Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

29.03.2025

97.

W przestronnej posiadłości Akihito rozbrzmiał dzwonek do drzwi, niosąc się echem po korytarzach i wytrącając dom z chwilowego spokoju. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, po schodach zbiegł Kaname, niemal przeskakując ostatnie stopnie.

– Otworzę! – zawołał z typowym dla siebie entuzjazmem.

Podbiegł do panelu przy drzwiach i zerknął na ekran wideo-domofonu. Od razu rozpoznał sylwetkę stojącej na podjeździe osoby.

– Dzień dobry, Książę – powiedział z szacunkiem, otwierając drzwi i skłaniając się nisko, gdy tylko Ryunosuke przekroczył próg.

Mężczyzna wszedł do środka i zlustrował chłopaka z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Kaname speszył się od razu, opuszczając wzrok i przesuwając palcami po krawędzi króliczego uszka, które sterczało z jego opaski.

– Mamy dziś dzień przebieranek... – wyjaśnił cicho, przygryzając wargę.

Ryu uniósł brwi. Teraz, z bliska, widział każdy detal stroju. Białe, skórzane pasy opinały młode ciało, podkreślając jego smukłą talię. A gdy Kaname obrócił się, by poprowadzić go w głąb posiadłości, jego spojrzenie automatycznie powędrowało niżej... I tam dostrzegł uroczy, puchaty ogonek, sterczący dokładnie pośrodku chłopięcej pupy.

Miał poważne trudności, by powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Ale nieludzkim wysiłkiem zdołał opanować mimikę twarzy i nie skomentować tego słowem. Choć kącik ust niebezpiecznie mu drgał.

Gdy tylko weszli do salonu, zza kuchennej wyspy wyłonił się Lu, cały w pąsach. Chłopak skłonił się nisko, unikając spojrzenia Ryu... Ale to nie uprzejmość a zawstydzenie, zdawało się go paraliżować. I było jasne, dlaczego. Strój pokojówki, który miał na sobie, nie pozostawiał wiele miejsca dla wyobraźni.

Pończochy, opinające jego smukłe uda, kończyły się na wysokości, która sprawiała, że aż chciało się sięgnąć wyżej. Koturny dodawały mu kilka centymetrów, podkreślając, jak długie i zgrabne były jego nogi. A ta nieszczęsna spódnica...

Bufiasta, pełna warstw tiulu, nadawała mu wręcz kobiecej figury. Efekt ten uwypuklał delikatny makijaż, który podkreślał niecodzienny kolor jego bursztynowych oczu, a pudrowo różowy błyszczyk nadawał jego ustom ładnego, pełnego kształtu. To, w połączeniu z jego wąską talią i opadającymi na ramiona podkręconymi włosami, które zapuszczał przez ostatni rok, czyniło go... zaskakująco urokliwym. Aż zbyt urokliwym.

Ryunosuke zapatrzył się na niego o chwilę za długo. Lu, wyczuwając jego spojrzenie, jeszcze bardziej spuścił głowę, wręcz kuląc się, jakby chciał po prostu zniknąć. Czepek wpięty w jego włosy aż lekko się przekrzywił, nadając mu łobuzerskiego wyrazu. Mężczyzna odchrząknął natychmiast, wracając do rzeczywistości.

– Akihito jest w swoim gabinecie? – spytał rzeczowo, odzyskując chłodny ton.

Kaname przez chwilę bawił się króliczym uszkiem, jakby szukał w nim odpowiedzi.

– Tak, zaprowadzić cię? – zapytał, ale zaraz się zreflektował. – To znaczy, pana... eee Książę... Księcia! Znaczy... Co? – zaplątał się kompletnie w słowach, marszcząc przy tym zabawnie brwi.

W końcu jednak zamilkł i zerknął na Ryu z cieniem strachu w oczach. Nie dostrzegł jednak na twarzy mężczyzny gniewu a bardziej uśmiech pełen pobłażania.

– Raczej znajdę drogę, ale dziękuję – stwierdził Książę, przy czym pogłaskał chłopca uspokajająco po głowie.

Zauważając, że jego włosy rzeczywiście są miękki i puszyste niczym królicze futerko, udał się na piętro, kierując się znajomymi korytarzami w poszukiwaniu swojego brata. Przez ostatnie miesiące bywał w jego posiadłości dość często. Był to zaskakująco pozytywny aspekt dziecinnej decyzji, którą Akihito podjął nierozważnie rok temu, gdy postanowił zostać głową Yakuzy. Musieli ze sobą współpracować, co Ryu bardzo się podobało, bo miał pretekst by doglądać młodszego braciszka, a nawet w pewien sposób go kontrolować. Aki nie był z tego powodu już tak zadowolony, ale musiał się ugiąć jeśli chciał zachować to stanowisko. Przecież tak działało porozumienie Yakuzy z dworem cesarskim. Otrzymywali niemal nietykalność w świetle prawa, pod warunkiem spełniania pewnych wytycznych i przestrzegania jasno określonych norm.

Ryunosuke zatrzymał się przed drzwiami gabinetu, słysząc podniesione głosy dobiegające ze środka. Pokrzykiwania nie wskazywały na nic niepokojącego a raczej wyrażały zaskoczenie i może nawet pewnego rodzaju ekscytację. Ale Ryu nie zamierzał podsłuchiwać. Nauczony już doświadczeniem, że czasem lepiej chwilę odczekać, niż wpakować się w sam środek nieprzyjemnej sytuacji, cierpliwie czekał, podziwiając malowidła wiszące na ścianach. Chyba pojawiło się kilka nowych dzieł.

Na szczęście już po chwili z pomieszczenia wyszedł Makoto, poprawiając okulary na nosie i skłaniając mu się nisko na powitanie, gdy się minęli. Również i on był niecodziennie ubrany, bo miał na sobie szkolny mundurek w marynistycznym stylu, rodem z filmu pornograficznego. Krótkie szorty z ledwością zakrywały mu pośladki, przez co Ryu mógł podziwiać świeże, czerwone ślady, które pozostawiła na jego ciele jakaś witka. Gdy Mako oddalał się korytarzem dostrzegł też blade blizny na jego plecach, bo biała koszulka sięgała mu ledwo łopatek.

Wystarczyło jedno spojrzenie na chłopaka, by wiedzieć, że między nim a Akihito panowała specyficzna dynamika, w którą nigdy nie zamierzał się wtrącać. Właściwie, nigdy go to nie interesowało – to, co jego brat robił ze swoimi ludźmi, było jego sprawą. On sam przyszedł tu w interesach a nie by kontemplować wygląd jego chłopców.

Nie oglądając się za siebie, przeszedł przez próg gabinetu i zatrzymał wzrok na Akihito, który w tym momencie zamykał szufladę biurka. Czy dobrze widział, że chował w niej teleskopową szpicrutę?

– Makoto coś przeskrobał, że został ukarany? – zapytał, wiedziony nieodpartą ciekawością.

Aki uniósł na niego spojrzenie i przez chwilę wydawał się oceniać, czy powinien odpowiedzieć szczerze, czy raczej zbyć go jakąś neutralną uwagą. W końcu jednak wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko.

– To była raczej nagroda a nie kara – zdradził. – Co cię tu sprowadza o tak wczesnej porze i to bez uprzedzenia? – zapytał już mniej przychylnie.

Ryunosuke westchnął, zamykając za sobą drzwi.

– A jak myślisz? Ostatnie przepychanki w Taito wzbudziły za dużo zainteresowania mediów. Walka o dziwki zawsze jest lotnym tematem – zaczął spokojnie, choć w jego głosie pobrzmiewała ledwo wyczuwalna nuta nagany. – Ojciec się irytuje.

Akihito wywrócił oczami i jakby nagle stracił zainteresowanie tym tematem, opadł ciężko na fotel za biurkiem.

– Ojciec irytuje się wszystkim – mruknął, machnięciem ręki wskazując bratu fotel naprzeciw.

Ryunosuke, zamiast od razu usiąść, przeszedł się powoli wzdłuż pomieszczenia, przesuwając palcami po oparciu fotela, jakby rozważał, czy w ogóle warto tu dłużej zabawić.

– Wiesz, że to już nie Yoshiwara, kiedy Tokio było jeszcze Edo – dodał Akihito, opierając łokcie na biurku. – Taito to nie ta sama dzielnica, co kiedyś. Nikt tam nie świadczy już usług seksualnych.

Ryunosuke w końcu usiadł i skrzyżował nogi, patrząc na brata z pobłażliwym uśmiechem.

– Oczywiście, możesz trwać przy tym oficjalnym przekazie – uniósł brew w zaczepnym geście – ale obaj dobrze wiemy, że to bzdura. Przebudowa dzielnicy nic nie zmieniła.

Akihito pokręcił głową, śmiejąc się cicho, nie wiadomo, czy z brata, czy z samego siebie.

– Brzmimy jak stare dziady prawiące o polityce, Ryu – mruknął, wstając od biurka. – Napijesz się ze mną drinka?

Ryunosuke zawahał się, ale tylko na moment.

– Mam jeszcze trochę pracy na dziś – odpowiedział, choć nie brzmiało to jak zdecydowana odmowa.

– Ja też – przyznał Aki, podchodząc do barku i nalewając bursztynowego alkoholu do dwóch kryształowych szklanek. – Ale pragnę ci przypomnieć, że w moim domu nie kala się przestrzeni rozmowami o polityce i pracy.

Postawił przed bratem ciężką szklankę, tak głośno, że gest ten nie pozostawił miejsca na dyskusję. Ryunosuke uśmiechnął się półgębkiem, podniósł szkło i upił łyk, czując jak ciepło alkoholu rozlewa mu się po gardle. Akihito zrobił to samo, wracając za biurko. Oparł się wygodnie w fotelu, obracając w dłoni szklankę z whisky i mimowolnie przyglądając się swojemu bratu. Jeszcze rok temu jego obecność w tym domu budziła w nim czystą frustrację, niemalże chęć mordu. A teraz? Teraz widok Ryunosuke, rozpartego swobodnie w fotelu po drugiej stronie biurka, nie wywoływał w nim nawet śladu irytacji. Zadziwiające.

Gdy przejmował Yakuze, doskonale wiedział, że jednym z największych przekleństw tej decyzji będzie konieczność podlegania rodzinie cesarskiej. Ojcu. Człowiekowi, od którego całe życie starał się uwolnić. Dlatego zrobił wszystko, by wynegocjować dla siebie odrobinę swobody. I tak oto Ryunosuke został ich oficjalnym łącznikiem. Najstarszy brat był idealnym kandydatem – jako przyszły cesarz musiał zdobywać doświadczenie w zarządzaniu wpływami, kontaktach, układach i sojuszach.

Wtedy Aki nie rozumiał, dlaczego Ryu tak chętnie go w tym poparł. Teraz już wiedział. To był pretekst. Sprytnie wykorzystana okazja, by mógł mieć go na oku. Doglądać, odwiedzać, ingerować, kiedy tylko miał na to ochotę. Musiał być świadomy, że nie odwiedzie go od tej decyzji.

Z początku było to nie do zniesienia. Każda wizyta Ryunosuke przypominała Akihito, że tak naprawdę nie jest tak niezależny, jak sobie wyobrażał. Że wciąż musi liczyć się z rodziną, tradycjami, układami o których nawet nie chciał myśleć. Ale z czasem... przywykli.

Aki do częstych wizyt brata, zaś Ryunosuke do jego oschłości. Znaleźli kompromisy, ustalili własne zasady i granice. Jedną z nich była absolutna nietykalność posiadłości Akihito. Jego dom był jego twierdzą. Miejscem odpoczynku, jedyną przestrzenią, gdzie nie obowiązywały reguły Yakuzy. Nawet jego ludzie nie mieli tu prawa wstępu, chyba że sytuacja była nadzwyczajna. Telefony również były ograniczone do jasno wyznaczonych godzin pracy.

I tu z ogromną pomocą przyszedł mu Yukata, były asystent świętej pamięci wuja Drake'a. Człowiek o nienagannej reputacji, doświadczeniu i – co najważniejsze – odpowiedniej dyscyplinie. Akihito, niechętnie przyznając, że nie może zajmować się wszystkim sam, pozwolił mu zostać na swoim stanowisku. To była jedna z najlepszych decyzji, jakie podjął.

Oczywiście, początki były trudne. Musieli się dotrzeć. Ustalić granice i zasady współpracy. Ale Yukata szybko udowodnił, że jest dokładnie tym, kogo Akihito potrzebował. Nie zadawał zbędnych pytań. Nie zawracał mu głowy każdą pierdołą. Potrafił samodzielnie podejmować decyzje i egzekwować je bez konieczności konsultowania wszystkiego z przełożonym. Dzięki niemu Aki był pewien, że zostawia biuro pod opieką kompetentnej osoby i wieczory mógł spędzać niemal tak jak dawniej, bez zbędnych zakłóceń.

Tak. Był zadowolony z tego, co udało mu się osiągnąć w tak krótkim czasie. I choć wciąż nie do końca rozumiał, jak to się stało, że Ryunosuke stał się niemal stałym elementem jego życia, przestał z tym walczyć. Nie było sensu. Brat i tak już tu był. Kopanie się z koniem tylko pozbawiłoby go energii i zasobów.

Akihito dopił whisky, pozwalając, by ciepło alkoholu spłynęło w dół jego gardła. Postawił pustą szklankę na blacie i w końcu uniósł wzrok na starszego brata, obdarzając go lekkim, niemal zaczepnym uśmiechem.

– Dobrze, zajmę się ochłodzeniem nastrojów w Taito jutro. A tymczasem... czy przypadkiem dobrze słyszałem, że ty i Hanami wyznaczyliście już datę ślubu? – zapytał, niby to od niechcenia.

Ryunosuke, który do tej pory siedział w fotelu w typowej dla siebie nonszalanckiej pozycji, nagle jakby się spiął. Przesadnie wyprostował plecy, jakby ktoś przeprowadzał inspekcję jego postawy.

– Owszem – odpowiedział, a w jego głosie pobrzmiewała lekka sztywność, niemal niepasująca do zwykle swobodnego i pewnego siebie tonu. Po krótkiej pauzie dodał, jakby z pewnym ociąganiem: – Aki, czy... przyjmiesz zaproszenie na nasze wesele?

Akihito przekrzywił lekko głowę, udając, że poważnie się nad tym zastanawia. Potarł brodę, zmrużył oczy, jakby rozważał wszystkie możliwe za i przeciw, a potem westchnął teatralnie.

– No cóż... – mruknął, przedłużając napięcie. W końcu skinął głową. – W porządku, przyjdę.

Ryunosuke wypuścił powietrze z taką ulgą, jakby przez ostatnie sekundy wstrzymywał oddech. Aki ledwo powstrzymał uśmiech. Był przekonany, że Ryu nie bał się odmowy jako takiej. Nie, on po prostu nie chciał musieć tłumaczyć ojcu, dlaczego jego młodszy brat, lider Yakuzy, nie pojawił się na wydarzeniu, które miało przypieczętować polityczny sojusz. Kolejny problem zdusili w zarodku.

Aki rozsiadł się wygodniej i sięgnął po butelkę, ponownie napełniając ich szklanki.

– Ale wiesz – dodał, unosząc brew. – Na wieczór kawalerski lepiej zaproś kumpli a nie rodzinę. Nie chciałbym poderżnąć Tsuyoshi'emu gardła przy tylu świadkach – zażartował, a może wcale nie.

Ryunosuke aż się wzdrygnął.

– Faktycznie, to może być kłopotliwe – westchnął, unosząc whisky do ust.

Akihito uśmiechnął się ukradkiem, podnosząc własną szklankę. Manipulowanie starszym bratem było wręcz śmiesznie proste. Wystarczyło, że lekko się uśmiechnął, okazał odrobinę zainteresowania i życzliwości, a temat rozrób w Taito poszedł w odstawkę jak niechciana zabawka. Jednak gdzieś w tyle głowy pojawiła się cicha myśl. Miał nadzieję, że Ryunosuke był tak miękki tylko względem niego. Bo jeśli miałby być równie ustępliwy w kontaktach politycznych... cóż, marny byłby z niego cesarz.


Kaname niemal przykleił nos do szyby, śledząc spojrzeniem małe, puchate kulki, które biegały po ogrodzie. Księżniczka, z wyraźną dumą matki, czujnie doglądała swojego stadka, choć i tak pozwalała im na całkiem sporo swobody. Kocięta baraszkowały wśród trawy, próbując atakować siebie nawzajem, suche liście i własne ogony. Jednym słowem wszystko co tylko się dało.

– Patrzcie, jak ganiają – mruknął Kaname, zachwycony.

Lu, który właśnie sprawdzał pieczeń w piekarniku, nawet nie podniósł wzroku.

– Uważaj jak będziesz zanosił im obiad, bo mogą pomylić cię z prawdziwym królikiem i zagryźć na śmierć.

Kaname spojrzał na niego przez ramię i przewrócił oczami.

– Ha-ha, bardzo zabawne – rzucił z przesadną ironią, po czym posłał Lu zaczepne spojrzenie. – Może lepiej popraw pończochę, bo ci zjechała.

Lu fuknął i rzeczywiście sięgnął do uda, by podciągnąć uciążliwy materiał.

– Mówiłem ci, żebyś założył pas do pończoch – wtrącił Makoto, który opierał się o blat i sączył herbatę.

– Nie lubię go, bo klamerki wbijają mi się w skórę, kiedy siedzę – odburknął Lu, wciąż walcząc z materiałem.

Mako uniósł brew i z udawaną powagą skwitował:

– No rzeczywiście, dramat. Wystarczy nie siadać.

Lu prychnął, ale zaraz się zaśmiał i wskazał na swoje buty na koturnie.

– A ty spróbuj stać przez tyle godzin w tych butach – zaproponował.

Mako zerknął na jego nogi, a potem wzruszył ramionami.

– Sam je sobie wybrałeś – stwierdził.

Lu naburmuszył się lekko.

– Lubię je, no. I Pan też je lubi – mruknął niemal pod nosem.

Makoto już nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się lekko i sięgnął po przygotowaną miseczkę z jedzeniem dla kociąt. Podał ją Kaname, który niemal wyrwał mu ją z rąk i czym prędzej pobiegł do drzwi prowadzących na ogród. Mako otworzył je i oparł się leniwie o framugę, obserwując, jak Kaname klęka w trawie, by nakarmić Księżniczkę i jej dzieci.

Lubił chwile takie jak ta, gdy wszyscy troje mogli śmiać się i wygłupiać. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło przez ostatni rok. Bo może w istocie, niewiele się nie zmieniło? Poza tym, że teraz dwoili się i troili, by tylko zminimalizować dyskomfort Pana, by odczuwany przez niego stres, wynikający z nowej, bardzo frasującej funkcji, nie odbijał się na nich każdego dnia?

Pierwsze tygodnie były naprawdę trudne. Zwłaszcza, że Makoto wciąż przechodził swoją karę i był traktowany jak niewolnik w starożytnych czasach, czyli spał na podłodze, nie odstępował Pana na krok, niczym wierny pies, klęcząc przy jego nodze, a jego szyję zdobiła obroża. Ten ostatni aspekt nie uległ zmianie, bo wciąż nosił na karku skórzany pasek, ale to była akurat najmniejsza oznaka jego degradacji. Lu przejął część jego obowiązków i to nie zmieniło się aż do tej pory. Pan wyjaśnił im co prawda, że jest to raczej rozsądne rozłożenie obowiązków a nie kara, gdyż zauważył, że ich nadmiar źle wpływa na Mako, ale nie zmieniało to faktu, że najstarszy z chłopców czuł się nieco rozczarowany. Nie tyle utratą sprawczości a własną słabością, która była tego przyczyną. Musiał się jednak jakoś z tym pogodzić.

Beztroska chwila nie trwała jednak długo, bo już po kilku minutach rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Makoto westchnął i odepchnął się od framugi.

– Dzień gości, cholera – mruknął pod nosem, kierując się do wejścia.

Lu usłyszał to i zaśmiał się cicho.

– W końcu dziś dzień przebieranek. Pan pewnie sprosił tu połowę Yakuzy – zażartował, ale wcale nie był pewien, czy go to bawi.

Mako prychnął, ale nic nie odpowiedział. Otworzył drzwi i napotkał spojrzenie Kaito, który wydawał się lekko speszony, a jego policzki zdobił ładny rumieniec.

– Hej – przywitał się Makoto, odsuwając od drzwi, by zrobić mu miejsce.

Kaito wszedł do środka i dłuższą chwilę wahał się przed rozpięciem płaszcza. W końcu jednak zdjął go jednym ruchem i odwiesił pospiesznie na kołek na garderobie. Jego twarz od razu przybrała kolor dojrzałego jabłuszka.

Lu aż wychylił się z kuchni i niemal natychmiast zagwizdał z uznaniem na jego widok. Kaito miał na sobie strój kąpielowy, który normalnie nosiły dziewczynki w szkołach. Tyle, że nieco przerobiony, bo jego dolna część przypominała bardziej stringi, z których zwisały po bokach jądra chłopaka a członek ledwo się w nich ukrywał. Natomiast góra miała wycięte dziurki, by obnażać sutki, choć to wyglądało bardziej jak jego własna inwencja twórcza.

– No dobra, rozwaliłeś system – skomentował Lu, z rękami na biodrach, przyglądając mu się z szerokim uśmiechem.

Kaito natychmiast spróbował się zasłonić rękoma, choć nie było to łatwe, biorąc pod uwagę skąpość jego stroju.

– Możecie przestać się tak na mnie gapić? – warknął, z rosnącą irytacją.

Makoto wzruszył ramionami, patrząc mu prosto w oczy, jakby nigdy nic.

– Nie – powiedział wprost. – Kiedy pomagałem go wybrać Panu byliśmy ciekawi jak będzie na tobie wyglądać.

Kaito spojrzał na niego podejrzliwie a w jego oczach pojawił się błysk prześmiewczej złości.

– A więc to ty masz takie fantazje, Mako? Nie spodziewałbym się tego po tobie – przyznał.

Chłopcy zaśmiali się, a Lu aż pokiwał głową z rozbawieniem. W tym momencie na schodach pojawił się Ryunosuke, a tuż za nim Akihito. Kaito, w odruchu paniki, pisnął i natychmiast schował się za Makoto, jakby ten był wystarczająco duży, by całkowicie go zasłonić. Jednak nie był.

Ryunosuke zatrzymał się na moment, spojrzał na całą scenę przed sobą, po czym westchnął ciężko i potrząsnął głową.

– To nie na moje siły – stwierdził tylko i, rzuciwszy krótkie pożegnanie bratu, wyszedł, zostawiając ich samych.

Tymczasem Akihito powoli zszedł na dół a jego spojrzenie natychmiast spoczęło na Kaito. Zlustrował go powoli, dokładnie, w sposób, który sprawił, że chłopak jeszcze bardziej wtulił się w plecy Makoto.

– Uwielbiam dni przebieranek – mruknął Aki, oblizując wargę.

Kaito, cały czerwony i wyraźnie naburmuszony, w końcu wyszedł zza bruneta i skrzyżował ręce na piersi.

– A ty niby w co się przebrałeś? – zapytał buńczucznie.

Akihito uniósł brew i spojrzał na niego jak na kogoś, kto zadał wyjątkowo głupie pytanie.

– Nie widzisz? – odparł z udawanym niedowierzaniem. – Przebrałem się w najbardziej zajebistego siebie!


Akihito leżał na plecach, wpatrując się w sufit pokoju uciech a jego oddech był ciężki i nierówny. W powietrzu unosił się zapach kadzideł, zmieszany z czymś bardziej ulotnym – cieniem perfum, ciepłem ciał, elektryzującym napięciem unoszącym się w półmroku pokoju.

Jego palce wplątały się w miękkie pasma włosów Kaito, zaciskając się instynktownie, jakby chciał zatrzymać go tu i teraz. Jakby przyjemność mogła wymknąć mu się z rąk, gdyby tylko chłopak się odsunął. Bo w sumie w istocie tak było. Kaito podniósł na niego wzrok, a w tych ciemnych, błyszczących oczach kryło się coś więcej niż zwykła uległość – iskra wyzwania, nieme pytanie, jak daleko może się posunąć w tej grze, którą od miesięcy rozgrywali między sobą.

Jego ręce i nogi były skute kajdankami, był całkowicie poddany jego woli, a jednak wciąż emanował pewną kontrolą. Zawsze tak było. Akihito uwielbiał to w nim – że nawet w chwili absolutnego podporządkowania potrafił być sobą.

Kaito przymknął oczy, jakby napawał się każdą chwilą, ale tak naprawdę trochę krztusił się napierającym na jego gardło członkiem. Mimo to nie przestawał pracować na nim językiem, pomimo dość szybkiego tempa, które zostało mu narzucone. Przez miniony rok Aki nauczył go panować nad oddechem, nie wpadać w panikę, jak i sprawił, że wręcz pokochał ten pokój. Tę przestrzeń, w której mógł zatracić się całkowicie, nie myśląc o niczym poza przyjemnością i czasem szczyptą bólu.

Przez moment niemal się uśmiechnął, przypominając sobie jak przeraziło go to miejsce za pierwszym razem, gdy Aki zaprosił go tu, by Makoto mógł na kolanach przeprosić za dorzucenie mu do posiłku środka na przeczyszczenie. Aktualnie obydwie te sytuacji go bawiły. Czasem dogryzał Mako, że ten kiedyś chciał go otruć z zazdrości, a teraz na przykład grają sobie wspólnie w planszówki wieczorami. Zaś wizyta w pokoju uciech stała się wstępem do poznania całego wachlarza przyjemności, której wciąż nie przestawał odkrywać, pod skrzydłami Akihito.

Co prawda czasem frustrował go fakt, że tylko Makoto miał wstęp do jego sypialni, ale przecież jasno ustalili naturę swojej relacji i wiążące się z tym granice. Poza aspektem biznesowym łączył ich tylko seks i dość specyficzny rodzaj przyjaźni. Kaito już dawno zaakceptował ten stan rzeczy i potrafił się nim cieszyć.

Zakrztusił się, gdy nieoczekiwanie gorąca sperma zalała mu gardło. Szarpnął się w odruchu, ale silna ręka mężczyzny przytrzymała go w miejscu, gdy wydawał z siebie zduszony jęk spełnienia. Szarpnął jego głową jeszcze ze dwa razy i dopiero go puścił. Kaito opadł na pościel na bok i chwile kaszlał, krzywiąc się z powodu gorzkawego posmaku, jaki pozostał mu w ustach i pewnej cierpkości na języku.

– Jadłeś coś ostrego? – spytał z niesmakiem.

Akihito potrzebował chwili, by pozbierać myśli.

– Chyba wczoraj Lu podał do kolacji kimchi swojej roboty. A czemu pytasz? – odpowiedział, wyrównując oddech.

Chłopak przesunął się nieco wyżej, przemieszczając niczym seksowna gąsienica i niezgrabnie wspiął się na Aki'ego.

– Dlatego – odparł, wbijając się zachłannie w jego usta i dzieląc paskudnym smakiem.

Aki od razu zepchnął go z siebie i otarł usta nadgarstkiem, krzywiąc się.

– Ohyda! – zawołał z rozbawieniem.

– Mówiłem! – Kaito zawtórował mu śmiechem, który jednak nie trwał długo, bo pocałunek powtórzył się z jeszcze większą dzikością, tym razem ze strony blondyna.

Jednak chłopak nie zamierzał się mu poddać. Najpierw bezskutecznie próbował się spod niego wydostać, ale gdy to nie przyniosło żadnego efektu bezceremonialnie ugryzł go w język.

– Zaczekaj – wysapał, widząc zaskoczone spojrzenie Akihito. – Chce dziś inaczej.

Aki uniósł brew, ale uśmiechnął się zaczepnie. Kaito leżał przed nim związany, kompletnie zdany na jego łaskę, wciąż mając na sobie żeński strój kąpielowy rodem z liceum. Mógłby zrobić z nim w tej chwili wszystko, a gdyby próbował protestować, wystarczyłoby założyć mu knebel. Ale nazbyt lubił jego inwencję i młodzieńczy zapał, by nie spytać wpierw:

– Co tam znów wymyśliłeś?

– No bo... – zaczął Kaito, ale pewność siebie momentalnie go opuściła.

Odwrócił wzrok, przygryzając na moment dolną wargę, co zdawało się jeszcze bardziej rozochocić jego kochanka. Widział to w jego błyszczących podnieceniem oczach i wiedział, że musi zdradzić swoją fantazję zanim straci na to okazje i pochłonie go rozkosz, płynąca z rąk, i nie tylko, jego Księcia, której bezwiednie się podda, nie mogąc się jej oprzeć.

– Chciałbym być dziś... – wydukał ledwo słyszalnie, czując jak płoną mu policzki.

Akihito nachylił się do niego, nadstawiając ucho.

– Co tam szepczesz?

– Na ...rze...

– Kaito króliczku, weź proszę pod uwagę mój starczy wiek i mówże głośniej, bo naprawdę cię nie rozumiem – Aki poprosił z rozbawieniem.

Chłopak westchnął ciężko, jakby nieco się zirytował.

– Chce być na górze! – krzyknął aż. – Spróbować dominować... – dodał już spokojniej.

Akihito aż się wyprostował, patrząc na niego z niedowierzaniem. Nie miał co prawda nic przeciwko temu, żeby jego podopieczny eksplorował nowe zakamarki swojej seksualności, ale jego własna była już od lat jasno określona i dogłębnie przez niego poznana. Nie istniała żadna, nawet najmniejsza szansa, żeby pozwolił komukolwiek zabawiać się swoim tyłkiem. Nooo.... Może gdyby Drake... Ale nie! Nawet jemu by na to nie pozwolił!

– Skąd w ogóle taki pomysł? – zapytał w jakimś obronnym odruchu.

Chłopak zaczął się pod nim wiercić, więc pomógł mu usiąść i uwolnił go z więzów, wiedząc, że wygodniej będzie im się rozmawiało, jeśli jeden z nich nie będzie przypominał wijącego się robaka.

– Bo ostatnio Drake przyniósł ten sztuczny tyłek i tak mnie jakoś naszło... Bycie stroną penetrującą, nawet jeśli to była tylko zabawka, było całkiem przyjemne... – wyznał.

Akihito przymknął na chwilę oczy, tłumiąc westchnienie irytacji. Drake. Oczywiście, że to jego wina. To przez tę cholerną zabawkę w Kaito obudziła się ta nowa, nieoczekiwana potrzeba. Czy on naprawdę musiał eksperymentować na jego kochanku?

Aki zerknął na chłopaka, który czekał na jego odpowiedź nieco spięty, jakby bał się, że jego prośba zostanie wyśmiana. I wtedy go olśniło. Kaito nie sprecyzował przecież z kim chciałby spróbować. Jego usta wygięły się w ledwie dostrzegalnym uśmiechu, gdy nonszalancko wstał z łóżka.

– Może się na to zgodzę – powiedział w końcu powoli, celowo przeciągając moment napięcia. – Ale tylko na moich warunkach.

Kaito od razu się ożywił, nie pytając nawet o szczegóły.

– Na wszystko się zgadzam! – wykrzyknął, pełen ekscytacji.

To było aż nazbyt proste. Akihito skinął głową, nie tracąc tej ulotnej przewagi.

– Ubierz szlafrok. Idziemy – rozkazał.

Kaito nie śmiał protestować, a Aki, zarzucając na siebie własny szlafrok, wyprowadził go z pokoju uciech i poprowadził korytarzem skąpanym w półmroku.


Kaname, nieświadomy jeszcze ich obecności, właśnie kończył przygotowania do wieczornego relaksu. Na łóżku czekała już zrolowana kołdra tworząca wygodne oparcie, na szafce nocnej stała szklanka z napojem i mała miseczka popcornu. Pingwinek, ukochana maskotka, znalazł się na kolanach chłopaka, który już miał zamiar usadowić się wygodnie i zatopić w filmowym świecie. Gdy drzwi otworzyły się nagle.

Kaname podniósł wzrok i natychmiast się wyprostował, gdy tylko zobaczył stojącego w progu Pana. Akihito nie musiał niczego wyjaśniać. Jego spojrzenie, zatrzymane na nim o sekundę dłużej niż na reszcie, wystarczyło.

– Dobrze, że już się wykąpałeś – zauważył cicho, uśmiechając się lekko. – Chodź ze mną.

Kaname zawahał się przez ułamek sekundy. Spojrzał z żalem na przygotowane łóżko, na przekąski, na wciąż czekający na niego wieczór. W końcu jednak odłożył pingwinka, zsunął się z posłania i bez słowa podążył za Panem.

Lu odczekał, aż ich kroki znikną w głębi korytarza, po czym zerknął na Makoto.

– Przecież u Pana wciąż jest Kaito... – powiedział powoli, marszcząc lekko brwi. – Po co mu Kaname?

Makoto, który właśnie kończył wycierać mokre włosy, nawet na niego nie spojrzał.

– To nie nasza sprawa – stwierdził. – Włącz film, nie mamy całej nocy.

Lu westchnął cicho. Był pewien, że dawny Mako przejąłby się tym wszystkim. Może nawet poszedłby za nimi, sprawdził, upewnił się, że z Kaname wszystko w porządku. Ale ten nowy Makoto... ten, który nauczył się odcinać od rzeczy, na które nie miał wpływu, drażnił go bardziej, niż chciałby przyznać. Nawet, jeśli było to znacznie zdrowsze podejście.

Mimo to posłusznie wcisnął przycisk na pilocie i włączył film, starając się w trakcie seansu nie zerkać na puste łóżko Kaname zbyt często. Spojrzenie szklanych oczu pluszowego pingwinka budziło w nim dziwny niepokój.


Kaname stał pośrodku pokoju uciech, wbijając wzrok w podłogę. Czuł, jak jego dłonie zaciskają się w pięści, a kolana lekko drżą, choć nie miał pojęcia, czy to z niepokoju, czy z ekscytacji. W powietrzu unosiło się napięcie, a każdy dźwięk wydawał się głośniejszy niż zwykle. Akihito krążył wokół niego niespiesznie, jakby oceniając sytuację. Ale to nie do niego kierował swoje słowa.

– Spójrz, co się dzieje – zwrócił się do Kaito, który obserwował scenę z uwagą. – Kaname wyczuwa twoją niepewność i sam zaczyna się bać. Uległy potrzebuje oparcia w sile Pana, by czuć się bezpiecznym.

Kaname milczał, ale w głowie kotłowała mu się istna nawałnica myśli. Nie słuchał nawet szczególnie o czym rozmawiali mężczyźni. Wiedza, po co został tu przyprowadzony, uderzyła go jak obuchem. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie znaczy dla Pana tak wiele jak Lu a już w szczególności Mako, ale nie spodziewał się, że kiedykolwiek zostanie komuś oddany. Przecież nawet pan Drake nie miał prawa go dotknąć. Co więc się zmieniło? Czy zrobił ostatnio coś aż tak niewybaczalnego, że stracił w oczach Pana do tego stopnia, że ten chciał go oddać? No, może nie oddać, bo jedynie użyczyć na jedną noc, ale przecież od tego pozbycie się go całkowicie było tylko o krok.

Ciepła dłoń na karku sprowadziła go na ziemię. Nie drgnął, ale poczuł przyjemne mrowienie rozchodzące się po plecach. Zamrugał szybko, jakby chciał odpędzić zbierające się w oczach łzy i powoli uniósł głowę. Akihito patrzył na niego z lekkim uśmiechem – spokojnym, pewnym siebie.

– Widzisz? – zwrócił się znów do Kaito, delikatnie muskając dłonią policzek Kaname. – W dominacji nie chodzi tylko o rozkazy, ale głównie o zaufanie.

Kaname niemal odruchowo przysunął się bliżej, szukając znajomego ciepła, pewności, której tak bardzo potrzebował. Nie został odepchnięty – wręcz przeciwnie. Ramiona Akihito objęły go lekko, a chwilę później poczuł delikatny pocałunek w czubek głowy. Przymknął powieki, pozwalając sobie na moment spokoju. Strach o własną przyszłość, choć na chwilę, został stłumiony przez zapach Pana, który go otoczył.

Kaito obserwował to wszystko z mieszaniną podziwu i niedowierzania.

– Jak ty to robisz? – zapytał cicho.

Akihito zaśmiał się lekko, rzucając mu rozbawione spojrzenie.

– To przychodzi z czasem – odpowiedział, puszczając mu oczko.

Kaname uśmiechnął się ledwo zauważalnie, wciąż wtulony w bok Pana. Choć nie rozumiał wszystkiego, czuł jedno – w tym momencie był na swoim miejscu. Chyba by umarł, gdyby zostało mu ono odebrane. Nie potrafił wyobrazić sobie już innego życia.

Akihito ujął twarz chłopca obiema dłońmi i uniósł mu ją na tyle, by móc spojrzeć w jego ładne oczy, czarne niczym dwa węgle. Widział w nich bezgraniczne uwielbienie i ten specyficzny rodzaj głodu. Przez ostatnie miesiące bardzo intensywnie nad nim pracował i zaczął zauważać, że Kaname miał pewne skłonności, które idealnie wpasowywały się w ich dzisiejszą noc.

– Posłuchaj Kaname – zaczął łagodnym tonem. – Rozbierzesz się teraz i położysz na łóżku a potem rozłożysz grzecznie nogi przed Kaito – polecił, przesuwając dłonie na szyję chłopaka.

Zaciskając na niej lekko palce sprawił, że ten chwycił go za ręce, ale pod naporem jego srogiego spojrzenia natychmiast je opuścił. Aki oparł czoło o jego, a mówiąc owiał jego drżące wargi ciepłym oddechem.

– Chce patrzeć jak cię pieprzy. Słuchać jak jęczysz pod nim jak tania dziwka – wyszeptał i gwałtownie pchnął Kaname w stronę łóżka.

Chłopak potknął się i upadł na pościel, z której jednak zaraz się podniósł i w pośpiechu zaczął zdejmować z siebie piżamę. Wyglądał przy tym na jeszcze bardziej speszonego niż Kaito, ale gdy stanął przed nimi nagi, coś jakby w nim zaskoczyło. Odwrócił się, popatrując na nich nieśmiało, ale z figlarnym błyskiem w oczach. Przysiadł zgrabnie na brzegu łóżka, wsunął się na nie wręcz z morderczą powolnością, jakby dokładnie wiedział co robi i oblizał wargi, które ułożyły się w zalotnym uśmiechu.

– Ch-Chcesz mnie przelecieć, Kaito? – spytał frywolnie, choć głos lekko go zawiódł.

Nie było słychać w nim jednak lęku a nieudolnie skrywane podniecenie. Aki zauważył to już wtedy, gdy kazał wyprowadzić mu Lu na smyczy na spacer do ogrodu, niczym psa. Ale wówczas nie połączył kropek. Kaname uciekł wtedy nie tyle przerażony uczestniczeniem w karze kolegi, ani tym bardziej podniecony wizją jego upokorzenia. On sam podświadomie pragnął być potraktowanym w ten sposób. Ale musiał zachodzić jeszcze jeden czynnik. Potrzebował widowni.

Stąd narodzi się pomysł przebieranych dni. Chciał rozbudzić w chłopcu tę potrzebę jeszcze bardziej, aż sam zda sobie z niej sprawę. Chyba szło mu całkiem nieźle, patrząc na to jak Kaname chętnie poddał się woli Kaito. Potrzebował tylko zerkać co chwila w jego stronę, by mieć pewność, że wciąż na niego patrzy.

Aki przysiadł na brzegu łóżka i instruował cicho starszego chłopaka, a właściwie już młodego mężczyznę, jak ma przygotować swojego kochanka, nim w niego wejdzie. Jak ma przytrzymać go za ręce, zastosować wywarzoną ilość siły, by zmusić go do uległości, gdy zaczynał objawiać choćby drobne oznaki sprzeciwu.

Sam musiał przyznać, że ledwo się kontrolował, gdy pokój wypełniły słodkie jęki Kaname. Jego uroczy głos, w połączeniu z delikatną twarzą i oczami błyszczącymi od łez, pobudzały go bardziej niż byłby gotów przyznać. Może i sprawiał mu wiele kłopotów, może i musiał poświęcić znacznie więcej czasu i energii na układanie go, ale efekt końcowy był tego wart. Kaito również wydawał się zachwycony, gdy raz za razem wbijał się w jego gorące, ciasne wnętrze.

Akihito westchnął i odrzucił na bok wszelką powściągliwość. Mieć przed sobą dwa rozgrzane, młodzieńcze ciała i nie skorzystać z nich? Byłby głupcem. Złapał więc czuprynkę Kaname i przyciągnął jego głowę do swojego krocza. Przejechał mokrą od preejakulatu główką członka po jego wargach, pozwalając, by drażnił go ciepłym oddechem. Dopiero, gdy poczuł jak chłopak wysuwa język i zachłannie zaczyna go lizać, spragniony jego smaku, wepchnął mu członek w usta, po same migdałki. Kaname wbił paznokcie w jego biodro, ale połknął go łapczywie. Musiał też spiąć się tam na dole, bo Kaito niemal zgiął się w pół.

– Jest tak kurewsko ciasny – wysapał, po czym cofnął biodra, by wypchnąć je znów do przodu z jeszcze większą siłą.

Położył przy tym dłoń na torsie chłopaka i chwile go masował, nim uszczypnął go kilka razy w sutek a potem sięgnął jego stojącego dziarsko członka, o dość przeciętnym, żeby nie mówić, że małym, rozmiarze. Czuł się tak wspaniale, gdy jego mięśnie zaciskały się mu na penisie, że chciałby przeciągać ten moment w nieskończoność. Ale nazbyt dobrze znał własne ciało, by nie wiedzieć, że jest już na granicy.

Aki chyba również to dostrzegł, bo zostawił w spokoju usta Kaname i usadowił się za nim na klęczkach. Kaito może i wiedział co się święci, ale krzyk i tak opuścił jego gardło, gdy mężczyzna wszedł w niego gwałtownym pchnięciem, zagłębiając się w nim po same kule. Nagły ból oddalił moment spełnienia, ale paradoksalnie jeszcze mocniej go napalił. Nie dając sobie czasu na przyzwyczajenie się do uczucia rozpierania w tyłku, po prostu zaczął się na nowo poruszać. Jednocześnie wbijając w odbyt Kaname i nadziewając na pokaźny, twardy kutas Akihito. Płynąca z tego rozkosz była nie do opisania, niemal odbierająca mu jasność myślenia.

Blondyn chwycił go mocno za biodra i nadał mu zadowalające tempo, nad jego ramieniem patrząc w twarz Kaname, który drżał i piszczał, przeżywając orgazm. Ale żaden z nich nie zamierzał się zatrzymywać. Wręcz przeciwnie. Aki wepchnął Kaname w usta dwa palce, imitując nimi fellatio, przez które chłopak się krztusił, ale obracał żwawo językiem. Kaito zaś pochylił się i obsypał pocałunkami jego drobną klatkę piersiową, nim ugryzł go boleśnie w sutek. Chciał zostawić na nim swoje ślady, pokazać, że go posiadł, oznaczyć niczym trofeum. Owładnięty przyjemnością nawet nie zorientował się, kiedy Aki nakierował jego głowę wyżej i zmusił ich do pocałunku, ani kiedy Kaname objął go za kark, pożądliwym spojrzeniem prosząc o więcej.

Pocałunek trwał może tylko ułamek chwili a może i całą wieczność. Kaito nie miał pojęcia. Wiedział natomiast jedno, że zaraz się spuści. Uwolnił się więc od ust chłopaka a jego własne krzyki wypełniły pokój. Aki w ostatniej chwili oplótł go ramieniem za szyję jak w zapaśniczym chwycie i postawił w wysokim klęki, popychając wyżej na łóżku, aż jego sterczący chuj znalazł się na wysokości twarzy Kaname. Masturbował go przez chwilę wręcz brutalnie, nie zaprzestając jednoczesnej penetracji, aż wystrzelił białawą spermą wprost na twarz chłopaka. Czy jednak na tym się skończyło? Absolutnie nie.

Aki złapał go obiema rękoma za biodra i posuwał tak ostro, że przez chwilę miał wrażenie, że przebije mu się przez brzuch i wyjdzie pępkiem. Stracił przez to równowagę i w ostatniej chwili oparł się o wezgłowie łóżka, mało nie padając na łapiącego oddech Kaname. Czuł jak coś nadchodzi i wcale nie był to kolejny wytrysk.

– Czek...! – chciał krzyknąć, ale było już za późno.

Mocz wystrzelił z jego na wpół zwiotczałego już członka i zalał twarz leżącego pod nim chłopaka. Poczuł jak policzki oblewa mu rumieniec potwornego wstydu. Jeszcze nigdy nie zdarzyła mu się tak żenująca wpadka. Śmiech Akihito, który usłyszał tuż przy uchu i wwiercający mu się wciąż w tyłek penis, w niczym nie pomagały.

– Przepraszam... – wyjęczał płaczliwie, nie mogąc powstrzymać złotego deszczu.

– Chyba mu się podoba – stwierdził z rozbawieniem Aki.

Kaito spojrzał w dół i z niedowierzaniem zobaczył jak Kaname otwiera szeroko usta i spija łapczywie jego siki, masturbując się przy tym i ściskając w palcach czerwony od ugryzień sutek.

Może to widok chłopaka, a może wciąż obecny w jego tyłku członek, ale jego własny penis drgnął, wypuszczając z siebie ostatnie krople. Chciał więcej. Chciał by Kaname klęczał przed nim, liżąc mu stopy. By wylizał mu odbyt do czysta, gdy Aki go zaleje. W głowie miał już milion scenariuszy na tę fantastyczną noc i zamierzał zrealizować ich tyle, ile tylko zdołają.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz