Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

26.04.2025

Bonus V Kiedy dzieci już śpią

Na wstępie chciałam was przeprosić, że musieliście tyle czekać. Niestety mam koszmarny okres w pracy i nie mam czasu ani nawet siły by pisać. Mam nadzieję, że to prędko się zmieni... No cóż, powiedzmy, że lubię się łudzić xD Ale do rzeczy! Wracamy do przeszłości! Tej bliskiej i bardzo odległej ;) Myślę, że wszystkim będzie się źle czytało, a mnie pisało, z kursywą, więc wspomnienia będę oddzielać *** :) Dobrej zabawy!


Noc sylwestrowa w posiadłości Akihito dobiegała końca, a przynajmniej dla części uczestników. Z korytarza wciąż dochodziły echa śmiechów podpitego Mick'a, Makoto i Lachlan'a, przeplatane narzekaniami Lu, który niósł na rękach najmłodszego Kaname, który zasnął gdzieś w połowie imprezy. Gdy drzwi ich pokoi zatrzasnęły się, w salonie zapanowała cisza a atmosfera diametralnie się zmieniła.

Kenji rozsiadł się wygodniej w fotelu, dolewając sobie whisky do szklanki. Akihito i Drake zsunęli się z kanapy i usiedli na podłodze, opierając się o siebie. W przygaszonym świetle, przy cichej muzyce, mogli na chwilę zdjąć maski surowych Panów i po prostu być sobą, rozluźnić się i swobodnie cieszyć sylwestrem. Za oknem niebo rozświetlały pokazy dronów, tworzące na niebie skomplikowane wzory i animacje, zastępując tradycyjne fajerwerki, których użycie w Tokio było zakazane . Kolorowe światła odbijały się w szybach, dodając magicznego klimatu tej wyjątkowej nocy.

W pewnej chwili Akihito sięgnął po małe pudełeczko leżące na stoliku i z uśmiechem oznajmił, że założy Drake'owi nowy kolczyk. Brunet parsknął śmiechem, gdy lekko podpity Aki próbował dwuznacznie trafić w dziurkę, ale nie bardzo mu to wychodziło. W końcu Drake wziął sprawy w swoje ręce i ostatecznie założył kolczyk sam.

– I jak wyglądam? – spytał.

Kenji jedynie wzruszył ramionami.

– Nie rozumiem, czemu ludzi tak jara okaleczanie swojego ciała w ten sposób, przecież nie ma w tym za grosz estetyki – stwierdził, pociągając łyk ze szklanki z ciętego kryształu.

Akihito spojrzał na niego z uniesioną brwią i zaczepnym uśmiechem.

– Poczułem się jakbyśmy wrócili do szkolnych czasów – powiedział z rozbawieniem, zsuwając się do pozycji leżącej i kładąc głowę na kolanach Drake'a.

Ten westchnął z rozrzewnieniem, wczesując palce w jego blond włosy i bawiąc się nimi, powiedział pełnym nostalgii głosem:

– To były słodkie czasy.

Kenji zaśmiał się krótko, śmiechem w którym brakowało nieco wesołości.

– Jak dla kogo – obruszył się lekko. – Miałem z wami niezłe przeboje.

Drake i Akihito spojrzeli po sobie i na twarzach obu pojawiły się szerokie uśmiechy a w oczach zatańczyły wesołe iskierki, podsycone alkoholem i wspomnieniami.


******

Wysokie, zdobione okno akademika wpuszczało do pokoju leniwe promienie późnego popołudnia, które padały na jasne panele i drewniane meble w stylu neoklasycznym. Akihito stał pośrodku, wyglądając na nieco zagubionego a jednocześnie tak wściekłego, że jego gniew mógł sprawić, że całe to miejsce eksploduje. Jego twarz wyrażała niezadowolenie, a oczy błyszczały gniewem. Miał zaciśnięte zęby i zmarszczone czoło a ręce co rusz zaciskały się z całych sił na jakimś skrawku odzieży i ciskały nim do szafy, jakby każde z nich miało wypowiedzieć za niego to, czego nie powiedział ojcu i Ryunosuke w dniu wyjazdu.

– Socjalizacja dobrze ci zrobi – przedrzeźniał brata w myślach. – Pierdol się Ryu! – burknął pod nosem, rzucając jakimś markowym swetrem na półkę z taką siłą, że ten zsunął się prosto na podłogę. – Jakby nie mógł zostawić mnie w pałacu, z nauczycielami, których przynajmniej mogłem wywalić, jak mnie wkurwili.

Warczał wciąż cicho, nachylając się, by podnieść sweter i wcisnąć go na półkę, by wreszcie zamknąć szafę z głośnym trzaskiem. Dzięki bogom nie wysłali go do żadnego publicznego przybytku a do prywatnego liceum, ale i tak bytowanie w akademiku uważał za wręcz uwłaczające. Przecież szkoła znajdowała się na terenie Tokio. Dlaczego więc nie mógł mieszkać w pałacu i dojeżdżać do szkoły wożony przez kierowcę? No tak, bo miał się usamodzielnić.

Mało nie splunął na podłogę, przypominając sobie rozmowę z ojcem. A raczej jego monolog, bo rozmową trudno było nazwać fakt, że został postawiony przed faktem dokonanym, a opiekun dał mu zaledwie godzinę na spakowanie się. Nie miał szans na pożegnanie się z rodzeństwem, nie żeby jakoś szczególnie mu na tym zależało, ale jednak. Nie miał też czasu poinformować znajomych, że może być niedostępny, bo szkoła szczyciła się wysokim rygorem i miał ograniczony dostęp do własnej komórki. Tylko czy którykolwiek z jego kumpli w ogóle zainteresowałby się ciszą z jego strony...? Pewnie dopiero gdyby zabrakło im kasy na nocne szlajanie się po mieście, albo grę na automatach hazardowych...

Ta myśl zdenerwowała go do tego stopnia, że aż kopnął w ustawione przy biurku krzesło. To zachwiało się i wychyliło niebezpiecznie, ale ostatecznie nie upadło a wróciło do swojej wcześniejszej pozycji i znieruchomiało. Wówczas, w ciszy mąconej jedynie jego przyspieszonym oddechem, usłyszał szczęk zamka, przez który aż odwrócił się z zaskoczeniem. Co prawda w pokoju znajdowało się drugie łóżko, biurko i zestaw mebli, ale nie sądził, że naprawdę będzie miał współlokatora.

Kiedy zobaczył kto stoi w drzwiach żyłka zapulsowała mu na czole, zdradzając irytację graniczącą z furią, której natychmiast dał wyraz.

– No kurwa bez jaj! – krzyknął.

Stojący w wejściu brunet o zachodnich rysach twarzy, również nie wyglądał na zachwyconego. Nawet cofnął się o krok, by upewnić, że pokój ma na drzwiach odpowiedni numer. Tabliczka wskazywała jasno, że był to pokój 203. Niestety był właściwy. Drake westchnął ciężko, z trudem hamując gniew i wszedł wreszcie do pokoju, rzucając torbę z rzeczami na wolne łóżko.

– Nie wierzę – syknął Akihito, patrząc na niego jak na największe plugastwo tego świata. – Czy naprawdę nie było nikogo innego, z kim musiałbym dzielić pokój?!

– Widocznie uznali, że tylko ktoś o tak silnym charakterze jak ja, nie pozwoli sobie wejść na głowę parszywemu książątku – odparł chłodno Drake, rozpinając kurtkę. – Choć serio nie spodziewałem się, że ktoś z rodziny cesarskiej raczy zniżyć się do życia wśród zwykłych śmiertelników – zakpił prześmiewczym tonem.

– I kto to mówi? Niesławny spadkobierca Yakuzy – warknął Aki. – Ja przynajmniej mogę uczyć się ogłady od swojego ojca – odciął się, wiedząc jakim skandalem obyczajowym była sprawa narodzin Drake'a.

Gwałt na jego matce, przeprowadzony przez amerykańskiego żołnierza, który prędko uciekł do rodzimego kraju a następnie zmarł w tajemniczych okolicznościach, był szeroko rozpowszechniony w japońskich mediach. Z resztą uroda Drake'a, same rysy jego twarzy, mówiły jasno, że nie był rodzimym obywatelem Kraju Kwitnącej Wiśni. Przypomnienie o tym wyraźnie ubodło bruneta. Na moment zapadła między nimi głucha cisza, aż w końcu Drake powoli podszedł bliżej, mrużąc oczy.

– Jak widać niewiele przyszło ci z tej nauki – powiedział cicho, z akcentem, który chłodził powietrze wokół. – W przeciwieństwie do ciebie, książątko, mnie nie chowały jedwabne chusteczki i służba gotowa wytrzeć tyłek po każdym fochu. W realnym świecie twoje pochodzenie gówno znaczy. Ja przynajmniej potrafię w nim przetrwać.

– Przetrwać... – prychnął Aki. – Tak mówią ci, co nie mają nic innego do powiedzenia. Typowy gaijin. Tak jakby było czym się chwalić, kiedy matka rozkłada nogi przed jakimś zagraniczniakiem!

Drake zamarł. To słowo rozdarło powietrze jak nóż. Obcy. Nie-Japończyk. Tylko jedno zdanie, ale poczuł jakby miało ciężar całej przeszłości, całej wrogości, którą Akihito wręcz ział, gdy byli jeszcze dziećmi i obaj byli trzymani pod swego rodzaju kloszem, stworzonym przez tak odmienne środowiska, w których dorastali. Aki otoczony jedwabiami i luksusami cesarskiego dworu, a Drake brutalnością podziemnego półświatka, które od najmłodszych lat przyjmował za pewnik.

– Powtórz to – powiedział cicho, groźnie.

Akihito tylko uniósł dumnie brodę.

– Gaijin. Nie pasujesz tu. I nigdy nie będziesz pasował. Twoja matka była dziwką, która dała dupy amerykańcowi.

Drake w jednej chwili stracił panowanie nad sobą. Rzucił się na Akihito, popychając go tak, że ten uderzył plecami o szafę. Akihito nie pozostał jednak dłużny. Wyprowadził pięść, która trafiła Drake'a w policzek. W sekundę stoczyli się na podłogę w wirze ciosów, przekleństw i tłumionych okrzyków. Meble zadrżały, krzesło przewróciło się z hukiem a z półki spadł jakiś kubek, roztrzaskując się na panelach.

Drzwi ich pokoju prędko otworzyły się gwałtownie a w progu stanął wychowawca akademika, z twarzą bladą z przerażenia. Został uprzedzony przez dyrektora o podobnej możliwości, i że sprawy mogą potoczyć się w ten sposób, ale nie spodziewał się zastać aż tak wstrząsającego widoku. Drake i Akihito leżeli na podłodze, kotłując się w dzikim szale. Brunet założył blondynowi duszący uchwyt nogami w stylu triangle chore, i nie odpuszczał, nawet gdy ten drugi gryzł go zawzięcie po wewnętrznej stronie uda i wręcz wyżymał mu mosznę przez materiał spodni. Nauczyciel zawahał się, ale jednak ruszył do przodu i niebywałym wysiłkiem zdołał ich rozdzielić, nim książę stracił przytomność a mafijny spadkobierca na zawsze utracił zdolności reprodukcyjne.

– NATYCHMIAST do dyrektora, obaj! – ryknął, dysząc z wysiłku i z trudem utrzymując ich w bezpiecznej od siebie odległości.

Obaj chłopcy wstali dość chwiejnie, rozczochrani, z pogniecionymi ubraniami i śladami bójki na twarzach. Akihito rzucił jeszcze Drake'owi pogardliwe spojrzenie, ocierając krew z rozciętej wargi. Drake odwzajemnił je ze spokojem, spluwając krwią na podłogę, ale w oczach miał coś, co wzbudzało niepokój. Nie złość, ale chłodną obietnicę, że ta wojna jeszcze się nie skończyła.


Gabinet dyrektora pachniał starym papierem, herbatą sencha i kurzem, którego nawet najlepsze służby porządkowe nie były w stanie do końca wygonić z zakamarków drewnianych mebli. Wysokie regały uginały się pod ciężarem oprawionych w skórę tomisk, a za biurkiem, masywnym jakby wykutym z jednej bryły starego drzewa, siedział sam dyrektor placówki – pan Arakawa. Człowiek jak z innej epoki. Surowy o przenikliwym spojrzeniu, które wyglądało zza cienkich, prostokątnych okularów i z miną, jakby całe jego istnienie było nieustannym rozczarowaniem ludzkim gatunkiem.

Drake siedział sztywno, stukając nerwowo czubkiem swojego zużytego trampka o nogę biurka. Tup-tup-tup. Cicho, ale wystarczająco rytmicznie, by działać wszystkim w pomieszczeniu na nerwy. Aki z kolei odwracał wzrok w bok i patrzył uparcie przez okno, jakby to właśnie korony drzew za szybą były winne całemu zamieszaniu. Ramiona miał skrzyżowane, a na twarzy niezadowolenie księcia, któremu właśnie kazano jeść przy jednym stole z chłopem.

– ...i tym samym narażacie nie tylko reputację naszej szkoły, ale i swój własny przyszły wizerunek – ciągnął pan Arakawa, monotonnie, jakby recytował fragment jakiegoś starożytnego kodeksu. – Dyscyplina, wzajemny szacunek, opanowanie, to wartości, które powinniście pielęgnować. A nie rzucać się na siebie jak uliczne kundle.

Ani jeden, ani drugi nie drgnął.

– Zostaliście zakwaterowani razem nie przez przypadek – kontynuował dyrektor, składając dłonie w piramidkę. – Było to wyraźne życzenie pana Nakamury oraz Jego Cesarskiej Wysokości, księcia Ryunosuke.

Aki zareagował nerwowym zaciśnięciem ust. Oczywiście, że Ryu maczał w tym palce, bo jakżeby inaczej.

– Uważają, że w przyszłości obaj obejmiecie odpowiedzialne funkcje. A do owych potrzebna będzie wam umiejętność współpracy. Z każdym – zaznaczył dyrektor. – Nawet z tymi, do których nie będziecie pałać szczególną sympatią. W imię większego dobra.

W gabinecie zapanowała dłuższa cisza.

– Podajcie sobie ręce na zgodę – polecił starzec.

Co im pozostało? Drake powoli wyciągnął dłoń, nie patrząc Aki'emu w oczy. Akihito odwzajemnił gest równie chłodno, z niechęcią i pełnym wewnętrznego sprzeciwu ruchem. Ich dłonie zetknęły się na sekundę, zaledwie musnęły, ale dla dyrektora to wystarczyło. Choć wyraz jego twarzy zdradzał, że doskonale wiedział, iż w tym geście nie było ani grama skruchy, czy realnej zgody.

– Cóż – westchnął. – To i tak więcej, niż się spodziewałem.

Sięgnął po interkom stojący na biurku i wcisnął przycisk.

– Proszę przewodniczącego samorządu uczniowskiego. Takeshi Sato, pilnie proszony do gabinetu dyrektora! [Ktoś jeszcze pamięta, że to prawdziwe nazwisko Kenji'ego? xD Spoko, w dalszej części będzie już nazywany Kenji, żeby nie robić zamieszania ;)]

Chwilę później do gabinetu wszedł szczupły, bardzo schludny chłopak z ciemnymi, zaczesanymi włosami i poważną miną. Uniform miał nienagannie wyprasowany a spojrzenie mówiło jasno, że wolałby być absolutnie gdziekolwiek indziej.

– Panowie – powiedział pan Arakawa, wskazując im chłopaka – to Takeshi Sato. Przewodniczący samorządu uczniowskiego. Z wszelkimi pytaniami, potrzebami czy problemami kierujcie się do niego.

Drake i Aki spojrzeli na szatyna, potem znów na siebie, po czym równocześnie powiedzieli:

– Żądam osobnego pokoju!

Ich głosy zlały się w jeden, twardy i nieprzejednany ton. Przez ułamek sekundy zapanowała cisza. Potem padł jeden, długi i zmęczony oddech.

– Tak myślałem – mruknął dyrektor. – Sato, bądź łaskaw odprowadzić ich do pokoju. I miej na nich proszę oko.

– Tak jest – odpowiedział chłopak, skłaniając się sztywno.

Choć w jego oczach pojawił się cień czegoś, co trudno było zidentyfikować. Niepokój? Zmęczenie? A może... czysta, ludzka rezygnacja. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia, dając znak pozostałym, by poszli za nim. Już przeczuwał ile nadmiarowej pracy przysporzą mu te gagatki. Nie znosił dzieciaków z wyższych sfer. On sam dostał się do tej szkoły na zasadach stypendium, za ponadprzeciętne wyniki w nauce, i miał całą masę ważniejszych spraw niż pilnowanie tej cholernej dwójki.

– Jasna cholera... – burknął pod nosem, gdy tylko wyszli z gabinetu. – Jeszcze tylko tego mi brakowało.

Bo o ile znał teorię zarządzania konfliktami, to nikt nie przygotował go na wojnę pomiędzy chłopakiem, mającym rzekome powiązania z Yakuzą, a księciem Japonii. To był zdecydowanie zbyt duży kaliber, jak na jego delikatne nerwy.


Kiedy dotarli wreszcie do pokoju zapanowała między nimi grobowa cisza. Taka, która nie koiła, lecz pulsowała napięciem jak żywa istota, gotowa rzucić się do gardła przy pierwszym fałszywym ruchu. Drake usiadł na swoim łóżku, oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Akihito usiadł dokładnie po drugiej stronie pokoju, najdalej, jak się dało, z nogą zarzuconą na kolano i spojrzeniem wbitym w pustkę, jakby miało to być jego ostateczne stanowisko w tej wojnie milczenia.

Nie rozmawiali. Nawet na siebie nie patrzyli. Ale obaj czuli każdy ruch drugiego, każde westchnięcie, skrzypnięcie materaca, drobne szelesty. To nie była cisza pełna spokoju. Przypominała raczej stłumiony oddech burzy, która dopiero co minęła, ale mogła wrócić w każdej chwili.

W końcu Aki westchnął z rezygnacją, podniósł się i mruknął tylko:

– Idę coś zjeść.

Drake nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał w jego stronę, choć jednym uchem nasłuchiwał kroków, które cichły w korytarzu. Wreszcie został sam i mógł zacząć rozpakowywać torbę. Z jakiegoś powodu nie chciał, by Akihito widział jego bieliznę, czy środki higieniczne, choć te znajdą się przecież w ich wspólnej łazience.

Mimo wszystko zabrał się za to dość niemrawo. Wrzucił kilka koszulek do własnej szafy, powiesił kurtkę na wieszaku, poukładał skarpetki w szufladzie i ułożył podręczniki w zgrabny stos na biurku. Ale z każdą minutą jego uwaga coraz bardziej uciekała gdzie indziej, rozpraszana nieprzyjemnym odczuciem i nie dającym się zagłuszyć odgłosem. Bo powoli i metodycznie do pokoju zaczęły sączyć się aromaty ze wspólnej kuchni, którą mieli dzielić z jeszcze trzema pokojami.

Ciepłe, pikantne, pobudzające wszystkie zmysły. Kmin rzymski, kolendra, lekka nuta czosnku, karmelizowana cebula i coś jeszcze – może mleczko kokosowe? Jego żołądek zawył cicho a on zorientował się, że przez cały dzień nie miał w ustach niczego poza porannym tostem z masłem i łykiem kawy.

– Świetnie – pomyślał z goryczą.

Oczywiście, że nie pomyślał o zabraniu jedzenia. Ani o zakupach. A przecież wiedział, że szkoła zapewnia tylko śniadania – reszta to kwestia zaradności. Super plan: przetrwać na ambicji i wodzie, może od biedy na wkurwie...

Wkrótce wrócił Aki, niosąc miseczkę z parującym curry i ryżem. Usiadł przy swoim biurku, spokojny jakby nigdy nic, i zaczął jeść. Smakowity zapach wypełnił cały pokój. Drake zacisnął zęby. Próbował skupić się na układaniu książek, ale jego nos i żołądek miały inne plany. W końcu nie wytrzymał.

– Co to za świństwo? – rzucił złośliwie, nie odwracając wzroku od plecaka. – Tak capi, że mógłbyś chociaż okno otworzyć.

Akihito spojrzał na niego z irytacją i uniósł dumnie głowę niczym władca, któremu ktoś podważył gust.

– Curry – odburknął, nie przerywając jedzenia.

Drake lubił curry. I to bardzo. Ale nie miał zamiaru się do tego przyznawać.

– Co, niania zrobiła ci jedzonko na drogę? – zakpił. – Jak słodko.

Aki aż zatrzymał pałeczki w pół drogi do ust.

– Niania? – prychnął. – Nauczyłem się gotować w wieku dwunastu lat, jak normalny człowiek. Sam je zrobiłem.

Drake uniósł brwi i na moment naprawdę na niego spojrzał. Nie z drwiną a z autentycznym zaskoczeniem. On sam niby kiedyś coś tam próbował pichcić, ale raczej trzymał się od garnków z dala i wolał zamawiać gotowe posiłki, albo chadzać do restauracji.

– Serio? – zapytał.

– Serio – potwierdził Aki, jakby sama konieczność powtórzenia tej informacji była dla niego uwłaczająca. – Nie lubię wielu składników, ale nie chcę sprawiać problemów naszym kucharkom... Znaczy w domu... W pałacu... Nauczyłem się gotować to co lubię jeść – przyznał, zaskoczony własną szczerością.

Drake nie odpowiedział. Wrócił do układania rzeczy, choć znacznie wolniej niż wcześniej. Na jego twarzy pojawił się cień czegoś, co niemal przypominało uznanie. Ale równie szybko jak się pojawił tak i zniknął, przykryty znów chłodną miną i milczeniem. Choć nie dało się nie zauważyć, że od tego momentu pokój był o stopień mniej lodowaty.

Minęło kilka długich minut. Tylko tykanie zegara i miękkie stuknięcia pałeczek o ścianki miski przerywały ciszę. Aki kończył połowę porcji, gdy nagle spojrzał w głąb naczynia, jakby wpadł na jakąś myśl. Uniósł wzrok na Drake'a.

– Chcesz trochę? – zapytał poważnie, jakby nie oferował porcji jedzenia a rozejm.

Drake zmarszczył brwi, nawet się nie odwracając.

– A co, chcesz mnie otruć? – sarknął.

– Serio pytam – odparł Aki z westchnieniem. – Zrobiłem dużo. Mogę się podzielić. Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani przez najbliższe kilka lat. Musimy się jakoś dogadać.

Drake parsknął pod nosem, ale w jego głosie nie było już złości a bardziej zmęczenie.

– Nie musimy. Wystarczy, że będziemy sobie schodzić z drogi – stwierdził.

Ale curry wciąż nawoływało cudownym zapachem. Przesycone przyprawami, głębokie, aromatyczne, domowe. Drake nie jadł od rana. Nawet nie wiedział, czy jutro będzie miał czas i siłę, żeby iść do sklepu. Więc siedział jeszcze chwilę w milczeniu, patrząc na własne dłonie, aż w końcu westchnął z rezygnacją, jak ktoś, kto właśnie przegrał bitwę z własnym żołądkiem. Wstał niechętnie, podszedł do biurka i otworzył jedną z szuflad, wyciągając z niej łyżkę, wciąż owiniętą w kuchenny ręcznik, i nieśmiało zerknął na Aki'ego.

– Może pójdę po talerz? – zaproponował.

– Chcesz mieć więcej naczyń do zmywania? – Aki przechylił lekko miskę w jego stronę. – Po prostu jedz.

Drake usiadł niezgrabnie na brzegu łóżka, obok Akihito. Przez chwilę wyglądał, jakby miał się zaraz rozmyślić, ale w końcu sięgnął łyżką po trochę curry i spróbował. I wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Smak uderzył go niczym fala. Głęboki, złożony, pikantny a jednocześnie delikatny. Każdy kęs był jak osobna opowieść o palonym czosnku, słodyczy cebuli, kremowym mleczku kokosowym i pikantnych przyprawach, które układały się w idealną harmonię. Aż zamrugał zaskoczony. Próbował zachować obojętną minę, ale uśmiech sam wpełzł mu na usta. Taki, który mówił więcej, niż chciałby przyznać. Restauracje serwowały mu cuda, ale domowe curry, gorące i robione z sercem, tego żadna komercyjna kuchnia nie mogła podrobić.

Akihito nic nie powiedział. Jedynie grzecznie udał, że nie widzi uśmiechu Drake'a. Sam wbił wzrok w ścianę, ale jego usta też nieco się wykrzywiły. Odrobinę, w ledwie widoczny uśmiech zadowolenia. Lubił, kiedy jego jedzenie komuś smakowało. Nie chodziło o próżność. Raczej o to ciche, głęboko zakorzenione pragnienie, by czuć się potrzebnym. Docenionym.

I choć żaden z nich nic więcej nie powiedział, ta chwila, pełna curry i stukotu sztućców, była pierwszym, niezdarnym krokiem ku czemuś więcej niż tylko wojnie o poduszki, terytorium i łazienkę. Była początkiem zwariowanej, nie raz trudnej, ale zawsze wspaniałej i pełnej szczerości, przyjaźni. Przyjaźni, której żaden z nich się nie spodziewał, i której nie oddałby za żadne skarby świata.

******


W salonie panowała swobodna atmosfera, podkręcana przez ciepło alkoholu i wspomnienia, które nagle zaczęły wypływać na powierzchnię.

– Serio, jak my w ogóle tę szkołę skończyliśmy? – śmiał się Drake, bawiąc się wciąż włosami Akihito, który w odpowiedzi tylko parsknął pod nosem.

– Cudem – stwierdził Kenji, nalewając sobie kolejną porcję whisky. – Dyrektor Arakawa przez was autentycznie osiwiał. I to w ciągu jednego roku.

Drake roześmiał się nieco złośliwie, a Akihito pokiwał głową z udawanym żalem.

– Mógł się nie zobowiązywać, że „wyprowadzi nas na dobrą drogę" – mruknął teatralnie.

– No właśnie – zawtórował mu Drake. – Sam się o to prosił. A i tak najlepsze akcje były dopiero na studiach.

Akihito aż rozbłysnął wesołością na to wspomnienie i podniósł się gwałtownie do siadu, mało nie wytrącając przyjacielowi szklanki z wybornym trunkiem z ręki.

– Tak, pamiętasz? Wagarowanie na Hawaje? Albo loty na poranną kawę do Europy?

Drake parsknął z rozbawienia

– Taaak. Do dziś nie mogę znieść europejskiej kuchni. Tłusta, słodka, fuj – skrzywił się.

Kenji tylko wzruszył ramionami, wciąż ze stoickim spokojem.

– Ja tam lubię francuskie słodycze – rzucił.

Aki zmrużył oczy, przechylając głowę z udawaną podejrzliwością.

– Pewnie bardziej francuskie ślicznotki – odparł, szturchając go lekko w bok.

Kenji, choć na co dzień poważny i opanowany, dołączył do ogólnej wesołości.

– No, ale fakt, na studiach było ciekawiej. Chociażby wtedy, gdy ukradliście auto dziekanowi – przypomniał z rozbawionym błyskiem w oku.

Śmiech znowu rozbrzmiał w salonie, rozbijając ciszę nocnego domu. Ale Akihito, choć również się zaśmiał, po chwili jakby przygasł. Jego spojrzenie na moment straciło lekkość a kąciki ust opadły nieznacznie. Nie chodziło już o samą kradzież auta. Nie chodziło o ten akt buntu czy idiotyczną radość z jazdy z wiatrem we włosach. Chodziło o to, co przyszło później – o konsekwencje, które odbiły się cieniem nie tylko na nim, ale i na ludziach, na których mu wtedy zależało. Cisza na moment przecięła rozmowę, ale Kenji i Drake szybko zapełnili ją kolejnymi żartami. Tylko Akihito, choć się uśmiechał, w jego oczach na krótką chwilę zatańczył cień dawnego smutku.


******

Silnik starego sedana ryknął ochryple, jakby protestując przeciwko brutalnemu traktowaniu, ale Drake zdawał się tym zupełnie nie przejmować, podkręcając jedynie głośniej muzykę. Wcisnął pedał gazu do samej podłogi a samochód, wyrywając się spod kół z piskiem opon, pomknął ulicami miasta, zostawiając za sobą smugę dymu i zdumione spojrzenia przechodniów. W kabinie pachniało starym winylem, kurzem i ekscytacją, niemal namacalną w powietrzu jak elektryczność przed burzą.

Akihito wcisnął się w fotel pasażera, z szeroko otwartymi oczami, kiedy Drake z wprawą prześlizgiwał się między innymi samochodami, łamiąc absolutnie każdy istniejący przepis drogowy. Czerwone światła? Zignorowane. Ograniczenia prędkości? Pogarda w najczystszej postaci.

– Pojebało cię?! – wrzasnął Aki, ale w jego głosie była też nuta zachwytu.

Drake tylko roześmiał się, dziko, wolno, jak ktoś, kto przez chwilę naprawdę czuje się nieśmiertelny.

– Trzymaj się! – rzucił, skręcając gwałtownie w boczną uliczkę i niemal zahaczając o krawężnik.

I choć z początku serce Akihito tłukło się w piersi jak oszalałe, z każdą sekundą stres ustępował miejsca czystej, niepohamowanej radości. Drake świetnie prowadził. Pewnie, z wyczuciem, jak urodzony kierowca. Jak ktoś, kto nie znał strachu ani ograniczeń.

Aki w końcu wyciągnął telefon, śmiejąc się, i zaczął nagrywać wszystko – rozmazane światła ulic, oszołomione twarze ludzi, którzy odskakiwali na chodniki, a także, o zgrozo, pojawiające się w oddali migające niebiesko-czerwone światła.

– Mamy ogon! – krzyknął, kierując kamerę na zbliżające się radiowozy.

Prawdziwy pościg, jak w filmie akcji. Zwykle policja nie ścigała rajdowców ulicznych w tak ryzykowny sposób – było to zbyt niebezpieczne. Ale tu? Tu chyba chodziło o coś więcej. Może ktoś włączył czerwony alarm, kiedy zauważono, kto siedzi w środku? Może Ryunosuke spanikował, bo pomyślał, że Drake porwał księcia? W końcu kto normalny kradnie samochód dziekana i ucieka z nim przez pół miasta z młodym arystokratą na pokładzie?

Prędkość wzrosła. Licznik dochodził do 160 km/h, co dla wysłużonego gruchota było jak zadyszka na maratonie. Karoseria trzęsła się, szyby drżały, ale Drake wciąż prowadził z uśmiechem drapieżnika na ustach.

Jednak zabawa nie mogła trwać wiecznie. Zakręt za zakrętem, ulica za ulicą i nagle, jakby wyrośli z ziemi, przed nimi pojawili się, nie jeden, nie dwa, ale trzy radiowozy, blokując całą szerokość drogi. Drake zahamował gwałtownie a opony zapiszczały tak przeraźliwie, że przez sekundę wydawało się, iż auto przełamie prawa fizyki i wpadnie w inny wymiar. Zatrzymali się jednak.

– No to pięknie – mruknął Drake.

Obaj powoli wysiedli, unosząc ręce w uspokajającym geście. Akihito od razu zaczął krzyczeć:

– Jestem synem cesarza! Mój ojciec was zniszczy!

Ale nikt nie zamierzał ich słuchać. Rozległy się pojedyncze krzyki, rozkazy, szybkie kroki. W jednej chwili zostali powaleni na ziemię, przygwożdżeni do asfaltu bezlitosnymi kolanami funkcjonariuszy i skuci kajdankami. Aki klął jak szewc, a Drake tylko przewrócił oczami, czując jak żwir wżyna się w jego policzek. I tak było lepiej, niż gdyby ich zastrzelili na miejscu, pomyślał ponuro.

Wrzucono ich do osobnych radiowozów, z trzaskiem zamykając drzwi. Nocne światła rozbłyskiwały w ich oczach jak ostrzeżenie – to była granica, którą właśnie nieświadomie, ale skutecznie, przekroczyli. Samochód ruszył a wraz z nim pierwszy akt ich prawdziwej dorosłości, czyli wzięcie odpowiedzialności za własne głupie pomysły.


Cela była niewielka, duszna i cuchnęła metalem, starym potem oraz czymś jeszcze, bardziej pierwotnym – strachem. Akihito nie mógł usiedzieć w miejscu. Krążył tam i z powrotem, od jednej ściany do drugiej, jak dzikie zwierzę uwięzione w za ciasnej klatce. Jego oddech był przyspieszony a dłonie, zaciśnięte w pięści, drżały od bezsilnej wściekłości.

Przesłuchanie, które odbył, było istną farsą, parodią sprawiedliwości. Potraktowano go jak pospolitego przestępcę, jak szumowinę. Nawet kiedy w końcu, po licznych wyzwiskach i niedowierzaniu, zdołał potwierdzić swoją tożsamość, przedstawiając dokumenty i podając dane, które mogłyby potwierdzić tylko osoby na wysokich szczeblach władzy. Nawet wtedy nikt go nie przeprosił, nikt nie zamierzał go natychmiast wypuścić. Nikt nawet nie poinformował go, gdzie jest Drake i co się z nim dzieje. Czy również był przesłuchiwany w podobnej atmosferze? Nie pozwolono mu też zadzwonić – co było jawnym pogwałceniem jego praw. Ale co znaczyły prawa, gdy w grę wchodziła polityka, siła, interesy...?

Słysząc kroki na korytarzu, Aki zatrzymał się w miejscu jak rażony piorunem. Jego spojrzenie, ostre jak ostrze katany, zwróciło się ku zakratowanym drzwiom. Oczekiwał naczelnika, którego obecności zażądał jeszcze przy przesłuchaniu. Ale gdy drzwi się otworzyły, zobaczył kogoś zupełnie innego.

Za ramieniem policjanta, który przekręcał klucz w zamku, stał Ryunosuke. Starszy brat patrzył na niego z miną, która zmroziłaby krew w żyłach nawet najbardziej zatwardziałego przestępcy. Twarz Ryu była maską chłodnej wściekłości, powściąganej ledwie na granicy wybuchu.

– Dziękuję – powiedział sztywno do funkcjonariusza, który natychmiast się wycofał, po czym zwrócił się do Akihito lodowatym tonem. – Na co jeszcze czekasz? Zabieram cię do domu.

Aki stał przez chwilę w bezruchu, czując jak złość i upokorzenie mieszają się w nim w niebezpieczną mieszankę. Ale w końcu, niechętnie, ruszył w stronę wyjścia z celi. Wyszedł na korytarz, rozejrzał się nerwowo i od razu coś było nie tak.

– A gdzie Drake? – zapytał ostro.

Ryunosuke machnął ręką z lekceważeniem, jakby chodziło o jakiś zużyty przedmiot.

– O tym pomówimy w pałacu.

Aki zatrzymał się jak wryty.

– Bez niego nigdzie nie idę – powiedział z uporem, zakładając ręce na piersi.

Ryunosuke, który już szedł w stronę wyjścia, odwrócił się powoli. Jego twarz była teraz jeszcze twardsza, spojrzenie jeszcze bardziej nieprzejednane. Odetchnął przez nos, powoli i głęboko, jak ktoś, kto z trudem utrzymuje samokontrolę.

– Jazda do limuzyny – powiedział ostrzejszym, bardziej stanowczym tonem.

Ale Akihito nawet nie drgnął.

– Skoro wyciągnąłeś mnie, możesz wyciągnąć też Drake'a – odparł twardo, patrząc na brata wyzywająco, niemal prowokacyjnie.

Towarzyszący im policjant, wyczuwając rosnące napięcie, odsunął się nieco na bok, jakby nie chciał zostać wciągnięty w to starcie. Ryunosuke zacisnął usta w wąską linię a mięśnie jego szczęki napięły się tak, że aż zarysowały się pod skórą.

– Ten chłopak nic mnie nie obchodzi – wycedził. – Ma na co zasłużył.

To przelało czarę.

– NIGDY ci tego nie wybaczę! – krzyknął Akihito, całą swoją młodzieńczą furia.

Zanim zdążył zrobić kolejny krok, Ryunosuke dopadł go, chwycił za bluzę na piersi i pociągnął ze sobą w stronę wyjścia. Aki szarpał się i wykrzykiwał protesty, ale starszy brat był nieubłagany, prowadząc go siłą, ignorując spojrzenia skonfundowanych policjantów, którzy wyglądali, jakby sami nie byli pewni, czy powinni coś zrobić, czy raczej udawać, że niczego nie widzą. Drzwi komisariatu zatrzasnęły się za nimi z głuchym hukiem, wydawać by się mogło zamykając ten rozdział nocy w lodowatej ciszy i smaku gorzkiej zdrady, gdyby nie wrzaski najmłodszego księcia, które były wciąż słyszalne.


Akihito stał nieruchomo pośrodku obszernego gabinetu Ryunosuke, z rękami splecionymi za plecami i wzrokiem uparcie wbitym w brzeg biurka, jakby samym spojrzeniem mógł zetrzeć politurę z ciemnego drewna. Emocje z komisariatu wciąż buzowały mu pod skórą, wściekłość i wstyd splatały się w okropny węzeł w jego trzewiach, ale przynajmniej dopiął swego.

Nie pozwolił się zapakować do limuzyny jak jakieś bezwolne zwierzę. Narobił tyle hałasu, tyle upokarzających scen, że Ryunosuke w końcu ustąpił. Wrócił na komisariat i załatwił zwolnienie Drake'a. Przynajmniej Aki miał taką nadzieję. Komórka została mu odebrana od razu, gdy tylko ich samochód ruszył spod posterunku, więc nie miał jak tego sprawdzić. Ale Ryu był człowiekiem honoru. Nigdy nie okłamałby brata. Prawda?

Teraz jednak musiał skupić się na sobie. I na gniewie, który pulsował mu w skroniach. Ryunosuke przysiadł ciężko na brzegu masywnego biurka, jakby jego własne ciało było dla niego zbyt wielką odpowiedzialnością. Włosy miał idealnie zaczesane, marynarka nawet nie drgnęła, ale w jego oczach szalała burza.

Obok, na leżance pod oknem, bezceremonialnie rozciągał się Tsuyoshi — drugi w kolejce do tronu, starszy od Aki'ego zaledwie o kilka lat, ale mentalnie dzielący z nimi przepaść. Oparty łokciem o podłokietnik, nie patrzył nawet w ich stronę, tylko obracał w dłoniach szklankę z wodą, jakby bardziej interesowało go łapanie refleksów światła niż rodzinne rozrachunki.

– Naprawdę, Aki, czas, żebyś dorósł – mówił Ryu tym zimnym, metodycznym tonem, którym można było tłumaczyć dzieciom zagładę świata. – Nie możesz zachowywać się jak rozpieszczony bachor tylko dlatego, że coś poszło nie po twojej myśli.

– Trzeba było pomyśleć, zanim ukradłeś samochód dziekana – dorzucił Tsuyoshi beznamiętnie, nie odrywając wzroku od szklanki.

Tyrada trwała, monolog przerzucany od brata do brata, odbijał się od ścian i wracał niczym bumerang. Akihito nie odpowiadał. Stał nieruchomo, jak odlany z brązu, nie dając im tej satysfakcji z jego dziecinnego krzyku i wymówek, na które tak liczyli, by móc mu je wytknąć. Kiedy wreszcie ich słowa zaczęły słabnąć, uniósł nieznacznie głowę i spytał, z ostrożną uprzejmością:

– Czy teraz mogę już odzyskać komórkę i pójść do siebie?

Zapadła ciężka cisza.

– Nie, kurwa. Odzyskasz ją za miesiąc. Tak samo jak swoją wolność, bo dostajesz permanentny szlaban w pałacu – warknął Ryu.

Aki wreszcie podniósł wzrok i spojrzał bratu prosto w oczy. Jego spojrzenie iskrzyło się od gniewu.

– Nie jesteś naszym ojcem – wycedził. – Nie masz prawa mnie karać.

W tej samej sekundzie atmosfera zgęstniała, jakby cały pokój zadrżał w napięciu. I wtedy nadeszło to. Gwałtowny, głośny trzask uderzenia. Powietrze przeszył odgłos policzka, wymierzonego z całą mocą emocji, których Ryunosuke nie zdążył stłumić.

Tsuyoshi aż wychylił się z leżanki, przerywając swoje teatralne znudzenie. Jego oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, odbijając widok Aki'ego, który odruchowo odchylił głowę, trzymając się za płonący policzek.

Ryunosuke oddychał ciężko, przez zaciśnięte zęby.

– Masz rację – powiedział, głosem napiętym do granic wytrzymałości. – Nie jestem naszym ojcem. Bo w przeciwieństwie do niego, mnie twoje istnienie nie jest obojętne.

Akihito w pierwszej chwili nie mógł złapać tchu, potem wrzasnął, całą mocą młodzieńczej furii:

– NIENAWIDZĘ CIĘ!

Ryunosuke patrzył na niego twardo.

– Bardzo dobrze – odpowiedział lodowato. – Ktoś musi cię w końcu wychować. Jeśli rodzice tego nie zrobią, to ja się tym zajmę – oznajmił.

Aki nie czekał na dalsze słowa. Wyrwał się do drzwi, trzaskając nimi tak mocno, że aż rozkołysała się ciężka rama. Wybiegł z gabinetu, zostawiając za sobą echo gniewu i bólu. Ryunosuke nie ruszył się nawet o milimetr. Westchnął tylko głęboko, ciężko, jak ktoś, kto od dawna niesie za dużą odpowiedzialność na zbyt zmęczonych barkach, i oparł się o krawędź biurka, zamykając na chwilę oczy.

Tsuyoshi, wciąż siedząc na leżance, przechylił głowę, patrząc na brata z czymś na kształt smutnej kpiny.

– Jak zmrużę oczy, to naprawdę cię widzę jak ojca – powiedział cicho. – Też miał ciężką rękę.

Ryunosuke rzucił mu spojrzenie przepełnione irytacją.

– Tobie też przywalić i wybić ze łba te durne porównania? – warknął.

Tsuyoshi tylko wzruszył ramionami, jakby wszystko było mu równie obojętne, i wrócił do obracania szklanki w dłoniach. A gabinet znów pogrążył się w ciężkiej, nieprzyjemnej ciszy.

******


Aki powoli zakręcił szklanką, w której zostało już tylko kilka kropel bursztynowego płynu. Wirująca whisky łapała światło kominka, tworząc złote refleksy, tańczące leniwie na szkle. W końcu uniósł naczynie do ust i jednym ruchem wypił resztkę alkoholu, odstawiając pustą szklankę na niski stolik. Jego spojrzenie, choć z pozoru spokojne, wciąż było pociemniałe od dawnych wspomnień.

W głowie echem odbijały mu się obrazy tamtego wieczoru. Tamtej burzliwej rozmowy. Zawarli z Ryunosuke kruchy rozejm jeszcze tej samej nocy.

Sen nie przyszedł do Akihito łatwo. Duszony emocjami, w strugach zimnego deszczu, wyszedł na samotny spacer po pałacowych ogrodach. Przemoczony, zziębnięty, ale niezdolny do powrotu, krążył ścieżkami wśród bonsai i mchu. Ryu musiał widzieć go z okna, bo w końcu zjawił się, trzymając nad głową parasolkę i w drugiej dłoni kubek gorącej herbaty.

Rozmowa była trudna. Gorzkie słowa, przeprosiny wymamrotane z oporem, ale jednak szczere. Ryu przeprosił za policzek i za to, że traktował go jak dzieciaka. Wytłumaczył też, spokojnie i bez gniewu, jaka przyszłość czeka Akihito, jeśli będzie nadal podążał tą buntowniczą, autodestrukcyjną ścieżką.

Ale to było dawno. Teraz Aki był tutaj. W swojej własnej posiadłości. Otoczony ludźmi, których sam wybrał. Przyjaciółmi, którzy zostali mimo burz i błędów.

Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Obrócił na palcu sygnet, prezent od Kenji'ego, gładko sunący po skórze, chłodny i znajomy, niczym talizman na dobre dni. Wzrok Akihito powędrował ku Drake'owi, który rozparty na podłodze, sączył powoli alkohol.

– Hej – odezwał się Aki, niesiony falą wspomnień – pamiętasz, jak mi się oświadczyłeś?

Drake zaśmiał się krótko, z odrobiną nerwowości, jakby nawet po tylu latach wspomnienie tamtej chwili wywoływało w nim lekkie zakłopotanie.

– Trudno zapomnieć – mruknął.

Kenji spojrzał na nich z rozbawieniem.

– Jak w ogóle wyszło, że zaczęliście udawać parę? – zapytał, podnosząc brwi. – Zawsze słyszałem tylko, że „tak wyszło".

Drake sięgnął po butelkę i dolał wszystkim po solidnej porcji, zanim odpowiedział, z lekkim rozbawieniem w głosie.

– Bo dziewczyny z naszego roku, i nie tylko, były nie do wytrzymania – westchnął teatralnie. – Codziennie listy, prezenty, wyznania miłości. Masakra.

– A tak – dodał Aki, przejmując wątek – może i niektóre nadal próbowały nas podrywać, ale większość dała sobie spokój.

Kenji zaśmiał się i pokręcił głową.

– Co do oświadczyn – podjął – to słyszałem tyle wersji, że już nie wiem, która jest prawdziwa. W waszym wypadku obstawiałem, że Drake przegrał jakiś durny zakład.

Aki zaśmiał się szczerze, odchylając głowę.

– No, nie do końca – odpowiedział z błyskiem w oku.

– To wszystko przez ten pieprzony kolczyk – Drake rzucił z przekąsem.

Odruchowo uniósł rękę do ucha, muskając palcami ozdobę, prezent od Akihito, który tkwił tam teraz dumnie. I choć temat był lekki, każdy z nich czuł gdzieś pod skórą ciepło wspomnień, splątanych nicią więzi, którą zawiązały nie tylko wybory, ale też wszystkie błędy, szaleństwa i spory po drodze.


******

Drake ziewnął długo, przeciągając się jak kot i pomaszerował do łazienki, jednocześnie rozpinając guziki koszuli. Pary z prysznica jeszcze nie było, ale myśl o gorącej wodzie, która spłucze z niego trudy dnia, niosła ze sobą obietnicę ulgi. Zatrzymał się przed lustrem i przez moment po prostu się sobie przyglądał. W uchu lśnił kolczyk – misternie wykonany, w kształcie wijącego się węża, z drobnym rubinem w oku. Prezent, który otrzymał na urodziny od Akihito.

Wiedział, że Aki sam zaprojektował te kolczyki, a właściwie to dwa takie same, noszone przez nich obu, jak niemal niezauważalne przysięgi. Symbol więzi, która od dawna wymykała się prostym definicjom przyjaźni.

Drake uśmiechnął się lekko do swojego odbicia. Ten drobiazg znaczył dla niego więcej, niż potrafiłby wtedy ubrać w słowa. Delikatnym ruchem rozpiął zapięcie i odłożył kolczyk na brzeg umywalki, jak robił to każdego wieczoru, by nie zniszczyć go przypadkiem pod prysznicem.

Zrzucił z siebie resztę ubrań i wszedł pod strumień gorącej wody, rozkoszując się ciepłem, które rozluźniało spięte mięśnie. Kiedy skończył, przetarł dłońmi mokre włosy i sięgnął po ręcznik. Otarł twarz i zamaszyście zaczął wycierać głowę, nie patrząc nawet, gdzie wymachuje rękami.

Usłyszał tylko ciche plumknięcie i zaraz potem metaliczny dźwięk uderzenia o porcelanę. Zamarł. Odsunął ręcznik i spojrzał na pustą umywalkę. Serca zamarło mu w piersi, kiedy nachylił się nad sedesem i ujrzał znajomy błysk metalu na dnie wody.

– Kurwa... – wychrypiał.

Zaklął siarczyście i rozejrzał się gorączkowo. Chwycił papier toaletowy i szybko owinął nim rękę, z odrazą przygotowując się do najgorszego. Schylił się, próbując dosięgnąć kolczyk, ale boska ironia nie znała granic. Poślizgnął się bosymi stopami na mokrej podłodze i poleciał jak długi, uderzając barkiem w ścianę, dokładnie w miejsce, gdzie zamontowana była spłuczka. Rozległo się głośne klik i nastąpiła katastrofa.

Woda z hukiem ruszyła w dół a Drake w panice wcisnął rękę do sedesu aż po łokieć, próbując na oślep chwycić kolczyk. Ale papier, który miał chronić jego dłoń, zsunął się, bezradnie porwany przez wartki nurt. A razem z nim...

Błysk rubinu zniknął w czarnej dziurze kanalizacji z takim samym dramatyzmem, z jakim ginie ostatnia nadzieja w złym filmie katastroficznym. Drake stał jak skamieniały, ociekający wodą, z wyciągniętą ręką i wyrazem kompletnego niedowierzania na twarzy.

Spłuczka cicho zakończyła swój cykl. Woda na dnie była znów spokojna, czysta, niewinna. Po kolczyku nie został ani ślad. Kaplica. Absolutna. Totalna. Drake zamknął oczy, biorąc powolny, drżący wdech. Wiedział. Wiedział aż za dobrze, że ma przesrane. Jak teraz miał spojrzeć Akihito w oczy?


Drake zjawił się pod elegancką witryną jubilera o świcie, gdy miasto dopiero zaczynało się budzić do życia. Powietrze było chłodne, rześkie, a nad ulicami wciąż wisiała mgiełka porannej wilgoci, rozświetlana pierwszymi promieniami słońca odbijającymi się od szyb i asfaltu.

Wszedł do środka a dzwoneczek nad drzwiami rozbrzmiał cicho, delikatnie, jakby nie chciał naruszyć jeszcze snującej się po wnętrzu ciszy. W sklepie panował niemal sakralny półmrok, rozświetlany tylko podświetlanymi gablotami, w których migotały niezliczone klejnoty, pierścionki i kolczyki — cuda misternie wykonane z białego złota i szlachetnych kamieni.

Drake, z włosami w nieładzie i miną człowieka, który miał za sobą bardzo ciężką noc, podszedł do lady.

– Potrzebuję... – zaczął i urwał, w pośpiechu odnajdując odpowiednie zdjęcie w telefoie. – Ekspresowego wykonania takiego kolczyka. Uroboros z platyny z rubinem w oku.

Pracownik, elegancki starszy pan w idealnie skrojonym garniturze, skłonił się lekko i zerknął w ekran swojego terminala, przeszukując katalog z ich wyrobami.

– Wzór niestety jest zastrzeżony, proszę pana – powiedział uprzejmie, choć ton jego głosu zdradzał, że rozumie iż rozmawia z kimś na skraju kryzysu nerwowego. – Replika lub nawet wykonanie podobnego projektu bez zgody właściciela praw autorskich jest niemożliwe.

Drake zamarł. Zastrzeżony? Oczywiście, że zastrzeżony. Bo Aki, przewidujący jak diabelski arystokrata, zabezpieczył ich symbol przed światem. Żaden przypadkowy bogaty gówniarz nie mógł sobie teraz przyswoić ich znaku więzi, jak jakiejś modnej błyskotki.

Przeklął w myślach, przeczesał palcami włosy w nerwowym odruchu i zaczął krążyć między gablotami niczym wygłodniały drapieżnik, który nagle odkrył, że jedzenie trzeba sobie samemu upolować. Pierścionki, kolczyki, spinki do mankietów... Wszystko wydawało mu się albo zbyt pretensjonalne, albo kompletnie nieodpowiednie. Co miał niby teraz zrobić? Powiedzieć Aki'emu prawdę? Przyjąć na klatę furie, jaką książę bez wahania na niego zrzuci?

Wtedy jego wzrok padł na jedną z gablot przy końcu salonu. Prosty pierścionek od razu przykuł jego uwagę. Wytworny w swojej skromności, z subtelnym zdobieniem przy krawędzi i niewielkim, idealnie oszlifowanym kamieniem, który w blasku lamp migotał, jakby w środku ukryto gwiazdę. Był elegancki. Godny. I wystarczająco nietypowy, by nie wyglądać jak zwykły upominek.

Pierścionek zaręczynowy. Drake skrzywił się sam do siebie, ale wiedział, że decyzja już zapadła. Lepiej było się oświadczyć, niż dostać opierdol roku za utopienie pieprzonego węża w kiblu. Przynajmniej w ten sposób mógł obrócić katastrofę w coś... wielkiego. Poważnego. Znaczącego.

– Poza tym – pomyślał ponuro, podpisując transakcję i przejmując niewielkie pudełeczko. – Aki to despota. Jeśli dowie się, że spuściłem w kiblu symbol naszej więzi, urządzi mi z życia piekło. Nie odpuści wraz z końcem studiów.

A Drake miał szczerze dość komplikowania sobie życia bardziej, niż było to konieczne. Z pierścionkiem ukrytym w kieszeni kurtki wyszedł ze sklepu, wciągając głęboko poranne powietrze i zastanawiając się, jak do cholery zdoła teraz to rozegrać. Jedno było pewne: to będzie albo najlepszy, albo najbardziej katastrofalny dzień w jego młodym życiu.


Drake siedział przy jednym z niewielkich stolików pod oknem w popularnej wśród studentów restauracji niedaleko kampusu. Krzesło skrzypnęło pod jego ciężarem, gdy nerwowo przesuwał się na siedzeniu, wciąż zmieniając pozycję. Przeczesywał włosy palcami co kilka minut i co chwilę zerkał na zegarek, jakby samą siłą woli mógł przyspieszyć wskazówki. W kieszeni kurtki ukrytej pod stołem spoczywało małe, czarne pudełeczko — ciężkie jak wyrzut sumienia i lęk razem wzięte. Czuł je tam, jakby paliło go przez materiał.

– Będzie dobrze – powtarzał sobie w myślach, choć jego serce waliło jak młotem. – Po prostu to zrób. Im szybciej, tym lepiej.

Gdy drzwi restauracji rozwarły się z charakterystycznym dźwiękiem dzwonka, Drake od razu podniósł wzrok. Akihito wszedł z nonszalanckim krokiem, w zwykłych jeansach i ciemnej bluzie, przeciągając ręką przez blond włosy. Był tak naturalny, tak bezpretensjonalnie pewny siebie, że Drake wstał odruchowo, nie mogąc się powstrzymać. Ku zaskoczeniu Aki'ego odsunął mu krzesło, wykonując gest pełen szarmanckiej uprzejmości.

– No proszę – mruknął Aki, unosząc brew. – Co cię ugryzło?

Drake tylko uśmiechnął się krzywo i nie odpowiadając, dał znak kelnerowi. Nim zdążyli dobrze przejrzeć menu – choć szczerze mówiąc, znali już tę kartę na pamięć – na stoliku wylądowała butelka czerwonego wina i dwa kieliszki.

Aki spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem, ale nie skomentował. Drake nie zamierzał czekać do końca posiłku. Nie zamierzał też pozwolić sobie na kolejne rozważania, czy cały jego plan w ogóle ma sens. Kiedy kelner oddalił się na zaplecze, przyniósłszy im wino, Drake w jednej chwili uniósł swój kieliszek, opróżnił go do dna jednym zdecydowanym haustem... i zanim rozsądek zdążył zaprotestować, opadł na jedno kolano przed Akim.

Cała restauracja jakby zamarła. Akihito spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Drake sięgnął do kieszeni, wyjął niewielkie pudełeczko i otworzył je, ukazując elegancki pierścionek z subtelnym, perfekcyjnie oszlifowanym kamieniem, lśniącym niczym gwiazda w świetle restauracyjnych lamp.

– Wyjdziesz za mnie? – zapytał, głosem, który mimo wszelkich starań drżał ledwo zauważalnie.

Na twarzy Akihito przez sekundę malował się totalny szok, czyste niedowierzanie, zmieszanie – istna kakofonia emocji, której nie potrafił ani ukryć, ani szybko poskładać, czy nazwać. Na ziemię sprowadziły go piski dziewcząt siedzących w boksie nieopodal.

– O mój boże, jakie to romantyczne!

– Widzisz? Wszystkie dobre partie są już zajęte!

Aki, wytrącony z równowagi, spojrzał na nie kątem oka, a potem z powrotem na klęczącego przyjaciela. W jednej chwili wszystko nabrało sensu. To teatr. Drake urządzał przedstawienie. Wszystko po to, by ugruntować ich udawany związek. Żeby wreszcie mieli spokój od tych wszystkich zakochanych dziewcząt i wścibskich spojrzeń. Chciał go zaskoczyć, żeby całą akcja wyglądała na autentyczną.

Z tą myślą Akihito wciągnął powietrze i przyjął wyzwanie. Jego oczy zabłysły, udając wzruszenie.

– Tak... – powiedział miękko, teatralnie. – Oczywiście, że tak!

Pochwycił pierścionek z pudełeczka, zakładając go sobie na palec z niemal dziecinną ostrożnością, zachwycony subtelną elegancją wyrobu.

– Jak my to powiemy Ryu? – spytał konspiracyjnie, ściszając głos.

Drake odchrząknął, pozwalając sobie na krótki, nieco nerwowy śmiech.

– Coś wymyślimy – odparł, starając się, by jego głos brzmiał lekko.

Aki, pochłonięty swoją grą i atmosferą, nie zauważył nawet, że na skroniach Drake'a błyszczały drobne kropelki potu. Nie były udawane, bo dla Drake'a to wszystko było o wiele bardziej realne, niż jego przyjaciel wtedy przypuszczał.


Po obiedzie, syci i zadowoleni z własnej przebiegłości, choć różnie postrzeganej, chłopcy ruszyli na spacer do pobliskiego parku. Słońce już chyliło się ku zachodowi a ciepłe, miękkie światło oblewało alejki, ławki i rozległe klomby kwitnących kwiatów w pastelowych odcieniach. Obaj trzymali w dłoniach rożki lodów, powoli oblizując topniejące krawędzie, gdy dotarli do jednej z wolnych ławek.

Usiedli wygodnie, wsparci plecami o oparcie, nogi leniwie wyciągając przed siebie, z aurą dwóch młodych bogów, którzy zawładnęli chwilą. Nieco dalej, w cieniu kwitnących wiśni, czaiła się ich rozchichotana widownia – grupka dziewcząt z restauracji. Obserwowały ich z ukradkowym uwielbieniem, ale nie odważyły się podejść bliżej. Jeszcze.

Akihito przez chwilę grzebał w telefonie, stukając rytmicznie w ekran. Przebiegł wzrokiem przez wiadomości i zatrzymał się na jednej konkretnej – lakonicznej informacji od swojego prywatnego asystenta o próbie uwierzytelnienia jego danych przez jubilera. Uśmiechnął się kącikiem ust. Zerknął ukradkiem na śledzące ich dziewczyny, a potem przeniósł spojrzenie na Drake'a. Może trochę jeszcze sobie z nimi pograją?

Z beztroską przesunął się bliżej i czułym gestem sięgnął do włosów przyjaciela, odgarniając kosmyki za jego ucho. Wtedy właśnie dostrzegł coś, co sprawiło, że jego dłoń na moment zawisła w powietrzu. Zamiast znajomego węża z rubinowym okiem, błyszczała tam zwykła stalowa kuleczka – stary, niepozorny kolczyk, który Drake nosił jeszcze zanim ich przyjaźń przybrała głębszy wymiar.

Aki zmarszczył brwi, ale szybko opanował wyraz twarzy. Schował wątpliwość za leniwym uśmiechem i znów spojrzał na telefon, przelotnie wracając do wiadomości, która jeszcze przed chwilą wydawała mu się nieistotna. Szybko połączył kropki. Był ciekawy, co się właściwie stało, ale teraz... Teraz miał ochotę trochę się zabawić, kosztem niefrasobliwego przyszłego małżonka.

– Ej – odezwał się niedbale, kątem oka obserwując reakcję Drake'a – nowy kolczyk cię nie uwiera? Niby platyna, ale wiesz, czasem pojawia się alergia.

Drake aż drgnął i nerwowo zakrył ucho włosami, jakby ten drobny gest mógł uratować go przed zagładą.

– Wszystko gra – odparł z wymuszonym uśmiechem.

– To dobrze – mruknął Aki z udawaną obojętnością. – Ale może jednak mi go pokażesz?

Drake napiął się widocznie, a jego język plątał się, zanim w końcu wydukał:

– Ale po co?

Aki przechylił głowę, wpatrując się w niego z uprzejmym zainteresowaniem, które było sto razy bardziej niebezpieczne niż otwarta wściekłość.

– No wiesz... – ciągnął z rozbawieniem. – Bo wyobraź sobie, że z mojego wypadł rubin. Sprzedali mi chłam, no kto by pomyślał? Chciałem iść to reklamować. Oddaj mi swój. Od razu go wypolerują.

Drake spanikował jeszcze bardziej.

– Nie ma potrzeby! Przecież... jest czyściutki. Lśniący – przekonywał.

Zaczął mamrotać coś o tym, że może lepiej skupią się na lodach, albo na zaręczynowym pierścionku, a może nawet na zimnym wietrze, który zaczynał ciąć skórę i sugerował nieubłaganie, że powinni już wracać do akademika. Aki jednak nie dawał za wygraną. W końcu, przygnieciony nieustępliwym spojrzeniem przyjaciela, Drake opuścił ramiona i wyznał prawdę, choć nie do końca.

– Zgubiłem go no. Zadowolony?! – powiedział to takim tonem, jakby przyznawał się do zdrady stanu.

Akihito na moment naprawdę wyglądał na wkurzonego. Jego oczy pociemniały, lodowate jak tafla zamarzniętego jeziora. Ale zanim Drake zdążył naprawdę się przestraszyć, wyraz jego twarzy złagodniał. Aki westchnął ciężko, teatralnie.

– No trudno – mruknął z przekąsem. – Po tak cudownych zaręczynach nie wypada bić swojego przyszłego małżonka.

Oparł głowę o jego ramię, wtulając się w jego bok w geście tak naturalnym i intymnym, że aż Drake'owi zakręciło się w głowie. Aki dojadł swojego loda, oblizując palce, gdy nagle pochylił się bliżej i wyszeptał mu do ucha, tonem, który był bardziej obietnicą niż żartem.

– Wypadałoby w końcu skonsumować ten związek... Wiesz, żeby było oficjalnie.

Na chwilę Drake dosłownie stracił zdolność oddychania. Poczuł, jak cały zamarza, a potem zalewa go fala gorąca, jakby w jednej sekundzie wystawił się na burzę i pożar naraz.

– Oj kogoś tu będzie boleć dupa dzisiejszej nocy – mruknął jeszcze Aki z rozbawieniem.

Drake aż przełknął z trudem. Patrzył na topniejącego w dłoni rożka lodów i zrozumiał, że jakoś... przestały mu smakować.

******


Kenji patrzył to na jednego, to na drugiego a jego spojrzenie robiło się coraz bardziej podejrzliwe, jakby próbował złożyć w głowie jakiś skomplikowaną układankę, przy czym wypity alkohol w niczym nie pomagał. W końcu, nie mogąc się powstrzymać, zapytał z entuzjazmem, który pasowałby raczej do podekscytowanej fanki Yai, niż dorosłego, poważnego mężczyzny.

– To kto kogo w końcu przeleciał?

Drake i Akihito parsknęli jednocześnie śmiechem, zaskoczeni bezpośredniością pytania. Brunet pierwszy odzyskał głos.

– Zanim zdążyliśmy to ustalić, zmieniliśmy pokój w pobojowisko – rzucił z rozbawieniem, przeczesując włosy palcami.

Kenji pokiwał głową z udawaną powagą.

– Aaa, to dlatego na dwa tygodnie przenieśliście się do hotelu? Ktoś mówił, że zalaliście pokój.

Akihito roześmiał się znów, opierając głowę na ramieniu Drake'a.

– Taka była oficjalna wersja – przyznał z figlarnym błyskiem w oku.

Drake uniósł palec, jakby chciał coś doprecyzować.

– Ale żeby nie było wątpliwości – powiedział z powagą tak przesadną, że aż śmieszną – do żadnego seksu wtedy nie doszło. Dupcia Aki'ego wciąż jest dziewicza!

Aki szturchnął go łokciem, ale nie zaprzeczył, śmiejąc się razem z nimi. Kenji dokończył swojego drinka jednym, szybkim łykiem i odstawił szklankę na stolik z głośnym stuknięciem, jakby oznajmiał, ze oczekuje dolewki.

– Szczerze? – powiedział, krzywiąc się lekko. – Chyba bym prędzej dał się wykastrować niż pozwolił komuś gmerać sobie w dupie.

Drake wybuchł śmiechem, kręcąc głową z rozbawieniem.

– Co kto lubi, ale ponoć kastraci tracą na urodzie, bo hormony czy coś tam – mruknął pół żartem, pół serio. – Z resztą, to ty tu jesteś lekarzem, więc sam wiesz lepiej – stwierdził sięgając po butelkę i dolewając wszystkim kolejną porcję alkoholu.

Unieśli szklanki w górę a światła sylwestrowych dekoracji odbijały się w ich bursztynowych taflach.

– Za szkolne czasy – powiedział Aki z lekkim uśmiechem.

– I za wspomnienia – dodał Drake.

Trącili szkło o szkło a delikatny dźwięk toastu rozbrzmiał w przytulnym salonie. Napili się, czując jak alkohol rozgrzewa ich od środka. Było w tym coś niepowtarzalnego – ta chwila, ten śmiech, to bycie razem mimo lat, mimo zmieniających się ścieżek życia.

Przyjemnie było na chwilę znów poczuć się tamtymi chłopakami, którzy śmiali się z zakazanych żartów, snuli nierealne plany i byli pewni, że cały świat jeszcze przed nimi.

Może i dorośli. Może i ich drogi rozeszły się bardziej, niż kiedyś przypuszczali. Ale tej nocy, tu i teraz, wszystko było jak dawniej. I to wystarczało. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz