Powietrze było gęste od napięcia, gorące i przesycone zapachem potu. Akihito, wciąż zziajany, łapał oddech nierównymi haustami a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w miarowym rytmie. Zaczesując palcami wilgotne od potu włosy do tyłu, przymrużył oczy z irytacją i odchylił głowę, rozciągając napięte mięśnie szyi.
– Nie rozumiem, czemu się tak wściekasz. – Jego głos, chociaż wciąż lekko zdyszany, zabrzmiał nonszalancko. – Przecież rozwiązałem wszystkie problemy.
Drake nie wyglądał na przekonanego. Podobnie zdyszany, w rozpiętej białej koszuli, której materiał przylegał do spoconych pleców, zacisnął mocniej palce na matowo brązowych włosach.
– Chyba raczej stworzyłeś miliard nowych – stwierdził.
Akihito prychnął.
– Tylko ci się tak wydaje – skwitował.
Cierpliwość Drake'a pękła jak napięta struna, aż warknął wściekle.
– Chuja a nie „wydaje"! Jak zwykle jesteś zbyt zaślepiony swoją dumą, żeby przyznać, że spanikowałeś i zrobiłeś totalne głupstwo. Idiotyzm, kurwa! – wykrzyczał przyjacielowi prosto w twarz.
Mięśnie żuchwy Akihito napięły się ostro, gdy zacisnął usta a jego spojrzenie stało się wręcz lodowate.
– Co niby było w tym głupiego? – spytał, a w jego tonie zabrzmiała groźna nuta.
Drake wziął głęboki wdech, próbując opanować narastającą złość.
– Wszystko. – Przewiercił go spojrzeniem. – Nie rozumiesz, że właśnie oddałeś życie Yakuzie? Teraz nie będziesz się mógł już wycofać i żadne koneksje tego nie zmienią.
– I bardzo dobrze – stwierdził Aki, wzruszając ramionami, jakby mówił o czymś zupełnie błahym.
Zacisnął przy tym dłonie na wątłych biodrach i zmienił tempo poruszania się własnych na bardziej powolne, ale jednak pełniejsze, bardziej agresywne.
– Przecież i tak już od lat ogarniałem cały ten pierdolnik podziemnego świata – zauważył, a oczy błysnęły mu przekonaniem. – Teraz będzie mi łatwiej, bo wszystkie rody będą podlegać mi bezpośrednio.
Drake szarpnął mocniej za włosy, które trzymał w garści. W odpowiedzi w hotelowym pokoju rozległ się zduszony odgłos krztuszenia, ale żaden z nich nie zwrócił na to większej uwagi.
– Poparłem cię tylko dlatego, że inaczej rozpętałaby się rzeź – przyznał Drake.
Akihito aż uniósł brew, wyraźnie zaskoczony tym wyznaniem.
– Której byś nie zapobiegł, bo nie potrafisz poświęcić kilku nieudaczników, których przygarnąłeś do swojej grupy – odparował bez zastanowienia.
Drake aż się zagotował. To było za dużo.
– Wchodzisz na grząski grunt, Aki – uprzedził niskim tonem, z niebezpiecznym błyskiem w oku, świadczącym o tłumionej furii. – Mówiłem ci kiedyś, że wziąłem za tych ludzi odpowiedzialność, gdy zdecydowali się pójść za mną.
Pochylił się by spojrzeć głębiej w oczy przyjaciela.
– Nie zostawię ich tylko dlatego, że ta banda stetryczałych staruchów z głównej gałęzi uważa, że moje nazwisko do czegokolwiek mnie zobowiązuje – dodał. – Nie jestem im nic winien.
Akihito prychnął, a na jego twarzy pojawił się cień wyższości.
– Im nie, ale może mnie? – zapytał, nie oczekując tak naprawdę odpowiedzi.
Drake spojrzał na niego ostrzegawczo, ale Aki już mówił dalej.
– Dobrze wiesz, ile poświęciłem, by pomóc ci zbudować to, co masz.
Drake parsknął krótkim śmiechem, który nie miał w sobie ani krztyny rozbawienia.
– Odwdzięczyłem ci się już za to milion razy!
Akihito uniósł dłoń i uderzył nią w miękki pośladek, który miał przed sobą. Jego właściciel syknął cicho, na co blondyn uśmiechnął się drapieżnie.
– Tak, ale cały ten wysiłek poszedł na marne, bo podkuliłeś ogon i zwiałeś. Bo twoi ludzie są ważniejsi – stwierdził z pewną pretensją. – Więc nie dziw się, że zgarnąłem nagrodę, którą ty wzgardziłeś. Ktoś musiał!
Drake otworzył usta, gotów do kolejnej kąśliwej uwagi, ale w tym samym momencie coś poszło nie tak. Chłopak klęczący między nimi nagle zaczął się wyrywać. Kaito szarpnął się gwałtownie, w wyraźnej irytacji wyrwawszy się zarówno z uchwytu Drake'a, jak i Akihito. Udało mu się oswobodzić i wstać z łóżka, zostawiając ich obu zaskoczonych.
– Przestańcie się kłócić, kiedy jestem między wami! – warknął, ocierając nadgarstkiem usta ze śliny.
Jego twarz płonęła oburzeniem, ale raczej nie zrobił na nikim specjalnego wrażenia. Drake tylko odetchnął ciężko i zszedł z łóżka jednym płynnym ruchem, pełnym irytacji i rezygnacji.
– Mam to wszystko gdzieś – rzucił ostro, sięgając po swoje ubranie. – Idę szukać jakiejś kryjówki, bo kiedy Ryu się dowie co Aki odwalił, na pewno mnie za to obwini. Jak zwykle zresztą.
Akihito przewrócił oczami, jakby przyjaciel nadmiernie dramatyzował.
– Ryu już o wszystkim wie – oznajmił spokojnie.
Drake, który właśnie zapinał koszulę, zatrzymał się w pół ruchu. Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
– Ooo, to musiał być bardzo zadowolony – zakpił.
Akihito westchnął teatralnie, nie wyglądając na szczególnie poruszonego jego reakcją. Usiadł na brzegu łóżka, sięgnął po Kaito i mocnym ruchem przyciągnął go do siebie, sadzając go sobie na kolanach.
– Nie był zachwycony – przyznał z nutą stonowanego rozbawienia w głosie.
Drake parsknął śmiechem, zapinając spodnie.
– Wcale mu się nie dziwię.
Aki nie odpowiedział, zamiast tego ucałował nagi bark Kaito, pokryty uroczymi piegami. Chłopak uroczo wydął wargi, wyraźnie niezadowolony z ich rozmowy i tego jak został w jej trakcie potraktowany.
– Za to ojciec mnie poparł – Aki dodał, niby to mimochodem.
Drake zamarł a jego oczy błysnęły gniewem. Z impetem uderzył dłonią o komodę, przy której stał.
– I to ci, kurwa, nie dało do myślenia?! – spytał gniewnie.
Akihito spojrzał na niego uważniej, już na pozór spokojny.
– Przemyślałem to bardzo dobrze – odparł. – I naprawdę było to najlepsze rozwiązanie.
Drake prychnął.
– Nawet jeśli, to i tak będziesz tego żałował.
Nie czekając na odpowiedź zarzucił marynarkę na plecy, podszedł do drzwi i wyszedł, trzaskając nimi tak mocno, że szyby w oknach hotelowego apartamentu lekko zadrżały. Akihito zamknął oczy i wypuścił ciężkie, zmęczone westchnienie. Przez chwilę siedział w ciszy, opierając czoło o ramię Kaito. Dopiero kiedy chłopak zaczął miarowo głaskać go po głowie, Aki się uśmiechnął. Bezgłośny śmiech wstrząsnął jego ramionami, gdy Kaito burknął:
– Drake to dupek.
– Wcale nie – Aki poprawił go, chociaż w jego głosie nie było przekonania. – Ale rzeczywiście czasem może sprawiać takie wrażenie.
Kaito dotknął jego policzka, zmuszając go do uniesienia głowy i spojrzenia mu w oczy.
– Nie lubię go – oznajmił bez wahania.
– Tak? – Akihito uniósł brew. – A tym razem dlaczego?
– Bo sprawia, że jesteś smutny.
Aki uśmiechnął się lekko. Smutno, jak zapewne zinterpretował to chłopak.
– W takim razie... – powiedział cicho. – Może poprawisz mi nastrój?
I zanim Kaito zdążył odpowiedzieć, Aki złączył ich usta w pocałunku i przechylił ich tak, że obaj opadli na miękką pościel.
Drake wszedł do apartamentu, wciąż zirytowany rozmową z Akihito. Zrzucił buty ze znużeniem i gniewnym machnięciem nogi, ale zamiast od razu pójść do sypialni, skierował się do salonu. A tam – jak na złość – zobaczył Mick'a śpiącego na kanapie. Jego złość wzrosła momentalnie. Ile razy już wałkowali ten temat?
Podszedł bliżej, opierając łokcie o oparcie mebla i przez chwilę tylko patrzył. Mick wyglądał spokojnie. Leżał zwinięty w kłębek, jego oddech był miarowy a rzęsy rzucały długie cienie na policzki. Drake westchnął cicho i sięgnął do jego głowy, jakby chciał odgarnąć mu kosmyk włosów za ucho. Ale zamiast tego, trzepnął go lekko w to samo ucho.
Mick drgnął i zmarszczył nos. Poruszył się leniwie, przeciągnął, zanim otworzył oczy, zaspany i rozkojarzony. Mężczyzna nie czekał na jego pełne przebudzenie.
– Ile razy mam ci powtarzać, że nie znoszę, kiedy śpisz na kanapie? – warknął.
Mick przetarł oczy, jednocześnie szeroko ziewając i podnosząc się niezgrabnie do siadu.
– Chyba zasnąłem przy filmie – przyznał.
– Był aż tak nudny? – spytał Drake, siadając obok niego i opierając się swobodnie.
Mick mruknął niechętnie.
– Po prostu byłem zmęczony po pracy – stwierdził.
Drake przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Było coś w jego twarzy. Coś... innego. Zmrużył oczy.
– Płakałeś? – spytał w końcu, uważnie obserwując jego reakcję.
Mick natychmiast odwrócił głowę.
– Nie.
Mężczyzna uniósł brew.
– Yhym – mruknął pełne sceptycyzmu.
Nie zamierzał się jednak nad tym rozwodzić. Zamiast tego wychylił się nieco, żeby spojrzeć na stół w części jadalnianej. Nie stał na nim żaden talerz z posiłkiem, który przecież zwykle czekał, gdy wracał z pracy. Drake zmarszczył brwi.
– Gdzie moja kolacja? – zapytał lekko, jakby nie miało to znaczenia.
Mick zbielał na twarzy, gdy zdał sobie sprawę z tego, że zaniedbał obowiązki.
– O kurwa – wyrwało mu się nawet.
Drake westchnął z machnięciem ręki, jakby była to ledwo błahostka.
– Daj spokój. I tak nie jestem głodny – uznał.
Mick zmarszczył brwi, nadal wyraźnie spięty.
– To po co pytałeś?
Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.
– Dla zasady – przyznał bez ogródek.
Blondyn aż fuknął pod nosem i skrzyżował ramiona, ale kącik jego ust drgnął nieznacznie. W ciszy, jaka zapadła między nimi po krótkiej wymianie zdań, Drake leniwie wpatrywał się w wygaszony ekran telewizora, a Mick bawił się rąbkiem rękawa swojej bluzy, próbując odgonić od siebie myśli, które uparcie powracały. Minęła dłuższa chwila, zanim mężczyzna ponownie się odezwał, tym razem spokojnym, niemal znudzonym tonem.
– Powiesz mi wreszcie, czemu płakałeś? – spytał, wciąż patrząc w ciemny ekran, jakby zupełnie nie zależało mu na odpowiedzi.
Mick zareagował natychmiast. Drgnął, złapał głębszy oddech i odwrócił się gwałtownie w stronę Drake'a, marszcząc przy tym brwi.
– Nie płakałem! – warknął, zbyt ostro, by było to przekonujące.
Drake tylko się uśmiechnął, jakby właśnie tego się spodziewał.
– Tak? To czemu masz czerwone oczy? – odparł lekko, a zanim Mick zdążył go powstrzymać, uszczypnął go w policzek, szarpiąc lekko jego skórę.
Chłopak natychmiast odepchnął jego dłoń i odwrócił wzrok, wbijając spojrzenie w stolik kawowy. Czuł, że Drake nie odpuści, a dalsze zaprzeczanie nie ma sensu. Westchnął cicho i przyznał w końcu, ledwo słyszalnym głosem:
– Tęsknię za rodziną, i tyle – powiedział, jakby zdradzał coś wstydliwego.
Drake zmarszczył lekko brwi, przyglądając mu się uważnie.
– Stało się coś w pracy, że tak nagle cię naszło? – zapytał, a w jego głosie zabrzmiała nieoczywista nuta zainteresowania.
Mick zawahał się na moment, próbując przeanalizować swój dzień. Co właściwie tak go rozbiło? Od pamiętnego nalotu na budynek i jego porwania wiele się zmieniło w jego relacjach z ludźmi Pana. Nie patrzyli już na niego jak na intruza. Niektórzy, o dziwo, darzyli go nawet szczerą sympatią, a może nawet szacunkiem – szczególnie po tym, jak dowiedzieli się, nie wiadomo skąd, że własnoręcznie zabił Kaoru, zdrajcę.
Dziś w biurze dostał ciastko od jednej z księgowych, co samo w sobie było lekkim szokiem. Yasu, ochroniarz-olbrzym na strzelnicy, poklepał go życzliwie po ramieniu, gdy wychodził, co o mało nie skończyło się zwaleniem go z nóg, przez siłę mężczyzny. Natomiast Misaki zrugał go natychmiast po powrocie z Hatoru do biura, bo nie odebrał telefonu. Resztę popołudnia spędził na odbieraniu takich połączeń i wciskaniu w grafik Drake'a niebotycznych ilości spotkań. Gdy wieść o wyczynie Akihito rozeszła się po organizacji, kalendarz Pana zapełniał się w ekspresowym tempie.
Nie wydarzyło się więc nic szczególnego. Nie było żadnej rzeczy, która mogłaby wytrącić go z równowagi. Po prostu... To uczucie pustki, które zwykle spychał gdzieś na dalszy plan, nagle dało o sobie znać. Wzruszył więc ramionami w odpowiedzi na pytanie Pana.
Drake przyglądał mu się jeszcze przez moment, zastanawiając się nad czymś. W końcu westchnął cicho i przeciągnął dłonią po karku.
– Pokaż co tam oglądałeś o rodzinie kiedyś w necie – rzucił nagle, zmieniając temat.
Mick wytrzeszczył oczy, kompletnie zaskoczony.
– Serio? – spytał z wahaniem. – Naprawdę mogę?
Drake przewrócił oczami z wyraźnym zniecierpliwieniem.
– Tak, ale się pospiesz, zanim zmienię zdanie – ponaglił go.
Chłopak nie czekał na kolejne pozwolenie. Natychmiast sięgnął do półeczki pod stolikiem kawowym i wyciągnął swoją komórkę. Kciukiem szybko odblokował ekran, wchodząc w przeglądarkę z wyraźnym podekscytowaniem i dziwnym niepokojem jednocześnie.
Przygryzł dolną wargę, czując, jak luźny, ale pewny uścisk ramienia Pana zamyka go w znajomym cieple. Mężczyzna nachylił się lekko nad jego barkiem, by wygodniej było mu zerkać na ekran komórki, a Mick, starając się skupić na czymś innym niż bliskość Pana, szybko wstukał adres swojego rodzinnego domu.
– To tutaj – powiedział cicho, pokazując na pierwsze zdjęcie.
Drake patrzył na ujęcie z street view, gdzie widać było niewielki dom z jasną elewacją i drewnianym ogrodzeniem. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale w oczach Mick'a wciąż pozostawał najważniejszym miejscem na świecie.
– Tu... – chłopak przesunął palcem po ekranie. – Widać mojego tatę.
Drake dostrzegł postać mężczyzny w podkoszulku, pochylonego nad maską starego sedana, który stał zaparkowany na podjeździe.
– A tutaj – Mick przewinął widok dalej – to moja mama.
Na kolejnym ujęciu, kobieta stała w otwartych drzwiach, tyłem do kamery, najwyraźniej z kimś rozmawiając.
Drake nie skomentował tego widoku, ale wciąż patrzył na ekran, uważnie śledząc każde zdjęcie, jakie pokazywał mu Mick. Chłopak nie zamierzał jednak na tym poprzestać. Wpisał w wyszukiwarkę swoje nazwisko i już po chwili cały ekran zapełnił się setkami wyników. Kilkaset stron poświęconych jego zaginięciu. Apeli, artykułów, nagrań. Zdjęć i filmów, na których jego rodzice błagali, by ktokolwiek pomógł im odnaleźć ich syna.
Mick miał wrażenie, że ogląda to po raz tysięczny, a mimo to wciąż czuł to samo piekące ukłucie w sercu, gdy widział ich zapłakane twarze. Ale tym razem było inaczej. Tym razem obejmowały go silne, ciepłe ramiona. To jakoś pomagało, ale tylko do czasu.
Przed oczami mignęło mu inne zdjęcie. Zupełnie nowe. Nie myśląc wiele, kliknął w nie. Łącze przeniosło go na jakiś portal społecznościowy, gdzie fotografia otworzyła się w pełnym rozmiarze. I wtedy wszystko w nim pękło. Łzy momentalnie napłynęły mu do oczu. Z gardła wyrwał mu się szloch, a telefon wypadł mu z dłoni. Drake w ostatniej chwili go przechwycił, zmarszczył brwi i spojrzał na ekran.
– To twoja siostra? – zapytał, podnosząc spojrzenie na blondyna.
Chłopak, wtulony teraz w jego bok, pokiwał głową, pociągając nosem.
– Wreszcie... – wychrypiał, zaciskając palce na materiale koszuli Pana. – Wreszcie urodziło się jej dziecko. Tak długo starali się o to z mężem...
Drake zmierzył wzrokiem fotografię. Zmęczona, ale szczęśliwa kobieta siedziała na szpitalnym łóżku, trzymając w ramionach maleńkie zawiniątko. Noworodek miał pucołowatą, czerwoną buzię i śmieszny grymas, jakby wcale nie był zadowolony z tego, że przyszedł na świat. Drake nie do końca rozumiał reakcję Mick'a.
– To chyba dobre wieści – rzucił oschle. – Czemu właściwie płaczesz?
Chłopak natychmiast się od niego odsunął. Wręcz odepchnął go gwałtownie i wbił pełne bólu spojrzenie w ekran telefonu.
– Tak. To dobre wieści. Ale moi rodzice nie mogą cieszyć się z wnuka, bo wciąż mnie szukają! – warknął gorzko, a jego głos załamał się przy ostatnich słowach. – Oddadzą życie, którego zostało im już tak niewiele, na moje poszukiwania. To nie w porządku!
Drake milczał przez chwilę, patrząc na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem sięgnął dłonią do jego głowy i bezceremonialnie przyciągnął go do siebie. Tym razem Mick nie protestował. Nie wyrywał się. Nie odpychał go. Zacisnął tylko palce na koszuli Pana i skulił się w jego objęciach, szlochając cicho.
Mężczyzna cierpliwie przeczesywał palcami jego włosy, przesuwając opuszkami po jego skórze, jakby ten czuły gest miał ukoić jego skołatane nerwy. Nie poganiał go, pozwalał mu płakać tyle, ile potrzebował. Ciepło jego dłoni i regularny, spokojny oddech tworzyły wokół nich bezpieczną przestrzeń, w której Mick mógł po prostu rozładować nagromadzone emocje.
Gdy chłopak wreszcie się uspokoił i jego szloch ucichł, Drake przerwał ciszę niespodziewanym pytaniem.
– Gdybyś mógł napisać do rodziców, co byś im powiedział?
Mick uniósł głowę, wpatrując się w niego ze zdziwieniem.
– Co? – wydusił, jakby nie dosłyszał albo nie był pewien, czy dobrze zrozumiał.
Drake spojrzał na niego spokojnie, wciąż głaszcząc go leniwie po karku.
– Kiedyś mnie o to prosiłeś – przypomniał, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Mick wyprostował się powoli, usiadł normalnie i zapatrzył w swoje dłonie, jakby próbował znaleźć w nich odpowiedź. Myślał nad tym tyle razy, ale nigdy nie zakładał, że Drake faktycznie się zgodzi. Sądził raczej, że kiedyś po prostu zrobi to potajemnie, choć nie miał pojęcia w jaki sposób.
– Nie wiem... – powiedział w końcu cicho.
Drake uniósł lekko brew.
– Lepiej coś wymyśl, bo dostaniesz na to tylko jedną szansę – uprzedził.
Mick natychmiast zamarł wstrzymując oddech a jego oczy stały się wielkie jak spodki, gdy uświadomił sobie, że Pan mówił poważnie.
– Po prostu... – zaczął, wypalając bez namysłu: – Napisałbym im, żeby przestali mnie szukać i żyli swoim życiem.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Jeśli to jedyne, co im powiesz, to albo uznają to za oszustwo, albo jeszcze bardziej podsycisz ich desperację. Musisz im jakoś wytłumaczyć, dlaczego zniknąłeś i czemu nie wracasz. Ale pamiętaj, że nie możesz powiedzieć całej prawdy.
Blondyn westchnął, jakby go to przytłaczało, ale jednocześnie potraktował jego słowa poważnie. Skoro Drake rzeczywiście dawał mu tę możliwość, musiał dobrze to przemyśleć.
– Muszę jeszcze wyjaśnić, co z Kyleb'em – zastanowił się na głos.
Drake spojrzał na niego uważnie.
– Na ile go lubiłeś? – zapytał.
Mick zmarszczył brwi i popatrzył na niego podejrzliwie.
– Skąd to pytanie?
– Możemy wszystko zwalić na niego. Z tego, co mi opowiadałeś, to chyba nawet w dużej mierze prawda – Drake przyznał bez ogródek.
Chłopak przełknął ślinę i skinął głową. Mimowolnie zaczął obgryzać skórkę przy paznokciu, starając się skupić myśli.
– Mógłbym napisać, że Kyleb przegrał wszystkie nasze pieniądze i zaciągnął dług, który musieliśmy spłacać pracą dla groźnych ludzi? Dlatego przez pierwsze miesiące się nie odzywałem.
Drake kiwnął głową.
– To akurat brzmi wiarygodnie a jednocześnie nie powinno ściągnąć nadmiernej uwagi na samo kasyno. Pewnie i tak już dawno dowiedzieli się, że tam wasz ślad się urwał – przyznał.
Mick kontynuował coraz pewniej:
– A potem... mogę powiedzieć, że się rozdzieliliśmy i nie wiem, co się z nim dalej stało. Że mi samemu było wstyd przyznać się do tego wszystkiego przed rodziną, a z biegiem czasu coraz bardziej bałem się odezwać, bo widziałem, jak wielką machinę poruszyło moje zniknięcie. – wymyślał na bieżąco. – Postanowiłem więc nie wracać – dokończył cicho.
Pan patrzył na niego przez chwilę, jakby ważył w myślach każde jego słowo.
– Niezłe – przyznał. – Powinieneś jeszcze wspomnieć mniej więcej, gdzie jesteś.
Chłopak spojrzał na niego niepewnie.
– Ale co mam napisać? Przecież nie powiem, że jestem w Japonii.
Drake wzruszył lekko ramionami.
– Czemu nie? Japonia to wielki kraj. Wystarczy, że nie sprecyzujesz miasta – skwitował.
Mick przemyślał to i ostatecznie skinął głową.
– No dobra... Ale jak mam to uwierzytelnić? – zapytał, marszcząc czoło. – Przecież nie brakuje oszołomów, którzy wysyłają rodzinom zaginionych jakieś chore wiadomości. Muszę jakoś udowodnić, że to rzeczywiście ja.
– Możemy dołączyć twoje zdjęcie – zaproponował Drake, ale zaraz spojrzał na niego oceniająco i nieco się skrzywił. – Ale może nie róbmy go dzisiaj. Po tym beczeniu masz czerwoną twarz i wyglądasz jak napuchnięty chomik.
Blondyn mimowolnie parsknął śmiechem, choć wciąż był rozemocjonowany. Pociągnął nosem i przetarł wilgotne rzęsy dłonią.
– No... w sumie masz rację – przyznał cicho.
– Idź wydmuchać nos i przynieś laptop. Spróbujemy zacząć ten list – polecił mu Pan, na co natychmiast zareagował.
Zerwał się z kanapy jak oparzony i pobiegł na piętro, do gabinetu gdzie zostawił laptop. Drake w międzyczasie przyglądał się własnemu odbiciu w ciemnym ekranie telewizora. Czy dobrze robił, pozwalając chłopakowi na kontakt z rodziną? Cóż, w najgorszym wypadku będzie winien Ryu kolejną przysługę, jeśli będzie trzeba ukryć istnienie Mick'a przed amerykańskimi służbami. Ale nie zakładał, żeby było to konieczne, jeśli chłopak poprosi rodzinę, żeby rzeczywiście przestał go szukać i pozwoliła mu żyć w spokoju.
Najdroższa Mamo, Najukochańszy Tato,
Nie wiem, od czego zacząć. Przepraszam. Przepraszam, że tak długo milczałem. Przepraszam za ból, jaki Wam sprawiłem. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co musieliście czuć przez cały ten czas, a świadomość, że wciąż mnie szukacie, łamie mi serce. Chciałbym, żebyście w końcu poznali prawdę. Nie zaginąłem. Odszedłem. Wiem, jak to brzmi, ale to była moja decyzja. I choć nie była łatwa, nie żałuję jej.
Pamiętacie Kyleb'a? To przez niego wszystko się zaczęło. Zaciągnął dług u niewłaściwych ludzi, by zaszaleć sobie w kasynie, które było na trasie naszej wycieczki. Nie byliśmy w stanie go spłacić i musieliśmy wszystko odpracować. Wpakował nas w coś, czego nie mogę wymazać z pamięci. Przez pierwsze miesiące nie mogłem się z Wami skontaktować, bo dosłownie walczyliśmy o przetrwanie.
Nie wiem, co obecnie się z nim dzieje i gdzie jest. Kiedy spłaciliśmy całą należność nasze drogi się rozeszły, a ja postanowiłem zacząć od nowa. Potem... bałem się. Wstydziłem się tego, że tak łatwo dałem się wciągnąć w tę sytuację. A kiedy zobaczyłem, jak wielkie poruszenie wywołało moje zniknięcie, było już za późno.
Teraz jestem daleko i podjąłem decyzję. Nie wrócę. Nie dlatego, że nie chcę Was zobaczyć. Nie dlatego, że przestałem Was kochać. Wręcz przeciwnie. To właśnie dlatego muszę zostać tu, gdzie jestem. Ułożyłem sobie życie, mam pracę, ludzi, na których mogę liczyć. Chcę, żebyście wiedzieli, że jestem bezpieczny. Nie musicie się o mnie martwić.
Proszę Was tylko o jedno. Nie szukajcie mnie więcej. Dajcie sobie szansę na spokój, na radość, na życie, które nie będzie kręciło się wokół mnie i mojej nieobecności. Widziałem, że Isabelle urodziła. To najlepsza wiadomość, jaką mogłem sobie wyobrazić. Powiedzcie jej, że życzę jej wszystkiego, co najlepsze. Że cieszę się z nią, nawet jeśli nie mogę być tam, gdzie powinienem.
Nie wiem, czy kiedykolwiek przeczytacie ten list. Nie wiem, czy mi uwierzycie. O wybaczenie nawet nie śmiem prosić. Ale mam nadzieję, że choć w części zrozumiecie.
Kocham Was. Zawsze będę Was kochał.
Mick
Chłopak wpatrywał się w list, czytając go po raz kolejny, aż litery zaczęły zlewać się w jedną, bezkształtną masę. Zdania, które jeszcze chwilę temu wydawały się takie ważne, teraz traciły swoje znaczenie, stając się jedynie pustym zlepkiem słów. Był w stanie wymienić każde z nich z pamięci, ale ich sens już mu umykał. Czy to naprawdę jego własne myśli? Czy rzeczywiście tego chciał?
Siedział w milczeniu, czując na sobie spojrzenie Pana. Drake pytał go ostatni raz, czy na pewno chce to zrobić. Nie był w stanie odpowiedzieć. Na pewno? Czy kiedykolwiek był czegoś w pełni pewien? Wiedział jedno – jeśli ten list dotrze do jego rodziców, wszystko zostanie przypieczętowane. Nie będzie już odwrotu, nie będzie szansy na ratunek. Nie odnajdą go. Nie sprowadzą do domu. Nie przywrócą mu wolności.
Tylko... czym właściwie była ta wolność, której tak kiedyś pragnął? Wspomnienie wyblakło, stając się jedynie mglistą ideą, pustym hasłem, do którego stracił jakiekolwiek odniesienie. Kiedyś marzył o ucieczce, o powrocie, o tym, że wszystko będzie jak dawniej. Ale teraz? Teraz był tutaj. W miejscu, które znał. Z Panem, który go ukształtował. Po co miałby wracać do domu? By mierzyć się z rozpaczą rodziny, spojrzeniami pełnymi niezrozumienia i wyrzutów? By stanąć przed mediami, które zrobiłyby z niego bohatera tragicznej historii, a potem z zadowoleniem go zniszczyły, gdy tylko jego wersja wydarzeń nie wpisze się w odpowiednią narrację?
A jeśli by mu nie uwierzono? Jeśli ktoś uznałby, że to on odpowiada za zniknięcie Kyleb'a? Nie miał dowodów, nie miał niczego, co mogłoby poprzeć jego słowa. Może nawet zrobiono by z niego winnego, może uznano by go za kłamcę, który skazał rodzinę na lata niepotrzebnego cierpienia.
Odetchnął głęboko. Palce zadrżały mu lekko, gdy zginał kartkę na pół. Podniósł wzrok i podał ją Drake'owi, nie cofając ręki w ostatniej chwili, choć coś w nim krzyczało, by to zrobić.
Nie musiał mówić nic więcej. Podjął decyzję. Od teraz był częścią tego świata. Nie miał już dokąd wracać. Chyba, że śmierć przyniosłaby mu wybawienie. Ale i to nie było pewne. Przecież z trybików Yakuzy nie można było tak po prostu się wydostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz