Kaito otworzył leniwie oczy, powieki zadrżały mu lekko pod wpływem porannego światła, które sączyło się przez szczeliny żaluzji w salonie, malując na podłodze delikatne, złociste pręgi jak rozlane strumienie miodu. Leżał na kanapie, która przez noc stała się jego prowizorycznym łożem, z ozdobnymi poduszkami pod głową. Pozycja była niewygodna, kręgosłup bolał go tępym, uporczywym bólem, jakby ktoś wbił w niego klin z drewna, a nogi zdrętwiały od ciasnoty. Mięśnie protestowały sztywnością przy najmniejszym poruszeniu. Ale jak mógł narzekać, gdy na jego piersi spoczywał tak słodki ciężar?
Hiro, wciąż był pogrążony w głębokim śnie. Jego drobna sylwetka wtulona była w mężczyznę jak w ochronny kokon, ramiona miał luźno oplecione wokół torsu Kaito, a z kącika ust sączyła się cienka strużka śliny, pozostawiająca wilgotną plamę na jego koszulce. Kaito uśmiechnął się mimowolnie, czując ciepło ciała chłopaka, rytmiczny oddech, który synchronizował się z jego własnym jak cichy duet. Przeczesał palcami miękkie, potargane włosy Hiro – kosmyki sunęły pod dłonią jak jedwab, wilgotne jeszcze od nocnego potu, ale bez śladu gorączki. Jego skóra była chłodna, spokojna, a Kaito odetchnął z ulgą, czując, że sam też czuje się nieco lepiej, choć zmęczenie wciąż czaiło się w kościach jak odległe echo burzy.
Rozejrzał się powoli po pomieszczeniu, przyzwyczajając oczy do blasku. Salon wyglądał jak po małej bitwie. Na dywanie walały się porzucone poduszki, kubki po herbacie stały na kawowym stoliku a obok, w schludnym rządku, leżały leki w opakowaniach, z przyklejonymi karteczkami pokrytymi starannym pismem, opisującymi dawkowanie. Paracetamol – 1 tabletka co 6 godzin, syrop na kaszel – 10 ml przed snem. Mężczyzna parsknął cicho pod nosem, dźwięk był mieszanką rozbawienia i niedowierzania, gdy wspomnienia poprzedniego wieczoru napłynęły jak ciepła fala.
Akihito i jego chłopcy, ta nieoczekiwana gromadka, która wypełniła dom śmiechem, zapachem jedzenia i chaotyczną energią. Nie spodziewał się, że w tej posiadłości, przeznaczonej na intymne schadzki, kiedykolwiek będzie gościć aż tylu ludzi. Zazwyczaj echo kroków odbijało się tu samotnie, a teraz... Kaname, jak zawsze żyjąc w swoim świecie, krzątał się to tu, to tam, z dziecięcą ciekawością oglądając ozdoby na półkach – delikatne figurki z porcelany i kryształowe wazony. Dotykał ich ostrożnie palcami, jakby bał się, że rozbije coś cennego. Donosił im też herbatę, gdy o nią prosili, z uśmiechem na twarzy, który rozświetlał pokój jak promień słońca.
Lu natomiast, praktyczny i zorganizowany, spakował ostygły rosół do pojemników, układając je starannie w lodówce z etykietkami, a na podwieczorek przygotował wszystkim chlebowy pudding z rodzynkami i rumem – słodki, wilgotny deser, gdzie alkoholowa nuta rumu wirowała w powietrzu jak subtelny dym, wprawiając wszystkich w swobodniejszy nastrój, rozluźniając języki i wywołując ciche śmiechy nad anegdotami z życia w posiadłości Akihito.
Tylko Makoto siedział w najdalej usytuowanym fotelu, z sylwetką napiętą jak struna i zadumanymi oczami , które co jakiś czas zerkały na Akihito z mieszanką tęsknoty i rezygnacji, jakby szukał w nim odpowiedzi jak przegonić własne demony. Zaś na jego widok Hiro nie odstępował Kaito na krok, nawet gdy musiał iść do toalety, trzymając się jego ramienia jak kotwicy. Jego oczy pełne były niepokoju na widok Makoto. To było dość zabawne, ta dziecięca zależność, ale Kaito wiedział w głębi serca, że powinien dowiedzieć się, co zaszło między nimi, co sprawiło, że chłopak unika starszego jak ognia. Ale może jeszcze nie teraz? Nie w tym leniwym poranku, gdy świat dopiero budził się do życia.
Ostrożnie, z delikatnością kogoś, kto przenosi kruche szkło, zsunął z siebie wciąż śpiącego Hiro. Chłopak mruknął coś niewyraźnie przez sen, ciało osunęło się na kanapę z cichym westchnieniem, ale nie obudził się, powieki pozostały zamknięte, oddech równy i spokojny. Kaito skrzywił się od bólu w krzyżu, gdy wstawał. Kręgosłup zaprotestował ostrym ukłuciem, nogi drżały od zdrętwienia, mięśnie budziły się powoli, jak po długim uśpieniu. Ale zignorował to, prostując się z wysiłkiem i kierując do łazienki na parterze. Tam, w przestronnym pomieszczeniu o marmurowych kafelkach lśniących w porannym świetle, odkręcił kran nad wanną. Woda plusnęła melodyjnie, wypełniając powietrze szumem a on dodał do niej kilka kropli eterycznych olejków. Eukaliptusowego, którego ostry, świeży zapach natychmiast wypełnił pomieszczenie jak leśny powiew, i tymiankowego, ziołowego i ziemistego, który miał ułatwić Hiro oddychanie, złagodzić kaszel, rozluźnić zatkane drogi oddechowe. Para uniosła się kłębami, niosąc leczniczy aromat a Kaito patrzył, jak woda nabiera mlecznego odcienia od olejków, wirując w leniwych spiralach, obiecując ulgę i odprężenie w tej porannej kąpieli, która miała być balsamem na ich obolałe ciała.
***
Makoto siedział na brzegu łóżka w zaciemnionej sypialni, gdzie powietrze gęste od ciepła i zapachu rosołu wisiało jak ciężka mgła, przesiąknięte nutą cebuli, marchwi i delikatnego wywaru z mięsa, który parował leniwie z miseczki trzymanej w dłoni. Jego własna sylwetka była napięta, ramiona miał zgarbione pod ciężarem niedawnej kary. Plecy wciąż paliły go tępym bólem od śladów po rózgach, które Pan wymierzył mu z bezlitosną precyzją za ten głupi akt masturbacji, samotny i zakazany, który miał być ulgą a stał się źródłem upokorzenia. Rozżalenie gryzło go od środka jak kwas, mieszając się z goryczą, która wypełniała usta gorzkością żalu. Czuł się jak odrzucona zabawka, zużyta i niepotrzebna, a teraz musiał karmić tego nowicjusza, Hiro, którego delikatna choroba wydawała mu się niemal luksusem w porównaniu z jego własnym cierpieniem.
Hiro siedział na wpół okryty kołdrą, jego drobne ciało nadal drżało, ale gorączka minęła, pozostawiając po sobie jedynie spękane, wysuszone kaszlem wargi. Makoto podniósł łyżkę z rosołem – złocisty bulion lśnił w słabym świetle sączącym się przez zasłony, kawałek marchewki i nitka makaronu wirowały w płynie – i podał ją do ust chłopaka. Gest był mechaniczny, pozbawiony ciepła, jak obowiązek, który musiał wypełnić.
Hiro przełknął z wysiłkiem, gardło zacisnęło mu się boleśnie, a smak wywaru, choć kojący, wydawał mu się mdły i obcy w tym stanie. Skrzywił się lekko, kaszląc cicho i odpychając kolejną łyżkę zmierzającą do jego ust.
– Boli kiedy przełykam… – wymamrotał słabo, głos miał chrapliwy jak szelest suchych liści, przerywany płytkim oddechem.
Skroń Makoto drgnęła, ale twarz pozostała obojętna, odłączona od kotłujących się w jego wnętrzu emocji.
– Musisz jeść żeby nabrać sił i wrócić do pracy – stwierdził obojętnie.
Korzystając z okazji, że chłopak rozchylił wargi, by odpowiedzieć, wepchnął mu łyżkę do ust. Zakrztusił się, ale przełknął, sięgając jednak po kołdrę i osłaniając się nią jak tarczą. Jego piwne oczy zaszkliły się od łez a wraz z nimi zagościła w nich rozpacz i strach.
– Nie chcę – zaskomlał. – Boli mnie... wszystko. Pan był wczoraj zbyt ostry... Spacer w ogrodzie... na czworakach, z tym ogonkiem i uszkami... i ta zabawka we mnie... to było za dużo – słowa wylały się z jego ust niczym potok, którego nie potrafił powstrzymać. – Było zimno... bolało, ale on nie przestał. Obiecywał, że to będzie prosta lekcja…
Makoto uniósł brew a na jego twarzy wykwitł grymas, który szybko przerodził się w prześmiewczy uśmiech. Kąciki ust uniosły się w drwiącym łuku, oczy błysnęły cynizmem, który maskował jego własny ból. Parsknął krótko, dźwięk był ostry jak cięcie noża, pełen goryczy, która przesiąknęła jego duszę po karze, gdy leżał obolały, czując pieczenie na skórze i upokorzenie w sercu
– Nie masz pojęcia, jak może wyglądać okrucieństwo Pana – powiedział, głosem podszytym jadem, lecz zmęczonym, jak ktoś, kto zbyt długo nosi ciężar. – Twój „spacer” to zabawa w porównaniu z tym, co niektórzy przechodzimy. Masz szczęście, że trafiłeś na kogoś takiego jak pan Kaito - łagodnego, pobłażliwego. Inni... inni złamali by cię pierwszego dnia a ty narzekasz na ogonek i zimno? Śmieszne.
Hiro zamrugał, oczy rozszerzyły mu się w zdumieniu, ale choroba czyniła go podatnym, słowa Makoto uderzały jak kamienie w kruche szkło. Przełknął ślinę, gardło zapiekło boleśnie. Makoto nie przestał, jego głos nabrał siły, wbijał słowa jak szpilki, rozżalenie po własnej karze przelewało się na chłopaka jak trucizna.
– Powinieneś być mu wdzięczny za wszystko, co od niego dostajesz - jedzenie, dach nad głową, łóżko, w którym śpisz obok niego jak faworyt. Inni marzą o takiej łasce. Zachowuj się należycie, okazuj wdzięczność, nawet jeśli Pan będzie oczekiwał, że rozłożysz przed nim nogi. To twój obowiązek, nie kaprys. Wdzięczność. Znasz takie słowo? Odwrotność narzekania.
Hiro poczuł, jak choroba potęguje ból, od którego pulsowało mu w głowie a ciało drżało od słabości. Słowa Makoto dobijały go, wciskając się w umysł jak ostre igły, mieszając z gorączkowym zamętem. Łzy napłynęły mu do oczu, szkliste i gorące a on zdołał wyszeptać, głosem drżącym od emocji i zmęczenia:
– Nie prosiłem się o takie życie... Nikt nie pytał mnie o zdanie. Nie chciałem być... zabawką.
Makoto roześmiał się paskudnie, dźwięk był chrapliwy i okrutny, jak skrzypienie zawiasów w opuszczonym domu, pełen goryczy, która gryzła go od wewnątrz po własnej hańbie – po tym, jak Pan ukarał go za masturbację, czyniąc z niego przykład słabości.
– Naprawdę nie rozumiesz świata, w jakim żyjemy – powiedział, oczy błyszczały mu zimnym blaskiem. – Jesteś czyjąś własnością, jak przedmiot na półce. Dlaczego niby Pan miałby przejmować się twoimi uczuciami? Masz wykonywać polecenia, służyć i na tym kończy się twoja rola. Żadnej decyzyjności, żadnego „nie chcę”. Lepiej szybko to zrozum, wtedy kar i bólu będzie mniej.
Oczy Hiro zaszły łzami całkowicie, krople spłynęły po policzkach w cichych strumieniach, serce ścisnęło mu się w piersi od mieszanki choroby i słów, które raniły głębiej niż fizyczny ból. Świat wirował wokół niego w chaosie bezradności a on poczuł się jak liść na wietrze, bez kontroli nad własnym losem. W tej właśnie chwili drzwi sypialni otworzyły się z impetem i do środka wparował Kaname.
***
Hiro dryfował w objęciach snu, gdzie rzeczywistość mieszała się z mglistymi wspomnieniami a granice między jawą a marzeniem zacierały się jak kontury w porannej mgle. Jego oczy zaszły łzami, krople spłynęły po policzkach a świat snu zakołysał się, gdy nagle echo trzasku drzwi – realne bądź też nie – wyrwało go z objęć marzenia.
Podniósł się gwałtownie, siadając na klęczkach na kanapie, zdezorientowany, z sercem bijącym mu jak oszalały bęben i oczami rozszerzonymi w panice. Rozejrzał się wokół, mrugając szybko. Salon tonął w porannym półmroku, meble rysowały się jak cienie, powietrze było chłodne i nieruchome a na stoliku kawowym leżały leki w opakowaniach z karteczkami. Koc zsunął mu się z ramion w tym ruchu, opadając na podłogę z szelestem, a nagły chłód owionął jego skórę, sprawiając, że ramiona mu zadrżały. Gęsia skórka momentalnie pokryła jego ręce jak szron na szybie.
Zauważając leki na stole i puste miseczki po rosole, uspokoił się powoli, wyrównując oddech, przypominając sobie wczorajszy dzień. Choroba, opieka, wizyta Akihito i jego chłopców, sen na kanapie obok Kaito. Ale sen, który właśnie wyśnił nie był tylko snem a wspomnieniem zajścia z Makoto. Jego słowa wciąż raniły jak ostrza, brzęcząc niczym echo w jego uszach.
Nie rozumiał, dlaczego Makoto pałał do niego taką antypatią. Czuł to od samego początku, gdy został odprawiony do posiadłości pana Akihito. Ta zimna aura, spojrzenia pełne pogardy. Czy zrobił coś źle? Może nie okazał Makoto należytego szacunku jako najstarszemu uległemu w domu, który zdawał się sprawować pieczę nad resztą, dyrygując obowiązkami z autorytetem? Może zawiódł go brakiem umiejętności czytania, irytując tym, że musi poświęcić mu znacznie więcej czasu przy tłumaczeniu zasad panujących w domu ich Pana? Może i wyjaśnił mu wszystko, ale wzdychał przy tym, pełen zniecierpliwienia.
Hiro przysiadł na piętach, garbiąc ramiona w geście pełnym rezygnacji, dłonie zacisnął na kolanach, czując ciężar myśli. Życie w tym świecie było już wystarczająco trudne, pełne nieznanych reguł i lęków, nie chciał mieć tu jeszcze wrogów. Czemu nie mógł dogadywać się ze wszystkimi tak jak z Lu, tym ciepłym, wspierającym chłopakiem, który zawsze miał uśmiech i dobrą radę?
Zamrugał szybko, chcąc odgonić łzy, które znów napłynęły mu do oczu, wilgotne i gorące, a wtedy podskoczył gwałtownie. Z korytarza wyłonił się Kaito, sylwetka mężczyzny wypełniła przestrzeń, jego kroki były ciche, ale pewne. Mężczyzna uśmiechnął się, widząc, że Hiro już nie śpi, kąciki ust uniosły mu się w ciepłym geście, zaś oczy błysnęły troską.
– Jak się czujesz? – spytał łagodnie, niskim, spokojnym tonem.
Hiro powoli pokiwał głową, wciąż nieco oszołomiony.
– Lepiej... tylko nadal drapie mnie w gardle – wymamrotał cicho, ale dostatecznie klarownie.
Kaito podszedł bliżej, jego obecność wypełniła pokój ciepłem, i przejrzał leki ze stolika. Jego palce przesunęły się po opakowaniach, odczytując etykiety.
– Nie mamy tabletek do ssania – stwierdził, marszcząc lekko brwi. – Ale kąpiel z tymiankiem powinna trochę pomóc. Nawilży ci drogi oddechowe.
– Kąpiel? – Hiro powtórzył nieco zaniepokojony, oczy rozszerzyły mu się lekko, panika ukłuła w piersi jak ostry kolec.
Wspomnienie snu, wczorajszych słów Makoto o rozkładaniu nóg, o bezgranicznym posłuszeństwie, wdzięczności za wszystko, co Pan daje, wróciły potężną falą.
– Tak, już ją przygotowałem. Rozgrzejemy się, a potem zjemy śniadanie. To dobrze ci zrobi – Kaito potwierdził spokojnie.
Hiro zamrugał bez zrozumienia. Pana obchodził jego stan zdrowia i samopoczucie, przygotował kąpiel, wiedząc, że obudzi się spocony od leków na gorączkę i zziębnięty od porannego chłodu, który igrał w posiadłości, przenikając przez szczeliny. To był objaw troska, nie kaprysu. Uspokoił się powoli, jego oddech się wyrównał, i pokiwał głową, wstając z kanapy. Nogi drżały mu lekko od słabości, ale stanął pewnie. Poszedł za Panem do łazienki. Woda w wannie kończyła się nalewać, pluskając swawolnie, a aromat olejków unosił się w powietrzu jak leczniczy obłok, zachęcając do zanurzenia się w tym gorącym wywarze.
Zapach eukaliptusa i tymianku wirował w pomieszczeniu jak leczniczy eliksir, ostry i ziołowy, przenikający nozdrza z obietnicą ulgi dla zatkanych dróg oddechowych. Kaito wskazał mu gestem, by się rozebrał. Mężczyzna sam zsunął z siebie koszulkę, materiał poplamiony śliną chłopaka opadł na podłogę, odsłaniając tors naznaczony lekkim rumieńcem od niedawnej gorączki, po czym zrzucił spodnie i bieliznę, wchodząc do wanny pierwszy. Woda plusnęła delikatnie wokół jego ciała, gorąca i kojąca, otulając skórę jak aksamitny płaszcz, niwelując resztki bólu w zdrętwiałych nogach.
Hiro, wciąż nieco niepewny, rozebrał się wolniej. Palce drżały mu lekko, gdy zdejmował piżamę odsłaniając bladą skórę pokrytą gęsią skórką od chłodu poranka. Szybko wszedł do wanny, by ukryć swą nagość. Rozsiadł się po drugiej stronie, podciągając kolana pod brodę i oplatając ramiona wokół nóg w ochronnym geście. Rozkoszowali się kąpielą w ciszy – woda parowała delikatnie, niosąc aromat olejków, który wypełniał płuca świeżością, łagodząc drapanie w gardle Hiro i rozluźniając napięte mięśnie Kaito.
Mężczyzna miał ochotę ulokować chłopaka między swoimi nogami, przytulić go mocno, poczuć ciepło jego ciała wtulonego w siebie, jak wczoraj na kanapie. Gest byłby nie tylko intymny, ale i pełen troski i bliskości, którą chciał budować między nimi krok po kroku. Ale gdy dotknął ręki Hiro, by go przyciągnąć, chłopak zadrżał lekko a jego oczy rozszerzyły się w niepewności, pełne cienia niedawnych lęków. Kaito westchnął w duchu, rezygnując – na bliskość będą mieli jeszcze całą masę czasu, nie chciał naciskać, nie teraz, gdy Hiro po chorobie wciąż był kruchy jak porcelanowa figurka.
Zamiast tego przymknął oczy, powieki opadły mu ciężko, i napawał się gorącem, które przenikało jego ciało falami. Woda otulała jego skórę, niwelując ból w plecach, rozluźniając kręgosłup, który protestował po nocy na kanapie, mięśnie topniały w błogim relaksie a oddech wyrównał się w rytmicznym tańcu z parą unoszącą się wokół.
Hiro nie potrafił zrelaksować się tak szybko. Siedział sztywno, plecy miał proste jak struna a dłonie zaciśnięte na kolanach. Napięcie nie ustępowało, jak niewidzialne kajdany. Po drugiej stronie wanny, z dala od Kaito, obserwował niepewnie ogród za wielkim oknem. Gęstwina drzew kołysała się na wietrze, liście szumiały cicho, a on doszukiwał się w cieniach nieproszonych gości, wyobrażając sobie oczy podglądaczy czające się za pniami. Wspomnienie wczorajszego spaceru paliło go w umyśle jak świeży ślad.
Kaito w końcu rzucił na niego jednym okiem, unosząc leniwie powiekę, i zaśmiał się cicho.
– Nikogo tam nie wypatrzysz – powiedział, tonem pełnym żartobliwej pewności, a woda zafalowała, gdy poruszył się lekko.
Hiro spojrzał na niego pytająco, brwi zmarszczyły mu się w łuk zdumienia a oczy rozszerzyły się jak u dziecka odkrywającego sekret.
– Ten las za domem należy do mnie – Kaito wyjaśnił spokojnie, uśmiechając się szerzej. – Cały teren jest prywatny, nikt nieproszony nie ma tu wstępu. Jesteśmy sami, Hiro.
Chłopak zamrugał, przetrawiając słowa a na jego twarzy rozlało się zrozumienie, jak światło rozpraszające cień, przez co policzki zaczerwieniły mu się lekko.
– Czyli... na spacerze... nikt nie mógł nas zobaczyć? – spytał cicho, głosem drżącym od mieszanki ulgi i niedowierzania.
Kaito skinął głową a oczy błysnęły mu figlarnie.
– Nie. Byliśmy zupełnie sami – przyznał.
Hiro opuścił głowę, wbijając wzrok w powierzchnię wody, gdzie olejki wirowały w tęczowych smugach, i spytał cicho, głosem pełnym żalu:
– Czemu nie powiedział mi Pan wcześniej?
Kaito tylko westchnął, wzruszając ramionami.
– Gdybyś wiedział, zabawa nie byłaby tak pikantna – przyznał, ale widząc minę chłopaka, zmarszczoną w grymasie, dodał szybko: – Dobra, to było trochę dziecinne z mojej strony. Ale zawsze lubiłem ekshibicjonizm. Możliwość bycia przyłapanym... to potrafi być niezwykle podniecające, ten dreszcz niepewności.
Hiro ewidentnie nie podzielał jego poglądów. Twarz wykrzywiła mu się w lekkim grymasie dezaprobaty, oczy uciekły w bok, woda plusnęła, gdy poruszył się niespokojnie. Kaito westchnął znów.
– Kiedyś pokażę ci, że to naprawdę może być przyjemne – stwierdził.
Hiro natychmiast pokręcił nieśmiało głową.
– Wolałbym nie... – wyszeptał.
Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie.
– Wszystko w swoim czasie. Nie spieszmy się – skwitował.
Sięgnął po myjkę leżącą na brzegu wanny – miękki, gąbczasty materiał, wilgotny od pary – i wycisnął na nią żel o zapachu brzoskwini. Kremowa konsystencja spłynęła leniwie, niosąc słodki, owocowy aromat, który wymieszał się z ziołami olejków.
– Odwróć się do mnie tyłem – polecił łagodnie, a Hiro zrobił to, choć nieco niepewnie.
Kaito mył mu plecy wyjątkowo długo, myjka sunęła po jego skórze w powolnych, okrężnych ruchach, bez żadnych podtekstów. Gest był czysto pielęgnacyjny, troskliwy. Pianka tworzyła delikatne bańki, które pękały z cichymi pstryknięciami, łagodząc napięcie w mięśniach chłopaka.
– Co zjedlibyśmy na śniadanie? – spytał w końcu Kaito.
Hiro obejrzał się przez ramię, zdumiony.
– Pan pyta mnie?
Kaito zaśmiał się cicho.
– Nie, tego za tobą – zażartował, kiwając głową w stronę okna.
Hiro podskoczył lekko, obracając się z przestrachem ku szybie, szukając intruza w ogrodzie, z niemal ściśniętym sercem. Kaito naprawdę wybuchnął śmiechem – dźwięk był ciepły i zaraźliwy – po czym przyciągnął chłopaka do siebie. Jego ramiona zamknęły się wokół niego w luźnym uścisku, umożliwiającym ucieczkę w każdej chwili.
– Żartuję, Hiro. Nikogo tam nie ma – zapewnił.
Hiro zaśmiał się niepewnie, drżącym, nieco niepewnym głosem, ale wtulił się w tors mężczyzny, policzek oparł o mokrą skórę, słysząc bicie serca Kaito pod uchem. Potem, zachęcony bliskością, przejął myjkę. Jego palce zacisnęły się na gąbce i umyły tors Pana. Myjka sunęła po jego mięśniach w ostrożnych ruchach, tworząc pieniste ścieżki na skórze. Może jednak Makoto miał rację? Zastanawiał się, unosząc płochliwy wzrok na mężczyznę. Może jego Pan rzeczywiście był łagodny i opiekuńczy? W jego gestach było tyle troski a w uśmiechu prawdziwe ciepło. Uniósł wzrok wyżej.
– Mam ochotę na gorącą czekoladę… – przyznał cicho.
Kaito uśmiechnął się a w jego oczach błysnęła aprobata.
– Niech więc będzie czekolada. Ale musimy zjeść też coś treściwego, żeby przyjąć leki – zastrzegł.
Hiro, zachęcony, dopowiedział:
– Te grzanki wczoraj rano też mi smakowały...
Kaito skinął głową.
– Więc zrobimy grzanki. Czosnek to świetny antybiotyk – stwierdził.
Hiro puścił myjkę w wodzie, pozwalając odpłynąć jej leniwie po powierzchni, i na powrót wtulił się w Pana. Jego ramiona oplotły tors mężczyzny, zaś głowa oparła się o ramię. Woda pluskała delikatnie wokół nich, a bliskość otuliła ich jak ciepła mgła, rozpraszając resztki lęków.
Ale nie wszędzie atmosfera była tak przyjemna. W biurze Akihito powietrze gęstniało od napięcia jak przed nadciągającą burzą, gdzie zapach świeżo parzonej kawy mieszał się z subtelną nutą tytoniu, unoszącą się z popielniczki na masywnym, mahoniowym biurku. Powierzchnia blatu lśniła pod blaskiem halogenowych lamp, odbijając cienie dwóch mężczyzn stojących naprzeciw siebie jak gladiatorzy na arenie. Aki siedział za biurkiem, z sylwetką napiętą jak struna, nerwowo bębniąc palcami po skórzanym podłokietniku fotela. Jego oczy błyszczące gniewem, który tlił się w nich jak rozżarzone węgle. Drake stał przed nim, krzyżując ramiona na piersi w defensywnej postawie, pełnej uporu. Jego twarz, poorana liniami zmęczenia i cynizmu, wykrzywiła się w grymasie irytacji, gdy Aki po raz kolejny podniósł głos, rzucając słowami niczym ciosami w walce.
– Zawsze mogłem na ciebie liczyć, Drake! – warknął blondyn, tonem ostry jak brzytwa, pełnym niedowierzania i rozczarowania, które ściskało mu gardło jak imadło. – W każdej sytuacji, czy to biznes, czy... cokolwiek. A teraz? Dzwonię po pomoc, a ty mnie olewasz jak jakiegoś natarczywego akwizytora. Nie pojmuje, co się zmieniło.
Drake westchnął ciężko, przewracając oczami w geście teatralnej rezygnacji, jego dłoń przesunęła się po karku, masując napięte mięśnie. Powietrze między nimi iskrzyło od niewypowiedzianych oskarżeń.
– Gdybyś to ty leżał zdjęty chorobą, natychmiast rzuciłbym wszystko i przyjechał, przecież wiesz – bronił się. – Ale to był tylko Kaito. Nie jestem na każde zawołanie dla twoich podopiecznych.
– Tylko? – powtórzył Aki z niechęcią, słowo wybrzmiało jak oskarżenie, twarz wykrzywiła mu się w grymasie, oczy zmrużyły w szparki. – A gdyby chodziło na przykład o Makoto? Też byś mnie olał, bo to „tylko” mój chłopak?
Drake prychnął, ramiona uniosły mu się w geście irytacji a oczy błysnęły frustracją.
– Oczywiście, że nie! To zupełnie co innego, Aki. Ale Kaito? To nie moja sprawa.
– Więc nie chodzi o to, że byłeś zajęty, tylko o to, że wciąż nie potrafisz się z nim dogadać! Przyznaj to w końcu, zamiast wymyślać wymówki.
Drake skrzywił się, czując ukłucie prawdy w słowach przyjaciela. Westchnął ciężko, ramiona opadły mu bezwładnie, jakby ciężar rozmowy zaczynał przygniatać go do ziemi.
– Wyjaśniłem to dobitnie przy naszej ostatniej rozmowie. Nie jestem jego niańką. Nie będę biegł na każde zawołanie, żeby podcierać mu nosek. Mam swoje sprawy.
Aki aż uderzył otwartą dłonią w biurko. Dźwięk rozniósł się echem po pokoju jak trzask bicza, papiery zadrżały lekko, a jego twarz poczerwieniała od wściekłości. Gniew kipiał w nim jak wrząca woda, przelewając się przez krawędzie jego cierpliwości.
– Do seksu z nim to potrafiłeś wyjść ze spotkania, pamiętasz? Rzucałeś wszystko, byle tylko... – urwał, gestem dłoni wskazując na drzwi, jakby odtwarzał tamtą scenę. – Ale kiedy trzeba mu pomóc, to nagle masz go w dupie – skwitował.
Drake poczuł, jak słowa przyjaciela trafiają w sedno. Twarz mu poczerwieniała, oczy uciekły w bok a on westchnął ciężko, opuszczając ramiona w geście kapitulacji. Rzeczywiście brał z ich relacji to co najlepsze, a kiedy przyszła pora się odwdzięczyć to uciekał.
– Może... może nie zachowałem się najlepiej – przyznał niechętnie, spokojniejszym głosem, w którym jednak wciąż tlił się konflikt.. – Ale serio, wciąż nie pojmuję, co ty w nim widzisz…
Aki sięgnął po paczkę papierosów leżącą na biurku. Wyciągnął jednego, zapalił go z trzaskiem zapalniczki i zaciągając się głęboko. Dym uniósł się leniwie, drażniąc nozdrza Drake'a, który starał się ograniczyć nałóg. Twarz mężczyzny wykrzywiła się w grymasie dyskomfortu. Akihito dmuchnął dymem celowo w stronę przyjaciela a jego oczy błysnęły złośliwą satysfakcją. Dym osiadł ciężko między nimi.
– Chyba toczyliśmy już kiedyś podobną rozmowę – odparł wreszcie. – Mówiłem ci wtedy, że Kaito przypomina mi nas z młodości. Wszyscy postawili na nim krzyżyk, jak na tobie kiedyś. Musi walczyć, by wyrwać choć ochłap z rąk innych, tych silniejszych, lepiej ustawionych. I jest tak samotny, jak ja byłem - odrzucony przez rodzinę, bez wsparcia. Tylko że my mieliśmy siebie, koneksje, jakieś zasoby na start. Kaito nie miał nic, nawet pewności siebie, by się przebić, by walczyć o swoje. Potrzebuje nas, Drake. Potrzebuje kogoś, kto w niego uwierzy i będzie stał obok, żeby mógł spokojnie budować swoją siłę.
Drake, nie wytrzymując, sięgnął po papierosa z ręki Akihito. Jego palce zacisnęły się na filtrze, gdy zaciągnął się szybko dwa razy. Dym wypełnił mu płuca gorzką ulgą, po czym oddał go z powrotem.
– Słyszałem, że stary Yamaguchi znów zaczyna mieszać w sprawy firmy – powiedział, zmieniając temat. Głos miał niski i ostrożny, jakby sprawdzał grunt.
Aki skinął głową, wymownie gasząc papierosa w popielniczce.
– Nie tyle mieszać, co rzuca Kaito kłody pod nogi. Jego prawnicy już działają, ale tym razem raczej nie skończy się na grzecznym upominaniu. Stary poszedł za daleko.
Drake uniósł brew, opierając się o biurko.
– Skierujecie sprawę do sądu? – spytał, ciekaw.
– Chyba tak to się skończy – przyznał. – Puścił w eter takie kłamstwa, że kilku sponsorów wycofało się ze współpracy. To już nie są żarty, czy rodzinne przepychanki. To uderza w interesy nas wszystkich.
Drake uśmiechnął się drapieżnie, odsuwając brzeg marynarki. Pod materiałem błysnęła kolba broni, ukryta w kaburze a metal zalśnił zimno w świetle lampy.
– Może rozwiązać to inaczej? – spytał, jasno sugerując to, co mówił niebezpieczny błysk w jego szarych oczach. – Szybko, dyskretnie. Bez papierów i sądów.
Oczy Akihito błysnęły tą samą niebezpieczną iskierką, przez moment w jego spojrzeniu czaił się drapieżnik, gotowy do skoku, ale pokręcił przecząco głową a westchnienie pełne rezygnacji uciekło z jego ust.
– Kaito chce rozwiązać to po swojemu. Musimy to uszanować.
Drake westchnął ciężko, palce drgnęły mu, zasuwając brzeg marynarki i z powrotem ukrywając broń. Otworzył usta, chcąc coś dodać. Słowa już czaiły się na końcu języka, ale w tej właśnie chwili rozległ się dźwięk pukania do drzwi gabinetu, ostry i natarczywy. Nie czekając na pozwolenie, klamka opadła z kliknięciem a drzwi otwarły się z impetem, wpuszczając do środka dwóch mężczyzn, których wejście zmieniło dynamikę pokoju jak nagły podmuch wiatru.
Do gabinetu wkroczył Kenji, jego sylwetka była zgarbiona pod ciężarem zmęczenia, jakby gnał tu na złamanie karku. Za nim nerwowo dreptał Lachlan. Jego oczy były rozszerzone w mieszance lęku i troski, ramiona skulone, jakby próbował stać się mniejszy w tej napiętej przestrzeni. Drake uniósł wysoko brwi, łuk zdziwienia wykrzywił mu twarz, oczy rozszerzyły się w autentycznym zaskoczeniu, a usta rozchyliły lekko, jakby słowa, które chciał dodać, utknęły mu w gardle jak kość.
Aki natychmiast to wyłapał. Wstał gwałtownie od biurka a fotel skrzypnął protestująco, zwolniony z ciężaru jego ciała. Twarz blondyna poczerwieniała od nagłego gniewu, oczy błysnęły oskarżycielsko.
– Wiedziałeś o wszystkim! – warknął, tonem pełnym niedowierzania i poczucia zdrady. – Kryłeś ich, co? Cały ten cyrk z wakacjami i wichurą!
– Ja nie.. Em… – Drake jąkał się, słowa potykały mu się na języku jak kamienie na wyboistej drodze. – Nawet nie wiem, o co chodzi! – zapewnił gorączkowo, wręcz desperacko, próbując wybrnąć z sytuacji, która zaciskała się wokół niego jak pętla.
Ale Kenji uniósł stanowczo dłoń, nie pozwalając by z jego winy narodziło się nowe zarzewie konfliktu. Twarz lekarza, mimo zmęczenia, pozostała twarda, zaś oczy błyszczące determinacją.
– Tak, Drake mnie krył – powiedział wprost, jakby wyznawał grzech. – Wisiał mi przysługę za... coś dużego.
Drake posłał mu mordercze spojrzenie, oczy zwęziły mu się w szparki pełne gniewu, twarz wykrzywiła w grymasie zdrady, jakby chciał przebić Kenji wzrokiem. Powietrze między nimi iskrzyło od niewypowiedzianej wściekłości. Aki zacisnął wargi w cienką linię, twarz stężała mu w maskę furii, oczy błyszczały jak ostrza.
– Wypierdalaj stąd, Drake – warknął lodowato. – Policzymy się później.
Drake przełknął głośno ślinę, jabłko Adama podskoczyło mu nerwowo, twarz pobladła pod maską cynizmu. Westchnął i wyszedł bez słowa, dla własnego dobra. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem, pozostawiając w pokoju ciężką ciszę, przesiąkniętą napięciem.
Aki opadł na krzesło, mebel zaskrzypiał żałośnie pod jego ciężarem, jakby podzielał frustrację właściciela. Oparł łokcie o blat, twarz ukrył na moment w dłoniach, by złapać oddech i się uspokoić - po czym uniósł wzrok, lustruje Kenji’ego i Lachlan’a ostrym spojrzeniem.
– Wyjaśnienia. Teraz – zażądał tonem nieznoszącym sprzeciwu, twardym jak stal.
Rudzielec otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale Kenji zastopował go szybkim i stanowczym gestem ręki, dusząc jego zamiar w zarodku.
– To moja wina – powiedział wprost, stojąc prosto, choć zmęczenie czaiło się w jego postawie. Jego oczy spotkały się ze wzrokiem Akihito bez choćby mrugnięcia. – Chciałem przedłużyć urlop. Wichura nad Japonią była dobrym pretekstem. Nie spodziewałem się, że ktokolwiek się zorientuje, a już na pewno nie, że to wyjdzie na jaw tak szybko.
Aki zmarszczył brwi, twarz wykrzywiła mu się w grymasie niedowierzania, zaś oczy błysnęły gniewem.
– Pomyślałeś, co by się stało, gdyby ktoś potrzebował twojej pomocy? Bo nie wiem, doszłoby do strzelaniny, ktoś zostałby ranny, a ty siedziałbyś na plaży z drinkiem w ręku?
Kenji patrzył na niego twardo, z nieugiętym spojrzeniem i spokojem w piersi, choć tliła się w nim irytacja.
– Nie znoszę takiego gdybania, Aki. Nic się przecież nie stało. Nikt nie ucierpiał, nikt nie potrzebował interwencji. Przeżyjecie beze mnie kilka dni.
Akihito wkurzył się na dobre, twarz poczerwieniała mu a głos podniósł się o oktawę, pełen furii:
– Kurwa, nie o to chodzi, Kenji! Okłamałeś mnie, zachowałeś się skrajnie nieodpowiedzialnie, jak jakiś pieprzony dzieciak na wakacjach! Gdybyś poprosił, pozwoliłbym ci przedłużyć ten cholerny urlop. Ale nie - musiałeś kłamać, kryć się jak złodziej!
Kenji prychnął pogardliwie, nos zmarszczył mu się w grymasie, oczy błysnęły wyzwaniem.
– No dzięki za łaskę – parsknął. – Nie brałem urlopu przez jebane pięć lat, a teraz mam jeszcze pytać o zgodę? I to kogo? Ciebie? Tego, który dorobił się stanowiska dla kaprysu, żeby wkurwić brata i Drake’a?
Aki zmrużył groźnie oczy, twarz stężała mu w maskę zimnej furii, gdy zbliżył się na tyle, że dzieliły ich zaledwie milimetry. Jego kroki dudniły cicho po dywanie, sylwetka napięła się jak do walki.
– Pamiętaj przed kim stoisz. Jestem twoim szefem, czy ci się to podoba, czy nie – zauważył.
– Szefem, dobre sobie – żachnął się Kenji. – Nie dorastasz staremu Nakamurze do pięt.
Mężczyźni mierzyli się spojrzeniami. Oczy Akihito błyszczały lodowatym gniewem. Kenji zaś pozostawał twardy i nieugięty. Powietrze między nimi iskrzyło od napięcia, grożąc wybuchem. Lachlan, stojący obok, skulił ramiona w geście bezradności. Jego twarz pobladła a oczy rozszerzyły w strachu, jakby chciał zniknąć w cieniu, czując ciężar konfrontacji wiszący nad nimi niczym miecz Damoklesa.
Akihito zacisnął zęby tak mocno, że szczęka zadrżała mu od napięcia, mięśnie twarzy napięły się w surowej masce wściekłości a oczy błysnęły lodowatym chłodem, który mógłby zamrozić powietrze w pokoju.
– Przekroczyłeś granice, Kenji – głos wyrwał mu się spomiędzy warg jak syk węża, pełen kontrolowanej furii. –Idź do pokoju z tyłu. Natychmiast.
Lekarz prychnął pogardliwie, nos zmarszczył mu się w grymasie, ale nie sprzeciwił się. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę zgrabnie ukrytych w ścianie drzwi. Krok miał ciężki i powolny, jakby każdy metr był wyrokiem. Lachlan wstrzymał oddech a pierś zamarła mu w bezruchu, przeszyta paniką. Wiedział doskonale, do czego służyło owo pomieszczenie, ten mroczny aneks za gabinetem, gdzie ściany przesiąknięte były echem krzyków i zapachem krwi. Już nie raz opatrywali członków Yakuzy, którzy opuszczali je poturbowani, poddani przez Akihito wymyślnym karom, znacznie gorszym niż rytualne odcięcie palca. Blizny po batach, oparzeniach czy psychicznych torturach, które łamały duszę bardziej niż ciało.
Rudzielec instynktownie zrobił krok naprzód, napinając ramiona, jakby chciał pobiec za nimi, chronić Kenji’ego przed tym, co nieuniknione, ale zatrzymało go ostre spojrzenie Akihito. Oczy szefa błysnęły jak ostrza noży, twarz wykrzywiła się w grymasie nagany.
– Nie należysz do grupy, Rakuran – warknął Aki, niskim, ostrym tonem, pełnym autorytetu, który nie znosił sprzeciwu. – Nie mieszaj się.
Chłopak zamarł w miejscu, jak rażony gromem. Oczy napełniły mu się łzami, wilgotne i gorące, spływające po policzkach w cichych strumieniach, serce ścisnęło mu się w piersi od poczucia winy, które paliło jak kwas. To on był winien tej sytuacji, to jego kaprys – chęć przedłużenia urlopu w ciepłych krajach, popijania drinków pod palmą, wdychania słonego powietrza oceanu – wpędził Kenji’ego w tarapaty.
Kolana zadrżały mu pod ciężarem tej myśli, nogi odmówiły posłuszeństwa, mięśnie osłabły jak podcięte, a on osunął się lekko, chwytając się krawędzi biurka, by nie upaść. W tej chwili Akihito otworzył szufladę biurka z trzaskiem i wyciągnął ciężki, skórzany, pleciony bat z rozdwojoną końcówką. Narzędzie lśniło złowrogo w blasku lampy, skóra była napięta i lśniąca, niosąc obietnicę bólu. Mężczyzna zniknął za drzwiami zamaskowanymi zgrabnie w jednej ze ścian. Panel otworzył się z cichym kliknięciem, pochłaniając go w mroku.
Kenji wkroczył do szarego pokoju, gdzie powietrze było ciężkie i zimne, przesiąknięte wilgocią i echem dawnych cierpień. Podłoga wyłożona była gładkimi płytkami w kolorze betonu, by łatwiej było zmyć z nich ślady przemocy. Pośrodku znajdowała się tylko studzienka kanalizacyjna, metalowa kratka lśniąca matowo, gotowa pochłonąć ślady krwi czy uryny.
Lekarz odwrócił się do Akihito, stojąc prosto, choć zmęczenie czaiło się w jego postawie, i uśmiechnął się cynicznie.
– Mam zdjąć koszulkę? – spytał ironicznie, jakby prowokował los.
Aki z impetem zamachnął się batem. Narzędzie świsnęło w powietrzu jak wąż, a trzask rozdwojonej końcówki ogłuszył ich obu na moment. Dźwięk rozniósł się echem po pomieszczeniu, wibrując w uszach jak grom, zaś powietrze zadrżało od siły uderzenia. Aki spojrzał na ciężką rękojeść w swojej dłoni, jakby ją ważył. Jego usta drgnęły, jakby nie potrafił utrzymać dłużej tej maski śmiertelnej powagi.
Śmiech wyrwał mu się z gardła, głośny i niepohamowany, ramiona zadrżały od wybuchu wesołości, oczy zmrużyły się w rozbawieniu. Kenji zawtórował mu natychmiast, dołączając do echa, wypełniając szary pokój absurdalną radością. Ciała obu mężczyzn zgięły się lekko, jakby ciężar sytuacji rozpłynął się w tej chwili absurdalnego odprężenia.
Gdy już się uspokoili, ich oddechy wyrównały a śmiech ucichł w cichych chichotach, Aki otarł łzę z kącika oka i stwierdził, głosem wciąż drżącym od wesołości:
– Rakuran nam tego nie wybaczy. Zobaczył bat i pewnie myśli, że katuję cię tu na śmierć.
Kenji oparł się o zimną ścianę, beton chłodził skórę przez koszulę, i osunął się po niej powoli, siadając na podłodze z westchnieniem.
– Może i nie – odparł. – Ale to i tak będzie lepsze niż gdyby dołączył do Yakuzy. Wolę, żeby mnie nienawidził za kłamstwo, niż żeby do nas dołączył.
Aki usiadł obok niego na kafelkach. Czując zimno i twardość pod pośladkami odpalił papierosa. Zapalniczka błysnęła złotym płomieniem, dym uniósł się leniwie, niosąc aromat tytoniu, po czym podał drugiego przyjacielowi, swobodnym gestem, pełnym braterskiej bliskości.
– Jeśli się uprze, zrobi to tak czy siak – powiedział, zaciągając się głęboko. Dym wypełnił mu płuca kojącą goryczą. – Lepiej, jeśli wymieni czarki z Drake'em niż z kimś postronnym, za naszymi plecami. Przynajmniej będziemy mieli na to oko.
Wesołość lekarza ulotniła się jak dym z papierosa, twarz spoważniała, a on westchnął ciężko. Pierś uniosła mu się i opadła w wyrazie pewnej rezygnacji.
– Może... ale im dłużej trzymam go z dala od tego syfu, tym lepiej. Nie chcę, żeby skończył jak my - w tym bagnie, z krwią na rękach.
Aki rzucił bat na podłogę. Narzędzie wylądowało na kaflach z charakterystycznym, oślizgłym dźwiękiem ocierającej się o siebie skóry. Blondyn zaciągnął się kolejny raz fajką. Dym zawirował w powietrzu jak szary wąż.
– Chłopak i tak tkwi w tym już po uszy. Sakazuki to tylko formalność – stwierdził, głosem pełnym pragmatyzmu, mrużąc oczy w zamyśleniu.
Kenji strzepnął popiół ze swojego papierosa. Szary pył opadł na kafle jak śnieg, i powiedział twardo, tonem pełnym determinacji:
– Dopóki żyję, nie pozwolę mu dołączyć do żadnej grupy. Żadnych tatuaży, żadnych przysiąg. To nie dla niego – stwierdził z mocą, jakby rzeczywiście miał nad tym władzę.
Akihito tylko pokręcił głową z rezygnacją. Cisza, która zapadła między nimi na chwilę, przerywana jedynie syczeniem palących się papierosów, nie przeszkadzała żadnemu z nich.
– Nie powinienem zostawić ci paru śladów? – Aki spytał nagle, ze złośliwym uśmieszkiem, przyklejonym do twarzy. – Dla wiarygodności? Lachlan musi uwierzyć, że cię ukarałem.
Kenji odwzajemnił uśmiech, wstając z podłogi z lekkim stęknięciem, bo mięśnie zaprotestowały po twardym siedzeniu, i zdjął koszulkę. Materiał zsunął się po jego torsie z szelestem, odsłaniając skórę naznaczoną bliznami z przeszłości.
– Zostaw mi ładne ślady– powiedział żartobliwie, ale wystarczająco wyzywająco, by Aki nie puścił tego mimo uszu.
Blondyn parsknął śmiechem, gasząc papierosa, zdeptując go butem na podłodze, po czym podniósł bat. Ciężar narzędzia w dłoni przypomniał mu o absurdzie tej sytuacji, a jednocześnie wywoływał przyjemne, wręcz perwersyjne łaskotanie w podbrzuszu.
– Jesteś pojebany, Kenji, ale spoko – stwierdził, kręcąc głową z rozbawieniem.
Lekarz stał już gotowy, opierając dłonie o pobliską ścianę, ale w tym momencie drzwi do pokoju otwarły się z hukiem a trzask zawiasów rozniósł się echem po pomieszczeniu. Do środka wbiegł zapłakany Lachlan. Jego twarz była zalana łzami a oczy miał czerwone i opuchnięte od płaczu. Padł na kolana do stóp Akihito. Drżące dłonie zacisnęły się na nodze szefa w błagalnym geście a głos trząsł mu się od szlochu.
– Proszę, niech pan nie robi mu krzywdy! – błagał. – To moja wina, ja go namówiłem, panie Akihito!
Mężczyźni popatrzyli po sobie skonsternowani. Aki uniósł brew, Kenji westchnął, a w ich spojrzeniach czaiło się to samo pytanie. Jak wyjaśnić temu chłopakowi, że cała ta pokazówka, bat, pokój tortur, to tylko teatr, by zniechęcić go do dołączenia w szeregi Yakuzy, by uchronić go przed światem pełnym krwi i przysiąg, które pochłaniały dusze? Cisza, która zapadła między nimi tym razem była ciężka, przesiąknięta łzami Lachlan’a, a oni stali bezradni, ze słowami tkwiącymi w gardle niczym kolce róż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz