Opis

Mick nie spodziewał się, że wakacyjny wyjazd z przyjacielem do kasyna w Seulu skończy się w taki sposób. Kyleb nierozważnie zaciągnął ogromny dług u właściciela, będąc naiwnie pewnym, że się odegra. Okropnie się jednak przeliczył. Tylko dlaczego Mick ma ponieść konsekwencje głupoty przyjaciela? I dlaczego cena, którą muszą zapłacić jest tak wysoka? Właściciel kasyna sprzeda ich na aukcji niewolników, by odzyskać choć część należnej mu kwoty. Książka przedstawia w realny sposób jak mogłaby wyglądać relacja współczesnego Pana i niewolnika. Jest brutalna i pełna okrucieństwa, bez cukierkowego pudrowania. Historia jest jak najbardziej fikcyjna, co chyba muszę zaznaczyć, bo nie wszyscy ogarniają xD Powieść 18+ Przemoc, sex i gore

8.07.2025

12.

Dźwięk budzika przeciął poranną ciszę jak nóż – nie głośny, ale dość natarczywy, by wyrwać Hiro ze snu. Chłopak westchnął cicho, nie otwierając jeszcze oczu i po omacku sięgnął ręką w stronę źródła dźwięku. Po chwili udało mu się trafić w przycisk i wcisnąć go z siłą, która świadczyła o jego determinacji, by choć na moment przywrócić ciszę. W pomieszczeniu znów zrobiło się spokojnie, tylko oddech chłopca i miękki szelest pościeli przerywały tę ulotną nieruchomość poranka.

Z trudem usiadł na łóżku, mlaskając lekko, jakby jego ciało jeszcze nie do końca zgadzało się z decyzją o pobudce. Przeciągnął się niechętnie, ziewając cicho, po czym poczłapał boso do łazienki. Korzystał z toalety niemrawo, jakby wciąż był w połowie drogi między snem a jawą. Potem podszedł do umywalki i uniósł wzrok na swoje odbicie w lustrze. Jego twarz była lekko podpuchnięta od snu, ale nie wyglądała już tak źle, jak wieczorem. Hiro odkręcił kran i nachylił się, by opłukać twarz zimną wodą. Wstrząs, jaki przyniósł chłód, rozlał się falą przez jego ciało, budząc go skuteczniej niż jakiekolwiek słowa. Wytarł twarz ostrożnie, delikatnymi, powolnymi ruchami, pamiętając że skóra była wczoraj podrażniona.

Spojrzał znów w lustro i mimowolnie uniósł lekko brwi. Było lepiej. Dużo lepiej. Rumieńce zeszły, opuchlizna zniknęła. Najwyraźniej aloes, który Lu wmasował mu w skórę, naprawdę zadziałał. Ulgą było nie tylko to, że skóra wyglądała zdrowo, ale też fakt, że nie musiał dziś chować się za kołnierzem lub spuszczać głowy. I wtedy coś do niego dotarło. W pokoju było cicho. Zbyt cicho. Rozejrzał się z roztargnieniem. Futon Lu leżał złożony w kącie, ale wyglądał na nietknięty. Hiro zmarszczył brwi. Nie słyszał, by Lu wrócił do pokoju w nocy. Nie słyszał też, by krzątał się nad ranem. Czyżby spał gdzie indziej?

Wzruszył ramionami, jeszcze zbyt zaspany, by się tym przejąć. Zajął się poranną toaletą, ubrał się w schludne, domowe ubranie i zasłał starannie łóżko, wygładzając ręką pościel, jak go nauczono. Potem ostrożnie wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Korytarz był skąpany w bladym, szarawym świetle poranka. Chłód unosił się w powietrzu, przyjemny i lekki, choć Hiro poczuł też znajomy niepokój. Stawiał kroki ostrożnie, prawie bezgłośnie, jakby obawiał się, że każda deska wyda z siebie zdradziecki trzask.

Wzrok miał wbity w podłogę, ale nie ze strachu przed potknięciem, ale by nie patrzeć na mijane ściany. Nie lubił tego korytarza. Ściany ozdobiono nowoczesnymi obrazami, z pozoru abstrakcyjnymi, a jednak… coś go w nich niepokoiło. Zlepki plam w szaro-granatowych tonacjach przetykanych złotem przypominały zamglone sylwetki, cienie, niejasne formy, które tylko czekały, aż ktoś je dojrzy. A może się mylił. Może tylko jego wyobraźnia płatała mu figle.

Ale najgorsze były tafle czarnego szkła. Rozmieszczone co kilka kroków, oprawione w cienkie, złote ramy, odbijały światło jak lustra. Lustra, które zdawały się obserwować pochłaniać światło niż je odbijać. Jak zwierciadła z dawnych legend – takie, które nie pokazywały odbicia, lecz niewygodną prawdę. Albo coś znacznie gorszego.

Zbliżając się do schodów, Hiro nie wytrzymał. Spojrzał. Przemknął wzrokiem po jednej z tafli, zaledwie na ułamek sekundy. I zobaczył siebie, ale nie do końca. Odbicie było zbyt ciemne. Skóra była dziwnie szara, oczy głęboko osadzone, nienaturalnie ciemne. Wydawało mu się, że dostrzegł cień uśmiechu. Uśmiechu, który nie należał do niego.

W panice rzucił się do schodów i zbiegał po nich niemal na palcach a mimo to spowodował więcej hałasu, niż by chciał. Gdy tylko stanął na parterze, zatrzymał się gwałtownie. W ciszy domu rozległ się przeciągły jęk, dochodzący z salonu. Hiro zamarł. Serce zabiło mu szybciej. Czy to był głos Lu…? Wciągnął powietrze głębiej w płuca i ruszył w stronę salonu. Nie zamierzał się wycofywać – nie był przecież tchórzem, a już na pewno nie zamierzał wystraszyć się jęku. Co najwyżej jakiegoś zawieszonego niedbale płaszcza, który właśnie zsunął się z oparcia krzesła.

Hiro wszedł w głąb pomieszczenia i zamarł. Widok, jaki zastał, przypominał pobojowisko po domowej wersji rewolucji francuskiej, przeprowadzonej przez stylistę z wyjątkowo złym gustem. Salon wyglądał jakby tornado przeszło przez butik z bielizną i to nie byle jaką, lecz najodważniejszą, najbardziej frywolną kolekcję, jaką tylko można było znaleźć. Wszędzie walały się skrawki satyny, ozdobione koronkami i błyszczącymi wstawkami. Hiro zidentyfikował przynajmniej jeden biustonosz z ozdobnymi otworami na sutki i fioletowe stringi z cekinami, które wyglądały jakby kiedyś miały być częścią garderoby, ale teraz same nie wiedziały, czy są sznurówką, czy kłębkiem nici i kolorowych kawałków plastiku.

Zrobił krok do przodu, ostrożnie mijając leżący na dywanie stanik w rozmiarze, który nawet na lalkę byłby za mały. Przez głowę przemknęła mu nieśmiała myśl, że może Pan zaprosił na noc jakąś kobietę. Może któraś z jego eleganckich, seksownych znajomych odwiedziła go wieczorem? Może dlatego w powietrzu unosił się kwaśny odór alkoholu i wszędzie było tyle koronek? Ale gdy tylko podszedł bliżej kanapy, cała teoria legła w gruzach.

Na obitym miękką, beżową tkaniną meblu, w poplątanym, niemal czułym uścisku, spało dwóch mężczyzn. Jednym z nich był Kaito, którego włosy sterczały w kompletnie nowym, niekontrolowanym kierunku. Drugim zaś Lu, wtulony w niego jak pluszowy kotek. Hiro zamrugał. Raz. Drugi. Trzeci. Obraz nie znikał. Nie wyśnił go sobie. Przez chwilę próbował uporządkować sobie to, co właśnie widzi. Ale nic się nie kleiło. Nawet jeśli chciałby rozważać jakąś relację między mężczyznami, to bielizna nie pasowała. Nawet jeśli Lu przedstawił mu się w spódnicy. Hiro pamiętał, co przywiózł ze sobą i nie było tam żadnych szpilek, żadnych stringów we wszystkich kolorach tęczy, żadnych pończoch z falbanką. Więc do kogo należało to wszystko...?

Spojrzał na dywan, potem znów na kanapę, aż wreszcie dostrzegł ruch. Lu poruszył się niespokojnie i jęknął znowu. Otworzył jedno oko, bursztynowe, mętne od snu i zawieszone gdzieś pomiędzy jawą a sennym koszmarem świadomości.

– Która godzina...? – wychrypiał z wysiłkiem, jakby mówienie sprawiało mu ból.

– Dochodzi piąta trzydzieści... musimy zrobić śniadanie – odpowiedział półgłosem Hiro, wciąż oszołomiony.

– To nieludzka godzina – jęknął Lu i opadł z powrotem na kanapę, przysłaniając oczy przedramieniem, jakby miał nadzieję, że może po prostu wrócić do krainy snów i wszystko, co właśnie zobaczył – włącznie z panującym wokół bałaganem i Hiro – zniknie.

Przez chwilę leżał bez ruchu, aż uniósł rękę i leniwie zerknął na leżącego obok Kaito. Mężczyzna był zwinięty w kłębek i przytulał do torsu... figi. Męskie figi z otwartym tyłem. Lu zmarszczył brwi i szturchnął go stopą, chcąc obudzić, żeby dzielił z nim ten parszywy ból istnienia.

– Kaito – mruknął nieco głośniej.

Mężczyzna zareagował jak ktoś, kogo złe siły właśnie próbują wybudzić z najprzyjemniejszego snu w życiu. Odpędził się dłonią jakby odganiał natrętnie bzyczącą przy uchu muchę, z cichym pomrukiem niezadowolenia, ale w końcu otworzył oczy. I natychmiast tego pożałował. Światło poranka uderzyło go z siłą porównywalną do rozdzierającego niebo gromu. Zawył niemal bezgłośnie i padł z powrotem na kanapę, jak żelek zostawiony zbyt długo na słońcu, zupełnie rozmiękczony, niemal w płynnej formie. Lu jęknął i potarł twarz.

– Ile my właściwie wypiliśmy? – spytał.

Hiro spojrzał niepewnie na salon. Na stoliku, szafce, podłodze – wszędzie stały lub leżały puszki. Puste. Zgubił rachubę przy szesnastu. Miał wrażenie, że połowę z nich mógłby ułożyć w wieżę wyższą od siebie samego.

– Dużo – odpowiedział lakonicznie, czując, że i tak żadna odpowiedź nie oddałaby rozmiaru zniszczenia.

Kaito ponownie uchylił powieki, choć jego ciało protestowało każdym włóknem. Tym razem jednak to nie światło zadało cios a dźwięk. Głęboki, melodyjny, wibrujący – dzwonek do drzwi zabrzmiał niczym apokaliptyczna fanfara. Fala dźwięku zalała jego czaszkę, odbijając się echem od rozpalonych skroni, aż zasyczał przez zaciśnięte zęby i instynktownie sięgnął dłonią po coś, co wydawało mu się poduszką.

– Kogo tam diabli niosą…? – wymamrotał spod tkaniny, która okazała się pończochą. Bynajmniej jego.

Lu też jęknął. Na jego twarzy pojawił się wyraz czystego bólu, który niewiele miał wspólnego z emocjami a wszystko z kacem.

– To pewnie kurier – wychrypiał. Jego głos brzmiał jak startujący traktor.

Kaito uchylił jedno oko i zerknął na Hiro, który stał wciąż osłupiały w progu salonu niczym kamienna rzeźba chłopca, który właśnie zobaczył więcej, niżby chciał.

– No na co czekasz? Otwórz – rzucił bezładnie, a jego dłoń znów opadła na twarz.

Hiro aż drgnął, jakby ktoś uderzył go w kark, i bez słowa rzucił się do drzwi. Uchylił je z ostrożnością kota wchodzącego do pokoju, w którym warczał rozszalały odkurzacz. Przez wąską szczelinę dostrzegł jednak znajome logo firmy kurierskiej i odetchnął cicho z ulgą, wpuszczając mężczyznę do środka.

Kurier wszedł do holu z trzema dużymi pakunkami. Kolejne cztery zaraz doniósł, ustawił je na podłodze, zatarł ręce i z uśmiechem sięgnął do torby po formularz odbioru. Wyciągnął go w stronę Hiro, który spojrzał na mrowie krzaczków kanji jak na zaklęcie rodem z czarnej magii. Zdezorientowany, zakłopotany, a już na pewno niechętny do podpisywania czegokolwiek aż cofnął się o krok.

– T-to nie ja zamawiałem... – wymamrotał, i zanim panika zdążyła rozkwitnąć na dobre, chwycił podkładkę i ruszył z powrotem do salonu.

Tymczasem kurier, którego obowiązki najwyraźniej nie kończyły się na dostarczaniu paczek, wyciągnął szyję i ciekawsko zajrzał ile się dało do wnętrza willi. Zdołał dostrzec róg kanapy i przewieszony przez niego stanik. A potem ciemne, rozczochrane włosy opadające na blade, wątłe ramiona. Na jego twarzy zagościł wyraz, który przy odrobinie dobrej woli można by nazwać uśmiechem. Bardziej przypominał jednak oślizgłe samozadowolenie człowieka, który właśnie wpadł na pomysł, jak umilić sobie dzień. Rozważał już w głowie zgłoszenie do firmy zmyślonej awarii auta i urokliwą propozycję odwiezienia młodej panny do domu, kiedy sylwetka z kanapy niespodziewanie się uniosła.

Kurier zamarł widząc smukłe ramiona, porcelanową cerę, burzę włosów, ale też… wzrost. Zdecydowanie mierzący zbyt wiele centymetrów. Modelka zsunęła się z kanapy, chwiejnym krokiem, kuśtykając lekko, ruszyła przez salon, powłócząc nogami jak lunatykujący duch. I wtedy się odwróciła.

Czapka kuriera przesunęła się w tył z wrażenia. Usta się uchyliły a w oczach pojawiło się zdumienie. Twarz, która wyłoniła się z salonu, bezsprzecznie należała do mężczyzny. Do młodzieńca o pociągłej twarzy, bursztynowych oczach i podkówkach pod nimi, które zdradzały, że noc była nadmiernie intensywna. Na w pół nagim torsie nie było nic, co dałoby choć cień złudzeń.

Lu – bo oczywiście to był Lu – zatrzymał się na progu, zmrużył oczy i podał mężczyźnie podkładkę z dokumentami z taką siłą i pewnością, że kurier aż zatoczył się krok w tył. Młody mężczyzna w samych bokserkach i eleganckiej szpilce, ale tylko na jednej stopie, wprawnym, zdecydowanym ruchem wypchnął go za drzwi.

– Miłego dnia – rzucił chłodno, po czym zatrzasnął drzwi.

Na zewnątrz osłupiały kurier, z podkładką w jednej dłoni i wątpliwościami w drugiej, stał na podjeździe jeszcze dobrych kilka sekund, próbując pojąć, co właśnie się wydarzyło i czy potrzebuje teraz psychiatry, czy raczej mocnego alkoholu na wieczór, by poukładać sobie w głowie to co zaszło. Obejrzał się przez ramie i obrzucił oceniającym spojrzeniem nowoczesną willę ze starannie wypielęgnowanym trawnikiem. Uznał w końcu, że czasem lepiej nie wiedzieć pewnych rzeczy i wsiadł do samochodu dostawczego, wracając do pracy, jakby nigdy nic.

Lu przekręcił zamki za kurierem z taką pieczołowitością, jakby właśnie zamykał bramę do piekieł. Facet już od progu wzbudził w nim instynkt samozachowawczy i nie potrafił pozbyć się wrażenia, że ten człowiek byłby zdolny do wielu nieprzewidzianych zachowań, gdyby nie trzymającego w ryzach normy społeczne. Zamek zatrzasnął się z cichym kliknięciem a Lu westchnął ciężko i wrócił do salonu.

Gdy usiadł na kanapie, jego wzrok sam z siebie przesunął się po pobojowisku dookoła. Brakująca szpilka leżała na dywanie, misterna bielizna o funkcjonalności dekoracyjnej serwetki zwisała zewsząd, zauważył tez stanik wplątany w nogę od stołu, który najwyraźniej obrał sobie towarzysza na noc – wszystko wyglądało jak pozostałości po jakimś zmysłowym huraganie z burleską w tle. Lu przetarł dłonią twarz i zaśmiał się cicho pod nosem. Jakim cudem doprowadzili do czegoś takiego, skoro wszystko zaczęło się od jednego piwa i jednego żartu?

Kaito w tym czasie zdążył się podnieść z kanapy, choć ruch ten zdawał się kosztować go więcej energii niż negocjacje z Yakuzą. Ku jego ogromnej, niemal dziecięcej wdzięczności, stanęła przed nim wysoka szklanka z lodowatą wodą, przyniesiona przez domyślnego Hiro. Przynajmniej raz się na coś przydał. Kaito spojrzał na chłopaka i z ulgą wypił połowę zawartości szklanki na raz. Dzięki życiodajnemu płynowi jego świadomość stopniowo wracała do ciała, choć pulsowanie w skroniach nie ustawało.

Kiedy oparł się ciężko o oparcie kanapy, jego dłoń sięgnęła nieprzytomnie po telefon. Znalazł go na podłodze, przykrytego jedwabną rękawiczką. Odgarnął materiał, uniósł komórkę i nacisnął przycisk. Nic. Kolejna próba. Nadal ciemność. Ekran pozostał czarny, jakby sam telefon umarł w proteście przeciwko nocy, którą musiał przetrwać razem z nimi. Kaito przeklął pod nosem i rzucił urządzeniem na stół, po czym ruszył do gabinetu wątpliwie pewnym korkiem. Tam, w jednej z szuflad, odnalazł zapasową komórkę, nówkę sztukę jeszcze zafoliowaną, którą warto było mieć pod ręką. Choć kiedy kupował ją za namową Akihito, nie był pewien jej funkcjonalności.

Wrócił do salonu, usiadł na kanapie, rozpakował pudełko i zaczął mozolnie przenosić kartę i uruchamiać transfer danych z backupu. Ekran zaświecił się zbawiennym światłem a Kaito mógł w między czasie zastanowić się, co właściwie zaszło minionej nocy.

Pamiętał pierwsze piwo z Lu. Ich rozmowy o wszystkim i niczym. Subtelne, zawoalowane niedopowiedzeniami pytanie chłopak, czy ma świadomość, że Hiro ma problemy z czytaniem. Czy wie, że powinien poświęcić mu więcej uwagi, bo to ich pierwsze dni. Kaito nie miał ochoty na to odpowiadać i po prostu go zbył. Z czasem tematy stały się luźniejsze. Nadal bawiła go historia o zakupach, o tym, jak Lu wmanewrował Drake’a w odkupienie mu malinowego latte i jak odruchowo przerobił spotkanie na emocjonalny rollercoaster, zyskując w prezencie nowe buty. Nawet teraz Kaito parsknął cicho, gdy przypomniał sobie, jak Lu zachwycał się trampkami i przypisywał sukces swojemu talentowi aktorskiemu. Kaito naigrywał się, że Drake dał się wkręcić jak dzieciak. Typowe. I, musiał przyznać, trochę urocze, że tak przejął się stanem Lu. Z pewnością przypomni mu złośliwie o tym fakcie przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Drugie piwo pojawiło się samoistnie, na fali ich polepszających się humorów. Kaito nie pamiętał dokładnie jak. Po prostu nagle tam było. A zaraz potem postanowił, że zajrzy na piętro. Tylko na chwilkę, sprawdzić czy Hiro grzecznie śpi. Obrazek, który tam zastał, wciąż miał przed oczami. Skulony chłopak z policzkiem wtulonym w pluszowego szopa, twarzą zaróżowioną po wczorajszych maseczkowych przygodach, i z błyszczącą pszczółką w upiętych spinką włosach. Był to uroczy, niemal nierzeczywisty obraz. W tamtej chwili pomyślał, że może zamówi mu do kompletu jakąś poduszkę w kształcie miodowego plastra. Albo chociaż pościel w kwiaty. To było przed piwem numer trzy. A potem? Potem wszystko rozmywało się jak akwarela po deszczu.

Kaito siedział na kanapie z jedną ręką na czole a drugą na nowym telefonie, który wreszcie był gotowy do użycia. Długie minuty spędzone na czekaniu aż backup danych się ściągnie, w końcu przyniosły efekt, bo system wczytał się do końca, ikonki rozbłysły znajomo a ekran zadrgał pod palcem mężczyzny, kiedy wszedł w aplikację wiadomości.

Nie spodziewał się niczego dramatycznego – ot, może jakieś przypomnienia z pracy, kilka powiadomień od podwykonawców, ewentualnie wiadomość od przewoźnika o opóźnieniach w dostawie. Ale to, co zobaczył, sprawiło, że cały zbladł. I nie miało to nic wspólnego z intensywnym zapachem smażonego boczku i jajek, który właśnie zaczął wypełzać z kuchni do salonu, bezlitośnie naruszając jego kruche, poranne granice wytrzymałości. Wpatrywał się w ekran, jakby ten właśnie go zdradził. Może i tak było.

– Lu... – mruknął, odwracając się powoli w jego stronę, z miną człowieka, który właśnie dowiedział się, że spłonął mu dom, ale może da się jeszcze uratować szczoteczkę do zębów. – Wysłaliśmy do Aki’ego złe filmiki.

Lu, który próbował właśnie odnaleźć wygodną pozycję do dalszego umierania na kanapie, uniósł jedną brew i wyciągnął szyję, by zerknąć mu przez ramię.

– Jakie złe filmiki? – zapytał, a potem jego spojrzenie padło na ekran i zamarł.

Aplikacja do edycji wideo świeciła ikonką ostatniego eksportu, a poniżej ciągnął się znajomy zestaw miniatur – kilka nagrań z bielizną, jedno z upadku z wysokości fotela, inne z próbą „zmysłowego” przemówienia do księcia, które kończyło się bełkotem i, o ile pamiętał, upadkiem telefonu. Lu zakrył oczy dłonią i jęknął cicho.

– Chyba... chyba pokazałem ci tą apkę do składania klipów. I chyba nagraliśmy coś serio, jakieś przeprosiny… ale potem przyniosłeś te koronki i... chyba kazałeś mi to wszystko nagrywać. Myślałem, że robimy backstage, nie że to idzie do wysyłki!

Kaito przetarł twarz dłonią, jakby mógł w ten sposób zetrzeć nie tylko pot, ale i całą wczorajszą noc.

– Nie... – mruknął, niemal bezgłośnie. – Myślisz, że to odczytał?

– Noo. Nie łudź się – stwierdził gorzko Lu. – Odkąd Pan został głową Yakuzy, nie wypuszcza telefonu z rąk. Na pewno wszystko widział. Wysłałeś mu to w środku nocy… Musi być nieźle wkurwiony…

Kaito westchnął tak głęboko, że aż uniósł się, jakby chciał wstać, jednak po chwili znów opadł na kanapę, czując, że jego ciało to jeden wielki pulsujący supeł bólu i wstydu. W tej chwili do salonu zajrzał Hiro. Głos miał łagodny, wręcz nieśmiały i na tyle cichy, by nie podrażnić nadwrażliwych narządów słuchu cierpiących mężczyzn.

– Śniadanie... jest prawie gotowe.

Obaj spojrzeli na niego jednocześnie i obaj westchnęli dokładnie w tym samym momencie, jakby synchronizacja była ich jedynym ratunkiem. Kaito wstał, czując jak jego kręgosłup pęka w kilku miejscach, a Lu przeciągnął się i jęknął, łapiąc się za bok, który bolał go od niewygodnej pozycji, w której spał na kanapie.

W jadalni stół był już nakryty. Hiro z lekkim zaniepokojeniem krzątał się przy ostatnich detalach, niepewny, czy atmosfera z salonu przeniesie się również tu. Na szczęście nie musiał długo czekać. Obaj mężczyźni usiedli bez słowa, sięgnęli po sztućce i zaczęli powoli jeść. A raczej Kaito wrzucał do ust niewielkie kęsy tostów z jajecznicą z boczkiem i przełykał je, zapijając herbatą, bez większego zaangażowania. Cały czas gapił się w ekran telefonu, palcami pisząc wiadomość, kasując ją, poprawiając i zaczynając znów od nowa.

Aki, ja… przepraszam za…

Skasowane.

To nie było tak, jak wygląda…

Skasowane.

Wczoraj wypiliśmy tylko…

Znowu skasowane. Kaito westchnął ciężko, pocierając palcami skroń. Żadne słowa nie wydawały mu się dostatecznie dobre, by w jasny sposób wyjaśnić to co zaszło nocą i przeprosić za niepokojenie Akihito o tak nierozsądnej godzinie. Ponowne przejrzenie tego co wysłali budziło w nim ciary żenady, przez które miał ochotę zapaść się pod ziemię. A przecież pamiętał, że nagrali też coś znacznie lepszego. Coś co mogło rozbudzić nie tylko serce, ale i ciało księcia.

Lu unikał jego wzroku, ale kątem oka zerkał na daremną walkę przyjaciela z własnym wstydem. Zastanawiał się, czy nie powinien jakoś mu pomóc, może nawet napisać kilka słów samemu, ale po chwili uznał, że to nie jego batalia. On naraził się już dość, usiłując wczoraj poprawić Kaito humor. I płacił dziś za to wysoką cenę w postaci potwornego kaca.

Tymczasem Hiro kończył jeść w ciszy, nie potrafiąc odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji i mając świadomość, że przyjdzie mu sprzątać cały ten bałagan w salonie samemu, bo Lu ledwo był w stanie jednocześnie oddychać, mrugać i przeżuwać posiłek, bez potwornego grymasu, szpecącego jego ładną twarz.


Wielka sala konferencyjna pogrążona była w półmroku, rozświetlana jedynie delikatnym światłem padającym z ogromnych lamp zamontowanych w gzymsach pod sufitem. Połyskujący stół z czarnego drewna ciągnął się przez całe pomieszczenie a Akihito siedział na jego końcu, w miejscu, które od pokoleń przypisane było przywódcy. Mimo doniosłości tej roli, Aki wyglądał raczej jak ktoś, kto znalazł się tam przez pomyłkę i właśnie odliczał minuty do końca tej nieznośnej farsy.

Oparł policzek na dłoni, łokieć opierając na poręczy krzesła. W drugiej dłoni trzymał drogi długopis, którym bezmyślnie stukał w nogę. Głos starszego mężczyzny, który właśnie wygłaszał swój kolejny wykład o tym, że „nowoczesność to miecz obosieczny”, brzmiał w jego uszach jak jednostajny szum tła. Nawet nie próbował już ukrywać znudzenia.

Z jednej strony sali ktoś postulował o zwiększenie inwestycji w krajową infrastrukturę, rozbudowę „legalnych” biznesów pod przykrywką. Z drugiej, inny przywódca rodziny proponował ofensywną ekspansję za granicę, wchodzenie w nowe rynki i sektor cyfrowy, o którym nikt powyżej pięćdziesiątki nie miał większego pojęcia. Akihito miał dość.

Westchnął ciężko przez nos i pozwolił sobie na moment odpłynąć gdzieś myślami, z dala od tego nudnego spotkania. Przesunął spojrzeniem po twarzach zebranych wokół stołu – niektórzy słuchali uważnie, inni jedynie udawali zainteresowanie. Tylko Drake nie próbował nawet zachować pozorów. Siedział niedaleko, półbokiem do stołu, z nogą niedbale założoną na nogę. W dłoni obracał stalowy długopis, a wzrok wbijał w jedno z ogromnych, panoramicznych okien. Za szybą świat wydawał się zamglony, deszcz padał jednostajnie, krople ścigały się po szybie w chaotycznych torach, zostawiając za sobą wodne smugi.

Aki przyjrzał się przyjacielowi z niemal dziecięcą ciekawością. Miał ochotę rzucić w niego papierową kulką, by sprawdzić, czy jeszcze żyje, albo przynajmniej mrugnie. Ale nie zrobił tego. Byli przecież na cholernym zebraniu Yakuzy i należało zachować choć pozory ogłady. Zegar w kącie sali cyknął głośno. Wskazówki przesunęły się ledwo o milimetr, ale Aki miał wrażenie, że siedzą tu już od tygodnia. Może to przez pogodę czas tak mu się dłużył? Deszcz zdawał się wlewać przez oczy do duszy i odbierać mu humor.

Nieoczekiwanie poczuł łaskotanie na udzie. Zamierzał zignorować wibracje telefonu w kieszeni, przekonany, że to kolejny nudny komunikat z kalendarza lub przypomnienie, które zapomniał anulować – o zebraniu, które właśnie się odbywało. Ale coś go tknęło. Może nuda a może kolejne narzekania kogoś o zmarnowanej szansie. Wyciągnął komórkę a kiedy zobaczył imię „Kaito” na wyświetlaczu, uniósł brew z lekkim zaskoczeniem. Czyżby nie dość było mu kompromitacji po nocnym kabarecie? A może chciał się wytłumaczyć, gdy wreszcie obudził się po pijackiej zabawie?

Akihito domyślnie wyłączył dźwięk w telefonie i otwarł okno rozmowy. Z miną pełną sceptycyzmu przesunął palcem po ekranie i zapadł się w krześle, zawiedziony treścią wiadomości.

Wybacz za te dziecinne wygłupy. Mam nadzieję, że nie zakłóciliśmy twojego snu. Naprawdę przepraszam.

Aki westchnął bezgłośnie, stwierdzając, że to bezbrzeżnie nudne, ale wówczas przyszła kolejna wiadomość a w tle uruchomił się większy przesył danych.

Mam nadzieję, że spodoba ci się rekompensata.

Chwile później pojawiło się wideo. Aki kliknął play i gwałtownie usiadł prosto, uderzając kolanem o spód blatu stołu. Dźwięk był na tyle głośny, że wszyscy zamilkli, a kilka głów odwróciło się w jego stronę. Akihito wyprostował się i teatralnie odchrząknął.

– Kontynuujcie, słucham – rzucił chłodno, jakby faktycznie tak było.

Jego wzrok spotkał się z pytającym spojrzeniem Drake’a. Wysunął więc komórkę nieznacznie nad blat i wskazał na nią oczami, nim ukrył ją z powrotem. Brunet od razu zrozumiał sygnał i sięgnął po swój telefon. Musiał przyznać, że to zabawne, że zachowują się jak nastolatki podczas nudnej lekcji biologii, ukradkiem pisząc do siebie pod stołem. Wiadomość brzmiała:

Mam gorące kąski. Musisz to zobaczyć. NATYCHMIAST.

Odpowiedź przyszła równie szybko.

Zebranie potrwa jeszcze godzinę. I to tylko jeśli Suzuka przestanie pierdolić.

Drake ledwie powstrzymał uśmiech, widząc jak Aki zaciska wargi i wierci się niespokojnie na krześle. Widział po nim, że walczy sam ze sobą. Rozsądek mówił: poczekaj, ale ekscytacja odpowiadała: Chrzanić to! Niech wszystko płonie. Muszę się czymś z tobą podzielić!

Drake kątem oka obserwował Akihito. Widział, jak jego przyjaciel znów zerka na telefon i jak jego twarz – znudzona jeszcze chwilę temu – powoli się zmienia. Oczy Aki’ego przybrały ten charakterystyczny wyraz: wygłodniały, błyszczący, pełen tej niezdrowej fascynacji, która zawsze pojawiała się, gdy trafił na coś, co całkowicie przykuło jego uwagę. Drake już wiedział. Wiedział dokładnie, co się stanie. I, oczywiście, nie mylił się.

Twarz Akihito przybrała maskę chłodnej, wyniosłej pogardy. Nagle odchrząknął głośno, znacząco. W pomieszczeniu zapadła absolutna cisza. Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku przywódcy, a powietrze zrobiło się gęste od napięcia. Oni też już wiedzieli. Cierpliwość ich przywódcy została wyczerpana. Pozostało im tylko czekać, na kim odbije się to tym razem. Ostatnio to Watanabe oberwał lecącą kryształową popielniczką i spędził tydzień w szpitalu. Akihito miał dziś w zasięgu ręki jedynie długopis, ale to nie znaczyło, że było bezpieczniej. W jego dłoni nawet plastikowy kubek potrafił stać się bronią masowego rażenia. Ale tym razem nie poleciał żaden przedmiot. Zamiast tego Aki mówił – a to mogło być jeszcze gorsze.

– Mam dość słuchania tego całego biadolenia – rzucił chłodno, przeciągając każde słowo. – To, jak wasze rodziny gospodarują funduszami, to wasza indywidualna sprawa. Mnie interesują jedynie konkretne wyniki – oznajmił.

Cisza była tak głęboka, że dałoby się usłyszeć przelatującą muchę. Nikt nie śmiał się odezwać. Żaden z mężczyzn przy stole nie ruszył się nawet o centymetr.

– Spotykamy się zdecydowanie zbyt często – ciągnął Akihito spokojnym, beznamiętnym tonem. – A ja nie dysponuję luksusem nadmiaru czasu, który mógłbym marnować na tak bezproduktywne zebrania.

Drake, oparty nonszalancko o blat, schował uśmiech pod maską obojętności. Wiedział, że właśnie tak jego przyjaciel ogłaszał rewolucje – jedną chłodną tyradą.

– Od tej pory spotkania będą odbywały się raz na kwartał – zakończył Aki. – Ale od każdego z was oczekuję szczegółowego raportu z każdego miesiąca. To wszystko. Możecie się rozejść.

Mężczyźni poderwali się z krzeseł, nieco niepewnie, jakby obawiali się, że to pułapka. Niektórzy spojrzeli na siebie z ulgą, inni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a nawet pojawiły się ciche, złośliwe uśmiechy, gdy padło jedno nazwisko.

– Nakamura – ton, w jakim wypowiedział je Aki, sprawił, że Drake’owi niemal zjeżyły się włosy na karku. Mimo że wiedział, że to wszystko jest jedynie teatrzykiem pod coś, co zaraz mu pokaże – i tak instynktownie wyprostował plecy.

– Do mnie. Natychmiast – padł rozkaz.

Drake skinął głową. Pokornie. Posłusznie. Znał zasady tej gry. Za jego plecami rozbrzmiały przytłumione śmiechy. Część starszych mężczyzn, do których nie docierały żadne subtelności, z satysfakcją założyła, że faworyt szefa wpadł w niełaskę. A skoro nawet Nakamura dostaje po łapach… może i dla nich jest jeszcze nadzieja, by wkraść się w łaski szefa? Drake niemal się roześmiał. Gdyby tylko znali prawdę. Gdyby tylko wiedzieli, że to nie kara a zaproszenie.


Po kilku minutach Drake podążał za Akihito korytarzem, z tym samym wyrazem twarzy, który przybierał zawsze podczas oficjalnych sytuacji: chłodnym, skupionym, pozbawionym emocji. Szli w milczeniu korytarzem prowadzącym do prywatnej części budynku, odprowadzani spojrzeniami ochrony i ich uprzejmymi ukłonami. Nikt nie ważył się odezwać. Dopiero gdy drzwi gabinetu Aki’ego zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem zamka, obaj rozluźnili się niemal w tej samej chwili, jakby odcięci od zewnętrznego świata mogli wreszcie odetchnąć i być sobą.

– Pieprzone zebranie – mruknął Aki, rzucając marynarkę na bok i siadając ciężko na kanapie.

– Przynajmniej skończyliśmy wcześniej – odparł Drake z rozbawieniem i od razu skierował się do barku, by przygotować im coś mocniejszego. W mgnieniu oka stanęły przed nimi szklanki z chłodną whisky.

– No dobra – powiedział, siadając obok przyjaciela. – Pokazuj co tam masz.

Aki wyjął z kieszeni komórkę i przeciągnął palcem po ekranie, odnajdując odpowiednią konwersację i cofając ją do minionej nocy, by pokazać przyjacielowi pełen obraz sytuacji.

– Kaito wypił wczoraj trochę z Lu i pokazali mi jak świetnie się razem bawią. O trzeciej w nocy – wyjaśnił pokrótce, pokazując Drake’owi komiczne nagrania. Ten parsknął śmiechem, gdy ostatnie z nich urwało się upadkiem pijanego Kaito z fotela.

– Pozwoliłeś mu upić Lu? – spytał z powątpiewaniem.

Aki machnął na to tylko ręką.

– Nawet moi chłopcy potrzebują od czasu do czasu takiego wieczoru – stwierdził. – Ale nie przez to przerwałem zebranie. Dziś dostałem od Kaito przeprosiny. Patrz uważnie – ton jego głosu przybrał niższą, prawie chrapliwą nutę, gdy pochylił się konspiracyjnie bliżej Drake’a i odpalił właściwe wideo.

Drake z wyraźnym zainteresowaniem wpatrzył się w ekran. Nagranie rozpoczęło się dość niewinnie. Kaito był ubrany w zwykłą, nieco za dużą bluzę i obcisłe, czarne bokserki, które wręcz eksponowały jego zgrabne pośladki. Na jego udach błyszczały skórzane opaski, dodające mu wyrazu i czegoś niepokojąco drapieżnego. Młody mężczyzna spojrzał bezpośrednio w kamerę – nie z uśmiechem, nie z wyzywającą miną, ale z czymś znacznie bardziej subtelnym. Tajemniczym. Przyciągającym.

– Kurwa… – wymsknęło się Drake’owi pod nosem.

Kaito zbliżył się do fotela i wykonał zmysłowy gest, jakby zaraz miał go dosiąść. Kamera wykonała gwałtowny ruch, jakby wypadła komuś z dłoni i została złapana w ostatniej chwili i nagle ujęcie całkowicie się zmieniło. Światło przygasło, przybierając intymniejszą, cieplejszą barwę. Kaito siedział już okrakiem na podłokietniku a bluza zniknęła z jego ramion, odsłaniając jego półnagie ciało. Nie był przesadnie wyrzeźbiony, ale miał w sobie coś bardzo męskiego. Równowagę między miękkością a siłą. Drake przełknął ślinę, zerkając kątem oka na Akihito.

– Jakim cudem on wygląda lepiej w męskiej bieliźnie niż w tych swoich koronkach? – spytał z niedowierzaniem.

Aki roześmiał się krótko, bez cienia skrępowania.

– Chyba wreszcie dorósł nam do roli mężczyzny. I nabrał trochę masy przez ostatnie lata.

Drake oparł się wygodniej, upił łyk whisky, po czym uniósł szklankę w niemym toaście.

– Pokaż to jeszcze raz – poprosił.

Aki od razu odpalił filmik kolejny raz. Mimo, że widział go już po raz wtóry, to wciąż budził w nim ekscytację, która sprawiała, że czuł coraz dotkliwszą ciasnotę w spodniach.

Po paru minutach Drake przeciągnął się leniwie na kanapie, mrużąc oczy. Ostatnie kadry filmu zniknęły z ekranu, pozostawiając po sobie jedynie czarną planszę i pulsujące logo aplikacji. Cisza zapanowała między nimi na nowo, gęsta, ale swobodna, gdy mężczyzna w końcu mruknął:

– Myślisz, że wciąż mamy bana na trójkącik?

Akihito uniósł brwi, ale nie spojrzał od razu. Dopiero po chwili parsknął śmiechem, krótkim i szorstkim jak zaciągnięcie się dymem.

– Jacy „my"? – rzucił z udawanym zdziwieniem. – To ty masz zakaz za obrażanie Kaito. Ja jestem czysty jak łza.

Drake skrzywił się teatralnie, jakby co najmniej dostał z liścia w twarz.

– Aha. No jasne. Bo ty wcale nie naśmiewałeś się z tego jego chłopaczka i że bawi się w wielkiego Pana – oburzył się.

Aki wzruszył beztrosko ramionami, jakby prowadzili rozmowę o pogodzie.

– Może i tak. Ale w przeciwieństwie do ciebie, ja chyba otrzymałem już przebaczenie – skwitował ze śmiechem.

Drake fuknął pod nosem, przekrzywiając głowę z rozdrażnieniem. W jego spojrzeniu pojawił się cień złości.

– Srał to pies – mruknął, zerkając na ekran komórki Aki’ego. – Masz tam jeszcze jedno nagranie?

Akihito nie odpowiedział od razu. Wcisnął blokadę telefonu i odłożył go na bok z tym leniwym, bezczelnym spokojem, który zawsze oznaczał jedno: „nie dla psa kiełbasa".

– Prywatne – rzucił lakonicznie.

Drake zmrużył oczy i przechylił głowę, jakby prześwietlał go wzrokiem.

– Od Lu też dostałeś przeprosiny, co? – bardziej stwierdził niż spytał, jakże domyślnie.

Aki westchnął ciężko, jakby ta rozmowa była dla niego większym wysiłkiem niż poranny seks z trzema filiżankami espresso w krwioobiegu.

– Przed tobą nic się nie ukryje, co?

Drake uniósł kącik ust w uśmiechu.

– Znam cię za dobrze. Widziałem, jak ci się świeciły oczy na tym zebraniu. Jak kotu na widok miski mleka.

Akihito przewrócił oczami z przesadą godną zawodowego aktora dram.

– Dobra, dobra. Pokażę ci. Ale tylko raz. I się nie śliń – ostrzegł, odblokowując telefon i podając go mężczyźnie.

Drake pochwycił urządzenie z zaciekawieniem, rozsiadając się wygodniej. Ekran rozjaśnił się, ukazując twarz Lu. Jasną, uśmiechniętą, z rozczochranymi włosami i oczami pełnymi tej nieuchwytnej, figlarnej niewinności. Chłopak trzymał w ustach mały, foliowy kwadracik, którego skrawek oderwał zębami od reszty opakowania. Drake już otwierał usta, by zapytać ze wstrząsem, czy to prezerwatywa, ale zanim zdążył coś powiedzieć, kadr przeskoczył w następny.

Lu uniósł dłoń. Drake zamarł, spodziewając się zobaczyć rozwiniętą gumkę... lecz z pomiędzy palców chłopaka wypadła torebka zwykłej herbaty na sznureczku. Lu puścił oczko do kamery, a potem zaczęła się cała sekwencja – estetyczna, sensualna, aż niezręczna w swojej sugestywności.

Lu przygotowywał herbatę jakby był to rytuał uwodzenia. Posłodził ją powoli, zamieszał z gracją, kołysząc się do muzyki, której słowa poruszały jego ustami, jakby rzeczywiście śpiewał. Włożył łyżeczkę pomiędzy wargi i przeciągle oblizał jej krawędź, zanim zmysłowo przeczesał palcami włosy, pozwalając opaść im z powrotem na twarz. Na koniec spojrzał prosto w obiektyw i posłał nieśmiały, ale trafiający w samo serce całus.

Drake siedział przez chwilę w milczeniu, wpatrzony w ekran, który właśnie zgasł. Wyprostował się i spojrzał na Akihito z miną człowieka, który zrozumiał wszystko – za późno, ale jednak.

– No dobra – powiedział cicho. – Chyba czas poprosić Kaito o zniesienie bana. Dla dobra... interesów – stwierdził z nazbyt oczywistą przenośnią.

Rzucił wymowne spojrzenie w dół. Wybrzuszenie w spodniach blondyna jasno wskazywało na to, że ma potrzebę, z którą musi uporać się na osobności. A przecież obaj mieli przed sobą jeszcze całą masę pracy i tak niewiele czasu na przerwę. Obecną po prostu wydarli siłą z tego dnia. Drake roześmiał się cicho, przygryzając kciuk w rozbawieniu. Aki parsknął, sięgając po swój telefon.

– Najpierw zrób mi kawę – zażyczył sobie. – Potem pogadamy o dobrodziejstwach zmiękczania polityki zagranicznej – odpowiedział w podobnym tonie, podchwytując grę słowną przyjaciela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz