zaproponował w akcie desperacji.

Mężczyzna zaśmiał się znów, wstając z fotela z lekkim stęknięciem i zauważył, zaczepnym tonem:

– O, już mam ci je dać a nie pożyczy? Robisz postępy, Rakuran.

Rudowłosy aż się zapowietrzył, usta otworzyły mu się w zdumieniu, oczy rozszerzyły się, usiłując stłumić irytację, która paliła go w piersi.

– To... to był tylko skrót myślowy – wymamrotał, a policzki poczerwieniały mu mocniej. – Pan wie, o co mi chodzi.

Mężczyzna chwycił w palce kosmyk jego włosów, opuszkami muskając rude pasemko, jakby sprawdzał ich miękkość. Gest był niespodziewany i wręcz intymny a jego oczy błysnęły złośliwie.

– No dobrze – stwierdził wreszcie, pobłażliwym tonem, puszczając kosmyk. – Znaj moje dobre serce. Pożyczę ci tę kasę. Ale w zamian będę oczekiwał od ciebie pewnej pracy i nie życzę sobie żadnego słowa sprzeciwu.

Lachlan skrzywił się, czując, że właśnie dał złapać się w coś paskudnego, w pułapkę, która zaciskała się wokół niego jak niewidzialna sieć. Ale czy miał jakieś wyjście? Pana Drake’a bał się zapytać, zresztą pewnie nie dotrzymałby tajemnicy. Zaś Mick miał ponoć jakieś problemy finansowe, nie chciał go więc obciążać. Odetchnął głęboko i skinął głową, po raz pierwszy patrząc wprost w oczy Akihito, wzrokiem pełnym rezygnacji, ale i determinacji. Mężczyzna odpowiedział mu nieco złośliwym uśmiechem a oczy błysnęły mu triumfem, jakby właśnie wygrał partię szachów. To naprawdę nie wróżyło nic dobrego.

Akihito odprawił go szybkim gestem, machnął dłonią w stronę drzwi jak ktoś odganiający natrętnego owada. Jego twarz stała się obojętna, choć w oczach tlił się jeszcze ten złośliwy błysk satysfakcji.

– Idź już – mruknął tylko.

Rudowłosy skinął pospiesznie głową i wycofał się z gabinetu, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem zamka, który zdawał się przypieczętować jego los. Blondyn zaś siadł za biurkiem a fotel skrzypnął pod ciężarem jego ciała. Wydawał się zadowolony z rezultatu tej rozmowy – ta desperacja w oczach chłopaka, te rumieńce wstydu, to poczucie osaczenia, nieuniknionych sideł które sam zastawił, działało jak balsam na jego ego. Uwielbiał ten słodki smak władzy, który rozlewał się po żyłach jak ciepła whiskey. Uśmiechnął się pod nosem a oczy zmrużył w zamyśleniu, planując już, jak wykorzystać tę "pracę", którą Lachlan obiecał mu w zamian za jakąś śmieszną kwotę.

Słysząc cichy dźwięk i widząc wibrację komórki na blacie, dyskretną, ale natarczywą jak szmer w ciszy – sięgnął po nią leniwie. Jego palce musnęły chłodny ekran, odblokowując urządzenie szybkim ruchem kciuka. Odczytał wiadomość. Drake pytał, czy wciąż się gniewa w sprawie z Kenji’m. Słowa były proste, ale wywołały w nim poczucie irytacji. Czy wszystko dziś musiało kręcić się wokół tego cholernego medyka, jakby był centrum wszechświata?

Aki wkurzył się, brwi zmarszczyły mu się w łuk irytacji, twarz poczerwieniała lekko a myśli wypełniły przekleństwa. Nie odpisał, ale odłożył telefon z westchnieniem, wygaszając ekran i wracając do pracy. Zerknął jeszcze tylko na godzinę. Zegar na ścianie tykał miarowo, wskazówki zbliżały się do 18, ale on wciąż miał przed sobą mnóstwo pracy – stosy dokumentów, maile do odpowiedzi, decyzje do podjęcia, które nie mogły czekać. Pocieszał go jedynie fakt, że w domu będzie czekać na niego kolacja – aromatyczna, ciepła, przygotowana przez chłopców z dbałością o każdy szczegół – a Makoto będzie grzał mu łóżko, to ciało wtulone w pościel, gotowe na dotyk, mające zapewnić mu ulgę po ciężkim dniu. Tak, zdecydowanie warto było pospieszyć się z pracą.


Akihito nie wiedział jednak, że łóżko tej nocy wygrzeje mu kto inny – nie Makoto z jego ciepłym, posłusznym ciałem, tulącym się w pościeli jak wierny cień, ale ktoś znacznie bardziej nieoczekiwany, kto wkroczy w jego przestrzeń z impetem burzy po spokojnym dniu. Drake, zaniepokojony brakiem odpowiedzi na swoją wiadomość, zajechał do posiadłości Akihito z piskiem opon. Jego samochód zatrzymał się gwałtownie przed bramą a silnik jeszcze warczał gniewnie, gdy wyskoczył z pojazdu. Zbył ochronę szybkim machnięciem ręki, ich pytania odbiły się od niego jak woda od skały, i zadzwonił do drzwi, palec wcisnął dzwonek z taką siłą, że echo rozniosło się po korytarzu jak natarczywy alarm.

Po chwili otworzył mu Lu. Jego sylwetka zarysowała się w progu, ukazując rozszerzone w lekkim zdziwieniu oczy i twarz rozświetlona blaskiem lampy z holu. Drake nie czekał na powitanie, wyminął go bezceremonialnie, niosąc torby z zakupami.

– Aki już wrócił? – rzucił przez ramię, niskim i pełnym napięcia tonem, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

Lu zamknął za nim drzwi z zaskoczeniem, klamka kliknęła cicho a on stał tam chwilę z opuszczonymi ramionami, skonsternowany.

– Nie... Pan jest jeszcze w pracy – wymamrotał słabo, jakby próbował nadążyć za tym nagłym wtargnięciem.

Drake zdjął buty bez użycia rąk, szybko i niedbale, czubkiem jednej stopy zsuwając obuwie z drugiej. Po czym zaniósł siatki do kuchni. Torby wylądowały na blacie z głośnym plaśnięciem a znajdujące się w nich szkło zadzwoniło ostrzegawczo. Mężczyzna poprzekładał coś z jednej z nich do drugiej, z precyzją kogoś, kto miał plan. Albo przynajmniej chce sprawiać takie wrażenie. Butelka wina przesunęła się na bok a warzywa wypadły na blat. Nieoczekiwanie jedną torbę wyniósł na piętro, mijając się z Makoto w korytarzu.

– Co pan Drake tu robi? –zaniepokojony Mako spytał Lu, schodząc po schodach z lekkim zmarszczeniem brwi. – Pan nie wspominał, że przyjdzie – zauważył, krzyżując ręce na piersi, z napiętą twarzą, jakby szukał w tym chaosie sensu.

– No... przyszedł. Właściwie to nie wiem, o co chodzi – Lu przyznał skonsternowany, wzruszając ramionami.

Chłopcy zajrzeli ciekawsko do pozostawionej w kuchni torby, ich głowy nachyliły się nad blatem a dłonie ostrożnie uniosły brzeg siatki, jakby mogli znaleźć w niej bombę. W środku warzywa lśniły świeżością, zielone liście sałaty, czerwone pomidory, cebule o złotej skórce, włoski makaron w paczce szeleścił sucho a butelka wina stała dumnie. Drake wrócił szybciej niż się spodziewali, niemal zbiegając po schodach.

– Schowajcie wino do lodówki – rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu, po czym rozpiął mankiety koszuli, podwijając rękawy. – Gdzie patelnia? – spytał.

– Tam, na dole – Lu odpowiedział, wskazując dolną szafkę palcem.

Widząc, jak Drake bierze się za gotowanie, skrzywił się, domyślając, kto będzie musiał potem sprzątać ten bałagan – tłuste plamy na blacie, skrawki warzyw, sterty garnków. Ale co mógł zrobić? Usiadł przy blacie, nogi zahaczyły o stołek, i zaczął instruować mężczyznę, głosem pełnym ostrożności a w końcu i irytacji. Ostrzegł, gdy przypalał masło na zapomnianej patelni. Uchronił go przed utratą palców, gdy odwracał się, nie przerywając krojenia, by sprawdzić czy woda na makaron już wrze. Nawet zabrał mu z ręki śmietanę, wymieniając ją na otwartą, którą mieli w lodówce, bo przecież potrzebował ledwie dwie łyżki a kupił największą możliwą. Makoto towarzyszył im tylko chwilę, stojąc w progu ze skrzyżowanymi ramionami i napiętą twarzą, wodząc oczami za tym chaosem.

– To nie na moje nerwy – mruknął w końcu, odwracając się na pięcie i znikając na schodach.

Lu został więc sam na placu boju, z rozszalałym niedźwiedziem w jego wypielęgnowanej, dopieszczonej kuchni. Drake krzątał się z subtelnością huraganu. Patelnia skwierczała, zapachy przypraw mieszały się w powietrzu, a chłopak siedział tam, drobny i czujny, gotów interweniować w każdej chwili, by uratować choć resztki porządku. Albo przynajmniej nie pozwolić mężczyźnie wysadzić ich w powietrze. Wzdychając ciężko zsunął się z krzesła i uniósł pokrywkę z kipiącego makaronu, zmniejszając pod nim ogień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz