Lu krzątał się po swoim królestwie – kuchni, której każdy kąt znał na pamięć. Było coś uspokajającego w powtarzalności ruchów: siekaniu warzyw, mieszaniu bulgoczącego sosu, dokładnym odmierzaniu przypraw. Skupiał się na tym, jakby mogło to zagłuszyć myśli, które od rana uporczywie nie dawały mu spokoju.
Obok Kaname, ku zaskoczeniu Lu, pracował wyjątkowo sumiennie. Sprawdzał przepis w notatniku, który Lu dostał od Pana na Nowy Rok, i z wyraźnym zaangażowaniem śledził kolejne kroki. Jego brwi co chwilę unosiły się z zaciekawieniem a usta poruszały bezgłośnie, gdy w myślach powtarzał instrukcje. Był w tym wszystkim tak pochłonięty, że na chwilę nawet przestał narzekać. Starszy z chłopaków uśmiechnął się zadowolony. Pan chciał żeby Kaname stał się bardziej samodzielny, więc zaangażowanie go w proste domowe czynności, których ten nigdy nie wykonywał, było dobrym początkiem.
- Dobra, teraz cebula. Pokrój ją w cienkie piórka i wrzuć na patelnię. Pamiętaj, żeby ją tylko zeszklić, nie przypalić – powiedział Lu, spoglądając na chłopaka kontrolnie, ale z pewną dozą satysfakcji.
Kaname, choć ostatnio skory do ociągania się, wydawał się całkiem nieźle bawić, a jego dłonie ostrożnie manipulowały nożem, tak jak pokazał mu na początku starszy. Może i nie kroił cebuli zbyt cienko a ostrze omsknęło mu się kilka razy, mało nie przyprawiając Lu o zawał, ale autentycznie przykładał się do zadania.
Spokój nie trwał jednak długo. Do kuchni wszedł Mick, a na dźwięk jego kroków Lu niemal odruchowo się napiął. Nie musiał nawet podnosić wzroku, by wiedzieć, jakie pytanie zaraz padnie.
- Widziałeś Mako? – zapytał blondyn, zatrzymując się tuż za nim.
Lu na moment wstrzymał ruch dłoni, zbyt dobrze wiedząc, że żadna odpowiedź nie będzie wystarczająca.
- Tak – odparł krótko, nie patrząc w jego stronę, po czym wrócił do krojenia ziół.
- I co z nim? – Mick nie odpuszczał.
Lu westchnął ciężko, odkładając nóż na deskę.
- Głupio pytasz – mruknął, nerwowo wycierając dłonie o fartuch, jakby chciał pozbyć się lepkiego napięcia. – Co niby ma z nim być? – spytał, patrząc wreszcie na Mick’a z wyrzutem, jakby jego pytania były nie na miejscu. – Pan wychłostał go jak nigdy…
W kuchni zapadła chwila ciszy, na tyle wyraźna, że nawet Kaname, dotąd pochłonięty przepisem, uniósł lekko głowę, choć nie odezwał się ani słowem.
- Jest przytomny, ale… – Lu zawahał się, jakby ważył, ile powinien zdradzić. – Chyba dostał silne leki, bo słabo kontaktuje. Poza tym jakoś się trzyma.
- Jakoś się trzyma… – Mick powtórzył niemal kpiąco.
Przez chwilę patrzył na Lu, jakby chciał wyciągnąć z niego coś więcej, ale w końcu odpuścił. Przeniósł za to wzrok na Kaname, który wciąż stał przy blacie, niby skupiony na krojeniu cebuli, ale w jego postawie było coś przygaszonego. Zwykle nie mógł usiedzieć w miejscu, wiecznie gadał, żartował, a teraz? Teraz wydawał się przybity.
- Hej – zagadnął Mick, starając się nadać swojemu głosowi lekkość. – Skoro pan Akihito wydłużył nam ciszę nocną do północy, to może obejrzymy wieczorem jakiś film? – zaproponował, by rozluźnić atmosferę.
Kaname uniósł głowę i spojrzał na niego z lekkim wahaniem. Jego palce nerwowo ślizgały się po krawędzi notatnika Lu, gdy zastanawiał się co odpowiedzieć. Czy w obecnych okolicznościach powinni się bawić?
- A będzie popcorn? – zapytał cicho, jakby nie był pewien, czy powinien się w ogóle odzywać.
Mick uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Jasne. Uprażymy całą miskę – zapewnił.
Kaname wahał się jeszcze przez ułamek sekundy, ale w końcu jego usta wygięły się w delikatnym, nieśmiałym uśmiechu. Mick odetchnął na ten widok – o to mu właśnie chodziło. Kaname chyba najgorzej z nich wszystkich znosił brak Makoto, a to co Akihito kazał im zrobić w lustrzanym pokoju, wciąż nawracało w jego koszmarach.
Lu obserwował ich kątem oka, ale nie skomentował ich planów. Po prostu skupił się na gotowaniu, pozwalając, by rozmowa potoczyła się swoim rytmem. Chciałby umieć tak łatwo odwrócić uwagę od tego, co kotłowało się w jego głowie. Ale zamiast tego wciąż widział przed sobą Makoto – milczącego, wyniszczonego, zamkniętego w czterech ścianach sypialni Pana. Nie potrafił przestać o nim myśleć. Za godzinę będzie musiał zanieść mu obiad i znów zmierzyć się z tym okropnym widokiem.
Wieczór przebiegał spokojnie, choć atmosfera w salonie wciąż była napięta i ciężka, jakby wisiała nad nimi niewidzialna chmura. Chłopcy wybrali film i rozsiedli się na kanapie oraz poduszkach rzuconych na podłogę, próbując chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkim. Na stole stała duża miska popcornu, kilka szklanek z napojami i parę słodkich przekąsek, ale mimo tego nikt nie rzucał się na jedzenie z typowym dla nich entuzjazmem.
Jeszcze przed chwilą Lu rozmawiał z Panem, który zadzwonił do niego kontrolnie. To była zwyczajna rozmowa – pytania o stan posiadłości, o wykonanie wszelkich prac zgodnie z planem dnia – ale mimo to wszyscy poczuli, jak napięcie powraca. Nazbyt dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że względny spokój, który obecnie mieli, nie potrwa długo. Pan wyjechał tylko na trzy dni. Tylko trzy dni.
Mick skubał suszony groszek obtoczony w wasabi, jakby nie mógł zdecydować, czy ma na niego ochotę, czy po prostu potrzebuje czymś zająć ręce. Kaname rozsypał sobie na kolanach garść popcornu i jadł powoli, jedno ziarenko na raz, patrząc w ekran z pustym wyrazem twarzy, nie bardzo rozumiejąc co w ogóle oglądają. Lu natomiast bezmyślnie obracał w ustach winogronowe żelki, pozwalając, by smak rozchodził się po języku, zanim przegryzał je i połykał.
W pewnym momencie film został przerwany reklamą i wszyscy troje westchnęli niemal jednocześnie. Lu spojrzał na zegar wiszący na ścianie, a potem przeciągnął się lekko, czując sztywność w ramionach.
- Muszę zajrzeć do Mako – oznajmił, podnosząc się z miejsca.
Mick od razu się wyprostował.
- Chcesz, żebym ci pomógł? – zapytał, gotów wstać.
- Nie – Lu uciął temat ostrzej, niż zamierzał. To on został wyznaczony do opieki nad Mako, to była jego odpowiedzialność. – Poradzę sobie.
Kaname zerknął na trzymany w dłoni popcorn, obracając pojedyncze ziarenko między palcami.
- A może… moglibyśmy dać Mako trochę? – zapytał cicho, bez pewności w głosie.
Lu poczuł, jak coś w nim zazgrzytało. Oczywiście, że chciałby to zrobić, ale Pan jasno określił jak mają wyglądać posiłki Mako.
- Nie – w jego tonie zabrzmiała irytacja, choć wcale nie chciał jej tam umieścić. – Dostał już kolację.
Kaname aż się skulił, odruchowo zaciskając palce na kocu, którym miał okryte nogi. Lu nie powiedział już nic więcej. Odwrócił się i ruszył w stronę schodów ciężkim krokiem, czując, jak napięcie w nim narasta. Nie powinien się tak unosić. To było tylko pytanie. Przecież najmłodszy z nich nie wiedział jak wyglądały wytyczne Pana. Po prostu chciał, by Mako dołączył w jakikolwiek sposób do zabawy. Nie mógł go za to winić.
Kiedy był już na półpiętrze usłyszał jeszcze jak Mick, chcąc poprawić atmosferę, rzucił do Kaname:
- Spokojnie. Kiedy Mako poczuje się lepiej, będzie zajadał się popcornem razem z nami.
Lu zacisnął dłoń na poręczy. Chciałby w to wierzyć. Ale kiedy przypomniał sobie Makoto – leżącego w kącie sypialni Pana, otępiałego od bólu i leków – nie był tego taki pewien.
Chwilę potem zamarł, stając przed drzwiami sypialni Akihito. Czuł jak każda sekunda wahania waży coraz więcej, a mimo to zdołał unieść rękę i położyć dłoń na klamce. Nacisnął ją z ciężko bijącym sercem i suchym gardłem. Nie chciał tu być. Nie chciał patrzeć na to, w jakim stanie jest Makoto. Ale nie miał wyboru.
Wszedł do środka, starając się nie hałasować. W pomieszczeniu panowała głęboka, przytłaczająca ciemność. Jego palce błądziły po ścianie w poszukiwaniu włącznika, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Znalazł lampkę na nocnej szafce i zapalił ją. Delikatne, ciepłe światło było mniej agresywne dla oczu Makoto niż nagły rozbłysk silnego, górnego oświetlenia.
Spojrzał w stronę posłania. Skulony na nim chłopak nawet się nie poruszył. Lu podszedł bliżej, a wtedy jego wzrok padł na miski, które przypadkiem lekko kopnął. Kolacja była niemal nietknięta. Woda natomiast prawie całkowicie wypita. To był zły znak.
Lu przykucnął przy nim i delikatnie potrząsnął jego ramieniem.
- Mako… – powiedział cicho.
Chłopak zamrugał leniwie, nieobecnym wzrokiem błądząc po twarzy przyjaciela. Lu westchnął i położył mu dłoń na czole, sprawdzając temperaturę. Nie miał gorączki. Wręcz przeciwnie – jego skóra była niepokojąco chłodna. Może wyziębił się przez brak ruchu i okrycia, choć w pokoju panowała przyjemna temperatura.
- Pomogę ci się umyć, dobrze? – Lu powiedział łagodnie, wsuwając dłoń pod ramię Mako. – Spróbuj wstać.
Chłopak nie odpowiedział, ale z wyraźnym wysiłkiem podniósł się na kolana i oparł o niego. Z każdym ruchem pobrzękiwał łańcuch przypięty do obroży. Dźwięk sprawił, że Lu zacisnął zęby, nie powiedział jednak nic. Po prostu powoli skierował ich w stronę łazienki.
Woda była ciepła, ale nie gorąca. Lu pilnował, by temperatura była odpowiednia, zanim pomógł Makoto usiąść na małym taborecie wewnątrz kabiny prysznicowej. Każdy ich ruch odbijał się echem w marmurowym wnętrzu łazienki Pana. Lu starał się być ostrożny. Nie zamoczył gojących się ran ani szwów na plecach przyjaciela, ale delikatnie przemył resztę ciała, pozwalając Mako odzyskać choć namiastkę komfortu. Starszy milczał przez cały proces, ale poddawał mu się bez oporu. Jedynie nieznaczne grymasy, pojawiające się na jego twarzy, świadczyły o tym, że coś sprawia mu dyskomfort lub ból.
Po kąpieli, przytrzymując jego osłabione ciało, Lu przeniósł nogą stołek na środek łazienki, usadził go na nim i sięgnął po spray, który przepisał mu pan Kenji.
- To może trochę zapiec… – ostrzegł, mimo że mówił to już rano, gdy wykonywali podobną procedurę.
Makoto nie odpowiedział, więc Lu spryskał ostrożnie jego rany, niemal z nabożnym skupieniem. Nie chciał dodać mu więcej bólu, niż musiał. Starszy drgnął przy pierwszym kontakcie chłodnego płynu z rozoranym ciałem, ale poza tym nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Lu nie wiedział, co było gorsze – to, że Mako nie protestował, czy to, że wydawał się zupełnie pogodzoną z tym wszystkim wydmuszką.
Kiedy wrócili do sypialni, Lu pomógł mu usiąść na posłaniu i sięgnął po miskę z zimną zupą, w której pływał kawałek pieczonego kurczaka.
- Musisz coś jeszcze zjeść – stwierdził, co zabrzmiało bardzie jak prośba.
Makoto odwrócił nieznacznie głowę, krzywiąc się z niesmakiem.
- Nie jestem… głodny… – wyszeptał.
- Nie możesz dostać leków na pusty żołądek – oznajmił Lu, nabierając bulionu na łyżkę i przystawiając mu ją do ust.
Mako nie zareagował. Patrzył w dal, jakby już dawno oddalił się myślami od tego miejsca. Lu zacisnął wargi. Nie chciał zmuszać przyjaciela siłą, ale musiał jakoś go nakarmić. Rozdrobnił więc palcami kurczaka i kawałek po kawałku wkładał mu go do ust. Na szczęście ten niczego nie wypluwał a posłusznie, choć potwornie wolno, przeżuwał kęsy. Lu był jednak cierpliwy i nawet poczuł pewną satysfakcję, gdy udało mu się nakłonić Mako do wypicia całej zupy.
Kiedy uznał, że tyle wystarczy, poszedł umyć dłonie i wrócił z dwiema tabletkami. Ale zanim zdążył mu je podać, Makoto złapał go za nadgarstek. Lu aż zesztywniał, patrząc na niego z zaskoczeniem. Biorąc pod uwagę jak ten był osłabiony, ten gest był nad wyraz gwałtowny.
- Lu… – wyszeptał. – Możesz… możesz trochę ze mną posiedzieć?
Głos miał cichy, niepewny, niemal błagalny.
- Ta cisza… jest nie do zniesienia – dodał, widząc wahanie w bursztynowych oczach.
Lu spuścił wzrok i pokręcił przecząco głową.
- Pan pozwolił mi tu być tylko wtedy, gdy się tobą zajmuję – wyjaśnił, mimo ściśniętego gardła.
Makoto nie protestował, ale Lu widział, jak jego dłoń powoli rozluźnia uścisk na jego nadgarstku, jak opada w wyrazie bezsilności, jak znowu wraca ta okropna pustka w jego oczach.
Chłopak przełknął ślinę i zerknął na łańcuch wijący się na podłodze. Skoro był na tyle długi by bez problemu sięgnąć do łazienki… Zerknął w stronę drzwi prowadzących na korytarz. W jego głowie zrodził się pewien pomysł.
Mick zerknął na zegar na ścianie i zmarszczył brwi, zastanawiając się, co zajmowało Lu tyle czasu. Obejrzeli już cały film, a chłopak wciąż nie wracał. Jego spojrzenie powędrowało na Kaname, który leżał na kanapie, skulony pod kocem. Mick przykrył go nim, gdy tylko zauważył, że chłopak zaczyna przysypiać. Teraz spał już w najlepsze, jego oddech był równy a twarz rozluźniona. Nie był przyzwyczajony do siedzenia do późna. Mick westchnął, sięgnął po pilot i wyłączył telewizor a potem ruszył na górę, by sprawdzić, co się dzieje.
Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył Lu siedzącego pod drzwiami sypialni Akihito. Bursztynowe oczy momentalnie uniosły się na niego a palec przytknięty do ust jasno zakomunikował, żeby był cicho. Mick uniósł brew a potem teatralnie stuknął palcem w nadgarstek, jakby rzeczywiście miał na nim zegarek. „Już późno” – pokazał mu tym gestem bez słów.
Lu westchnął cicho i przylgnął na nowo do drzwi, głaszcząc je z dziwną troską, niemal czule.
- Musimy już iść spać… – wyszeptał, ale jego głos nie był skierowany do Mick’a. – Ty też się połóż, Mako. Sen to najlepsze lekarstwo.
Przez moment panowała cisza a potem blondyn usłyszał cichy szmer po drugiej stronie drzwi. Makoto tam był. Siedział tuż za nimi. Lu nie wracał tak długo, bo rozmawiał z Mako przez drzwi przez cały ten czas.
Mick nie był pewien, czy miał ochotę się uśmiechnąć, podziwiając spryt tego fortelu, który pozwalał im obejść zasady Akihito, czy może splunąć z pogardą na samą myśl, że muszą uciekać się do tak żałosnych środków, by po prostu móc być obok siebie.
Ale najwyraźniej żaden z nich nie chciał się nad tym rozwodzić, bo Lu po prostu wstał z podłogi i skierował się wraz z nim do salonu, by posprzątać po ich wieczorze. Po cichu przenieśli też śpiącego Kaname do ich pokoju, starając się go przy tym nie obudzić. Jego głowa oparła się na ramieniu Mick’a, a drobne dłonie zacisnęły się odruchowo na jego koszulce. Potem sami przyszykowali się do snu i położyli w łóżkach. W pokoju zapanowała wręcz klaustrofobiczna cisza a mimo zmęczenia sen nie chciał nadejść. Każdy z nich miał w głowie myśli, które nie dawały się zagłuszyć.
Czas w posiadłości zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Każdy kolejny dzień był niczym odbite w lustrze refleksy poprzedniego – mechaniczna rutyna, wymuszony spokój, ciągłe napięcie wiszące w powietrzu. Mimo że Akihito był daleko, jego cień wciąż zdawał się przemykać po korytarzach, sprawiając, że nikt nie potrafił naprawdę się rozluźnić.
Mick miał wrażenie, że te dwa dni trwały wieki, jakby tkwił w jakiejś osobliwej próżni, gdzie wszystko było zawieszone między rzeczywistością a oczekiwaniem na nieuniknione. Każdy dźwięk zdawał się głośniejszy, każdy krok bardziej wyczuwalny a każdy oddech obarczony jakąś niejasną presją. Najbardziej jednak martwił go Lu.
Chłopak wyraźnie nikł w oczach. Nie było to fizyczne zmęczenie – jego ciało wciąż poruszało się z tą samą precyzją, ręce wciąż wykonywały obowiązki bezbłędnie, ale twarz coraz częściej wykrzywiał grymas niepokoju, który pogłębiał zmarszczkę na jego czole. Coś było zdecydowanie nie tak. Lu zdawał się gasnąć od środka. Po każdym powrocie z sypialni Akihito jego spojrzenie stawało się coraz bardziej puste, a ruchy mechaniczne, jakby siłą odcinał się od wszystkiego, co musiał tam zobaczyć.
Wieczorem trzeciego dnia, gdy obaj siedzieli w kuchni, popijając kakao, jak zawsze zadzwonił Akihito. Mick nie zamierzał podsłuchiwać, ale siedział dostatecznie blisko, by słyszeć niemal każde słowo. Ale nawet nie musiał się wysilać. Wystarczyło, że spojrzał na Lu, by wiedzieć, że coś nie gra. Chłopak przyciskał telefon do ucha a wolną dłonią bawił się nerwowo łyżeczką w kubku. Jego spojrzenie nie potrafiło znaleźć punktu zaczepienia, więc błądziło bezładnie po blacie, zdradzając napięcie, którego nie dało się ukryć.
- …rozważam zostanie w Ameryce jeszcze dwa dni – padło z telefonu, a Mick aż się wyprostował.
To była rewelacyjna wiadomość, ale Lu zdawał się nie podzielać jego entuzjazmu, bo aż znieruchomiał, a w powietrzu zawisło coś trudnego do zdefiniowania – jakby podjął w myślach decyzję, której jeszcze sam do końca nie rozumiał.
- Panie… bo Makoto…. – Jego głos był napięty, niemal drżący. – Wydaje mi się, że dostał gorączki. Nie bardzo wiem, co mam robić…
Mick uniósł brwi. O jakiej gorączce mówił Lu? Przecież gdyby Mako poczuł się gorzej to chyba by mu o tym powiedział? A już na pewno nie spędzaliby beztrosko wieczoru przy kakao. Nie słyszał odpowiedzi Akihito, ale po tonie Lu, który niemal niezauważalnie zmienił się na bardziej spięty, wiedział, że ta wiadomość nie została przyjęta z zadowoleniem. W słuchawce rozbrzmiał lodowaty, skrupulatnie kontrolowany głos, a w odpowiedziach Lu pojawiło się coraz więcej krótkich potwierdzeń.
Mick nie rozumiał, co Lu miał nadzieję osiągnąć tym jawnym kłamstwem. Czyżby chciał żeby Aki wrócił do Japonii zgodnie z planem? Ale dlaczego? Przecież zyskaliby jeszcze dwa dni swobody. A może Lu wcale jej nie chciał? Może przytłaczała go odpowiedzialność i nadmiar obowiązków i chciał, by jak najszybciej Pan je z niego zdjął? Przecież to było idiotyczne. Czy nie mógł po prostu poprosić go o pomoc, jeśli z czymś sobie nie radził? Nie odmówiłby mu! Ale słowa już padły i Mick nazbyt dobrze wiedział, jak to się skończy. Pod tym względem Aki był jak Drake – nie lubił, gdy ktoś z nim pogrywał. Lu wręcz prosił się o kłopoty.
I tak jak przypuszczał Mick, nie minęła godzina, gdy przed posiadłością rozbłysły reflektory samochodu, a w drzwiach pojawiła się znajoma sylwetka. Kenji. A razem z nim Lachlan, który w przeciwieństwie do lekarza wyglądał na wyraźnie zaintrygowanego sytuacją.
Mick zabrał Kaname do salonu, by nie przeszkadzali i rozmyślnie włączył telewizor. Ale nawet to nie zagłuszyło krzyków, które chwilę później rozbrzmiały na piętrze. Rozwścieczony głos Kenji’ego, nawet przez ściany brzmiał tak, jakby kipiał czystą wściekłością.
- Wiesz ile czasu przez ciebie zmarnowałem?! – jego głos odbił się od ścian korytarza, gdy wściekły opuścił sypialnię Akihito. – Myślisz, że nie mam innej roboty?! – grzmiał schodząc po schodach.
Lu zbiegał za nim, bliski płaczu a w krok za nimi podążał rudowłosy chłopak, niosąc torbę lekarza.
- Przepraszam, musiało mi się wydawać – usiłował wybrnąć z sytuacji Lu.
Kenji zatrzymał się w połowie schodów i odwrócił do niego z miną tak groźną, że obaj chłopcy zaczęli się cofać na górę, mało nie potykając się na stopniach. Mężczyzna prychnął i wywrócił oczami, mierząc Lu spojrzeniem pełnym kpin.
- Ach, wydawało ci się? – powtórzył, przeciągając słowa, jakby nie dowierzał, że naprawdę musi tego słuchać. – No cóż, mam dla ciebie dobrą wiadomość – Makoto, jak na to, co przeszedł, ma się całkiem nieźle.
Jego wzrok prześlizgnął się po Lu, którego twarz była blada jak kreda. To jeszcze bardziej go zirytowało. Przecież nie miał zamiaru go uderzyć ani nawet grozić przemocą, ale ta przesadna reakcja, ten paniczny lęk malujący się na każdym fragmencie jego drobnej sylwetki, sprawiał, że napięcie w jego własnym ciele tylko rosło. Co gorsza, Lachlan, stojący za jego plecami, zdawał się podzielać ten strach, choć powód tego był dla Kenji’ego dość niejasny. Przecież cały ten gniew nie był skierowany w rudzielca.
W jednej chwili Kenji zacisnął palce na koszulce Lu i pociągnął go ku sobie, by wreszcie choć stanął w miejscu.
- Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, ile kosztuje mój czas? – warknął niskim, ostrym tonem, który sprawił, że Lu aż wstrzymał oddech. – Jak myślisz, kto za niego zapłaci?
Nie czekając na odpowiedź odepchnął go mocno. Chłopak stracił równowagę i upadł, podpierając się dłońmi o drewniane stopnie. Łzy momentalnie napłynęły mu do oczu, ale z całych sił starał się je powstrzymać. Kenji sam sobie odpowiedział, rozkładając ręce w teatralnym geście.
- Nikt, kurwa! – jego głos aż zadudnił między ścianami. – Bo kiedy powiem Aki’emu, że przyjechałem tu na darmo, on nawet nie przyjmie rachunku!
Lu aż zadrżał, jakby w końcu dotarło do niego, w co się wpakował. Oczy rozszerzyły mu się jak spodki, a wargi zaczęły drżeć.
– Nie… Proszę… – Jego głos się załamał, a pierwsza łza spłynęła po policzku. – Proszę, panie Kenji… Proszę nie mówić Panu…
Zacisnął palce na nogawce spodni lekarza, jakby płaszczenie się przed nim mogło coś zmienić. Z kanapy podniósł się Mick, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Lachlan go wyprzedził. Rudzielec kucnął przy Lu i objął go delikatnie, przyciągając do siebie.
- Cicho… spokojnie – Jego głos był ciepły, miękki, zupełnie inny od lodowatego tonu Kenji’ego.
Przesunął dłoń po drżących plecach Lu i odciągnął go od nogi lekarza, zanim ten zdążył jeszcze bardziej się zirytować. Wszystko w nim mówiło, że nie powinien tu być. Że powinien dać Kenji’emu dokończyć tę reprymendę, po prostu stać z boku i się nie wtrącać. Ale nie potrafił patrzeć, jak Lu wpada w panikę. Przytulił go mocniej, pozwalając mu się w niego wtulić, a potem podniósł spojrzenie na mężczyznę.
- Może… powinniśmy jednak zostać tu na noc? – zaproponował cicho. – To, że Mako nie ma gorączki teraz, nie znaczy, że nie miał jej wcześniej, albo że ta się nie pojawi.
Kenji spojrzał na niego z niedowierzaniem. Jego gniew był wciąż wyczuwalny w napiętych ramionach i zaciskających się szczękach, ale… coś w jego wyrazie twarzy złagodniało. Lachlan zawsze działał na niego uspokajająco.
Mężczyzna westchnął i przesunął palcami po włosach, zaczesując je na tył głowy. Rozejrzał się po salonie. Mick wyglądał, jakby zaraz miał się wtrącić i dorzucić swoje trzy grosze, a Kaname zza oparcia kanapy przypominał spłoszone zwierzę, gotowe w każdej chwili czmychnąć do swojej norki. Czuł się osaczony przez wpatrzone w niego błagalne spojrzenia. Aż potarł skronie i pokręcił głową.
- Do czego wy dzieciaki mnie namawiacie…? Jeśli Aki dowie się o tym oszustwie, wszyscy za to zapłacimy – wymamrotał, ale jego ton był już znacznie łagodniejszy niż chwilę temu. – Już dość ryzykowaliśmy ostatnim razem, kiedy dosłownie się tu włamałem, żeby opatrzyć Kaname.
Lachlan uśmiechnął się delikatnie.
- No widzisz? Już masz wprawę w zatajaniu prawdy – stwierdził, niemal beztrosko.
Kenji zmrużył oczy.
- Możemy podać Mako jakieś płyny i coś na wzmocnienie. Nie zaszkodzi mu to a będzie wyglądało, jakbyśmy rzeczywiście zajmowali się skutkami gorączki – mówił dalej rudzielec, obmyślając plan na bieżąco. – Żeby to uwiarygodnić możemy też wpisać w jego kartotekę lek na zbicie temperatury a podać mu placebo – dodał jeszcze z rozbrajającą niewinnością.
Kenji zaśmiał się bez humoru.
- Stworzyłem potwora…
Przewrócił oczami, wyminął Lachlan’a i wrócił na górę, kierując się w stronę sypialni Akihito. Lu podniósł głowę, ocierając dłonią wilgotne oczy.
- Dziękuję… – wyszeptał cicho.
Lachlan pogładził go uspokajająco po włosach. Posłał krótkie spojrzenie Mick’owi, jakby chciał dać znać, że porozmawiają o tym zajściu później, a potem uśmiechnął się lekko i podążył za Kenji’m, bo przecież to on niósł jego torbę.
Dwie godziny później wszyscy siedzieli w kuchni, w napięciu wsłuchując się w głos Kenji’ego, który rozmawiał przez telefon z Akihito. Nikt się nie odzywał, nikt nawet nie śmiał głośniej odetchnąć.
- Tak, z Makoto jest już lepiej, ale na wszelki wypadek zostanę tu na noc – mówił lekarz spokojnym, rzeczowym tonem. – Nie, gorączka nie była wynikiem niedopatrzenia ze strony Lu. To raczej zwykła reakcja organizmu na wymagający proces gojenia.
Chłopcy wymienili ukradkowe spojrzenia. Kenji kłamał tak gładko, jakby robił to na co dzień. Może faktycznie miał wprawę.
- Tak, z chęcią zostanę na śniadaniu – kontynuował lekarz, stukając palcami o blat. – Skoro już lecisz ze Stanów i wrócisz rano, będziemy mogli omówić stan Makoto w spokoju. Yhym… Tak. Spokojnego lotu.
Rozłączył się i odłożył telefon na stół. Przez chwilę panowała absolutna cisza. A potem Kenji przejechał spojrzeniem po całej trójce i westchnął ciężko, kręcąc głową.
- To ostatni raz, kiedy kryję wam tyłki.
Mick parsknął cicho, ale szybko ucichł, gdy Kenji zmrużył na niego oczy.
- Dopijcie herbatę i jazda do łóżek – dodał lekarz, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Lu natychmiast odstawił pusty już kubek na blat i podniósł się z miejsca.
- Przygotowałem panu gościnny pokój – oznajmił.
Lekarz skinął głową, ale zanim ruszył, zerknął na Lachlan’a.
- A ty? Chcesz spać ze mną czy z chłopakami? – zapytał dla zasady, choć znał odpowiedź.
Rudzielec nawet się nie zawahał.
- Oczywiście, że z tobą – odpowiedział po prostu, ale jego spojrzenie przeniosło się na Mick’a. – Chociaż chciałbym jeszcze pogadać trochę z Mick’iem, bo dawno nie mieliśmy okazji.
Blondyn uniósł brwi, lekko zdziwiony. Nie była to nieśmiała prośba ani niepewne pytanie – Lachlan po prostu oznajmił swoją decyzję. Kenji uśmiechnął się i pochwycił rudego lekko za głowę, składając szybki pocałunek na jego skroni.
- Tylko nie siedźcie za długo – powiedział poklepując go po karku, po czym podążył za Lu, który miał wskazać mu pokój.
Mick odprowadził ich wzrokiem, a potem spojrzał na przyjaciela z zaczepnym uśmiechem.
- Musiałeś nieźle przelecieć Kenji’ego, skoro tak je ci z ręki – palnął nieco bezmyślnie.
Lachlan natychmiast spłonął soczystym rumieńcem. Mick nie zdążył odpowiedzieć mu tym samym, zażenowany swoją wypowiedzią do granic możliwości, bo nagle przypomniał sobie, że wciąż nie są sami. Powoli zerknął na Kaname. Najmłodszy z nich patrzył na nich z lekkim przekrzywieniem głowy, z wyrazem twarzy, który jasno sugerował, że zupełnie nie rozumie kontekstu.
Mick zaśmiał się nerwowo i machnął ręką.
- Udawaj, że nic nie słyszałeś – poprosił.
Kaname mrugnął, nadal zbity z tropu, ale wzruszył ramionami, skupiając się na swojej owocowej herbacie i wafelku, który do niej dostał. Lachlan, mimo wciąż lekko różowych policzków, posłał Mick’owi rozbawione spojrzenie, a potem obaj parsknęli śmiechem. Przynajmniej na chwilę napięcie w kuchni zniknęło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz