Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

22.02.2025

89.

Mick stał wyprostowany z rękami splecionymi za plecami, wbijając wzrok w podłogę gabinetu Akihito. Był w tym wyuczony gest uległości, którego nigdy nie chciał przyswoić a jednak tkwił w nim głęboko, niczym instynkt obronny.

Akihito siedział za biurkiem, swobodnie oparty o podłokietniki fotela, z nogą założoną na nogę. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, jedynie mierząc Mick’a chłodnym, oceniającym spojrzeniem.

- Twoje zachowanie przy kolacji było skandaliczne – oznajmił w końcu spokojnym, niemal leniwym tonem. – A teraz jeszcze śmiesz przychodzić do mnie z prośbą o dostęp do laptopa? – zapytał retorycznie.

Mick drgnął lekko, ale szybko się opanował. Nie zamierzał dać Aki’emu satysfakcji z jakiejkolwiek reakcji.

- Nie rozumiem o co panu chodzi – powiedział, utrzymując pozornie spokojny ton.

Akihito uniósł brew, jakby jego ignorancja jeszcze bardziej go rozbawiła.

- Znam niski poziom twoich manier, ale powinieneś przynajmniej wiedzieć, że gdy rozmawiam ze swoimi gośćmi, moi ulegli mają siedzieć cicho. Nawet jeśli wspaniałomyślnie pozwalam im uczestniczyć w posiłku

Mick zaciął usta w wąską linię, ale nie zamierzał ugryźć się w język.

- Nie jestem uległym – przypomniał.

Na ustach Akihito pojawił się cyniczny uśmiech.

- Rzeczywiście – mówiąc pokiwał głową z udawaną zgodą. – Ty jesteś niewolnikiem

Mick uniósł głowę a jego oczy pociemniały ze złości.

- W dodatku stanowisz własność Drake’a – Aki przeciągnął te słowa z lekką przyjemnością, jakby przypominanie Mick’owi jego miejsca sprawiało mu satysfakcję.

Przez chwilę w gabinecie panowała cisza.

- Ale w tej chwili jesteś pod moją opieką – dodał, sięgając po szklany sześcian, w którym zatopiona była korona, a który stanowił przycisk do papieru.

Obrócił przedmiot kilka razy w dłoni, jakby rozważał dalsze słowa.

- Może byłem dla ciebie zbyt pobłażliwy i zatraciłeś należyty obraz sytuacji – zastanawiał się na głos.

Odstawił kostkę na miejsce i wbił w Mick’a przenikliwe spojrzenie.

- Ale zaraz to naprostujemy – stwierdził z lekkością.

Akihito powoli otworzył szufladę biurka, wsuwając dłoń do środka z precyzją kogoś, kto doskonale wiedział, czego szuka. Po chwili wyciągnął swoją ulubioną teleskopową szpicrutę – smukły, metalowy przedmiot, który rozwinął jednym płynnym ruchem, jakby miał w dłoni miecz a nie narzędzie kary. Mick odruchowo zacisnął szczękę, ale nie cofnął się nawet o krok, gdy Akihito niespiesznie wstał od biurka i przesunął palcami po cienkim pręcie, jakby oceniając jego wagę.

- Oprzyj się o biurko – polecił spokojnie. – I opuść spodnie – dodał.

Mick poczuł gorącą falę buntu, która niemal natychmiast uderzyła mu do głowy.

Nie ma mowy! – warknął w myślach.

Chciał odpyskować, rzucić coś zgryźliwego albo nawet roześmiać się Aki’emu prosto w twarz z taką samą bezczelnością z jaką zrobiłby to przy Drake’u. Ale potem spojrzał mężczyźnie w oczy.

Surowe, nieustępliwe spojrzenie sprawiło, że cały zapał zgasł w nim równie szybko, jak się pojawił. Po prostu gra nie była warta świeczki. Drake nie przybiegnie tu na białym koniu, by go uratować. A nawet gdyby był w pobliżu, to zapewne tylko przytaknąłby przyjacielowi albo – co gorsza – dołożył swoje razy.

Mick przełknąwszy dumę i zaciskając pięści, wykonał polecenie. Akihito obserwował go przez chwilę, jakby oceniając, czy będzie miał do czynienia z dalszym oporem, ale gdy Mick po prostu oparł się o biurko, ciężko wspierając na przedramionach, na jego ustach pojawił się ledwie widoczny uśmiech.

- Bardzo dobrze – pochwalił go nawet.

Szpicruta przecięła powietrze, wydając znajomy świst, który jeżył włoski na karku.

- Trzydzieści uderzeń – Aki oznajmił rzeczowo, jakby podawał warunki umowy. – Za wtrącanie się do rozmowy, za brak szacunku wobec moich gości i za to, że najwyraźniej zapomniałeś, kto tu ustala zasady

Nie wkładał w ciosy zbyt wiele siły. To miało być jedynie przypomnienie o obowiązujących w jego domu regułach a nie prawdziwa kara. Mimo to metalowa szpicruta nie potrzebowała wiele, by pozostawić po sobie ślad.

Pierwsza seria dziesięciu smagnięć sprawiła, że Mick zacisnął palce na krawędzi biurka, ale nie wydał z siebie nawet jęku. Druga sprawiła, że napiął ramiona i oddychał ciężej przez nos, ale nadal nie przerwał milczenia. Po trzeciej jego skóra płonęła ostrym, piekącym bólem, ale nie pozwolił sobie na żadną reakcję poza drganiem mięśni, na które nie mógł nic poradzić.

Akihito przyjął to z pewnym uznaniem. Była to miła odmiana po rozwrzeszczanym, wierzgającym Kaname, którego ukarał niedawno.

Opuścił szpicrutę, nie spiesząc się z przerwaniem milczenia, które zapadło w gabinecie. Mick wciąż opierał się o biurko, ale jego oddech wyrównał się niemal natychmiast, jakby trzydzieści uderzeń nie zrobiło na nim większego wrażenia.

- Koniec kary – obwieścił Aki spokojnym tonem.

Mick wyprostował się, ale nie podniósł wzroku.

- Zrozumiałeś swoją winę? – spytał mężczyzna.

Chłopak zacisnął usta w wąską linię.

- Tak. Rozumiem – przyznał z pewną niechęcią.

Słowa zabrzmiały z zaciętym spokojem, który trudno było rozgryźć – brzmiał, jak duma połknięta w imię świętego spokoju.

- Przepraszam – dodał po chwili, widząc, że najwyraźniej oczekuje się od niego czegoś więcej.

Nie zwlekając wciągnął spodnie z powrotem na biodra, jakby chciał zamknąć ten rozdział i nigdy do niego nie wracać. Na szczęście Akihito skinął głową, uznając temat za zakończony. Już miał odprawić chłopaka, gdy ten, jak gdyby nigdy nic, rzucił:

- To teraz mogę skorzystać z laptopa?

Aki uniósł brew, patrząc na niego, jakby naprawdę nie wierzył w poziom jego bezczelności. A potem roześmiał się szczerze, odkładając szpicrutę na biurko.

- Jesteś po prostu niemożliwy – stwierdził.

Mick wzruszył ramionami.

- Bardzo mi na tym zależy – przyznał.

Akihito przyjrzał mu się przez moment a potem westchnął z pewną dozą pobłażliwości.

- Zastanowię się jutro

Mick otworzył usta, jakby chciał protestować, ale Aki uprzedził go spokojnym tonem.

- Kiedy wrócimy ze strzelnicy

Chłopak zmarszczył brwi, zaskoczony.

- Myślałem, że to było jednorazowe…

Akihito pokręcił głową, jakby nudziło go tłumaczenie czegoś oczywistego.

- To, co ostatnio robiliśmy, to była tylko zabawa. Właściwie niczego cię jeszcze nie nauczyłem – stwierdził.

Zaledwie te kilka słów wystarczyło, by na twarzy Mick’a pojawił się cień ekscytacji. Po chwili jego usta nawet wygięły się w uśmiechu.

- To, kiedy jedziemy? – spytał z nowym zapałem.

Akihito uśmiechnął się lekko, przeciągając moment odpowiedzi, jakby chciał jeszcze przez chwilę potrzymać chłopaka w niepewności.

- Jutro o dziewiątej chcę cię widzieć w garażu – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale w jego oczach wciąż błyszczało rozbawienie.

Mick skinął głową, zadowolony z obrotu spraw. Już chciał się wycofać, odejść do pokoju, by wreszcie odpocząć, ale Akihito uniósł dłoń, zatrzymując go w miejscu.

- Jeszcze nie skończyliśmy – jego głos był spokojny, ale nie pozostawiał miejsca na dyskusję. – Usiądź na leżance – rozkazał.

Mick spojrzał na niego podejrzliwie.

- Po co? – zapytał.

- Czas zdjąć ci szwy – Aki wskazał ruchem głowy na leżankę w rogu gabinetu.

Mick zmarszczył brwi, doszukując się w tym jakiegoś podstępu.

- Wolałbym, żeby zrobił to Kenji… – przyznał z pewnym wahaniem.

Akihito prychnął cicho i przewrócił oczami.

- Nie będziemy wzywać lekarza do takiej błahostki – stwierdził.

Mick nie wyglądał na przekonanego, ale zanim zdążył wymyślić jakąś rozsądną wymówkę, Akihito dodał z drwiącym uśmiechem:

- Nie bój się, zdałem pierwsze półrocze medycyny na studiach. To chyba więcej niż ty, co? – zakpił.

Mick naburmuszył się momentalnie.

- Te studia nie były moim wyborem – przyznał z pretensją w głosie.

- No właśnie – Aki wzruszył ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało. – A teraz siadaj, bo robi się późno

Mick westchnął ciężko, ale wykonał polecenie, usadawiając się na leżance z wyrazem niezadowolenia na twarzy. Akihito podwinął rękawy, wyciągnął z szuflady małe nożyczki chirurgiczne i pęsetę, po czym podszedł do niego, stając nad nim z tym swoim cholernie spokojnym, niewzruszonym wyrazem twarzy.

- Najpierw palec

Złapał dłoń chłopaka i odwrócił ją tak, by mieć lepszy dostęp do szwów. Nie był przy tym specjalnie delikatny, ale zręcznie podważył supełki pęsetą, przeciął je ostrzem nożyczek i jednym sprawnym ruchem wydobył nitkę spod skóry. Mick syknął cicho, ale nie cofnął ręki.

- A mówił pan, że nie będzie boleć – obruszył się.

- Wcale tak nie mówiłem – Aki odpowiedział z pewnym rozbawieniem, nawet na niego nie patrząc, zbyt zajęty usuwaniem kolejnych nitek.

Cały proces zajął może minutę, ale Mick miał wrażenie, że trwało to o wiele dłużej.

- Teraz skroń – oznajmił Akihito.

Odłożył pęsetę i przesunął palcami po linii włosów chłopaka, odgarniając je tak, by dobrze widzieć miejsce zszycia. Mick starał się siedzieć nieruchomo, ale czuł, jak napięcie rozchodzi się po jego ciele, gdy Aki pochylił się nad nim i niemal poczuł na policzku jego ciepły oddech. Nożyczki znów błysnęły w świetle lampy a po chwili chłopak poczuł lekkie szarpnięcie, gdy kolejne nici były usuwane.

- Gotowe – oznajmił Aki, odsuwając się i prostując plecy, po czym odrzucił narzędzia na metalową tacę z cichym brzękiem. – Było tak strasznie? – zapytał z wyraźną drwiną.

Mick potarł palcem miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowały się szwy i spojrzał na mężczyznę z lekką urazą.

- Było nieprzyjemne – przyznał z niechęcią.

- Tak jak twoje zachowanie przy kolacji – skwitował Akihito, uśmiechając się kpiąco, ale ruchem dłoni wskazał na drzwi. – Teraz możesz już iść

Mick nie czekał na ponowne pozwolenie. Wstał z leżanki, poprawił ubranie i niemal wymaszerował z gabinetu.

- Dobranoc, proszę pana – rzucił jeszcze przez ramię.

Sposób, w jaki zaakcentował ostatnie słowa, nie uszedł uwadze Akihito. Zamiast jednak skomentować, tylko uśmiechnął się pod nosem, słysząc trzask zamykanych drzwi. Musiał przyznać, że Drake miał specyficzny gust, ale rozumiał, dlaczego zadziorność Mick’a tak mu się podobała. Był nieco ciekaw, jak zareagowałby, gdyby go jej pozbawił, ale chyba nie miał ochoty tego sprawdzać. Miał teraz ważniejsze problemy na głowie. A mianowicie Kaito, który właśnie uchylił drzwi jego gabinetu i zajrzał nieśmiało do środka.

- Możemy porozmawiać? – zapytał przy tym niepewnie.

Akihito westchnął ciężko, wyrzucając do śmietniczka pod biurkiem pozostałości szwów Mick’a i waciki, którymi przetarł mu skórę.

- Jeśli to nic pilnego wolałbym zostawić to na jutro. Jestem zmęczony a godzina jest dość późna – przyznał.

Kaito zacisnął wargi, jakby się wahał, ale ostatecznie wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

- Nie, musimy porozmawiać teraz – oznajmił stanowczo.

Aki uniósł kącik ust w uśmiechu. Przecież sam uczył go pewności siebie, więc do kogo mógł mieć teraz pretensje?

Tymczasem Mick wrócił do pokoju chłopaków, z westchnieniem opierając się plecami o drzwi. Jakby dopiero teraz mógł pozwolić sobie na chwilę oddechu. Starał się ignorować przy tym wpatrzone w siebie spojrzenia, jakby wszyscy czekali na niego w napięciu.

- I jak? – Lu odezwał się pierwszy, podchodząc bliżej. – Bardzo oberwałeś?

Mick skrzywił się lekko, poruszając obolałym biodrem.

- Nie było najgorzej – powiedział, wzruszając ramionami, jakby nie robiło to na nim większego wrażenia, choć pieczenie po uderzeniach wciąż było wyraźnie odczuwalne.

Nie chciał jednak rozwodzić się nad tym tematem, więc od razu podszedł do jednego z łóżek i sięgnął pod materac, gdzie przygotowane były leki Kaname.

- To ostatni – powiedział, pstrykając w strzykawkę, by usunąć ewentualne bąbelki powietrza.

Kaname, leżący już pod kołdrą, kiwnął głową.

- Dam sobie jutro radę – oznajmił pewnie.

Mick spojrzał na niego kątem oka i już miał powiedzieć coś na głos, ale zamiast tego zachował swoje myśli dla siebie.

Obyś miał rację, dzieciaku… – pomyślał.

Nie wyraził jednak swoich obaw. Szybko podał mu zastrzyk, jak pokazywał mu Kenji, a Kaname nawet nie drgnął. W milczeniu obserwował, jak Makoto idzie do łazienki i sprawnie ukrywa strzykawkę w śmietniku, przykrywając ją stertą papierowych ręczników. Gdy wrócił, klasnął w dłonie, spoglądając po zebranych.

- Dobra, koniec na dziś. Wszyscy do łóżek – zakomenderował.

Nikt się nie sprzeciwiał. Dzień był długi a myśl o odpoczynku dla wszystkich wydawała się kusząca. Makoto zgasił światło, po czym wsunął się pod kołdrę, próbując ułożyć wygodnie w swoim łóżku, które wreszcie odzyskał, bo Mick był już w pełni sprawny i mógł sypiać na futonie.

Ale sen nie nadchodził. Mako leżał na plecach, wpatrując się w ciemny sufit, podczas gdy myśli kłębiły się w jego głowie. Wciąż wracał do jednej rzeczy. A raczej osoby. KaitoZachodził w głowę, kim ten młodzieniec mógł być dla ich Pana? Nie potrafił jednak znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. I to nie dawało mu spokoju.


Lu schodził po schodach, ziewając przeciągle i rozcierając zmęczone oczy. Było jeszcze wcześnie a on wciąż czuł w kościach ciężar minionego dnia. Przygotowanie śniadania było jego pierwszym obowiązkiem, dlatego skierował się prosto do kuchni, mając nadzieję, że ciepła herbata postawi go na nogi.

Już na korytarzu poczuł zapach unoszący się w powietrzu – intensywny, przyjemnie rozgrzewający, inny niż zwykle. Zmarszczył brwi i przyspieszył kroku. Gdy wszedł do kuchni, jego oczom ukazał się widok, którego się nie spodziewał. Przy kuchence, skupiony na zawartości garnka, stał Kaito.

Lu zatrzymał się kilka kroków od kuchennej wyspy, zaskoczony.

- Yyy… dzień dobry? – mruknął.

Kaito podskoczył lekko, jakby złapany na gorącym uczynku, ale szybko odzyskał rezon. Odwrócił się do niego z lekkim uśmiechem, choć w jego oczach błysnęło coś na kształt zakłopotania.

- Dzień dobry! – odpowiedział entuzjastycznie, odkładając drewnianą łyżkę na bok.

Lu zmierzył go spojrzeniem i uniósł brew.

- Co ty… robisz? – zapytał niepewny jak tytułować gościa.

Teoretycznie Kaito przedstawił się im z imienia, więc był to sygnał, że tak mają go nazywać, ale właściwie nikt nie powiedział tego wprost. Z drugiej strony jednak, chyba czułby się niezręcznie mówiąc do niego per pan, skoro byli w zbliżonym wieku.

- Śniadanie – Kaito oparł dłonie o biodra, jakby chciał podkreślić swoją inicjatywę. – Pomyślałem, że skoro wszyscy tu pracują, a ja tylko się obijam, to przynajmniej mogę coś przygotować. Czuję się trochę jak darmozjad…

Lu nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia.

- To… dość nietypowe – przyznał ostrożnie. – Jesteś gościem Pana. To normalne, że zdajesz się na nas

Kaito wzruszył ramionami, jakby taka odpowiedź mu nie odpowiadała.

- Mam dwie zdrowe ręce, więc mogę przygotować głupie śniadanie – stwierdził.

Lu przekrzywił głowę i zerknął mu przez ramię, chcąc sprawdzić, co takiego właściwie gotował.

- A co tam pichcisz? – spytał, przymykając oczy na chwilę i delektując się aromatem.

- Aki powiedział, że ma dziś ochotę na coś tradycyjnego, więc robię zupę miso, pieczone szparagi i rybę – powiedział, wskazując ręką piekarnik.

Lu rozejrzał się po kuchni. Była schludna i uporządkowana – składniki starannie ułożone na blacie, brudne naczynia namakały w zlewie, co znacznie ułatwiało późniejsze sprzątanie. Uśmiechnął się pod nosem. Musiał przyznać, że obawiał się, iż Kaito tylko przysporzy im pracy, ale wyglądało na to, że chłopak naprawdę wiedział, co robi. Wtedy jednak przyszła mu do głowy inna myśl.

- Kaname nie zje żadnej z tych rzeczy – przyznał, marszcząc brwi. – Może jeszcze zupę, ale nic więcej. Trzeba będzie przygotować coś lekkostrawnego

Kaito momentalnie spoważniał.

- Och… przepraszam, nie wiedziałem – zakłopotał się.

Lu pokręcił głową z rozbawieniem.

- Źle mnie zrozumiałeś, nie winię cię za to. Skąd niby miałeś wiedzieć – stwierdził lekko i przewiesił przez kark swój fartuszek, wiążąc go ciasno w pasie, co ładnie podkreśliło jego talię.

Kaito uśmiechnął się lekko, ale nie skomentował tego.

- Pomogę ci – oznajmił Lu. - Owsianka wychodzi mu już bokiem, ale możemy przygotować puszysty omlet na słodko. Chyba mamy jeszcze w spiżarni truskawki – powiedział, rozglądając się za składnikami.

Kaito skinął głową, stawiając na wolnym gazie patelnie i wrzucając na nią kawałeczek masła.

- W lodówce widziałem konfiturę z jeżyn – powiedział, wyciągając z górnej szafki miskę i podając ją Lu, jakby doskonale znał rozmieszczenie poszczególnych rzeczy w kuchni.

Chłopak o fascynujących, bursztynowych oczach uśmiechnął się, przyjmując ją i nim zabrał się za omlet zerknął jeszcze do piekarnika.

- Dodałeś do ryby jakieś przyprawy? Może szafran? – spytał uchylając drzwiczki i sprawdzając widelcem, czy szparagi nie są już zbyt miękkie.

Kaito uniósł brwi.

- Nie. Powinienem? – odpowiedział pytaniem.

Lu zatrzymał się w pół ruchu i spojrzał na niego ostrzegawczo.

- Absolutnie nie – powiedział stanowczo, kręcąc głową – Mako ma na niego alergię. Nie może nawet go dotknąć

Kaito wyglądał na szczerze zaskoczonego.

- Nie miałem pojęcia – przyznał.

- Teraz już wiesz – Lu posłał mu pobłażliwy uśmiech, po czym wrócił do przygotowywania posiłku.

Obaj pracowali w cichej harmonii, dopracowując ostatnie detale śniadania. I choć wciąż istniało między nimi napięcie, wynikające z niepewności i różnicy statusów, to tego ranka przynajmniej przez chwilę mieli wspólny cel.

Niedługo później Makoto ostrożnie sprowadzał Kaname po schodach, trzymając dłoń na jego plecach na wypadek, gdyby chłopak stracił równowagę. Każdy krok wydawał się dla niego drobnym wyzwaniem – jego ruchy były powolne, ostrożne a mimo to wciąż czasem krzywił się lekko, jakby wewnętrznie walczył z narastającym bólem. Brak leków przeciwbólowych dawał mu się we znaki, ale Makoto dostrzegał w Kaname coś, czego nie widział od dawna – determinację.

Młodszy chłopak dzielnie wykonał rano kilka prostych ćwiczeń, które Mako pokazał mu, by rozruszać zdrętwiałe mięśnie. Nie narzekał, nie prosił o pomoc. Starał się. To było więcej, niż Makoto się spodziewał i musiał przyznać, że był z niego z tego powodu odrobinę dumny.

Gdy dotarli na dół, Mako pomógł Kaname zająć miejsce przy stole, podkładając mu dodatkową poduszkę, by mógł siedzieć w miarę wygodnie. Chłopak skinął mu głową w niemym podziękowaniu, ale niemal natychmiast jego wzrok skupił się na smakołykach, które powoli zapełniały stół.

Makoto też je zauważył, wyczuwając aromatyczną woń ryby, zupy miso i pieczonych warzyw. A wraz z tym jego wzrok powędrował do kuchni, gdzie Lu kończył podawanie śniadania… razem z Kaito.

Obserwował ich z niechęcią, widząc, jak swobodnie ze sobą rozmawiają. Lu uśmiechał się do Kaito, komentując coś przy kuchence a Kaito odwdzięczał się radosnym śmiechem, jakby zupełnie nie zauważał cienia rezerwy, który wciąż tkwił w Makoto.

Najstarszy z nich powstrzymał się od komentarza, nawet jeśli bardzo miał ochotę rzucić jakąś kąśliwą uwagą. Nie mógł tego zrobić, gdyż dołączyli do nich Mick i Akihito.

Wszyscy zasiedli do posiłku o czasie, a atmosfera przy stole wydawała się wyjątkowo lekka… przynajmniej dla większości. Makoto przyglądał się w milczeniu, jak Kaito niemal świergocze do ich Pana, energicznie opowiadając o jakimś niedorzecznym śnie, w którym, jak twierdził, Akihito i Drake byli bliźniakami i prowadzili wspólnie restaurację z ramenem. Aki uśmiechał się z rozbawieniem w wyśmienitym nastroju.

- Czyli Drake miał na sobie fartuch i serwował ludziom makaron? – spytał z kpiną w głosie.

- Tak! Tylko fartuch! I nikt nie zwracał uwagi na jego goły tyłek – Kaito zachichotał, zupełnie nieświadomy lodowatego spojrzenia Makoto.

Akihito zawtórował mu tym samym, stwierdzając z rozrzewnieniem, że byłoby na co popatrzeć.

Ale to nie słowa Kaito najbardziej irytowały Mako. To gesty i to nawet nie samego Kaito a Akihito. Subtelne, ale wyraźne. Pan, który starł kciukiem ślad sosu z kącika ust chłopaka, jakby to było coś zupełnie naturalnego. Pan, który dolał mu herbaty, nie pytając nawet, czy chce.

Te drobne oznaki czułości, które dla obcych mogły wydawać się nieznaczące, dla Mako były niczym ciosy zadane tuż pod żebra. Udawał, że skupia się na Kaname, który ostrożnie jadł swój omlet, ale w jego wnętrzu narastała irytacja. Kim Kaito właściwie był dla ich Pana? I dlaczego do cholery zachowywał się, jakby miał tu zostać na dłużej? Czy już wystarczająco nie nadużył gościnności Akihito?

Po śniadaniu Makoto zbierał naczynia ze stołu z pozorną obojętnością, ale wewnątrz aż się gotował. Każdy stukot porcelany o blat wydawał mu się bardziej irytujący niż zwykle a świadomość, że Lu tak beztrosko gawędził z Kaito podczas śniadania, tylko dolała oliwy do ognia.

Lu w milczeniu pomagał mu sprzątać, nieświadomy napięcia unoszącego się w powietrzu. Dopiero gdy wsunął ostatni talerz do zmywarki, Makoto przerwał ciszę ostrym tonem.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że takie zachowanie względem gościa Pana jest niedopuszczalne – skarciło z pełną powagą.

Lu zatrzymał się w pół ruchu i spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- O czym ty mówisz? – spytał, kompletnie nie rozumiejąc zachowania przyjaciela.

- O tym, że zbyt spoufalasz się z Kaito – oznajmił starszy.

- Przecież on jest całkiem w porządku – Lu wzruszył ramionami, jakby temat nie był wart większej uwagi.

Makoto zmrużył oczy.

- To gość Pana, a ty jesteś uległym. Cokolwiek sobie wyobrażasz, lepiej przestań – ostrzegł.

Lu otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Mako kontynuował, tym razem jeszcze ostrzej:

- A co by powiedział Pan, gdyby dowiedział się, że pozwoliłeś mu gotować dla nas posiłek? – spytał.

Lu zacisnął usta w cienką linię.

- Raczej nie miał nic przeciwko… - stwierdził.

Makoto natychmiast wychwycił to jedno słowo i uśmiechnął się chłodno.

- "Raczej" – Powtórzył, mierząc go lodowatym spojrzeniem. – Czyli nie masz pewności. A jeśli Pan jednak uzna, że to był brak szacunku? Jeśli mu się to nie spodoba? – dopytywał.

Lu przełknął ślinę, zaczynając rozumieć, do czego to zmierza.

- Mako, chyba przesadzasz... – spróbował załagodzić sytuację.

- Jeśli sądzisz, że będę za ciebie przyjmował cięgi, albo co gorsza bronił cię, jeśli Pan się o tym dowie, to jesteś w ogromnym błędzie – oznajmił Mako.

Lu zdębiały spojrzał na przyjaciela, jakby ten właśnie spoliczkował go słowami. Dotąd, cokolwiek by się nie działo, zawsze trzymali się razem. Wspierali się, osłaniali, nawet jeśli oznaczało to wzięcie na siebie części winy. A teraz Makoto jasno dawał mu do zrozumienia, że nie zamierza go chronić.

To zabolało.

Mimo to Lu nie pozwolił, by emocje przejęły nad nim kontrolę. Zamiast tego zmrużył oczy i zapytał spokojnie:

- Co cię dziś ugryzło od rana? Słyszałem, jak się w nocy wierciłeś. Źle spałeś?

Makoto odwrócił wzrok, wbijając spojrzenie w blat.

- Nie ważne – burknął pod nosem.

- Mako… - Lu wyciągnął do niego rękę, by dotknąć jego ramienia.

- Daj mi spokój – starszy odtrącił ją nim go dosięgnął.

Zamaszystym ruchem zamknął drzwiczki zmywarki, wcisnął odpowiedni program i odwrócił się na pięcie. Ruszył na piętro, zostawiając Lu samego w kuchni, odprowadzony jego zmartwionym spojrzeniem.


Przez kolejne dni Makoto stał się niemal wojskowym nadzorcą codziennych obowiązków, nieustannie strofując wszystkich, jeśli uznał, że nie wykonują swojej pracy dostatecznie dobrze. Lu musiał znosić jego surowe spojrzenia i uwagi, gdy tylko chociaż na chwilę pozwalał sobie na żarty w trakcie sprzątania. Kaname, choć wciąż nie był w pełni sił, również nie uniknął jego krytycznych spojrzeń, gdy za długo ociągał się przy drobnych zadaniach. Nawet Mick nie został oszczędzony – ich sprzeczka przerodziła się w pełnowymiarową kłótnię, kiedy Mako uznał, że chłopak jest zbyt niedbały przy odkurzaniu.

Mick, jak to miał w zwyczaju, nie gryzł się w język i odgryzł mu się ostrą ripostą, że chyba coś go ostatnio nieźle uwiera, skoro chodzi wiecznie nabuzowany. Makoto nie zamierzał wdawać się w jałowe przepychanki i zakończył dyskusję, ignorując dalsze docinki Mick’a.

Mimo wszystko uważał, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Przecież dbał o porządek w domu Pana.

Teraz siedział samotnie w salonie, książka spoczywała na jego kolanach, ale jego myśli błądziły daleko od jej treści. Nie potrafił się skupić. Co chwilę zerkał na zegar wiszący na ścianie, odliczając minuty do powrotu Akihito.

Gdy w końcu drzwi posiadłości otworzyły się i rozległ się dźwięk kroków w korytarzu, Mako niemal zerwał się na równe nogi. Szybko podszedł do Pana z wprawą pomagając mu zdjąć kurtkę.

- Czy mam przygotować kąpiel, Panie? – zapytał cicho, gotów natychmiast wykonać polecenie.

Akihito rozpiął mankiety koszuli, rozcierając nieco kark.

- Nie ma potrzeby – rzucił swobodnie, po czym spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. – Ale możesz zrobić nam drinka

Makoto skłonił głowę i bez słowa skierował się do barku. Chciał się skupić na przygotowaniu napojów, na starannym odmierzeniu odpowiednich proporcji, na drobnych rytuałach, które zawsze dawały mu poczucie porządku. Ale nie potrafił udawać, że nie słyszy rozmowy dobiegającej z kanapy.

Kaito mówił coś do Akihito z ożywieniem, poruszając się przy tym swobodnie, jakby czuł się tu już jak u siebie.

- Wystawa jest już prawie dopięta, ale muszę jeszcze omówić kilka szczegółów z kuratorami – opowiadał radośnie, nie spuszczając wzroku z Aki’ego. – Chciałbym, żebyś tam był. Twoja obecność zrobiłaby wrażenie na sponsorach

- Chyba masz mnie za kogoś ważniejszego, niż w rzeczywistości jestem – Akihito uśmiechnął się leniwie, ale nie odsunął się, gdy Kaito oparł się na jego ramieniu.

Makoto zacisnął palce na szkle, gdy Kaito bez najmniejszego skrępowania tulił się do ich Pana. Zaczął się domyślać, co irytowało go w całej tej sytuacji. Nie chodziło o samą obecność Kaito. Chodziło o to, jak dobitnie zajmował miejsce u boku Akihito.

Mako wziął głębszy oddech i skupił się na swoim zadaniu. Wycisnął kilka kropel soku z limonki, dolał alkoholu, ostrożnie wymieszał. Nie patrzył na nikogo, gdy niósł drinki. Nie chciał widzieć tych cielęcych oczu chłopaka i pobłażliwego uśmiechu Pana.

Postawił szklankę z ciętego kryształu przed Akihito, z najwyższą starannością układając ją na serwetce. A potem przyszła kolej na Kaito. Jego ruch był nieco gwałtowniejszy, nie do końca celowo, ale nie na tyle, by można było uznać to za jawną prowokację.

Kaito nie zdążył dobrze uchwycić szklanki. Drink wyślizgnął mu się z rąk, rozlewając się po jego nogach a kryształ uderzył o dywan z głuchym dźwiękiem.

Makoto natychmiast się opamiętał i otworzył usta, by przeprosić, ale nawet nie zdążył zrobić kroku w stronę kuchni po ścierkę. Siarczysty policzek dosięgnął go szybciej. Jego głowa odchyliła się w bok a na skórze momentalnie pojawiło się palące ciepło.

Kaito stał oszołomiony, spoglądając na swoje mokre spodnie a Akihito rozmasowywał dłoń, mierząc Makoto surowym spojrzeniem.

- Co się ostatnio z tobą dzieje? – spytał chłodno.

Makoto skłonił się nisko, nie podnosząc wzroku.

- Przepraszam za moje rozkojarzenie, Panie – powiedział jednym tchem.

Nie było sensu tłumaczyć się bardziej. Bez słowa ruszył do kuchni, przyniósł ścierkę i zaczął wycierać rozlany napój, skupiając się na każdym, nawet najmniejszym śladzie wilgoci na dywanie.

- Z samego rana go wypiorę, Panie – zapewnił cicho, uważnie kontrolując ton głosu.

Akihito westchnął, po czym spojrzał na Kaito.

- Idź się przebrać – rzuciło niego.

Chłopak skinął głową, wciąż nie do końca rozumiejąc, co właśnie się wydarzyło i zniknął na schodach. Mężczyzna odstawił swój drink na stolik i z odrazą spojrzał na poplamiony, jasny dywan, który tak lubił, bo to Drake go wybrał.

- Zrobisz to teraz – oznajmił, spoglądając na Makoto z góry. – Nie zamierzam słuchać wycia piorącego odkurzacza, więc wynieś dywan do garażu – rozkazał.

Makoto powstrzymał się przed skrzywieniem, choć jego usta lekko się wygięły, na myśl o spędzeniu co najmniej godziny w zimnym garażu.

- Tak, Panie – skinął jednak głową i pospiesznie zwinął dywan, przesuwając uprzednio stolik.

Nie wiedział, co w tej chwili bolało go bardziej – uderzenie w twarz, własna głupota czy uśmiech, który wrócił na twarz Pana, gdy tylko Kaito zszedł z piętra, przebrany w suchą odzież.


Makoto pochylał się nad dywanem, szorując uporczywą plamę z rozlanego drinka. Zimna woda ściekała mu po dłoniach, przenikając przez materiał rękawów i wżerając się w skórę, ale nie zwracał na to uwagi. Wysiłek fizyczny, ruchy powtarzane mechanicznie, napięcie mięśni przy każdym kolejnym pociągnięciu szczotką – to wszystko pozwalało mu nieco oderwać się od rzeczywistości, ale nie na długo. Bo myśli wciąż uderzały w jego umysł niczym lodowata fala.

Kaito. To on był źródłem niepokoju, który narastał w nim z każdym dniem. Pojawił się znikąd a jego obecność przewróciła wszystko do góry nogami. Odkąd zamieszkał w posiadłości, Pan się zmienił. Nie wzywał ich do pokoju uciech, nie przywoływał do siebie, jakby nagle o ich zapomniał.

W ogóle ledwo co bywał w domu. Jeśli nie doglądał interesów, to jeździł z Mick’iem na strzelnicę, albo spędzał czas z Kaito, pokazując się z nim publicznie, dając tym samym jasny sygnał, że chłopak znajduje się pod jego protekcją. Pomagał mu umocnić swoją pozycję, ugruntować jego wpływy w podziemiu.

A oni? Byli teraz tylko tłem, obsługą w domu. Makoto nie sądził, że będzie mu brakować Pana – nie w ten sposób – ale pustka, którą po sobie zostawiał, była przytłaczająca. To nie tak, że był zazdrosny o Kaito. Nie, nie do końca. Chociaż może jednak trochę. Jednak znacznie silniejszy od zazdrości był strach.

Obawa przed przyszłością, która nagle przestała być jasno określona. Bo co, jeśli znudzą się Panu? Co, jeśli pewnego dnia stwierdzi, że nie są mu już potrzebni? Że wystarczy mu Kaito?

Ich świat był uzależniony od kaprysu jednej osoby. Życie, które Makoto zbudował pod skrzydłami Pana – choć pełne ograniczeń, obowiązków i reguł – było stabilne. Przewidywalne. A teraz ta stabilność zdawała się chwiać w posadach.

Mako zacisnął zęby i włożył w szorowanie jeszcze więcej siły, jakby próbował wyprać nie tylko plamę, ale i własne myśli. Jednak im mocniej wcierał detergent w tkaninę, tym zimniej robiło się w jego wnętrzu. Bo nie znał odpowiedzi na pytanie, które coraz bardziej dudniło mu w głowie. Co się z nimi stanie, jeśli Pan zdecyduje się ich pozbyć?


Dwa dni później Makoto wszedł do gabinetu Pana bezszelestnie, ale niemal od razu usłyszał głosy dochodzące z drugiej części pomieszczenia. W tej bardziej zacisznej części gabinetu, za masywnym regałem z książkami, znajdowała się niewielka biblioteka, którą Akihito wykorzystywał głównie do prywatnych rozmów i chwilowej ucieczki od codziennego zgiełku.

Mako podszedł bliżej, zaintrygowany. Za kawowym stolikiem, przy którym zazwyczaj Pan pił popołudniową herbatę, Mick siedział ze skrzyżowanymi nogami na pufie. Jego twarz wyrażała pełne skupienie, gdy dłonie, wciąż nie do końca sprawne z powodu gojących się złamań, zajęte były składaniem do kupy pistoletu, rozłożonego uprzednio na czynniki pierwsze.

Makoto nie znał się na broni. Nie potrafił określić modelu, ani nawet nazwać poszczególnych części, które Mick usiłował złożyć z powrotem w całość. Wiedział jedynie, że chłopak wyglądał na wyjątkowo upartego w swoim działaniu.

Akihito natomiast siedział w fotelu naprzeciwko, nonszalancko wspierając policzek na dłoni i cierpliwie poprawiając Mick’a, gdy ten mylił kolejność części.

- Nie ta strona. Odwróć ją – upomniał go lekko, stukając palcem w podłokietnik fotela.

Makoto nie chciał im przeszkadzać, ale musiał przekazać swoją wiadomość. Cichym odchrząknięciem dał więc znać o swojej obecności, a gdy Aki zerknął na niego kątem oka, skłonił się lekko.

- Mick znowu zapomniał wziąć po obiedzie leki – oznajmił neutralnym tonem.

Młodszy blondyn spojrzał na niego przez ramię i westchnął ciężko, jakby Mako właśnie ogłosił mu najgorszą nowinę.

- Już ich nie potrzebuję – rzucił z irytacją.

Akihito odwrócił głowę w jego stronę i posłał mu zimne spojrzenie.

- O tym zdecyduje Kenji – powiedział tonem, który nie znosił sprzeciwu. – Dopóki tak się nie stanie, masz je przyjmować

Mick przewrócił oczami, ale nie chciał się sprzeciwiać.

- Przyniesiesz mi je, Mako? – spytał, nie chcąc przerywać ćwiczeń.

Starszy chłopak skinął głową i poszedł do biurka Pana. Sięgnął do kieszeni spodni po mały kluczyk i odblokował nim dolną szufladę, gdzie przechowywane były leki. Jego palce sprawnie odnalazły odpowiednie opakowanie. Przez krótką chwilę patrzył na rządek buteleczek i blistrów ułożonych w schludnym porządku, aż jego wzrok padł na coś, co nie powinno go zainteresować.

Środek przeczyszczający.

Dziwne, że znajdował się w tej samej przegródce co leki dla Mick’a. Może należał do Pana? Może był tam od dawna, tylko wcześniej nie zwracał na niego uwagi? Może nawet sam położył go w tym miejscu i nie zauważył? Mimo to, jakaś myśl zawitała w jego umyśle.

Podskoczył lekko, gdy surowy głos Akihito przerwał ciszę.

- Makoto – Pan ponaglił go.

Szybko zamknął szufladę i przekręcił klucz w zamku, chowając go z powrotem do kieszeni. Wrócił do części bibliotecznej i wręczył Mick’owi tabletki. Blondyn przyjął je bez słowa, połykając od razu, nawet bez popijania. Po chwili odłożył na stolik poskładany pistolet, podnosząc na Akihito dumnie wzrok, z satysfakcją wymalowaną na twarzy.

Aki zerknął na broń, po czym wskazał na leżącą obok sprężynkę.

- A to co? – zapytał z rozbawieniem.

Mick spojrzał na drobną część, wziął ją w palce i zaklął pod nosem.

- Kurwa!

- Język – upomniał go natychmiast Akihito.

Mick odchrząknął i rzucił pospieszne:

- Przepraszam. Ale… chyba mam na dziś dość nauki

Aki zaśmiał się kpiąco.

- Tak szybko wymiękasz? – spytał z jawną drwiną.

- Nie wymiękam, tylko… - Mick usiłował się bronić.

- Powtórz ćwiczenie – Aki rozkazał od razu, nie dając mu na to najmniejszych szans.

Mick westchnął ciężko, naburmuszył się, ale nie ośmielił się protestować. Bez słowa sięgnął po pistolet i zaczął rozkładać go na nowo.

Makoto przyglądał się tej scenie w milczeniu, zaciskając palce na materiale spodni. Pan był dla Mick’a wyjątkowo cierpliwy. Poświęcał mu uwagę, uczył, poprawiał błędy, jednym słowem: inwestował w niego czas. A dla niego, pozostały tylko obowiązki. I nawet jeśli wykonywał je na dwieście procent, nie mógł liczyć na żadne słowo pochwały. Dla Akihito jego zaangażowanie w pracę było czymś oczywistym, niepodlegającym dyskusji.

Jakieś nieprzyjemne uczucie zakorzeniło się na dnie jego trzewi. W innych warunkach pewnie przyniósłby im coś ciepłego do picia i talerzyk ciasteczek, by umilić im naukę, ale dziś odwrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa, kierując się do kuchni, gdzie Lu krzątał się rozmawiając z Kaname, który dopiero co wrócił z ogrodu, gdzie bawił się z Księżniczką.

Wnętrze było ciepłe, pachniało przyprawami i duszonymi warzywami a cichy dźwięk bulgoczącej wody w garnkach dodawał pomieszczeniu przytulności. Lu stał przy kuchence, mieszając w jednym z garnków a Kaname siedział na wysokim krześle, machając nogami i przyglądając się jego pracy.

Mako podszedł bliżej i oparł się o blat.

- O której będzie kolacja? – zapytał neutralnym tonem.

Lu zerknął na niego kątem oka, nie przerywając mieszania.

- Na dwudziestą, jak zawsze

W jego głosie pobrzmiewała sztywność, wyraźny dystans, którego nie ukrywał nawet specjalnie. Makoto doskonale zdawał sobie sprawę, że ich relacja w ostatnich dniach mocno się ochłodziła, ale nie zamierzał tego teraz komentować. Ignorując ton Lu, skinął głową.

- Chcesz, żebym nakrył do stołu? – zapytał.

Lu przez chwilę milczał, jakby rozważał odmówienie mu tej drobnej przysługi, ale w końcu wzruszył ramionami.

- Jeśli chcesz – odpowiedział bez entuzjazmu.

To nie była serdeczna zgoda a jedynie przyzwolenie, które mówiło „rób, co chcesz, bylebyś mi nie przeszkadzał”.

Lu wrócił do swoich garnków a Makoto wyciągnął z szafek talerze i sztućce, po czym zaczął metodycznie nakrywać do stołu, starając się ignorować to napięcie, które wisiało między nimi. Gdy stawiał ostatni komplet, zerknął na Kaname.

- Jak tam plecy? – spytał, już nieco bardziej życzliwie.

Chłopiec spojrzał na niego z uśmiechem, wciąż bujając nogami.

- Dobrze. Dzisiaj już w ogóle mnie nie boli – przyznał.

Makoto odwzajemnił jego uśmiech, choć jego własny był znacznie oszczędniejszy.

- To dobrze – stwierdził.

Zerknął zaraz do garnków, bardziej z przyzwyczajenia niż rzeczywistego zainteresowania, i przybrał nieco lżejszy ton.

- Co dobrego dzisiaj jemy?

Lu uniósł brwi, słysząc w jego głosie nutę przymilności. Widział, że Mako szuka pojednania, ale dla niego to było za mało.

- Makaron – odparł z pozorną obojętnością. – Kaito o to poprosił

Celowo zaakcentował imię gościa, chcąc sprawdzić reakcję przyjaciela. Makoto niby pozostał niewzruszony, ale Lu nie przegapił, jak na jego skroni wystąpiła drobna żyłka irytacji. Uśmiechnął się na to ze złośliwą satysfakcją.

- Wszystko w porządku? – spytał z niewinną miną, zerkając na niego z ukosa. – Bo może któraś pokrywka nadmiernie wystaje i uwłacza poczuciu estetyki naszego Pana?

Mako napiął szczękę, ale przełknął tę jawną kpinę.

- Po prostu jestem już głodny – rzucił lakonicznie i odsunął się od blatu.

Nie zamierzał ciągnąć tej rozmowy. Usiadł w salonie i otworzył książkę, choć jego wzrok błądził po stronach, nie rejestrując zbyt wiele z jej treści.

W końcu, gdy pora kolacji zaczęła się zbliżać, wrócił do kuchni.

- Pomogę ci nakładać – zaproponował.

Lu spojrzał na niego z wyraźnym oporem, jakby chciał odmówić, ale ostatecznie skinął głową.

- Dobra. Byle szybko

Miał dzisiaj inne priorytety. Oglądał zapowiedź pewnego filmu od tygodnia i za nic w świecie nie zamierzał przegapić jego emisji. Liczył nawet na to, że Pan nie będzie dziś zainteresowany wspólnym posiłkiem i będzie mógł wrzucić go w siebie w pośpiechu i popędzić do ich pokoju, by przełączyć plan dnia na odbiór telewizji i mieć pewność, że nie przegapi początku.

Makoto nie skomentował tej zmiany nastawienia i po prostu zajął się nakładaniem porcji na talerze. Dopilnował przy tym, by każdy talerz wyglądał idealnie. Jak zawsze. Przy każdym nakryciu postawił też inny napój, zgodnie z preferencjami każdego z osobna. Na Pana czekał kieliszek półsłodkiego wina, dla Kaito jego ulubiony drink z ginem. Zaś dla ich trójki sok jabłkowy.


Kolacja przebiegała w rytmie, który zdążył się już stać codzienną rutyną. Wszyscy zajęli swoje miejsca, potrawy lądowały na talerzach w ustalonym porządku a rozmowy toczyły się własnym torem, choć każda z nich miała swoje stałe punkty.

Mick, jak zwykle, rozmawiał z Akihito o jutrzejszej wizycie na strzelnicy.

- Mówię panu, że mogę już spróbować czegoś innego. Może jakiś karabin, albo jeszcze lepiej… – usiłował go przekonać.

- Najpierw opanuj Berettę, bo wciąż strzelasz jak przedszkolak – Akihito uciął temat stanowczym tonem, nie podnosząc wzroku znad talerza.

- Ale może gdybym…

- Najpierw Berettę – powtórzył, nie dając Mick’owi miejsca na negocjacje.

Blondyn westchnął ciężko, ale widząc, że Aki nie zamierza ustąpić, nie drążył dalej. W tym czasie Lu, zajęty dokładnym porcjowaniem makaronu na widelcu, podniósł wzrok.

- Panie, mogę jutro upiec bezę? – spytał z cieniem uśmiechu na ustach.

Kilka spojrzeń skierowało się na niego jednocześnie.

- Bezę? – powtórzył Akihito, unosząc brew, gdyż był to deser, który chłopak zwykle piekł latem, gdy mieli pod dostatkiem świeżych owoców.

- Tak. Mam ochotę na coś słodkiego na podwieczorek a mamy pół kilo borówek w spiżarce

Aki uśmiechnął się i skinął głową.

- To wyśmienity pomysł – przyznał, zerkając na Kaito. – Zobaczysz, kiedy spróbujesz bezy Lu, już nigdy nie będziesz chciał jeść żadnej innej – stwierdził.

Kaito zaśmiał się lekko, ocierając kącik ust serwetką.

- Już przytyłem przez jego super kuchnię jakieś trzy kilo – przyznał z lekkim niedowierzaniem.

Lu zarumienił się delikatnie, słysząc ten komplement.

- To dobrze – skwitował Akihito, nachylając się lekko w stronę Kaito. – Sama z ciebie skóra i kości. Może jak nabierzesz trochę ciałka, to przynajmniej będę miał za co złapać

Teraz to Kaito zapłonął na twarzy, parskając cichym śmiechem, ale zaraz jego uśmiech zbladł. Nie umknęło mu chłodne, niemal lodowate spojrzenie, które Makoto posłał mu znad talerza. Jego oczy były jak stal – twarde, oceniające, zupełnie pozbawione sympatii.

Kaito spuścił wzrok. Kompletnie nie rozumiał, dlaczego Mako pałał do niego taką nienawiścią, choć z całych sił usiłował się przecież zaprzyjaźnić z nimi wszystkimi.

Akihito zauważył ten subtelny moment. Nie zamierzając puścić tego płazem, więc objął Kaito ramieniem i pochylił się do jego ucha, szepcząc coś cicho. Chłopak wstrzymał oddech. Jego twarz w mgnieniu oka pokryła się szkarłatnym rumieńcem, który sięgał aż po uszy.

Aki uśmiechnął się, po czym podniósł wzrok wprost na Makoto, patrząc mu w oczy prowokacyjnie. Mako zacisnął palce na widelcu, ale nie odezwał się ani słowem. Po chwili odwrócił spojrzenie, wracając do posiłku. Aki’emu drgnął kącik ust w lekkim, pełnym satysfakcji uśmiechu. Nie zamierzał tak łatwo zakończyć tej zabawy.

Wymienił z Kaito kilka lekkich, rozbawionych zdań, wplatając w rozmowę drobne zaczepki, które wywoływały u chłopaka kolejne zawstydzone uśmiechy. W pewnym momencie sięgnął ręką w stronę jego talerza i zgarnął z niego kawałek łososia, wsuwając go sobie do ust z pełnym samozadowolenia wyrazem twarzy.

- Masz go więcej ode mnie – rzucił lekko, widząc pozornie oburzoną minę chłopaka.

Makoto przełknął z trudem kęs, który właśnie miał w ustach. Zacisnął palce na kolanach, starając się zapanować nad falą gorąca, która rozlewała się po jego wnętrzu. Aki nie przestawał. Ale kiedy po raz kolejny sięgnął po porcję ryby z talerza Kaito, Makoto nie wytrzymał. Zerwał się z krzesła, wytrącając mężczyźnie widelec z dłoni.

- Nie jedz tego, Panie! – wykrzyknął.

Widelec uderzył z metalicznym brzękiem o podłogę. Rozległ się głuchy, dźwięczący echem w uszach dźwięk. Wszyscy znieruchomieli, zaskoczeni zachowaniem Mako i wbili w niego zszokowane spojrzenia.

Kaname wstrzymał oddech, wbijając się plecami w oparcie krzesła. Lu rozdziawił lekko usta. Mick, choć zwykle był gotów skomentować każde wydarzenie, teraz milczał, obserwując scenę z niepokojem.

Aki spojrzał na Makoto z zimną przenikliwością, analizując sytuację. Zrozumiał natychmiast, choć nie znał całego kontekstu. Chwycił Kaito za włosy i jednym, zdecydowanym ruchem pociągnął jego głowę do tyłu. Chłopak nawet nie zdążył zareagować, gdy dwa palce Akihito wślizgnęły się do jego gardła. Jego ciało napięło się gwałtownie, żołądek zacisnął w konwulsyjnym skurczu a kilka sekund później zwrócił całą kolację na podłogę, drżąc przy tym jak liść na wietrze.

Akihito puścił go i podał mu szklankę soku Kaname, której chłopiec jeszcze nie zdążył tknąć.

- Przepłucz usta – rozkazał chłodno.

Kaito był roztrzęsiony, niemal oszołomiony tym, co się właśnie wydarzyło. Choć kompletnie nie rozumiał, co właściwie miało miejsce. Oddychał ciężko, kaszląc lekko od odruchu wymiotnego, wciąż przytrzymując się stołu dla równowagi.

Akihito tymczasem wstał od stołu. Ciężkie szuranie przesuwanego krzesła zabrzmiało w kuchni jak nadchodzący huragan. Makoto instynktownie cofnął się o kilka kroków, aż jego plecy natrafiły na twardą powierzchnię kuchennej wyspy. Nie miał gdzie dalej uciec.

Wzrok Akihito wbił się w niego niczym ostrze. Nie było w nim gniewu, nie w oczywisty sposób. Nie krzyczał. Nawet nie podnosił głosu. Wszystko, co powiedział, ociekało lodowatym spokojem, który sprawiał, że napięcie w powietrzu stało się wręcz nie do zniesienia.

- Co mu dosypałeś? – zapytał.

Makoto zbladł jak płótno. Jego usta zadrżały, zanim w końcu odzyskał zdolność mówienia.

- Środek na przeczyszczenie… - wyszeptał z trudem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz