Cały kolejny tydzień był jakiś dziwny. Drake czuł się jakby mieszkał z duchem. Mick snuł się po apartamencie, wykonując machinalne czynności, choć wyraźnie kazał mu odpoczywać. Chłopak zachowywał się trochę jak w transie. Rano przygotowywał śniadanie i kawę, choć sam jadł naprawdę niewiele. Później przez godzinę powierzchownie sprzątał. Resztę dnia spędzał w swoim pokoju, gdzie albo dalej spał, albo leżał gapiąc się w ścianę. Musiał wyciągać go z niego niemal siłą na pozostałe posiłki. Pocieszające było jedynie to, że przestał gorączkować.
Drake z trudem powstrzymywał irytację, widząc go w takim stanie. Ewidentnie potrzebował więcej czasu na odpoczynek i naprawdę chciałby być tak wspaniałomyślnym, żeby mu na to pozwolić. Prawda była jednak taka, że jego altruizm był wynikiem zapalenia, które odbierało mu chęć na jakiekolwiek igraszki, czy w ogóle na istnienie samo w sobie. Każda wizyta w toalecie była istną przeprawą przez wszystkie kręgi piekielne. Czuł się jakby szczał żyletkami i tłuczonym szkłem!
W akcie desperacji już kolejnego dnia pojechał do kliniki Kenji'ego. Mógł go co prawda sprowadzić do siebie, ale musiał wyrwać się z tego przeklętego apartamentu choć na chwilę. Przyjaciel nie powstrzymał się od złośliwego rechotu, gdy wydedukowali skąd w ogóle to zapalenie mogło się wziąć.
- Zachciało ci się śmietankowego deserku? – drażnił się uszczypliwie.
Ostatecznie jednak przepisał mu odpowiednie tabletki i pod subtelną sugestią, odstrzelenia mu tego tępego łba, obiecał zapomnieć o sprawie. Jego złośliwy uśmieszek sugerował jednak coś innego, ale Drake nie miał nerwów, żeby dalej się z nim przekomarzać. Najważniejsza była recepta na lek, który miał przynieść mu ulgę. Tylko dlaczego potrzebował tak wiele czasu, by zacząć w pełni działać? Przecież minął już prawie tydzień a poprawa była tak znikoma, że właściwie żadna.
Sytuacja w domu niczego nie ułatwiała. Drake sam zaczął nieco izolować się od Micka. Gdy tylko widział te jego mętne spojrzenie i powłóczysty krok wzbierał w nim gniew. Wówczas miał ochotę go uderzyć, na opamiętanie. A to rozpoczęłoby łańcuch zdarzeń, który prowadziłby do seksu, który za wszelką cenę musiał ograniczyć do zera. Co jeszcze bardziej wzmagało w nim irytację, której nie miał, jak rozładować. I tak błędne koło się zamykało.
Usiłował skupić się na pracy, zamykając w gabinecie na piętrze, obok biblioteki. Tam miał spokój i ciszę, które zakłócały jedynie telefony od jego nieporadnych ludzi i tego kapusia, Kaoru. W głowie układał już plan, by asystent odczuł dotkliwie, czym mogą skończyć się podobne wyskoki w przyszłości.
Pracę przerywał mu też oczywiście palący ból, który utrudniał choćby zwykłe siedzenie, przez dłuższy czas. Często też zerkał na zegarek, odliczając godziny do kolejnej dawki leku. Nie zamierzał przegapić żadnej pieprzonej tableteczki! To cholerne zapalenie musiało w końcu odpuścić.
Wieczorami oglądał filmy aż do znudzenia albo dalej walczył z papierami. Kontrakt z młodym Yamaguchi i fuzja mniejszych odłamów ich legalnych firm niosły za sobą taką ilość papierologii, że aż chciało mu się od tego rzygać. Ale zyski z interesów, które będą robić pod stołem, będą warte tego wysiłku.
Tak więc tak wyglądało obecnie ich życie. Oboje unikali się nawzajem na wszelkie sposoby, żyjąc jednocześnie obok siebie. W tej codzienności było coś surrealistycznego. Jakby obaj utknęli w dziwnym limbo, czekając w zawieszeniu na jakiś przełom.
Ten nadszedł następnego dnia, gdy wuj Drake'a oznajmił, że wreszcie zdejmuje z niego areszt domowy, bo służby zaczynają za bardzo węszyć. Nie chodziło już tylko o strzelaninę na środku zatłoczonej ulicy. Ktoś dał im cynk o sprzedaży narkotyków w ich klubach. A przecież to nie oni rozprowadzali heroinę, tylko jakaś grupka imbecyli, którzy ośmielili się wejść na jego terytorium. Ustalił już co prawda, że nie mieli powiązań z żadną grupą. To była tylko banda małolatów, którzy kupili dragi za granicą i próbowali je opchnąć, żeby zarobić. No to zarobili, po kulce w łeb i porządnej kąpieli w kwasie.
Nagły powrót do pracy, jeszcze w takich okolicznościach, nie był wcale przyjemny, choć sądził, że odetchnie, kiedy dni wrócą na właściwe tory. Stał właśnie w toalecie, oparty o umywalkę. Był cały spocony i wycieńczony, jakby co najmniej wbiegł po schodach na sam szczyt wieżowca. A przecież tylko oddał niewielką ilość moczu.
Ochlapał twarz zimną wodą i wrócił do biura, siadając delikatnie na krześle. Napił się kawy i odchylił w fotelu. Chyba tylko łudził się, że cokolwiek mu się poprawiało. Kiedy obudził się tego ranka, ze stojącym członkiem uznał, że skoro bierze leki i minął tydzień to może już sobie chociaż zwalić. Przecież te cholerne tabletki powinny działać od razu! Orgazm okazał się być jednak okupiony takim cierpieniem, że przez moment był pewien, że umiera. Że jego sperma zmieniła się w rozgrzany do białości ołów.
No nie, nie da rady spędzić w biurze jeszcze pięciu godzin i pojechać na spotkanie z wujem i ich zaufanym adwokatem, żeby ustalić wersje zeznań, jakie ma złożyć na komisariacie za kilka dni. Przecież nie był idiotą. Wiedział co powinien mówić a czego nie. Jeszcze to zachowanie Mick'a, które zaczynało go martwić, przez co nie mógł przestać o nim myśleć. Pierwszy raz zostawił go w takim stanie samego na niemal pół dnia.
Sięgnął po komórkę i sprawdził, co chłopak robi. Widząc go na ekranie aż zmarszczył brwi. Wstał gwałtownie, oznajmił asystentowi, że wychodzi i że ma odwołać dzisiejsze spotkania i opuścił biuro, trzaskając drzwiami. Kaoru jeszcze coś za nim wołał, ale olał go zupełnie.
Z perspektywy Mick'a miniony tydzień był mieszaniną strachu, niepewności i dziwnego poczucia zawieszenia. Pan uprzedził go co prawda, że pozwoli mu odpocząć, ale nie określił konkretnego czasu. Jego myśli były chaotyczne i pełne sprzeczności. Z jednej strony czuł ulgę, że Drake zostawił go w spokoju, ale z drugiej, ta cisza była przerażająca. Zupełnie jakby zwiastowała potężną burzę.
Dlatego odbębniał swoje obowiązki i uciekał do pokoju, w którym czuł się względnie bezpieczny. Co by nie mówić, było to miejsce, którego Drake nie naruszał, które mógł nazwać swoim azylem. Pierwsze dwa dni były wręcz cudowne. Spał do woli i wylegiwał się w łóżku, czytając książkę, którą znalazł na półce. Jednak nagły brak zajęcia okazał się zgubny. W kolejne dni zaczęła pojawiać się w nim niechęć do dosłownie wszystkiego. Spanie nie było już przyjemnością stało się czymś z czego nie potrafił zrezygnować.
Pojawiło się właśnie to dziwne zawieszenie, jakby jego ciało było obecne, ale duch gdzieś odpłynął. Każdego poranka budził się z ciężkimi kończynami i z trudem zbierał siły, by wstać z łóżka. Kiedy to już się udawało przygotowywał byle jakie śniadania, chwilę udawał, że coś sprząta i wracał na górę. Drake nie mógł tego nie dostrzegać, ale milczał. Nie upominał go ani nie rozkazywał mu by bardziej się przykładał.
Mick'owi ciężko było się do tego przyznać, ale zaczęło mu brakować ich dawnych spięć i zaczepek, które poza bólem, przynosiły również pewien rodzaj rozrywki im obu, w której czuł się jakkolwiek żywy. Teraz był niczym cień samego siebie, jakby każdy dzień był tylko bezsensownym odliczaniem godzin w oczekiwaniu nie wiadomo na co.
Jednocześnie usiłował zrozumieć, co dzieje się z jego Panem, bo nie wierzył, żeby dał mu odetchnąć, bo rzeczywiście martwi się jego zdrowiem. Wiedział, że coś musiało się dziać a unikanie go, jeszcze bardziej wzmagało w nim niepokój. Drake jawił mu się niczym chodząca bomba. Każdy nieostrożny ruch mógł uruchomić zapalnik.
Każdy dźwięk, każdy ruch za drzwiami sprawiał, że jego serce przyspieszało, a żołądek skręcał się ze strachu. Kompletnie nie wiedział, czego może się po nim spodziewać. Zwykle po prostu wybuchał natychmiast i okazywało się to być dla Mick'a dostatecznie bolesne. Co natomiast jeśli jego gniew skumuluje się przez tak długi czas? Pewnie po prostu go zabije w jakimś napadzie furii. Czy w obecnej sytuacji to nie byłoby najlepsze wyjście? Najłatwiejsze. Kilka chwil bólu a potem błoga ciemność.
Przez otumaniający go marazm zaczął to autentycznie rozważać. Przestał łudzić się niczym dziecko i marzyć o wolności. Nie odzyska jej. No chyba, że poprzez śmierć. Tak, to było idealne rozwiązanie. Taką przyjdzie mu zapłacić cenę za własną, młodzieńczą głupotę i naiwność. Taką decyzję podjął.
Jednak, gdy zszedł rano do kuchni z zamiarem naplucia Drake'owi w twarz, stojąc u progu decyzji, którą przecież sam podjął, stchórzył. Wizja nicości, niebytu, była tak przerażająca, że nie potrafił się na to zdobyć. Jakkolwiek wyglądało jego życie, wciąż pozostawało jego! Jeśli Drake zdecyduje mu się je odebrać i tak nie będzie mógł go przed tym powstrzymać. Ale aż do tej pory chciał trzymać się swojego kruchego istnienia, choćby życie było jeszcze bardziej gówniane.
Nie uchodziło jednak wątpliwości, że coś musiało się zmienić. Potrzebował bodźca, który wyrwie go z dołka a Drake'a z tej dziwacznej, milczącej skorupy, w której się zamknął. Może rzeczywiście zanadto przejął się jego złym stanem? Ale przecież było już lepiej. Sińce pod oczami stały się zielonkawo żółte, powoli znikając. Obtłuczone żebra też przestały już boleć a krwiak powoli zanikał. Zniesie karę, nawet jeśli ta okaże się okrutna. Musiał tylko sprowokować jakoś Pana, ale tak, żeby zbytnio nie przesadzić. Choć w obecnym jego stanie raczej nie będzie to nic trudnego.
Tak uważał tego ranka, gdy zamiast śniadania postawił przed nim ohydny, różowawy kubek z paskudną, rozpuszczalną kawą, którą posłodził, choć Pan pijał wyłącznie espresso. Mężczyzna był jednak zaaferowany rozmową przez telefon i nawet nie zwrócił na to uwagi. Rzucił mu tylko półgębkiem, że wraca do pracy i zniknął za drzwiami, które były dla niego niedostępne, nim w ogóle zdążył się odezwać.
Mick został osłupiały, stojąc na środku kuchni. Cisza jaka zapanowała w apartamencie, aż dzwoniła w uszach. Dopiero kiedy został w nim sam, odczuł jak bardzo przyzwyczaił się przez miniony tydzień, do obecności Pana. Może i nie rozmawiali niemal wcale, ale sama świadomość jego przebywania w apartamencie mu wystarczała. Zawsze mógł wyjść do niego. Teraz poczuł się bardziej zagubiony niż kiedykolwiek wcześniej.
Zamiast cieszyć się chwilową wolnością, czuł się jak w pułapce. Był to rodzaj wolności, który przynosił jedynie nowe formy cierpienia. Bez Drake'a jego codzienne obowiązki, które jakkolwiek trzymały go jeszcze w całości, po prostu traciły sens. Nie miał komu przygotować śniadania, samemu nie będąc głodnym. Po co było sprzątać, skoro jutro miała przyjść pani Chen? Po co było robić cokolwiek, skoro Drake zapewne wróci dopiero późnym wieczorem i nawet nie zorientuje się, czy Mick cokolwiek robił w ciągu całego dnia.
Mimo to usiłował zmusić się do czegokolwiek, by jakoś dotrwać do jego powrotu. Może wtedy zaproponuje mu zrobienie loda i ugryzie go w członek? To było bardziej ryzykowne niż źle przygotowana kawa, ale czuł się w tym momencie wręcz zdesperowany, by zwrócić jego uwagę.
Jednak z każdą godziną cisza w apartamencie stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Nie pomagała ani terkocząca na piętrze pralka, ani muzyka w telewizji. Chłopaka zaczęła ogarniać nieprzyjemna myśl. A co, jeśli Pan nie wróci na noc? Jak ją zniesie? Będzie leżał w łóżku, gapiąc się tępo w sufit? Przecież w takim stanie nie zmruży nawet oka.
Mimochodem przypominał sobie własne krzyki, każdy cios i rodzaj bólu, jakiego tu doświadczył, ale teraz te wspomnienia miały zupełnie inny wydźwięk. Były dowodem na to, że Drake był obecny, że miał kogoś, kto mimo wszystko na niego patrzył. W tej ciszy czuł się jak zjawa, snująca po opuszczonym miejscu.
Nie mogąc już tego znieść, usiadł w końcu pod drzwiami. Kolana podciągnął pod brodę i nasłuchiwał kroków na zewnątrz. Zaskoczyło go, jak wiele osób się tu przewijało. A może tylko mu się wydawało? Może wyobraził sobie ten stukot, w którym mógł doszukiwać się znajomych dźwięków? Czuł, jak serce bije mu szybciej z każdym odgłosem, który mógł zwiastować powrót Drake'a. Ten jednak długo się nie pojawiał. Zegar, wiszący na ścianie, odmierzał kolejne godziny, tykając nieustępliwie.
Samotność była dla Micka nowym rodzajem tortury. Pamiętał przecież, jak bardzo nienawidził Drake'a za wszystko, co mu zrobił, ale teraz ta nienawiść mieszała się z irracjonalnym niepokojem i niepewnością. Zamknął oczy, próbując się uspokoić, ale jego myśli były niczym wir, który wciągał go w otchłań rozpaczy.
Czekając tak, niemal zasnął, skulony na podłodze, pod drzwiami, niczym nieszczęśliwy pies. Nim jednak usnął usłyszał to. Ten charakterystyczny rytm i żwawe tempo. Stukot eleganckich butów, który budził w nim automatyczne poczucie autorytetu i respekt. Natychmiast pozbierał się z podłogi i poprawił ubranie. Sam nie bardzo rozumiał swój popłoch. Z jednej strony chciał okazać Panu szacunek a z drugiej miał ochotę kopnąć go prosto w jaja, tak na przywitanie. Sam do ostatnie chwili nie wiedział co wybierze. Gdy Drake stanął w drzwiach, spiął się na jego widok i jakoś tak automatycznie pokłonił. Przez to nie widział, jak brew mężczyzny podskoczyła z irytacji.
Drake stał w drzwiach, patrząc na blondyna, który skulił się przed nim w służalczym pokłonie. W jego oczach widać było gniew, który narastał z każdą sekundą, gdy chłopak trwał w tej wymuszonej pozycji. Mimo to spokojnie zamknął drzwi, odstawił torbę z zakupami na blat w kuchni i rozwiązał krawat. Odkładając go uderzył ręką w blat.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty, do cholery, robisz? – syknął, ledwo panując nad sobą.
Gdy chłopak odwrócił się do niego i spojrzał tymi swoimi sarnimi oczami, coś w im pękło. Podszedł do niego, chwycił go za koszulkę i zdzielił otwartą dłonią prosto w twarz.
- Przestań się tak zachowywać, bo zaraz szlak mnie trafi! – wykrzyknął, popychając go na podłogę. – Wstawaj!
Mick poderwał się na równe nogi, niepewny, co zrobić z rękami. Czuł szczypanie łez pod powiekami. Gdzieś w głębi zaczął tlić się ogień, którego dawno nie czuł. To było to. Spojrzał Panu wyzywająco w oczy.
- Czego ty właściwie chcesz, co? – spytał zduszonym głosem. – Ciągle karzesz mnie za brak pokory, a kiedy jestem posłuszny to nagle ci odpierdala! Weź się zdecyduj! – uniósł niekontrolowanie głos, za co otrzymał kolejny cios.
Tym razem jednak nawet się nie zachwiał. Głowa jedynie odskoczyła mu w bok. Zamrugał, by odgonić łzy i wrócił spojrzeniem do mężczyzny. Drake złapał go za ramię i pociągnął w stronę siłowni.
- Skoro czujesz się na tyle dobrze, żeby pyskować, to znaczy, że możemy wrócić do ćwiczeń. Dam ci taki wycisk, że się zrzygasz – zagroził, wpychając go do pomieszczenia.
Mick zaśmiał się kpiąco i posłał mu zaczepny uśmiech, który o dziwo, został odwzajemniony.
- Przyjmuje wyzwanie – skwitował.
Bez zwłoki zabrał się za rozciąganie, choć wiedział, że była to walka z góry przegrana. Pewnie już za godzinę będzie błagał Drake'a o wybaczenie. Nawet jeśli, był na to gotów, jeśli tylko mężczyzna wyciągnie ich oboje z tej pieprzonej otchłani, w której się zatracali.
Trening był prostą sprawą. Wystarczyło podążać za wskazówkami Drake'a i wykonywać jego komendy. Serie brzuszków, pompek i przysiadów na rozgrzewkę. Morderczy bieg pod górkę na bieżni, na dobry początek, od którego trzęsły mu się nogi a oddech palił płuca. Brunet cały czas stał obok, odliczając wykonane powtórzenia albo mierząc mu czas.
- Zwalniasz Mick a to dopiero początek – upomniał go raz czy dwa.
Kiedy skończył bieg, mając nogi jak z waty, przyszła kolej na podciągnięcia na drążku.
- Dwadzieścia. Jeśli spadniesz, zaczynamy od nowa – Pan oznajmił surowo.
Mięśnie Mick'a krzyczały z bólu, ale nie zamierzał się poddawać. Po pierwszej dziesiątce zaczął tracić siły, ale wiedział, że musi wytrzymać. Drake stał tuż obok, przewiercając go wściekłym spojrzeniem.
- Wyżej!- krzyczał, gdy w jego mniemaniu, nie dość się przykładał.
Chłopak ledwo dokończył serie, ale nie zamierzał dawać mu nawet chwili wytchnienia.
- Na podłogę. Deska, dwie minuty – wyznaczył kolejne ćwiczenie.
Mick sapnął z irytacją, ale wykonał polecenie. Miło było obserwować, jak całe jego ciało drży, walcząc o przetrwanie tych niekończących się sekund. Kiedy ogłosił koniec chłopak padł jak długi. Obszedł go dookoła i pociągnął za włosy, zmuszając do wstania.
- Rusz się. Teraz przysiady z wyskokiem. Trzydzieści.
Blondyn zebrał wszystkie siły jakie w nim pozostały i zaczął wykonywać ćwiczenie. Drake co chwila korygował jego postawę, nieprzyjemnym poszturchiwaniem. Miał wykonać to prawidłowo.
- Trzydzieści – doliczył wreszcie do końca, uśmiechając się złośliwie.
Mick dyszał jak parowóz, mokry od potu, klęcząc na macie do ćwiczeń.
- Co to za przerwa? – skarcił go. – Bierz się za burpees, dwadzieścia powtórzeń – rozkazał władczo, patrząc na niego z góry.
Chłopak zacisnął zęby z frustracji, ale zabrał się za ćwiczenie. Pierwsze podniesienie się z podłogi i wyskok niemal odebrały mu dech. Całe ciało płonęło bólem przeciążonych mięśni. Mimo to nie chciał się poddawać, nie chciał pokazywać temu sadyście jak jest słaby.
Drake założył ręce na tors i odliczał, z tym swoim parszywym uśmieszkiem. Nie zamierzał okazywać mu litości a Mick nie zamierzał o nic go błagać. Pod koniec serii klął już na głos i wyzywał go od najgorszych, ale wykonał zadaną ilość powtórzeń. Co z tego, że po tym padł na twarz? Liczyło się to, że dał radę!
Odwrócił głowę i spojrzał na Pana z wyrzutem. Jakby to była jego wina, że leżał właśnie u jego stóp i ledwo zipał. Szare oczy, błyszczące podnieceniem, nie zwiastowały, żeby jego kaźń miała się prędko skończyć.
- Teraz wyzwanie. Jeśli uda ci się wytrzymać dwie minuty, możemy na tym skończyć. Sprint w miejscu – mężczyzna zadecydował.
Mick nie miał już kompletnie sił. Mimo to wykrzesał ich na tyle, by wstać. Czuł, że jego ciało jest na granicy, że mięśnie zamieniały się w beton. Mimo to wprawił roztrzęsione nogi w ruch. Każda sekunda wydawała się być wiecznością. Nie zwracał już nawet uwagi na to, że krzyczy a łzy ciekną mu po policzkach wartkim strumieniem. Chciał to tylko przetrwać. Nie ważne, jak żałosny przy tym będzie.
Wyznaczony czas nagle się skończył a on upadł, usiłując złapać oddech. Drake wciąż stał nad nim, przyglądając się. Widział jego eleganckie buty. Czyżby Pan, mimo obietnicy, chciał jednak kontynuować? Uniósł na niego załzawiony wzrok. Zszokowało go to, że Drake patrzył na niego z dumą. Pogłaskał go nawet po głowie.
- Brawo – pochwalił go. – Teraz idziemy przygotować kolację – oznajmił, opuszczając siłownię.
Mick potrzebował jeszcze chwili, by dojść do siebie. Czuł smród własnego, spoconego ciała. Wolałby iść się wykąpać, ale skoro Pan wydał polecenie, to zebrał się w końcu do kupy i poszedł za nim do kuchni. Jego ciało może i było wycieńczone, ale umysł zdawał się być niezwykle jasny i czysty. Niechęć gdzieś zniknęła, zastąpiona nowym uczuciem. Determinacją. Miał przed sobą cel, do którego mógł dążyć. I nie miało znaczenia, że było to zwykłe przyrządzenie posiłku. Było to coś.
Drake też wydawał się jakiś dziwnie zadowolony z siebie, ale wciąż trzymał się na dystans. Chłopak spodziewał się zaczepnego podszczypywania albo innych iście końskich zalotów, będących wstępem do czegoś więcej, ale te nie pojawiły się w najmniejszym calu. Ani gdy przygotowywali proste curry z ryżem, z gotowym sosem ze słoika, do którego dorzucili smażone warzywa. Ani podczas wspólnej kąpieli, do której dodał za dużo zapachowego płynu i cała łazienka utonęła w pianie, gdy włączyli bąbelki. Ani później, gdy owinięci szlafrokami oglądali telewizję.
Mick spodziewał się, że godzina policyjna zostanie z niego zdjęta i skończą noc w pokoju zabaw, ale tak również się nie stało. Przed dwudziestą drugą został odprawiony do pokoju, gdzie położył się do łóżka, kompletnie nie pojmując tego, co dziś się wydarzyło. Zmęczenie nie pozwoliło mu jednak zanadto się nad tym rozwodzić. Zasnął niemal natychmiast.
Tymczasem Drake skakał po kanałach, usiłując znaleźć najbardziej odpychający, najnudniejszy program jaki tylko zdoła. Ten wieczór kosztował go tyle wysiłku i takiej siły woli, że był względem siebie pełen podziwu. Udało mu się nie przelecieć Mick'a, chociaż miał jego nagie ciało tak blisko siebie. Chyba też zdołał wydobyć go z tego cholernego marazmu. Nawet jeśli tylko na chwilę, był to pewien sukces. Widać proste i jasne komendy dobrze na niego działały. Może powinien stworzyć mu jakiś plan dnia i rozliczać go z niego, gdy będzie wracał z pracy? Praca...
Sięgnął po komórkę, leżącą na kawowym stoliku i warknął, widząc kto znów zawraca mu głowę i to o takiej godzinie. Jeśli Kaoru nie miał jakiegoś dobrego powodu, by dzwonić, przysiągł sobie ostatecznie się go pozbyć. Ostatecznie kurwa!
Mick'a obudził hałas na korytarzu i czyjaś bieganina. Na oślep sięgnął po telefon i jednym okiem sprawdził godzinę. Dochodziła trzecia nad ranem. Co mogło się dziać w środku nocy? Z trudem zwlókł się z łóżka, czując jak mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa. Po morderczych ćwiczeniach spodziewał się zakwasów, ale nie aż takich.
Mimo to dokuśtykał jakoś do drzwi i wyjrzał za nie ciekawsko. Apartament pełen był ludzi Drake'a, którzy biegali w te i z powrotem, między innymi wynosząc niektóre meble i akcesoria z pokoju zabaw. Rozpoznał wśród nich Misaki'ego, który niósł w rękach pudełko, po brzegi wypchane dokumentami. Gabinet również stał otworem. Mijając jego pokój mężczyzna puścił mu oczko i posłał dyskretny uśmiech.
Mick chciał cofnąć się do pokoju, nie wiedząc co się dzieje, ale wtedy drzwi zablokowała ręka jego Pana. Wyglądał na tak rozjuszonego, że chłopak aż zrobił dwa kroki w tył, chcąc zachować między nimi jakąkolwiek odległość.
Drake rzucił czymś w jego kierunku. Złapał to w ostatniej chwili i dopiero gdy rozłożył trzymany przedmiot, zdał sobie sprawę z tego, że to sportowa torba, jak na siłownię.
- Pakuj się – mężczyzna warknął.
- Co się dzieje, sir? – Mick nie zdążył ugryźć się w język.
Brunet prychnął, zerkając z odrazą na terrarium z pająkiem, ustawione na biurku. To paskudztwo też musiał zabrać.
- Dostaliśmy cynk, że policja przeszuka moje nieruchomości. Jedziesz na kilka dni do Kenji'ego – oznajmił wstrząśniętemu chłopakowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz