Akihito prowadził samochód, od czasu do czasu zerkając na siedzącego obok Mick'a. Chłopak wpatrywał się w szybę, pogrążony w myślach, a Aki zastanawiał się, na ile jego interwencja rzeczywiście coś zmieniła, a na ile była to tylko chwilowa poprawa. Takie rzeczy wymagały czasu. Nie dało się naprawić człowieka w kilka godzin, ale chyba całkiem dobrze zaczął ten proces.
Czas pokaże.
Mick ożywił się dopiero, gdy wjechali do miasta. Akihito zauważył, jak zaciska dłoń na czymś w kieszeni bluzy a chwilę później chłopak odwrócił się do niego, jakby zobaczył coś ważnego.
- Możemy się na chwilę zatrzymać? – spytał z wyraźną nadzieją.
- Po co? – rzucił Akihito, nie odrywając spojrzenia od drogi.
- Chciałbym coś kupić – wyznał chłopak.
Aki parsknął krótkim śmiechem.
- A jak niby chcesz zapłacić? Bo ja nie mam zamiaru cię sponsorować – stwierdził.
Mick zmarszczył gniewnie brwi i wyciągnął z kieszeni bluzy kartę płatniczą, pokazując mu ją z uporem.
- Mam własne pieniądze – oznajmił, ale zaraz trochę się zmieszał. – Znaczy, dostaję kieszonkowe od Drake'a – przyznał.
Akihito rzucił mu krótkie, oceniające spojrzenie.
- No proszę, Drake jest aż tak hojny? – spytał z niedowierzaniem.
Mick wzruszył ramionami i ponowił prośbę.
- Możemy się zatrzymać? Proszę. To zajmie tylko chwilę
Aki uniósł brew, ale w końcu zaparkował w przeznaczonym do tego miejscu.
- Skoro tak ładnie prosisz – skwitował.
Wysiedli i weszli do sklepu, który chwilę wcześniej minęli. Okazało się, że to niewielki sklepik sprzedający tradycyjne japońskie słodycze. W środku pachniało czekoladą, miodem i palonym karmelem. Półki uginały się pod ciężarem starannie zapakowanych mochi, daifuku, dorayaki i innych przysmaków.
Akihito nie robił zakupów w tego typu miejscach, preferując bardziej ekskluzywne towary, ale mimo to zainteresował się pralinami w eleganckim, lakierowanym pudełku. Z ciekawością przeczytał etykietę. Zawierały nadzienie z białej czekolady, sake i czarnego sezamu. Brzmiało interesująco. Chciał spytać staruszkę za ladą o polecane smaki, ale wtedy poczuł lekkie dotknięcie na swoim łokciu.
Spojrzał w dół i zobaczył Mick'a.
Spodziewał się, że chłopak ma problem z dokonaniem zakupu, jak wtedy, gdy Drake wysłał go po papierosy i Aki natknął się na niego przypadkiem w konbini, gdzie sam wszedł dokładnie po ten sam produkt. Ale tym razem nie wyglądał na zalęknionego. Raczej lekko skonsternowanego.
- Mógłby pomóc mi pan coś wybrać? – spytał nieco onieśmielony.
Akihito zmierzył go uważnym spojrzeniem i uśmiechnął się lekko. Może szarpanie go za rękę nie było najlepszym sposobem zwrócenia na siebie uwagi, ale jego maniery zaczynały się poprawiać.
- Masz na myśli coś konkretnego? – dopytał.
Mick pokręcił głową i rozejrzał się wokół, niezdecydowany.
- Nie wiem... Coś, co nadawałoby się na prezent – stwierdził.
Aki odchylił głowę, zainteresowany.
- Dla kogo? – zapytał z ciekawością.
Mick spuścił wzrok i zamrugał, jakby zastanawiał się, czy powinien odpowiedzieć. Był wyraźnie skrępowany niejakim przymusem tłumaczenia się, co, po co i dla kogo, ale w jego oczach błyszczała determinacja. Zacisnął na moment wargi i uniósł spojrzenie, wprost na rozbawioną twarz mężczyzny.
Lu uniósł spojrzenie znad blatu, na którym kroił warzywa do obiadu, słysząc otwierające się drzwi wejściowe. Już po tonie głosu, który rozbrzmiał w holu, wiedział, że Pan tradycyjnie sprzecza się z ochroną.
- ...znowu wyjechał pan bez obstawy, nie informując nikogo, dokąd i ile to zajmie – jojczył jeden z mężczyzn.
- Do cholery, ile razy mam wam powtarzać, żebyście dali mi święty spokój?! – warknął Akihito, ściągając buty z niecierpliwością.
- Panie Akihito, nie możemy tak po prostu... – zaczął jeden z ochroniarzy, ale Aki mu przerwał.
- Możecie i macie – machnął ręką z irytacją. — Nie będę się przed wami tłumaczył jak pieprzone dziecko!
- Mamy inne rozkazy – odparł twardo ochroniarz, choć było widać, że wolałby być gdzieś indziej.
Lu zerknął w ich stronę z cichym rozbawieniem. Ta sama śpiewka co zawsze. Wystarczyło spojrzeć na twarz Akihito, by wiedzieć, że w końcu doprowadzi ochronę do szewskiej pasji, lub odwrotnie, ale i tak postawi na swoim. Jak zawsze.
Ale jego dobry humor prysł w jednej chwili, gdy zobaczył, że za Panem do środka wchodzi Mick.
Nie wyglądał na przybitego. Właściwie... wyglądał lepiej niż przed wyjściem. Lu ściągnął brwi, przestając kroić warzywa. Nie żeby chciał, żeby Akihito się nad nim znęcał, ale do cholery, jakaś kara mu się należała. To przez niego rano dostali dodatkowe obowiązki.
Sprzątanie, które normalnie byłoby podzielone między wszystkich, spadło na niego i Makoto, bo Kaname nie był jeszcze dość zdrowy, żeby dźwigać ciężkie wiadra i szorować podłogi na kolanach, by przygotować je do pastowania. Gdyby on lub Mako odmówili wstania z łóżka, nawet nie chcąc, wylecieliby z niego szybciej, niż zdążyliby się zorientować, co się dzieje. Ale Mick? On był najwyraźniej pod jakąś cholerną ochroną. Nie podobało mu się to.
Lu patrzył, jak chłopak przechodzi za Akihito, wciąż w tej samej bluzie, którą miał na sobie rano, ale wyglądał na znacznie bardziej przytomnego. Może nawet... zadowolonego? To jeszcze bardziej go rozsierdziło. Przekręcił nóż w dłoni i zaczął kroić cebulę z większym impetem. Nie mógł co prawda zwrócić Panu bezpośredniej uwagi, że faworyzuje Mick'a, ale mógł chociaż jawnie okazać chłopakowi niechęć i zamierzał to robić na każdym kroku. Może i było to dziecinne, może nawet pasywno-agresywne, ale miał tylko taką możliwość, by rozładować irytację, wynikającą z poczucia niesprawiedliwości.
Nieoczekiwanie Kaname zbiegał po schodach, wycierając wilgotne dłonie w spodnie.
- Lu, skończyłem już sprzątać łazienki i... – urwał w pół zdania, gdy zobaczył Akihito.
Momentalnie się rozpromienił, jakby obecność Pana była najlepszym, co mogło go dziś spotkać.
- Panie, mogę iść do ogrodu nakarmić Księżniczkę? – zapytał z entuzjazmem.
Akihito zatrzasnął drzwi przed nosem ochroniarzy, przewrócił oczami i westchnął ciężko.
- Nie musisz mnie pytać za każdym razem – odpowiedział ze znużeniem.
- Wiem, ale wolę się upewnić, żeby nie było, że wychodzę samowolnie – chłopiec odparł z przekornym uśmiechem
Mick właśnie zdejmował buty, ale na te słowa zatrzymał się w pół ruchu.
- Mógłbym też iść? – zapytał, patrząc na Aki'ego z lekką nadzieją.
Lu zerknął na niego spod przymrużonych powiek. Nie odezwał się, ale jego spojrzenie mówiło wszystko. Uważał, że to zły pomysł, zważywszy na to, jak Mick traktował ostatnio Kaname. Ale Akihito tylko wzruszył ramionami.
- Rób, co chcesz – rzucił, jakby nic go to nie obchodziło.
Kaname ucieszył się z towarzystwa. Szybko ubrał ciepłą kurtkę, czapkę i rękawiczki, a zanim wyszli, zgarnął z blatu pokrojone mięso, które Lu najwyraźniej przygotował wcześniej. Akihito odprowadził ich spojrzeniem, gdy znikali za drzwiami, po czym podszedł do Lu i bez ostrzeżenia objął go od tyłu w pasie.
Chłopak zesztywniał. Ciepłe dłonie Pana wsunęły się na jego biodra, a nos wtulił się w jego włosy, które powąchał. Lubił zapach szamponu, którego używali jego chłopcy. W końcu sam im go wybrał.
- Co dobrego będzie na obiad? – wymruczał mu do ucha.
Lu nie przerwał siekania warzyw, choć jego dłoń zadrżała przez moment a nóż prawie wymknął mu się spod kontroli.
- Duszony pstrąg z pieczonymi warzywami – odpowiedział cicho, starając się, by jego głos brzmiał normalnie, choć było to wyjątkowo trudne.
Akihito uśmiechnął się lekko i musnął jego ucho oddechem.
- Dobrze – mruknął w nie. – Chcę widzieć cię wieczorem w lustrzanym pokoju. Mam ochotę na zabawę – oznajmił i po prostu odszedł, jakby nigdy nic.
Lu oparł się obiema dłońmi o blat, nieco roztrzęsiony. Na samą myśl o wieczorze z Panem, w tym okropnym pokoju, rozbolał go brzuch a wizja pysznego obiadu teraz napawała go wstrętem. Spojrzał na warzywa na desce i z trudem przełknął ślinę. Dotyk Pana, który ułamek chwili temu czuł na sobie, pozostawił na jego ciele nieprzyjemne, piekące uczucie a oddech, który owionął mu ucho, wręcz parzył.
Chłopak potarł małżowinę, chwycił za nóż i biorąc głębszy oddech wrócił do przerwanego zajęcia.
Tymczasem Kaname kucał na śniegu przed domkiem Księżniczki, stawiając miseczkę z jej posiłkiem na udeptanym śniegu.
- No, mała, chodź na jedzonko – zawołał cicho, klaszcząc lekko w dłonie, by ją zwabić..
Biała kotka podeszła leniwie, z wdziękiem ocierając się o jego kolano, po czym zaczęła jeść, mrucząc cicho z zadowoleniem. Kaname uśmiechnął się pod nosem, podziwiając, jak elegancko chwytała ząbkami kawałki mięsa.
Mick stał obok, otulony własnymi ramionami dla ciepła. Patrzył na scenę przed sobą z neutralnym wyrazem twarzy, ale prędko się nim znudził i zawiesił wzrok na ekstrawaganckim domku kotki. Nagle poczuł, jak coś miękkiego ociera się o jego nogę.
- Co do... – zaczął, ale przerwał, bo w tym samym momencie odskoczył gwałtownie, mało nie lądując w śniegu.
Księżniczka chyba chciał oznaczyć go swoim zapachem, bo ocierała się o niego intensywnie pyszczkiem. A może jedynie chciała go w ten sposób umyć? Kaname spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami a po chwili wybuchnął śmiechem.
- Mick! Przecież ona cię nie pogryzie!
- To nie o to chodzi! — warknął Mick, strzepując pospiesznie białą sierść z nogawki spodni i zanurzając ręce w śniegu, by je przemyć. – Mam alergię – wyjaśnił już spokojniej.
Kaname mrugnął, jakby dopiero teraz to do niego dotarło.
- Ooo... No to faktycznie kiepsko, bo nie możesz jej nawet pogłaskać – stwierdził ze współczuciem.
Szybko zwabił kotkę z powrotem do jedzenia, żeby zostawiła Mick'a w spokoju.
Gdy Księżniczka skończyła posiłek i dokładnie oblizała łapki, ruszyli w stronę domu, ale Mick nagle złapał Kaname za ramię, zatrzymując go w miejscu. Wiedział, że to może być ostatnia okazja by mogli porozmawiać bez światków, a nie chciał odkładać tego na później.
- Słuchaj... – zaczął niepewnie, nie patrząc chłopcu w oczy. — Chciałem przeprosić za tamto. Za... no wiesz, but i to, że na ciebie nakrzyczałem
Kaname zamrugał, wyraźnie zaskoczony.
- Och... Nie gnie...
Mick nie czekał na jego reakcję, tylko sięgnął do kieszeni i wyciągnął niewielki woreczek.
- W ramach przeprosin – dodał, podając mu go.
Oczy Kaname dosłownie rozbłysły, gdy zobaczył jego zawartość.
- Cukierki?! – zawołał.
Już miał wrzucić kilka do ust, ale zatrzymał się z wahaniem.
- Nie mogę ich teraz zjeść... Pan mówił, że mój brzuch wciąż nie pracuje tak, jak trzeba — dodał ze smutkiem.
Mick wzruszył ramionami i poklepał go pocieszająco po plecach.
- Pan Akihito pomógł mi wybrać takie, które nie powinny ci zaszkodzić, jeśli nie zjesz za dużo naraz
Kaname znów się uśmiechnął, ale po chwili zmarszczył brwi.
- To w takim razie... to prezent od Pana? – zapytał, trochę skonsternowany.
Mick pokręcił głową ze śmiechem.
- Nie, to ja je kupiłem
Kaname spojrzał na niego, jakby właśnie powiedział coś niewiarygodnego.
- Ale jak? – spytał zaciekawiony.
Mick wyciągnął z kieszeni kartę i uniósł ją przed twarzą chłopca.
- Tym
Kaname przyjrzał się jej uważnie, jakby patrzył na jakiś tajemniczy artefakt.
- Co to za kawałek plastiku?
To pytanie nieco zbiło blondyna z tropu.
- Jakby zamiennik pieniędzy – wyjaśnił, starając się mówić jak najprościej. – Prawdziwe banknoty są w banku a ta karta to taki jakby klucz do nich. Możesz nią płacić tak, jakbyś dawał komuś gotówkę
Kaname wyglądał, jakby bardzo się starał to zrozumieć, ale mimo to nadal nie do końca pojmował. Zanim zdążył zadać kolejne pytanie, nagle pisnął zaskoczony, gdy na jego ramię wskoczyła Księżniczka.
- Kicia! – zaśmiał się, próbując ją złapać, ale kotka sprytnie wywinęła się i owinęła wokół jego szyi, niczym puszysty szalik.
- Patrz, Mick! Mam koci szalik! – zawołał radośnie, głaszcząc Księżniczkę po miękkim futrze.
Mick tylko przewrócił oczami, ale kącik jego ust uniósł się w lekkim uśmiechu. Czasami wydawało mu się, a raczej miał pewność, że Kaname miał mentalność dziecka. W tej wesołej atmosferze wrócili do środka, by się ogrzać.
Kaname wszedł do kuchni pierwszy, zrzucając buty i od razu biegnąc do wyspy kuchennej, gdzie Makoto akurat ustawiał kubki z herbatą. Lu, wciąż zajęty przygotowywaniem obiadu, zerknął na niego przez ramię, ale zaraz wrócił do filetowania ryby. Mick wszedł zaraz za Kaname, z nieco większym spokojem, i dopiero w progu ściągnął buty, odruchowo wytrzepując z nich resztki śniegu.
- Siadajcie, herbatka czeka – oznajmił Makoto, podsuwając im kubki z parującym napojem.
- Ooo, cudownie! – Kaname z radością chwycił kubek w obie dłonie i przycisnął do policzków, jakby chciał się w nim zanurzyć. – Księżniczka była dziś w świetnym humorze! Ocierała się nawet o Mick'a!
Makoto uniósł brew i spojrzał na blondyna, który właśnie usiadł po drugiej stronie wyspy i westchnął cicho, jakby nadmiar zainteresowania jego sobą trochę go już męczył.
- Tak, i przez nią prawie się wywaliłem – mruknął.
- Przecież cię nie zjadła! – Kaname zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. – A, no tak. Masz alergię
- No właśnie...
- To straszne! – Kaname pokręcił głową z autentycznym współczuciem. – Nie możesz jej nawet pogłaskać...
- Nie. I nie zamierzam – oznajmił Mick.
Kaname wzruszył ramionami i podciągnął kolana na krzesło, upijając łyk herbaty, na którą wcześniej długo dmuchał.
- Ale za to dostałem cukierki! – dodał po chwili z dumą, podnosząc woreczek i potrząsając nim lekko. – Zjem je po obiedzie!
Makoto spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem.
- Tylko nie wszystkie, okej? – spytał, dla pewności.
- No ba! – Kaname uniósł dumnie podbródek. – To przeprosinowe cuksy
Lu zatrzymał się na moment przy filetowaniu ryby, ale nie odwrócił się.
- Przeprosinowe? – Mako dopytał cierpliwie, starając się reagować na opowieści chłopca z podobnym entuzjazmem.
Dla reszty z nich były to pierdoły, ale dla Kaname wszystko zdawało się być ekscytujące. Nie chciał zabijać w nim tej młodzieńczej radości.
- Za buta – przypomniał Kaname, jakby to było coś zupełnie oczywistego. – A, no i Mick kupił je sam. Kartą! – powiedział rozemocjonowany.
Makoto aż się zaśmiał, widząc zażenowanie blondyna i słysząc ton Kaname. Zupełnie jakby chłopiec opowiadał im, że Mick poleciał po te cukierki na Marsa.
- Ty też masz taką, Mako? – Kaname spytał, obracając kubek w dłoniach i przyglądając się namalowanemu na nim pingwinkowi.
- Ja? Nie
- To jak robisz zakupy, które przywozi nam kurier?
Makoto podrapał się po karku, zastanawiając się jak ma mu to wytłumaczyć.
- Używam pieniędzy Pana, ale takich elektronicznych – wyjaśnił.
Chłopak zmarszczył brwi, jakby trawił tę informację.
-Takich na niby? – spytał po chwili.
Mako pokręcił głową z rozbawieniem.
- Tak jakby, ale nie do końca
Kaname spojrzał na niego z wyraźnym niezrozumieniem, ale ostatecznie tylko machnął ręką.
- Nieważne – stwierdził na głos, zerkając na Lu, który wciąż stał przy blacie, pochylony nad deską do krojenia. – Lu, może ci pomóc? – spytał po chwili, jakby nie potrafił usiedzieć w spokoju pięciu minut.
- Nie, już kończę – chłopak odpowiedział burkliwie.
Makoto wymienił z nim krótkie spojrzenie i nie skomentował jego tonu. Wiedział, że Lu miał już zaplanowany wieczór i raczej nie był z tego powodu zachwycony. Z resztą, on sam również, bo przecież chcieli zrobić sobie turniej w grze wyścigowej po kolacji. Ale ze słowem Pana nie było dyskusji.
Zamiast tego zerknął na Mick'a, który popijał herbatę w ciszy, jakby nie chciał zwracać na siebie uwagi. Wyglądał spokojniej niż wczoraj. Oczy miał przytomne, skóra nie była już trupio blada. Może w końcu mogliby zająć się czymś wspólnie, bez tego napięcia, które wisiało w powietrzu od samego rana.
- Jak już zjemy, to może pogramy w jakąś planszówka? – rzucił luźno.
Mick spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, ale nie zaprotestował a nawet skinął lekko głową. To był już jakiś postęp.
Reszta dnia w posiadłości Akihito minęła w zaskakująco spokojnej atmosferze. Po obiedzie, który Mick mógł jedynie obserwować z goryczą, zgodnie z zasadami domu, chłopcy zasiedli do gry, którą wygrzebał Makoto. Mick, choć początkowo mało zaangażowany, ostatecznie wciągnął się w nią, zwłaszcza gdy Kaname uparł się, że musi mu wszystko dokładnie tłumaczyć, bo gra była bardzo trudna. W kuchni wciąż unosił się zapach duszonego pstrąga, który drażniło z racji pustego żołądka, a Lu, pomimo niechęci do Mick'a, od czasu do czasu rzucał mu ukradkowe spojrzenia, jakby sam nie był pewien, co o nim myśleć. Chłopak raz podlegał tym samym zasadom co oni a innym razem nie.
Makoto obserwował wszystkich z lekką satysfakcją. Przynajmniej przez chwilę mogli udawać, że żyją w normalnym domu, gdzie popołudnia spędza się na niewinnej rozrywce, a nie w miejscu, gdzie kara mogła spaść na nich w każdej chwili.
Wieczorem jednak iluzja ta się rozwiała.
Jeszcze przed kolacją, gdy wszyscy rozsiedli się na kanapie, by obejrzeć wspólnie film, pojawił się Akihito. Jego obecność jak zawsze przykuła ich uwagę, a tym razem już od samego wejścia wprowadził w pomieszczeniu napięcie.
- Lu – zwrócił się do chłopaka tonem, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. – Idziemy na górę
Lu odłożył miskę z popcornem na stolik i bez słowa podszedł do swojego Pana. Nie patrzył na niego, właściwie to nie patrzył na nikogo, jakby już pogodził się z tym, co go czekało.
- Dzisiaj w nocy przyjedzie do mnie Drake – Akihito obwieścił, rozpinając mankiety koszuli. – Kaname, zwalniam cię z godziny ciszy nocnej. Masz podgrzać nam kolację na dwudziestą trzecią
- Tak jest, Panie – Kaname niemal stanął na baczność, choć w jego głosie było więcej entuzjazmu niż strachu.
Cieszył się, że otrzymał szansę by się wykazać. Makoto uniósł wzrok znad książki, którą trzymał na kolanach, gdyby tak film okazał się nie dość ciekawy.
- Może ja się tym zajmę, Panie? – zaproponował ostrożnie. – Mógłbym przygotować też drinki
Akihito rzucił mu długie, surowe spojrzenie a w jego oczach błysnęło coś niepokojącego.
- Skoro tak się wyrywasz, to możesz dołączysz do nas w pokoju uciech – stwierdził z lekką irytacją.
Lu podniósł głowę, jakby odczuł ulgę, że nie zostanie sam na sam z Panem. Makoto natomiast momentalnie pożałował swojej propozycji, zdając sobie sprawę z tego, że najpewniej zostanie ukarany za zbytnie wychodzenie przed szereg. Nie cofnął jednak słów, wiedząc, że jakakolwiek dyskusja byłaby bezcelowa a mogłaby wręcz sprowadzić na niego większy gniew Pana.
Mick przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, gdy usłyszał o wizycie Drake'a, ale po tym, jak skończył Makoto, wolał jednak zachować milczenie.
Kaname nie patrzył na nikogo, ale w myślach analizował sytuację. O dziwo zrozumiał, dlaczego Makoto tak naciskał na przejęcie jego zadania. Przygotowanie posiłku dla gościa Pana, nawet jeśli miało być jedynie podgrzaniem gotowego już dania, musiało być bardzo ważne i nie pozostawiało miejsca na błędy, więc musiał się do tego maksymalnie przyłożyć.
Akihito uśmiechnął się kpiąco, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył po schodach a Lu i Makoto podążyli za nim bez słowa. W pokoju zapadła głucha cisza.
Mick zerknął w stronę Kaname, który z nieoczekiwaną powagą podszedł do lodówki i zaczął przeglądać jej zawartość.
- Co robisz? – blondyn spytał cicho.
Kaname nie odwrócił się.
- Przygotowuję się. Nie chce zawieść Pana – oznajmił tylko.
Mick nie wiedział, co odpowiedzieć. Jedno było pewne – nikt w tym domu nie chciał popełnić błędu i doskonale rozumiał dlaczego. Sam przecież odczuł już nie raz jak wygląda tu kara, choć to Drake mu ją wymierzał. Na samą myśl, że Pana mogłoby przy nim nie być a ból i upokorzenie miałby sprawić mu pan Akihito, poczuł jak żołądek zwija mu się w supeł. I wcale nie dlatego, że skręcało go z głodu. Postanowił więc zostawić Kaname w spokoju a sam udał się do ich pokoju. Przynajmniej tam czuł się względnie bezpiecznie i mógł mieć pewność, że nie naruszy żadnej z panujących tu zasad.
Kaname zrobiło się nieco przykro, że został sam, ale nie mógł pozwolić, by ten smutek go ogarnął. Zamiast tego włączył film, który mieli wspólnie obejrzeć. Westchnął cicho, poprawiając się na sofie. Chciał jakoś spożytkować czas, ale nie potrafił skupić się na fabule. Jego wzrok co chwilę wędrował ku zegarowi. Jeszcze trochę, jeszcze godzina, czy dwie i będzie mógł zacząć przygotowania. Kolacja musiała być gotowa na czas. Wiedział, że nie może tego zaniedbać. Pan by mu nie darował.
W końcu się poddał. Film stracił sens a jego palce nerwowo zaciskały się na pilocie. Wyłączył ekran i ruszył do stołu, przy którym zazwyczaj jadali. Obrus wymagał zmiany, gdyż ten codzienny był zbyt zwyczajny. Sięgnął po bardziej uroczysty, śnieżnobiały, starannie go rozkładając. Potem przyszła kolej na talerze, sztućce, kieliszki. Wszystko musiało być perfekcyjne, zgodne z zasadami, których uczył go Makoto. Dziś wszystko było na jego głowie.
Zatrzymał się na chwilę przy winach, wahając się. Nie mogło być za ciężkie – pora była już późna. W końcu zdecydował się na odpowiednią butelkę i wstawił ją do lodówki, by napitek nabrał odpowiedniej temperatury. Zdecydował się też postawić świecę pośrodku stołu. Jej płomień miał dodać kolacji delikatnej atmosfery, sprawić, że całość będzie wyglądać lepiej, nawet jeśli pozostawił jakieś niedociągnięcia.
Usiadł z powrotem na kanapie, mając jeszcze dużo czasu, i zaczął przeglądać kanały w telewizji, ale nic nie przyciągnęło jego uwagi. Zniecierpliwienie powoli w nim wzbierało, ale powieki robiły się ciężkie. Przeciągnął się, potrząsając głową, żeby nie zasnąć. Nie przywykł do siedzenia do tak późnych godzin. Przesunął dłonią po twarzy i wstał, kierując się do łazienki gościnnej obok garażu.
Chłodna woda pomogła, choć na chwilę. Przetarł ręcznikiem policzki i westchnął, po czym jego spojrzenie zatrzymało się na małych, mydlanych rybkach ułożonych przy umywalce. Żółta, zielona, bursztynowa. Zawsze układał je według kolorystyki pomieszczeń, gdyż sprzątanie gościnnych łazienek należało zwykle do jego obowiązków. Byłą to najmniej wymagająca praca. Nie musiał robić tego w ten sposób, ale lubił to. Miało to w sobie coś kojącego.
Jednak wyznaczona godzina zbliżała się wielkimi krokami, więc prędko wrócił do kuchni i zaczął odgrzewać przygotowany wcześniej posiłek. Robił to powoli, na małym ogniu, mieszając co jakiś czas, by nic się nie przypaliło. Ciepło bijące od patelni było przyjemne, ale monotonność tego zajęcia ponownie sprawiła, że poczuł się senny. Oparł się o blat i zamrugał kilka razy, by odpędzić zmęczenie. To nie zdało się jednak na wiele.
Nie mógł pozwolić sobie na nieuwagę. Upewnił się, że ogień jest odpowiednio niski, po czym ponownie poszedł przemyć twarz. Tym razem na dłużej zatrzymał się w łazience, myjąc dłonie po skorzystaniu z toalety. Jego wzrok znów powędrował ku mydełkom. Z jakiegoś powodu sprawiały, że czuł się odrobinę lepiej, jakby w całym tym niezrozumiałym chaosie, który otaczał go na co dzień, to był jeden z nielicznych porządków, które mógł kontrolować. Pan zapewne nawet tego nie zauważał, ale to nie miało znaczenia.
Kaname uśmiechnął się, po raz kolejny namydlając dłonie rybką o barwie bursztynu, jak oczy Lu. W łazience na piętrze, na podstawce leżała błękitna, różowa i biała rybka. W kolejnej czerwona i pomarańczowa plus mały słoiczek kostek do kąpieli itd. Chłopiec nucił pod nosem wesołą melodię, wielokrotnie spłukując i ponownie namydlając dłonie, aż wzór na mydełku zatracił swoje kształty a zabawa przestała go cieszyć. Wówczas przypomniał sobie o kolacji, którą zostawił na palniku.
Kaname w panice wybiegł z łazienki i popędzi do kuchni. Już od progu wyczuł smród spalenizny. Oczy załzawiły mu się, nie tylko przez ogarniające go przerażenie, ale i przez dym, który zawisł w powietrzu, tworząc szarawą kurtynę. W kuchni zastał Akihito, który już dawno zdjął z ognia spalone na węgiel curry i teraz otwierał okna, by przewietrzyć wnętrze.
Chłopak zatrzymał się z przerażeniem, wiedząc, że ma kompletnie przesrane i nic, nawet idealnie nakryty stół, go nie uratuje. Akihito od razu go dostrzegł. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, dzieciak leżałby już martwy. Pan dopadł go w kilku krokach, złapał za koszulkę i przyszpilił boleśnie do ściany. Chciał na niego krzyczeć, wrzeszczeć, ale aż brakowało mu słów. Jak mógł być tak nieodpowiedzialny i zostawić patelnie na palniku, bez nadzoru?! Czy on nie miał kurwa mózgu?! Mógł przecież spalić całą posiadłość!
Kaname patrzył na niego z trwogą, ale zdołał wykrztusić ciche przeprosiny. To było niczym zapalnik dla Akihito. Mężczyzna zamachnął się i wymierzył mu policzek tak silny, że chłopak wymsknął mu się z uchwytu i upadł na podłogę, zanosząc się płaczem. Pan nie dał mu nawet chwili, by mógł się od niego odczołgać. Chwycił go za włosy, szarpnięciem postawił na nogi i zawlókł na piętro, ciskając nim do lustrzanego pokoju, w którym zamknął się wraz z nim.
Makoto wyjrzał ze strachem z łazienki, gdzie kończyli się kąpać wraz z Lu, po intensywnej zabawie z Panem. Serca ich obu ścisnęła trwoga, gdy usłyszeli krzyki najmłodszego z chłopców i pełne wściekłości wrzaski ich Pana.
- Ty skończony imbecylu! – darł się Akihito w akompaniamencie przejmującego płaczu Kaname.
Lu odsunął przyjaciela od drzwi łazienki i zamknął je. Nie otrzymali jeszcze pozwolenia by wrócić do swojej sypialni, ale nie musieli też tego słuchać. Jedyne co właściwie mogli teraz zrobić to zaczekać aż Akihito wyładuje na Kaname swoją złość, z jakiegokolwiek powodu ta się pojawiła. Dopiero później będą mogli pomóc chłopcu, opatrzyć go jeśli zajdzie potrzeba i ukoić do snu czułymi gestami, jeśli Pan w ogóle zamierzał ich stąd dziś wypuścić.
Mick został brutalnie wyrwany ze snu przez czyjąś silną dłoń, która bezceremonialnie szarpnęła go za ramię. Otworzył oczy na ułamek sekundy przed tym, jak poduszka zniknęła spod jego głowy, rzucona gdzieś w kąt pokoju.
- Wstawaj – warknął Akihito, patrząc na niego z góry.
Mick zamrugał, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Przez chwilę miał nadzieję, że to tylko głupi sen, ale kolejne szarpnięcie zmusiło go do otrzeźwienia.
- Słyszysz mnie, czy mam ci pomóc?! – głos gospodarza był zimny i pełen złości.
Mick zebrał się w sobie i niemal od razu usiadł, gotów wstać na równe nogi.
- Tak, już... – odpowiedział automatycznie, choć czuł się otępiały ze zmęczenia.
- Zejdź na dół i posprzątaj burdel w kuchni – rzucił Akihito, prostując się i mierząc go twardym spojrzeniem. – Natychmiast
Mick nie śmiał dopytywać o szczegóły. Był jeszcze zbyt zaspany, by myśleć logicznie, ale instynkt podpowiadał mu, że lepiej się nie ociągać. Wstał i narzucił na siebie pierwszą lepszą koszulkę, byle tylko nie opóźniać wykonania rozkazu.
Zszedł po schodach szybkim krokiem, wciąż zdezorientowany, ale z każdą sekundą budził się coraz bardziej. Kiedy w końcu wszedł do kuchni, widok, jaki go zastał, niemal go przytłoczył.
W powietrzu wciąż unosił się duszący zapach spalenizny, gryzący gardło i nos, choć okna stały otworem, wpuszczając do środka lodowate powietrze. W zlewie leżała patelnia, zalana wodą, ale nawet to nie mogło zmiękczyć czarnej skorupy, która przywarła do jej dna. Świeca na stole wypaliła się do cna a roztopiony wosk rozlał się nie tylko po świeczniku, ale i po śnieżnobiałym obrusie, tworząc nierówną, brzydką skorupę. Jedynie talerze pozostały nietknięte.
Mick westchnął cicho, zdając sobie sprawę, że czeka go co najmniej godzina ciężkiej pracy.
Zaczął od najłatwiejszego zadania – stołu. Pochował naczynia i zwinął ostrożnie obrus, by nie rozkruszyć wosku na podłogę, ale i tak nie uniknął kilku drobnych kawałków, które odłamały się i rozsypały po blacie. Postanowił później zająć się jego pozostałościami, teraz najważniejsza była patelnia.
Wrócił do zlewu i spróbował podważyć spaleniznę tępą stroną noża. Nic. Próbował gąbką, potem ostrzejszą stroną, ale efekt był żaden. W końcu sięgnął po druciak i zaczął szorować z całych sił.
Ręce bolały go od monotonnej pracy, ale nie śmiał się zatrzymać. Nie miał odwagi powiedzieć Akihito, że patelnia była już stracona. Skrobał ją więc dalej, aż usłyszał skrzypnięcie drzwi wejściowych.
Spojrzał przez ramię. W progu stał Drake. W całym tym amoku kompletnie zapomniał, że mężczyzna miał dziś tu przyjechać.
Mick aż poczuł, jak serce podskakuje mu w piersi na widok mężczyzny, ale natychmiast zmusił się do zachowania obojętnego wyrazu twarzy. Nie zamierzał zdradzać swojej radości, nie po tym, jak przez ostatni tydzień czuł się samotny i zapomniany, bez choćby słowa wyjaśnień z jego strony. Złość na samego siebie niemal go dławiła. Dlaczego, do cholery, tak ucieszyło go pojawienie się jego Pana?
Tymczasem Drake zdawał się kompletnie go nie zauważać. Rozmawiał z Akihito, jakby Mick był tylko częścią wystroju kuchni, zwykłym dodatkiem do tego bałaganu.
- Przywiozłem nam jedzenie, więc nie ma katastrofy – oznajmił swobodnie. – Ale... rzeczywiście śmierdzi tu jak w piekle
Akihito skrzywił się i posłał mu mordercze spojrzenie.
- Przestań się nabijać. Tak sprałem Kaname, że aż boli mnie ręka – mruknął, rozmasowując nadgarstek.
Drake parsknął, krótkim śmiechem.
- Może chociaż wtłukłeś mu trochę więcej rozumu – skomentował bez cienia współczucia.
To było dla Mick'a za dużo. Cały ten cholerny tydzień, ciężar zwłaszcza ostatnich dni i to, jak Drake nawet na niego nie spojrzał... Wszystko w nim wybuchło. Z wściekłością rzucił patelnię do zlewu, aż woda w nim rozbryzgała się na blat i jego koszulkę.
- Nie spowoduję cudu – obwieścił chłodno. – Ta patelnia jest do wyrzucenia. A ja idę spać, bo jestem zmęczony
Panująca dotąd swobodna atmosfera momentalnie zgęstniała. Oczy Akihito zwęziły się a jego brwi ściągnęły się w gniewie.
- To ja zdecyduję, kiedy będziesz mógł się oddalić – powiedział lodowato, ale w jego tonie pobrzmiewało także zmęczenie.
Mick prychnął, po czym uniósł głowę z wyzywającym błyskiem w oku.
- Nie ty jesteś moim Panem tylko Drake. To jemu jestem winien posłuszeństwo – oznajmił hardo.
Zapadła cisza, po której Drake gwizdnął przeciągle, unosząc brwi z rozbawieniem. Mick rzucił mu zirytowane spojrzenie, w którym czaił się cień bezsilności, a może czegoś jeszcze.
- Kiedy zamierzasz zabrać mnie do domu, Panie? – spytał wprost, nie zamierzając dłużej czekać.
Akihito teatralnie wyrzucił ręce do nieba.
- Mam dosyć tej wszechobecnej impertynencji! Załóż swojemu psu kaganiec, Drake! – rzucił, po czym machnął ręką i odwrócił się na pięcie. – Idę do łóżka. Nawet tej pieprzonej kolacji już mi się odechciało!
Drake odprowadził go spojrzeniem pełnym rozbawienia, ale kiedy drzwi zamknęły się za Akihito, jego wzrok stwardniał i przeniósł się na chłopaka. Mick jednak nie wyglądał na szczególnie przejętego. Uniósł brodę lekko do góry, jakby czekał, co teraz zrobi jego Pan.
Mick nawet nie zdążył się cofnąć, gdy Drake chwycił go mocno za żuchwę, zmuszając do spojrzenia mu prosto w oczy.
- Zapomniałeś, że w domu Akihito masz przestrzegać jego zasad? – syknął mu w twarz, zaciskając palce na jego skórze tak mocno, że Mick czuł ich chłodny, twardy uścisk aż w kościach.
Chłopak zareagował odruchowo. Chwycił go za nadgarstek swoją zdrową ręką i parsknął nerwowym śmiechem, mimo że adrenalina buzowała w jego żyłach.
- Nie należę do pana Akihito – powtórzył przez zaciśnięte zęby. – Chcę wracać z tobą do domu
Drake prychnął i odsunął się odrobinę, ale jego spojrzenie pozostało lodowate.
- Apartament jest w remoncie – oznajmił sucho. – Po napaści ludzi Takedy obaj nie mamy dokąd wracać
Mick zesztywniał. Tego się nie spodziewał. Przez chwilę zastanawiał się, jak poważne były zniszczenia, skoro Pan użył tak mocnych słów. Ale nie pozwolił, by ta informacja go zdekoncentrowała.
- To weź mnie do hotelu, przecież gdzieś sypiasz – zauważył, marszcząc brwi.
- Mam zbyt dużo na głowie. Będziesz mi tylko zawadzał
Mick poczuł, jak robi mu się gorąco od tej odpowiedzi. Zacisnął zęby i patrzył na Drake'a z niedowierzaniem i narastającą złością.
- Więc uważasz, że nie jestem wystarczająco dobrym asystentem? – warknął. – Po co w ogóle angażowałeś mnie w tę pracę, skoro teraz tak łatwo mnie jej pozbawiasz? Nie mogłeś po prostu trzymać mnie jako zwykłej dziwki?
Ledwo skończył mówić a już poczuł piekący ból na policzku. Głowa odskoczyła mu na bok a w uszach zadzwoniło od siły uderzenia. Zanim zdążył się otrząsnąć, Drake szarpnął go za koszulkę, przyciągając z powrotem do siebie i niemal warcząc mu w twarz.
- Odsunąłem cię, bo mało nie zrobiłeś pod siebie na widok zwłok Kaoru – oznajmił.
Mick znieruchomiał. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, ale nie wiedział, czy bardziej ze strachu, czy z gniewu.
- Obecnie trup ścieli się gęsto – kontynuował Drake, przyciągając go jeszcze bliżej, aż ich ciała niemal się stykały. – bo sprzątamy burdel po Takedzie
Mick przełknął ślinę, ale nie opuścił wzroku. Czuł gorąco rozlewające się w piersi, mieszankę wstydu i czegoś, czego nie potrafił nazwać. Drake szarpnął go raz jeszcze, mocniej, jakby chciał dobitnie wbić mu do głowy swoje słowa.
- Chcesz, żebym zabierał cię ze sobą na egzekucje? – rzucił ostro.
Chłopak zadrżał, ale nie odpowiedział.
- No mów, Mick! – Pan warknął, potrząsając nim. – Chcesz zobaczyć więcej trupów?!
Blondyn poczuł, jak lodowaty strach rozlewa się po jego wnętrzu, gdy słowa Drake'a osiadły w jego myślach. Uczestniczyć w egzekucjach? Patrzeć na krew rozlewającą się na podłodze, na ciała, które już nigdy się nie poruszą? Mimo całej nowej odwagi, którą zdobył, mimo tej siły, którą w sobie odnalazł... nie był gotowy. Nie na to.
- Wolałbym nie... – zdołał wyszeptać.
Drake prychnął i odepchnął go od siebie z wyraźną pogardą.
- Tak właśnie myślałem – rzucił z wyższością.
Mick zacisnął szczękę, czując, jak rozczarowanie sobą samym kłuje go w piersi, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać.
- Znów się zapominasz – kontynuował Drake z groźnym spokojem, sięgając do kieszeni marynarki. – Ale wiem, jak cię utemperować
Mick zesztywniał, gdy zobaczył, co mężczyzna wyciągnął. Obroża. Nie była identyczna z tą, którą nosił wcześniej – tamta została z niego zdjęta, gdy został porwany. Ta była cieńsza, łatwiejsza do ukrycia pod ubraniem, ale wciąż była tym samym. Znakiem własności.
Cofnął się o krok, lecz Drake nie dał mu szansy na ucieczkę. W mgnieniu oka powalił go na kanapę, jakby Mick ważył tyle, co piórko. Chłopak szarpnął się odruchowo, ale to była nierówna walka. Mężczyzna bez problemu przygwoździł go kolanem i sprawnie zapiął skórzany pasek na jego szyi.
Mick leżał pod nim, dysząc ciężko a znajome uczucie ścisnęło mu gardło... Ale nie tak, jak się spodziewał. Nie była to panika, nie była to wściekłość. Tylko... spokój. Jakby w jednej chwili cała jego złość, cała frustracja uleciała, rozpływając się w powietrzu. Ta obroża nie była tylko symbolem władzy, jaką Drake miał nad nim. Nie była tylko przypomnieniem, że stracił wolność. Była czymś więcej. Znakiem jego przynależności do miejsca. Do kogoś. Do tego silnego mężczyzny.
Drake patrzył na niego uważnie, jakby badał jego reakcję. Przez dłuższą chwilę obaj trwali w bezruchu, wpatrując się w siebie. Mick nie wiedział, co dokładnie zobaczył w oczach swojego Pana, ale sam czuł dziwną, uspokajającą pewność.
W końcu Drake wstał i wyciągnął do niego rękę. Mick zawahał się tylko na sekundę, po czym ją przyjął.
Gdy tylko się podniósł, mężczyzna szarpnął go lekko do siebie. Mick zachwiał się, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo Drake chwycił go za tył głowy i przyciągnął bliżej, wciskając jego twarz w swoją klatkę piersiową.
Ciepło. Pewność. Bezpieczeństwo.
Mick zamknął oczy i pozwolił, by ten moment trwał.
- Wytrzymaj tu jeszcze trochę a wszystko wróci do normy – Drake pochylił się lekko i szepnął mu do ucha.
Mick uśmiechnął się krzywo, czego Drake nie mógł dostrzec. Norma? Sam już nie wiedział, co właściwie powinien uznawać za normalność. I czy to, co obecnie za nią brał, w innych kręgach uchodziłoby za normalne.
Czuł się dziwnie skołowany. Drake trzymał go blisko, jego dłoń pewnie zaciskała się na jego karku a zapach ostrych perfum mężczyzny wypełniał mu nozdrza, drażnił zmysły. Było w tym coś obezwładniającego. Coś, czego nie potrafił nazwać.
I gdy już myślał, że zostaną tak na wieki, że może nawet by tego chciał... Drake odsunął się nagle, jakby nic się nie stało. Jego ciepło zniknęło, pozostawiając po sobie nieprzyjemną pustkę. Mick zamrugał, zdezorientowany i spojrzał na niego.
Drake uniósł kącik ust w ledwie widocznym uśmiechu, jakby rozbawiony tym, jak desperacko Mick próbował go odnaleźć.
- Wywal tę nieszczęsną patelnię, pozamykaj okna i kładź się spać – powiedział lekkim tonem.
Chłopak pokiwał głową, nie chcąc, by jego Pan zobaczył, jak bardzo ten moment wytrącił go z równowagi. Drake jeszcze przez chwilę stał w miejscu, jakby upewniając się, że Mick nie zamierza protestować, po czym bez słowa zniknął na piętrze.
Mick został sam w pustej, cichej kuchni. Westchnął i podszedł do zlewu. Chwycił patelnię i bez większych ceregieli wrzucił ją do kosza. Smród spalenizny wciąż unosił się w powietrzu, ale nie mógł już nic na to poradzić. Zamknął okna i poszedł do łóżka, jak mu kazano.
Drake zmierzał natomiast do jaskini lwa. Teraz miał już do stoczenia ostatnią batalię tej nocy. Tym razem z rozeźlonym książątkiem. Ale wydawało mu się, że to będzie znacznie łatwiejsza bitwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz