Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

3.08.2025

20.

Mick zszedł z piętra na sztywnych nogach, a każdy jego kroki odbijały się głucho na drewnianych schodach. W jego oczach czaił się niepokój, a ramiona, napięte jak struny, zdradzały, że walczy z narastającą paniką. Odłożył plecak na szafkę przy drzwiach, a jego dłonie, lekko drżące, poprawiły pasek, jakby ten prosty gest mógł go zakotwiczyć w rzeczywistości. Westchnął w duchu, próbując dodać sobie otuchy, ale gdy usłyszał warkot silnika i chrzęst żwiru pod kołami samochodu wjeżdżającego na podjazd, skóra na jego karku ścierpła.

Dzwonek do drzwi rozbrzmiał jak wystrzał, a serce Mick'a niemal stanęło w piersi. Kaito, siedzący na kanapie z tabletem w ręku, podniósł wzrok i spojrzał na blondyna wymownie. Widząc, że ten stoi jak wryty, z dłonią wciąż zaciśniętą na uchwycie plecaka, uniósł brew.

– Otwórz – rzucił krótko, tonem, który nie znosił sprzeciwu.

Mick, z duszą na ramieniu, podszedł do drzwi. Jego palce, sztywne i niepewne, przekręciły zamek, a klamkę nacisnął z taką powolnością, jakby po drugiej stronie czaił się sam diabeł. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a Drake wszedł do środka pierwszy, obrzucając Mick'a przelotnym spojrzeniem, które sprawiło, że chłopakowi zaschło w gardle.

– Nie sprawiał kłopotów? – zapytał od razu Drake, kierując pytanie do Kaito, nawet nie zatrzymując wzroku na blondynie.

Gospodaż wstał z kanapy, odkładając tablet na stolik, i już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy jego spojrzenie padło na twarz Drake'a. Ogromny siniak pod okiem bruneta i lekko podpuchnięty policzek sprawiły, że Kaito zamarł, a jego brwi uniosły się w zaskoczeniu.

– Co ci się stało? – zapytał, nie kryjąc zdumienia.

Drake skrzywił się, a jego ręka odruchowo powędrowała do twarzy, jakby chciał zasłonić ślady.

– Akihito pomylił moją twarz z workiem treningowym – mruknął, a jego głos, choć pozornie swobodny, miał w sobie nutę goryczy.

Zza ramienia Drake'a wyłonił się Akihito, wchodząc do willi z lekkim uśmiechem, który kontrastował z napiętą atmosferą. Jego jasne włosy były nieco rozczochrane, a oczy błyszczały rozbawieniem.

– Już go przeprosiłem – powiedział, wzruszając ramionami. – I zapłaciłem za dentystę. Musieliśmy zahaczyć o klinikę, bo wypadł mu ząb. Dlatego wróciliśmy później.

Drake rzucił mu spojrzenie, które mogło kruszyć kamienie.

– Uważasz, że to załatwia sprawę? – zapytał, głosem podszytym irytacją.

Akihito wywrócił oczami, opierając się o framugę drzwi z nonszalancją, która tylko podkreślała jego swobodną naturę.

– Nie przesadzaj. W końcu przeżyłeś – odparł, a jego uśmiech poszerzył się.

Kaito podszedł do nich, kręcąc głową z lekkim rozbawieniem, które rozładowało napięcie.

– Z wami nie można się nudzić – stwierdził, po czym wrócił do pytania Drake'a. – Mick nie sprawiał kłopotów. Wręcz przeciwnie, był bardzo pomocny w pracach domowych.

Drake uniósł brew, a jego spojrzenie, ostre i badawcze, przesunęło się po Mick'u, który stał przy drzwiach jak odźwierny, z przesadnie wyprostowanymi plecami, ale wzrokiem wbitym w podłogę. Blondyn przełknął ślinę, a jego głos, cichy i pełen pokory, przerwał ciszę.

– Starałem się... sir – powiedział, a ostatnie słowo, dawno przez niego nie wypowiadane, zawisło w powietrzu jak ciężki kamień.

Drake zatrzymał na nim wzrok, a jego usta drgnęły w lekkim, niemal niedostrzegalnym uśmiechu. Musiał przyznać, że postawa Mick'a, pełna szacunku i strachu, była czymś, czego dawno nie widział. Chłopak najwyraźniej poważnie obawiał się kary, która czekała go w apartamencie, i to wyjątkowo podobało się mężczyźnie. Skinął głową, nie odrywając od niego spojrzenia.

– Dobrze – powiedział krótko, a jego ton, choć chłodny, miał w sobie cień aprobaty. – Zobaczymy, jak będzie dalej.

Mick, wciąż stojący jak na szpilkach, nie odważył się podnieść wzroku. Jego dłonie, zaciśnięte wzdłuż boków, drżały lekko, a w głowie kłębiły się myśli o tym, co czeka go po powrocie do domu Pana.

Kaito westchnął bezgłośnie, a jego spojrzenie, choć spokojne, zdradzało lekkie wahanie. Mógłby zostawić sytuację taką, jaka jest, ale obietnica dana Mick'owi ciążyła mu na sumieniu. Odchrząknął cicho, prostując się i spojrzał na Drake'a.

– Nie traktuj go zbyt surowo – powiedział, starając się zachować neutralny ton. – To był zwykły wypadek.

Drake ściągnął brwi, a jego oczy, zimne i nieprzeniknione, przesunęły się po sylwetce Mick'a, który wciąż stał przy drzwiach, sztywny jak jakiś odźwierny.

– Może i tak – odparł, a jego głos był niski i ostry. – Ale nie doszłoby do tego, gdyby znał swoje miejsce i potrafił się należycie zachować.

Akihito, oparty o framugę, uniósł głowę i wtrącił się z lekkim uśmiechem, który nie sięgał oczu.

– Bezczelność sługi to porażka jego Pana – stwierdził, wyważonym acz nieco prowokacyjnym tonem. – Więc możesz winić za jego zachowanie tylko siebie.

Drake rzucił mu spojrzenie, które mogłoby zabić. Jego głos, gardłowy i groźny, przeciął powietrze.

– Tę kwestię zdaje się już sobie wyjaśniliśmy – powiedział, wskazując na siniec pod swoim okiem.

Akihito zaśmiał się krótko, ale ostentacyjnie wywrócił oczami, unosząc ręce w geście kapitulacji.

– Dobrze już, dobrze – mruknął, a potem spojrzał na Kaito. – Będziemy tak stać na progu, czy zaproponujesz nam choć łyk wody?

Kaito, lekko zakłopotany, już otwierał usta, by zaprosić ich do salonu, gdy jego wzrok padł na szyję Akihito. Bordowy ślad, wyraźny i niepokojący, wyłonił się spod kołnierza jego rozpiętej koszuli. Całe rozbawienie zniknęło z twarzy Kaito, a jego oczy zwęziły się w cienkie szparki. W ułamku sekundy chwycił Akihito za koszulę i szarpnął mocno, aż guziki posypały się po podłodze z cichym stukotem. Tors blondyna został obnażony, odsłaniając mozaikę malinek rozrzuconych na jego szyi, obojczykach i większości klatki piersiowej, jak mapa intymnych chwil.

– Co jest, kurwa? – wykrztusił Kaito, a jego głos, zwykle opanowany, drżał od szoku i złości.

Mick, który do tej pory stał z opuszczonym wzrokiem, uniósł głowę. Widząc ślady na ciele Akihito i siniak pod okiem Drake'a, który był pamiątką po pięści blondyna, w jego głowie wszystko stało się jasne. Złość, podsycana zazdrością, wezbrała w nim w ułamku sekundy, wypierając lęk, który dotychczas go paraliżował.

– Ruchaliście się?! – wypalił, bez pomyślunku.

Drake zrobił pół kroku w jego stronę, a jego spojrzenie, mordercze i lodowate, obiecywało rychłą karę. Ale to Kaito był szybszy. Jego ręka wystrzeliła w powietrze, a kant dłoni uderzył w policzek Mick'a z taką siłą, że chłopak zatoczył się i wpadł na szafkę za plecami. Przytrzymując się mebla, zamrugał oniemiały, a jego palce powędrowały do bolącego miejsca, gdzie poczuł pieczenie a ustach metaliczny posmak krwi.

Akihito posłał Mick'owi spojrzenie pełne kpiny i odrazy, a jego usta wykrzywiły się w krzywym uśmiechu. Drake, z kolei, skinął głową w stronę Kaito, w cichym geście uznania, jakby pochwalał jego reakcję. Ale to w żaden sposób nie załagodziło sytuacji. Kaito, wciąż trzymając rozdartą koszulę Akihito, żądał odpowiedzi, a jego oczy, płonące gniewem, przeszywały obu mężczyzn.

– Ktoś mi to wyjaśni? – warknął, a jego głos, choć cichy, wibrował od ledwie powstrzymywanej furii. – Teraz.


Tymczasem Lu rozejrzał się po pokoju, który przez ostatnie dni dzielił z Hiro, upewniając się, że niczego nie zostawił. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po łóżku, szafce nocnej i oknie, przez które wpadały smugi popołudniowego słońca. Dla pewności zajrzał jeszcze do szafy, gdzie za stertą swetrów ukrył paczkę jogurtowo-owocowych lizaków. Przesunął je nieco, zasłaniając dokładniej, po czym odwrócił się do Hiro. Chłopak stał przy łóżku, wpatrując się z konsternacją w poduszkę w kształcie szopa, którą ściskał niepewnie w dłoniach.

Lu podszedł do niego, a na jego ustach pojawił się lekki, ciepły uśmiech.

– Zabierz go, jeśli chcesz – powiedział, wskazując poduszkę.

Hiro podniósł na niego piwne oczy, błyszczące niepewnością, i przygryzł wargę.

– Nie wiem, czy Pan pozwoli – wymamrotał, a jego głos był cichy, niemal przepraszający.

Lu wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło.

– Najwyżej przyniesiesz go z powrotem – odparł swobodnie. – A teraz chodźmy, bo mój Pan i pan Drake już przyjechali.

Hiro skinął głową, wciąż ściskając poduszkę, i ruszył za Lu. Na korytarzu słychać było przytłumione głosy dobiegające z parteru, pełne napięcia i ledwie tłumionego gniewu. Gdy zbliżali się do schodów, Lu nagle zatrzymał Hiro gestem ręki i cofnął ich o dwa kroki w głąb korytarza. Pochylił się lekko, a jego głos zniżył się do szeptu.

– Czasem trzeba wiedzieć, kiedy lepiej nie pokazywać się Panom na oczy – mruknął, nadstawiając uszu.

Obaj zamarli, wsłuchując się w rozmowę na dole. Głos Kaito, chłodny i ostry, drżał od tłumionej złości.

– Czyli dobrze zrozumiałem? – pytał, najwyraźniej zwracając się do Akihito. – Drake zrobił ci malinkę przypadkiem, za co nadział się na twoją pięść, tak? Ale to nie tłumaczy reszty.

Akihito zaśmiał się cicho, a jego ton, choć swobodny, miał w sobie nutę ironii.

– Pozwoliłem mu na to w ramach zadośćuczynienia za wybity ząb – odparł, jakby tłumaczył coś oczywistego.

Drake wtrącił się, najwyraźniej zniecierpliwiony tłumaczeniem wciąż tego samego.

– Kaito, przestań robić z tego dramat – powiedział. – To zniknie za kilka dni.

Kaito fuknął coś niewyraźnie, czego chłopcy nie dosłyszeli, a w salonie zapadła chwilowa cisza. Lu spojrzał na Hiro, kiwając głową.

– Teraz możemy iść – szepnął, ruszając w stronę schodów.

Hiro, ściskając poręcz, zszedł ostrożnie, patrząc pod nogi, by nie poślizgnąć się na wypolerowanych panelach. Dopiero na ostatnim stopniu uniósł głowę i zamarł. Scena w salonie sprawiła, że jego ciało pokryła się gęsia skórka. Trójka mężczyzn – Kaito, Drake i Akihito – siedziała w fotelach i na kanapie, rozparci w nonszalanckich pozach, emanując władzą i niebezpieczeństwem. Kaito mierzył Drake'a zimnym spojrzeniem, które ten odwzajemniał z równą intensywnością. Akihito, z rozerwaną koszulą odsłaniającą mozaikę malinek na torsie, wydawał się jedynym, który bawił się całą sytuacją, a jego oczy błyszczały rozbawieniem.

Ale to nie ich obecność sprawiła, że Hiro zatrzymał się przy poręczy, ściskając ją jak najważniejszą podporę. To Mick, klęczący przy nodze Drake'a, z jego dłonią zaciśniętą na karku chłopaka, przyciągnął jego uwagę. Grymas na twarzy blondyna zdradzał ból, ale w jego oczach tliła się wściekłość i upór, jakby był wściekłym cane corso, powstrzymywanym przed atakiem tylko siłą ręki Pana. Hiro widział już podobne sceny w klubie Takenaki, pokazy dominacji i uległości, ale nigdy nie widział kogoś, kto w takiej pozycji emanowałby taką dumą i uporem. Mick nie miał w sobie ani krzty pokory – wyglądał, jakby w każdej chwili mógł rzucić się do ataku, gdyby nie żelazny uścisk Drake'a.

Hiro przełknął z trudem, a jego serce zabiło szybciej. Spojrzał na Lu, szukając w nim potwierdzenia, że wszystko jest w porządku, ale ten tylko skinął głową, jakby chciał powiedzieć, że to normalne. Hiro, wciąż niepewny, ruszył więc przed siebie, kryjąc się nieco za wątłymi plecami Lu. W takich chwilach był wdzięczny za swój mikry wzrost, który pozwalał mu niemal zniknąć w cieniu towarzysza.

Akihito wstał z fotela, a na jego twarzy pojawił się subtelny, niemal ciepły uśmiech.

– O, mój chłopiec – powiedział, podchodząc do Lu i głaszcząc go czule po twarzy. Jego palce musnęły policzek młodzieńca z delikatnością, która kontrastowała z wciąż napiętą atmosferą. Odwrócił się do Kaito. – Będziemy się zbierać.

Kaito, choć wciąż emanował resztkami złości, zacisnął usta, a jego rozsądek wziął górę. Przypomniał sobie o prośbie, którą chciał skierować do Akihito. Wiedział, że już i tak nadwyrężył jego cierpliwość, ale nie miał innego wyjścia. Odchrząknął, prostując się w fotelu.

– Aki, zanim pojedziecie... – zaczął, odrobinę niepewnie, jakby stracił cały animusz. – Miałbym pewną sprawę...


Hiro siedział na tylnym siedzeniu samochodu, ściśnięty między Mick'iem a Lu. Jego drobne ciało drżało lekko, mimo że próbował nad tym zapanować. Po lewej Mick wpatrywał się w okno, jego twarz była nieprzenikniona, a oczy puste, jakby chciał odciąć się od wszystkiego. Poza wymuszonym „dziękuję" skierowanym do Kaito za przenocowanie, nie odezwał się ani słowem. Lu, siedzący po prawej, również milczał, ale jego cisza miała w sobie coś kojącego. Jego dłoń lekko ściskała palce Hiro, jakby chciał dodać mu otuchy, a ciepło tego gestu było jedyną kotwicą w chaosie myśli chłopaka.

Rozmowa Panów, burzliwa i pełna emocji, wciąż odtwarzała się w głowie Hiro jak natrętny film. Dlaczego znów musiał stać się jej epicentrum? Czy świat nie mógłby po prostu pozwolić mu zniknąć, stać się niewidzialnym, byle tylko nikt nie wciągał go w swoje spory? Kaito poprosił Akihito, czy mógłby przenocować go przez kilka dni – raptem trzy, może cztery – bo sam musiał wyjechać w delegację do ważnego klienta. Akihito, choć nie miał nic przeciwko pomocy, wyraźnie się zirytował. Stwierdził, że Kaito już i tak nadwyrężył jego dobroć, a co ważniejsze, Hiro ledwo zdążył się zadomowić w nowym miejscu, a już miał je zmieniać.

– Nie mówiłem ci, jak ważne są pierwsze dni w wychowaniu uległego? – dopytywał Akihito, a jego ton ociekał wyrzutem. – Ile w ogóle poświęcasz mu czasu? Bo widząc jego zagubienie, wnioskuję, że niewiele.

Rozmowa szybko przerodziła się w kłótnię, padło kilka gorzkich słów, a napięcie między mężczyznami gęstniało z każdą chwilą. Ostatecznie jednak Hiro znalazł się tutaj, na tylnym siedzeniu samochodu Drake'a, który wiózł ich do posiadłości Pana Lu. Jedyną pociechą był pluszowy szop, spoczywający na jego kolanach, patrzący na niego paciorkowatymi oczkami. Hiro ścisnął go mocniej, jakby ten prosty gest mógł uchronić go przed niepewnością, która ściskała mu żołądek.

Samochód sunął gładko po drodze, a krajobraz za oknem – pola i odległe wzgórza przedmieści – migał w rytmie cichych wibracji silnika. Hiro zerknął na Mick'a, którego napięta sylwetka i zaciśnięte szczęki zdradzały, że wciąż walczy z własnymi demonami. Lu, przeciwnie, wydawał się spokojniejszy, choć jego spojrzenie, od czasu do czasu zerkające na Hiro, było pełne troski. Chłopak chciałby coś powiedzieć, przerwać tę ciężką ciszę, ale słowa uwięzły mu w gardle. Zamiast tego wpatrywał się w szopa, a jego palce gładziły miękkie futerko, szukając w nim namiastki bezpieczeństwa.

Po paru minutach samochód zatrzymał się przed okazałą posiadłością Akihito. Lu i Hiro wysiedli, a chłodne powietrze owionęło ich twarze, kontrastując z ciepłem wnętrza pojazdu. Akihito, wychodząc z samochodu, podziękował Drake'owi za podwiezienie, po czym rzucił chłodne spojrzenie ochroniarzom stojącym przed domem. Jego wzrok zatrzymał się na szczupłym mężczyźnie, wyglądającym, jakby dopiero co opuścił mury uczelni.

– Przydaj się na coś i zabierz bagaże – rzucił do niego, tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Młody ochroniarz spojrzał niepewnie na barczystego kolegę, który skinął głową, jakby udzielał mu milczącej zgody. Akihito zlustrował starszego z mężczyzn, dochodząc do wniosku, że to on dowodzi.

– Jakieś problemy? – zapytał, unosząc brew.

Barczysty ochroniarz wyprostował się, odpowiadając rzeczowo:

– Nie, książę. Wszystko w porządku.

Tytuł wywołał grymas na twarzy Akihito, ale nie skomentował go. Hiro, wciąż kurczowo trzymając dłoń Lu, zerknął przez ramię w stronę samochodu. Zdołał zauważyć, jak Mick przesiada się na miejsce pasażera, opuszczając głowę i poruszając ustami, jakby coś mówił. Słowa jednak nie dotarły do uszu Hiro, zagłuszone warkotem silnika. Drake opuścił szybę, rzucił Akihito krótkie pożegnanie i odjechał, zostawiając za sobą smugę spalin.

Akihito pomachał mu niedbale, po czym poprowadził grupę do ciepłego wnętrza posiadłości. Wątły ochroniarz, uginając się pod ciężarem walizki Akihito i plecaków chłopaków, wszedł za nimi, ale szybko odstawił bagaże w rogu holu i wycofał się, jakby bał się zostać w środku zbyt długo. Akihito zdjął płaszcz i podał go wysokiemu szatynowi o poważnej twarzy, w którym Hiro rozpoznał Makoto – chłopaka, o którym wspominał Lu.

Akihito przyciągnął Makoto do siebie, przyciskając jego twarz do swojego ramienia i westchnął przeciągle, rozkoszując się znajomym zapachem młodzieńca.

– Cudownie wrócić do domu – wymruczał, a jego głos, ciepły i pełen ulgi, kontrastował z wcześniejszym chłodem.

Po chwili puścił Makoto, prostując się. Chłopak uśmiechnął się lekko, odwieszając płaszcz na wieszak.

– Podać obiad, Panie? – zapytał uprzejmie, choć z lekką nutą służalczości.

Akihito pokręcił głową, zerkając na Hiro, który wciąż trzymał się ręki Lu, ściskając pluszowego szopa.

– Nie mam ochoty – odparł, po czym wskazał na drobnego chłopca. – To Hiro. Zostanie u nas na kilka dni, bo Kaito wyjechał w interesach. Zabierz go do pokoju i wyjaśnij zasady panujące w domu.

Makoto zmarszczył brwi, przyglądając się Hiro z lekkim zaskoczeniem, ale skinął głową.

– Oczywiście, Panie – powiedział, po czym podszedł do chłopca, wyciągając rękę w geście powitania. – Jestem Makoto. Gdzieś tu jeszcze kręci się Kaname.

Hiro, wciąż skulony, uniósł wzrok, a jego piwne oczy błysnęły nieśmiałością. Makoto uśmiechnął się łagodnie, próbując rozładować napięcie. Lu, widząc wahanie Hiro, wyswobodził rękę z jego uścisku i poklepał go po ramieniu.

– Hiro jest trochę nieśmiały – wyjaśnił, zerkając na Makoto. – Idź z nim, nie gryzie.

Chłopiec pokiwał głową, przyciskając szopa do piersi niczym tarczę i ruszył za Makoto na piętro. Jego kroki, ciche i ostrożne, odbijały się echem na marmurowej posadzce. Lu spojrzał za nim, a na jego twarzy pojawił się cień troski, po czym odwrócił się do Akihito, gotów wrócić do swoich obowiązków w domu. Pan podobnie odprowadził wzrokiem Makoto i Hiro, znikających na schodach, po czym westchnął, kręcąc głową.

– Czarno to widzę – mruknął dość sceptycznie.

Lu, stojący obok, uśmiechnął się nieznacznie, a jego oczy błysnęły ciepłem.

– Może nie będzie tak źle – odparł, unosząc lekko kącik ust.

Akihito zerknął na niego, a jego spojrzenie, choć surowe, złagodniało.

– Trzymaj go z dala od mojej porcelany – rozkazał, akcentując każde słowo.

Lu zachichotał, przysłaniając usta dłonią zwiniętą swobodnie w pięść, jakby chciał stłumić rozbawienie. Akihito zlustrował go uważnie, a potem, z płynnym ruchem, objął go w biodrach jedną ręką i przyciągnął do siebie. Pochylił się, a jego usta znalazły się tuż przy uchu Lu.

– Brakowało mi tego śmiechu – wyszeptał, a jego głos, niski i ciepły, wibrował intymnością.

Lu zesztywniał w jego objęciach, a ledwie widoczny rumieniec rozlał się po jego twarzy. Przełknął ślinę, zanim odpowiedział cicho:

– Ja też się cieszę, że wróciłem do domu – przyznał.

Akihito przesunął nosem po jego szyi, wdychając jego zapach, po czym złożył krótki, delikatny pocałunek na ramieniu chłopaka.

– Musimy nadrobić czas rozłąki – mruknął, wciąż ściszonym głosem, a w jego tonie dało się wyczuć obietnicę czegoś więcej.

Wyprostował się, chwycił Lu za nadgarstek i pociągnął za sobą w stronę schodów, kierując się do pokoju uciech. Na korytarzu minęli Kaname, który, zaskoczony obecnością nowej osoby w domu, którą dopiero co miał okazję zobaczyć w przelocie, niemal na nich wpadł. W ostatniej chwili odskoczył, a jego twarz rozjaśnił zakłopotany uśmiech. Pokłonił się pospiesznie nisko.

– Dzień dobry, Panie – powiedział, prostując się szybko.

Akihito zignorował go, mijając bez słowa, a jego kroki, pewne i szybkie, niosły go w stronę celu. Lu zerknął przez ramię na Kaname, posyłając mu krótki, porozumiewawczy uśmiech. Chłopcy wymienili się spojrzeniami, a Kaname uniósł dłoń w lekkim geście powitania, zanim Akihito i Lu zniknęli za drzwiami pokoju uciech.

Kaname wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się beztroski wyraz. Ruszył na dół, nucąc pod nosem, by przygotować sobie odżywczy koktajl. Choć pan Kenji już dawno przestał wymagać od niego codziennego picia takich mikstur, zalecał uzupełnianie diety od czasu do czasu, a Kaname, choć czasem zapominał, starał się stosować do tych zaleceń. Zwłaszcza gdy Makoto, jak dziś, przypomniał mu o tym z typową dla siebie powagą. Schodząc po schodach, Kaname rzucił okiem na hol, gdzie wciąż leżały bagaże, i uśmiechnął się pod nosem, ciesząc się chwilą spokoju w tym pełnym emocji dniu.


W międzyczasie Makoto wszedł do wspólnej sypialni, niosąc zwinięty futon, który ustawił w kącie, tak by na razie nie przeszkadzał. Odwrócił się do Hiro, który stał przed tabliczką z zasadami domu, przyczepioną do ściany w srebrnej ramce.

– Ręcznik dostaniesz wieczorem – rzucił swobodnie, poprawiając futon. – Skończyłeś już czytać zasady?

Dopiero wtedy zauważył, że ramiona chłopca drżą, a ciche pociągnięcie nosem zdradzało, że coś jest nie tak. Makoto podszedł bliżej i zdał sobie sprawę, że Hiro płacze. Jego piwne oczy, błyszczące od łez, były wbite w tabliczkę, a dłonie ściskały pluszowego szopa, jakby ten miał go uchronić przed światem.

– Hej, co się dzieje? – zapytał zaskoczony, kładąc dłoń na ramieniu chłopca. – Któraś zasada jest straszna? A może czegoś nie rozumiesz?

Hiro otarł oko nadgarstkiem, a jego głos, płaczliwy i cichy, ledwie przebił się przez ciszę.

– Nic z nich nie rozumiem – wymamrotał, a kolejna łza spłynęła po jego policzku.

Makoto zmarszczył czoło, nieco skonsternowany, spoglądając na tabliczkę. Ostrożnie zdjął ją ze ściany, trzymając srebrną ramkę w dłoniach, i wskazał Hiro pobliskie łóżko – to należące do Lu. Usiadł obok chłopca, kładąc tabliczkę na kolanach.

– Spokojnie – powiedział łagodnie, jego głos był ciepły, ale stanowczy. – Przejrzymy każdą zasadę krok po kroku. Nie wszystkie będą cię dotyczyć, bo nie należysz do naszego Pana i jesteś tu tylko na kilka dni.

Hiro, wciąż ściskając szopa, uspokoił się nieco i pokiwał głową. Makoto podał mu chusteczkę, by wydmuchał nos, i wskazał pierwszą zasadę na liście.

– Zakaz kłamstwa – Kłamstwo nie będzie tolerowane w żadnej formie. Każda próba oszukania Pana lub innych uległych zostanie surowo ukarana. – przeczytał powoli, zerkając na Hiro. – Potrzebujesz, żebym coś wyjaśnił?

Hiro pokręcił przecząco głową, ocierając nos chusteczką. Makoto uśmiechnął się lekko.

– Dobrze, to przechodzimy dalej. – Wskazał kolejny punkt. – Cisza nocna...

Makoto musiał przyznać, że nie spodziewał się, że coś tak prostego jak omówienie zasad domu zajmie im tyle czasu, ale pozostawał cierpliwy. Zerknął na Hiro, który powoli się uspokajał, słuchając go z pełną uwagą. Chłopiec wciąż ściskał chusteczkę, a jego oczy, choć nadal wilgotne, błyszczały zainteresowaniem. Makoto miał tylko nadzieję, że Pan nie będzie go potrzebował w tej chwili – po ostatnich dniach jego ciało miało dość jego gniewu. Ale przecież wypełniał polecenie Akihito, prawda? Spojrzał jeszcze raz na Hiro, upewniając się, że chłopak czuje się lepiej, i kontynuował wyjaśnianie zasad, przesuwając palcem po liście w srebrnej ramce.


W tym samym czasie Lu leżał na torsie Akihito, na szerokim łóżku w pokoju uciech, otoczony miękkimi poduszkami i ciepłym światłem przygaszonych lamp. Spodziewał się czegoś bardziej intensywnego, ale ta spokojna bliskość bardzo mu odpowiadała. Pan, zmęczony po podróży, po krótkiej chwili pieszczot po prostu opadł z nim na łóżko i tak już zostali.

Lu przyciskał ucho do jego piersi, wsłuchując się w rytmiczne bicie serca. Jego palec kreślił chaotyczne szlaczki na skórze mężczyzny, ostrożnie omijając sutek, by nie rozbudzić go za bardzo. Wiedział, że ta chwila spokoju nie potrwa wiecznie, ale chciał ją przeciągnąć jak tylko się dało – może Pan zaśnie, dając jego tyłkowi chwilę wytchnienia?

Lu uniósł głowę, opierając brodę o tors Akihito, i spojrzał mu w twarz.

– Jak było na Hokkaido? Dużo śniegu? – zapytał, a jego głos był miękki, niemal leniwy.

Akihito uśmiechnął się mimowolnie, uchylając jedną powiekę, by odwzajemnić spojrzenie.

– Wszędzie całe połacie śniegu – odparł, a jego ton zdradzał nostalgię. – Dlatego uwielbiam tę wyspę. Nie ma nic lepszego niż gorące źródła i śnieg. Ale zaczynał topnieć, kiedy wyjeżdżaliśmy. W końcu za chwilę wiosna.

Lu mruknął cicho, przesuwając palcem po obojczyku mężczyzny.

– No tak, w ogrodzie niektóre krzaki już puszczają pączki – powiedział, a jego oczy błysnęły lekkim rozbawieniem.

Akihito otworzył oczy w pełni, a na jego ustach pojawił się uśmiech.

– A ty jak się bawiłeś u Kaito? – zapytał, unosząc brew.

Lu wzruszył ramionami, opierając się wygodniej o tors Pana.

– Z Mick'iem nie da się nudzić – odparł. – Ale pan Kaito był cały czas zajęty.

Akihito parsknął cicho, a jego spojrzenie rozbłysło rozbawieniem.

– Czyli to ty ogarniałeś tego troglodytę? – zapytał, unosząc brew jeszcze wyżej.

Lu zaśmiał się cicho, kręcąc głową.

– Raz czy dwa dałem mu w ucho na opamiętanie – przyznał, a jego głos zdradzał nutę dumy.

Akihito przeczesał palcami jego włosy, a jego dotyk był ciepły i czuły.

– Mój dzielny Lu – powiedział, a w jego tonie brzmiała szczera aprobata.

Lu na chwilę wtulił głowę w dłoń Pana, a potem zaśmiał się, gdy coś mu się przypomniało. Akihito uniósł brew, pytając wzrokiem, co go tak rozbawiło. Lu spojrzał na niego, wciąż chichocząc.

– Hiro powiedział, że boi się Mick'a, ale pana Drake'a uważa za miłego – wyjaśnił, ledwie powstrzymując wesołość.

Akihito aż podniósł się na łokciach, wybuchając głośnym śmiechem.

– Chcesz, żebym się udławił? – zapytał, nieco zduszonym przez rozbawienie głosem.

Lu zachichotał, unosząc dłonie w geście przeprosin.

– Skądże znowu, przepraszam – powiedział, wciąż się śmiejąc.

Po chwili obaj ułożyli się z powrotem, jak leżeli wcześniej, a Lu przygryzł dolną wargę, zauważając wybrzuszenie w spodniach Akihito. Chyba nie powinien go rozśmieszać, bo najwyraźniej jednocześnie go rozbudził. Drgnął lekko, gdy poczuł dłoń Pana na biodrze, która powoli wślizgnęła się pod jego koszulkę, muskając ciepłą skórę. Lu wstrzymał oddech, a jego serce zabiło szybciej, gdy palce Akihito przesunęły się wyżej, zwiastując, że chwila spokoju właśnie dobiega końca.

Lu zadrżał pod dotykiem Akihito, gdy jego dotyk stawał się coraz bardziej natarczywy, ale nagły dźwięk, niczym zbawienie, przerwał chwilę napięcia. Z brzucha Pana wydobyło się głośne burczenie, jak ryk głodnego potwora w górskiej jaskini. Lu uniósł głowę, a resztki wesołości wciąż błyszczały w jego oczach.

– Jesteś może głodny, Panie? – zapytał ostrożnie, z lekkim uśmiechem.

Akihito mruknął, przeciągając się na łóżku.

– W sumie to jestem – przyznał, a jego głos zdradzał lekką rezygnację.

Lu podniósł się do siadu, a na jego twarzy rozkwitł szeroki uśmiech.

– Tooo... może przygotuję coś smakowitego? – zaproponował, a jego ton był pełen entuzjazmu.

Akihito wsunął rękę pod głowę i zlustrował Lu spojrzeniem, w którym tliło się pożądanie. W tej chwili miał smaka na coś zupełnie innego, ale wspomnienie gotowania Makoto, na które był ostatnio skazany – dobrego, ale nie dorównującego kunsztowi Lu – sprawiło, że jego żołądek zacisnął się z głodu. Wizja kluseczek przygotowanych przez jego utalentowanego kucharza była zbyt kusząca, by ją odrzucić.

– Zgoda – powiedział, choć z nutą niechęci. Wstał z łóżka, przeciągając się. – Pójdę wziąć prysznic, a ty w tym czasie stwórz coś pysznego.

Lu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skłonił się lekko, starając się nie wyglądać na zbyt uradowanego, i opuścił pokój. Gdy tylko zniknął z pola widzenia Akihito, niemal zbiegł po schodach, a jego kroki odbijały się echem w przestronnym domu. Zatrzymał się dopiero przy kuchennym blacie, odetchnął głęboko, a znajomy zapach przypraw wypełnił go spokojem. Otworzył lodówkę, by sprawdzić, co mógłby przygotować, ale jego oczy rozszerzyły się w szoku. Trzasnął drzwiami, masując skroń, jakby chciał powstrzymać narastającą frustrację.

– Makoto! Kaname! – zawołał wściekłym głosem, a jego ton przeciął ciszę domu.

Po chwili obaj chłopcy wyłonili się z piętra, schodząc do kuchni z niepewnymi minami, nie wiedząc, o co chodzi. Lu obrzucił ich zirytowanym spojrzeniem, po czym wskazał na lodówkę.

– Wyjaśnijcie mi, co to jest – powiedział, otwierając drzwi na oścież i wskazując na jej zawartość. Zanim zdążyli odpowiedzieć, zaczął wyliczać: – Trzy otwarte śmietany. Ryba, nie zawinięta w folię, przez którą wszystko prześmierdło. Zepsuty pomidor w szufladzie, który zaraz stanie się nowym bytem i sam wyniesie się z lodówki. Mam wymieniać dalej?!

Makoto podrapał się po głowie, wyraźnie zakłopotany.

– Trochę dramatyzujesz – mruknął. – To tylko zepsute warzywo, a śmietany zaraz zjemy.

Lu zacisnął wargi w wąską linię, a jego oczy zapłonęły gniewem.

– Pleśń to bakterie, Makoto! – warknął. – W lodówce, gdzie jest całe nasze jedzenie! Na serio chcesz jeść te śmietany?

Sięgnął po jedną z nich, odchylił wieczko i pokazał gruby, czarny kożuch pleśni.

– Smacznego – rzucił zjadliwie, wciskając pojemnik w ręce Makoto.

Hiro, który wyjrzał nieśmiało zza poręczy schodów, zamarł, widząc tę scenę. Lu w swojej kuchni był przerażający – jego głos, zwykle ciepły i swobodny, teraz brzmiał jak rozkaz dowódcy, a spojrzenie mogło kruszyć kamienie. Hiro przełknął z trudem, gdy Lu, nie tracąc impetu, wskazał na lodówkę.

– Posprzątajcie to – rozkazał. – Nikt nie dostanie dziś kolacji, dopóki nie będzie czysto.

Makoto i Kaname wymienili spojrzenia, a ich miny zdradzały, że nie mają wyboru. Hiro, wciąż ukryty za poręczą, poczuł, jak jego serce bije szybciej. Lu, który w domu Kaito był wesołym towarzyszem, tutaj, w swojej kuchni, zmieniał się w kogoś, kogo Hiro ledwo rozpoznawał.

Lu dostrzegł go, kulącego się za balustradą, i zawołał na dół, opierając ręce na biodrach.

– Ćwiczyłeś już dziś pisanie? – zapytał, mrużąc lekko oczy, gdy chłopak stanął przed nim.

Hiro, ze skulonymi ze stresu ramionami, pokręcił głową na nie, nie podnosząc wzroku. Lu westchnął ciężko, kręcąc głową.

– Zeszytu też pewnie nie spakowałeś, co? – rzucił, a jego ton zdradzał lekką irytację.

– Skończył mi się... i nie zdążyłem poprosić Pana o nowy – Hiro wydukał cicho, ledwie słyszalnie.

Lu przewrócił oczami, masując skroń.

– Porozmawiam później z Panem – powiedział. – Może zwróci uwagę panu Kaito, bo inaczej nie zrobimy żadnych postępów z twoim pisaniem.

Kaname, trzymając worek na śmieci, do którego Makoto wkładał zepsute produkty z lodówki, spojrzał na nich ciekawsko.

– Pan Kaito jest jego właścicielem? – dopytał, unosząc brew.

Lu skinął głową, wciąż zirytowany.

– Tak. Hiro, zaczekaj tu, przyniosę ci kartkę i ołówek – powiedział, po czym ruszył na górę, zostawiając chłopca w kuchni.

Makoto, kończąc sprzątanie lodówki, zerknął za nim i burknął pod nosem, nieco zrzędliwie:

– Lu trochę za dużo sobie wyobraża. Chyba rola nauczyciela uderzyła mu do głowy – stwierdził.

Spojrzał na Hiro niezbyt przychylnie, po czym zawiązał worek na śmieci.

– Wyrzucę to, bo jutro zabierają zmieszane – oznajmił, opróżniając jeszcze wprawnie kubeł ukryty w szafce.

Po czym wyszedł głównymi drzwiami, zostawiając je lekko uchylone. Chłodny powiew wdarł się do środka, muskając skórę Hiro, który stał pośrodku kuchni ze spuszczoną głową, czując się niezręcznie. Doceniał, że Lu pomagał mu uczyć się czytać i pisać, ale wolałby, żeby nie ogłaszał tego wszystkim domownikom.

Kaname, opłukawszy ręce w zlewie, wytarł je w kolorowy ręcznik i usiadł na wysokim krześle przy kuchennej wyspie.

– Fajnie, że należysz do pana Kaito – zagadnął swobodnie, z szerokim uśmiechem.

Hiro uniósł na niego niepewne spojrzenie, nie rozumiejąc, co w tym fajnego. Kaname, nie zrażony jego milczeniem, ciągnął dalej, a jego oczy błyszczały entuzjazmem.

– Jest super. Czasem gra ze mną na konsoli i pozwala mi wygrywać.

Hiro popatrzył na niego otwarcie, mrugając z zaskoczeniem. Przed oczami stanął mu obraz jego Pana – wściekłego, gdy przesolił zupę, przejmującego kontrolę, gdy przełożył go przez kolano i spuścił lanie skórzanym pasem, albo tego dnia, gdy rzucił go na biurko w swoim gabinecie i...

Zagryzł dolną wargę, która zaczęła drżeć, i zamrugał szybko, by odgonić wilgoć zbierającą się w oczach. Wspomnienia były zbyt żywe, zbyt bolesne, by podzielił entuzjazm Kaname. Zebrał jednak w sobie resztki odwagi, by spojrzeć na chłopaka, który wydawał mu się ledwie kilka lat starszy. Przełknął ślinę i szepnął, tak by tylko on usłyszał:

– Pan jest straszny... bywa okrutny.

Kaname przekrzywił głowę, jakby nie zrozumiał. Zaśmiał się krótko, kręcąc głową.

– Chyba nie wiesz, co mówisz – odparł, a jego ton był lekki, niemal protekcjonalny. – Pan Kaito jest miły. Zawsze przynosi nam słodycze, choć sam ich nie lubi. I przebiera się z nami w śmieszne stroje dla zabawy.

Hiro zmarszczył czoło, a jego głos, choć wciąż cichy, nabrał pewności.

– Chyba z kimś go mylisz – powiedział. – Śmieszne stroje? Mój Pan jest poważnym biznesmenem.

Uśmiech na twarzy Kaname zadrżał, ale nie zniknął. Nie lubił, gdy ktoś sugerował, że się myli, zwłaszcza gdy był czegoś pewien. Lu kiedyś drażnił się z nim w ten sposób, robiąc mu sieczkę z mózgu.

– Dobrze wiem, co mówię – odparł bardziej stanowczo, krzyżując ramiona. – Raptem dwa miesiące temu pan Kaito budował z nami igloo dla kotów w ogródku, kiedy był jeszcze śnieg.

Hiro pokręcił głową, a jego oczy zwęziły się w niedowierzaniu.

– Mój Pan nie jest dzieckiem, żeby bawić się w coś takiego – powiedział. – Może sobie to wymyśliłeś? Albo teraz się ze mnie naśmiewasz?

Kaname naburmuszył się, a jego ton stał się złośliwy.

– Gdybym chciał ci dokuczyć, to śmiałbym się, że nie potrafisz pisać – warknął. – Mamy chyba podobny wiek, a ludzie w tym wieku raczej to umieją.

Hiro poczuł, jak łzy pieką go w oczy. Słowa Kaname trafiły w czuły punkt, przywołując bolesne wspomnienia. Przed oczami stanął mu rodzinny dom – matka, która zniknęła, i ojciec, który bardziej interesował się butelką alkoholu i wyścigami niż jego edukacją. Gdy Hiro próbował pytać o szkołę albo prosić o książkę z bajkami do nauki czytania, ojciec wpadał w szał. W gorsze dni bił go do nieprzytomności albo wyrzucał na ulicę w deszczowy wieczór, zostawiając go na pastwę zimna i strachu.

Kaname, widząc, jak piwne oczy Hiro matowieją i zachodzą łzami, zorientował się, że przesadził.

– Przepraszam – powiedział szybko, zeskakując z krzesła. Ruch był zbyt gwałtowny – krzesło zakołysało się i upadło z głośnym hukiem na podłogę.

Hiro podskoczył, a jego serce zamarło. Nie do końca wrócił do rzeczywistości, bo przed oczami stanął mu ojciec z uniesioną butelką, gotową spaść na jego głowę. Przerażony zasłonił się rękami i cofnął, tracąc równowagę. Upadł na pośladki, a gdy poczuł czyjś dotyk na ramieniu, krzyknął, odwrócił się na czworaka i rzucił do ucieczki.

Nie patrzył, dokąd biegnie – pędził przed siebie, pośród ciemności i chłodu, który wdzierał się przez cienkie ubranie, które miał na sobie. Łzy zalewały mu oczy, oślepiając go. Wpadł na coś – lub kogoś – ale odepchnął to z całej siły i biegł dalej, byle znaleźć się jak najdalej od bólu i strachu, które znów go dopadły.

Barczysty ochroniarz w ostatniej chwili złapał Makoto za ramię, ratując go przed upadkiem. Obaj, zaskoczeni, popatrzyli za Hiro, który pędził ulicą, znikając w mroku. Makoto błyskawicznie stanął prosto i wparował do domu, niemal wykrzykując:

– Co się, do cholery, dzieje?!

Kaname rozłożył ręce, bezradny.

– Nie wiem! – odparł. – Wystraszył się krzesła i wybiegł!

Makoto zaklął pod nosem, a jego oczy zapłonęły złością. Obaj rzucili się do schodów, wołając Pana, ale ich głosy odbijały się od ścian bez odpowiedzi. Dopadli drzwi pokoju uciech i zaczęli w nie walić pięściami. Po chwili, która dłużyła się jak wieczność, drzwi otworzyły się gwałtownie. W progu stanął wściekły Akihito, odziany jedynie w luźno związany szlafrok.

– Dom się pali?! – warknął, mierząc ich ostrym spojrzeniem.

- Hiro wybiegł na ulicę! – niemal krzyknął, nie zwlekając.

– Czegoś się wystraszył! – dodał Kaname, wciąż dysząc.

Akihito, choć nie miał pełnego obrazu sytuacji, odsunął ich stanowczym ruchem i zbiegł na parter, zawiązując szlafrok mocniej. Kątem oka zauważył przewrócony taboret w kuchni i barczystego ochroniarza stojącego w drzwiach wejściowych.

– Chłopak wybiegł – mężczyzna powiedział bezmyślnie, wskazując kciukiem przez swoje ramie.

Akihito warknął, a jego oczy zapłonęły furią.

– To czemu go nie gonisz?! – rzucił, podchodząc bliżej.

Ochroniarz odchrząknął, prostując się.

– Zmiana warty, Książę – wyjaśnił. – Jako jedyny na stanowisku, nie mogę się oddalić.

Akihito zmrużył oczy, a jego palec wycelował w mężczyznę groźnie.

– To twoje ostatnie sekundy w tej pracy – syknął, po czym zerknął na szafkę z butami. Nie było czasu. Odepchnął ochroniarza i wybiegł na podjazd, bosy, w samym szlafroku.

Pomimo panujących ciemności dostrzegł drobną sylwetkę Hiro, znikającą na zakręcie ulicy. Warknął pod nosem i ruszył za nim biegiem. Nie było czasu na wyprowadzenie samochodu z garażu – chłopak był szybki jak chart i dziwnym trafem tym razem nie potknął się ani o własne nogi, ani o nierówności drogi.

– Hiro, zatrzymaj się! – Akihito ryknął za nim wściekle.

Ale chłopak nie zwolnił, pędząc dalej, jak opętany. Akihito zacisnął zęby, przyspieszając, a chłód nocy kąsał jego bose stopy, gdy gonił uciekiniera w mroku.


Hiro stał roztrzęsiony pośrodku pokoju uciech, a jego spojrzenie błąkało się po wiszących na ścianach urządzeniach i przedmiotach, których przeznaczenia nie rozumiał. Nie był pewien, czego boi się bardziej – tych groźnych sprzętów czy wściekłości Akihito, który krążył wokół niego jak drapieżnik. Mężczyzna, wciąż lekko zdyszany po morderczym biegu, dopił szklankę wody i odstawił ją z hukiem na boczną szafkę.

– Masz jedną szansę, żeby się wytłumaczyć – powiedział, a jego głos, ostry jak brzytwa, przeciął ciszę. – Co to był za wybryk?

Hiro zatrząsł się jak w febrze, pociągając nosem. Płuca paliły go od mroźnego powietrza, którego nawdychał się podczas ucieczki, a mięśnie nóg pulsowały bólem od biegu w samych skarpetkach. Strach ściskał mu gardło, dławiąc słowa, zanim zdążyły się uformować.

Akihito, którego cierpliwość wyczerpała się tego dnia do cna, sięgnął po bambusową witkę ze stojaka. Jego dłoń zawahała się przez chwilę nad skórzanym batem, ale odrzucił tę myśl – Hiro był drobny, delikatny i, co najważniejsze, nie należał do niego. Nie chciał go uszkodzić. Zamachnął się, a ostry świst witki przeszył powietrze. Hiro krzyknął, gdy bambus smagnął jego odsłonięte łydki, obleczone jedynie krótkimi, bufiasto skrojonymi spodenkami. Czerwony ślad zapłonął na jego skórze.

Akihito pokiwał głową, a na jego twarzy pojawił się cień złośliwej satysfakcji.

– Czyli języka jednak nie odgryzłeś – mruknął.

Widząc, że Hiro cofa się w panice, chwycił go za ramię, stanowczo przytrzymując w miejscu.

– Mów. Natychmiast – rozkazał, a jego głos, choć wciąż groźny, miał w sobie nutę ultimatum. – Bo inaczej wytłukę z ciebie prawdę, a tego chyba nie chcesz.

Hiro rozpłakał się w głos, a jego słowa, przeplatane szlochem, były ledwie zrozumiałe.

– Nie wiem, co się stało... – wybełkotał. – Kaname się ze mną sprzeczał... a potem... potem stał przede mną ojciec. Nie chciałem uciekać. Wystraszyłem się. Przepraszam...

Akihito spuścił nieco z tonu, a jego spojrzenie złagodniało. Westchnął ciężko, po czym, niemal odruchowo, przygarnął chłopaka do siebie. Hiro wtulił się w niego, drżąc i płacząc, a jego drobnym ciałem wstrząsał szloch. Akihito pozwolił mu na to, stojąc w milczeniu, aż chłopak nieco się uspokoił.

Gdy łzy Hiro zaczęły wysychać, Akihito podał mu paczkę chusteczek.

– Wytrzyj twarz – polecił łagodnie.

Hiro, wciąż wstrząsany resztkami szlochu, posłusznie wykonał polecenie, ocierając mokre policzki. Akihito poprawił szlafrok, który zsunął mu się lekko z ramienia i potarł nasadę nosa, marszcząc brwi.

– Co ja mam z tobą teraz zrobić? – mruknął, bardziej do siebie niż do chłopaka, a jego głos zdradzał mieszankę frustracji i zmęczenia. Zlustrował Hiro chłodnym spojrzeniem, mrużąc oczy.

– Czy Kaito stosował już na tobie kary dyscyplinujące? – zapytał, a jego ton był ostry jak brzytwa.

Hiro, wciąż roztrzęsiony, spojrzał na niego z pełnym niezrozumienia wyrazem twarzy. Akihito skrzywił się, odpowiadając sam sobie:

– Najwyraźniej nie. – Westchnął, przecierając czoło. – Gdzie popełniłem błąd w jego nauce?

Hiro pociągnął nosem, ocierając oczy i wymamrotał cicho:

– Pan... dawał mi lanie na kolanach...

Akihito łypnął na niego jednym okiem, a kącik jego ust drgnął.

– To już coś – mruknął, po czym odchrząknął. – Zaczekaj tu. W tym szlafroku czuje się niepoważnie.

Wyszedł z pokoju uciech, a gdy wrócił, miał na sobie czarne sportowe spodnie i grafitowy t-shirt. W ręku trzymał otwarty laptop, który postawił na jednej z szafek. Obrócił ekran w stronę Hiro i wskazał mu miejsce przed urządzeniem.

– Pochwal się, co odwaliłeś – rozkazał.

Hiro wstrzymał oddech, widząc na ekranie połączenie wideo i surowe, zirytowane spojrzenie Kaito. Chłopak zająknął się, a jego głos drżał:

– Ja... nie chciałem uciekać... Przepraszam...

Kaito zmrużył oczy, a jego ton był lodowaty.

– To niedopuszczalne, żebyś pierwszego wieczoru sprawiał Aki'emu kłopoty – warknął. – Co miałeś w głowie, wybiegając na ulicę? Co, gdyby ktoś cię zobaczył?

Akihito, stojący obok, wtrącił się z lekkim uśmiechem, choć jego oczy pozostały chłodne.

– Brak sąsiadów to jednak zaleta mieszkania na zadupiu – powiedział, po czym spoważniał, widząc, że ramiona chłopaka znów drżą, co zwiastowało kolejny potok łez. – Uspokój się Hiro, napłakałeś się już wystarczająco – zwrócił się do chłopaka stanowczym tonem, unosząc bambusową witkę i wyginając ją w dłoniach, jakby sprawdzał jej sprężystość.

– Teraz dam lekcje zarówno tobie jak i Kaito – powiedział, zerkając wymownie na ekran. – Jeśli obaj nic z tego nie wyniesiecie, nie ręczę za siebie.

Hiro zadrżał ze strachu, ale posłusznie wykonał kolejny rozkaz i podszedł do drewnianej, tapicerowanej konstrukcji, na którą wskazał Akihito. Nieporadnie ukląkł, a mężczyzna kilkoma szturchnięciami końcówką witki skorygował jego postawę.

– Otrzymasz trzydzieści uderzeń w nogi, w jednym ciągu. Jeśli spróbujesz się choćby poruszyć, zaczniemy od początku – oznajmił Akihito władczo. – To kara za ucieczkę, nawet jeśli była nieumyślna. Nie wolno ci samowolnie przekraczać progu domu, nawet wychodzić do ogrodu. Zrozumiałeś?

Hiro pokiwał głową, a jego oczy błyszczały strachem.

– Tak, proszę pana... – wyszeptał.

– Dobrze – odparł Aki. – Kiedy kara się zakończy, porozmawiamy.

Spojrzał na ekran, kierując słowa do Kaito:

– Patrz uważnie – rozkazał.

Wziął wdech i uniósł rękę dzierżącą bambusową witkę, biorąc zamach. Chłopak na klęczniku skulił się w sobie, gotów na ból, który spadł na jego uda, wyrywając mu z piersi kolejne krzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz