Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

23.06.2025

8.

Hiro kucał właśnie przy zamkniętej zmywarce, przyglądając się panelowi sterowania ze zmarszczonym czołem. Jego brwi były ściągnięte w skupieniu a palce nerwowo przesuwały się po niewielkich przyciskach. Urządzenie zdawało mu się być bardziej skomplikowane niż pokładowy komputer statku kosmicznego. Ekranik migotał kilkoma symbolami, z których przynajmniej połowy Hiro nie rozumiał, mimo, że wcześniej Pan wyjaśnił mu wszystkie. Zastanawiał się, który z programów nada się najlepiej – ten z ikoną talerza? A może ten z kieliszkiem?

Tymczasem Kaito bezszelestnie wszedł do kuchni, niosąc filiżankę po kawie, której Akihito nie zdążył wypić. Zbliżył się do chłopaka i stajać za jego plecami pochylił się, by spojrzeć mu przez ramię, ciekaw, nad czym tak duma. Sądził, że może zmywarka zakomunikowała brak soli lub nabłyszczacza, podświetlając jedną z ikon, ale nie – wszystko wskazywało na to, że problemem nie była żadna awaria. Hiro po prostu rozmyślał z uporem nad wyborem programu, jakby zależało od niego przetrwanie ludzkości. Kaito westchnął głęboko a chłopak, zaskoczony dźwiękiem tuż nad uchem, obejrzał się gwałtownie przez ramię, dopiero zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w kuchni sam.

W tym samym momencie stracił równowagę i z głośnym plaskiem, kompletnie zaskoczony, wylądował na podłodze z piskliwym jękiem. Wyraz jego twarzy skrzywił się w bolesnym grymasie a ręka samoistnie powędrowała do pośladków, w odruchu ochrony obitego miejsca.

Kaito uniósł brew, odstawił filiżankę na blat i wyciągnął do niego rękę.

– Wstawaj. Nic ci nie będzie – powiedział rzeczowo, pomagając mu podnieść się z podłogi.

Hiro przyjął pomoc, czując się głupio, jakby zawiódł na najprostszej przeszkodzie. Kaito pochylił się znów do zmywarki i wskazał na odpowiedni program, domyślając się istoty problemu.

–Do codziennego zmywania możesz używać drugiego od lewej – wyrecytował z lekkim znużeniem i dla pewności uchylił lekko drzwiczki, sprawdzając, czy urządzenie w istocie jest zapełnione. – Włożyłeś kapsułkę? – dopytał.

Hiro przytaknął i otworzył zbiornik na detergent. Ku zdziwieniu obojga kapsułka była na miejscu, tyle że wciąż zawinięta w ochronną, plastikową folię. Kaito spojrzał na niego z takim zdumieniem, że aż zdjął okulary i przetarł nos między oczami, jakby miał nadzieję, że to tylko jego wzrok płatał mu figle.

– Nie rozpakowałeś jej? – zapytał powoli, z niedowierzaniem, odkładając filiżankę na blat.

– O-ojej – wymamrotał Hiro, który najwyraźniej właśnie zrozumiał swój błąd. – Przepraszam!

Natychmiast rzucił się, by to naprawić. Z taką determinacją rozerwał opakowanie, że kapsułka wyskoczyła mu z palców i wystrzeliła w powietrze jak pocisk. Chłopak pisnął i próbował ją złapać, wyciągając ręce przed siebie. Kaito instynktownie zrobił krok do przodu, chcąc przechwycić niesforny ładunek, ale zderzyli się w pół drogi. Głowa Hiro uderzyła w ramię mężczyzny a dłoń Kaito zatrzymała się niebezpiecznie blisko jego twarzy. Obaj sapnęli jednocześnie a pachnąca kostka z chlupnięciem wpadła prosto do filiżanki pełnej chłodnej już kawy, której Akihito nie zdążył ruszyć. Naczynie zatrzęsło się na talerzyku jakby obrażone, ale o dziwo nie przewróciło się w jakiś niedorzeczny, magiczny sposób, który w obecnych okolicznościach może i nie wydałby się nikomu tak niespotykany.

Hiro zamarł z otwartymi ustami, wpatrując się w filiżankę z przerażeniem, jakby spodziewał się jej eksplozji. Kaito powoli poprawił okulary, które ledwie co nie zostały mu strącone z nosa. Jego wzrok przez moment był jak ostrze – chłodny i pełen irytacji. A potem... cicho westchnął. Bez złości. Po prostu zmęczony.

– Przynajmniej filiżanka jest cała – mruknął, jakby próbował przekonać sam siebie, że nie wszystko poszło źle.

Hiro wpatrywał się w niego z oczami wielkimi jak spodki, wciąż gotów na naganę. Ale zamiast tego Kaito sięgnął po filiżankę, ostrożnie wyjął z niej przemoczoną kapsułkę i wręczył ją Hiro.

– Spróbuj jeszcze raz – powiedział, odwracając się na pięcie i opuszczając kuchnię.

Chłopak skinął szybko głową i pochylił się ponownie nad panelem zmywarki, z wahaniem naciskając przycisk „Start”. Urządzenie wydało ciche piknięcie, potem zamruczało niskim brzęczeniem i zaczęło swoją pracę. Hiro zamarł na moment, nasłuchując uważnie, jakby chciał upewnić się, że nie uruchomił przypadkiem czegoś groźniejszego niż cykl płukania. Ale nie – dźwięk był równy, znajomy. Żadnego piszczenia ani niepokojącego bzyczenia. Skinął głową z cichym westchnieniem i odsunął się od maszyny, jakby właśnie rozbroił bombę.

Przeszedł do kolejnego zadania. Na blacie wciąż leżały pudełka po zamówionym jedzeniu. Zabrał się za ich opróżnianie, sortowanie, rozdzielanie papieru od plastiku – mimo że w kuchni znajdował się tylko jeden główny śmietnik. Hiro rozejrzał się po pomieszczeniu i zajrzał pod zlew, gdzie, jak się okazało, była rozłożona mata chłonąca wilgoć. Uznał to za oczywistą sugestię, że to właśnie tutaj powinien posegregować odpady. Ułożył więc osobne worki, ostrożnie przenosząc każdy element i sprawdzając dwa razy, do którego powinien trafić każdy z odpadków.

Następnie ruszył do jadalni i wrócił z kilkoma talerzami, które okazały się zbędne. Niektóre z nich zostały tylko przyniesione, ale nie użyte. Starannie, z cichym szuraniem, pochował je z powrotem na swoje miejsca w szafkach, upewniając się, że wszystko jest ustawione równo, jakby miał za chwilę zostać poddany inspekcji.

Blaty kuchenne przetarł wilgotną szmatką a potem suchym ręcznikiem papierowym, by nie pozostawić ani jednej smugi. Nawet okolice piekarnika przetarł na wszelki wypadek, choć przecież go nie używał. Wszystko musiało lśnić. Na koniec zostawił sobie najtrudniejsze zadanie: filiżankę pana Akihito.

Zanurzył ją w wodzie jakby miała być zrobiona z kruchego szkła, którego dotknięcie mogłoby pozostawić na niej skazę. Delikatnymi, niemal pieszczotliwymi ruchami czyścił porcelanę, ostrożnie omijając rant, jakby znał już jego wagę i znaczenie. Potem ostrożnie wypłukał naczynie i wyciągnął z szafki papierowy ręcznik, by osuszyć je równie uważnie. Dopiero gdy filiżanka została odstawiona na swoje miejsce w szklanej witrynie, pozwolił sobie na głębszy oddech.

Rozejrzał się jeszcze po kuchni, szukając niedociągnięć. Czy gdzieś nie kapnęła woda z płynem do naczyń? Czy coś nie zostało przestawione o centymetr za daleko? Ale nie – wszystko było na swoim miejscu.

Zadowolony, choć lekko spięty, ruszył do jadalni. Tam przetarł dokładnie stół, pozasuwał krzesła, poprawił serwetkę, która się lekko przekrzywiła. Ustawił też krzesło Pana równo względem środka stołu, choć wcześniej nie rzucało się to w oczy.

Cały czas czuł pewną obecność. Nie widział spojrzenia, ale czuł jego ciężar. Kaito siedział w fotelu w salonie, teoretycznie zajęty pracą. Laptop leżał na jego kolanach a ekran oświetlał jego twarz niebieskim światłem. Ale Hiro był niemal pewien, że mężczyzna co jakiś czas zerka w jego stronę. Jakby obserwował każdy jego ruch, oceniał każdy gest. Nawet jeśli jego wzrok tego nie zdradzał, Hiro czuł go na karku – chłodny, przenikliwy, wiecznie czujny. Przez to ręce nieco mu drżały, ale zdawał się jednocześnie jeszcze bardziej przykładać do pracy, by niczego już nie popsuć.


Tymczasem na piętrze, w skromnym pokoju gościnnym, Lu przewracał się z boku na bok, jakby sam futon próbował mu uniemożliwić jakikolwiek odpoczynek. Materac był cienki i twardy, zdecydowanie bardziej symboliczny niż funkcjonalny. W posiadłości Akihito sypiał na łóżku – może nie iście królewskim, ale wystarczająco miękkim, by zasypianie było przyjemnością, a nie walką o wygodę. Futony zarezerwowane były dla gości, takich jak Mick, który zresztą nigdy nie narzekał. Wręcz przeciwnie – zdawało się, że potrafił zasnąć w każdych warunkach. Lu jednak nie był Mick’iem.

Z fuknięciem frustracji znów przekręcił się na bok, próbując ułożyć poduszkę pod szyją inaczej, może lepiej, choć doskonale wiedział, że to nic nie da. Był zmęczony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, ale jego ciało nie chciało się podporządkować. Sen nie nadchodził. Z każdą minutą czuł się coraz bardziej rozdrażniony. Świadomość, że czas na drzemkę nieubłaganie się kurczył, tylko pogłębiała jego frustrację. Miał obudzić się wypoczęty, gotowy do pracy. A póki co, jedyne, co osiągnął, to potargane włosy i ubranie wymięte bardziej niż pościel, w której leżał.

Po raz kolejny odwrócił się na drugi bok i zamarł. Z otaczającej go ciszy wyłonił się dźwięk. Subtelny, ale wyraźny – skrzypnięcie uchylanych drzwi. Przeciągły, ostrożny ruch klamki, jakby intruz próbował zachować maksymalną dyskrecję. Kilka miękkich kroków na panelach podłogi. Lu natychmiast zamknął oczy i wstrzymał oddech, udając, że głęboko śpi.

Usłyszał jeszcze jeden krok, zbyt blisko. Potem dłuższą pauzę. Miał wrażenie, że ktoś przyklęknął przy jego plecach, jakby na chwilę zatrzymał się tuż obok, badając, czy naprawdę śpi. Przez ułamek sekundy był pewien, że coś, może czyjaś dłoń, dotknęła jego włosów. Było to ledwie muśnięcie, jak tchnienie wiatru. Ale może to tylko jego wyobraźnia.

Wreszcie jego uszu doszedł szelest oddalających się kroków. Kliknięcie zamka i drzwi na powrót się zamknęły. Lu nadal leżał bez ruchu. Jeszcze przez chwilę, zanim powoli uchylił powieki i rozejrzał się po pokoju. Nie dostrzegł nikogo. Nic. W pokoju panowała cisza, tak samo, jak wcześniej. Odetchnął z ulgą i przeturlał się na plecy, wbijając wzrok w sufit. Czego właściwie się przestraszył? Przecież jedynymi osobami, które mogły tu wejść był Hiro, bo to w końcu był jego pokój. Albo Kaito, chcący upewnić się, że z rozpaczy nie podcina sobie właśnie żył w łazience.

Lu aż parsknął krótkim, pozbawionym wesołości śmiechem. Już dawno wyrósł z tego typu głupich pomysłów. Był bowiem pewien, że od władzy jego Pana nie ma ucieczki, nawet w objęciach śmierci. Akihito był gotów wyciągnąć go nawet spod ziemi, byleby został jego. Ale czy to rzeczywiście mu przeszkadzało? Wbrew pozorom pod wieloma względami lubił życie które wiódł. Były oczywiście pewne mankamenty, ale przez te lata nauczył się sobie z nimi radzić.

Zrezygnowany, Lu zerknął na zegarek stojący na nocnej szafce. Cyfry mrugały leniwie, pokazując, że dochodziła jedenasta. Teoretycznie miał jeszcze całą godzinę na sen, ale… chyba już mu się go odechciało. Ciało co prawda było zmęczone, ale umysł pracował zbyt intensywnie, by pozwolić sobie na odpoczynek.

Spojrzał na szopa, którego odruchowo wciąż ściskał w ramionach. Pluszowy pyszczek z paciorkowatymi oczkami wydawał się patrzeć na niego z łagodną wyrozumiałością. Lu westchnął cicho, pogładził zabawkę po głowie a potem delikatnie odłożył ją na podłogę, obok futonu. Kołdra wylądowała z miękkim szelestem w nogach posłania a Lu usiadł, sięgając do włosów, które zdążyły się wysunąć z kucyka. Wciąż były wilgotne po kąpieli – tej, którą zmuszony był odbyć w towarzystwie Akihito. Z lekkim skrzywieniem przylizał je i zaczął sprawnie zawijać w schludny, samurajski kok.

Gdy skończył spojrzał na siebie. Koszula, którą lubił, powychodziła ze spódnicy, stercząc nieestetycznie. Wyglądała jak po ciężkim dniu pracy w biurze bez klimatyzacji. Skrzywił się bardziej. Wstał, poskładał futon i ułożył go w rogu pokoju, żeby zbytnio nie przeszkadzał, a potem otworzył plecak, który dotąd leżał w kącie i zaczął się przebierać. Założył na siebie sportowe, grafitowe spodnie i prosty t-shirt – wygodne, praktyczne, wystarczająco powszednie, by nie żal było mu ich poplamić. W sam raz do pracy w kuchni.

Teoretycznie mógł zostać w pokoju. Miał jeszcze czas. Ale gotowanie zawsze było jego azylem – czymś, co dawało mu kontrolę, spokój, poczucie, że coś ma sens a życie jest poukładane i proste. A poza tym nie miał pojęcia, co znajdzie w lodówce Kaito i czy w ogóle będzie z czego ugotować porządny obiad. Nie chciał zwlekać. Lepiej było zabrać się za to od razu.

Z nową energią otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Jego kapcie miękko ślizgały się po panelach, więc niemal zjechał po schodach z niekontrolowanym świstem, mało nie upadając na pośladki przy ostatnich stopniach.

W salonie Kaito niemal poderwał się z fotela, zaskoczony łoskotem i odgłosem zbliżających się stóp. Spojrzał przez ramię i na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, gdy zobaczył Lu, który teraz znowu miał w oczach błysk życia, a nawet uśmiechał się do niego delikatnie, jakby przepraszał za hałas.

– Już się wyspałem – chłopak rzucił lekko, podchodząc do kanapy i opierając się o nią jedną ręką. – Czy mogę na chwilę przerwać panu pracę? – spytał, jakby już tego nie zrobił.

Kaito spojrzał na ekran laptopa, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że coś robił. Mruknął cicho pod nosem i odłożył urządzenie na niski stolik kawowy, kiwając głową w zgodzie. Lu usiadł na kanapie z gracją i swobodą kogoś, kto doskonale zna swoją przestrzeń – nawet jeśli ta przestrzeń była nowa.

– Chciałem zapytać – zaczął, zerkając na Kaito z mieszanką powagi i uprzejmości – co najbardziej lubi Pan jeść? Chciałbym uniknąć uczenia Hiro potraw, których i tak nikt tu nie będzie chciał.

Kaito odchrząknął, zaskoczony. Wyprostował się w fotelu, marszcząc lekko brwi, jakby rozważał to pytanie. Jeszcze nieco ponad godzinę temu Lu był roztrzęsionym cieniem samego siebie, niemal skulonym w sobie jak przestraszony pancernik. A teraz siedział tu, opanowany, skoncentrowany na zadaniu i pełen profesjonalizmu, którego mógł mu pozazdrościć nie jeden księgowy. Znów był tym Lu, którego znał. Tym, który uśmiechał się z lekka, mówił rzeczowo, nie przekraczał granic, ale umiał je naginać, jeśli sytuacja tego wymagała. I Kaito nie był pewien, czy to dobrze, czy źle. Ale jedno wiedział na pewno: ten chłopak był znacznie bardziej złożony, niż wydawało mu się do tej pory.

Zamyślił się przez chwilę, opierając łokieć o podłokietnik fotela i stukając palcami w brodę. Lu czekał cierpliwie, choć z wyraźnym wyczekiwaniem błyszczącym w bursztynowych oczach.

– Cóż… – zaczął w końcu Kaito, prostując się. – Pierożki gyoza z wołowiną. Najlepiej taką, która rozpływa się w ustach. Do tego klasyczne szaszłyki yakitori. Lubię też tonkatsu z wieprzowiny, dobrze rozklepane, z chrupiącą panierką. I donburi w każdej wersji. Prosto, treściwie – mięso, ryż, jajko, warzywa.

Lu uniósł brwi a potem ściągnął je lekko, mrużąc oczy z rozbawioną konsternacją.

– Czyli: mięso, mięso i… mięso – podsumował, krzyżując ramiona. – I wszystko raczej klasyczne. Tradycyjnie po Japońsku. – Po chwili dodał, przekrzywiając głowę: – Czyli nie smakowały panu potrawy, które jadł pan u nas? Te bardziej zachodnie, przy których przygotowaniu usrywałem się po łokcie? – W jego głosie nie było żalu ani złośliwości, raczej lekkie zdziwienie i nuta przekory.

A jednak Kaito poczuł się, jakby został upomniany. Odchrząknął i natychmiast przybrał bardziej poważny ton, unosząc nieznacznie podbródek, by podkreślić swoją pozycję – nie tylko jako gospodarza, ale też jako mężczyzny, który nie pozwala nikomu wejść sobie na głowę, nawet jeśli ten ktoś był niezwykle utalentowanym kucharzem i uroczym ulubieńcem jego przyjaciela.

– Owszem – powiedział powoli – smakowała mi twoja kuchnia. Niezależnie od tego, co przygotowałeś. Ale zapytałeś o moje ulubione potrawy. Więc je wymieniłem.

Lu uniósł ręce w geście kapitulacji i skinął głową, akceptując odpowiedź. Wstał z kanapy, poprawiając t-shirt na ramieniu, który zsunął się nieco w trakcie rozmowy.

– A Hiro? – zapytał. – Gdzie się podział?

– Posłałem go do podlewania kwiatów. – Kaito zerknął z powrotem na laptopa. – Żeby nie pałętał mi się przed oczami, kiedy pracuję.

– Rozsądnie – mruknął Lu i odwrócił się w stronę kuchni. – W takim razie zanim skończy, zajrzę do lodówki i zobaczę, co mamy na obiad.

Zniknął za framugą a po chwili dało się słyszeć charakterystyczny odgłos otwieranych drzwi chłodziarki. Nastała cisza. A potem… wyraziste westchnięcie i dziwny, niezręczny odgłos klapnięcia zamykanego skrzydła lodówki, który Kaito wyłapał bez trudu.

Lu obejrzał się przez ramię i po chwili wrócił do salonu, stając obok fotela mężczyzny. Odruchowo odchrząknął, jakby nie był pewien, czy powinien mówić to, co zamierzał.

– Gdzie jest spiżarnia? – spytał.

Kaito podniósł na niego wzrok znad ekranu i zmarszczył brwi.

– Nie mam spiżarni – przyznał od razu.

Lu zamrugał, jakby źle usłyszał.

– Nie ma pan spiżarni? – powtórzył nieco bezmyślnie.

Zerknął niepewnie w stronę kuchni, jakby spodziewał się, że jakaś ukryta przestrzeń zaraz się przed nim objawi, ale nic takiego nie miało miejsca.

– W lodówce nie ma nic z czego można przygotować sensowny posiłek – oznajmił bez ogródek. – Serio. Jest karton mleka sojowego, kilka jajek i... chyba paczka pleśniejących kiełków. W sumie nie wiem, czy to kiełki, czy już jakieś mikrogrzyby.

Kaito przeciągnął dłonią po twarzy i pomasował nasadę nosa. Dopiero teraz przypomniał sobie całe zamieszanie z pierwszego śniadania Hiro. Jak chłopak zużył niemal wszystko, co dało się zużyć – z katastrofalnym skutkiem – a potem, w ferworze innych spraw, kompletnie zapomniał o uzupełnieniu zapasów. Westchnął ciężko, opadając plecami głębiej w fotel.

– Mamy problem – stwierdził, jakże odkrywczo.

Lu zaśmiał się mimowolnie – krótko, cicho, ale szczerze. Przysłonił usta palcami, jakby obawiał się, że wybuch śmiechu mógłby zostać uznany za zbyt bezczelny. Po chwili znów usiadł na brzegu kanapy, dokładnie tam, gdzie wcześniej.

– Jeśli ma pan chwilę – zaczął ostrożnie – mogę pokazać stronę, z której mój Pan zamawia zakupy. Nie tylko jedzenie, ale też środki czystości i inne rzeczy do domu. Oczywiście jeśli to nie przeszkadza panu w pracy.

Kaito spojrzał na niego z mieszaniną rozbawienia i niedowierzania.

– Lu, jesteś zbyt uprzejmy – stwierdził – Brak jedzenia to realny problem. Musimy go rozwiązać teraz, nie wieczorem.

Nie czekając na dalsze wyjaśnienia, wstał z fotela, przesiadł się obok Lu i położył mu laptopa na kolanach. Przeglądarka została otwarta jednym kliknięciem. Kaito skinął głową, dając mu wolną rękę.

Lu przyjął sprzęt z pewnym skupieniem i od razu zalogował się na odpowiedniej stronie. Jego palce poruszały się po klawiaturze pewnie, jakby robił to setki razy. W istocie – odkąd Makoto został pozbawiony tego przywileju za swoje przewinienia, to Lu odpowiadał za żywność i planowanie zakupów. Oczywiście Pan w końcu darował Mako karę, ale nie oddał mu pełnej odpowiedzialności – tym razem nie z powodu kary, ale po prostu, by go odciążyć. Tak oto obowiązki zostały podzielone między nich: Lu wybierał żywność, Makoto zaś domową chemię.

Lu pochylił się lekko w stronę Kaito, pokazując mu na ekranie, gdzie są zakładki, jak działają kategorie, jak zbiera się punkty lojalnościowe i gdzie pojawiają się rabaty. W jego głosie brzmiała uprzejma cierpliwość, nieco ciepła, z lekką nutą dumy, jakby naprawdę cieszyło go to, że może się jakoś przydać.

– Dziś możemy zrobić zamówienie z konta Pana – dodał – żeby było szybciej. Ale wieczorem pokażę panu, jak założyć własne konto. To bardzo proste.

Kaito zmrużył lekko oczy, przyglądając się wciąż rosnącej kwocie zamówienia.

– Opłata nie obciąży konta Aki’ego? – spytał.

Lu uśmiechnął się delikatnie.

– Nie. Można wybrać inną metodę płatności. Na przykład przy odbiorze. To bardzo elastyczne.

Kaito nie odpowiedział od razu. Przez kilka dłuższych chwil jedynie przyglądał się chłopakowi, jego profilowi, skupionym oczom, delikatnie rozchylonym ustom, precyzyjnym ruchom palców na gładziku laptopa. Jakby coś rozważał. Jakby zastanawiał się nad czymś więcej niż tylko dostawą warzyw i jajek. W końcu odezwał się cicho.

– Lu… na pewno czujesz się już lepiej niż rano? – zapytał łagodnym tonem, jakby nie chciał go spłoszyć.

Pytanie zawisło w powietrzu, ostrożne, ale nie nachalne. Lu zamarł. Jego palce zastygły na klawiaturze. Przez ułamek sekundy wydawało się, że wstrzymał oddech. Nie odwracając wzroku od ekranu, odezwał się równie cicho:

– Co dokładnie ma pan na myśli?

– Wiesz – Kaito odezwał się cicho, tonem bardziej opiekuna niż właściciela – przez najbliższe kilka dni będę za ciebie odpowiedzialny. Więc jeśli masz z czymś problem… albo po prostu potrzebujesz porozmawiać… chciałbym o tym wiedzieć.

Lu wciąż wpatrywał się w ekran a jego palce znowu zawisły nad gładzikiem laptopa. Milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu zebrał się na odwagę by odpowiedzieć.

– Nie ma takiej potrzeby, proszę pana – niemal wyrecytował, doskonale zdając sobie sprawę z zajmowanej pozycji.

Słowa brzmiały jak wyuczony odruch. Zbyt uprzejme, zbyt wyważone, zbyt chłodne. Kaito aż westchnął cicho, słysząc je.

– Doceniam, że starasz się być uprzejmy – powiedział z łagodnością, nie karcąco, ale z wyczuwalną szczerością. – Ale kiedy jesteśmy sami… nie musisz aż tak bardzo się pilnować.

Lu zerknął na niego kątem oka i właśnie wtedy dostrzegł coś, czego się nie spodziewał: lekki, ciepły uśmiech na ustach Kaito. Uśmiech, który nie był wymuszony, ani nie świadczył o dominującej, pełnej kpiny pozycji. Nie równał go z ziemią i nie przypominał o hierarchii, w granicach której powinni byli się poruszać. Wręcz przeciwnie. Był jednym z tych, które dzieli się z przyjacielem z młodzieńczych lat.

– Może… – kontynuował Kaito, jakby od niechcenia – wieczorem przygotujemy razem omurice z grzybami? Co ty na to?

Na twarzy Lu pojawił się cień prawdziwego uśmiechu.

– Pamiętam, jak pierwszy raz robiłeś to na śniadanie u Pana Akihito. Prawie spaliłeś patelnię – zauważył, pozwalając sobie na lekką uszczypliwość, bez cienia autentycznej złośliwości.

Kaito zaśmiał się szczerze, z rozbrajającą nutą dystansu do samego siebie.

– To dlatego, że próbowałeś mnie wyręczyć, co chwilę podchodząc i zmieniając moc palnika. Ale teraz moje umiejętności nieco się poprawiły – stwierdził z nieukrywaną dumą.

Lu uniósł brwi, znów kładąc dłonie na laptopie i zgryźliwie, niemal jakby rzucał wyzwanie kumplowi, powiedział nad wyraz swobodnie:

– Zobaczymy wieczorem.

Wrócił do zamówienia, ale jego twarz już nie nosiła maski sztywności ani obojętności. Teraz zdobił ją autentyczny uśmiech. Może i subtelny, może nieco zmęczony, ale prawdziwy. I choć nie powiedział tego na głos, chyba naprawdę poczuł się o niebo lepiej niż rano – po tamtych chłodnych chwilach spędzonych w sypialni z Akihito, gdzie zabrakło miejsca na czułość, bo Pan, jak zwykle, spieszył się do spraw ważniejszych niż emocje swojego uległego.

Kaito też wyglądał na bardziej rozluźnionego. Może i ich światy były tak diametralnie różne od siebie, ale przez te kilka dni obaj mogli udawać, że jest inaczej i po prostu łączy ich wątła nić przyjaźni, podszyta pewną przesadzoną dozą szacunku. Choćby wyrazem tego miał być talerz pełen ryżu z jajkiem i grzybami, który przygotują wspólnie.


W tym samym momencie Hiro zszedł z piętra, dzierżąc w dłoni pustą butelkę po wodzie, którą trzymał jak dowód dobrze wykonanej pracy. Miał nadzieję, że nie pominął żadnej rośliny, bo nie chciał znów dać Panu powodu do niezadowolenia. Zatrzymał się jednak w progu salonu, gdy jego wzrok padł na Lu i Kaito, siedzących razem na kanapie. Pan pochylał się lekko, obserwując coś na ekranie laptopa, który Lu trzymał na kolanach. Atmosfera między nimi była inna niż zwykle. Miękka. Ciepła. Niejako odcięta od zewnętrznego świata. Wręcz intymna. Zażyłość między nimi wisiała w powietrzu – nie nachalna, ale zbyt wyraźna, by dało się ją zignorować.

Hiro poczuł się jak intruz. Zacisnął nieco palce na plastikowej butelce i po cichu, niemal na palcach, przemknął do kuchni. Napełnił butelkę wodą, zakręcił ją i schował pod zlewem, tam, gdzie wcześniej przygotował sobie kącik na podlewanie kwiatów. Wszystko zrobił szybko i w milczeniu, byleby tylko nie przeszkadzać. Ale co teraz?

Niepewny, co ma dalej robić, z poczuciem obowiązku i cichym niepokojem wrócił do salonu. Musiał w końcu przerwać sielankę, nawet jeśli czuł się z tym źle. Niepewnie podszedł bliżej.

– Czy… mam jeszcze coś zrobić? – zapytał nieśmiało.

Kaito oderwał wzrok od laptopa i spojrzał na niego, jakby nagle ktoś przestawił mu mebel w minimalistycznym wnętrzu. Przez ułamek sekundy jego twarz wyrażała zniecierpliwienie i niechęć, ale zaraz przybrała bardziej neutralny wyraz.

– Właściwie… możecie zabrać się z Lu za pierwszą lekcję – powiedział chłodno, z lekkim zawahaniem w głosie.

Lu nie podniósł wzroku znad ekranu.

– Dopóki nie dotrze jedzenie i tak nie mamy na czym pracować – mruknął rzeczowo.

– Fakt – przyznał Kaito, przeciągając dłonią po karku.

Hiro zbliżył się jeszcze bardziej, wiedziony ciekawością. Zajrzał Lu przez ramię, ostrożnie, jakby nie chciał przekroczyć niewidzialnej granicy. Lu zauważył jego odbicie w ekranie laptopa i odwrócił się nieco w bok, by móc na niego spojrzeć.

– Co lubisz jeść? – zapytał bezpośrednio.

Hiro aż się speszył, opuszczając głowę i nerwowo drepcząc w miejscu.

– Lubię warzywa – przyznał po chwili ciszy.

– To dobrze – Lu przyznał z uśmiechem. – Nie każdy w twoim wieku je lubi. A są bardzo zdrowe. – Zaraz potem zaśmiał się cicho. – Zabrzmiałem jak jakiś staruszek – stwierdził z niedowierzaniem.

Hiro nie odpowiedział, ale jego usta drgnęły w niepewnym uśmiechu, jakby nie był pewien, czy żart był przeznaczony również dla niego. Lu kliknął kilka razy, dodając do koszyka paczkę mrożonych warzyw.

– Nie ma teraz sezonu a mrożonki można przechowywać dłużej – wyjaśnił, widząc nieprzekonane spojrzenie Kaito.

Hiro przygryzł dolną wargę i po chwili zebrał w sobie dość odwagi, by zapytać:

– A… czy moglibyśmy zamówić też pocky w białej czekoladzie?

Lu zerknął pytająco na Kaito, mimo że to on trzymał wszechmocny laptop. Ruch był niemal wyuczony, bo tak samo wyglądało to w domu Akihito. Decyzje o nadprogramowych rzeczach zawsze należały do właścicieli. Kaito uniósł brwi, jakby był zaskoczony bezczelnością chłopaka i spojrzał na Hiro chłodnym wzrokiem.

– Nie. Nie zasłużyłeś na żadną nagrodę – oznajmił bez zająknięcia.

Zapadła cisza, ale zaraz Kaito znów przemówił, już z odrobiną łagodności w głosie, bo zwracał się do Lu.

– Zamów mi mocchi o smaku ume i coś z matchą – zażyczył sobie.

Lu kiwnął głową i z wprawą dodał do koszyka kama neri ume mochi – ryżowe ciasteczka o intensywnym, słono-kwaśnym smaku marynowanej śliwki, które jemu samemu bardziej przypominały cukierki. Nie przepadał za nimi, ale wiedział, że są uznawane za przysmak. Dorzucił też seiki z zieloną herbatą – bardziej miękkie, mniej agresywne w smaku.

Już miał zamknąć zamówienie, gdy spojrzał na ekran wygaszonego telewizora, który odbijał wnętrze salonu niczym lustro. I wtedy zobaczył zasmuconą minę Hiro w akompaniamencie opuszczonych smętnie ramion. Tego jedynego, który nie potrafił ukrywać emocji, nawet gdy bardzo się starał. Może po prostu był zbyt młody i brakowało mu w tym wprawy?

Lu spojrzał znów na ekran laptopa a potem powoli przeniósł wzrok na Kaito, jakby coś rozważał. W jego oczach pojawiło się pytanie, którego jeszcze nie wypowiedział, ale już rozważał decyzję, której może zaraz pożałować. Postanowił jednak zaryzykować, bo przecież czego nie robi się dla swojego brata w niedoli, by nieco uprzyjemnić mu ten parszywy żywot?

– Dorzucę jeszcze trochę przypraw – rzucił od niechcenia, nie podnosząc nawet wzroku znad ekranu, jakby mówił bardziej do siebie niż do Kaito.

– Mhm – odparł ten drugi bez większego zastanowienia, skupiony na analizie wartości zamówienia.

Nie miał pojęcia, że ta niewinna odrobina oznaczała dla Lu kilka drobiazgów, z których ten zdoła wyczarować więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał. Odrobina kakao, płatki migdałów, szczypta cynamonu, miód, pasta sezamowa… Z takimi składnikami Lu potrafił w parę minut stworzyć coś, co Kaname nazywał „legalnym deserem”. Właśnie dzięki takim zabiegom był w stanie przetrwać pod rygorystycznym okiem Akihito, który traktował wszelkie „umilacze” czy to czasu, czy posiłków, jako przywileje, którymi mógł szafować, by trzymać ich wszystkich w ryzach.

Lu przez lata nauczył się omijać przepisy jak wprawny kierowca slalomowe słupki – z gracją, bez wzbudzania podejrzeń. Bo gdyby nie te ciche wyjątki, pewnie dawno już by oszalał. Teraz, zerkając kątem oka na Hiro, pomyślał, że warto przekazać mu parę z tych drobnych sztuczek. Żeby nie musiał popełniać tych samych błędów, przez które on i Makoto przechodzili – często boleśnie – zupełnie sami. Żałował, że wtedy nie było nikogo, kto pokazałby im jak poruszać się w tej codzienności z większą swobodą.

Odsunął te myśli na bok i podał laptop Kaito, by ten sfinalizował zamówienie. Mężczyzna przejrzał zawartość koszyka, jego brwi ściągały się coraz mocniej, im dalej przesuwał wzrokiem po liście produktów. Zatrzymał się przy sumie i spojrzał na chłopaka z powątpiewaniem.

– Naprawdę to wszystko jest konieczne? – spytał z pewnym niedowierzaniem. Nie żeby cierpiał na brak pieniędzy, albo był skąpy, ale tak wysoka kwota nieco go zaskoczyła.

Lu uśmiechnął się pobłażliwie, zupełnie jakby tłumaczył coś dziecku.

– To absolutne minimum – powiedział łagodnym tonem. – Naprawdę starałem się nie przesadzić. Hiro dopiero zaczyna, więc nie ma sensu rzucać się na zbyt wyszukane rzeczy. Ale to, co zamówiłem, to tylko podstawowe produkty – wyjaśnił.

Kaito westchnął przeciągle, z rezygnacją kiwając głową. Kliknął „zaakceptuj”, przewrócił oczami i właśnie miał zamknąć laptop, gdy kątem oka dostrzegł datę dostarczenia paczki, która wskazywała jutrzejszy dzień. Zmarszczył brwi i od razu posłał Lu ostre spojrzenie.

– Dlaczego ta dostawa ma przyjść dopiero jutro? – spytał bardziej surowo niż zamierzał.

Lu natychmiast pochylił się nad ekranem, by sprawdzić o co chodzi.

– Cholera – mruknął pod nosem i skrzywił się lekko. – To przez świeże ryby. Dochodzi południe a sklep nie wysyła ich tego samego dnia po określonej godzinie. Dbają o jakość – wytłumaczył, spoglądając z wyrzutem na ekran, jakby miał nadzieję, że może jeszcze da się coś zmienić.

– Wpisał pan już adres? Potwierdził dostawę? – dopytał.

– No tak – odpowiedział Kaito, nieco zirytowany. – Właśnie to zrobiłem.

Lu pokręcił głową z westchnieniem.

– No to już po ptakach. Zamówienia nie da się już rozdzielić, żeby wysłali część dziś a ryby jutro.

– I co mamy teraz zrobić? – Kaito rzucił chłodno.

Lu wzruszył ramionami z absolutnym spokojem.

– Cóż… nie wiem – odparł, opierając się wygodniej o kanapę, jakby zupełnie nie czuł się winny.

Nie był przejęty sytuacją, co w przyglądającemu się wszystkiemu Hiro wzbudziło zaskoczenie. Lu był jednak spokojny, bo w jego mniemaniu odpowiedzialność nie leżała na jego barkach. To nie on kliknął „potwierdź” przed sprawdzeniem detali. A że Kaito dał się ponieść pośpiechowi… no cóż, będzie miał nauczkę na przyszłość.

Hiro zamarł, przyglądając się uważnie sytuacji. Obojętność Lu na widoczne rozdrażnienie Kaito zaskoczyła go i nieco poruszyła. Przez krótką chwilę poczuł, jakby coś pękło w jego wyobrażeniu o tym łagodnym chłopaku w spódniczce i z miękkim głosem. Czy naprawdę tak łatwo było mu wzruszyć ramionami i zrzucić całą winę na Pana?

Kaito z hukiem zamknął laptop i odłożył go na niski stolik. Sięgnął po telefon a jego palce śmigały po ekranie z nerwową precyzją, przeglądając kontakty. Oczy Hiro śledziły każdy ruch, jakby chciały zrozumieć, co dzieje się w głowie jego właściciela. Lu zerknął w tym czasie przez ramię, dostrzegając wyraz twarzy Hiro. Posłał mu łagodny, uspokajający uśmiech, jakby chciał powiedzieć: wszystko jest w porządku, nie przejmuj się. Ale Hiro nie był tego taki pewien. Zwłaszcza gdy Kaito przyłożył telefon do ucha i z chłodną stanowczością rzucił:

– Masz być pod willą za dziesięć minut.

Hiro aż drgnął. Domyślił się bez trudu, że chodziło o tego samego kierowcę, który tamtej nocy przywiózł go tutaj – człowieka o kamiennej twarzy, który nawet nie spojrzał na niego w lusterku.

Kaito zakończył połączenie i odwrócił się w stronę Lu.

– Skoro zamówienie dotrze dopiero jutro, pojedziesz do sklepu. Kupisz wszystko na dzisiejszy obiad, kolację i jutrzejsze śniadanie – oznajmił twardo.

Lu aż wybałuszył oczy, kompletnie zaskoczony.

– Ja? Ale… jak mam się tam dostać? Jak zapłacić? – spytał dość trzeźwo jak na szok, którego doznał.

Kaito warknął coś pod nosem, wstał zamaszyście z kanapy i poszedł do przedsionka. Otworzył szufladę w komodzie i po chwili wrócił z portfelem. Bezceremonialnie wyjął z niego złotą kartę i położył ją na stoliku przed Lu.

– Tym zapłacisz. Kierowca zaraz tu będzie – oświadczył.

Lu uniósł delikatnie kartę między palcami, jakby trzymał coś niewiarygodnie cennego albo potencjalnie niebezpiecznego. Obrócił ją w dłoniach z wyraźną niepewnością.

– Panie Kaito, czy na pewno…?

– Tak, do cholery – uciął ostro mężczyzna, krzyżując ramiona, nim Lu zdołał wyartykułować swoje obawy. – Kierowca będzie tu za dziesięć minut. Za pół godziny zjawi się ekipa sprzątająca.

Tu przeniósł spojrzenie na Hiro, ostre jak żyletka.

– Ty natomiast masz zamknąć się w swoim pokoju i nie wyściubiać z niego nosa, dopóki nie skończą. Zrozumiano? – warknął.

– T-tak, Panie! – wyrzucił z siebie Hiro i natychmiast odwrócił się na pięcie, niemal zderzając z balustradą, gdy biegł po schodach na górę.

Nie chciał dawać najmniejszego powodu, by Pan się bardziej zdenerwował. Tymczasem Kaito zwrócił się znów do Lu, który wciąż siedział osłupiały na kanapie, ze złotą kartą w dłoni.

– Czekasz na oklaski? – spytał ironicznie.

– Na kierowcę… – odpowiedział machinalnie Lu, ale zaraz wstał, jakby nagle przypomniał sobie, że pora działać. – Ale już idę się ubrać.

Zarzucił na siebie cienką kurtkę, wsunął stopy w czarne sneakersy i przysiadł na niskiej szafce na buty, czekając na samochód. Kaito kiwnął głową z pozornym zadowoleniem, po czym złapał laptop, wcisnął go pod pachę i skierował się do swojego gabinetu, zamykając za sobą drzwi bez słowa, za to z głośnym trzaskiem, chcąc dać upust swojemu wzburzeniu.

To była jego oaza. Jedno z niewielu miejsc, które pozwalały mu zapomnieć, że dom oddycha własnym rytmem. Lubił, kiedy willa lśniła czystością, ale nie znosił samego procesu sprzątania – hałasu odkurzaczy, szurania mopów, stukania sprzętów. Dlatego gabinet celowo wyciszył już przy projektowaniu wnętrza. Zwykle nie musiał tego doświadczać, gdyż ekipa wchodziła, gdy był już w pracy, robiła swoje i znikała nim wrócił wieczorem. Ale dziś pracował z domu i nie dało się uniknąć tego dyskomfortu. Musiał się więc z tym pogodzić i jakoś to znieść.


Drake pałętał się bez większego celu po centrum handlowym, z rękami głęboko w kieszeniach płaszcza i miną godną kogoś, kto został wystawiony do wiatru. Właśnie tak się czuł. Spotkanie, które miało zająć mu przedpołudnie, przełożono w ostatniej chwili. I choć zazwyczaj nie marnował czasu na takich delikwentów, każąc Mick’owi umawiać ich na absurdalnie odległe terminy, a w niektórych przypadkach wręcz ich spławiać, tak tym razem sprawa była zbyt poważna, by odpuścić.

Nie mając lepszego pomysłu, zaczął się więc kręcić po sklepach, z obojętną miną oglądając witryny jubilerskie, mierząc w dłoni ciężkie bransolety i zegarki, które kosztowały tyle co dobry motocykl. Zatrzymał się nawet w swojej ulubionej perfumerii – ekskluzywnym miejscu, do którego nie wpuszczano każdego. Wąchał nowe zapachy, próbował zidentyfikować te, które przywodziły mu na myśl konkretne wspomnienia. Właśnie trafił na jeden z nich. Mroźny i ostry, pachniał jak wieczory pierwszych dni zimy. Choć gdyby ktoś zapytał go, jaki był to konkretnie zapach, to nie potrafiłby go sprecyzować. Może mokrego, oszronionego asfaltu i gorącej czekolady z piankami marshmallow, oraz odrobiną płonącego polana w kominku?

Już był gotów kupić flakon, kiedy kątem oka dostrzegł coś, co sprawiło, że krew w jego żyłach zgęstniała. Sylwetka, której nie powinno tu być. Zbyt znajoma. Zbyt charakterystyczna. Zupełnie niepasująca do tego miejsca i tej chwili.

Oddał tester zaskoczonej ekspedientce, wręcz rzucając go w jej dłoń, i bez słowa opuścił sklep. Teraz liczyło się tylko jedno. Szukał tej sylwetki między tłumem, nie zwracając uwagi na przepychanki, potrącenia, spojrzenia pełne oburzenia. Szedł jak taran, niczym drapieżnik, który wyczuł ofiarę i za nic nie miał zamiaru jej zgubić. Szturchnął ramieniem kobietę w szpilkach, otarł się o plecak ucznia, który aż się obrócił z przestrachem. Minął staruszka o lasce, muskając go skrajem swojej marynarki i dopiero wtedy dopadł osobnika, na którym mu zależało.

Złapał młodego mężczyznę za ramię z siłą, której nie spodziewał się nikt w tym pasażu, a już na pewno nie jego ofiara. Szarpnął go ostro, zmuszając do obrotu. Kubek z kawą, który chłopak trzymał w drugiej dłoni, wyślizgnął się z jego palców i upadł z plaskiem na jasne kafelki, pozostawiając po sobie artystyczny rozbryzg w różowo-brązowym odcieniu.

Młodzieniec zamarł, zaskoczony i wystraszony. Przez moment bursztynowe oczy, tak dobrze znane Drake’owi, patrzyły na niego szukając odpowiedzi, kontekstu, czegokolwiek. Ale zaraz opadły smutno w stronę porzuconego napoju.

– Moje malinowe latte… – jęknął z rozpaczą, jakby właśnie zginęło coś więcej niż tylko napój.

Drake nie zamierzał tego słuchać. Szarpnął go jeszcze raz, brutalnie przyciągając bliżej, tak że niemal zetknęli się twarzami.

– Co ty tu robisz, Lu? Uciekłeś? – Jego głos był niski, gardłowy, rozbrzmiewał wściekłością i niedowierzaniem.

Lu przesunął językiem po podniebieniu, wyczuwając resztki malinowego posmaku. Kwaśny i owocowy, zaskakująco intensywny jak na tylko jeden łyk, który zdążył wziąć. Idealnie kontrastował z lekką goryczką kawy i mleczną słodyczą, tworząc kompozycję, której wspomnienie wydawało się teraz niemal bolesne. Westchnął w duchu. Jego biedne latte żyło tak krótko.

Ale czas kawowej żałoby minął szybciej, niż by sobie tego życzył, bo z każdą kolejną sekundą narastała w nim złość. Drażniąca, ciepła i pulsująca jak zbliżający się ból głowy. Jego ładna, starannie wypielęgnowana twarz z cieniem korektora pod oczami, odrobiną różu na policzkach i połyskiem na ustach, który dostał w gratisie, kupując balsam do rąk i mini perfumetkę w jednej z drogerii, wykrzywiła się w grymasie pełnym czystej irytacji. Zamaszyście wyszarpnął dłoń z uścisku Drake’a, aż materiał jego kurtki napiął się na ramieniu a szwy zatrzeszczały.

– Robię zakupy dla pana Kaito! – rzucił ostro, cofając się o krok, jakby chciał fizycznie odciąć się od mężczyzny stojącego naprzeciw niego.

Że też musiałem trafić akurat na niego. Dodał już w myślach, świdrując wzrokiem miejsce, gdzie przed chwilą wylądował kubek z jego ukochanym napojem. Drake zmrużył oczy. Nie wyglądał na przekonanego. W jego spojrzeniu było coś co mówiło jasno, że nie zamierza dać się tak łatwo spławić. Zanim Lu zdążył wykonać kolejny ruch, mężczyzna ponownie chwycił go za ramię, mocno i bez skrupułów. Jego palce zacisnęły się na delikatnej skórze tuż pod rękawem, z pewnością pozostawiając tam sine ślady.

– Co tu robisz sam? Gdzie jest Akihito? – warknął, pochylając się niebezpiecznie blisko.

Lu rozejrzał się szybko. Kilka osób już się na nich oglądało a starsza kobieta z dzieckiem na ręku patrzyła na nich z mieszaniną ciekawości i niepokoju. Serce zabiło mu mocniej. Był pewien, że jeszcze chwila a pojawi się ochrona centrum. I wtedy wszystko stanie się o wiele bardziej skomplikowane, niż powinno. Pochylił się więc lekko do mężczyzny i syknął szeptem, wyraźnie artykułując każde słowo:

– Nie uciekłem. Wypełniam polecenie pana Kaito.

Spojrzał mu w oczy, szukając tam choć odrobiny zrozumienia, jakby miał nadzieję, że Drake wreszcie zrozumie, jak idiotycznie wygląda to z boku. Że nie mogą się tu dalej szarpać jak jakaś parszywa para z telenoweli. Bo jeśli zaraz nie przestaną, ktoś zrobi zdjęcie. Albo, co gorsza przyjdą ochroniarze z plakietkami, pytając, „czy wszystko w porządku”. A tego Lu naprawdę nie chciał. Bo co niby by powiedzieli?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz