Na dużej, grafitowej kanapie, z drewnianymi nóżkami głęboko zapadniętymi w dywan od ciężaru, siedzieli Drake i Akihito. Obaj w dość opłakanym stanie. Drake przyciskał do nosa miękki, ciemnoczerwony ręcznik, który z każdą minutą coraz bardziej nasiąkał jego krwią, a jego klatka piersiowa unosiła się miarowo w rytmie oddechu, którym usiłował zapanować nad pulsującym bólem rodzącym mu się w skroniach.
Tuż obok, z nieco przekrzywioną sylwetką i wciąż lekko poirytowanym spojrzeniem wbitym w pusty punkt na przeciwległej ścianie, Akihito trzymał na twarzy woreczek z lodem, który powoli zsuwał się z jego policzka. Metaliczny posmak krwi i niedawnej złości nadal drażnił mu gardło a każde przełknięcie przypominało mu o tamtym celnym ciosie, który nieopatrznie go dosięgnął.
Zanim zdążył poprawić kompres, Kaito zbliżył się bezszelestnie, jak wybudzony z zastoju cień. Bez słowa ujął lodowy woreczek z palców Akihito – delikatnie, ale stanowczo – obrócił go chłodniejszą stroną i ponownie przyłożył do obolałego miejsca. Jego ruchy były łagodne, niemal czułe, a głos, gdy się odezwał, brzmiał jak cichy wiatr łagodzący niedawny sztorm.
– Mam nadzieję, że nie będziesz miał siniaka pod okiem. Nie pasowałby ci. Za ładny jesteś.
Drake prychnął z przekąsem, nie odrywając ręcznika od nosa, ale rzucając w ich stronę zgaszone, podszyte rozbawieniem spojrzenie.
– Mną też mógłbyś się zainteresować. To ja tu najbardziej oberwałem – rzucił oschle.
Kaito spojrzał na niego chłodno a w jego oczach pojawił się ten znajomy cień pogardy, który potrafił zamrozić powietrze w pomieszczeniu szybciej niż lód w zamrażarce.
– Nie zasłużyłeś sobie nawet naparstek mojej uwagi a już tym bardziej troski – odpowiedział beznamiętnie.
– Borze szumiący... – westchnął Akihito, przewracając teatralnie oczami. – Zamknijcie się, obaj. Zachowujecie się gorzej niż dzieci po przedawkowaniu cukru.
Oderwał na moment dłoń od lodowego kompresu i spojrzał na swoje palce. Skóra na kostkach była zdarta, delikatnie zasiniała. Była to surowa pamiątka po ciosie, który trafił w kościstą szczękę Drake'a nie jeden raz. Uśmiechnął się lekko, krzywo, z jakąś szczerą, pozbawioną cynizmu nostalgią.
– Czuję się, jakbyśmy znowu byli w liceum – mruknął, zmieniając umiejscowienie kompresu na obolałą dłoń.
Drake też się uśmiechnął, mimowolnie, ledwie zauważalnie, ale było w tym coś autentycznego.
– Poza tym, że trochę boli – powiedział – to było całkiem odmładzające.
Spojrzał na Aki'ego, tym razem bez kpiny.
– Masz czas w piątek na jakiś sparing? Ostatnio nie mam z kim trenować – poskarżył się.
Akihito zastanowił się przez moment, po czym wzruszył ramionami.
– Sprawdzę w kalendarzu – odparł. – Dam ci znać wieczorem.
Drake westchnął, opierając się wygodniej o oparcie kanapy.
– Mamy dla siebie zdecydowanie za mało czasu, odkąd zostałeś głową Yakuzy – zauważył cicho, niemal ze smutkiem.
Aki wzruszył ponownie ramionami, bez żalu, ale też bez szczególnej irytacji, choć ten fakt też zaczynał mu przeszkadzać.
– Nic na to nie poradzimy.
I przez chwilę zapadła cisza – nie ta niezręczna, ale ta ciężka od słów, których nikt nie wypowiedział. Trwali tak obok siebie – poranieni, zmęczeni, może nawet trochę rozczarowani sobą nawzajem – ale jednak razem. I to, przynajmniej na teraz, musiało im wystarczyć.
Kaito opadł na kanapę tuż obok Akihito z cichym westchnieniem, jakby jego ciało wciąż nosiło ciężar porannej awantury. Wzrok zawiesił na dokumentach porozrzucanych na niskim stoliku – arkuszach wydruków, mapach, szkicach i notatkach, które jeszcze niedawno układały się w klarowny plan. Teraz wyglądały jak pobojowisko. Chaos papierów zdawał się odbiciem ich wzajemnych relacji – rozrzuconych, zmiętych, podważonych przez jeden zły moment, przez zbyt wiele niewypowiedzianych słów i zbyt gwałtowne gesty.
Zacisnął palce na kolanie i przez chwilę w milczeniu analizował, czy to wszystko, nad czym pracowali przez ostatnie miesiące, zostało właśnie zaprzepaszczone? Czy wystarczyła jedna bójka, kilka upokarzających słów i urażona duma, by zrujnować transakcję, której przygotowanie kosztowało ich tyle nerwów i kompromisów?
W myślach powrócił do rozmowy z przedstawicielami zagranicznej firmy transportowej, potem do spotkania z mecenasem Aoshimą, który niemal siłą wpychał ich w tę umowę, uznając ją za przełomową. A teraz? Teraz siedzieli tu poturbowani, wyglądając bardziej jak banda uczniaków po bójce na szkolnym boisku niż szacowni właściciele dobrze prosperujących firm. Kaito zastanawiał się, czy naprawdę był aż tak dumny, by przez głupie zaczepki Drake’a zrezygnować z tak intratnego zlecenia? Czy jego ego było aż tak wrażliwe? Akihito raczej nie pochwaliłby tej decyzji.
Kaito zerknął kątem oka na blondyna siedzącego obok. Ten znów przeniósł lód na policzek, z zamkniętymi oczami i uniesionym nieco podbródkiem, jakby próbował udawać, że jego obecność w tym pomieszczeniu była przypadkowa. Kaito przygryzł dolną wargę. Odruch ten pojawiał się u niego za każdym razem, gdy czuł niepewność, choć już dawno powinien go porzucić. Szybko jednak się opamiętał i puścił ją, rozdrażniony tym, jak łatwo wracał do dawnych słabości. Westchnął cicho.
– Możemy wrócić do interesów? – spytał spokojnie, niemal szeptem, nie patrząc tym razem na żadnego z nich. – Za godzinę przyjdzie ekipa przemalować pokój dla Hiro. Wolałbym do tego czasu załatwić to, co naprawdę istotne.
Drake spojrzał na niego znad ręcznika. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał rzucić kolejny tekst w swoim stylu – coś ciętego, sarkastycznego. Ale potem zerknął na Akihito, który obdarzył go wymownym spojrzeniem – jednym z tych, które przypominały, że jego cierpliwość miała granice. I że właśnie zbliżali się do nich z niepokojącą prędkością.
Westchnął więc, odsuwając ręcznik i delikatnie pociągnął nosem, sprawdzając, czy krwawienie wreszcie ustało. Na szczęście tak. Jego twarz nadal pulsowała tępo w miejscu, gdzie przyjął serię ciosów od przyjaciela, ale ból powoli odpuszczał.
– I tak straciłem tu już zbyt dużo czasu – mruknął, sięgając po czarną teczkę leżącą na drugim końcu stołu. – Niech chociaż wyjdzie z tego coś pożytecznego.
Akihito uśmiechnął się z satysfakcją, nie komentując niczego. Jego milczenie było wymowne jak aprobatywny gest mentora, który postanawia nie mówić „a nie mówiłem?”. Zamiast tego tylko przesunął wzrokiem po obydwu mężczyznach, pozwalając im wreszcie zająć się tym, co miało znaczenie. Może i dobrze zrobiła im ta burza. Może był to właśnie ten rodzaj oczyszczenia, którego potrzebowali – jak cięcie chirurgiczne, bolesne, ale konieczne, by oczyścić ranę.
Teraz, gdy emocje wyparowały a napięcie rozładowało się w najprostszy, najbardziej pierwotny i ludzki sposób, mogli wreszcie skupić się na tym, co potrafili najlepiej: współpracy i działaniu. Później przyjdzie czas na naprawianie szkód. Na przeprosiny lub ich brak. Na rozmowy, do których być może nigdy nie zdoła ich nakłonić. Ale teraz? Teraz mieli przed sobą konkretny cel. I jeśli czegoś nauczyły ich te lata we wspólnym układzie, to tego, że porządek można odbudować. Nawet z ruin. A może zwłaszcza z ruin. Aki zbyt cenił ich trójkąt, zbyt długo go pielęgnował, by pozwolić mu się rozpaść przez jedną słowną szarpaninę i kilka siniaków. Nie po tym wszystkim co razem zbudowali.
Przesunął leniwym spojrzeniem po wykresach leżących na stole i kątem oka dostrzegł Kaito. Młodszy mężczyzna wiercił się niespokojnie na swoim miejscu, jakby siedzenie go parzyło. Co chwilę poprawiał pozycję, splatał dłonie i rozplatał je ponownie, wzdychał nieznacznie, choć usilnie próbował sprawiać wrażenie skupionego.
– Co jest? – spytał w końcu Aki, marszcząc brwi z lekką irytacją. – Masz robaki w dupie, czy coś się dzieje?
Kaito zamarł w pół ruchu, chcąc sięgnąć szklanki z zimną już kawą i spojrzał na niego z nieco zaskoczonym, może nawet zakłopotanym wyrazem twarzy.
– Ja… – zaczął, ale przerwało mu pewne wahanie.
Przez chwilę wyglądał, jakby miał się wycofać, zamknąć w sobie, jak to często robił, gdy nie był pewien, czy powinien mówić. Jednak tym razem zebrał się w sobie. Przełknął ślinę i powiedział wprost to co kotłowało mu się w głowie.
– Mógłbym mieć do ciebie małą prośbę? – spytał.
Akihito uniósł brew, a zamiast odpowiedzieć kiwnął jedynie głową, dając mu przestrzeń do rozwinięcia tematu.
Tymczasem na piętrze, w gościnnej sypialni, Hiro odkleił się w końcu od drzwi. Przez ostatnie kilkanaście minut trwał przy nich niemal bez ruchu, przylepiony do drewna jak cień, nasłuchując z zapartym tchem. Awantura, którą wywołali mężczyźni na dole, była głośna, chaotyczna i bardzo… interesująca. A on, z natury zbyt ciekawski, nie miał w sobie tyle siły woli, by tego nie podsłuchiwać.
Powstrzymał się jedynie przed otworzeniem drzwi, bo wiedział, że Kaito nie rzuca słów na wiatr. Jasno nakazał mu zostać w pokoju. I choć Hiro miał w sobie nieco buntowniczej zadziorności, to równie dużo miał instynktu samozachowawczego. Wiedział, kiedy nie warto testować granic.
Gdy krzyki i stukot przesuwanych mebli, kroków czy prawdopodobnych uderzeń ustały a w ich miejsce przyszła stłumiona rozmowa, Hiro wreszcie się znudził. Usiadł na łóżku a potem się położył, zwijając w kłębek niczym kot szukający ciepła i bezpieczeństwa. I wtedy dopadło go poczucie głodu. Prawdziwy, skręcający, jak ssące tornado w brzuchu, które rozsadzało go od środka.
Zamknął oczy, próbując zasnąć, by jakoś zabić czas do obiadu, ale burczenie w żołądku nie dawało za wygraną. Zwłaszcza gdy przypomniał sobie, że nie jadł nic od wczorajszego wieczoru. W tej chwili byłby gotów zjeść nawet suchy ryż – albo, choć to nieco go zawstydzało, zadowolić się choć jednym cukierkiem, znalezionym pod materacem.
Ale sypialnia była pozbawiona takich udogodnień. Żadnych przekąsek, żadnych ciasteczek. Nawet uroczych zestawów herbaty, jak w hotelach, które oglądał w dramach. Jedyna opcja? Woda. Na szafce nocnej stała mała butelka – niedopita, chłodna, lekko zaparowana. Sięgnął po nią i wypił do dna, ale ulga była iluzoryczna.
Zrezygnowany, podniósł się z łóżka i ruszył do przylegającej do pokoju łazienki. Tam, w chłodnym świetle jarzeniówki, z niechętną dokładnością ocenił szkody, których narzędzie dyscypliny Kaito dokonało na jego ciele. Oparł jedną nogę o sedes i zsunął z bioder spodnie oraz bieliznę, po czym obrócił się bokiem do lustra nad umywalką.
Pośladki były czerwone, z delikatnymi smugami na skórze, lekko opuchnięte, ale bez siniaków. Bolały, oczywiście, zwłaszcza gdy dotknął ich palcami, ale musiał przyznać, że wyglądały to zaskakująco łagodnie. Obawiał się krwawych podbiegnięć pod skórą, ale takowe się nie pojawiły. Tyle tylko, że siedzenie nadal nie należało do najprzyjemniejszych doznań.
Westchnął, już mając naciągnąć z powrotem ubranie, gdy nagle usłyszał dźwięk. Skrzypnięcie klamki i cichy jęk zawiasów. Niemal nieuchwytne, ale wystarczająco wyraźne, by włoski na jego karku stanęły dęba. Ktoś właśnie otworzył drzwi do jego pokoju.
Przez ułamek sekundy stał z opuszczonymi spodniami, nadal z jedną nogą opartą o porcelanę sedesu, gdy w szczelinie drzwi pojawiła się znajoma sylwetka. Natychmiast wciągnął spodnie na biodra i stanął prosto jak żołnierz. Kaito zajrzał do wnętrza pokoju z kamiennym, chłodnym wyrazem twarzy, który natychmiast zredukował puls chłopaka o kilka uderzeń, gdy niepewnie wysunął się z łazienki.
– Za chwilę zjawi się ekipa remontowa – Kaito poinformował rzeczowo, bez choćby cienia czułości w głosie. – Mają dostosować willę do nowej sytuacji.
Hiro ściągnął brwi i spojrzał na niego z niejakim zdezorientowaniem. Dostosować? To brzmiało jak coś logicznego, ale w ustach Kaito brzmiało raczej złowieszczo i jakby miało więcej niedopowiedzianych warstw, niż chciałby zgłębiać.
– Ah… – bąknął cicho, kiwając głową, choć nadal nie do końca rozumiał, o co chodzi.
Kaito wszedł w głąb pokoju, jego spojrzenie prześlizgnęło się po wnętrzu z krótkim, oceniającym błyskiem, jakby sprawdzał, czy łóżko jest należycie zasłane a żaluzja w oknie zaciągnięta.
– Masz siedzieć w środku, dopóki nie przyjdę po ciebie osobiście – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I radzę ci nie kombinować Hiro. Jeśli choć uchylisz te drzwi kara będzie znacznie boleśniejsza niż ta dzisiejszego poranka – uprzedził.
Groźba zawisła w powietrzu jak grzmot bez błyskawicy. Hiro natychmiast zaczął energicznie potakiwać, a potem – jakby coś sobie przypominając – przygryzł wargę i powiedział na głos:
– Tak, Panie. Nie ruszę się z pokoju, obiecuję…
Zamilkł na moment, wiercąc się niezręcznie, po czym zebrał odwagę, by zadać pytanie, które od kilku minut zżerało go od środka.
– Tylko… co z obiadem?
Kaito zmrużył oczy z wyraźnym rozdrażnieniem, które przebiło się przez jego chłodną fasadę.
– Mając na uwadze fakt, że prędzej nas otrujesz niż nakarmisz… – syknął z lodowatym spokojem – dziś również zamówię jedzenie z restauracji. Kolację też – uprzedził pytanie, które już widział, że rodzi się na ustach chłopaka.
Hiro zamilkł a jego ramiona opadły z widoczną ulgą. W brzuchu znów coś mu zaburczało, ale tym razem przynajmniej wiedział, że nie będzie chodził resztę dnia głody. Przynajmniej nie dziś. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju i zawiesił spojrzenie na eleganckim mężczyźnie przed sobą.
– A co właściwie mam tu robić przez resztę dnia? – spytał cicho, nie będąc pewnym, czy nie zapomniał o jakimś wcześniej zleconym mu obowiązku.
– Cokolwiek – padła oschła odpowiedź. – Bylebyś nie przeszkadzał mi w pracy.
I z tymi słowami Kaito zniknął za drzwiami, zamykając je ze spokojnym kliknięciem, jakby właśnie zatrzaskiwał klatkę. Może nawet przekręcił klucz w zamku? Hiro nie był pewien, ale nie zamierzał tego sprawdzać. Westchnął tylko i powlókł się z powrotem na łóżko. Wsunął się pod narzutę i położył na boku, nasłuchując.
Nie musiał długo czekać. Wkrótce rozległ się stłumiony odgłos ciężkich kroków, tupot wielu stóp w roboczych butach, skrzypienie desek, metaliczny stuk narzędzi zderzających się w skrzynkach. Potem przyszło warczenie wiertarek, przeciągłe i uporczywe, które niosło się po ścianach i wbijało w czaszkę. Dźwięki mebli przesuwanych po podłodze, głosy mężczyzn wymieniających polecenia, echo życia toczącego się poza jego tymczasowym więzieniem. Wszystko to rozmywało się w jego umyśle, aż w końcu przestało go obchodzić.
Willa zmieniała się. On nie miał pojęcia, jak ani dlaczego. Ale też nie znał jej na tyle, by dostrzec późniejsze różnicę. Dla niego każda zmiana mogła pozostać niezauważona. Zwinął się w kłębek, wtulając policzek w chłodną poduszkę. Dzień dopiero co się zaczął a on już był nim tak zmęczony, jakby trwał całą wieczność.
Niedługo później, pomimo hałasów, zasnął. Z burczącym brzuchem i lekkim pieczeniem pośladków, ale w końcu spokojny. Choćby przez chwilę.
Kaito siedział za biurkiem w swoim gabinecie, z palcami zawieszonymi nad klawiaturą laptopa, ale jego wzrok nieustannie uciekał do drzwi. Od czasu do czasu usiłował wrócić do otwartego arkusza kalkulacyjnego, ale kolejne komendy pozostawały niedokończone. Dźwięki, które dobiegały zza ściany – rytmiczne walenie młotka, wiertarki warczące z furią godną oddziału demolującego ścianę – sprawiały, że nawet najbardziej uporządkowane umysły traciły wątek.
Westchnął ciężko i oparł się o fotel, rozcierając czoło jak ktoś, kto już dawno porzucił złudzenie produktywności. Prawda była brutalna – dzisiejszy plan dnia już dawno się posypał. I to nie tylko przez poranne zamieszanie. Pozostawało tylko to zaakceptować i wycisnąć z dnia tyle, ile tylko zdoła.
Sięgnął po telefon i zamówił obiad z ulubionej restauracji. Skoro nie mógł pracować, przynajmniej nie zamierzał głodować. Chwilę później zsunął się z fotela i ruszył na obchód. Chciał na własne oczy zobaczyć, co zdziałała ta ekipa, którą tak gorąco polecał mu Akihito. Nie spodziewał się wiele – znał standardy firm budowlanych i znał ich tempo. Ale już po kilku krokach musiał przyznać sam przed sobą, że był... pod wrażeniem.
Ekipa działała jak doskonale naoliwiona maszyna. Gdy jedna grupa kończyła właśnie wiercić otwory pod okablowanie w ścianie, druga niemal natychmiast przeciągała przez nie czarne, błyszczące przewody, a trzecia – w białych, niemal sterylnie czystych kombinezonach – czyściła po nich każdy centymetr przestrzeni. Nie zostawiali po sobie ani pyłku, ani śladu po wiertle. Jakby wszystko działo się poza czasem i materią.
Kaito uniósł brew z uznaniem. Gdyby nie widział tego na własne oczy, pewnie nie uwierzyłby, że w ogóle cokolwiek zostało ruszone. Nowoczesne panele przy drzwiach sterujące zintegrowanym systemem zabezpieczeń były jedynym elementem, który zdradzał, że zaszła jakakolwiek zmiana. A i je wkomponowano w przestrzeń tak dyskretnie, że nie zaburzały minimalistycznej harmonii domu.
Zdecydował w myślach, by odwołać dzisiejszą wizytę serwisu sprzątającego. Albo raczej – przesunąć ją na jutro, zgodnie z pierwotnym grafikiem. Ta ekipa zrobiła więcej niż ktokolwiek mógłby oczekiwać. W końcu skierował się do sypialni na piętrze – tej, która od dziś miała być pokojem Hiro. Drzwi były uchylone, więc zajrzał do środka.
Ściany błyszczały świeżą, kremową bielą a meble – nowe, z jasnego dębu – tchnęły spokojem i naturalnością. Wnętrze było spójne z resztą willi, którą urządzał lata temu z obsesyjną dbałością o estetykę. Żadnych ostrych krawędzi. Żadnych zbędnych ozdobników. Chciał by było w niej dużo przestrzeni, okien wpuszczających możliwie najwięcej światła i oczywiście, by każde pomieszczenie było funkcjonalne.
Kaito zmrużył oczy z satysfakcją i odwrócił się na dźwięk dzwonka do drzwi. Właśnie przyjechał obiad. Zszedł na dół, odebrał torby z posiłkiem i wniósł je do kuchni. Parujący ryż, miseczki z warzywami w sezamie, pojemniki z rybą w sosie teriyaki. Starannie rozpakował wszystko, układając w porządku na blacie, jakby nawet jedzenie musiało poddać się jego potrzebie kontroli.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła szesnasta. Pomyślał ponuro, że popołudnie przeciekło mu przez palce niczym woda a dzień zdążył go przerobić jak maszynka do mięsa. Poranne zamieszanie z kuchnią, kłótnia z Drake’iem, chaos z remontem – wszystko to sprawiło, że jego starannie układany plan dnia wylądował w śmieciach.
Nie miał jednak czasu na użalanie się. Potrzebował tylko paliwa, by móc wrócić do pracy. Zjadł szybko, stojąc przy blacie, prosto z pudełek, by zaoszczędzić czas również na zmywaniu. Wyrzucił opakowania do śmietnika i już chciał pójść do gabinetu, gdy jego wzrok padł na stojącą na brzegu blatu torbę z logiem kalmara. Na śmierć zapomniał o obecności w swoim domu chłopaka, z którego powodu trwał ten pospieszny remont. Zgarnął więc torbę zamaszystym ruchem i skierował się na piętro, do sypialni, którą zazwyczaj zajmował Akihito, gdy u niego gościł.
Kaito wszedł po cichu na piętro, niosąc w jednej ręce torbę z jedzeniem, którego zapach wypełniał korytarz. Przystanął na moment przed drzwiami do pokoju gdzie był Hiro. W pierwszym odruchu uniósł dłoń, by zapukać, ale zaraz opuścił ją z lekkim grymasem rozbawionej irytacji. Chciał pukać do chłopaka, którego kupił? Niedorzeczność tej myśli uderzyła go z opóźnieniem. Westchnął przez nos i nacisnął klamkę bez dalszego wahania.
Wnętrze pokoju spowijał półmrok – jasne, delikatnie błękitne ściany łagodnie odbijały popołudniowe światło wpadające przez zasłony. Już otwierał usta, by rzucić chłodno, że przyniósł obiad, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na sylwetce zwiniętej w kłębek na łóżku. Hiro spał. Był skulony, ułożony na boku z kolanami podciągniętymi pod brodę i biodrami przysłoniętymi jedynie rogiem narzuty, który najpewniej zarzucił na siebie przez sen, próbując osłonić się przed chłodem. Blada skóra ramion i karku kontrastowała z granatową tkaniną, a drobne łopatki zarysowały się pod cienką koszulką jak u ptaka.
Kaito bez słowa podszedł do komody przy drzwiach i odłożył torbę z jedzeniem, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Coś powstrzymało go przed natychmiastowym odejściem. Może ciekawość. Może pewien rodzaj obowiązku. A może zwyczajna potrzeba wypełnienia tej ciszy czymś innym niż myśli.
Podszedł do łóżka i przysiadł na jego brzegu. Hiro spał głęboko, spokojnie, z lekko rozchylonymi ustami i kosmykami włosów opadającymi na czoło. Kaito przyglądał się tej twarzy z wyraźnym skupieniem. Zabawny wydał mu się fakt, że nawet nie wie, za co właściwie zapłacił. Do tej pory nie miał okazji przyjrzeć mu się tak dokładnie. Wcześniejsze interakcje były pełne złości, napięcia i chaosu. A teraz... miał przed sobą kogoś kompletnie kruchego, śpiącego bezbronnie, jakby cały świat nie miał do niego dostępu.
Delikatnie, niemal z wahaniem, odgarnął mu włosy z czoła. Były szorstkie, nieprzyjemne w dotyku. Nie aż tak, by odrzucały, ale wystarczająco, by od razu zidentyfikować ich kiepską kondycję. Były wyraźnie przesuszone. Wyczuł to już wcześniej, w tamtym surowym geście wymierzania kary, gdy jego palce bezwiednie przesunęły się po głowie chłopaka.
Trzeba mu kupić lepszą maskę do włosów – odnotował w myślach sucho, rzeczowo, niemal jakby chodziło o pielęgnację jakiegoś egzotycznego zwierzęcia. Kenji wspominał coś o niedowadze. Może Hiro był niedożywiony? To tłumaczyłoby jego senność, zmęczenie, tę niepokojącą delikatność. Skórę bladą jak papier, mięśnie zbyt wiotkie jak na jego wiek. Trzeba będzie dopilnować jego diety.
Kaito przesunął wzrok na torbę i dostrzegł logo restauracji, charakterystycznego kalmara w czerwonym kimonie. Nie miał pojęcia, co lubią dzieciaki w wieku Hiro. Od dawna żył samotnie, otoczony dorosłymi, a gdy sam był młody, jego życie wyglądało drastycznie odmiennie od przeciętnego rówieśnika. Zamówił więc krewetki w tempurze, frytki i pierwszy lepszy owocowy napój. Pomyślał, że to pewnie nie było zbyt zdrowe. Ot, pierwsze, co przyszło mu do głowy. Odnotował więc w pamięci, by przy kolejnych zakupach zaopatrzyć się w warzywa i ryby, by wzbogacić dietę Hiro. Sam jadał w pośpiechu to co nawinęło mu się pod rękę. Choć potrafił i lubił gotować, to zwyczajnie rzadko kiedy miał na to czas.
Zamyślił się nad tym, tworząc niebezpiecznie wydłużającą się listę obowiązków na jutrzejszy dzień, patrząc gdzieś w bok, za okno, na jasne smugi światła przesuwające się po parkiecie. I właśnie wtedy poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił powoli głowę, nie chcąc spłoszyć owego ktosia.
Z łóżka, spod rozrzuconych kosmyków włosów, patrzyła na niego para piwnych oczu – nieco zaspanych, ale czujnych, zaskoczonych jego obecnością, może nawet lekko przestraszonych. W świetle, które wpadało przez zasłonę, ich kolor zdawał się mienić złotem. Kaito uniósł brew, ale nie odsunął się. Spoglądał w te oczy długo, bez słowa. I przez chwilę nie było między nimi niczego oprócz cichego pytania: co teraz?
Hiro drgnął nagle, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że nie jest sam. Jego ciało spięło się w jednej chwili, gotowe do ucieczki, jak u spłoszonego zwierzęcia. Zerwał się gwałtownie a jego spojrzenie pełne było przestrachu, na granicy paniki. Ten instynktowny ruch wywołał zaś natychmiastową reakcję Kaito. Mężczyzna pochylił się gwałtownie, wyciągając ręce w jego stronę – nie po to, by go powstrzymać, lecz by zapobiec upadkowi. Hiro był bowiem niebezpiecznie blisko krawędzi łóżka, gotów spaść z niego plecami prosto na parkiet. Dla Kaito była to naturalna reakcja, niemal odruchowa, wynikająca z czysto ludzkiej troski. Dla Hiro wyglądało to jednak zupełnie inaczej.
Z piskiem poderwał się do siadu, cofając się jeszcze bardziej, aż ręka zjechała mu z krawędzi łóżka, ale zatrzymał się w porę. Jego oczy były szeroko otwarte, oddech przyspieszony, jakby spodziewał się ciosu. Kaito zamarł. Na moment w pokoju zapadła cisza tak gęsta, że można by w niej było usłyszeć uderzenie spadającego włosa.
Kaito powoli opuścił ręce, jak ktoś mający do czynienia z dzikim, nieufnym zwierzęciem. Żadnych nagłych ruchów. Żadnych słów, które mogłyby pogłębić niepokój. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie – gestem pełnym ostrożności, ale pozbawionym kpiny. Chciał pokazać, że nie ma złych zamiarów. Że chłopak nie ma się czego bać. Skinął głową w stronę torby, która nadal stała na komodzie.
– Przyniosłem ci obiad – powiedział łagodnie.
Wstał z łóżka bez pośpiechu, jakby chciał zostawić mu przestrzeń.
– Kolacja będzie o dwudziestej pierwszej – dodał sucho, lecz bez surowości. – Chcę cię wtedy widzieć w jadalni.
Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem. Dopiero wtedy Hiro odetchnął. Ciało, które przed chwilą było napięte jak cięciwa, rozluźniło się powoli. Ramiona mu opadły. Wciągnął głęboko powietrze i przez chwilę po prostu siedział bez ruchu, jakby upewniał się, że zagrożenie naprawdę minęło.
Wreszcie opuścił bose stopy na miękki dywanik i ostrożnie podszedł do komody. Zapach jedzenia uderzył go natychmiast – ciepły, słony, tłusty, nęcący niczym syreni śpiew. Zajrzał do torby i aż oblizał mimowolnie usta, jakby sam odruch zdradzał, jak głodny naprawdę był.
Wyciągnął pudełka jedno po drugim i przyjrzał się ich zawartości. Frytki. Napój owocowy. I… krewetki w tempurze. Skrzywił się lekko. Może i był Japończykiem, ale owoce morza nigdy nie były jego pierwszym wyborem. Właściwie były ostatnim. Ale czy miał prawo narzekać? Nie. Zdecydowanie nie. To nie była miska ryżu rzucona na podłogę. Ani resztki z czyjegoś talerza. Nikt nie patrzył na niego z pogardą, nikt nie oczekiwał, że podziękuje z wdzięcznością za ochłapy. To było porządne jedzenie, przygotowane specjalnie dla niego.
Przysunął sobie fotel do komody i usiadł, starając się zachować porządek. Jadł ostrożnie, nie spiesząc się, ale i nie celebrując posiłku. Uważał, by żaden okruszek nie spadł na biały dywan, który wyznaczał granicę strefy wypoczynku w sypialni. I choć nie przepadał za krewetkami musiał przyznać, że były to najlepsze krewetki, jakie w życiu jadł. I najlepsze frytki. Słone, chrupiące, jeszcze ciepłe.
W miarę jak jedzenie znikało z pojemnika, za drzwiami powoli cichły odgłosy remontu. Tupot ciężkich butów, szuranie mebli, brzęk narzędzi i ryk wiertarek – wszystko to bledło, jakby dom znowu osiadał w swoim spokoju. Hiro jadł w milczeniu z głową pełną myśli, ale z wreszcie zaspokojonym żołądkiem. A to było coś co w jego poprzednim życiu nie zdarzało się zbyt często.
Wieczorem, gdy ciepło pary po kąpieli jeszcze unosiło się w łazience, Hiro stanął przed lustrem z ręcznikiem owiniętym wokół bioder a drugim, mniejszym, przecierał energicznie włosy z nadmiaru wody. Jego palce przesuwały się między mokrymi kosmykami szybko, rytmicznie, niemal nerwowo. Kiedy skończył, spojrzał przez ramię na pokój który zajmował.
Od razu ruszył, by dokładnie go obejść. Choć był przestronny, estetyczny i elegancki, a raczej przez to właśnie, w jego głowie ciągle odzywał się dawny głos – wymagający, bezduszny, nieznoszący niedbalstwa. Wszystko musiało być na swoim miejscu. Wszystko. To był nawyk, który wyniósł z klubu Takenaki, gdzie nawet jeśli spało się na zimnej podłodze i przykrywało podartym kocem, to gdy tylko wybijała godzina pracy, wszystko musiało być ułożone idealnie. Z obowiązku, z lęku przed karą, by przetrwać.
Sprawdził więc, czy fotel stoi dokładnie pod oknem, czy oparcie jest równo a nogi znajdują się przy liniach dywanu, jak wcześniej. Przeszedł do komody i starannie zgarnął niewidoczne już dla oka okruszki po obiedzie. Puste opakowania po posiłku wrzucił z powrotem do torby, którą postawił przy drzwiach. Narzutę na łóżku wygładził dokładnie, prostując każde zagięcie. Nawet przeciągnął palcami po szwie, by leżała idealnie prosto. Na koniec zerknął na budzik stojący na nocnej szafce. Zielone cyfry na wyświetlaczu mrugały miarowo pokazując 20:53. Usiadł na brzegu łóżka i patrzył, jak każda minuta przemija i zmienia się na kolejną. Gdy tylko wybiła 20:57, nacisnął przycisk, dezaktywując alarm, który sam ustawił po południu. Nie zdążył nawet wydać żadnego dźwięku.
Hiro westchnął cicho, jakby właśnie zakończył jakiś codzienny rytuał. Przebiegł spojrzeniem po pokoju po raz ostatni, upewniając się, że wszystko jest idealnie i dopiero wtedy przebrał się w rzeczy, które służyły mu za piżamę. Luźne szorty i bawełnianą koszulkę. Po czym zbliżył się do drzwi, uchylając je z pewnym wahaniem. Wyjrzał na zewnątrz niczym zwierzę sprawdzające, czy opuszczenie nory nie grozi śmiercią. Ale korytarz okazał się pusty. Nie słyszał żadnych głosów ani niczyich kroków.
Wysunął się na korytarz cicho, ostrożnie, niczym intruz. Każdy jego ruch był płynny a kroki stawiał na palcach, usiłując wybadać skrzypiące miejsca na podłodze. Choć oficjalnie miał teraz swobodę w tym domu, jego ciało wciąż nie rozumiało, że nie grozi mu natychmiastowa reprymenda za bycie „nie na miejscu”. Dopiero gdy zbliżył się do schodów i dostrzegł ciepłe światło sączące się z salonu oraz usłyszał cichy szmer dialogów z telewizora, jego ramiona odrobinę się rozluźniły. Dźwięki życia codziennego – spokojne, miękkie – koiły go bardziej, niż chciałby przyznać.
Zszedł powoli na dół i zajrzał do jadalni. Stół był nakryty a na jego blacie czekały dwa zestawy posiłków, starannie przygotowane. Kaito siedział już przy stole, wyprostowany i z łokciami opartymi lekko o podłokietniki. Nie jadł. Czekał na niego. Hiro przełknął ślinę i podszedł ostrożnie, niemal w podskokach. Zatrzymał się przy stole i uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
– Jestem na czas? – spytał nieśmiało.
Kaito nie odpowiedział od razu. Zamiast tego zmrużył oczy a jego spojrzenie stwardniało, gdy usta wygięły się lekko w chłodnym półuśmiechu.
– Znów nie użyłeś formy grzecznościowej – upomniał go sucho. – Ile razy mam ci to przypominać?
Hiro momentalnie się zreflektował. Skulił się lekko i skinął głową z przepraszającym wyrazem twarzy.
– Przepraszam… Czy jestem na czas, Panie?
Tym razem Kaito przyjął odpowiedź bez zastrzeżeń. Nawet skinął powoli głową w geście aprobaty.
– Tak. Usiądź.
Wskazał mu miejsce przy stole. Hiro podążył za jego gestem i w duszy aż jęknął. Miejsce znajdowało się tuż obok mężczyzny – nie naprzeciwko, nie po skosie, lecz tuż przy jego lewym boku. Zbyt blisko, by się ukryć, zbyt blisko, by swobodnie odetchnąć. Ale co mu pozostało? Usiadł niepewnie, ostrożnie, jakby sam dotyk krzesła pod sobą mógł sprowokować jakąś reakcję. Plecy miał wyprostowane, dłonie złożone na kolanach a oczy utkwił w talerzu przed sobą.
Kaito, jakby zgodnie z jakimś niepisanym prawem, nie odezwał się ani słowem, gdy Hiro zajął miejsce przy stole. Bez choćby spojrzenia w jego stronę, sięgnął po pałeczki i zaczął spokojnie jeść. Jego ruchy były precyzyjne, kontrolowane, niemal rytualne – dokładnie takie, jakich Hiro spodziewał się po swoim właścicielu. Dla chłopaka cisza przy stole była jednak czymś trudnym do zniesienia.
Siedział z opuszczoną głową, dłonie trzymając ciasno splecione na kolanach, nie wiedząc, co powinien zrobić. Czekać na pozwolenie? Zacząć jeść samemu? Czy może właśnie teraz robił coś źle, siedząc bez ruchu jak posąg? Kaito westchnął cicho, jakby na potwierdzenie jego oba, ale nie z irytacji, lecz z lekkiego znużenia.
– Jedz póki ciepłe – rzucił beznamiętnym tonem.
Hiro drgnął lekko, jakby ktoś zaskoczył go głośnym klaśnięciem. Sięgnął ostrożnie po pałeczki, które leżały równiutko przy misce. Uniósł je nieco niezgrabnie i nieufnie nad talerzem, po czym delikatnie dźgnął jeden z kawałków czegoś, co wyglądało na tofu albo rybę w jakimś sosie. Nie miał pojęcia, co to było. Pachniało dobrze, wyglądało apetycznie, ale jego instynkt nakazywał ostrożność. Po chwili jednak przełamał się i włożył kęs do ust. Smak był zaskakująco łagodny, subtelny i daleki od taniego, pozbawionego wyrazu jedzenia, do którego był przyzwyczajony.
Kaito kątem oka obserwował jego niepewność. Choć próbował utrzymać neutralny wyraz twarzy to kącik jego ust uniósł się mimowolnie. Było coś zabawnego, ale też rozczulającego w tej ostrożnej walce chłopaka z czymś tak prostym jak kolacja.
– Co do jutrzejszego śniadania... – po kilku minutach Kaito odezwał się niespodziewanie, wycierając kącik ust serwetką.
– Postaram się bardziej! – Hiro przerwał mu natychmiast, prostując się na krześle. – Ale potrafię zrobić tylko omlet z jajek i... – urwał nagle, gdy napotkał spojrzenie Kaito. Srogie, ostre, pełne zimnej reprymendy. Jak ostrze, które tnie bez wysiłku.
Hiro zamilkł, pochylił głowę i wcisnął do ust kawałek jedzenia, przeżuwając go długo, jakby tylko to mogło mu pomóc zniknąć.
– Przepraszam… Panie – dodał szeptem, z pełnymi ustami.
Kaito odchrząknął lekko i wrócił do poprzedniego tonu.
– Nie chcę powtórki z dzisiaj. Jesteś zwolniony z przygotowania śniadania.
Jutro przed południem przyjedzie ktoś, kto zajmie się nauczeniem cię podstaw gotowania – oznajmił.
Hiro podniósł wzrok, zaskoczony. Otworzył usta, jakby miał spytać „kto?”, ale zamknął je równie szybko, uznając, że nie warto ryzykować. Kiwnął tylko głową i wrócił do jedzenia. W środku jednak czuł coś, czego nie potrafił jednoznacznie nazwać. Coś na pograniczu wdzięczności i dziecięcego entuzjazmu. Kaito chciał w niego inwestować. Ktoś naprawdę miał go czegoś nauczyć. Dla Hiro, który przez większość życia był raczej przesuwany z kąta w kąt, niż prowadzony, to znaczyło więcej, niż potrafiłby ubrać w słowa.
Gdy skończyli jeść, Hiro pamiętał, by pozbierać po sobie naczynia. Odniósł je do kuchni, starając się zachować maksymalną ostrożność, by niczego nie stłuc ani nie zachlapać. Wrócił jednak zaraz do jadalni niepewnie, z miną, która mówiła jasno, że zaraz może zrobić coś nie tak.
– Panie… nie jestem pewien… jaki program mam włączyć w zmywarce – przyznał cicho.
Zamiast uniesionego głosu czy zniecierpliwionego gestu, usłyszał tylko:
– Pokażę ci.
Kaito podszedł do niego i z tą samą dokładnością z jaką układał dokumenty po porannym spotkaniu, nacisnął poszczególne przyciski, wyjaśniając mu, tak jak rano, który do czego służy i w jakie kolejności ma je wcisnąć. Hiro kiwnął głową z przejęciem, zapamiętując dokładnie układ przycisków.
Gdy tylko uznał, że może się oddalić, chciał czym prędzej uciec na górę, do bezpiecznej sypialni. Już był przy schodach, gdy poczuł dłoń na ramieniu i zamarł.
– Chodź – powiedział Kaito. – Pokażę ci pokój, który będziesz zajmował na stałe. Obecny był tylko tymczasowy.
Chłopak spiął się momentalnie, mięśnie naprężyły mu się pod dotykiem jak u kogoś, kto spodziewa się szarpnięcia. Jego myśli natychmiast popędziły w stronę pralni a raczej, co gorsza, schodów prowadzących do piwnicy – ciemnej, ciasnej i przerażającej w jego wyobraźni. Ale ich kroki skierowały się w przeciwną stronę. Na piętro. Hiro poczuł, jak napięcie w jego barkach powoli puszcza. Nie do końca, nie całkiem, ale na tyle, by iść za Kaito bez oporu. Bez walki. Może nawet z odrobiną ciekawości.
Dotarli do końca korytarza w milczeniu. Kaito szedł przodem, spokojnym, równym krokiem a Hiro podążał za nim z bijącym sercem i coraz większym napięciem w piersi. Gdy mężczyzna zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami i sięgnął do klamki, chłopak mimowolnie wstrzymał oddech. Coś w jego ciele zesztywniało, jakby z góry spodziewał się chłodu, mroku i betonu. Ale gdy Kaito nacisnął przełącznik i ciepłe światło zalało pomieszczenie, napięcie zaczęło powoli odpływać.
Jego oczom ukazała się bardzo prosta, ale jasna i schludna przestrzeń. Pokój był znacznie mniejszy niż ten, który zajmował dotąd, a przede wszystkim bardziej oszczędny. W rogu stało łóżko, niewielkie, pojedyncze, przykryte zwykłym kocem w odcieniu przygaszonej szarości. Nie było tu narzuty, nie było nadmiernej ilości poduszek ułożonych w hotelowym stylu. Jedynie zwyczajna, funkcjonalna pościel.
Pod oknem znajdowało się biurko – niewielkie, ale solidne. Obok niego stał niski, tapicerowany fotel i mały stolik – wystarczający, by pomieścić talerz i kubek z herbatą. Z jednej strony ściany znajdował się segment meblowy: połączenie szafy, a raczej jej połowy i komody. Dwoje drzwiczek kryło miejsce na położenie poskładanych ubrań a między nimi znajdowała się kolumna szuflad na bieliznę i inne drobiazgi. Nie było tu też dywanu, który przyjemnie otulałby stopy o poranku. Podłoga była chłodna, goła, ale czysta.
Mimo wszystko Hiro uśmiechnął się szczerze, z autentyczną ulgą i czymś, co przypominało dziecięcy zachwyt. Bo to miejsce było normalne. Proste. Nie przytłaczało go ani bogactwem, ani luksusem, ani obawą, że jedno przypadkowe dotknięcie może kosztować więcej niż całe jego dotychczasowe życie. W tym pokoju wreszcie czuł, że może być sobą, że nic tu nie krzyczało: „nie twoje”.
Kaito dał mu chwilę na rozejrzenie się. Stał w progu z rękami w kieszeniach, czekając w milczeniu. Gdy Hiro w końcu odwrócił się ku niemu, ten skinął głową i rzucił rzeczowo:
– Przenieś tutaj swoje rzeczy.
– Dziękuję… naprawdę, dziękuję, Panie – powiedział Hiro z taką wdzięcznością w głosie, że aż coś ścisnęło Kaito w piersi.
Nim mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, chłopak wręcz pobiegł w stronę tymczasowego pokoju, gdzie zostawił swoje ubrania i przybory toaletowe. Kaito westchnął.
– Nie biegaj. Podłoga jest śliska – rzucił za nim, ale już nie zobaczył, jak Hiro się uśmiechnął i zniknął za zakrętem.
Z rozbawieniem pokręcił głową, zostając na miejscu. W ciszy czekał, aż chłopak wróci, ściskając w rękach pokaźną górkę ubrań, przyciskając je do siebie jak coś najcenniejszego na świecie.
– To już wszystko? – zapytał Kaito, stojąc nadal w progu, kiedy Hiro układał już ostatnią partię bielizny w jednej z szuflad.
– Tak, Panie – odparł chłopak, zamykając delikatnie szufladę.
Kaito spojrzał na zegarek na nadgarstku.
– Dobrze. Pora spać. To był ciężki i szczerze mówiąc, zdecydowanie za długi dzień. Zejdź jutro na śniadanie o odpowiedniej godzinie i nie zaśpij tym razem.
– Tak, Panie – szepnął Hiro, spuszczając wzrok.
– Dobranoc – rzucił Kaito i bez dalszych słów oddalił się korytarzem.
Hiro został sam. Odetchnął głęboko i jeszcze raz omiótł wzrokiem cały pokój. Mały, prosty, bez ozdobników – ale który mógł nazwać wreszcie swoim. Może nie z wyboru, może nie z prawa… ale miał wrażenie, że pasuje tutaj znacznie bardziej niż do przesadnie wystylizowanej sypialni gościnnej.
Usiadł na brzegu łóżka, przez chwilę pocierając dłonią pościel, po czym podniósł się jeszcze raz, by zgasić światło. Pomieszczenie pogrążyło się w półmroku bo tylko blada poświata księżyca zaglądała przez zasłony. Po omacku wrócił do łóżka i wsunął się pod kołdrę. Materac był twardszy, ale komfortowy. Koc przyjemnie miękki i ciepły.
Po raz pierwszy od dawna mógł mieć nadzieję, że uda mu się zasnąć bez myślenia. Leżał przez chwilę z otwartymi oczami, nasłuchując odgłosów domu, ale było ich zaskakująco mało. Żadnych krzyków. Żadnego tupotu. Żadnych wrzasków zza ściany. Była tylko cisza i ciepło pościeli, które ukołysały go do snu.
Poranek jak zawsze zaczął się dla Makoto wcześnie. Wytarł ostatnie krople wody z karku i przeczesał palcami wilgotne włosy, sprawdzając w lustrze szafy, czy wszystko wygląda nienagannie. Z zacięciem wygładził koszulkę, którą miał na sobie i wepchnął wystającą kieszeń w spodniach do wewnątrz.
– Kaname, tempo! – zawołał, zamykając szafę i wychylając się w bok, by dostrzec wnętrze łazienki. – Wyglądasz jakbyś zamierzał zasnąć nad tą umywalką.
Z łazienki dobiegło niewyraźne mamrotanie a zaraz potem odgłos płukania ust. Chwilę później zaspany Kaname, w rozciągniętym t-shircie i z nieogarniętą grzywką, wlókł się za nim z pastą do zębów w kącikach ust.
– Mówiłem, żebyś kładł się wcześniej – zagadnął Makoto, wciągając cienki sweter przez głowę. – Ale nie, musiałeś oglądać dramę do drugiej w nocy.
– To był finałowy odcinek – burknął Kaname, przecierając zaczerwienione oczy.
Zeszli razem na dół, zgrani jak dwie zębatki tego samego mechanizmu, choć jedna z nich wyraźnie potrzebowała choć odrobiny kawy.
W kuchni panował zaskakujący harmider. Lu, z włosami spiętymi w niedbały kok, krzątał się przy kuchence z miną człowieka, który właśnie odkrył, że zgubił pół godziny z dnia. Omlet na patelni pryskał aromatycznym tłuszczem a chłopak w fartuchu wyglądał, jakby prowadził bitwę o każde jajko. Makoto aż zmarszczył brwi na ten widok.
– Pan zażyczył sobie śniadania wcześniej? – spytał.
Lu zerknął na niego przez ramię, przewracając omlet zgrabnym ruchem nadgarstka i nieco wspomagając się szpatułką.
– Nie. Ale muszę się jeszcze spakować.
– Spakować? – Makoto powtórzył, unosząc jedną brew.
– Mhm. – Lu wzruszył ramionami i zajął się kolejnym składnikiem. – Nie wiem, po co. Po prostu kazał mi się spakować. Mam być gotowy zaraz po śniadaniu.
Makoto podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej ulubioną filiżankę ich Pana – granatową, porcelanową, z cienkim, złotym rantem. Jego palce pogładziły ją z namaszczeniem.
– Zaczął już poranny trening? – zapytał.
– Tak – Lu tylko mruknął, zbyt zajęty, by wdawać się w rozmowę.
Makoto postawił filiżankę na blacie i przystąpił do przygotowania kawy – dokładnie, z dbałością o każdy szczegół. Po chwili ruszył w stronę siłowni, niosąc ją ostrożnie, jakby trzymał relikwię. Wszedł cicho do środka i przystanął tuż za progiem.
– Przepraszam za najście – powiedział z lekkim uśmiechem. – Przyniosłem kawę, Panie.
Akihito właśnie kończył serię podciągnięć. Zeskoczył z drążka z gracją i odebrał od niego filiżankę. Upijając łyk, zmrużył oczy z wyraźnym zadowoleniem.
– Idealna – rzucił krótko.
Makoto podał mu ręcznik, który zwisał z uchwytu na bieżni. Aki wytarł czoło, a Mako, nie mogąc już dłużej się powstrzymać, odezwał się tonem, który powinien brzmieć swobodnie, ale ewidentnie był podszyty jakąś obawą.
– Czy mam pomóc Lu się spakować? – zapytał.
Akihito spojrzał na niego z nieco kpiącym uśmieszkiem.
– Lu to duży chłopiec. Na pewno nie zapomni majtek i szczoteczki – zażartował, znając nadopiekuńczość swojego uległego.
Makoto wyglądał na nieco zakłopotanego, ale nie na tyle, by porzucić temat.
– Czy on… zrobił coś nie tak? Zostaje odprawiony? – dopytywał.
W jednej chwili wesołość zniknęła z twarzy Akihito na dźwięk tych słów. Zrobił krok w jego stronę, a jego spojrzenie stężało.
– Co też przyszło ci do głowy? – spytał niemal z niedowierzaniem.
Makoto lekko się spiął, gdy dłoń Pana uniosła się w jego kierunku, ale zaraz się rozluźnił i z cichym westchnieniem wtulił w nią policzek, odruchowo chwytając za jego palce, by kojący dotyk nie zniknął zbyt szybko. Potrzebował chwili by poukładać myśli i dobrać odpowiednie słowa.
– Bo… my wszyscy… nie młodniejemy – powiedział w końcu, ledwie słyszalnie, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
Akihito uniósł brwi i po sekundzie parsknął śmiechem. Jego głos był ciepły, z tym charakterystycznym chropowatym brzmieniem, które pojawiało się, gdy był naprawdę rozbawiony.
– A więc o to chodzi – stwierdził domyślnie.
Pochylił się i pocałował Makoto w czoło.
– Wino, im dojrzalsze, tym ma bogatszy aromat. Zwłaszcza jeśli osobiście doglądałem procesu produkcji.
Makoto natychmiast zrozumiał tę przewrotną grę słów. Uśmiechnął się z ulgą i lekkim zażenowaniem.
– Powinienem wrócić do kuchni, zanim Lu ogłosi się niepodzielnym królem piekarnika? – wymamrotał, usiłując nadać swojemu tonowi lekkości i rozbawienia, co jako tako mu wyszło.
– Właśnie. I nie myśl o głupotach – rzucił Aki.
Makoto puścił jego dłoń, który zostawiła ledwie cień ciepła dotyku, i ruszył z powrotem, nieco uspokojony. W kuchni zastał Kaname, który już siedział przy kuchennej wyspie z miną człowieka skazanego na egzekucję. Krzywiąc się okrutnie przełykał swoją codzienną dawkę leków a potem popijał je wodą, sapiąc cicho i trąc zmęczone oczy.
– A mówiłem, że trzeba spać, a nie beczeć przy serialach – rzucił Makoto z przekąsem, ale w głosie było więcej troski niż złości.
– To był ostatni odcinek sezonu… i było warto – wymamrotał Kaname, wciąż z grymasem niesmaku na ustach.
Makoto tylko pokręcił głową, zerkając na Lu, który niczym najlepszy szef kuchni w topowej restauracji, z wprawą rzucał na blat kolejne potrawy na półmiskach. Makaron udon ze smażonymi warzywami, omlety omurice, miseczki z fasolkami edamame w oleju sezamowym i całą masę innych pyszności, jakby miał zamiar wykarmić tuzin ludzi. Jednak nie wszystkie dania lądowały na ich domowej wydawce. Część trafiała do lodówki, jakby robił zapasy na czas swojej nieobecności. Mako uśmiechnął się ciepło na to spostrzeżenie i szturchnął lekko Kaname w bok, by zachęcić go do pomocy przy nakrywaniu do stołu. Pomimo pozornego chaosu, wszystko szło zgodnie z planem. Jak zawsze w posiadłości Akihito.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz