Makoto, Lu i Kaname szykowali się do spania w ich wspólnej sypialni, gdzie powietrze gęste było od zmęczenia dniem, przesiąknięte lekkim zapachem konwalii z pościeli, którą wcześniej zmienili. Światło nocnej lampki rzucało ciepłe, złociste plamy na ściany, tworząc przytulny półmrok, w którym ich ruchy zdawały się być jeszcze bardziej leniwe. Makoto, z jego napiętą sylwetką, już w piżamie, układał poduszki na łóżku z precyzją kogoś, kto cenił porządek nawet podczas snu. Kaname, drobny i rozmarzony, siedział na brzegu swojego łóżka, tuląc pluszowego pingwinka do piersi, a jego oczy co chwilę błądziły w stronę okna, za którym miasto pulsowało odległymi światłami. Lu natomiast krążył po pokoju, zdejmując bluzę i składając ją starannie, jego bursztynowe oczy zmrużone były w skupieniu, jakby próbował zignorować hałasy dochodzące z dołu.
Wciąż słyszeli krzątaninę pana Drake’a – ciężkie kroki na schodach, traski drzwiczek piekarnika i brzęk szkła, jakby mężczyzna nosił coś do sypialni ich Pana, wijąc tam miłe gniazdko do spędzenia wspólnie wieczoru. Zapachy gotowania – aromat smażonego mięsa, śmietany i ziół – unosiły się aż tutaj, drażniąc nozdrza i budząc niepokój. Lu w końcu nie wytrzymał, jego twarz wykrzywiła się w grymasie irytacji, ramiona napięły się, i podszedł do drzwi, kładąc dłoń na klamce.
Makoto złapał go za nadgarstek w ostatniej chwili. Uścisk był pewny, ale nie brutalny a jego oczy zmrużyły się w ostrzeżeniu.
– Lu nie – powiedział cicho, głosem niskim i spokojnym, ale pełnym autorytetu. – Zaraz zacznie się cisza nocna – przypomniał mu.
Lu spojrzał na zegar na ścianie, wskazówki zbliżały się do granicy. Westchnął, ale nie puścił klamki od razu, twarz wykrzywiła mu się w grymasie buntu.
– Mam jeszcze pięć minut – mruknął, tonem pełnym uporu. – Chcę tylko iść po szklankę wody, nic więcej – zapewnił.
Mako uniósł sceptycznie brew, łuk niedowierzania wykrzywił mu twarz, oczy zmrużyły się oceniająco, jakby czytał w myślach młodszego chłopaka. Ale puścił jego nadgarstek i skinął głową, rezygnując z dalszej walki.
– Idź – powiedział cicho, głosem przesiąkniętym troską. – Ale wracaj tu zaraz.
Lu zbiegł do kuchni i stanął jak wryty w progu, oczy rozszerzyły mu się w szoku, twarz pobladła na widok wszechobecnego bałaganu. Na kuchence piętrzyły się garnki i patelnie, brudne i parujące jeszcze resztkami ciepła – bo przecież pan Drake nie mógł użyć jednej patelni, by usmażyć mięso, a na wytopionym z niego tłuszczu zeszklić cebulkę. Nie, on musiał sięgnąć po dwie osobne, jakby bardzo mu się spieszyło. W zlewie zalegały szpatułki i chochle, splątane w chaotycznym stosie. Jedna musiała mu spaść na podłogę, bo na kafelkach widniał potężny kleks sosu, lepki i błyszczący w blasku lamp.
Lu skrzywił się, nozdrza drgnęły mu od mieszanki zapachów – spalenizny, ziół i tłuszczu – które teraz wydawały mu się przytłaczające. Na kuchennej wyspie stały dwie porcje makaronu z kurczakiem i szpinakiem, utopione w śmietanowym sosie, parujące jeszcze delikatnie, oraz półmisek zapiekanych mini przekąsek – roladek z ciasta francuskiego nadziewanych serem, szynką i warzywami, złociste i chrupiące na brzegach. Jedzenie wyglądało i pachniało obłędnie, kusząco, z nutą czosnku i parmezanu, które wirowały w powietrzu jak obietnica uczty, ale za jaką cenę. Słysząc kroki na schodach – ciężkie, szybkie, jak marsz kogoś pewnego siebie – odwrócił się gwałtownie, z oczami błyszczącymi gniewem.
– Kto to teraz niby posprząta? – spytał podniesionym głosem, tonem pełnym oskarżenia, ramiona napięły mu się jak do walki.
Drake zwolnił kroku, ale nie zatrzymał się całkowicie a jedynie wzruszył ramionami. Gest był leniwy i obojętny a jego twarz nie nosiła żadnych śladów wyrzutów sumienia.
– Ogarniemy to rano – mruknął, mijając chłopaka jak powietrze i sięgając po półmisek przekąsek.
Lu zacisnął wargi w cienką linię, pięści zadrżały mu po bokach, i odparł, głosem drżącym od złości:
– Jeśli Pan zobaczy cały ten bajzel po powrocie, dostanie szału. To moja kuchnia, więc moja odpowiedzialność, nie pańska!
Drake ogarnął kuchnię wzrokiem, przesuwając spojrzeniem po blacie, zlewie i podłodze, i skrzywił się nieznacznie, jakby dopiero teraz dostrzegł skalę zniszczeń. Musiał przyznać Lu rację, westchnął ciężko, pierś uniosła mu się i opadła. Spojrzał na zegarek na nadgarstku, cyferblat mignął w świetle, i rzucił rozkazująco:
– Pomóż mi to posprzątać – powiedział, tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym zgarnął półmisek z przekąskami i butelkę wina z lodówki a kroki poniosły go z powrotem w stronę schodów.
– Ja przecież nie mogę! – Lu zawołał za nim, pełen desperacji, ale mężczyzna już go nie słuchał, jego sylwetka zniknęła na górze a kroki ucichły w korytarzu.
Zmarnowany chłopak rozejrzał się wokół, wzdychając ciężko. Co mu pozostało? Podwinął rękawy piżamy i zabrał się do sprzątania. Dłonie sięgnęły po pierwszą patelnię, woda z kranu plusnęła w zlewie, niosąc obietnicę porządku w tym chaosie.
Zmęczony po wyczerpującym dniu pracy, Akihito czuł, jak ciężar odpowiedzialności przygniatał mu ramiona niczym ołowiany płaszcz. Mięśnie bolały go od wielogodzinnego ślęczenia nad dokumentami, a umysł pulsował echem negocjacji i decyzji, które pochłaniały jego energię jak bezlitosna czarna dziura. Samochód sunął gładko po nocnych ulicach Tokio, reflektory cięły mrok jak ostrze katany, aż wreszcie wjechał na podjazd swojej posiadłości – bastionu spokoju i władzy, gdzie powinien czekać na niego odpoczynek.
Jednak już z daleka dostrzegł anomalie: mimo późnej pory, okna parteru jarzyły się ciepłym, złocistym światłem, przebijając się przez zasłony jak nieproszony intruz. Brwi Akihito zmarszczyły się w grymasie irytacji i podejrzliwości; to nie było w porządku jego domu, gdzie dyscyplina panowała niepodzielnie, a cisza nocna stanowiła świętość. Wysiadł zwinnie z auta, trzaskając drzwiami z tłumioną furią, i wyminął ochroniarzy bez jednego słowa. Ich czujne spojrzenia prześlizgnęły się po jego sylwetce jak cienie, ale nie ośmielili się zagadnąć, wyczuwając burzę w jego postawie.
Wchodząc do holu, uderzył go smakowity aromat – gęsty, uwodzicielko kuszący bukiet, który wirował w powietrzu niczym perfumy. Żołądek Akihito skręcił się boleśnie z głodu, budząc w nim pierwotny instynkt, ale jednocześnie podsycając irytację. Kto śmiał zakłócać harmonię jego domu takimi niespodziankami? Zdejmując płaszcz z ramion skierował się do kuchni, gdzie dźwięk bieżącej wody mieszał się z brzękiem naczyń. Tam, przy zlewie, stał Lu, jego drobna sylwetka napięta była jak struna, dłonie zanurzone w pianie, a twarz skupiona na szorowaniu patelni.
– Co tu robisz o tej godzinie? – zapytał Akihito ostrym tonem, głosem przesiąkniętym chłodem władcy, który nie toleruje odstępstw od reguł.
Lu odwrócił się gwałtownie, woda chlupnęła w zlewie, a w jego bursztynowych oczach zalśnił strach – czysty, instynktowny lęk przed gniewem Pana, który mógł spaść jak grom z jasnego nieba. Twarz chłopaka pobladła, ramiona zadrżały lekko, a słowa utknęły mu w gardle na chwilę, zanim wyrwały się opornie:
– Ja... sprzątam, bo pan Drake... on...
– Drake przyjechał? – Aki nie dał mu dokończyć, przerywając brutalnie, jak miecz tnący powietrze. –Po jaką cholerę? – Ton jego głosu był ostry jak brzytwa, pełen pogardy i irytacji, która narastała w nim falami.
Lu skulił ramiona pod tym srogim spojrzeniem, czując, jak wzrok Pana przebija go na wylot, odsłaniając każdą słabość. Szybko zakręcił kran, woda ucichła z westchnieniem, by nie lała się bez potrzeby.
– Nie wiem, Panie – wymamrotał cicho, głosem drżącym od niepokoju. – Po prostu przyszedł, zrobił kolację... a ja teraz sprzątam, bo mi kazał. Jak miałem odmówić? – W jego słowach czaiła się bezradność, echo posłuszeństwa wpojonego latami dyscypliny, ale też cień oskarżenia wobec nieproszonego gościa.
Aki prychnął pogardliwie, dźwięk ten przeciął powietrze jak bat:
– Zwyczajnie – rzucił sucho, jakby było to oczywiste, prostsze niż oddychanie.
Pomasował nasadę nosa palcami, czując pulsujący ból zmęczenia, który rozsadzał mu skronie, i westchnął ciężko, tłumiąc gniew.
– Idź spać, Lu. To ostatni raz, kiedy przymknę oko na łamanie ciszy nocnej. – Słowa padły jak wyrok, ale z nutą łagodności dla chłopaka, który nie był winny temu chaosowi.
– Dziękuję, Panie – Lu podziękował cicho, głosem pełnym wdzięczności i ulgi, po czym pobiegł na górę, kroki jego drobnych stóp dudniły lekko po schodach, niosąc echo pośpiechu.
Mijając w korytarzu Drake’a, rzucił mu oskarżycielskie spojrzenie – oczy błysnęły gniewem jak rozżarzone węgle – ale nie powiedział nic, milcząc w posłuszeństwie, choć w sercu kipiał bunt.
Drake zszedł po schodach z impetem, jego potężna sylwetka wypełniła przestrzeń jak cień olbrzyma, i rozpromienił się na widok przyjaciela – twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech, oczy zabłysnęły ciepłem.
– Aki! Wreszcie jesteś – zawołał serdecznie, głosem dudniącym jak odległy grzmot. – Czeka na nas kolacja w sypialni. Chodź, zanim wystygnie.
Akihito uniósł sceptycznie brew, zakładając ręce na tors, by odgrodzić się niejako od przyjaciela.
– Po co przyjechałeś? – zapytał chłodno, tonem przesiąkniętym irytacją, która czaiła się w każdej sylabie.
Mężczyzna spoważniał natychmiast, uśmiech zgasł na jego twarzy jak zdmuchnięta świeca, oczy zmrużyły się w zamyśleniu.
– Wciąż jesteś na mnie zły o te wakacje Kenji’ego? – spytał bezpośrednio, głosem niskim i pełnym troski, choć z nutą obrony.
Aki uśmiechnął się ironicznie, kąciki ust wykrzywiły mu się w drwiącym grymasie.
– Nie widać? – odparł sarkastycznie, słowa ociekały jadem jak trucizna.
Drake westchnął ciężko a ramiona opadły mu w geście rezygnacji.
– Nie był to najlepszy pomysł – przyznał, tonem pełnym skruchy. – Ale w sumie należał mu się ten wypoczynek. Zasłużył na chwilę oddechu.
Aki skinął głową, przyznając rację, choć gniew wciąż tlił się w jego oczach jak żar.
– Owszem, należał mu się – powiedział spokojniej, ale z nutą goryczy. – I zapewne byłbym skłonny mu nawet na to pozwolić. Ale nie spodziewałem się, że obaj uznacie, iż lepiej będzie mnie okłamywać. Ale mniejsza z tym... co się stało z moją kuchnią? Bomba tu wybuchła? – Wskazał gestem na chaos wokół - brudne naczynia, plamy na blacie, resztki jedzenia rozsypane jak po bitwie.
Drake podrapał się po głowie, palce zanurzyły się w gęstych włosach, twarz wykrzywiła mu się w zakłopotaniu.
– Rzeczywiście trochę nabałaganiłem – przyznał, tonem lekkim, jakby to było drobnostką.
Żyłka na czole Akihito zapulsowała gniewnie, skronie napięły mu się od tłumionej furii.
– Trochę? – warknął, głosem ostrym jak sztylet. – W dodatku zaciągnąłeś do pracy Lu, kiedy dawno powinien być już w łóżku. Czy nie wiesz, że moi chłopcy wcześnie wstają i muszą dobrze się wysypiać?
Drake uniósł ręce w geście obronnym, oczy rozszerzyły mu się w zdumieniu.
– Miałem mu właśnie pomóc – bronił się szybko, słowa wyrwały mu się jak strzały. – Tylko chciałem najpierw zanieść kolację na górę, żeby wszystko było gotowe kiedy wrócisz.
Aki uśmiechnął się złośliwie, kąciki ust uniosły mu się w triumfalnym grymasie, oczy błysnęły chłodem.
– W takim razie ja idę zjeść, a ty tu posprzątasz – stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym, ignorując protesty przyjaciela – słowa Drake’a odbiły się echem za jego plecami jak daremne wołanie – odwrócił się i ruszył do sypialni, miarowym i pewnym krokiem, niosąc ze sobą echo władzy.
Drake natomiast pozostał sam pośród kuchennego bałaganu, z miną przegranego, który doskonale wiedział, że otrzymał zasłużoną karę. Miał tylko nadzieję, że na tym się skończy i Aki pozwoli się przebłagać. Wiedział, że ich osobista relacja specjalnie na tym nie ucierpi. Aki często boczył się, ale ostatecznie się godzili. Bardziej martwiła go sfera zawodowa…
Kolejnego ranka, gdy pierwsze promienie słońca przebijały się przez ciężkie zasłony, malując kuchnię w delikatne, złociste smugi, Kaito krzątał się po przestronnym pomieszczeniu z energią kogoś, kto postanowił nadrobić wczorajsze zaniedbanie. Aromat smażonego ciasta unosił się w powietrzu, gęsty i kuszący, mieszając się z nutą masła i delikatnego dymu z patelni. Naleśniki, które mieli z Hiro zjeść na kolację, pozostały jedynie mglistym planem – zasnęli bowiem przed telewizorem, rozwaleni na kanapach w chaotycznym splocie kocy i poduszek, zapominając nawet o wieczornej kąpieli. Ich ciała, zmęczone chorobą, poddały się leniwej błogości, a ekran migał w tle bezsensownymi obrazami, aż wreszcie zgasł sam.
Teraz, stojąc przy kuchence, Kaito stwierdził w duchu, że dziś muszą położyć się w łóżku – jego kręgosłup, obolały od niewygodnej pozycji, nie zniesie więcej takich improwizowanych noclegów. Opierając rękę o biodro, wygiął się nieco w tył, czując, jak napięte mięśnie protestują z cichym jękiem, a ulga spływa falą przez plecy, rozluźniając zesztywniałe kręgi.
Zerknął przez ramię na rozgardiasz panujący w salonie – stertę pomiętych poduszek, splątane koce rozsypane jak jesienne liście, pusty kubek po herbacie leżący na boku na dywanie – i uśmiechnął się lekko, z nutą ciepła w oczach. Mimo choroby, która wciąż czaiła się w ich ciałach jak uporczywy cień, przyjemnie było spędzać z Hiro czas w ten sposób: leniwie, bez presji, w intymnej bliskości, która budowała między nimi most zaufania. To były chwile proste, codzienne, a jednak cenne jak rzadkie klejnoty w jego świecie pełnym intryg i pracy.
Zrzucił z patelni ostatniego naleśnika – złocisty, puszysty krążek wylądował na stosie z chrupiącym plaśnięciem – i wyciągnął z lodówki składniki do nadzienia. Dla chłopca słoik wiśniowego dżemu, gęstego i błyszczącego jak rubinowa konfitura, oraz świeży twarożek, który zmieszał w misce z odrobiną mleka, cukru i ekstraktu z wanilii, tworząc kremową masę o delikatnym, słodkim aromacie, który wypełnił kuchnię nutą domowego ciepła. Dla siebie odpakował długo dojrzewający ser pleśniowy, zamówiony kiedyś z odległego Hokkaido – szlachetny blok o aksamitnej konsystencji, pokryty białoniebieską pleśnią, która nadawała mu wyrafinowany, ziemisty zapach.
Słysząc ciche kroki na korytarzu, szelest drzwi i westchnienie ulgi po porannej toalecie, oznaki tego, że Hiro właśnie wyszedł z łazienki – Kaito wyciągnął jeszcze talerze z szafki, ich porcelanowy brzęk rozbrzmiał melodyjnie w ciszy. Wyszedł mu naprzeciw i w korytarzu powiedział łagodnie, z troską w głosie:
– Zacznij jeść beze mnie, Hiro, zanim wystygnie. Pójdę najpierw wziąć prysznic.
Chłopak skinął głową posłusznie, jego piwne oczy błysnęły wdzięcznością, choć wciąż czaił się w nich cień niepewności, i skierował się do kuchni. Wchodząc do pomieszczenia, Hiro natychmiast poczuł dziwny zapach – ostry, ziemisty, z nutą amoniaku i stęchlizny, który uderzył go w nozdrza jak niespodziewany podmuch wiatru. Przysłonił dłonią nos instynktownie, palce zacisnęły się na twarzy, a brwi zmarszczyły w grymasie obrzydzenia.
– Co tak śmierdzi? – spytał cicho, głosem pełnym niepokoju, rozglądając się wokół w poszukiwaniu źródła.
Jego wzrok padł na blat, gdzie leżał otwarty ser, jego powierzchnia pokryta była białoniebieską pleśnią, która oblepiała go grubym, ohydnym kożuchem. To on musiał tak śmierdzieć, ten dziwny blok, który wyglądał, jakby dawno przekroczył granicę świeżości i stawał się nowym bytem. Uznając, że musiał zepsuć się w lodówce, a Pan wyciągnął go tylko po to, by wyrzucić, Hiro postanowił zrobić to za niego, by nie narażać ich na ryzyko. Otworzył kubeł na śmieci pedałem, worek rozwarł się z szelestem, i chwytając papierek, na którym leżał ser, dwoma palcami – ostrożnie, jakby to była jakaś zdechła ryba, śliska i odpychająca – wrzucił go do śmietnika z cichym plaśnięciem. Szczelnie zawiązał worek, węzeł zacisnął się mocno pod jego palcami, z zamiarem późniejszego wyrzucenia go na zewnątrz, by zapach nie rozprzestrzenił się po domu.
Umył potem starannie ręce pod strumieniem ciepłej wody, mydło pieniło się obficie, niosąc ulgę i zapach czystości, po czym usiadł przy kuchennej wyspie, na wysokim stołku, który zaskrzypiał lekko pod jego ciężarem. Z apetytem zabrał się za smarowanie naleśnika dżemem – łyżka sunęła po złocistym krążku, rozprowadzając wiśniową słodycz w równych smugach, a aromat owoców zmieszał się z ciepłem ciasta, budząc w nim dziecięcą radość. Pierwszy kęs był błogi, soczysty, i Hiro aż przymknął oczy, delektując się chwilą, nieświadomy, że jego niewinna interwencja wkrótce może wywołać niespodziewaną reakcję.
Niedługo później Kaito wrócił do kuchni, wykąpany i odświeżony, z wilgotnymi włosami opadającymi w nieładzie na czoło, wciąż lśniącymi kropelkami wody, które spływały leniwie po skroniach. Powietrze wokół niego niosło delikatny, męski aromat żelu pod prysznic – mieszankę drzewa sandałowego i świeżej cytryny, która kontrastowała z ciepłym, domowym zapachem naleśników unoszącym się w pomieszczeniu. Ręcznik przewieszony niedbale przez kark chłonął resztki wilgoci z jego skóry, a luźna koszulka przylegała lekko do torsu, podkreślając zrelaksowaną, choć wciąż napiętą sylwetkę. Nalał sobie kawy z ekspresu – czarny, gęsty strumień wypełnił kubek parującym, gorzkim nektarem, którego aromat natychmiast pobudził jego zmysły – i już miał siadać do śniadania, gdy jego wzrok padł na blat. Brakowało podstawowego składnika: sera pleśniowego, tego szlachetnego bloku z Hokkaido, który miał być koroną jego porannego posiłku. Uniósł brew w rozbawieniu, kąciki ust drgnęły mu w lekkim uśmiechu, i spytał żartobliwie, z nutą przekory w głosie:
– Hiro, czyżby ten ser tak ci zasmakował, że zjadłeś go całego, zanim zdążyłem wrócić?
Chłopak wyjął z ust zwinięty naleśnik, z którego drugiego końca kapały gęste, wiśniowe krople, plamiąc biały talerz jak krwawe łzy – i spojrzał na miseczkę z twarogiem stojącą nietkniętą obok. Jego piwne oczy rozszerzyły się lekko w zdziwieniu, a twarz nabrała wyrazu niewinności.
– Nawet jeszcze nie spróbowałem – wymamrotał, głosem pełnym prostoty, ocierając usta grzbietem dłoni, by zetrzeć resztki słodyczy.
Kaito zmarszczył lekko brwi, rozbawienie ustąpiło miejsca lekkiemu zmieszaniu, i nachylił się nad blatem, rozglądając się po powierzchni, jakby rzeczywiście mógł przeoczyć zgubę.
– Gdzie w takim razie jest ser? – zapytał, tonem wciąż łagodnym, ale z nutą ciekawości, która czaiła się w jego ciemnych oczach.
Hiro spojrzał jeszcze raz na blat, zmieszany, jego drobne ramiona uniosły się w geście bezradności, a policzki nabrały delikatnego rumieńca.
– No przecież stoi – odparł niepewnie, wskazując palcem na miseczkę z twarogiem, jakby to było oczywiste, a jego wzrok błądził po kuchennych utensyliach w poszukiwaniu potwierdzenia.
Kaito pokręcił głową, cierpliwość zaczęła się w nim topić jak lód w gorącej kawie.
– To twaróg – wyjaśnił spokojnie, choć w jego głosie zabrzmiała nuta irytacji. – Ja pytam o ser, ten z pleśnią. Gdzie on jest?
Hiro zamrugał, a na jego twarzy rozlało się zrozumienie
– Aaa – zawołał jakby dopiero teraz zagubiony puzzel wskoczył na miejsce w jego umyśle. Wzruszył ramionami jakby nigdy nic i odpowiedział beztrosko:
– Wyrzuciłem go.
Kaito aż zdębiał, jego sylwetka zesztywniała jak napięta struna, oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu, a kubek z kawą zawisł w pół drogi do ust.
– Jak to wyrzuciłeś? – wycedził przez zęby, głosem niskim i pełnym napięcia, jakby słowa musiały przecisnąć się przez jego gardło ściśnięte irytacją.
Hiro wzruszył ramionami po raz kolejny, nie wyczuwając burzy, która zbierała się w powietrzu, i wyjaśnił prostolinijnie:
– No był spleśniały i śmierdział, więc go wyrzuciłem. Myślałem, że się zepsuł w lodówce.
Kaito aż pomasował skroń palcami, czując, jak pulsujący ból zaczyna rozsadzać mu głowę – zirytowany, z mieszanką niedowierzania i gniewu, który kipiał pod powierzchnią jak wrząca woda. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, a oddech przyspieszył. Chłopak przygryzł na moment dolną wargę, nie rozumiejąc, czemu Pan się złości – jego oczy, pełne niewinności, błądziły po twarzy Kaito, szukając wskazówki.
– Zrobiłem coś źle? – spytał cicho, głosem drżącym od niepewności, a jego drobne dłonie zacisnęły się na krawędzi talerza.
Kaito uderzył dłonią w blat z głośnym plaśnięciem – dźwięk rozniósł się echem po kuchni jak trzask bata – przez co chłopak podskoczył na krześle, jego ciało zadrżało instynktownie, a oczy rozszerzyły się w strachu.
– Przecież był zepsuty! – powtórzył, głosem pełnym obrony, choć cień wątpliwości zaczął czaić się w jego tonie.
– To był ser pleśniowy, z pleśnią! –Kaito wyjaśnił mu rozzłoszczony, głosem podniesionym, pełnym furii, która kipiała z niego jak lawa. – Taki ma być, idioto! Ta pleśń to szlachetny proces dojrzewania!
Hiro spuścił głowę, ramiona opadły mu bezwładnie, a twarz ukrył w cieniu włosów, szepcząc:
– Przepraszam, Panie... Nie wiedziałem.
Kaito prychnął, gniew wciąż buzował w jego piersi jak rozżarzony piec.
– Czy masz pojęcie, ile ten ser kosztował? – warknął, oczy błysnęły mu chłodem. – A ty go sobie ot tak wyrzuciłeś, jakby to był śmieć!
Hiro uniósł niepewne spojrzenie, jego piwne oczy pełne były wahania, i odparł cicho, z nutą naiwności:
– Stać Pana...
Dłoń Kaito dosięgła jego policzka w tempie błyskawicy – głośny plask rozdarł ciszę kuchni, a piekący ból rozlał się po twarzy chłopaka jak płomień. Hiro krzyknął cicho, zaskoczony a dłoń instynktownie przysłoniła bolące miejsce, gdzie skóra paliła żywym ogniem. Patrzył na mężczyznę szeroko otwartymi oczami, w których zbierały się łzy – błyszczące, gorące krople, gotowe spłynąć po policzkach.
– To nie znaczy, że mam wyrzucać pieniądze jak popadnie! Pomyśl, zanim coś zrobisz! – Kaito wrzasnął, głosem dudniącym jak grom.
Mając nadzieję, że chłopak wyrzucił ser chociaż zawinięty w papierek, na którym leżał, Kaito otworzył śmietnik – pedał skrzypnął pod jego stopą, a pokrywa uniosła się z westchnieniem. Niestety, ser leżał pośród innych resztek, oblepiony odpadkami – wilgotnymi fusami kawy, skórkami owoców i resztkami wczorajszego obiadu, splątany w obrzydliwym chaosie. Kaito trzasnął pokrywą z furią, metal zadzwonił ostro, i odwrócił się do Hiro, gotów ukarać go tu i teraz – pięści zacisnęły się, oczy błysnęły mrocznym blaskiem.
Ale telefon leżący na blacie rozświetlił się nagle i zawibrował – ekran mignął niebieskim światłem, a melodyjny dzwonek przeciął napięcie jak nóż. Dzwonił prawnik. Wściekły Kaito chwycił urządzenie, palce zacisnęły się na obudowie jak szpony, i poszedł odebrać na piętro, gdzie mógł się uspokoić w samotności.
Hiro został sam w kuchni, patrząc na swój na wpół zjedzony naleśnik na talerzu – wiśniowy dżem zastygł w zimnych smugach, a ciasto wydawało się nagle bez smaku. Bolący policzek pulsował gorącem, skóra paliła jak po oparzeniu, a łzy mimowolnie skapnęły na blat – małe, słone krople, które rozprysnęły się jak rozbite perły, mieszając się z resztkami śniadania. Jego drobna sylwetka zgarbiła się na stołku, a serce ścisnęło mu się w piersi, pełne żalu i strachu przed tym, co mogło nadejść.
Po upływie pół godziny, gdy zegar w holu wybił miarowo kolejne minuty, Kaito zszedł na dół schodami – jego kroki dudniły cicho po drewnianych stopniach, niosąc echo pośpiechu i napięcia, które wciąż czaiło się w jego postawie. Ubrany w idealnie skrojony garnitur kończył zawiązywać krawat, palce sunęły po jedwabistym węźle z precyzją, która kontrastowała z burzą emocji w jego wnętrzu. Wilgotne jeszcze włosy zaczesał do tyłu, nadając twarzy surowy, profesjonalny wyraz, choć w oczach tlił się cień irytacji z porannego incydentu.
Hiro, stojący przy kuchence z drewnianą łyżką w dłoni, mieszający zawartość patelni – skwierczące pieczarki wirowały w maślanym sosie, wydzielając aromatyczny, ziemisty zapach, który mieszał się z nutą topiącego się sera – odwrócił się natychmiast, słysząc znajomy rytm kroków. Jego drobna sylwetka zesztywniała lekko, piwne oczy rozszerzyły się w mieszance nadziei i niepokoju, a usta uchyliły, wypowiadając drżące słowa:
– Zrobiłem coś dla Pa...
Ale mężczyzna go ubiegł, rzucając zimnym tonem:
– Zostaniesz sam na dwie godziny. Muszę gdzieś jechać. – Słowa padły jak wyrok, bez miejsca na dyskusję, a w głosie Kaito czaił się chłód, który zmroził powietrze w kuchni.
Spojrzał na salon – na chaotyczny krajobraz pomiętych kocy, rozsypanych poduszek i pustych kubków, które leżały jak relikty wczorajszego lenistwa – i twarz wykrzywiła mu się w grymasie dezaprobaty, brwi zmarszczyły w łuk irytacji.
– Posprzątaj ten bałagan, zanim wrócę – nakazał ostro, głosem pełnym władczego gniewu. – Mam dość życia w chlewie.
Hiro tylko pokiwał posłusznie głową, ramiona opadły mu bezwładnie, a wzrok spuścił na podłogę, czując, jak słowa Pana wbijają się w niego jak szpilki. Gdy Kaito wyszedł, trzaskając drzwiami wejściowymi z taką siłą, że framuga zadrżała, a echo rozniosło się po domu jak ostrzeżenie, chłopak odetchnął głęboko – powietrze wypełniło mu płuca ulgą, choć serce wciąż biło przyspieszonym rytmem. Spojrzał na patelnię, gdzie naleśniki z pieczarkami, zapiekane pod warstwą zwykłego, żółtego sera – topiącego się w złocistej, ciągnącej się masie, która bulgotała leniwie – czekały na Pana jak pokorna ofiara. Zrobił je, by jakoś zrekompensować ten nieszczęsny pleśniowy ser, by ugasić jego gniew i przywrócić harmonię, ale najwyraźniej Kaito stracił ochotę na śniadanie.
Zgasił więc palnik z westchnieniem, płomień zgasł z sykiem, a patelnia ucichła, pozostawiając jedynie resztki ciepła. Usiadł na swoim miejscu przy kuchennej wyspie i spojrzał na resztki swojej zimnej już porcji – ciasto poobsychało na brzegach a dżem zastygł w lepkich smugach. Chyba też nie był już głodny, apetyt ulotnił się wraz z napięciem, pozostawiając pustkę w żołądku. Musiał brać się do pracy i posprzątać, choć nawet nie wiedział, od czego zacząć – salon wyglądał jak pobojowisko, a jego drobne dłonie drżały lekko na myśl o ogromie zadania, które czaiło się za progiem kuchni.
Kilka dni później, w przestronnym schowku ich domu, gdzie powietrze gęste było od kurzu i wspomnień nagromadzonych w pudłach, Lachlan pochylał się nad stertą starych dokumentów, układając je starannie na półce. Słońce wpadało przez wąskie okno, rzucając złociste smugi na podłogę usianą kartonami i drobiazgami – od zapomnianych narzędzi po stosy książek, które dawno straciły swoje miejsce na regałach. Drzwi schowka, ciężkie i oporne, stały uchylone pod kątem, skrzypiąc cicho przy każdym ruchu, jakby protestowały przeciwko naruszeniu ich spokoju. Lachlan zerknął na Kenji’ego, który właśnie podnosił kolejne pudło, napinając mięśnie pod koszulką.
– Nie forsuj się tak – upomniał go łagodnie, ale z nutą stanowczości w głosie, prostując się i ocierając dłonie o spodnie. – Dopiero jutro zdejmiemy ci szwy. Nie chcę, znowu cię łatać jak coś pęknie.
Kenji odstawił pudło z głośnym stęknięciem, wyprostował się i wybuchnął śmiechem – dźwięk przetoczył się po ciasnym pomieszczeniu jak ciepły podmuch, rozładowując napięcie. Jego oczy błysnęły figlarnie, a twarz, wciąż nosząca ślady niedawnych ran, rozjaśniła się w uśmiechu.
– Jesteś nadopiekuńczy jak kwoka – stwierdził żartobliwie, ocierając pot z czoła grzbietem dłoni. – Dam radę, to tylko kilka pudeł. Nie jestem z cukru.
Lachlan zmarszczył czoło, brwi ściągnęły mu się w łuk irytacji, a usta uchyliły, gotowe do riposty – słowa czaiły się na końcu języka, pełne troski pomieszanej z frustracją. Ale w tym momencie poczuł wibracje w kieszeni spodni, dyskretne, ale natarczywe jak ostrzeżenie. Wyciągnął komórkę szybkim ruchem, ekran rozświetlił się zimnym blaskiem, a na widok nadawcy – Akihito – serce mało mu nie stanęło, zamierając w piersi jak zamarznięty strumień. Krew odpłynęła mu z twarzy, a myśli zakotłowały się w chaosie. Zdążył zapomnieć o pożyczce, o tej diabelskiej umowie, która czaiła się w tle jak cień. Teraz mężczyzna żądał, by przyjechał do jego biura – wiadomość była krótka, lakoniczna, pełna władczego tonu, który nie pozostawiał miejsca na odmowę.
Lachlan przygryzł dolną wargę, zęby wbiły się w miękką skórę, a wzrok uciekł w bok, na męża, który właśnie układał rzeczy w schowku, pochłonięty zadaniem, nieświadomy burzy w głowie rudowłosego.
– Wiesz co, pojadę zrobić zakupy na obiad – stwierdził niby to od niechcenia, siląc się na lekki ton, choć głos lekko mu drżał. – W lodówce wiatr hula, nie ma nic sensownego do jedzenia a mam ochotę na rybę.
Kenji uniósł głowę, zdziwiony, jego brwi uniosły się z zaskoczenia a ręce zamarły w pół ruchu nad pudłem.
– Przed chwilą ganiłeś mnie, że za ciężko pracuję, a teraz chcesz mnie zostawić samego z tymi pudłami? – zapytał, tonem mieszanki rozbawienia i niedowierzania, prostując się i opierając dłonie o biodra.
Lachlan uśmiechnął się zaczepnie, kąciki ust uniosły mu się w wymuszonym grymasie, oczy błysnęły figlarnie, choć w sercu czuł ciężar tajemnicy.
– Sam mówiłeś, że jestem nadopiekuńczy – odparł żartobliwie, wzruszając ramionami. – To chyba poradzisz sobie z kilkoma pudełkami, co? Nie jesteś z cukru – zacytował jego słowa.
Śmiejąc się wyszedł z domu, śmiech brzmiał sztucznie, jak echo w pustym korytarzu, ale drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem, odcinając go od ciepła wnętrza. Wcale nie było mu do śmiechu – serce łomotało mu w piersi jak oszalały bęben, a żołądek skręcał się w supeł niepokoju. Bał się, co Pan Akihito wymyślił w ramach spłaty długu – te dni minęły w napięciu, a wyobraźnia podsuwała mu najgorsze scenariusze, pełne cieni i zobowiązań, które mogły zagrozić jego kruchej równowadze.
Zestresowany wsiadł do samochodu, drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a on chwilę nie potrafił trafić kluczykiem do stacyjki – metal drapnął po obudowie raz, drugi, trzeci, palce drżały lekko od nerwów. Zaklął pod nosem, słowa wyrwały się cicho, pełne frustracji, aż wreszcie udało się – klucz wskoczył na miejsce z metalicznym kliknięciem. Włączył silnik, który zawarczał cicho, budząc się do życia, i wyjechał z podjazdu, opony zaszurały po żwirze.
Zerkając w lusterko wsteczne na dom, dostrzegł stojącego w oknie Kenji’ego – sylwetka męża zarysowała się w ramie, twarz była pełna troski, dłoń uniosła się w geście pożegnania. Lachlan uśmiechnął się do niego wymuszenie, unosząc rękę w odpowiedzi, i pomachał, odjeżdżając ulicą, która wiła się jak rzeka niepewności. Naprawdę nie lubił go okłamywać – to uczucie gryzło go od wewnątrz jak żrący kwas, pozostawiając gorzki posmak winy, który nie chciał ustąpić.
Tymczasem w biurze Akihito, gdzie powietrze gęste było od napięcia i woni świeżo wydrukowanego atramentu, pośrodku pomieszczenia stał zupełnie inny gość – nie oczekiwany Lachlan, lecz Mick. Jego sylwetka była sztywna jak napięta struna, z pochyloną głową i oczami wbitymi w nogi masywnego biurka, za którym siedział blondyn o srogim, przenikliwym spojrzeniu. Twarz Akihito, o rysach ostrych jak brzytwa, wyrażała chłodną kalkulację, a jego palce bębniły leniwie po blacie, czekając na reakcję. Mick stał tam napięty, ramiona zesztywniały mu w geście pokory, który nie maskował wewnętrznego buntu – jego oddech był płytki, a serce łomotało w piersi jak oszalały bęben, świadomy, że każdy krok w tym pokoju mógł być pułapką.
Akihito sięgnął po kartkę z drukarki, która właśnie zakończyła swoją pracę z cichym zgrzytem, wyrzucając z siebie zadrukowaną kartkę. Podniósł wzrok na chłopaka i przywołał go oszczędnym gestem ręki – palce uniosły się leniwie, jak u władcy wzywającego poddanego. Mick podszedł na drżących nogach, kroki stawiał ostrożnie, jakby podłoga mogła się pod nim rozstąpić, i odebrał papier drżącymi palcami.
– To rachunek za naprawę zestawu kawowego, który podarowałem Kaito. Tego, który stłukłeś – Aki oznajmił sucho, głosem niskim i pełnym autorytetu, który nie pozostawiał miejsca na wątpliwości.
Mick miał ochotę polemizować, jeśli chodzi o jego winę – wspomnienie tamtego poranka, gdy filiżanki rozprysnęły się na podłodze w chaosie emocji, paliło go w pamięci jak świeża rana, ale darował to sobie, dla własnego dobra. Wiedział, że sprzeciw wobec Akihito mógł skończyć się czymś gorszym niż słowami – jego instynkt przetrwania, wyostrzony latami w cieniu organizacji, podpowiadał milczenie. Widząc kwotę na rachunku, aż pobladł – twarz straciła kolory, oczy rozszerzyły się w szoku, a dłonie zacisnęły się na papierze.
– Dlaczego tak dużo? – spytał od razu, głosem drżącym od niedowierzania, przełykając ślinę, która utknęła mu w gardle. – Przecież to prawie trzy miliony jenów... (około 73 tyś. zł)
Aki uśmiechnął się nieco złośliwie, kąciki ust uniosły mu się w grymasie, który nie sięgał oczu – zimnych i kalkulujących jak u drapieżnika.
– Wybrałem najlepszego rzemieślnika kintsugi w kraju – przyznał, tonem przesiąkniętym satysfakcją. – Żeby mieć pewność, że zrobi to jak należy. Dopłaciłem mu też za ekspres, bo czas to pieniądz.
Mick zmarszczył brwi, czoło pokryło mu się zmarszczkami zmieszania, i wczytał się dokładniej w rachunek, palec sunął po linijkach liczb i opisów, szukając sensu w tym chaosie cyfr.
– Dlaczego tu są cztery filiżanki i czajniczek? – zapytał, głosem pełnym konsternacji, unosząc wzrok na Akihito. – Skoro stłukły się tylko dwie filiżanki...
Aki parsknął zimnym śmiechem, dźwięk ten przetoczył się po biurze jak lodowaty podmuch, pełen pogardy i rozbawienia.
– Przecież nie ozdobimy złotem tylko połowy serwisu – odparł, tonem, jakby tłumaczył oczywistość dziecku. – Jakby to wyglądało? Zestaw musi być kompletny, spójny. Inaczej naprawa traci sens.
Mick zacisnął palce na kartce, zgniatając ją w dłoni – papier zaszeleścił pod naciskiem, krawędzie wygięły się w zmarszczkach – a w jego piersi wzbierała frustracja, mieszanka bezsilności i gniewu, która paliła do żywego.
– Nie mam takich pieniędzy – wycedził przez zęby, głosem drżącym od emocji. – To praktycznie moja roczna pensja...
Aki wzruszył ramionami, gest był leniwy i obojętny, jakby to była drobnostka, a nie wyrok.
– Możesz spłacać mi to w oprocentowanych ratach – stwierdził beztrosko, opierając się wygodniej w fotelu, który skrzypnął pod jego ciężarem. – Nie ma problemu. Ale dość nierozsądne, że nie masz żadnych oszczędności. Bo jak widzisz, wypadki chodzą po ludziach.
Ramiona chłopaka aż zadrżały, mięśnie napięły się pod koszulą, a wzrok uciekł w bok, unikając przenikliwego spojrzenia Akihito.
– Dlaczego chce pan naliczać mi odsetki? – spytał, głosem pełnym desperacji, przełykając gulę w gardle.
Aki udał zdziwionego, brwi uniosły mu się w teatralnym geście, oczy zmrużyły się w udawanym zaskoczeniu.
– Jak inaczej? – zapytał retorycznie, tonem przesiąkniętym sarkazmem. – Przecież wiesz, jak wyglądają pożyczki w naszej organizacji. Zdaje się, że sam poszedłeś niedawno z Hatoru zbierać kasę od dłużników. Powinieneś znać reguły.
– Zrobiłem to z czystej ciekawości – wymamrotał Mick, głosem pełnym goryczy. – Ale moja sytuacja jest inna. To był wypadek... I dlaczego w ogóle to panu mam oddawać kasę, a nie panu Kaito?
– Dlatego, że to ja załatwiłem naprawę, gdy Kaito chorował – Aki stwierdził sucho, pochylając się nad biurkiem, palce splótł przed sobą – Ale nie zmieniaj tematu. Podpisz umowę pożyczki – polecił, podsuwając mu kolejny papier, tym razem składający się z kilku stron, gęsto zadrukowany drobnym drukiem, pełen klauzul i pułapek, które czaiły się w każdym paragrafie jak ukryte miny.
Mick zmarszczył brwi, czoło pokryło mu się głębokimi bruzdami, a oczy przebiegły po tekście w poszukiwaniu haczyków. Dobrze wiedział, że podpisanie tego dokumentu będzie równoznaczne z podpisaniem na siebie wyroku – atrament na papierze stanie się kajdanami, wiążącymi go na miesiące, może lata. Drake zabrał mu już kieszonkowe, odbierając resztki swobody finansowej, więc została mu tylko pensja. Niska nie była, jak na stanowisko, które zajmował w organizacji, ale i tak musiałby oddawać jej większość przez bity rok, żeby spłacić należność, nie mówiąc już o odsetkach, które rosłyby jak chwasty na zaniedbanym polu. Jego dłonie drżały lekko, trzymając długopis nad papierem, a w głowie kłębiły się myśli o ucieczce, choć wiedział, że w tym świecie nie ma dróg na skróty.
Przełknął z trudem, gardło ścisnęło mu się boleśnie, jakby połykał kamień, a w jego zielonych oczach, zazwyczaj pełnych figlarnego blasku, zalśniła iskra desperacji. Uniósł spojrzenie na Akihito, wygrzebując z dna woli resztki odwagi – a może raczej głupoty, która czaiła się w nim jak szaleńczy impuls – i spytał drżącym głosem, pełnym napięcia, które wibrowało w powietrzu jak napięta struna:
– Co jeśli... nie podpiszę?
Akihito uśmiechnął się lekko, kąciki ust uniosły mu się w subtelnym, przewidującym wyrazie, jakby to pytanie było jedynie kolejnym, oczekiwanym ruchem w dobrze znanej grze. Wstał niespiesznie z fotela i obszedł biurko z leniwą gracją drapieżnika, który nie musi się spieszyć, bo ofiara i tak jest w pułapce. Stanął za Mick’iem, jego obecność za plecami chłopaka była jak ciężki cień, przygniatający i nieunikniony. Położył dłonie na ramionach Mick’a – palce zacisnęły się lekko, ale stanowczo, przenikając ciepłem przez materiał koszuli – i nachylił się do jego ucha, oddech musnął skórę jak lodowaty powiew.
– Wówczas zaprosi cię do pokoju na tyłach – wyszeptał cicho, głosem niskim i aksamitnym, przesiąkniętym groźbą, która wiła się jak wąż. – I zabawię się z tobą tak, jak z innymi dłużnikami, którzy nie znają swojego miejsca. Bez litości, aż zrozumiesz, gdzie jest twoje.
Mick odwrócił się gwałtownie, odpychając go instynktownie, dłonie chłopaka zadrżały, gdy dotknęły torsu Akihito, a on sam potarł ucho nerwowo, jakby chciał zetrzeć z niego echo tych słów – dreszcz przeszedł mu po plecach, zimny i paraliżujący, jak dotyk widma. Patrząc Akihito twardo w oczy, zielone tęczówki zapłonęły wyzwaniem, choć strach czaił się w ich głębi, odparł głosem pełnym buntu:
– Drake by na to nie pozwolił!
Aki roześmiał się w głos, śmiech przetoczył się po biurze jak grom, pełen niedowierzania i drwiny, gdy pokręcił głową powoli, jakby chłopak opowiedział absurdalny żart.
– Wręcz przeciwnie – odparł, tonem przesiąkniętym złośliwą pewnością, oczy błysnęły chłodem. – Jeszcze by po mnie poprawił, żeby lekcja lepiej weszła ci do głowy. Ale jeśli bardzo chcesz... – Aki wyciągnął komórkę z kieszeni marynarki, ekran rozbłysnął zimnym światłem, palec zawisł nad przyciskiem połączenia. – Możemy do niego zadzwonić i spytać. Co ty na to?
Mick znów zbladł, twarz straciła resztki kolorów, a w nogach zrobiło mu się miękko, jakby podłoga zamieniła się w grzęzawisko – kolana ugięły się lekko, serce łomotało w piersi jak uwięziony ptak.
– Nie ma potrzeby! – Natychmiast wyrzucił z siebie słowa, tonem pełnym paniki. – Podpiszę wszystko, co pan każe.
Odwrócił się do biurka, sylwetka zgarbiła mu się lekko, i znów znieruchomiał z długopisem w dłoni – metalowy czubek zawisł nad papierem, drżąc delikatnie. Jego twarz wyrażała bezsilność – usta zacisnęły się w cienką linię, brwi zmarszczyły w grymasie rezygnacji – choć w oczach płonął płomień buntu, iskra oporu, która nie chciała zgasnąć. Wiedział jednak, że wszystko było lepsze niż to, żeby jego Pan dowiedział się, że sprzeciwił się panu Akihito – Oyabun, najwyższemu szefowi, którego gniew mógł zmiażdżyć mu kark jak kruchą gałązkę. Zacisnął palce na długopisie, knykcie pobielały od nacisku, i złożył podpis na swoim wyroku – atrament rozlał się po papierze jak czarna krew, pieczętując umowę.
Aki znów położył mu dłoń na ramieniu, uścisk był lekki, ale władczy, i mruknął do ucha, głosem niskim i pełnym satysfakcji:
– Grzeczny chłopiec.
Lachlan dotarł do biura Akihito z sercem łomoczącym w piersi jak werbel w ciszy przed burzą, a dłonie zaciśnięte na kierownicy samochodu przez całą drogę wreszcie rozluźniły się, choć napięcie nie ustąpiło. Budynek, monumentalny i zimny jak forteca władzy, powitał go chłodem marmurowych korytarzy i echem kroków w pustych przestrzeniach. Wsiadł do windy, przycisk piętra nacisnął z wahaniem, a kabina uniosła się z cichym szumem, niosąc go ku nieznanemu przeznaczeniu.
Gdy drzwi rozsunęły się z metalicznym zgrzytem, wysiadł, a w progu minął się z pobladłym Mick’iem – chłopak wyglądał jak widmo, twarz miał w barwie kredy, oczy szkliste i nieobecne, kroki chwiejne, jakby niósł na plecach ciężar świata. Lachlan zatrzymał się gwałtownie i odwrócił, unosząc brew.
– Mick? Cześć, co ty tu robisz? – spytał, głosem pełnym zdziwienia, mieszanki troski i ciekawości, która przebiła przez jego własny niepokój.
Blondyn ledwie go zauważył, jego zielone oczy zamglone były jak po burzy, ale też stanął, zatrzymując się w pół kroku, i przywitał się krótkim "cześć", słowem suchym i mechanicznym, bez śladu zwykłego figlarnego blasku. Jego ramiona uniosły się w bezradnym geście, a twarz wykrzywiła się w grymasie – mieszance rezygnacji i goryczy, która czaiła się w kącikach ust.
– Co tu robisz? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – Lachlan spytał raz jeszcze, z troską w głosie.
Mick wzruszył ramionami, gest był pełen zmęczenia, krzywiąc się w odpowiedzi, jakby słowa utknęły mu w gardle, a wzrok uciekł w bok, unikając głębszego kontaktu. Akihito, stojący w progu swojego biura, oparty ramieniem o framugę drzwi, zaśmiał się cicho, dźwięk przetoczył się po korytarzu jak łoskot lawiny, pełen złośliwej satysfakcji.
– Dziś dzień ściągania długów – stwierdził z rozbawieniem, głosem przesiąkniętym ironią, która kapała ze słów lepka jak miód.
Wyraźnie świetnie się bawił, oczy błyszczały mu figlarnie, a uśmiech wykrzywił mu usta w triumfalnym wyrazie, jakby to wszystko było zabawną grą, w której on dyktował reguły. Mick rzucił mu pełne pretensji spojrzenie, ale nie skomentował tego, milcząc w posłuszeństwie, które kosztowało go zbyt wiele. Tylko pożegnał się z Lachlan’em krótkim skinieniem głowy, słowem "na razie" wymamrotanym pod nosem, i wcisnął przycisk zamykający drzwi windy. Palec nacisnął guzik z taką siłą, jakby chciał go wgnieść w panel, a drzwi zasunęły się z sykiem, odcinając go od tej sceny.
Rudowłosy, z duszą na ramieniu wszedł do biura Akihito, kroki stawiał ostrożnie, jakby podłoga mogła być usiana pułapkami. Miał naprawdę złe przeczucia, które wirowały w jego głowie jak czarne chmury, podsycane widokiem Mick’a i śmiechem blondyna. Za to Aki, pogwizdując cicho pod nosem otworzył szafę z dokumentami, grzebiąc w niej leniwie, palce sunęły po teczkach i segregatorach, aż wyciągnął zawiniątko w folii, małe i tajemnicze.
– Tak jak pisałem ci w wiadomości, oczekuję, że zaczniesz spłacać swoją pożyczkę. Czas na pierwszą ratę. – obwieścił, z nutą satysfakcji w głosie.
Lachlan przełknął ślinę, gardło ścisnęło mu się boleśnie, i odparł, siląc się na obojętność, choć głos mu drżał:
– Nie ma problemu... raczej. Tylko co mam właściwie zrobić?
Aki wręczył mu zawiniątko.
– Przebrać się. To twój uniform na dziś – oznajmił.
Rudowłosy uniósł sceptycznie brew, czoło zmarszczyło mu się w zdziwieniu, ale rozpakował paczuszkę szybkim ruchem i wytrzeszczył oczy, widząc strój pokojówki: czarną sukienkę z białym fartuszkiem, obszytą koronką, z białymi pończoszkami, które lśniły jedwabiście w świetle. Spojrzał na swoje ciuchy – stylowo podarte dżinsy, czarną, nieco za dużą bluzę z kapturem i wojskowe, ciężkie buty, które kontrastowały z delikatnością kostiumu jak brutalność z kruchością. Popatrzył na blondyna z niedowierzaniem i spytał:
– Czy to jakiś żart? Proszę mi nie mówić, że mam to założyć.
Aki zaśmiał się, śmiech przetoczył się po biurze jak ciepła fala, pełen rozbawienia.
– Absolutnie – odparł, tonem przesiąkniętym złośliwą radością. – Chcę, żebyś posprzątał mi w tym biuro. Będziesz wyglądał uroczo.
Lachlan skrzywił się z obrzydzenia i upokorzenia.
–Przecież mówił pan, że ma tu sprzątaczkę. To po co mam sprzątać…? – spytał.
Aki wzruszył ramionami, gest był lekki i obojętny, jakby to była drobnostka:
– Czasem odmiana dobrze robi – stwierdził, siadając na kanapie z gracją, nogi skrzyżował wygodnie. – No dalej, Rakuran. Możesz przebrać się tu albo w toalecie na końcu korytarza. Wybór należy do ciebie.
Rudowłosy zagryzł wargi, zęby wbiły się w miękką skórę, rozważając obie opcje – tu, pod przenikliwym wzrokiem Akihito, gdzie każdy gest byłby narażony na ocenę, czy w toalecie, ryzykując przedefilowanie korytarzem w tym upokarzającym stroju, gdzie oczy pracowników mogłyby go przebić jak sztylety. Ostatecznie wolał pójść do toalety – ta odrobina prywatności wydawała się mniejszym złem, choć wizja paradowania w sukience przez biuro paliła go wstydem. Ruszył więc w stronę drzwi z rezygnacją, ściskając zawiniątko w dłoniach.
Po paru minutach Lachlan wrócił do biura Akihito z rumieńcami wstydu płonącymi na policzkach, kroki stawiał ostrożnie, jakby każdy ruch mógł zdradzić jego upokorzenie całemu światu. Zbyt kusa spódniczka – czarna, obszyta białą koronką, która falowała przy najmniejszym podmuchu – podjeżdżała mu nieustannie w górę, odsłaniając groteskowo wystające bokserki, które kontrastowały z delikatnymi, białymi pończoszkami opinającymi jego uda. Co chwila naciągał materiał w dół, palce zaciskały się na rąbku z desperacją, jakby mógł w ten sposób przywrócić sobie choć odrobinę godności, choć wiedział, że to daremne – strój był jak karykatura, parodia kobiecości na jego męskiej sylwetce, podkreślająca absurdalność sytuacji. Oczy mijanych pracowników – tych nielicznych, którzy krążyli po korytarzu – ślizgały się po nim z mieszanką zdziwienia i rozbawienia, ale on unikał ich wzroku, głowę trzymając nisko.
Bez sprzeciwu, choć w duszy kipiał buntem, wziął się do pracy – chwycił miotłę i szmatę, które Akihito wskazał mu leniwym gestem, i zaczął sprzątać dokładnie każdy zakamarek biura, pod czujnym, rozbawionym okiem blondyna, który siedział za biurkiem, obserwując go jak drapieżnik bawiący się zdobyczą. Lachlan przykładał się do zadania z pedantyczną precyzją – zamiatał podłogę, wycierał niewidzialny kurz z regałów, polerował blat biurka do połysku, a nawet schylił się, by przetrzeć listwy przypodłogowe, choć każdy ruch sprawiał, że spódniczka podjeżdżała wyżej, zmuszając go do nerwowych poprawek. Spieszył się, serce biło mu szybciej z każdą minutą, pragnąc jak najszybciej zdjąć z siebie ten upokarzający strój, który palił skórę jak gorący wstyd, ale jednocześnie dbał o dokładność, nie chcąc dać Akihito pretekstu do przedłużenia tej męki.
Kiedy skończył – biuro lśniło czystością, powietrze pachniało świeżością środka do czyszczenia, a kurz zniknął jak wspomnienie.
– Czy... czy mogę już iść? Skończyłem wszystko – spytał cicho, ściskając sztyl od miotły tak mocno, że knykcie pobielały mu od nacisku.
– Gdzie ci się tak spieszy, Rakuran? – Aki zapytał, tonem przesiąkniętym drwiną, unosząc brew w geście udawanego zdziwienia.
Poklepał miejsce obok siebie na kanapie – dłoń opadła na skórzaną powierzchnię z miękkim plaśnięciem – i zaprosił go gestem, który nie znosił sprzeciwu.
– Siadaj. Mamy jeszcze coś do omówienia.
Lachlan zawahał się, ale usiadł, materiał spódniczki szeleścił pod nim, a pończoszki ślizgały się po skórze kanapy. Aki kontynuował, głosem spokojnym, ale z nutą tajemniczości:
– Za kilka dni Kenji ma jechać na szkolenie do Europy. Tak? – Skinął głową, nie czekając na odpowiedź, jakby to było oczywiste. – Więc ty nie pojedziesz z nim. Wykręć się złym samopoczuciem czy czymkolwiek, co przyjdzie ci do głowy. Ma być przekonujące.
Lachlan się wkurzył – brwi zmarszczyły mu się w łuk gniewu, usta zacisnęły w cienką linię, a w oczach zapłonęła iskra buntu mieszająca się z irytacją. Co miał zrobić? Sprzeciwić się swojemu „dobroczyńcy”, ryzykując wszystko? Zresztą, w głębi duszy chyba naprawdę wolał zostać – Kenji i tak spędzałby cały dzień na szkoleniu, a on bałby się sam kręcić po obcym mieście w obcym kraju, nie znając za dobrze języka, czując się jak zagubiony w labiryncie nieznanych ulic i obcych twarzy. Spędziłby cały tydzień zamknięty w hotelowym pokoju jak zapomniany bagaż.
– Dobrze... wykręcę się jakoś – zgodził się więc niechętnie, kiwając sztywno głową.
Ale Akihito nie skończył, jego uśmiech poszerzył się, oczy zmrużyły w tajemniczym blasku.
– Spakuj się jednak na około trzydniowy wyjazd – polecił, tonem, który nie dopuszczał pytań. – Będziesz mi towarzyszył.
Lachlan poczuł dreszcz na karku – zimny, paraliżujący prąd, który przebiegł mu po skórze jak ostrzeżenie, włosy zjeżyły mu się na rękach a w brzuchu żołądek skręcił się supeł niepokoju.
– Dokąd? – spytał cicho, głosem drżącym od napięcia.
Aki tylko uśmiechnął się tajemniczo, kąciki ust uniosły mu się w enigmatycznym wyrazie, nie mówiąc nic więcej, zostawiając go w zawieszeniu, gdzie wyobraźnia malowała najgorsze scenariusze.
Tymczasem w innej części Tokio, gdzie neony mrugały jak odległe gwiazdy na tle betonowej dżungli, samochód Kaito sunął znanymi ulicami z płynną elegancją, prowadzony pewną ręką jego zaufanego kierowcy – Takeru, mężczyzny o twarzy pooranej latami lojalnej służby, który znał każdy zakręt i skrót jak linie na własnej dłoni. Luksusowa limuzyna, czarna i lśniąca jak polerowany onyks, mknęła przez zatłoczone arterie miasta, mijając wieżowce wznoszące się ku niebu jak strażnicy nowoczesności, a w tle huczał rytm metropolii: klaksony, szum opon i odległe echo miejskiego życia.
Kaito i Hiro, już całkiem zdrowi po niedawnej chorobie, wracali do willi – ich ciała pozbyły się resztek osłabienia, a twarze odzyskały rumieńce, choć w powietrzu wisiało echo tamtych leniwych dni. Odpoczynek w domku w Kioto był przyjemny, jak kojący balsam na zmęczoną duszę, pełen ciszy lasów i szumu strumieni, ale czas najwyższy wrócić do rzeczywistości – do trosk dnia codziennego, gdzie interesy nie czekały, a obowiązki czaiły się jak cienie za rogiem.
Kaito już gdy tylko wyjechali z domku w Kioto, opuszczając malownicze wzgórza i pagórki porośnięte wczesno wiosennymi barwami, otworzył laptopa z determinacją człowieka, który nie znosił marnotrawstwa czasu. Jego palce tańczyły po klawiaturze, przeglądając maile i raporty, analizując liczby i strategie z skupieniem, które graniczyło z obsesją. Siedział wyprostowany na tylnym siedzeniu, a twarz oświetlona blaskiem monitora wyrażała koncentrację. Hiro za to przylgnął do szyby, kuląc się w kącie, z nosem niemal przyciśniętym do zimnego szkła, i oglądał mijane krajobrazy, choć widok był nieco monotonny. Szare bloki mieszkalne, reklamy migoczące w jaskrawych kolorach, strumienie samochodów i przechodniów spieszące w rytmie wielkiego miasta.
Nie był pewien, czy cieszy się, że wracali do domu – willi, która była dla niego zarówno schronieniem, jak i klatką – czy wręcz przeciwnie, wolałby pozostać w tamtej idyllicznej izolacji. Ostatnie kilka dni było tak dziwnych, że czuł się, jakby ktoś wrzucił go do bębna pralki i porządnie wywirował – emocje wirowały chaotycznie, a on kręcił się w nich bezradnie, tracąc orientację. Nastroje Pana zmieniały się jak w kalejdoskopie, raz łagodne i ciepłe, innym razem ostre jak brzytwa, aż Hiro bał się przy nim głośniej odetchnąć, drżał na sam dotyk, gdy Kaito choćby poprawiał mu włosy opadające na czoło, a serce ściskało mu się w piersi w oczekiwaniu na burzę. Podejrzewał, że w jego pracy działo się coś niedobrego – te napięte rozmowy przez telefon, zmarszczki na czole i westchnienia zmęczenia – ale nie śmiał pytać, milcząc w posłuszeństwie, które stało się jego tarczą.
Jedyną pociechą było to, że mężczyzna wydawał się ciągle zmęczony, pochłonięty obowiązkami, i nie inicjował między nimi kontaktu seksualnego. Ta przerwa była jak oddech ulgi, choć Hiro nie łudził się, że to potrwa wiecznie. Wiedział, że prędzej czy później rzeczywistość upomni się o swoje prawa.
Gdy dojechali pod willę – nowoczesną, dyskretnie oświetloną budowlę w prestiżowej dzielnicy, gdzie cisza była luksusem – Hiro wysiadł z pewnym ociąganiem, drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem, a chłodne powietrze dnia owiało jego skórę. Wziął z bagażnika swoją torbę – lekką, skromną, pełną prostych rzeczy – i podreptał posłusznie za dwójką mężczyzn, jak cień sunący za światłem. Kierowca, Takeru, postawił walizkę swojego szefa w przedsionku – ciężki bagaż opadł na podłogę z głuchym stuknięciem – i skłonił się głęboko, z szacunkiem wyćwiczonym latami, po czym wycofał się dyskretnie, zostawiając ich samych w ciszy domu, która zdawała się gęstnieć z każdą sekundą.
Hiro zdjął buty powoli, sznurówki rozwiązywał z namaszczeniem, a potem, z celowym ociąganiem, szukał wolnego wieszaka w szafie, by odwiesić bluzę, choć miał jeden tuż przed nosem, lśniący i pusty, ale on udawał, że go nie widzi, kupując sobie chwilę na zebranie myśli. Kaito odwiesił swój płaszcz na garderobę i od razu rozejrzał się po salonie. Jego oczy przebiegały po powierzchniach, sprawdzając, czy na meblach nie ma śladów pyłu po remoncie, czy poduszki leżą równo, a wazony stoją tak, jak je zostawił, w symetrycznym porządku. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku – dom lśnił czystością, bez śladu chaosu – skupił swoją uwagę na chłopaku, który zamknął szafę z cichym kliknięciem i niemal przylgnął do jej drzwiczek, jakby Kaito mógł rzucić się na niego niczym dzika bestia i pożreć w całości, rozszarpując na strzępy.
Wywrócił oczami z lekką irytacją, westchnął cicho, i zawołał go tonem, który mieszał władczość z niecierpliwością:
– Chodź, Hiro. Pójdziemy zobaczyć piętro i nasz nowy pokój.
Chłopak wspiął się za nim po schodach powoli, drobnymi kroczkami, jakby każdy stopień był pułapką gotową pochłonąć go w całości – jego drobna sylwetka kołysała się lekko, jak zagubione kaczątko drepczące za matką, niepewnie i instynktownie, z oczami wbitymi w plecy Pana, który kroczył przed nim z pewną, władczą gracją. Powietrze w korytarzu na piętrze było cięższe, przesycone echem niedawnego remontu, a Hiro czuł, jak serce podchodzi mu do gardła, tłukąc się w piersi jak uwięziony ptak. Kaito szedł niespiesznie w stronę nowych drzwi, które pojawiły się w ścianie jak tajemniczy portal, i odwrócił lekko głowę, rzucając bez owijania w bawełnę:
– To będzie nasze pomieszczenie do uprawiania seksu.
Zerknął przy tym na Hiro, upewniając się, że chłopak nie uciekł, słysząc te słowa – jego ciemne oczy przeszyły drobną postać jak sztylety, szukając oznak paniki. Ale nie, Hiro jedynie popatrzył na niego tym sarnim, przestraszonym spojrzeniem, jego piwne tęczówki były rozszerzone w mieszance lęku i rezygnacji, ramiona opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała, a oddech stał się płytki, jakby powietrze zgęstniało wokół niego. Kaito położył mu dłoń na plecach – ciepły, stanowczy dotyk, który przeszedł przez materiał koszulki jak prąd – i nieco popędził go, widząc, że zaczął zwalniać, gdy dostrzegł te nowe drzwi, emanujące nieznaną groźbą.
– Nie musimy używać go od razu – zapewnił spokojnie, głosem niskim i opanowanym, choć z nutą rozbawienia. – Chcę ci go tylko pokazać, żebyś oswoił się z tym miejscem. Będziemy spędzać tu sporo czasu, więc lepiej, byś poznał je wcześniej.
Hiro pokiwał powoli głową, ruch był mechaniczny, pełen poddania, i pozwolił wprowadzić się do nowego pokoju – drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, wpuszczając ich w mrok, który czaił się wewnątrz jak obietnica tajemnic. Od progu można było wyczuć zapach gipsu, świeżego i suchego, jak to w pomieszczeniach tuż po remoncie, gdzie powietrze wciąż nosiło ślady pyłu i farby, ale też czegoś jeszcze – subtelnego, słodkawego aromatu, jakby czekolady i karmelu, który wirował leniwie, mieszając się z bardziej niepokojącym, nutami skóry i drewna, tworząc mieszankę, która drażniła nozdrza i budziła instynktowny niepokój. Kaito odnalazł włącznik na ścianie – palce musnęły chłodny plastik – i zaświecił światło, żarówki rozbłysły miękkim, ciepłym blaskiem, zalewając pomieszczenie złocistą poświatą, która podkreślała każdy detal.
Hiro cofnął się instynktownie, nogi zadrżały pod nim a serce podskoczyło w piersi – ale zamknięte już drzwi uniemożliwiły mu ucieczkę, do której gotowały się mięśnie. Pomieszczenie było spore, pozbawione okien, co nadawało mu klaustrofobiczny charakter, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć. Ściany pomalowano na pudrową brzoskwinię, delikatny, niemal uspokajający odcień, który kontrastował z czarnymi panelami podłogi, lśniącymi jak polerowany onyks, odbijającymi światło w mrocznych refleksach. Z jednej strony znajdowała się spora szafa z przesuwnymi drzwiami, matowe lustra na frontach odbijały ich sylwetki w zniekształconej perspektywie, kryjąc za sobą nieznane sekrety. Z drugiej wisiał stojak z narzędziami chłosty – pejcze, baty i rózgi, ułożone w rzędzie jak trofea, ich skórzane paski zwisające leniwie, emanujące aurą grozy.
Najbardziej przerażały go jednak meble, służące do krępowania – koziołek z podpórkami na nogi, obity miękką, czarną skórą, która lśniła nowością, krzyżak w kształcie litery X, solidny i nieugięty, z metalowymi okuciami błyszczącymi zimno, dyby o ciężkich, drewnianych ramach, gotowe zacisnąć się jak kajdany, i dziwne krzesło stojące na zaszczytnym miejscu pośrodku pokoju, z pasami i klamrami, które obiecywały unieruchomienie w najbardziej intymnych pozach. Nawet duże łóżko stojące w rogu – z czarną pościelą i solidnym zagłówkiem wyposażonym w haki – nie przerażało go tak bardzo, choć znał jego przeznaczenie, czując, jak wizje przyszłości malują się w umyśle w mrocznych barwach.
Hiro bezwiednie sięgnął ręką do klamki, palce zacisnęły się na metalu w instynktownym geście ucieczki, ale nie mógł jej nacisnąć. Kaito ujął ją delikatnie, lecz stanowczo, i pociągnął go lekko za sobą, wprowadzając w głąb pokoju, krok po kroku, jakby prowadził spłoszone zwierzę po nowej ścieżce.
– Wszystko w porządku – zapewnił jeszcze raz, głosem miękkim, ale z nutą władzy. – Nie ma się czego bać. To tylko pokój.
Hiro nie był tego taki pewny – w jego piersi kotłował się lęk, gęsty i lepki jak smoła, a powietrze zdawało się dusić go od środka, choć skinął głową mechanicznie, pozwalając prowadzić się dalej. Jednak każdy krok był wyzwaniem, jakby brodził w błocie po pas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz