Misaki wręcz nie potrafił się nadziwić, gdy zrozumiał, jaki cel obrał sobie Mick, ściskający w dłoni kartę kredytową. Z początku sądził, że chłopak może się pomylił, ale nie. Naprawdę leżeli teraz obaj na stołach do masażu a ich ciała były ugniatane przez profesjonalne masażystki w średnim wieku. W życiu nie powiedziałby, że te drobne kobietki mogą mieć w rękach tyle siły. Wyciskały z niego jęki i nieomal życie. A przecież był odporny na ból jak mało kto.
- To jest ta pojebana rzecz, którą chciałeś zrobić? – spytał w końcu ze śmiechem, gdy maltretowane były jego nogi i odzyskał zdolność składnego mówienia.
Sądził, że wylądują na dachu kasyna, skacząc z bungee, albo wypożyczą wyścigowy samochód, żeby pędzić nim po ulicach miasta. Ale jednak się pomylił. Chłopak mruknął z zachwytem, gdy wprawne dłonie rozplątywały supły jego mięśni na plecach pokrytych oliwką.
- Potrzebuje tego – odpowiedział krótko, nieco sennym głosem.
Czuł, jak uchodzi z niego stres i zmęczenie ostatnich tygodni. Drake wyniszczał jego umysł i ciało a ta chwila swobody była mu bardziej potrzebna niż wcześniej sądził. Miał gdzieś, co myślał o tym Misaki. Na zabawę też przyjdzie jeszcze czas. Teraz chciał zatracić się w przyjemności i to nie takiej, jaką wymuszał na nim Pan.
Przymknął oczy, pozwalając, by spokojna atmosfera Spa go otuliła. Tradycyjna muzyka sączyła się z głośników a w powietrzu unosiła się subtelna woń kadzideł, dzięki bogom, że nie o zapachu trawy cytrynowej. Choć rozgrzewający olejek, którym został nasmarowany, miał w sobie coś z cytrusów. Pachniał pomarańczą i cynamonem. Kojarzył mu się z zimą i świętami.
Mick czuł, jak jego myśli odpływają w dalekie zakątki, gdzie nie docierał już ani gniew, ani rozpacz, ani tym bardziej ból. Przestrzeń wydawała się pusta, ale nie w ten przerażający sposób, gdy osuwał się w mrok i tracił zainteresowanie niemal samym oddychaniem. Teraz pustka dawała mu poczucie przestrzeni, pozwalała zaczerpnąć oddech pełną piersią i wypuścić go swobodnie. Dotyk masażystki zdawał się przywracać jego kończynom życie.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się czuł. Nawet przed całym tym szaleństwem, kiedy był jeszcze wolny. Ciągle dusiły go obowiązki, przytłaczały oczekiwania rodziców, przerażała poprzeczka ustawiona przez siostrę tak wysoko... Teraz nie musiał się już tym zamartwiać, bo żadnej przyszłości dla niego nie było. Parsknął bezgłośnie. Może nie tak, że jej nie było, ale nie należała już do niego. Nie mógł o niej decydować, bo robił to ktoś inny.
Zaskoczyło go, że nie czuł już żalu z tego powodu. W pewien sposób to spostrzeżenie było dość wyzwalające. Tak jak stwierdził niedawno; podążanie za rozkazami Pana było tak proste. Z pewnością wypełnianie ich nie było łatwe, ale miał dobitnie wskazany kierunek działania. Ale z drugiej strony, czy rzeczywiście chciał takiego życia? Chciał każdego dnia dawać temu sadyście całego siebie, otrzymując w zamian jedynie ból?
Otworzył oczy, czując dotyk na policzku. Ochroniarz stał nad nim, owinięty w biodrach ręcznikiem. Obydwie Koreanki gdzieś zniknęły. Masaż najwyraźniej dobiegł końca.
- Zasnąłeś? – Misaki spytał głosem zdradzającym pewne rozczulenie.
Mick natychmiast usiadł, poprawiając papierową bieliznę, którą miał na sobie. Czuł, jak płoną mu policzki a przecież nawet jeśli zasnął, nie było w tym nic złego. Mimo to czuł się, jakby został przyłapany na czymś wstydliwym.
- Może... Nie wiem – wydukał, schodząc z łóżka do masażu.
- Muszę przyznać, że to wcale nie było takie złe - stwierdził ochroniarz, gdy udali się do szatni, by zmyć z siebie olejek i przebrać się w kąpielówki.
Następna na liście była sauna, która, w przeciwieństwie do pokoju z masażem, była już ogólnodostępna. Mimo to obecność obcych ludzi zdawała się nie przeszkadzać Mick'owi jakoś szczególnie. Był zbyt zrelaksowany, żeby przejmować się takimi błahostkami. Z resztą miał u boku Misaki'ego i wiedział, że ten nie opuści go na krok. Był więc spokojny.
Nie wytrzymali jednak w tej parówce zbyt długo. Pot lał się z nich strumieniami a gęste powietrze nieprzyjemnie piekło w płuca. Chłopak narzekał też, że kolczyki w jego uszach się nagrzewają i zaczynają go parzyć. Dziwił się, że Misaki, z całym tym żelastwem w małżowinach, nie odczuwa żadnego dyskomfortu. Również był pełen podziwu, gdy ochroniarz od tak wskoczył do bali z lodowatą wodą, gdy opuścili saunę. On sam piszczał, gdy tylko zanurzył w niej nogi. Wszedł jedynie po biodra i dalej nie był w stanie. Wolał schłodzić się pod prysznicem, za co usłyszał kilka zaczepnych, ale nie złośliwych komentarzy od mężczyzny. Miał poczucie, że po prostu spędza wesoło dzień ze starszym bratem i przekomarzają się dla rozrywki.
Zaliczyli jeszcze kąpiel w błocie, nim opuścili kompleks Spa. Wówczas Mick spytał, czy mogliby pójść do fryzjera. Nie chodziło mu o kolor, jaki miały obecnie jego włosy, ale o samą ich długość. Łaskotały go w kark i drażniły. Misaki uznał, że jest to jego dzień i może zrobić co zechce, więc już po godzinie, gdyż musieli chwilę poczekać na wolne miejsce, jego włosy zostały skrócone. Trochę obawiał się, jak wytłumaczą to Drake'owi, ale ostatecznie uznał, że pomartwi się o to później.
Teraz był potwornie głodny i zamierzał zejść do restauracji, znajdującej się obok samego kasyna.
- Co mają tu najdroższego? – spytał ochroniarza, gdy kelner prowadził ich do stolika.
- Nie jestem pewien, ale pewnie jakieś paskudztwo. Homara albo kawior – Misaki odpowiedział z wyraźnym wstrętem.
- Nie lubisz owoców morza?
- Nie przepadam, ale ty jedz, śmiało
- Nie. Chcę cholernego, ociekającego tłuszczem i serem burgera. Z bekonem. I z frytkami. A do picia pieprzoną, ordynarną cole. – Mick zdecydował z pełnym przekonaniem.
Misaki nie powstrzymał się od krótkiego śmiechu. Zamówił chłopakowi kanapkę a sobie coś lekkiego. Z ciekawości sprawdzili najdroższą pozycję w menu i była to jakaś potrawa z wołowiną Kobe, której nazwa była trudna do wymówienia. Oczywiście kelner proponował im również ekskluzywne wino, ale młody został przy swoim napoju a Misaki wolał piwo. Stwierdził, że skoro w teorii ma dzień wolny to małe odstępstwo od rygoru, jaki zwykle narzucał sobie w pracy, nie zaszkodzi. W końcu on też miał prawo do odrobiny rozrywki.
Dlatego, gdy po posiłku, zeszli do kasyna, siadł przy automatach razem z Mick'iem. Tu panował zdecydowanie większy tłok, pomimo popołudniowych godzin, przez co chłopak wydawał się nieco spłoszony, ale dość szybko wciągnął się w zabawę. Migające światła urządzeń i ich odgłosy powodowały pewne oszołomienie, ale może to właśnie to nie pozwalało mu nadmiernie skupiać się na otoczeniu. W mgnieniu oka wyczyścił swój kubeczek z drobnymi i zainteresował się grami przy stołach.
Zaczął dość zachowawczo, od ruletki. Obstawianie było dość proste, ale też prędko go znudziło. Przeniósł się więc do rozgrywki w pokera. Misaki usiłował wyjaśnić mu zasady, ale Mick i tak zdawał się grać kompletnie na oślep. Nie wiedział już, czy chłopak robił to celowo, by przegrać jak najwięcej, czy rzeczywiście nie miał pojęcia co robi. Tak naprawdę nie miało to znaczenia.
Od czasu do czasu zmieniali stoły, a kwoty, które tracili zaczęły niebezpiecznie rosnąć. Kiedy Mick już się rozkręcił, dodatkowo nakręcając się kilkoma drinkami, które Misaki rozmyślnie mu wydzielał, niemal nie sposób było go zatrzymać. Ochroniarz najpierw nieco żartobliwie zwracał mu uwagę na przegrywane kwoty, ale widząc, że to nie robi na nim wrażenia, po prostu nałożył mu limit na ilość żetonów, którą mógł wydać przy danej rozgrywce. Co prawda limit na karcie był wysoki, ale nie bez dna. Do jej zasilenia przez jego pracodawcę zostało jeszcze kilka dni a nie chciał przez resztę wyjazdu żebrać od Hatoru drobnych na głupią kawę.
Kiedy Mick wreszcie zdołał coś wygrać oznajmił mu, że robi się późno i powinni się powoli zbierać. Chłopak spojrzał skonsternowany na garść żetonów, które jakimś cudem sobie wywalczył. Wybrał ten o najmniejszym nominale i schował go do kieszeni w spodniach.
- Na pamiątkę – stwierdził wesoło. – Ostatnia gra i wracamy? – bardziej poprosił niż spytał.
Misaki skontrolował godzinę i skinął głową na znak zgody.
- Jedna – zaznaczył dobitnie i rozejrzał się.
Stół do gry w kości nie był specjalnie oblegany, więc dołączyli do niego. Podzielili się wygraną po połowie i obstawiali swoje rozgrywki, trochę przeciągając tę jedną rozgrywkę. Chyba obaj bawili się zbyt dobrze, by od tak zrezygnować z jeszcze kilku minut frajdy. Szkoda tylko, że pochłonięci zabawą nie zorientowali się, że dziwnym trafem, kamery w kasynie przez całe popołudnie podążały za nimi. Osobnik, który obserwował monitory uśmiechnął się złośliwie zza konsoli.
Kiedy Mick i Misaki wrócili do pokoju Drake już na nich czekał. Choć czekał, to było zbyt dużo powiedziane. Mężczyzna krążył po pokoju niczym dzikie zwierzę. Krzyczał na kogoś, z kim rozmawiał przez telefon. Ochroniarz od razu zorientował się, że rozmówcą musi być asystent szefa. Skonsternowany wyraz twarzy Hatoru i jego porozumiewawcze spojrzenie, jeszcze go w tym utwierdziło. Komórka była ustawiona na tyle głośno, że było słychać, że chłopak usiłuje się tłumaczyć piskliwym głosem, praktycznie płacząc, ale Drake niemal nie dawał mu dojść do słowa.
- Dzisiaj! Dzisiaj kurwa! – wrzeszczał, aż czerwony na twarzy z wściekłości. – Jak mogłeś to tak spierdolić?! Od czego masz kalendarz, imbecylu!!!
Drake cisnął komórką o ścianę a ta rozpadła się na kawałki. Dysząc oparł się o brzeg stolika i usiłował złapać oddech. W pokoju zapanowała nagła cisza. Nikt nawet nie śmiał głośniej odetchnąć. Cała wesołość opuściła Mick'a w jednej chwili. Patrzył na Pana z przerażeniem. Jeszcze nigdy nie widział go tak wściekłym. Nawet wtedy, gdy wpadł w szał, gdy wdzięczył się do Hatoru.
- Ten kretyn... - Drake wyartykułował między łapczywymi oddechami – pomylił daty... Masz pojęcie?! – nagle uniósł głos, zwracając się do zaskoczonego ochroniarza o postawnej budowie.
- Pomylił jebaną datę!!! – Drake ryknął, przewracając stolik.
Mick aż podskoczył i rozmyślnie ukrył się za plecami Misaki'ego. Ten wyciągnął rękę za siebie, by dać mu znać, żeby nie ruszał się zza niego. Jeśli nawet on wydawał się przejęty, to pewnie wszyscy tu zaraz zginą. Tak przynajmniej wydawało się chłopakowi. Jego Pan zgarnął włosy do tyłu i odetchnął głęboko.
- Akcja odbyła się dzisiaj... Kiedy byłem na spotkaniu po drugiej stronie pierdolonego Seulu!
Drake znów zaczął krążyć po pokoju. Hatoru odważył się podejść do szczątków jego komórki, wyłuskać z nich kartę i przełożyć ją do swojego telefonu, by podać go szefowi. Drake wyrwał mu komórkę z ręki i zaczął stukać się nią o czoło, intensywnie myśląc.
Ten kretyn, Kaoru, źle zapisał datę, podaną przez wuja. W Japonii właśnie zginął nowy szef policji. Wszystko sfabrykowano jako nieszczęśliwy wypadek na autostradzie, ale Drake wyjechał z kraju właśnie po to, żeby nie zostać w żaden sposób powiązanym z tym morderstwem. Miał w planie spędzić wieczór z Mick'iem, grając w kasynie, by monitoring niezbicie dowodził jego obecności w tym miejscu. To wszystko miało stać się jutro, według zapewnień Kaoru. A nie dzisiaj, gdy był po drugiej stronie miasta, załatwiając interesy! Co prawda w holu tamtejszego biurowca również były kamery, ale tylko w obrębie wejścia. Dodatkowo mogło to ściągnąć niepotrzebną uwagę służb na jego kontrahenta. Z pewnością będą chcieli jego zeznań, potwierdzających obecność Drake'a na spotkaniu.
Nagle rozbrzmiała wesoła, k-pop'owa melodyjka, nieadekwatna do ciężkiej atmosfery, jaka panowała w pokoju. Drake spojrzał wściekle na wyświetlacz i zacisnął wargi w cienkie linie. Wciągnął głośno powietrze nosem. Dzwonił jego wuj.
- Wszyscy wyjść – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nikomu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Cała trójka ewakuowała się do drugiego apartamentu. Kiedy się w nim znaleźli Hatoru opadł ciężko na fotel.
- Dzięki, że przyszliście w porę... - wymamrotał, ocierając pot z czoła, rękawem pstrokatej bluzy.
- Naprawdę pomylił daty? Ile z nami pracuje? Będzie już z pół roku? – Misaki spytał z niedowierzaniem.
Musiał podprowadzić wciąż oszołomionego Mick'a do kanapy, zrzucić z niej porozwalane ciuchy towarzysza i dopiero go na niej posadził. Chłopak podążył za nim bezwiednie wzrokiem, jakby bał się, że odejdzie zbyt daleko. Ale ochroniarz zrobił im wszystkim drinki i usiadł obok niego, sącząc swój.
- Myślisz, że pójdzie do odstrzału? – Hatoru spytał, po chwili ciszy.
Misaki odwrócił się przez oparcie kanapy i posłał mu spojrzenie, jakby był kolejnym kretynem w ich grupie. Kiedy postawny mężczyzna zdawał się nie zrozumieć sygnału, skinął głową w stronę chłopaka, który gapił się w swoją szklankę. Hatoru klepnął się w czoło i przeprosił bezgłośnie.
- Zobaczymy – Misaki odpowiedział mu tak czy siak, choć nieco lakonicznie.
Mick uniósł trunek do ust i wypił go na raz. Odstawił szkło na stolik i zajął się miętoszeniem brzegu koszulki. Czemu ten wspaniały dzień musiał się kończyć w ten sposób? Wiedział, że nie zostanie w pokoju ochroniarzy na noc, ale wizja zostania sam na sam z tak naładowanym Drake'iem po prostu go przerażała. Mężczyźni musieli dostrzec jego niepokój, bo od razu zaczęli nic nieznaczącą rozmowę o kolacji i nawet włączyli telewizor, żeby nieco rozluźnić atmosferę.
Czas mijał i nic się nie działo. Zamówili posiłek do pokoju i obejrzeli niemal połowę filmu, jakiegoś głupiego romansidła, nim rozbrzmiał telefon Misaki'ego. Ochroniarz odebrał go niezwłocznie i zniknął na chwilę za drzwiami sypialni. Kiedy wrócił Mick już wiedział, że nadeszła ta chwila.
- Nie chcę do niego iść... - oznajmił natychmiast, głosem rozedrganym od paniki.
- Spokojnie, już jest lepiej. I idę z tobą
Misaki uspokoił go nieco, ale Mick wiedział, że musiałby tam pójść, tak czy siak. Właśnie to oznaczało posłuszeństwo względem Pana. Musiał go słuchać nawet w takich chwilach, a może zwłaszcza w takich, żeby tym bardziej go nie drażnić. Zdał sobie sprawę z tego, że absolutnie nie był gotowy na taki poziom posłuszeństwa. Mimo wszystko odetchnął i wstał z kanapy, z której nie ruszył się cały ten czas.
Kiedy weszli do apartamentu stolik jak leżał do góry nogami, tak leżał. Szczątki komórki również spoczywały na podłodze. Misaki pozbierał je i odłożył na szafkę. Nie mogli wyrzucić ich od tak. Pamięć telefonu zawierała zbyt wiele ważnych danych. Postawił też stolik i przysiadając na nim, spojrzał na szefa. Drake siedział w fotelu, kończąc któregoś z kolei papierosa. Naliczył w popielniczce pięć kiepów.
- Czy plan wieczoru jest aktualny? – spytał ostrożnie.
Drake zerknął na niego i westchnął, jakby był zmęczony.
- Tak – odpowiedział półgębkiem.
- Więc sytuacja jest opanowana?
Drake prychnął pogardliwie, z gorzkim śmiechem.
- Mniej więcej – odburknął.
- A Kaoru? – Misaki spytał, choć wiedział, że prawdopodobnie właśnie wkracza na pole minowe.
Brew szefa drgnęła, ale jego postawa nie zdradzała innych oznak irytacji.
- Wuj się z nim rozmówi – powiedział z przekąsem.
To mogło oznaczać zarówno odstrzelenie go, jak przewidywał Hatoru, jak i również bardzo poważną reprymendę, w trakcie której zapewne w ruch pójdzie obcinaczka do cygar i chłopak straci kilka palców. Tak daleko idące błędy nie mogły pozostać bez reakcji. Kaoru nie był dzieciakiem, do cholery. Dobrze wiedział z jaką odpowiedzialnością wiązało się jego stanowisko.
Drake przeniósł, wciąż nieco rozognione, spojrzenie na Mick'a, który uparcie trwał pod drzwiami, w bezpiecznej odległości. Zlustrował go, dostrzegając pewną drobną zmianę i wcale nie chodziło o długość włosów, choć to również zauważył. Pomimo lęku chłopak zdawał się być jakiś rozpromieniony. Pełen energii to zbyt wiele powiedziane, ale na pewno nie był tak zgaszony jak w ostatnim czasie. Najwyraźniej dzień z Misaki'm dobrze mu zrobił.
Zerknął na zegarek. Według planu dnia pozostało im dwadzieścia minut.
- Przebierz się w coś skromniejszego. Mamy dzisiaj jeszcze jedną rzecz do odbębnienia – polecił chłopakowi i odpalił kolejnego papierosa.
Machnął przy tym niedbale ręką na ochroniarza, który posłał mu spojrzenie, jakby co najmniej był jego matką, niezadowoloną z faktu, że w ogóle sięga po tego typu używki.
Mick natychmiast zrobił co mu kazano, choć nie za bardzo rozumiał, co Pan miał na myśli, mówiąc o skromnym ubiorze. Według niego wszystkie ciuchy, które otrzymał, były drogie i nie spełniały tej definicji. Znalazł jednak najbardziej jednolite, ciemne spodnie, z najmniejszą ilością kieszeni i gładki, basicowy t-shirt w odcieniu błękitu. Wyglądał w tym kolorze odrobinę blado, ale przynajmniej nie rzucał się szczególnie w oczy.
Wyszedł nieśmiało z sypialni i pokazał się Panu.
- Czy tak jest w porządku, sir? – spytał, zerkając na ochroniarza, jakby szukał w nim oparcia.
Misaki przybrał już jednak swoją maskę a jego twarz stała się chłodna i obojętna. Chyba właśnie zaczął swoją zmianę. Mimo wszystko puścił mu oczko, dla otuchy. Dzięki temu Mick mógł nieco odetchnąć, czując jak wzrok Pana przesuwa się po nim.
- Tak. A teraz posłuchaj mnie uważnie – Drake wstał, mówiąc. – Mam dość niespodzianek jak na jeden wieczór. Masz się zachowywać, niezależnie od tego co zobaczysz, rozumiesz? – pytaniu bliżej było do rozkazu.
Mick przełknął z trudem i pokiwał głową. Dokąd właściwie mieli się udać, jeśli dostawał takie polecenie? Pan pokręcił głową, jakby już zdążył czymś go rozczarować i pstryknął go lekko w czoło.
- Wzrok w dół, nie odzywasz się bez pozwolenia. Nie żartuje Mick – ostrzegł go jeszcze, nim wyszli.
Mick szedł za mężczyzną posłusznie, utrzymując spojrzenie na linii jego bioder i krok odległości między nimi. Misaki szedł z tyłu i nawet na pustym korytarzu pozostawał czujnym. Wsiedli razem do windy i zjechali na pierwsze piętro. Pokonali kilka korytarzy, mijając po drodze jakichś ludzi i kilku ochroniarzy właściciela kasyna, których chłopak widywał w podziemiu tego przybytku. Dopiero teraz dostrzegł, że ich garnitury różniły się nieco od ochrony, która pracowała w kasynie. Zdawały się być bardziej pospolite, choć nie potrafił określić co wpływało na to wrażenie. Ale różnica zapewne wynikała z ich przeznaczenia. Ochrona kasyna musiała prezentować się należycie przed zagranicznymi, nie rzadko bogatymi, gośćmi, podczas, gdy na dole mieli tylko budzić grozę. Często też musieli szarpać się z podopiecznymi a szkoda byłoby zniszczyć drogi materiał.
Mick tak skupił się na tym detalu, że nawet nie zorientował się, kiedy znaleźli się w niewielkim boksie, przypominającym loże. Jego umysł chyba włączył jakiś system obronny, że nie zarejestrował większości drogi. Pomieszczenie było odizolowane, niewielkie, ale luksusowe, jak wszystko tutaj. Drake usiadł w wygodnym, skórzanym fotelu i wpisywał coś w tablet, który leżał na specjalnie do tego przygotowanym stanowisku. Ochroniarz stanął z boku, ale w taki sposób, żeby mieć oko na drzwi i móc w porę zareagować. Mick'owi przyszło usiąść na niskiej pufie, stojącej w rogu, pomimo obecności drugiego fotela.
Starał się rozejrzeć ukradkiem, ale w sumie niewiele było tu do oglądania. Ciekawiło go natomiast lustro, które wisiało na jednej ze ścian. Nie rozumiał kompletnie przeznaczenia tego miejsca. Czy Pan chciał po prostu popatrzeć na własne odbicie? Przecież mógł to robić w hotelowym pokoju.
Z rozmyślań wyrwało go ciche pukanie. Misaki wpuścił do środka kogoś z obsługi, kto podał Drake'owi szklankę z Whisky i zaraz zniknął. Pan upił niespiesznie łyk i rozsiadł się wygodniej. Kiedy Mick już miał pytać, wbrew zakazowi odzywania się, co właściwie tu robią, z ukrytego gdzieś głośnika, którego nie potrafił zlokalizować, rozbrzmiał głos, który przyprawił go niemal o zatrzymanie akcji serca. Znał go.
Z niedowierzaniem spojrzał na szybę, którą wcześniej uznał za lustro. Po drugiej stronie szkła pojawiło się światło a to wewnątrz boksu przygasło i zmieniło barwę na przyjemnie ciepłą. Mick wytrzeszczył oczy w zdumieniu, gdy zobaczył niewielką scenę i kilka stolików, przy których siedzieli ludzie, których już na pierwszy rzut oka mógł nazwać obrzydliwie bogatymi. Widział to w ich ubiorze, biżuterii a nawet w pewnej manierze, gdy nonszalancko sięgali do kieliszka, czy otwierali papierośnicę. Mimowolnie poczuł w nozdrzach zapach lakierowanych, nowych mebli, mieszankę damskich i męskich perfum i kurzu kurtyny. Zapach, który czuł, gdy sam stał na scenie z zasłoniętymi oczami.
Krew musiała odpłynąć mu z twarzy, bo Misaki odchrząknął znacząco. Drake zerknął na chłopaka dość obojętnie i uruchomił ekrany, wiszące z boku okna, gdy prowadzący aukcję zakończył powitanie. Monitory wyświetlały zbliżenia na przedstawiane okazy.
- Jeśli zamierzasz mdleć od razu połóż się na podłodze. Nie będę płacić za czyszczenie dywanu, jeśli rozbijesz sobie głowę – wygłosił, nie odrywając spojrzenia od tabletu, za pomocą którego przyciemnił nieco światło w boksie.
Mick od razu zsunął się na podłogę i oparł plecami o ścianę. Czuł, jak serce tłucze mu się w piersi, a irracjonalny lęk narasta w nim z każdą chwilą. Wiedział, że nie był jednym z tych, którzy stali na scenie, jako towar na sprzedaż, a jednak sama obecność w tym miejscu przywoływała najgorsze wspomnienia.
Przez chwilę miał wrażenie, jakby powietrze wokół niego stało się ciężkie, trudne do oddychania, jakby każdy wdech wymagał od niego ogromnego wysiłku. Po co Pan go tu zabrał? Czy nie mógł przyjść tu samemu? A może było to bolesne przypomnienie, że niezależnie od wszystkiego, jego los zależał od jego kaprysów? Że mógł go wymienić z taką łatwością? Jakby nie bał się tego dostatecznie, gdy tylko wysiedli z samolotu.
Wbrew swojej woli, ciekawość zaczęła go zżerać od środka. Chociaż był przerażony, wciąż czuł nieodparte pragnienie, by spojrzeć na to, co działo się po drugiej stronie szkła. Powoli, niemal niechętnie, wrócił na pufę i zerknął nie na scenę a na resztę sali. Widok ludzi zebranych na aukcji, zadowolonych, jakby uczestniczyli w zwykłej transakcji handlowej, przyprawił go o mdłości. Widział jak jedna z kobiet nachyliła się do swojego towarzysza i szeptała mu coś do ucha, popatrując w kierunku sceny. Pewnie mówiła coś w stylu „Tak, tego weź. Nadaje się."
Jego wzrok automatycznie przyciągnęły ekrany wyświetlające zbliżenia na wystawiane osoby. Dostrzegł coś, czego zapewne ci bogaci dranie nie widzieli. Chłopak trząsł się i wzdrygał pod dotykiem pomocnika, który obracał nim na wszystkie strony, prezentując jego wdzięki. Spod opaski, którą miał przewiązane oczy, wypłynęła łza.
Mick opuścił wzrok na dywan i nie drgnął już do końca aukcji, wstrząśnięty. Nie chciał myśleć o tym jak sam się czuł, gdy jego życie zostało zrujnowane. Gdy został potraktowany niczym przedmiot, towar na sprzedaż. Niestety głos prowadzącego nie przestawał sączyć się z głośników, wbijając mu się w mózg niczym igły. To uczucie było nie do zniesienia. Każde uderzenie młotkiem sprawiało, że podskakiwał.
Kiedy w boksie wreszcie zapanowała cisza, a szyba pociemniała, miał wrażenie, że wybudza się z jakiegoś koszmaru. Poruszył powoli stopami, potem palcami u rąk, zamrugał. Jakby jego ciało na nowo uczyło się funkcjonować. Czy teraz mogli stąd wreszcie pójść? Tylko dlaczego Pan nie wydawał się wykazywać chęci do wyjścia? Kołysał tylko pustą szklanką, ze znudzeniem zerkając na zegarek. Czy ten horror miał zacząć się od nowa? Jeśli tak to chyba przestanie oddychać, żeby rzeczywiście stracić przytomność i nie musieć tego znosić przez kolejne niekończące się minuty.
Ponownie rozbrzmiało pukanie a Misaki przyjął rolę odźwiernego. Widząc kto wchodzi, Mick poczuł, jak osuwa się w przepaść. Zachwiał się niebezpiecznie na pufie, ale czując na sobie surowe spojrzenie Drake'a natychmiast wyprostował plecy i pokornie opuścił spojrzenie. Dlaczego musiał pojawić się tu akurat on? Dlaczego teraz, gdy był tak rozbity?
Strach, który dotąd czuł, przekształcił się w czystą panikę. Ten osobnik budził w nim najgorsze wspomnienia. Zapach jego wody po goleniu mało nie przyprawił go o torsje, które z trudem w sobie zdusił. Stał przed nim właściciel kasyna, człowiek, który odebrał mu wolność, zniszczył życie i brutalnie go okaleczył. Blizna na udzie pulsowała jak żywa, przypominając mu o każdej chwili bólu, poniżenia i strachu, jakich doświadczył w jego przybytku.
Przez ułamek sekundy, zanim opuścił wzrok na podłogę, Mick zobaczył jego twarz. Twarz człowieka, który kiedyś stał nad nim z batem w ręku, nie okazując żadnego współczucia, żadnej litości. Blizna była trwałym śladem tamtego okrutnego dnia, a ból, jaki towarzyszył każdemu uderzeniu, wydawał się powracać teraz z pełną siłą, jakby rany nigdy się nie zagoiły.
Jego jedwabisty, obrzydliwie przymilny głos sprowadził go w jednej chwili na ziemię. Czuł się oszołomiony, jakby rzeczywiście gruchnął o podłogę.
- Cieszę się, że przyjął pan moje zaproszenie, panie Nakamura – mężczyzna przywitał się.
Drake wstał niespiesznie i uścisnął mu dłoń.
- Jakże mógłbym odmówić, panie Choi – w jego głosie nie było słychać nawet krzty życzliwości.
To jednak nie zraziło pana Jong-hwan, bo tak miał na imię ów osobnik. Mężczyźni usiedli w fotelach a młoda kobieta, która miała najwyraźniej za zadanie im usługiwać, podała drinki. Drake odstawił szklankę na stolik i nawet nie tknął swojego.
Mick usiłował skupić się wyłącznie na oddychaniu, ale jego narząd słuchu działał zaskakująco dobrze. Zmuszony był więc słuchać wymiany zdań pomiędzy mężczyznami. Właściciel ubolewał, że jego Pan nie był zainteresowany wystawianym towarem, ale rozumiał, że miał wyjątkowy gust. Tu obaj musieli na niego spojrzeć, bo aż poczuł dreszcz na karku.
Choi usiłował zachęcić Drake'a do choć rzucenia okiem na towary, które zaraz zostaną przedstawione. Mick poczuł, jak kręci mu się w głowię na samą myśl o powtórce z rozrywki. Tym razem jednak sala okazała się być kompletnie pusta a jeden z ekranów z boku zmienił się w tablicę, na której wyświetlano proponowane kwoty. Z tego co widział po wyświetlanych ikonach, licytujących było jedynie pięciu.
Mimo wszystko Drake zapewniał, że i tak nie jest zainteresowany i przyszedł tu jedynie z grzeczności. Rozmowa przybrała więc nieco inne tory. Właściciel ewidentnie próbował ugrać coś na tej sytuacji. Słowami pełnymi niedopowiedzeń i aluzji sugerując, że mógłby mieć dla Drake'a jakieś zyski z jakiegoś interesu, czy jakiejś współpracy. Drake żartował cierpko, że strasznie dużo tych jakichś, ale rozmówca zapewniał go, że pieniądze były realne i naprawdę spore.
- Niech pan posłucha – Drake westchnął w końcu ciężko. – W obecnej chwili mam dość zobowiązań i nie zamierzam przyjmować kolejnych. Nie twierdzę, że w przyszłości się to nie zmieni, ale w tym momencie naprawdę dziękuje – powiedział stanowczo.
Mick słyszał w jego głosie narastającą irytację. To nie wróżyło dobrze. Ale najwyraźniej Jong-hwan nie potrafił tak dobrze czytać między wierszami, bo brnął w zaparte.
- Mimo wszystko prześlę panu wykresy przewidywanych przychodów. Sądzę, że ten projekt znacząco wspomógłby pański budżet i...
- Mój budżet ma się świetnie – Drake przerwał mu, mając serdecznie dość tej gatki.
W życiu nie spotkał tak nachalnego i zuchwałego dupka z megalomanią na punkcie swoich interesów. A miał do czynienia z przeróżnymi typkami, którym wydawało się, że są więksi niż w rzeczywistości byli. Jednak ten konkretny osobnik działał mu na nerwy jak nikt inny. Jego fałszywie miły ton sprawiał, że wywracały mu się flaki. Jong-hwan miał sposób bycia osoby, która uważała się za pępek świata a swoje osiągnięcia, prowadzenie atrakcji turystycznej jakim było Paradise Casino, nie tylko w legalnym tego słowa znaczeniu, za niebotyczny szczyt ambicji, do którego nikt inny nie mógł nawet śnić, by doskoczyć.
Drake nienawidził takich ludzi. Dupków z przerostem ego, którzy wszystko otrzymali na srebrnej tacy, podstawione pod nos. On doszedł do swojego małego imperium własną, ciężką pracą. Poza nazwiskiem wuja nikt nigdy nic mu nie podarował, jeśli sam tego nie wywalczył.
Choi uśmiechał się łagodnie, wręcz pobłażliwie, jakby miał do czynienia z jakimś młokosem, który właśnie wyrzucał z talerza groszek, którego nie lubił.
- Pan wybaczy moją śmiałość, ale dostrzegam, że stres daje się panu we znaki. Może masaż mógłby pomóc? Myślę, że pański chłopiec poleci panu jakiś przyjemny pakiet. Może w gratisie dorzucimy jakąś błotną kąpiel? – zaproponował, niby to z troską, ale jego złośliwy uśmiech mówił sam za siebie.
Drake zerknął na Mick'a i dopiero dostrzegł jak chłopak wygląda. Był biały jak kartka papieru a jego kolana trzęsły się niekontrolowanie. Przełykał raz za razem, jakby powstrzymywał się przed zwróceniem kolacji a jego ramiona podskakiwały, gdy usiłował oddychać między przełknięciami.
Tego było już za wiele. Dopiero co udało się Hatoru i Misaki'emu, jako tako, poskładać go do kupy a ten chuj znów mu go rozwalał! Nie obchodziło go kompletnie co robili w ciągu dnia, gdyż ufał podwładnym na tyle, by dać im wolną rękę. Równie dobrze mogli tańczyć pieprzoną makarenę na dachu tego cholernego kasyna! Miał to gdzieś! Ten dzień miał pomóc Mick'owi odpocząć, nie ważne jakim kosztem!
Wstał, ledwo się hamując. Przez przypadek kopnął w stojak na tablet i zmarszczył brwi, biorąc urządzenie do ręki. Niewiele myśląc wpisał kwotę i rzucił nim na stolik. Może to zamknie gębę temu zarozumialcowi?
- Obejdzie się, ale rzeczywiście jestem już zmęczony tym dniem. Także udam się na spoczynek – powiedział najuprzejmiej jak potrafił, choć mówił przez zaciśnięte szczęki.
Złapał Mick'a za rękę i wyprowadził z pomieszczenia. Chłopak zdążył jeszcze spojrzeć na ekran i zobaczyć, że jedna z wyświetlanych kwot była większa o dwa zera od pozostałych, które i tak były już wysokie. Misaki natomiast, wychodząc dopiero za nimi, zarejestrował jeszcze piękny szok, jaki odbił się na twarzy właściciela tego miejsca, tępym wyrazem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz