Hiro oddychał równomiernie, spokojnie, głęboko, z lekko rozchylonymi ustami i dłonią pod policzkiem, jakby nadal nie dowierzał, że może ułożyć się tak swobodnie. Że nic nie wbija mu się w plecy. Że nie marznie. Że nikt nie stoi nad nim i nie wrzeszczy, że zajął za dużo miejsca. Otulała go miękka, ciężka kołdra, przyjemna jak objęcia rodzica, których nigdy nie zaznał. Materac był tak wygodny, że czuł się jakby dryfował na obłoczku. Jego ciało zapomniało o napięciu. Mięśnie puściły. Palce nie zaciskały się kurczowo w pięści a ramiona nie drżały od przyczajonego lęku. Mógł zapomnieć, że świat chce go połknąć i skrzywdzić. Mógł po prostu spać i śnić.
W rodzinnym domu spał na starym futonie – zżółkłym, poplamionym, na wpół przegnitym. Pod nim była tylko zimna podłoga, a nad nim – sufit pełen pajęczyn i milczenia. Okrywał się czymkolwiek, zmechaconą bluzą, starą kurtką albo skrawkiem koca, który śmierdział wilgocią i kurzem. A gdy nie było nic po prostu marzł. I choć tamten futon pamiętał czasy jego dzieciństwa, nie niósł ze sobą ani odrobiny czułości.
W klubie teoretycznie było lepiej. Jednak pokoje dla młodocianych pracowników bardziej przypominały więzienną celę niż miejsce do życia. Wąskie, twarde prycze, zimne ściany, jeden koc na dwóch, wieczne przeciągi i sześciu chłopaków w pomieszczeniu, które ledwie pomieściłoby trójkę. Cisza tam była wręcz bolesna, bo była pełna niedopowiedzianych historii. Zaś dźwięki – krzyki, szlochy, uderzenia – stanowiły codzienną kakofonie odgłosów.
A tu... Tu wszystko było inne. Zbyt ciche. Zbyt miękkie. Zbyt czyste. Ten pokój, do którego zaprowadził go tamten blondyn, pachniał czymś nierealnym. Spokojem. Sterylnością. Bogactwem. Luksusem, który budził w nim lęk. Przez pierwsze minuty stał tylko przy drzwiach, bojąc się wejść głębiej. Czuł się nieproszony. Jak intruz. Jak brudna plama na białym dywanie.
Na początku nie chciał niczego dotykać. Bał się, że coś zniszczy, zabrudzi albo zostawi ślady na lśniącej powierzchni lustra, czy wypolerowanym blacie komody. Miał wrażenie, że każdy detal – marmurowa umywalka w łazience, gruby ręcznik na półce, puchowa poduszka w idealnie zasłanym łóżku – wart był więcej niż całe jego życie. Jakkolwiek by go nie wycenić.
Mimo tych obaw w końcu przemógł się i rozejrzał ostrożnie po gościnnej sypialni, ostatecznie przeglądając w niej obsesyjnie każdy kąt. Sam nie był pewien czego właściwie szukał. Ukrytych kamer, czy może trupów w szafach? Jego przesycona strachem wyobraźnia podsuwała mu najdziwniejsze wizję. A może po prostu... szukał dowodu na to, że ten pokój nie był przeznaczony dla niego? Że to wszystko to tylko pomyłka a on źle coś zrozumiał. Ale nie znalazł niczego dziwnego. Nic nie poruszyło się samoistnie, ani nie rzuciło na niego wściekle. Z szuflad nie wysypały się morza erotycznych zabawek i pejczy, czy tym podobnych rzeczy.
Ot, był to jedynie zwykły pokój, jak każdy inny. Gościnna sypialnia jak z katalogu. Pod ścianą stało łóżko z miękką, jasną pościelą. Obok szafka nocna z wodą w eleganckiej karafce. Miękki dywan pośrodku. Na ścianach wisiały obrazy, których nie rozumiał. Łazienka wyłożona była marmurem a podłoga była podgrzewana. Ręczniki były grubsze niż wszystko, czym kiedykolwiek się okrywał. Mydło pachniało przecudownie wanilią i mlekiem ryżowym. Jednym słowem – był to luksus, którego nigdy nawet nie śmiał wyśnić.
Panująca wokół cisza, ta sama, która przez większość życia przerażała go bardziej niż krzyki, tu zdawała się mieć zupełnie inne brzmienie. Powoli, z uporem łagodnego deszczu, przekonywała go, że rzeczywiście został sam i może, ale tylko może, mógłby tu odpocząć i nabrać sił na poranne starcie ze swoim właścicielem. Najbardziej jednak obawiał się tego, co mogło się wydarzyć, gdy zaśnie. Bał się, że kiedy tylko spuści gardę, kiedy odda ciało i umysł w objęcia Morfeusza i zamknie oczy, właściciel tego miejsca – jego właściciel – zjawi się cicho w drzwiach, wbrew zapewnieniom blondwłosego mężczyzny, i... Właściwie sam nie wiedział co miałoby się stać. Nie wiedział nawet, czego dokładnie się obawia. Nie potrafił nazwać tej grozy. To był strach czysto instynktowny – ten, który trzyma cię przy życiu, kiedy świat dawno przestał pytać o zgodę.
Jednak w miarę jak mijały kolejne minuty a bezruch przestrzeni utwierdzał go w przekonaniu, że rzeczywiście zostawiono go w spokoju, lęk powoli ulatywał a cisza przestała być pułapką. Była tylko... ciszą. Hiro zdecydował się w końcu na coś bardziej ryzykownego i poszedł do łazienki.
Była przestronna, nowoczesna, elegancka. Pachniała świeżością i lekkimi nutami lawendy. Lśniące kafle pod stopami były przyjemnie chłodne. Luksus wręcz krzyczał z każdego detalu, ale tym razem Hiro nie szukał w nim zagrożenia tylko schronienia i ukojenia dla ciała.
Podszedł do umywalki i przemył twarz zimną wodą. Poczuł, jak chłód spływa mu po policzkach, jak koi piekącą ranę na wardze i rozgrzany od zaszłego uderzenia policzek. Palce pocięte szkłem i obolałe zadrżały, gdy zanurzył je w strumieniu. Ale ból był jak przyjaciel – znajomy, konkretny, rzeczywisty.
Podniósł wzrok na swoje odbicie. Miał bladą twarz, czerwone od płaczu oczy, lekko opuchnięte usta, włosy w nieładzie, jak po walce. A przecież żadnej walki nie było. Był tylko on i strach, bieganie po tej cholernej willi w poszukiwaniu drogi ucieczki. Jakby był psem uwięzionym w potrzasku.
Ułożył mokre włosy dłonią, wygładzając je z nieśmiałą, niemal wstydliwą precyzją. Po czym spojrzał w stronę kabiny prysznicowej i zamarł. Rozważał przez dłuższą chwilę, czy powinien się wykąpać. Pachniał potem, perfumami klientów z klubu i papierosowym dymem. Ale nie wiedział, czy wolno mu było to zrobić. A jeszcze bardziej – bał się rozebrać. Zostać nagim. Bezbronnym. Odsłoniętym. Nie chciał widzieć swojego ciała w lustrze. Nie chciał, by ktokolwiek mógł je zobaczyć.
Wrócił więc do sypialni. Usiadł na brzegu łóżka i westchnął głęboko, nagle odczuwając ciężar całego tego parszywego wieczoru. Zgarbił się kładąc dłonie na kolanach i zamknął na chwilę oczy. Jeszcze nie po to, by zasnąć, a by choć przez moment nie patrzeć na otaczający go świat. Jakby dopiero teraz jego ciało zrozumiało, że może się zapaść, rozluźnić, opaść bez walki.
Nawet nie zorientował się kiedy opadł na narzutę a jego zamglony zmęczeniem wzrok utkwił w suficie. Dopiero po długim czasie, kiedy świat nie zawalił się na jego głowę, a oddech zwolnił... rozpiął zamek w bluzie i zsunął trampki ze stóp. Te upadły głucho na puchaty dywan, ale nawet wtedy nikt nie zajrzał do niego by sprawdzić, co się stało. Sięgnął więc brzegu narzuty i odwrócił wraz z nią na bok, owijając się ozdobnym materiałem niczym naleśnik.
Zmęczenie przychodziło falami, zmuszając jego powieki do ustawicznego opadania. Jednak czający się na dnie świadomości lęk co chwila wybijał go z tego spokojnego rytmu i niemal podrywał do siadu. Hiro wzdrygnął się przez niego już któryś raz z klei i aż warknął zirytowany własną niepewnością. Przecież kazano mu odpocząć, zaprowadzono go do tego konkretnego pomieszczenia. Nie robił nic złego, nawet jeśli czuł się tu kompletnie nie na miejscu.
Przesunął się nawet wyżej, by wtulić policzek w miękką materię poduszki i przekonać samego siebie, że jest bezpieczny, że może zamknąć oczy i po prostu odpuścić. Przecież potrzebował nabrać sił, by stawić jutro czoła dniu w zupełnie nowej rzeczywistości.
Gdy za oknem słońce leniwie wychylało się zza horyzontu, drobny chłopak zakopany pod puchatą kołdrą zadrżał we śnie, nieświadomie podkulając nogi, jakby chciał się schować w samym sobie. Mimo komfortu – pod skórą wciąż nosił cień obaw. Ale ciało już nie reagowało jak przedtem. Już nie czuwało. Już nie walczyło. Po prostu zapadło w nerwowy, płytki sen pozbawiony snów, ale niosący choć odrobinę odpoczynku.
Tykanie zegara w salonie zdawało się być dla Kaito uciążliwe, wręcz nieznośne. Świadczyło bowiem o uciekającym mu przez palce czasie. Słońce, choć leniwie wspinające się po niebie, dawno już minęło zenit. Młody mężczyzna siedział w głębokim fotelu, z filiżanką kawy w jednej dłoni i markowym długopisem w drugiej. Delikatny aromat ciemnego naparu mieszał się z piżmowym zapachem żelu, którego użył do kąpieli i dyniowo karmelową świecą, która paliła się leniwie na komodzie.
Kaito poprawił okulary na nosie bezwiednym ruchem, niemal nerwowym, po czym pochylił się nad notatnikiem oprawionym w elegancką, barwioną na szafirowo skórę i dopisał kolejny punkt. Przeczytał go w myślach i zmarszczył brwi. Po chwili wyrwał kartkę, zgniótł ją i rzucił na rosnącą stertę podobnych kulek przy krawędzi stolika.
Akihito nie tylko wymierzył mu karę za nieodpowiedzialne i impulsywne kupno chłopaka, ale też poinstruował jak powinien zająć się Hiro w pierwszych dniach, które były bardzo ważne w budowaniu ich relacji. Zrzucił na niego coś znacznie gorszego niż fizyczny ból. Mianowicie – świadomość odpowiedzialności.
Kaito nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł się tak niepewny. Nawet gdy po raz pierwszy miał wystąpić publicznie jako prezes, nawet gdy podpisywał pierwszą lewą umowę z Yakuzą. To było proste – tam były jasne reguły, był cel. Tutaj miał młodego Hiro. Drobnego, wystraszonego, poszarpanego przez życie jak ulubione ubranie rzucone w paszcze psa. I miał siebie – nieprzygotowanego, pełnego złudzeń, które właśnie się rozpadały.
Spojrzał na pustą stronę notatnika i zawiesił nad nią dłoń dzierżącą długopis. W pierwszej kolejności powinien jasno przedstawić mu panujące w swoim domu zasady, by chłopak wiedział gdzie kończy się jego swoboda a zaczynają obowiązki. Akihito mówił wyraźnie: pierwsze dni są kluczowe. To wtedy kształtuje się zaufanie, to wtedy ustala się hierarchię. To powinno nieco go uspokoić, umiejscowić w ramach nowej rzeczywistości i wskazać kierunek, w którym będą szli w trakcie jego układania.
Kaito zapisał kilka słów, by znów skreślić je zamaszystym ruchem i jeszcze głębiej zapaść się w fotelu, pełen rezygnacji. Usiłował stworzyć listę zasad, podobną do tej, którą miał w swoim domu Aki. Tylko że każda zasada, którą próbował spisać, wydawała mu się albo banalna, albo okrutna. „Nie wychodź bez pozwolenia" – brzmiało jak coś z obozu reedukacyjnego. „Zgłaszaj, jeśli źle się czujesz" – oczywiste. „Nie wolno kłamać" – a kto tego nie robi? Szczerość czyni nas bezbronnymi. Niszczy iluzję, którą budujemy, nakładając maski...
Wszystko, co napisał, albo brzmiało jak z podręcznika do tresury psa, albo jak pusty frazes, którego nie uszanowałby nawet on sam. A przecież nie chciał wystraszyć Hiro jeszcze bardziej. Co prawda, to chyba już i tak się stało – ale czy musiał pogłębiać tę przepaść?
Westchnął głęboko i pomasował nasadę nosa między oczami, unosząc okulary na czoło a ostatecznie odkładając je na stolik, obok filiżanki w kolorze nocnego nieba, przyozdobionej złotymi detalami. Była jego ulubioną i to nie tylko dlatego, że otrzymał ją w zestawie kawowym od Akihito, w ramach prezentu na parapetówkę. Była po prostu funkcjonalna i bardzo ładna. Idealnie trafiała w jego poczucie estetyki.
Ale znów odbiegał zbyt daleko myślami. Był obolały po szybkiej chłoście pasem, którą otrzymał i zmęczony. Cholernie zmęczony. Nie spał nawet godziny. Nie odważył się. Nie po tym, co wydarzyło się w nocy. Hiro, choć ostatecznie zasnął na piętrze, mógł równie dobrze w każdej chwili wstać, zdezorientowany, przerażony, i zrobić... cokolwiek. Wyjść. Uciec. Zgubić się w labiryncie korytarzy jego willi, nie znając jej rozkładu.
Kaito nie chciał dopuścić do kolejnej katastrofy. Wiedział, że powinien jak najszybciej zainstalować lepszy system zabezpieczeń. Dom był duży, pełen przejść i korytarzy. A Hiro pokazał już, że w napadzie paniki nie myślał racjonalnie. Ale wszystko po kolei. Najpierw musiał poradzić sobie z własną głową. A z tym nie szło mu najlepiej.
Poprawił się w fotelu, zakładając nogę na nogę i opierając notes na kolanie przetarł zmęczone oko, zapisując pierwszą zasadę, nieco zmieniając koncepcję. „Odnosimy się do siebie z szacunkiem". Nie był pewien, czy była dobra, ale przynajmniej była ludzka. Ale czy taka powinna być? Może jednak powinien kazać Hiro nazywać się Panem, tak jak robili chłopcy Akihito? Ale czy i w tym przypadku zdało by to rezultat? Miał wrażenie, że Hiro potrzebował zupełnie innego podejścia.
Rozeźlony własnym niezdecydowaniem cisnął wreszcie notatnik na stolik i wstał energicznie, kierując się do kuchni. Żadne zasady nie miały znaczenia, jeśli najpierw nie zadba należycie o komfort chłopaka i nie przekona go do opuszczenia sypialni, by mogli choć usiąść przy jednym stole i porozmawiać. A co nadawało się lepiej do wywabienia przestraszonego kociaka z kryjówki, jeśli nie pyszny posiłek po nocy pełnej wrażeń? Kaito rozpiął mankiety koszuli i podwinął rękawy do łokci, wyjmując z lodówki kolejne składniki.
Zapach był pierwszym, co do niego dotarło. Ciepły, lekko słony, nieco maślany. Może ryż? A może zupa miso z kawałkiem ryby? Hiro nie umiał tego nazwać, ale jego ciało zareagowało instynktownie zaspanym mlaśnięciem i powolnym oblizaniem warg, jakby samo chciało posmakować tej woni, zanim jeszcze otworzy oczy.
Powieki miał ciężkie i czuł pod nimi uporczywy piasek, jakby wczoraj zbyt długo patrzył na jasne światło. Przeciągnął się leniwie a potem przetarł pięścią oczy, ziewając przy tym cicho i rozglądając się po pokoju nieobecnym wzrokiem. Sufit znajdował się zaskakująco wysoko, jasne ściany były czyste, przytulne światło dnia sączące się przez zasłony. Nagle poczuł skurcz paniki.
To nie była piwnica klubu a on nie leżał na wąskiej, niewygodnej pryczy. Gdzie więc był? Na piętrze w pokoju przeznaczonym dla klientów? Co w ogóle tu robił?! Aż siadł gwałtownie, z szybko bijącym sercem i ciałem spiętym, jakby gotowało się do ucieczki.
Dopiero wówczas przyszło zrozumienie i fala wspomnień uderzyła go z taką siłą, że niemal zwinął się w kulkę, chowając pod pościelą. Klub. Drink. Ochroniarz. Ból. Mężczyzna z ciemnymi oczami, który z impetem wpadł na klatkę schodową, prowadzącą do piwnic klubu, żądając rozmowy z właścicielem, który już zacierał ręce, gotów wymierzyć mu naprawdę bolesną karę. Potem cicha jazda samochodem, dzika gonitwa po eleganckich wnętrzach, niedorzeczna jak we śnie. I ten blondyn z ostrym językiem i spojrzeniem, od którego robiło się chłodno.
Odetchnął głęboko kilka razy, żeby uspokoić galop serca i drżenie rąk. Był sam a drzwi wciąż były zamknięte. Kołdra – ciężka i pachnąca czystością – nadal spoczywała na jego nogach. W pokoju nie było żadnych śladów, które mogłyby wskazywać, że ktoś był w nim gdy spał. Żadnych śladów... na nim. Nadal miał na sobie wczorajsze ubrania, poplamione rozlanym drinkiem. Nikt nie wszedł. Nikt go nie dotknął. Nikt niczego mu nie zrobił. Jeszcze.
Ziewnął niepewnie, wciąż czując napięcie w mięśniach i odrzucił kołdrę. Bosymi stopami dotknął dywanu, który był aż nienaturalnie miękki. Jakby chodzenie po nim było czymś zakazanym. W łazience załatwił się szybko, z ulgą. Potem przemył twarz zimną wodą, krzywiąc się lekko, gdy dotknął opuchniętego policzka. Rana na wardze szczypała. Palce, choć już nie krwawiły, były opuchnięte, lekko zaczerwienione w miejscach skaleczeń. Może jednak powinien był się przemóc i mimo bólu umyć je porządnie mydłem? Nie zrobił tego jednak.
Po powrocie do sypialni rozejrzał się jeszcze raz i poczuł się bezradny. Usiadł na brzegu łóżka, układając splecione dłonie na udach. Nie wiedział, co robić. Ani czy w ogóle ma prawo coś zrobić. Przypomniał sobie słowa blondyna. „Im szybciej porozmawiasz ze swoim właścicielem, tym lepiej." Może miał rację? Może to lepsze niż trwanie w niepewności?
Ale... co, jeśli prawda okaże się czymś, czego nie chce poznać? Co jeśli dowie się, że nie kupiono go z litości? Że nie uratowano go tylko przeniesiono do nowego „lokalu"? Że od dziś jego zadaniem będzie zadowalanie gości? Tyle że w willi, nie w klubie? Ta myśl aż ścisnęła mu gardło. A wtedy jego żołądek zabulgotał głośno, jakby chciał przypomnieć, że niezależnie od sytuacji, głód pozostaje głodem.
Zapachy zza drzwi były coraz wyraźniejsze. Aromat ryżu, warzyw, może grillowanego mięsa. Nie był pewien. Jego ślinianki zaczęły działać a on przełknął ślinę, czując znajome ssanie w brzuchu. Podszedł do drzwi i przez dłuższy czas nasłuchiwał. Słyszał coś, ale nie potrafił zinterpretować, czy to coś groźnego, czy zwykłe odgłosy codzienności tego miejsca.
Nim jednak zdecydował się nacisnąć klamkę zerknął jeszcze przez ramię i nagle wstrzymał oddech. Zostawił na łóżku kompletnie rozchełstaną pościel. W klubie Takenaki za coś takiego można było stracić zęby. Nawet jeśli spało się na podłodze koc miał być poskładany w kostkę jak od linijki. Z przerażeniem rzucił się do łóżka.
Wygładził prześcieradło, jakby chciał wyprasować je gołymi dłońmi. Położył poduszkę równo przy zagłówku i strzepał kołdrę, by ułożyła się prawidłowo w poszwie. Całość okrył narzutą, na której ułożył ozdobne poduszeczki, które przypadkiem zrzucił w nocy i dopiero odetchnął, uspokojony.
Dopiero wtedy odważył się sięgnąć klamki, przygryzając z nerwów dolną wargę. Tylko czy znajdzie drogę do kuchni w tym przepastnym domu? Czy ktoś go nie zatrzyma? Nie nakrzyczy, gdy tylko wyściubi nos na korytarz? Cóż... był tylko jeden sposób by się przekonać. Wziął głęboki wdech i pchnął drzwi.
Kaito siedział na wysokim stołku przy kuchennej wyspie, pochylony nad notesem, w którym od dobrych kilkunastu minut próbował ułożyć sensowny harmonogram na nadchodzący tydzień. Linie, strzałki, hasła i wykreślenia zdobiły kartkę w chaotycznym wzorze frustracji. Kreślił coś zawzięcie, po czym westchnął ciężko, pocierając skroń z wyraźną irytacją. Długopis odłożył na blat z cichym stuknięciem i zsunął się ze stołka, kierując się do kuchenki.
Zamarł jednak w pół kroku. Na szczycie schodów, ledwo widoczna nad poręczą, mignęła mu czuprynka ciemnych włosów. Niska sylwetka, drobne ramiona, cień obecności, który zniknął niemal tak szybko, jak się pojawił. Ale był jej pewien. To nie była wyobraźnia.
Przez moment wahał się, czy zawołać. Czy dać znak, że go widzi. Że wie. Ale nie chciał go spłoszyć skoro wreszcie wyszedł z pokoju. Odwrócił się więc powoli, jakby nic nie zauważył i podszedł do patelni. Kotleciki w sosie śmietanowym skwierczały cicho, przesiąkając aromatem ziół. Obrócił je z przesadną dokładnością, starając się, by nie narobić hałasu – ale też, by nie wyglądać, jakby nasłuchiwał. Tymczasem ciche kroki zbliżały się do kuchni. Ostrożne. Nerwowe. Przerywane wahaniem.
Kiedy Kaito przesunął się w stronę szafek, kątem oka dostrzegł postać zastygłą w połowie schodów. Hiro stał tam nieruchomo jak posąg, z oczami wbitymi w przestrzeń między blatem a podłogą, jakby to właśnie tam miał znaleźć odpowiedź na pytanie: „Co teraz?" Kaito, nie zdradzając się, że go widzi, wyjął dwa talerze i bez pośpiechu postawił je na blacie wyspy. W pełnym skupieniu, niemal z przesadną gracją, nałożył porcje obiadu – bitek w sosie śmietanowym, obok kilka pieczonych ziemniaczków z chrupiącą skórką, oprószonych świeżym rozmarynem i tymiankiem.
Bez pośpiechu i napięcia przeniósł talerze na blat wyspy. Dodał sztućce, wyciągnął z lodówki dzbanek soku wiśniowego i dwie szklanki. Wszystko robił starannie, jakby szykował posiłek nie dla przerażonego chłopaka, ale dla ważnego gościa. Dopiero, gdy wszystko było gotowe a na blacie niczego nie brakowało – spojrzał na niego.
Hiro stał już u podnóża schodów. Wyglądał, jakby przebył co najmniej maraton. Miał zmierzwione włosy, bose stopy i miął nerwowo brzeg koszulki, jakby chciał wycisnąć z niej cały swój strach. Kaito obdarzył go delikatnym, łagodnym uśmiechem – tak inny od uśmiechów, które Hiro znał.
– Masz ochotę ze mną zjeść? – zapytał cicho, wskazując gestem krzesło obok siebie.
Hiro zadrżał na dźwięk jego głosu, jakby oczekiwał krzyku zwiastującego przemoc a nie miłego zaproszenia, jakby byli starymi przyjaciółmi. Ale po chwili, jakby wbrew sobie, niemal niezauważalnie, pokiwał głową. Zgoda. Pierwszy krok.
Kaito obserwował Hiro z rosnącym niedowierzaniem, niemal zapominając o własnym posiłku. Chłopak pochłaniał jedzenie w zastraszającym tempie, dosłownie wrzucał kawałki do ust, niemal nie gryząc, połykając je w pośpiechu jak ktoś, kto przez lata nauczył się, że każdy kęs może być ostatnim. Czy był tak głodny? Czy po prostu chciał jak najszybciej zjeść i uciec z powrotem na górę? Kaito nie mógł do tego dopuścić. Musieli porozmawiać choć chwilę. Musiał spróbować nawiązać z nim nić porozumienia – inaczej nigdy nie wyjdą z tego klinczu.
– Smakuje ci? – zapytał łagodnie neutralnym tonem, który mógłby pasować do rozmowy o pogodzie.
Hiro zakrztusił się krótko, jakby sam fakt, że ktoś się do niego odezwał, zbił go z tropu. Spojrzał na Kaito z lękiem, wstrzymując oddech, ale po chwili powoli skinął głową. Kaito przesunął po blacie szklankę soku w jego stronę.
– Napij się. – Nie był to rozkaz, bardziej sugestia zabarwiona troską.
Chłopak spojrzał na szklankę, jakby był to kielich trucizny. Przez dłuższą chwilę mierzył ją podejrzliwym wzrokiem, ale chyba uznał, że skoro sok pochodzi z tego samego dzbanka, z którego pił Kaito – można zaryzykować. Przystawił szklankę do ust i wziął łyk a potem drugi, po czym przetarł usta nadgarstkiem, krzywiąc się przy tym, gdy podrażnił ranę na wardze. Kaito od razu to zauważył.
– Wciąż boli? – zapytał cicho z autentyczną troską.
Tym razem nie otrzymał odpowiedzi a zaskoczone, czujne spojrzenie złotych oczu, które mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Nie nalegał więc. Za to wstał powoli, otworzył zamrażalnik i wyjął kilka kostek lodu, owijając je w kuchenną ściereczkę. Zrobił to wszystko spokojnie i cicho, by nie wywołać paniki. A potem podszedł do Hiro z drugiej strony, ostrożnie, jak do dzikiego zwierzęcia, które łatwo spłoszyć. Bez słowa przyłożył owinięty lód do jego wargi. Hiro drgnął, odwracając wzrok i wstrzymując oddech, ale nie cofnął się od razu.
– Teraz to już niewiele pomoże – mruknął Kaito z cichym westchnieniem – ale może trochę złagodzi ból.
Hiro w końcu chwycił ściereczkę sam, jakby chciał odzyskać kontrolę nad choćby tym drobiazgiem i odsunął się nieco, przytrzymując lód przy ustach. Mężczyzna nie naciskał. Wrócił na swoje miejsce i przez chwilę jadł w ciszy. W końcu spojrzał na niego raz jeszcze, z wyraźnym wahaniem.
– Chciałbym zabrać cię do lekarza – powiedział cicho.
Natychmiast usłyszał, jak Hiro wstrzymuje oddech, więc spojrzał na niego otwarcie, usiłując zrozumieć o co tym razem może chodzić. Palce chłopaka zamarły na ściereczce a jego spojrzenie uciekło w bok.
– Spokojnie – Kaito dodał zaraz. – Po prostu... chcę wiedzieć, w jakim jesteś stanie. Wyglądasz na nieco... niedożywionego.
Hiro spuścił wzrok na talerz, wciąż milcząc. Mężczyzna westchnął bezgłośnie. Cisza między nimi była gęsta jak dym, a on czuł, że nie ma żadnych narzędzi, by się przez nią przebić. Ile by dał, żeby wiedzieć, co naprawdę dzieje się w tej niepokornej głowie. Wtedy wszystko byłoby o wiele łatwiejsze.
Rzucił przelotne spojrzenie na chłopaka, który kończył właśnie swoją porcję – ostatni ziemniak zniknął w ustach niemal z czułością – i dopiero wtedy dostrzegł to, co powinien zauważyć wcześniej. Hiro wciąż miał na sobie wczorajsze ubranie. Oczywiście, że miał. Przecież nikt nie dał mu nic na przebranie. Żadnej piżamy, koszulki, niczego. Miał tylko to, w czym go zabrał – powyciągany T-shirt i spodnie, które wyglądały jak nieprane od tygodni, bo poplamił je rozbity drink. I nie trzeba było zbliżać się do niego, by wiedzieć, że nie wziął prysznica. Zresztą, jak miał to zrobić? Nie wiedział, czy mu wolno. Nie miał czym się wytrzeć, czym się umyć. Był gościem, niewolnikiem, intruzem – wszystko naraz.
Kaito poczuł skurcz w żołądku. Kenji nie będzie zadowolony, jeśli przywiezie mu go w takim stanie. Wziął w usta kęs mięsa, ale już układał w myślach listę rzeczy do zrobienia – długą, niekończącą się listę, której punkty rosły jeden po drugim, im dłużej się nad nią zastanawiał.
Ubrania. Bielizna. Ręczniki. Szampon. Szczoteczka. Buty? Na pewno. Nawet nie wiedział, jaki Hiro ma rozmiar. Potrzebny był też osobny pokój. Nie mógł przecież w nieskończoność trzymać go w największej gościnnej sypialni – tej samej, w której zwykle spał Akihito, gdy wpadał na noc. Ale to akurat mogło poczekać dzień czy dwa. Teraz priorytetem były badania.
Zerknął na Hiro – drobnego, pochylonego, z ramionami napiętymi jak u dziecka, które wie, że zrobiło coś nie tak, ale nie wie co dokładnie. Ten chłopak nie potrzebował tylko ratunku. Potrzebował ram. Granic. Oparcia. A Kaito powinien przestać się wahać. Bo jego własna niepewność odbijała się w spojrzeniu Hiro jak w lustrze – potęgując lęk, zamiast go tłumić.
Kiedy chłopak skończył jeść nie ruszył się z miejsca, tylko grzebał widelcem po pustym talerzu, udając, że coś jeszcze tam znajdzie. Ale zerkał na Kaito, jakby czekał na znak mówiący mu, czy może odejść, czy powinien jednak zostać. A może zrobić jeszcze coś innego.
Mężczyzna w ciszy i zamyśleniu zjadł ostatni kawałek. Wstał od blatu, biorąc talerz i szklankę, po czym otwarł zmywarkę i wstawił do niej naczynia. Drzwiczki zamknęły się z miękkim kliknięciem gdy popchnął je stopą. Odwrócił się dopiero po chwili, jakby na nowo przypominając sobie, że nie jest sam.
Hiro zsunął się z krzesła, naśladując go. Zebrał naczynia i spojrzał na niego z niepewnością, szukając w jego oczach aprobaty albo przygany. Kaito aż zaklął w myślach. Nie był przyzwyczajony, że nie jest w tej przestrzeni sam. Nie był gotowy na bycie kimś, kogo słucha się w każdej sekundzie. Nie był nauczycielem, czy Panem, ale nie miał wyboru. Nie mógł teraz się wycofać.
Ta rozmowa musiała się w końcu odbyć. Im dłużej ją odkładali, tym więcej szkód to przynosiło. Odsunął się więc od zmywarki, robiąc chłopcu miejsce, i skinął mu głową, chwaląc go za posprzątanie po sobie. A potem wskazał ruchem głowy korytarz prowadzący do salonu.
– Chodź. Czas porozmawiać. – Tym razem to nie była prośba. To był rozkaz. Nie chłodny. Nie brutalny. Ale pewny i nie pozostawiający miejsca na negocjację.
Salon był przestronny i jasny a mimo to Hiro czuł się tam jak w pułapce. Usiadł na skraju miękkiej kanapy, z ciałem napiętym jak cięciwa łuku, dłońmi splecionymi na kolanach i wzrokiem wbitym w miejsce na dywanie, które wydawało się najbezpieczniejsze. Słyszał, jak Kaito wraca z kuchni. Jego kroki były miękkie i rytmiczne. W końcu był u siebie, czego niby miałby się obawiać? Zupełnie inaczej niż on sam. Nie odzywał się. Czekał aż coś się wydarzy. Aż padnie ten pierwszy cios – może nie w dosłownym sensie, ale słowa też potrafiły boleć. W końcu poczuł jak siedzisko ugina się pod naporem drugiego ciała i usłyszał głos mężczyzny, zdecydowanie zbyt blisko siebie.
– Wczorajsza sytuacja w klubie była... dość niefortunna. – Kaito mówił spokojnie. Nie bez emocji, ale z pewnym dystansem. – Kupiłem cię pod wpływem impulsu i teraz... jesteś moją własnością.
Hiro zesztywniał.
– Czy ci się to podoba, czy nie – kontynuował Kaito – tak to wygląda. Ja jestem twoim Panem, a ty... należysz do mnie.
To słowo – należysz – spowodowało, że jego żołądek zwinął się w supeł. Ale zanim panika zdążyła nad nim zapanować, Kaito dodał łagodniej:
– Nie chcę jednak, żebyś czuł się tu jak w więzieniu. Nie jestem tyranem. Chciałbym, żebyś czuł się... możliwie swobodnie.
Hiro niepewnie uniósł spojrzenie z cieniem powątpiewania w oczach. Czy to miał być żart? Przecież kupił go jak rzecz, już samo to czyniło z niego tyrana. Ale zaraz się zreflektował, opuszczając wzrok, jakby w obawie, że jego właściciel odczyta tę myśl z jego oczu.
Kaito uśmiechnął się mimowolnie – krótko, z czymś na pograniczu rozbawienia i czułości – jakby w istocie tak było, ale zaraz jego twarz znów spoważniała. Poprawił się na kanapie i otworzył notes, wyjmując z niego złożoną na pół kartkę.
– To są zasady, które chciałbym, żebyś przestrzegał – powiedział, podając mu papier.
Hiro wziął go z drżącymi palcami. Czuł, że trzyma coś ważniejszego niż własne życie. Rozprostował ostrożnie papier i spojrzał. Z początku zobaczył tylko... chaos. Linie. Zawijasy. Kanji. Zbyt wiele kanji. Znaków, które przypominały mu wszystko i nic. Krzyżowały się, mieszały, plątały, rozmywały się jak atrament we łzach.
Z trudem odnalazł cyfry: 6:00, 21:00, 12:30. I pojedyncze słowa, które znał zbyt dobrze:
„kara", „posłuszeństwo", „złe samopoczucie." Ostatnie było akurat czymś nowym. Ale rozumiał tylko tyle.
Kartka zaczęła drżeć w jego dłoniach. Oczy zaszkliły mu się od razu. Jak miał powiedzieć, że nie umie czytać? Że zna tylko podstawowe sylabariusze, ledwie potrafi zapisać swoje imię? Nie mówiąc o nazwisku, którego wyparł się dawno temu. W klubie nie było książek. W domu co najwyżej graffiti z przekleństwami. W szkole... nie było szkoły.
A teraz trzymał coś, co miało określać reguły jego nowego świata i nie rozumiał ani jednego zdania. Nie śmiał podnieść głowy. Nie śmiał powiedzieć nic. Po prostu siedział, skulony, z twarzą pochyloną nad kartką, w której znaki kanji przypominały mu zadanie nie do rozwiązania. I miał ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię ze wstydu i rozpaczy.
Kaito zmarszczył lekko brwi, widząc, jak dłonie chłopaka drżą coraz wyraźniej, ściskając cienką kartkę, jakby trzymał w niej wyrok. Twarz Hiro znów zniknęła za firanką opadających włosów, ale coś w jego oddechu, przyspieszonym i płytkim, było niepokojące. To nie była niepewność a czysty strach. Czyżby niektóre zasady były zbyt ostre?
Kaito odetchnął w duchu i przysunął się do chłopaka. Może niepotrzebnie zbyt blisko, ale chciał tylko zerknąć przez jego ramię, pomóc zinterpretować to, co ewidentnie sprawiało mu trudność, lub wymagało doprecyzowania czy negocjacji. Zbliżył się na tyle, że Hiro poczuł ciepło jego ciała, zaskakująco niegroźne. A potem oddech na swoim policzku – miękki, łagodny, nieprzyzwoicie intymny w swojej neutralności.
– Czego nie rozumiesz? – Kaito zapytał cicho, niemal konspiracyjnie. – Powiedz, to zaraz ci wyjaśnię.
I wtedy coś w Hiro pękło. Z jego gardła wyrwało się krótkie, zaskoczone łkanie, zduszone, jakby sam nie spodziewał się, że z niego wyskoczy. Bo zamiast krzyku, zamiast upomnienia, zamiast dłoni unoszącej się nad jego głową, by zadać cios... ktoś zaproponował mu pomoc. Pomoc. Jak coś tak zwykłego mogło brzmieć tak nieprawdopodobnie?
Poczuł, że musi spojrzeć, choćby na chwilę. Uniósł głowę – powoli, niepewnie – i spojrzał na mężczyznę przez szklistą zasłonę łez. A to, co ujrzał w oczach Kaito, zbiło go z nóg jeszcze bardziej. Nie było tam gniewu. Nie było chłodu. Było... zdziwienie. Łagodne. Zwyczajne. Jakby i on nie miał pojęcia, co się właśnie dzieje.
Hiro pociągnął nosem i wytarł go odruchowo nadgarstkiem, czym wywołał u Kaito mimowolny grymas. Ten sięgnął do kieszeni i podał mu chusteczkę z tak wymownym spojrzeniem, że nie wymagało to żadnych słów. Hiro przyjął ją bez słowa, wydmuchał nos, otarł oczy, po czym znowu spojrzał na kartkę. Przełknął głośno ślinę. Otworzył usta. I cicho, niemal szeptem, powiedział:
– Nie potrafię tego przeczytać...
Kaito uniósł brwi. Przyjrzał się kartce, jakby sam chciał się upewnić, co na niej napisał.
– Mam aż tak brzydkie pismo? – mruknął pod nosem z lekkim rozbawieniem, którym usiłował rozładować sytuację.
Hiro pokręcił głową. Pospiesznie. Nerwowo. Wiercił się na kanapie, ściskając kartkę zbyt mocno.
– Nie... nie o to chodzi. Ja po prostu... – zawiesił głos, z trudem wypowiadając kolejne słowa – nie umiem tego przeczytać.
Kaito zamarł. Przez ułamek sekundy patrzył na niego, jakby nie dosłyszał.
– Jak to? – zapytał, marszcząc czoło. Autentycznie nie rozumiejąc.
A Hiro, skulony, z policzkami czerwonymi od wstydu, nie był w stanie nic dodać. Bo przecież... jak w tym wieku można nie umieć czytać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz